Santa Clown - Julius Throne - ebook

Santa Clown ebook

Julius Throne

3,4

Opis

Przygotuj się na najbardziej ekscytujące święta swojego życia!

 

USA, Rockville, rok 1985 rok.

Miasto tonie w śniegu, słychać wesołe dźwięki dzwonków i kolędy śpiewane przez mieszkańców, ale tuż obok czai się coś mrocznego…

W środku świątecznego szaleństwa w sklepach pojawiają się tajemnicze zabawki dragondoll i dragoncar. Tylko niewielka grupa dzieciaków domyśla się, że te pozornie niewinne przedmioty stanowią element koszmaru zagrażającego świętom Bożego Narodzenia. Młodzi przyjaciele podejmują się obrony miasta i świąt. Wraz z nimi do walki z przestępcami stają emerytowany policjant oraz policjantka, która tropi w Waszyngtonie siejącą postrach, demoniczną postać Santa Clowna.

Czy bohaterowie będą w stanie zapobiec nieszczęściu i przywrócić spokój świątecznej atmosferze? Czy Boże Narodzenie przetrwa?

 

Kiedy Julius Throne łączy święta z horrorem, powstaje niezapomniana opowieść o odwadze, nadziei i walce.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (34 oceny)
8
10
7
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tyska1822
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam. W książce zawarta jest akcja, poczucie humoru, miłość, ale także zobaczymy w niej momenty gdzie przeważy strach, zwątpienie i lekkie elementy grozy. Wszystko owiane jest tajemnicą. Do tego autor we wszystko zgrabnie wplótł magię świąt a czytając opisy miejsc czy ludzi mamy wrażenie, jakby Julius Throne na co dzień sam mieszkał w miejscowości gdzie dzieje się akcja książki. Jego reaserch jest bardzo dobry, włożył w niego dużo pracy. Bardzo zachęcam do przeczytania, osobiście jestem zadowolona z lektury :-)
marlena244

Dobrze spędzony czas

Recenzja książki "Santa Clown" Ocena: ⭐⭐⭐⭐☆ (4/5) "Santa Clown" autorstwa Juliusa Throne'a to zimowa opowieść, która zgrabnie łączy świąteczny nastrój z mrocznymi wątkami. Akcja rozgrywa się w małym miasteczku Rockville w 1985 roku, gdzie w otoczeniu śniegu, świątecznych dekoracji i kolęd, kryje się mroczna historia . Jednym z głównych atutów tej książki jest przemyślany pomysł na fabułę. Autor wplata w nią ciekawe elementy, jak demoniczny Clown podający się za Mikołaja, gang elfów, czy niewinnych zabawek, takich jak dragondoll i dragoncar, przemieniając je w źródło napięcia i grozy. Dla mnie mogło by być więcej elementów horroru, ale mimo wszystko, historia zachwyca mrocznym klimatem świątecznym, który doskonale oddziałuje na wyobraźnię. Juz sama okładka przyciąga uwagę. Postać demonicznego Santa Clowna, stanowi efektywny magnes dla czytelników szukających nieco innego spojrzenia na tradycyjne święta. Podsumowując, "Santa Clown" to doskonała lektura dla miłośników mrocznych i zimo...
00
booklicious

Dobrze spędzony czas

Santa Clown 🤡 to mieszanka bandziora, który potrafi zasiać w człowieku ziarno makabry. Jego rymowanki mnie rozwalały. Ta ogólna maniera prymitywa 🙌🏻 Rabunki. Gang Elfów ze zdeformowanymi facjatami. Policyjny pościg. Pożary. Zabawki, które mogą zabić. Pan Disney i jego potyczka słowna z Ted'em, genialna 😂 Muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczął mnie ten tytuł męczyć. Dlaczego? A no.. te pościgi jakoś tak mnie nie porwały 🤷🏻‍♀️ zdecydowanie wolałabym, żeby było więcej ofiar śmiertelnych a momentami mniej opisów. Sporo też nazw aut. Gdyby mój M nie oglądał Złomnika (YouTube) to nie wiedziałabym jak sobie je wyobrazić. Sama postać Santa Clowna... w moim odczuciu było jej za mało. To genialna postać, powinna więcej rzeczy "odwalać". Mogło być troszkę więcej horroru w tym horrorze... ale mamy też przygodówkę, wątek romantyczny, wątek który nazwę "od zera do bohatera". Nutka klimatu Stranger Things ✔️ Mógłby z tego niezły film powstać 🎞️ To złoto, które Francis sobie wziął......
00
Justyna_1987

Całkiem niezła

średnia, bez zachwytów
00
Janicka_Marta

Dobrze spędzony czas

Wciąż jeszcze pozostaję w klimacie świątecznym. Książka, mimo że jest kryminałem, tego klimatu ma sporo. Jedyne, co mi przeszkadzało to kiepskie zakończenie - tak jakby uszła para pompowana przez całą książkę. Emocje opadły momentalnie, a w zasadzie niezbyt dobrze wytłumaczone były motywy i ogólne rozwiązanie zagadki.
00

Popularność




CZĘŚĆ 1„ŚWIĄTECZNE BAJGLE JADĄ DO WAS”

HO, HO, HO!

Rockville, czwartek 5 grudnia

WITAJCIE W KRAINIE ŚWIĄT! – krzyczał powitalny baner przytwierdzony do ściany galerii handlowej Rockville Metro Center. Gromady ludzi przemieszczały się w tym gwarnym miejscu jak kolorowe fale, unoszące zapach pierników i gorących napojów. Radosne pobrzękiwanie dzwonków niosło się po zgromadzonym tłumie i choć dźwięk ten był słyszalny dosłownie wszędzie i mógł się wydawać nużący, to nikomu nawet do głowy nie przyszło, że mogłoby go zabraknąć w czasie, kiedy zwiastował nadchodzące święta Bożego Narodzenia. Ludzie przemierzali zaśnieżone uliczki z torbami pełnymi prezentów, niektórzy podśpiewywali sobie kolędy pod nosem, a inni popędzali swoje dzieci, które, oszołomione pięknem bożonarodzeniowych elementów wystrojów sklepów, leniwie posuwały się do przodu, chcąc objąć wzrokiem jak najwięcej fascynujących szczegółów. Niektóre dzieci płakały, gdy rodzice, pochłonięci przez pośpiech świątecznej gorączki, odciągali je od postaci bałwanów, mikołajów, elfów i niezliczonej liczby bajkowych bohaterów. Inne maluchy były wniebowzięte, gdy pozwolono im stanąć w kolejce do Świętego Mikołaja, pogłaskać zwierzątka z bożonarodzeniowej szopki czy zatańczyć z elfem, który obdarowywał lizakiem lub czekoladką.

KOLĘDY NA ŻYWO! DOŁĄCZ DO NAS! – polecała restauracja TGI Fridays, słynąca z nieformalnego, ale przyjemnego i stylowego wystroju oraz oferowania wieczorów z muzyką i rozrywką. MAGICZNE BOŻE NARODZENIE W NASZYM SKLEPIKU! WYJĄTKOWE RĘKODZIEŁA DLA BLISKICH! ŚWIĄTECZNE SKARBY! – zapraszały klientów liczne sklepy. Rockville było pełne magii i uroku, z udekorowanymi ulicami i budynkami skąpanymi w blasku kolorowych świateł, które migotały na fasadach sklepów w uroczym spektaklu. Światełka płonęły jak gwiazdy na nieboskłonie, tańcząc w przestrzeni. Mieszkańcy podziwiali okazałe, pełne wdzięku, wspaniałe jesiony, unoszące swe gałęzie ku szafirowemu niebu, przez co miało się wrażenie, że rzeczywistość i fantazja splatały się w dziwny taniec, a oni sami są wciągnięci w piękną bożonarodzeniową opowieść. BAŁWANKOWY ŚWIĄTECZNY ZAKĄTEK – mówił napis w pobliżu olbrzymiej choinki, która dominowała w centrum placu, zdobiona kolorowymi bombkami i setkami migoczących światełek. BOŻONARODZENIOWE SMAKI I AROMATY! ŚWIĄTECZNE ROZKOSZE! RADOSNA ŚWIĄTECZNA EKSPLOZJA SMAKÓW! – kusiły restauracje. Przeszywający korzenny zapach unosił się w powietrzu na każdym rogu i wabił ludzi jak hipnotyczna melodia, przypominając, że nadchodzi czas świętowania. MAGIA ŚWIĄT NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI! – szyld powieszony przed alejką z ustawionymi po jej obu stronach budkami, serwującymi przekąski i napoje, potwierdzał ten wyjątkowy czas. Stoiska z pysznym jedzeniem przyciągały wiele osób, które cieszyły się rozgrzewającymi napojami, takimi jak gorąca czekolada z bitą śmietaną, i przyprawami przypominającymi ciepło domowego ogniska.

W Rockville miała miejsce niezwykła transformacja. Tę urokliwą enklawę, na co dzień spokojną, nagle ogarniała magia i rozkwitający entuzjazm. Dzieci wesoło biegały wśród migoczących lamp, uśmiechając się na widok śniegu, który opadał lekko i przykrywał ziemię białą pościelą. Ich małe ręce chwytały wirujące płatki, a oczy lśniły z wyczekiwaniem zbliżających się cudów. Witryny sklepów zachwycały kolorowymi dekoracjami, połyskującymi bombkami i misternie wykonanymi ozdobami. Witryny błyszczały w bogactwie rozmaitych świateł, jakby ukazywały magiczne zaklęcia. Ludzie tłoczyli się przed wystawami, zachwyceni prezentami, które można było znaleźć dla swoich bliskich. Kobiety szeptały do siebie, podziwiając tajemnicze upominki na stoiskach z rękodziełami, a mężczyźni szli za kuszącym zapachem pieczonych kasztanów i grzańca. Wszędzie, gdzie się człowiek rozejrzał, mógł dostrzec barwne korowody uśmiechniętych dzieci, balony i ulicznych artystów, dodających do tego świątecznego spektaklu szczypty magii. Na placu przed Rockville Metro Center zorganizowano specjalne przejażdżki na karuzeli. Dzieci radośnie kręciły się na drewnianych koniach, ciesząc się z każdej chwili, a ich oczy mieniły się jak błyszczące diamenty. Mieszkańcy miasteczka wychodzili z domów, aby podziwiać neony i mrugające światełka, które sprawiały, że miasto było jak bajkowa kraina. W restauracjach i pubach ludzie zbierali się przy stołach, rozkoszując się smakiem tradycyjnych dań, delektując się ciepłym posiłkiem i kubkiem aromatycznej herbaty. Kawiarnie wabiły zapachem gorącej czekolady i cynamonu, wskazując, że to właśnie tam można znaleźć prawdziwy smak świąt. Ludzie opowiadali historie i dzielili się wspomnieniami przywołującymi uśmiechy na twarzach. Rodziny i przyjaciele zebrani razem byli sercem tej urokliwej atmosfery.

Nie zabrakło mikołaja, który siedział na środku placu wśród tłumu. Jego uśmiech i serdeczność przyciągały dzieci i dorosłych. Otwierał ramiona do przytulenia i dla każdego miał garść ciepłych słów. Składał życzenia, a jego obecność przypominała o duchu bezinteresownej hojności. Jego klasyczny czerwony strój był tak realistyczny, że trudno było nie uwierzyć, że to prawdziwy Święty Mikołaj.

Przez ostatnie dni świąteczna aura w miasteczku narosła pięknem. Dekoracje i kolorowe iluminacje rozświetlały niemalże wszystkie ulice. Zbliżające się Boże Narodzenie wydawało się czasem, w którym świat, choć na chwilę, zatrzymywał się, by pokazać swoje najpiękniejsze oblicze. Na twarzach ludzi malowało się zadowolenie, ale także nutka znużenia po długim dniu zakupów. Niektórzy zdawali się też przypominać roboty, poruszające się według zaprogramowanego algorytmu, wykonujące swoje zadania świąteczne bez widocznych emocji. Nie brakowało także tych zapatrzonych w sklepowe wystawy, marzących o rzeczach, na które nie mogą sobie pozwolić. Mimo to magia świąt powodowała, że mieszkańcy czuli się szczególnie zjednoczeni w tym okresie roku i można było wyczuć atmosferę radośnie spędzanego czasu. Boże Narodzenie w Rockville było nie tylko świętem, ale również historią o radości, miłości i nadziei, która w tych kruchych chwilach zapewniała im wspólną podróż do pięknego miejsca, gdzie ludzie okazują innym swoją życzliwość.

– Niech cud świąt wypełni twoje serce ciepłem i radością!

– Życzę ci wesołych świąt!

Zewsząd dało się słyszeć pozdrowienia i rozemocjonowane podniosłą atmosferą głosy.

– Tato, ciekawe, czy spadnie więcej śniegu – dociekał Dave Phippen, rozkopując butem niewielkie zaspy. Tak naprawdę to wolałby, żeby biały puch rozniósł się po wszystkich fragmentach centrum, a nawet i całego miasteczka.

– Poprzednia zima była okrutna – odrzekł Richard Phippen. – Temperatury, jakie zanotowano we wschodniej części USA i Kanady, były najniższe w dwudziestym wieku.

– Mam nadzieję, że będę mógł zbudować z chłopakami igloo.

– Synu, pamiętam, jak przy moim pierwszym igloo pomógł mi dziadek. Byłem wtedy jeszcze młodszy od ciebie.

– Tato, a czy ten święty mikołaj z centrum handlowego ma też rózgi dla niegrzecznych dzieci?

– Dave, na pewno ma, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, aby jakieś niegrzeczne dzieci stały w kolejce do niego – odparł Richard i podejrzliwie spojrzał na syna. – Chyba nie będzie potrzeby, żeby ich na tobie użyć, prawda?

– No coś ty, w tym roku byłem wyjątkowo grzeczny – oświadczył chłopiec i odruchowo poprawił wysuwające mu się zza czapki długie kosmyki włosów, jakby chciał sprawić wrażenie tak ułożonego, jak mówił.

– Pamiętaj: nie da się oszukać Świętego Mikołaja. On wie, jak zachowują się wszystkie dzieci.

– Tato, ja mam już dwanaście lat, a ty mówisz, jakby dla ciebie czas się zatrzymał.

– Jestem świadom tego, że dorastasz, ale tak, jak mój tato corocznie zawoził mnie do Waszyngtonu, tak i ja chciałbym podarować ci podobne chwile. Dzięki Rockville Metro Center nie musimy jechać do stolicy i mamy okazję spotkać świętego mikołaja tutaj na miejscu. Tu już nawet nie chodzi o wiarę. To tradycja.

– Wiem, lecz ja ciągle lubię te emocje, gdy stoi się przed kimś znanym jedynie z legend. Zawsze przejdzie mi przez głowę taka myśl, że… może to jest prawdziwy Święty Mikołaj? – powiedział Dave do taty, ale z rozmowy wyrwał ich dźwięk dobywający się z kieszeni.

– Poczekaj, pager mi się odzywa… To mój szef, muszę zadzwonić – rzekł Richard, rozejrzał się w poszukiwaniu budki telefonicznej i zaraz dodał: – Chodź ze mną.

Richardowi przyszło na myśl, a po chwili był co do tego już zupełnie przekonany, że jego szef chciał mu złożyć życzenia świąteczne, bo jak go informował tego dnia, dzisiaj miał wyjechać na święta na Hawaje i żadna siła nie mogła go przed tym powstrzymać. Richard pomyślał, że to miło z jego strony, że w takich chwilach o nim myśli. Ostatnio zresztą otrzymywał coraz więcej zadań, z których wywiązywał się bez zarzutu, więc może to i zrozumiałe, że chciał okazać swoją wdzięczność.

– Halo?… Zgadza się… Oczywiście, tak jak obiecałem… Ale to niemożliwe… Ten raport… Oczywiście… Musiała zajść jakaś pomyłka… Dobrze, przyjdę.

Dave usłyszał uderzenie słuchawki o widełki i popatrzył na swojego tatę, który stał z zafrapowaną miną.

– Cholera. Muszę wrócić do pracy. Szef jest strasznie wkurzony, bo do działu analiz trzeba było podrzucić raport z dzisiejszego dnia, ale myślałem, że zrobi to Mark, mój współpracownik. Synu, musimy się pospieszyć.

– To chyba nie będzie takie proste, tato – powiedział Dave i wskazał palcem na główny plac Rockville Metro Center, na którym kolejka do świętego mikołaja zajmowała całą przestrzeń między dwiema przeciwległymi ścianami. Dzieci wraz z rodzicami czekające na spotkanie ze swoim idolem skutecznie utrudniały nawet dojście do pobliskich sklepów.

Obaj podeszli bliżej tego zgromadzenia i przesunęli wzrokiem po ludziach.

– Ale pech… chyba będziemy musieli odłożyć to na jutro – oświadczył Richard smutnym tonem.

– Tato, wiesz, że jutro kolejka będzie jeszcze dłuższa. Jak wszyscy się dowiedzą, że Święty Mikołaj już jest na placu, przyjdzie tutaj całe nasze miasteczko…

Richard westchnął i się rozejrzał.

Co za pech.

– Dave, spójrz! A cóż to? – zapytał zdziwiony i od razu skręcił, koncentrując wzrok na czymś, co znajdowało się trochę na uboczu, na końcu alejki, tuż za stertą choinek przygotowanych na sprzedaż.

W ciemnym zaułku, gdzie sploty cieni tańczyły w sinym świetle księżyca, wpadając w labirynt kamienic, a uliczne latarnie drgały wysoko na wietrze, skrywała się dziwna postać. Wyglądała na jeszcze jednego świętego mikołaja, ale wcale nie było do niej kolejki. Panował w tym miejscu półmrok, rozświetlany jedynie lampkami rozwieszonymi przez sprzedawcę choinek. Ale gdzie on teraz był? Dave nie mógł z daleka dokładnie dojrzeć postaci zajmującej środek alejki, ale cała scena wydała mu się dziwaczna. Postać siedziała samotnie na rozpadającym się drewnianym i skrzypiącym krześle. Obok niej stał worek pełen prezentów, ale któż ośmieliłby się podejść do tego zatrważającego indywiduum, by o nie poprosić? Zamiast tego, wszyscy omijali ten ciemny zakątek, bojąc się zetknięcia z nieznanym.

– No chodź, synu! Śmiało! Czy ty widzisz to, co ja?

Dave z pewnością widział to, co on, ale nie był tak bardzo zaślepiony okazją do szybkiego załatwienia wizyty u Świętego Mikołaja. Dostrzegł, jak niewyraźna postać przechwyciła go swoim napastliwym wzrokiem, przekręcając głowę w jego kierunku. Usłyszał jakiś cichy rechot, szorstki i mroczny, a gdy spojrzał na swojego tatę, to miał wrażenie, że to Richard tak się śmieje. Śmiech ten jednak dobiegał z miejsca, w którym półmrok rozciągał się na niewielki skrawek wraz z kimś, kto z jednej strony, za sprawą jego funkcji, zdawał się niezupełnie do niej pasować, a z drugiej sprawiał wrażenie, że był z tą ciemnością zrośnięty. W tej chwili, gdy otaczała go cisza, a uliczny zgiełk zamilkł, w niewielkiej odległości od niego można było usłyszeć cichy szept tej postaci, mówiącej do siebie:

– Oto ja, twój cień i twój strach, który skrywasz głęboko w sercu. Znajdź odwagę, aby przede mną stanąć i to zaakceptować, bo tylko wtedy będziesz mógł odkryć prawdziwe święto w swoim życiu.

Siedział w zaułku, którego cień wydawał się dla niego domem, i wciąż czekał na dzieci. Jego rola wydawała się dziwna, ponieważ ukrywał się w półmroku, gdzie tajemnice i obawy splatają się w jedną nierozerwalną całość.

Wnet zadzwonił dzwonkiem. Zabrzęczał dźwiękiem głośnym i przeszywającym, przemieniającym ciszę w niepewność, wyprowadzając myśli Dave’a z obszarów jego spokoju i ożywiając jego zmysły. Chłopcu zaczęło towarzyszyć pewne uczucie niepokoju, które przeplatało się z nutką fascynacji. Ten dźwięk nie wydał mu się radosnym zaproszeniem, ale czymś zgoła innym, co emanowało ciężką aurą tajemnicy, jakby był akordem tajemniczego rytuału. Czymś, co dawało wrażenie strzępienia się rzeczywistości, jakby sam sprawca tego dźwięku przebywał w innym wymiarze i próbował się uwolnić. Ten dźwięk był jak kropla krwi na czystej bieli, przypominając o czymś, co istnieje, ale daje o sobie znać tylko wtedy, jeżeli samo tego chce.

Dzwoneczek wydawał się wydobywać z samej ciemności i nagle – w mig – przenosił do jakiegoś obcego świata. Kiedy chłopiec pierwszy raz go usłyszał, trudno było mu oderwać się od uczucia, że coś tam, po drugiej stronie tego dźwięku, czai się i go obserwuje. Teraz znowu usłyszał ten chropowaty głos.

– Niech no jakiś gnojek tu podejdzie… – szeptała tajemnicza postać. – No chodź, co się tak patrzysz, zbliż się do mnie, a może coś dostaniesz, hi, hi, hi. Kto chce pamiątkę od świętego mikołaja? Komu prezencik, he, he? Ze świątecznych chęci Santa Cl… aus coś wam wykręci… O, znalazł się jeden śmiałek. No, podejdź bliżej, pogawędzimy sobie o tym i owym. Bliżej, powiedziałem; w tej czapce wyglądasz, jakbyś miał wodogłowie… Zapraszam, zapraszam!

Postać przebrana za Świętego Mikołaja pomachała ręką w kierunku Dave’a, który popatrzył w głąb uliczki ze skonsternowaną miną.

– No, dalej – zachęcił go tata i ze zniecierpliwieniem zerknął na zegarek.

Chłopiec ruszył powoli naprzód, a postać w cieniu za sprawą zmieniającej się perspektywy zaczęła rosnąć przed jego oczami. Nagle Dave się zatrzymał. W stonowanym świetle obraz świętego mikołaja przedstawiał mu się nieco dziwnie i niepokojąco. Przyjaciel wszystkich dzieci siedział na obszernym krześle i opierał dłonie na złotej lasce. W jego sąsiedztwie stał olbrzymi ciemny worek z łatami, a z rozprucia pośrodku wysuwały się kartonowe pudełka. Serce chłopca zabiło szybciej. Gdy ruszył odważniej i postąpił kilkanaście kroków, stwierdził, że to był najbardziej niezwykły święty mikołaj, jakiego kiedykolwiek widział. Widać było, jak mruczy coś pod nosem, co zdradzała jego unosząca się brudnobiała broda. Osiadała ona na grubym, długim, zniszczonym, czerwono-białym kożuchu z żółto-kremowymi wstawkami przy guzikach na środku, spiętym pod obszernym brzuchem szerokim pasem z potężną zbrązowiałą klamrą. Zbyt długie rękawy były zawinięte i wyłaniały się z nich czarne, skórzane rękawice. Szerokie spodnie były przetarte na obu kolanach, ukazując w szparach żółte kalesony w swoim najciemniejszym odcieniu. Jego czerwona czapeczka była przeszyta wzdłuż brzegów kilkoma kolorowymi pomponikami, podobnie jak długie kozaki z masywnymi sprzączkami na wysokim obcasie, co nadawało mu zabawny wygląd. Czubki wysłużonych butów były popękane.

Święty Mikołaj to Święty Mikołaj, nawet jeżeli…

Dave spoważniał i zwolnił kroku. W tajemniczym uśmiechu przed jego oczami pojawiły się żółte, brzydkie zęby, które wywołały u chłopca ciarki na skórze. Makijaż w stylu klauna zdawał się na zawsze wciśnięty w oparach strachu i obłędu w jego twarz. Oczy miał duże i lśniące jak dwa żarzące się węgle, patrzące tajemniczym i niemal hipnotycznym spojrzeniem. Miał przyczepiony duży, czerwony, okrągły nos klauna. Chłopiec spojrzał na usta, pomalowane na jaskraworóżowy kolor. Zamiast przynieść mu niezachwiane uczucie radości i beztroski, ciągnęły się w dziwnym uśmiechu, który wydał się zarówno przyciągający, jak i przerażający, wywołując jednocześnie wesołość i zadumę.

Dave usłyszał głos taty, ale, z wyjątkiem swojego imienia, nie rozpoznał pozostałych słów. Mimo wszystko to dodało mu otuchy. Jeszcze raz posłał spojrzenie na worek.

Prezenty. Skoro tam są, to on na pewno musi być Świętym Mikołajem.

Postać, na którą patrzył chłopiec, poprawiła brudnoczerwoną pogniecioną czapkę i jeszcze raz zachęciła dziecko do podejścia. Jej twarz była niezbyt widoczna w cieniu, ale od czasu do czasu w przebłysku światła zamajaczyła tajemnica ukryta w krzywym, łotrowskim uśmieszku.

– Ho, ho, ho! Witaj, moje drogie dziecko! Czyż to nie wspaniale spotkać się w tę magiczną przedświąteczną noc? – odezwał się mikołaj lekko skrzekliwym głosem, skrywającym w sobie coś złowieszczego.

– Dzień dobry… No, chyba mam nadzieję… że to wspaniale… ale… no… – powiedział Dave niepewnie i zawiesił głos.

– Ależ nie lękaj się, przecież nie ma powodu do obaw! Jestem tutaj, aby przynieść uśmiech na twoją buźkę i spełnić marzenia. Święty Mikołaj jest tutaj po to, aby wysłuchać fantazyjnych, fikuśnych i frymuśnych, psiakrew, hi, hi, życzeń. On kocha dzieciaki, tak bardzo kocha, ouuueehhh… Bah humbug1, hi, hi, hi.

Kiedy potężna dłoń nagle złapała chłopca za rękaw kurtki, ten chciał się wyrwać, ale nie był zdolny przeciwstawić się sile dorosłej osoby. Gruba ręka zdecydowanie pociągnęła go, uniosła i posadziła na kolanie. Dave jęknął ze strachu i popatrzył błagalnie na ojca, ale ochrypły głos natychmiast odwrócił jego uwagę od próby wezwania pomocy.

– Wreszcie do mnie dotarłeś, młodzieńcze. Ciekawość okazała się silniejsza, co? Hi, hi, hi – mężczyzna zaśmiał się szyderczo i westchnął.

Dave poczuł obrzydliwą, nieświeżą mieszaninę czosnku, kiełbasy i dymu papierosowego. Tajemniczy osobnik poklepywał miejsce, gdzie biło jego serce, i powiedział ze smutkiem, który za sprawą teatralnego tonu tchnął sztucznością:

– Chcę, aby każde dziecko na świecie czuło się szczęśliwe i kochane, dlatego spełniam marzenia takich jak ty… – Mikołaj wyciągnął tabliczkę czekolady z worka i podając chłopcu, rzekł: – Na początek mały dowód mojej dobroci. To dar od serca dla wszystkich gotowych uwierzyć w magię i dobro. To potwierdza, że jestem godny twojego zaufania…

Dave powiódł spojrzeniem po niechlujnych szatach, na których dały się zauważyć jakieś zabrudzenia przypominające plamy. A może na tym spłowiałym płaszczu widać ślady krwi, jakby ich właściciel był uczestnikiem czegoś okrutnego i zakazanego? Myśli krążyły mu w głowie i podobnie jak morska fala nieustannie poszukuje brzegu, tak on wciąż poszukiwał sensu i pewności, że każdy święty mikołaj jest nieskazitelny i dla wszystkich dzieci chce dobrze. Ten dziwak był jednak jak klaun, który kusi słodyczami, ale jakby skrywał jakąś straszną tajemnicę. Był po prostu inny. Inny i tajemniczy. Wszystko, co go otaczało, zdawało się nierealne i nieuchwytne. W tej przepaści pomiędzy rzeczywistością a marzeniami drzemał w chłopcu niepokój, że może się tutaj zagubić już na zawsze. Dave jednak przełamał się i zapytał:

– Dziękuję. Ale czy jest pan naprawdę tak magiczny, jak mówią?

– Och, tak! Wiedz, że magia istnieje w każdym z nas, i ja także ją posiadam. Moja magia polega na tym, że odkrywam twoje ukryte marzenia i zamieniam je w rzeczywistość. Wystarczy wierzyć, a ja pomogę ci zobaczyć, że wiara naprawdę czyni cuda.

Ten jego uśmiech był niemal hipnotyzujący i mikołaj zdawał się wiedzieć o nim coś, czego nie powinien znać. Coś, co sprawia, że zadrżał na samą myśl o tym, co się może stać. Za jego spojrzeniem kryło się coś nieodgadnionego.

– Zaraz opowiesz mi o wszystkich swoich grzeszkach, kawalerze. No, powiedz, co w tym roku przeskrobałeś?

– Ale jak to, przecież… – wyszeptał chłopiec z zakłopotaniem.

– Chyba muszę wiedzieć, czy zasłużyłeś na prezent, prawda?

Dave pokiwał głową i chrząknął potwierdzająco.

– Przyznaj się, podglądałeś starszą siostrę albo mamusię? Opowiadaj, co widziałeś przez tę wścibską dziurkę od klucza… a może przez okno?

– Nic takiego nie robiłem!

– No to wyznaj inne swoje grzechy. Taki kudłaty cwaniak jak ty nie śpiewa przecież w kościelnym chórze. Zgadza się?

– Ale… kiedy ja… ja naprawdę byłem grzeczny – upierał się przy swoim Dave i spojrzał z niepokojem na tatę, który uśmiechnął się i pokazał kciuka w górze.

– Kłamstwo ma długie, diabelskie rogi, ale wiem, jak to jest… w końcu ja też byłem takim małym skurczybykiem. Na szczęście trafiłeś na odpowiedniego świętego mikołaja. Co? Dlaczeeego? Czy ja usłyszałem pytanie: „dlaczego”??? – Teraz Dave poważnie się przeraził. – Tak, ktoś na pewno zadał to doskonałe pytanie. Więc spieszę z odpowiedzią: ponieważ ja mam prezenty dla wszystkich dzieci. Dla tych grzecznych i także dla tych niegrzecznych. Bo Święty Mikołaj kocha wszystkie dzieci. Zdradzę ci sekret, że nawet bardziej ceni te skrywające różne małe, ohydne grzeszki i kłamstewka, wiesz? Te łobuziaki, które mają brudne i śmierdzące paluchy, krzywo patrzą na innych i lubią robić niekoniecznie przyjemne psikusy. Wiesz dlaczego? Heh… bo one zaczynają podejrzewać, na czym życie polega. – Mikołaj zarechotał chrypliwym śmiechem, a potem mówił dalej: – Oto mój wór, hardy skrzacie. Pewnie to jego obecność cię skusiła, żebyś się do mnie zaplątał? Spokojnie, dostaniesz to, po co tutaj przyszedłeś. Mam w mojej plecionce podarki zarówno dla dziewczynek, jak i dla chłopców. Lubisz święta, prawda?

– Tak, bardzo.

– Te wszystkie dzyńdzyniaste ozdoby, sznurki, bałwanki, świecidełka, Frę… kutasiki… dzle, hmmm… frędzle, do pioruna! Bąbki, no i ciasteczka do mleczka, lizaki-smaki, cukierki-żelki, kolczyki-koraliki, szczury-szarobury co od niedzieli się kręcą na karuzeli? Lubisz mętowanie, kolędowanie, a wieczorem kurzy pacierz?

– Słucham?

– Tobie jabłuszko, tobie warkoczyk, tobie placuszek, a tobie zaśmierdły kotek. Jest taki między nami, co dostanie łańcuchami. Dzyń, dzyń, dzyń, mówię wam, lepiej zgłoś się do mnie sam, hi, hi, hi. Jaki prezent chciałbyś dostać?!

Dave, podbudowany bardziej zrozumiałą dla niego mową, powiedział od razu to, co mu ślina przyniosła na język.

– Figurki ze „Star Wars”. Marzę o zasilanym bateriami Millenium Falcon.

– „Gwiezdne wojny”, „Gwiezdne wojny”… „Powrót Jedi” wyszło dwa lata temu i na razie wygląda na to, że skończyło im się paliwo rakietowe. To są odchody kultury masowej. Odchody, w których cały świat grzebie jak naćpany. Lecz ja, chłopcze, mam coś lepszego. Znacznie lepszego.

Dave pomyślał, że wcale nie było wiadomo, czy zawartość jego worka przynosi jakiekolwiek radości. No bo co innego można było pomyśleć o przyszłym darczyńcy, którego spojrzenie przenikało głęboko do umysłu i budziło dreszcze na plecach, a jego twarz była makabrycznym zbiorem złowieszczych cech? Chłopiec zaczął się zastanawiać, czy inne dzieci pod ciężarem spojrzenia tajemniczego osobnika też poczują, jakby były zaciągane w jakieś mroczne otchłanie?

Młody człowiek popatrzył z błyskiem w oku i zobaczył, jak święty mikołaj nachylił się nad workiem pełnym prezentów i wyciągnął niewielkie pudełko.

– Mogę ci zaproponować ten oto upominek. Jestem pewien, że będziesz nim zachwycony, kolego.

Dave skrzywił się, bo znowu poczuł ten okropny zapach.

Czosnek, kiełbasa i dym z papierosów. A może coś jeszcze?

– Na pewno zastanawiasz się, czy jesteś tego godzien. Nie martw się, he, he. Możesz mi zaufać. Zasłużyłeś – powiedział mikołaj i posłał niewyraźny uśmiech, który nie musiał być uśmiechem, a był raczej jakimś grymasem. Górna warga uniosła mu się, odsłaniając nierówne zęby, tak jakby chciał coś powiedzieć, zastygając jednak w miejscu. Ciemne cienie na jego twarzy podkreśliły głębię spojrzenia. Dave dotąd doskonale wiedział, że zasłużył na prezent, ale teraz, paradoksalnie, nie był już tego taki pewny, bo te enigmatyczne słowa wypowiedziane przez tak dziwaczną postać sprawiły, że nabrał wątpliwości.

– Mój worek jest pełen prezentów, ale również pełen sekretów. Lecz pamiętaj, że każdy dar ma swoją cenę. W prezencie ode mnie dostaniesz to, czego pragnie dusza, ale to nie musi być tym, czego potrzebuje serce…

W głowie Dave’a zawirowała mglista mozaika myśli i stwierdził, że mowa dorosłych jest czasami pełna niezgłębionych zagadek. Skrawki zdania unosiły mu się w zakamarkach pamięci, nie mogąc utworzyć żadnego sensownego, pełnego kształtu. Jego umysł zaczął snuć rozchwiane refleksje, próbując znaleźć harmonię między usłyszanymi słowami a zrozumieniem. Nie miał pojęcia, czy słowa te zawierały jakiś ukryty sens, czy może powinien odgadnąć go bez trudu.

Dave wyciągnął rękę do przodu, będąc przekonanym, że przyjmując prezent, zbliży się do zakończenia tej niecodziennej rozmowy o wątpliwej przyjemności. Całe to spotkanie oczywiście wyszło mu na plus, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś z tym mikołajem było nie tak, że ta postać powinna się zachowywać zgoła inaczej. Jednak w tej chwili liczyło się dla niego coś innego. Pochłaniał wzrokiem przedmiot, który legł mu na dłoniach. Potem wbił wzrok w darczyńcę i na tę jedną chwilę znaleźli pewien rodzaj porozumienia.

– To Dragoncar…

– Nawet nie w głowie mi wyprowadzanie cię z błędu, zgadza się.

– Wow. On jest dla mnie?

– Dokładnie. Jest twój.

Dave popatrzył rozpromieniony na świętego mikołaja.

Może on nie jest taki zły? Owszem, jest trochę zdziwaczały, ale widocznie to nie przeszkadza mu uszczęśliwiać dzieci.

Teraz chłopiec z powrotem przeniósł wzrok na pudełko, przechylił je i rozpoznał grafik zielonego auta z ogonem smoka, zapamiętany z reklam telewizyjnych oraz z wizyt w Rockville Metro Center, kiedy to, najczęściej przyklejony do szyby, podziwiał topowe zabawki na witrynie sklepu z szyldem WONDERWORLD TOY SHOP. Niekiedy razem z kolegami wchodził do środka, ale tylko wtedy, kiedy mieli więcej czasu, bo przebywanie w tym miejscu nieuchronnie wiązało się z zapominaniem o bożym świecie. Teraz obraz jego westchnień – największy hit tych świąt – zabawka dragoncar była w jego rękach. Jej producentem była bliżej nieznana firma DreamCraft Toys, która, dyktując stosunkowo wysoką cenę, bo czterdzieści dolarów za sztukę, świętowała handlowy sukces. Oprócz auta sprzedawano również dragondoll, czyli lalkę ze smoczym ogonem, stanowiącą dość oryginalną propozycję dla dziewczynek. Nikt nie mógł zgłębić tajemnicy tak dużej popularności tych zabawek, ale najczęstsze głosy mówiły o sporych nakładach finansowych przeznaczonych na reklamę w mediach.

– Chłopcze, tylko pamiętaj o tym, żeby postawić to pod choinką – aby ten prezent kojarzył ci się ze Świętym Mikołajem.

– Dobrze – odparł natychmiast Dave i zeskakując na ziemię, popatrzył w kierunku swojego taty z ulgą oraz z radością w sercu. Wtem poczuł na swojej grubej kurtce mocny uścisk i zachwiał się, pociągnięty silnie w bok.

– Kto nie doceni tego, co otrzyma, znać nie będzie tego, co straci. – Dave usłyszał niski, nieprzyjemny szept i po chwili poczuł, że chwyt mikołaja zelżał.

Popatrzył na swojego darczyńcę i zaczął powoli się oddalać, a potem przyspieszył i podbiegł do ojca.

– Chodź, laleczka, dam ci mleczka, słuchaj mnie, bo będzie sprzeczka – doszedł do niego jeszcze głos świętego mikołaja, gdy tata objął go za plecy.

Odwrócił się i zobaczył wlepione w siebie oczy klauna, patrzące tak natrętnie, jakby chciały przebić ścianę mroku i podążyć za nim. On jednak zaczął się już oddalać, ponaglany przez ojca.

– Tato, zobacz, co dostałem!

– Synku, super, ale obejrzę to, jak przyjadę do domu, a teraz musimy iść. Odwiozę cię do domu i jeszcze na chwilę pojadę do pracy. Mój szef nie jest pobłażliwy.

– Tato, a dlaczego nie kupisz sobie telefonu komórkowego? Nie musiałbyś się kłopotać z tym pagerem.

– O, wspaniale by to było, ale ta nowa Motorola DynaTAC jest za droga. Czy wiesz, ile rzeczy musielibyśmy sobie odmówić, żeby wydać kilka tysięcy dolarów na tę zachciankę?

– Domyślam się, tato – odpowiedział Dave z powagą, wkładając rękę do pudełka i chwytając długi, zielony ogon zabawki. Potarł dłonią nos, bo miał wrażenie, że nadal czuł tamten nieprzyjemny zapach czosnku i kiełbasy.

Rockville, piątek 6 grudnia

– Stary, musisz to zobaczyć! – przed pierwszymi zajęciami w szkole Dave wyjął z plecaka zielone auto z ogonem smoka.

– O, rety, skąd ty to masz?! – zapytał Alvin Buell.

– Nie uwierzysz. Wczoraj byłem z tatą w Metro Center u świętego mikołaja, jak co roku, i dostałem go w prezencie. – Chłopiec uniósł dragoncar i razem z kolegą patrzyli na niego jak na bóstwo.

– Ale czad! Jest wspaniały. – Auto z ogonem smoka przedstawiało piękny widok będący doskonałym artystycznym połączeniem pojazdu i zwierzęcia. Aksamitny w dotyku ogon wyłaniał się z tylnej części auta, natomiast przednie szyby patrzyły groźnym spojrzeniem oczu z pionowymi źrenicami. – Podobno była tam straszna kolejka…

– Zgadza się, ale ja poszedłem do takiego mikołaja, do którego kolejki nie było.

– Jak to? – Alvin zwęził oczy i spojrzał przenikliwie na kolegę.

– Nie zmyślam. Jak bum-cyk-cyk. Z boku, w uliczce, siedział inny mikołaj, ale był on jakiś dziwny… no, taki brzydki, brudny i w ogóle… Tata się spieszył i poszedłem do niego, zupełnie nie podejrzewając, jaka niespodzianka mnie czeka.

– Musisz mi go kiedyś pokazać! – krzyknął Alvin.

– No pewnie! – zgodził się Dave, polizał dłoń i przygładził sobie włosy.

– Masz baterie?

– No, ba!

– W przerwie go puścimy. A teraz potrzymaj tę bombkę – polecił Alvin.

– Co to będzie?

– Muszę ją jakoś przyczepić do tego mechanizmu, żeby się mocno trzymało. To jest mój patent na nasze zwycięstwo w konkursie choinkowym.

– Super, tylko powiedz mi, Dave, co to ma być?

– Popatrz. Kilka bombek i gwiazdę z czubka choinki przymocujemy do tych płytek, które ulokujemy przy silniczku… Co tak patrzysz? Zwykły mechanizm ze sklepu z elektryką. Gdy go włączymy, cała ta galeryjka będzie się kręcić dookoła na samej górze.

– Alvin, jesteś genialny. Myślisz, że się uda?

– Nie żartuj. Zostawimy w tyle konkurencję. Cała klasa odpadnie w przedbiegach, słowo daję. Jak się nie uda, to zapakuję wszystkie swoje prezenty i wyślę do diabła.

– A o co poprosiłeś Świętego Mikołaja?

– Dave, jak mi jeszcze powiesz, że napisałeś list, to osobiście wyekspediuję cię na biegun północny, żebyś stał tam na warcie i czekał na swojego Świętego, który ma się pokazać na niebie.

– Uspokój się, dobrze wiesz, że mój tata jest krzewicielem tradycji i nie daruje mi, jeżeli dorosnę i oświadczę, że nie wierzę już w tę legendę. Jednak ta chwila zbliża się nieuchronnie.

– Tak, tak… i na pewno przygotowujesz się do niej od czterech lat… – Alvin zaśmiał się pod nosem.

– Trzeba być nie lada szczęściarzem, żeby mieć takich starych jak ty. Szkoda, że nikt im nie powiedział, że prawda o życiu zniszczyła ci dzieciństwo – odparł Dave i też zaczął chichotać.

– Baaardzo śmieszne, naprawdę. Jakby siedziały tu z nami wszystkie elfy świata, to dosłownie każdy z nich śmiałby się do rozpuku.

– No dobra, mów, co dostaniesz!

– Marzył mi się komputer Amiga 1000, ale dla moich rodziców cena tysiąca kilkuset dolców jest nie do zaakceptowania.

– Trudno. Będziesz się musiał zadowolić swoim Commodore – powiedział smutno Dave.

– Yhy… no, powiedzmy. – Alvin zrobił kwaśną minę.

– Co się stało?

– Po tym, jak go ostatnio rozkręciłem, nie za bardzo chce mu się działać. Muszę jeszcze do niego zajrzeć.

– Po co, do diabła, go otwierałeś?

– Jeżeli zadajesz to pytanie, to nie zasłużyłeś na odpowiedź. Tylko ci, którzy są otwarci, tak jak ja, mogą zrozumieć, dlaczego to robię – powiedział Alvin z dumą.

– Tak, wiem, wszystko dla dobra nauki. Jeśli chodzi o moje Nintendo, to w nosie mam to, jak ten sprzęt działa. Nawet jakby okazało się, że w środku jest pusty. Po prostu Super Mario musi biec do przodu i nie obchodzi mnie, na jakich zasadach to robi!

– Mój tata mówi, że ludzie dzielą się na wynalazców i użytkowników. Zarówno jedni, jak i drudzy są sobie nawzajem potrzebni.

– Ja mógłbym być na przykład użytkownikiem minolty freedom II – rozmarzył się Dave.

– I też byś robił zdjęcia różnym dziwakom z krainy Oz? – Alvin odniósł się do popularnej reklamy telewizyjnej.

– Oczywiście! A jeszcze lepiej pojazdom z krainy „Gwiezdnych wojen”. Może dostanę Falcona albo chociaż Snow Speedera.

– Jak ja otrzymam jakieś pieniądze, to kupię sobie Scout Walkera – odparł z zadowoleniem Alvin.

– Pamiętam, jak rok temu mój wujek z Gaithersburga obiecywał mi, że na następne święta pod choinką znajdę prawdziwą hondę trail. Tylko nie pamiętam, czy butelka whiskey była już wtedy opróżniona… – Dave zmarszczył brwi, przypominając sobie obrazek, który utkwił mu w pamięci: spocony, umęczony alkoholem Liam Spencer śpi na werandzie ich domu z butelką Jacka Daniel’sa za pasem.

– Sprzedają je chyba w sklepach z narzędziami?

– Tak. Już się widzę na moim stalowym rumaku. – Dave wyprostował się na krześle i zrobił dumną minę.

– Jeżeli to się stanie, to zaświadczam, że z rozpaczy na moim stole wigilijnym położę krążki Pizza Rolls.

– He, he, he! Skoro świętemu mikołajowi w telewizji to smakuje…

– Chociaż z drugiej strony, jeżeli rodzice traktują cię nieodpowiednio do wieku, to może wsadzą cię w pojazd Power Wheels? Proszę państwa: Dave Phippen i jego niesamowity high rider!

– Wystarczy, wystarczy! Wiem, że na pewno dostane grę „Pictionary”, najlepszy debiut roku.

– Koniecznie. Nie mogę się doczekać, hi, hi! – Alvin zatarł ręce z cwaniackim uśmiechem.

– Marzenia się spełniają: komiksy Calvina i Hobbesa są już w gazetach.

– Wolę „Peanuts”.

– Pamiętasz o siedemnastym grudnia? – Dave wycelował w przyjaciela wskazującego palca.

– „Nagajowie i laleczki”, sto czwarta część „Gwiezdnych wojen”.

– A dwudziestego pierwszego?

– „Powrót Jedi”, sto trzydziesty pierwszy odcinek. Marvel atakuje z każdej strony – zaśmiał się Alvin.

– No dobrze, egzamin zdany.

– Ufff…

– Trochę się ten mechanizm rusza – zauważył Dave.

– Dobra, na razie odczepiamy to. Musimy się bardziej postarać. Wszystko powinno wyglądać profesjonalnie. Nie może się bujać, jak w tej chwili, i będzie trzeba to wzmocnić. Coś wymyślę – powiedział Alvin, przygryzając wargę.

– Na święta zostajesz w domu?

– Tak, moi rodzice nie lubią tego świątecznego szaleństwa. Na drogach, dworcach i lotniskach jest największy ruch. Zostaję więc w domu i na mnie pewnie spadnie obowiązek wieszania ozdób i kartek pocztowych na drzewku.

– A ja przez pół dnia będę jak zwykle stawiać na nogi dmuchane postacie.

– Myślałeś może kiedyś o pułapce na świętego mikołaja? – zapytał Alvin.

– Przecież ty nie… – Dave zwęził oczy i popatrzył podejrzliwie na kolegę.

– Oczywiście, że nie wierzę, ale chodzi mi o zdemaskowanie osoby, która się za niego podaje. Może w miejscu, gdzie zostawiasz ciasteczka i mleko, zamontowalibyśmy jakiś mechanizm…

– Alvin, masz nie po kolei w głowie! Owszem, zawsze zjadam kalendarz adwentowy wcześniej, ale to nie znaczy, że jestem aż takim ignorantem wobec tradycji…

– Wspaniałą macie choinkę, jestem pod olbrzymim wrażeniem! – Drwiący głos zza pleców kolegów przerwał ich rozmowę.

Stanęło przed nim dwóch chłopców, z których pierwszy, Jarrett Coytmore, był wyższy o ponad głowę od drugiego, Bena Stebbinsa. Jarrett przypominał im rudzielca z reklamy żarówek Sylvania. Żartowali sobie z jego krzywych zębów i dziecinnego wyrazu twarzy, zupełnie niepasującego do postawy pełnej złośliwości oraz charakterystycznego dlań dążenia do ciągłych spięć i konfliktów. Za to Ben, w odróżnieniu od kolegi, miał o wiele więcej ciała i wyglądał poważniej od niego, ale był z kolei raczej bojaźliwy i jedynie w duecie decydował się na udział w zaczepkach.

– Jarrett, skoro już teraz jesteś zachwycony, to na konkursie zemdlejesz z tego swojego wrażenia – odparował Alvin.

– Na to właśnie liczę, po prostu marzę, żeby nie doczekać chwili, kiedy ogłoszą nas zwycięzcami konkursu – rzekł Coytmore.

– Daruj to sobie. Dobrze wiemy, że kradniecie ozdoby w White Flint Mall.

Nie było to dla Alvina i Dave’a tajemnicą, odkąd ten drugi podsłuchał kiedyś w szkolnej toalecie rozmowę Jarretta i Bena.

– Ty niewyparzona gębo! – warknął Stebbins.

– Nie wiem, kto wam naopowiadał takich głupot, ale musiała to być bardzo pusta i bezczelna kreatura – skwitował Jarrett.

– Wiemy nawet więcej. – Alvin przezornie skłamał na wypadek, gdyby sytuacja się zaostrzyła.

– Wy lepiej skupcie się na zdobyciu wiedzy, jak nas pokonać – odparł Coytmore.

– Albo może nie! – wtrącił Stebbins. – Jeszcze zajmą drugie miejsce, a po co taki smród ma być na podium?

Oba natręty zaśmiały się głośno i odeszły w przeciwległy koniec sali.

– Ta hołota zrobi wszystko, żeby pokazać się jak najlepiej przed panią Edmonds. Podlizusy. Nie możemy pozwolić, żeby nas pokonali – powiedział Dave i poprawił włosy.

– Nie pozwolimy – zawtórował Alvin. – Chodź, napijemy się wody, muszę ochłonąć.

Na korytarzu spotkali siostrę Alvina, Amy, z koleżanką, Sally Stewart, noszącą nienaturalnie duże okulary.

– Idziecie na casting do American Bandstand? – spytał Dave na widok dwóch dziewcząt przebranych za elfy.

– My nie musimy chodzić na castingi, po prostu jesteśmy elfami – odrzekła Amy.

– O, to już wiemy, kto pomaga Świętemu tak pięknie pakować prezenty – stwierdził Dave.

– I tak delikatnie, żeby łatwo można było je rozerwać – dorzucił Alvin.

– Sally, ich męska siła ujawnia się tylko wtedy, jak mogą sobie odpakować z papierów figurkę Batmana – powiedziała Amy, a jej koleżanka doprowadziła je do wybuchu śmiechu, dodając:

– Albo gadającego misia Teddy Ruxpina.

– „Przyjaciel na całe życie ożywa”! – Amy zacytowała popularny tekst, chrumkając ze śmiechu.

– Przestań, bo znowu dostanę czkawki!

– To wspaniale, będziemy mogli pomóc i legalnie cię przestraszyć, żeby dolegliwość przeszła – ucieszył się Dave.

– Ja już się boję – odparła Sally.

– No dobrze, tośmy się pośmiali na przywitanie – powiedział Alvin. – Siostro, widzę, że jesteś w wybornym humorze po dzisiejszym zepsuciu tostera tuż przed tym, jak miałem zaspokoić swój poranny wilczy apetyt…

– Mówiłam ci, że musisz poczekać, aż nabierze mocy.

– No tak, po upadku na podłogę nasz sprzęt zwykle musi przez chwilę dojść do siebie. Tak się spieszyłaś na dzisiejszą próbę, że szkoda było ci czasu, żeby go podnieść.

– Przecież upadł bliżej ciebie.

– Oczywiście, oczywiście. Jak tam? Udała się próba do naszego przepięknego świątecznego przedstawienia? – zapytał Alvin.

– Udała się znakomicie.

– Nie będzie wtopy?

– Nie ma mowy, Muppety – powiedziała Amy, odciągając koleżankę na bok. – Do zobaczenia później!

– Moja siostra znajdzie jeszcze kiedyś bryłę węgla pod choinką, już ja się o to postaram.

Rockville, sobota 7 grudnia

ŚWIĄTECZNE BAJGLE – JUŻ DZIŚ! Mieszkańcy Rockville oraz North Bethesda niecierpliwie czekali na pojawienie się tego sloganu nad wejściem do restauracji Bagel City. Stało się już tradycją, że tuż przed świętami Bożego Narodzenia w najlepszym miejscu w stanie Maryland (a według wielu – w najlepszym w całych Stanach Zjednoczonych) oferującym bajgle, po ogłoszeniu świątecznej dostawy, przed restauracją zbierały się tłumy ludzi. Każdy wiedział, czego się spodziewać. Oferta restauracji przedstawiała zatrzęsienie bajgli w najróżniejszych smakach: świąteczne piernikowe z lukrem cynamonowym, ozdobione jadalnymi dekoracjami, pieczone minidonaty, w gęstej polewie czekoladowej, przypominające choinkowe ozdoby albo figurki osób i zwierząt, w tęczowych kolorach, z grillowanym kurczakiem, z pastą tuńczykową, nowojorskie z serkiem i łososiem, ziemniaczane, podłużne jerozolimskie z oliwką i tatarem, kilkanaście rodzajów słodkich oraz wiele innych.

O godzinie ósmej rano przy Rockville Pike kolejka liczyła już kilkadziesiąt osób stojących wzdłuż lokalu, a potem zajmowała sporą część parkingu, wchłaniając prawie wszystkich, którzy szli w pobliżu. Każdy wiedział, że tego dnia zawczasu odśnieżony parking centrum handlowego Pike Center w North Bethesda należy do klientów restauracji Bagel City. Próżno też było szukać zniecierpliwienia czy zawodu na twarzach tych, którzy dopiero co stawali na samym końcu długiego wężyka ludzi. Czekanie w kolejce po bajgle było rytuałem, który wbił się w coroczną rzeczywistość miasta.

Tego dnia jednak o godzinie dziewiątej klienci nie doczekali się otwarcia restauracji. Nikt z nich nie wątpił, że w końcu do tego dojdzie, ponieważ z zewnątrz zauważono krzątających się w lokalu pracowników, przygotowujących się na zmasowany najazd kupujących. Sprzedawcy jednak tylko zdradzali po sobie nerwowość i stan napiętego oczekiwania, gdy podchodzili do witryny i wypatrywali samochodu dostawczego z olbrzymim napisem: BAGEL CITY – ŚWIĄTECZNE BAJGLE JADĄ DO WAS!

1 Zwrot pochodzący z powieści „Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa. Używał go Ebenezer Scrooge, aby wyrazić swoje pogardliwe lub cyniczne podejście do świąt Bożego Narodzenia.

ŚWIĘTA SIĘ WALĄ

 

W jasnym świetle poranka furgonetka dostawcza chevrolet grumman olson przemierzała Beach Drive, kierując się do skrzyżowania z East-West Highway. Ostatnio spadło sporo śniegu, więc kierowca restauracji Bagel City, sześćdziesięcioletni Ed Pilson, z powodu stanu nawierzchni nie spieszył się z dostawą bajgli do placówki w North Bethesda. Rano specjalnie wyjechał z piekarni wcześniej, ponieważ w najważniejszy dzień roku nie mogło zdarzyć się nic, co by opóźniło rozpoczęcie uroczystej sprzedaży ciastek choćby o minutę. Był doświadczonym kierowcą, w każdy zakręt wchodził ostrożnie, pamiętając, że wiezie najcenniejszą przesyłkę w sezonie. Wycieraczki na przedniej szybie działały sprawnie, zgarniając śnieg, próbujący przykryć wszystko białym prześcieradłem.

Rozbrzmiewający właśnie w eterze „The great pretender” The Platters zawsze przypominał mu najlepsze chwile spędzone ze swoją pierwszą żoną, Cadence. Uśmiechnął się na wspomnienie wieczoru, kiedy to pierwszy raz tańczyli w takt tej piosenki, będąc w garażu przyszłych teściów. Gdy nastrojowa melodia została brutalnie przerwana przez najnowszy hit Chaki Khan „I feel for you”, zaklął pod nosem, sięgnął ręką do gałki radia stereo i zapragnął znaleźć coś, co z powrotem zaprowadzi go myślami w młodzieńcze lata.

Mniej więcej w miejscu, w którym, gdyby się dobrze wychylić przez szybę, dostrzegłoby się Rock Creek, dorzecze rzeki Potomac, Ed Pilson nagle zahamował. Zablokowane opony powiodły auto w bok, ale silnie manewrując kierownicą, udało mu się wyhamować tuż przed przydrożną barierką. Przed oczami miał niecodzienny widok.

– Co jest, u diabła? – zapytał pod nosem i rozejrzał się na boki, jakby oczekiwał czegoś, co by mu pomogło zrozumieć tę zaskakującą i niecodzienną sytuację. Pozostawiając radiowy szum, otworzył drzwi, wsuwając na głowę czapkę z ocieplanymi uszami. Wyjście z samochodu jawiło się niczym odważna wędrówka w nieznane. Czuł, że z każdym krokiem staje się obcym w swoim własnym świecie. Śnieg, który wcześniej kłębił się na szybach, teraz był prawie niezauważalny.

– Coś takiego… – szepnął, cmoknął przez zęby i podrapał się po karku.

Podchodząc bliżej niespodziewanej przeszkody, próbował objąć wzrokiem długość grubego konara, zalegającego na całej szerokości szosy. Czuł, jakby był świadkiem tajemnego rytuału, poddawany mistycznym siłom, które przewracają jego rzeczywistość do góry nogami. Czyż to miejsce nie było drzwiami do zakazanego królestwa, gdzie rządziły inne prawa niż te, które znał? Wszystko, co dotąd było poukładane w jego umyśle, teraz się zacierało, a on sam wkraczał w świat wyobraźni, gdzie zły sen zostaje żywym koszmarem. Drzewo, które leżało na jezdni jak wywrócone olbrzymie stworzenie, wydało mu się niezrozumiałym znakiem w dziwnym i zagubionym świecie. Podszedł jeszcze bliżej i spróbował poruszyć nogą pień, lecz ten nawet nie drgnął.

A niech to… w ten dzień los zsyła mi taką przeszkodę?

W kontekście dostawy Ed nie przejął się jednak tym zdarzeniem, ponieważ miał zapas czasu, no i istniało wiele innych dróg, którymi mógł dotrzeć do Maryland Route 410. Była to autostrada zwana Wschód–Zachód, przebiegająca przez czternaście mil od północnych przedmieść Waszyngtonu do dzielnic handlowych Bethesda, gdzie wystarczyło tylko skręcić w Maryland Route 355, aby trafić do celu. Jego niepokój budziło coś innego.

To drzewo wygląda mi na wyjątkowo zdrowe. Jaka siła mogła je przewrócić?

Ed Pilson zmarszczył czoło. Rozejrzał się kontrolnie dookoła i skierował kroki do miejsca, w którym pień wystawał z ziemi.

Niech mnie kule biją, jeżeli to drzewo nie zostało ścięte…

Ukucnął. Dotknął ręką płaskiej części pnia i powąchał.

Świeże. Bardzo świeże.

Ed na chwilę utonął w domysłach, z rozmyślań wybił go jednak kompletnie nieoczekiwany dźwięk.

Klakson jego samochodu.

Natychmiast odwrócił głowę i po chwili wstał, poddając próbie przenikliwość swojego wzroku. Przeszył go dreszcz grozy. Wokół niego zatańczył wiatr, wywołując szemrzący dźwięk, rozsiewając płatki śniegu. Czyżby natura chciała mu przekazać, że zewnętrzny chaos jest odbiciem tego, co zaczynało się budować w jego duszy?

Za kierownicą ktoś siedział, ale refleksy światła na przedniej szybie uniemożliwiały Edowi wypatrzenie twarzy tego, kto wdarł się do jego chevroleta i zaznaczył swoją obecność w tak dziwaczny sposób. Pilson postąpił kilka kroków na środek szosy i krzyknął:

– Hej, co tu się dzieje?

Odpowiedziała mu cisza. Cisza tak abstrakcyjna, że aż uśmiechnął się ironicznie, bo przecież nie miał omamów, wyraźnie widział za szybą zarys postaci. Rozejrzał się, a potem poprawił czapkę. Widział, jak ktoś obserwuje go przez szybę samochodu, jak w tej upiornej ciszy oczy skierowane są na niego.

– Kto tam?! – zawołał Ed, koncentrując wzrok na osobie siedzącej w wozie. Nagle dostrzegł dłoń na zewnętrznej części dachu auta, a ze środka wyłoniła się tajemnicza osoba.

Ed otworzył usta w zdumieniu na widok maski elfa, który wyglądał, jakby uśmiechał się wprost do niego. Przeczuwał, że dzieje się coś, co przerasta jego zdolności pojmowania.

Na rany Chrystusa, co ja widzę?

Wkrótce zobaczył jeszcze więcej i całkowicie mu to wystarczyło, aby jego serce wypełnił najczystszy strach. W jednej chwili zapomniał o wszystkich bajglach świata, o żonie, o przewróconym konarze. Spostrzegł, jak ręka, która trzymała się samochodu, przesunęła maskę wyżej – na włosy. Ed jęknął i ruszył ręką, jakby chciał złapać się za serce. Powietrze wydało mu się gęste i posuwiste. Doznawał dziwnego uczucia, że przenika go coś, co zabiera mu oddech i odwagę.

Twarz, która mu się ukazała, stanowiła tak niespodziewany, a zarazem okropny i budzący grozę widok, że mężczyzna się przeżegnał.Kurcząca się dookoła niego przestrzeń zamykała go w obręczy surrealistycznego świata, gdzie zaczęły się przenikać granice między rzeczywistością a koszmarem. Czuł, że pogrąża się w labiryncie własnej psychiki, stojąc samotnie wobec tej osobliwej formy natury.

Panie, miej mnie w swojej opiece…

Ujrzał zdeformowaną i wynaturzoną twarz, która przybrała kształt odpychającej groteski. Skóra wyglądała na przypiekaną w płomieniach; przypominała spaloną krew, a oczy sprawiały wrażenie niepamiętających, jak świecić życiem. Każdy element tego przerażającego oblicza zionął potwornością. Wypukłe blizny przebiegały od wierzchołka czoła, aż do brody. Szczęka wydawała się uwięziona w bezkresnej agonii, wykrzywiona w nienaturalny kształt, a nos, odbiegający od wszelkich standardów proporcji, jakby był zlepkiem przypadkowych fragmentów i krwawych wrzecion skóry. Usta, przypominające żebra zgniłego truchła, były nieregularne i poszarpane, na kształt przetartych brzegów starej, obdrapanej strony z książki. Zdawały się nieme, jakby zapomniały, jak wypowiedzieć słowo wydobywające się z krwawych rozstępów, co sprawiało wrażenie, że zostały powstrzymane w połowie wypowiedzi. Cały ten widok tańczył między cieniem a światłem, ukazując oblicze jakby uwięzione między płomieniami piekła a koszmarnym snem. Skóra na policzkach przypominała pofalowany papier, zdzierany stopniowo przez lodowaty wiatr. Nierówne bruzdy i krwiste szramy przeplatały się z głębokimi zmarszczkami, przepędzając niedawny spokój duszy Eda Pilsona na cztery wiatry. Najbardziej przerażające było spojrzenie oczu, które były jak dwie czarne studnie, wyjęte prosto z głębin piekielnych, odbijające wieczną ciemność. Zdawały się patrzeć na świat z innej rzeczywistości. Popękane naczynka krwionośne przecinały twarz jak wąskie kreski szkarłatu, a w niektórych fragmentach widać było czerwone szlaki podskórnej krwi. Twarz wydawała się tworem zbłąkanym między obszarami pełnymi chaosu i okrucieństwa, odzwierciedlając przerażający świat zniekształconej rzeczywistości, gdzie norma przegrywała z koszmarną anomalią.

– Tutaj pomocnik Świętego Mikołaja, a co, nie widać? – odpowiedziała swoim bulgotliwym, rzężącym głosem postać, tak że Ed ledwo ją zrozumiał. Teraz ona ponownie kilkakrotnie nacisnęła przycisk klaksonu, dając kierowcy do zrozumienia, że w najłagodniejszym rozumieniu tej sytuacji, stał jej na przeszkodzie. Z tego, co mógł dojrzeć, intruz miał wynaturzoną, pokrytą fałdami, ciemnoczerwoną twarz, dzikie oczy i niewielkie, sterczące na boki uszy. Na głowie miał zieloną czapkę z żółtym pomponem, spod której wychodziło kilka strąków tłustych włosów. W chwili, gdy się odezwał, z ust pociekła mu ślina. Przetarł usta okropną, poharataną na wysokości nadgarstka ręką z brudną, skórzaną rękawicą bez palców.

Przerażająca twarz zniknęła we wnętrzu samochodu, ale to nie oznaczało, że tym samym zaczął znikać lęk Eda. Wręcz przeciwnie, ponieważ zwiększone obroty silnika chevroleta rozerwały ciszę, uprzedzając go, że auto paliło się do jazdy – wprost na niego.

O, nie… przecież on nie chce mnie przejechać!

To, o czym Ed pomyślał, że jest zupełnie nieprawdopodobne, ukazało mu się przed oczami w dźwiękach, które zmroziły mu krew w żyłach. Silnik zawył przeciągle. Ed, pomimo tego, że czuł strach blokujący jego ruchy, spróbował się cofać. Zrobił pół kroku do tyłu, jednak trwoga i napięcie uniemożliwiły mu skuteczną ucieczkę – po chwili zamarł w bezruchu. Auto drgnęło. Koła zaczęły kręcić się coraz szybciej. Nagle wystartowało, w niezwykle szybkim tempie rosnąc w przestraszonych oczach swojej przyszłej ofiary, pozostającej bezradną w obliczu sił, których nie była w stanie zrozumieć, niezdolna do odparcia tego zjawiska. Furgonetka w krótkim czasie pokonała kilka metrów i uderzyła przednią częścią maski w sparaliżowaną postać Eda. Kierowca Bagel City siłą odrzutu poleciał dwa metry do tyłu, nadziewając się na suchą gałąź wystającą z drzewa, leżącego wzdłuż Beach Drive, jakby celowo było ono przygotowane do przebicia i przyjęcia ciała człowieka.

Głowa Eda Pilsona opadła do przodu, a jego czapka z długimi uszami zsunęła mu się na twarz tak, że trudno byłoby ją rozpoznać; za to łatwo można było przewidzieć skutek uderzenia auta, które zahamowało tuż przed olbrzymim konarem. Spod czapki wypływały mu przynajmniej dwa ciemnoczerwone strumienie, których zawartość natychmiast wsiąkała w białe, śnieżne podłoże, lecz po chwili krwi było na tyle dużo, że pod wiszącymi nogami nieżywego kierowcy zaczął dominować już tylko jeden, nowy kolor.

Zaraz z pobliskich zarośli wynurzył się z niskim rykiem silnika jaguar E-type roadster z 1972 roku i zbliżył się do furgonetki.

– Bach, bęc, a kuku! Wielkie święto zaczęto! Kto piecze bajgle, kto piecze ciasteczka, otwórz piwnicę, czeka cię wycieczka! – krzyknął ze sportowego auta bez dachu kierowca, którego twarz stanowiła karykaturalne połączenie klauna i świętego mikołaja, na co wskazywały rozmazane czerwone usta, przyczepiony okrągły nos, blady makijaż, gruby, czerwono-biały kożuch z żółto-kremowymi wstawkami oraz brudnobiała broda, zwisająca w nieładzie na gumce na wysokości szyi.

W furgonetce z wgniecioną przednią częścią maski oprócz kierowcy zamajaczyła jeszcze jedna podobna do niego postać na miejscu pasażera. Widząc go, święty mikołaj uniósł wysoko rękę ze swoim dzwonkiem i zadzwonił nim głośno, aż echo rozniosło się daleko po drzewach.

– Urzekające widowisko, wy moje rubaszne renifery! Podczas świąt Bożego Narodzenia uroczysta przemoc wzbiera jak ogień, wypełniając serca strachem i zniszczeniem! Niebiańsko wykwintny widok tego świątecznego truchła doda waszym przeuroczo zdegenerowanym duszom sporo chwalebności! Tylko nie zgubić mi ani jednego bajgla, bo widzimy się na przepysznej uczcie! Ten, kto kradnie świąteczne ciastka, zyskuje słodką rozkosz! Bah humbug, wesołych świąt, skurwysyny!

Wydawnictwo Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.papierowyksiezyc.pl