Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja bestsellerowego Sejfu!
Dowiedz się, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem w rozgrywce z bezlitosnym przeciwnikiem.
Od operacji „Nabucco”, opisanej w Sejfie, pierwszej książce autora, minęło kilka miesięcy. W kraju zmieniło się mało, tylko Agencja Wywiadu znacznie zwiększyła swe wpływy. Pułkownik Wyrwicki podporządkował sobie inne służby, zabezpieczył Sejf i prowadzi nową operację. Zagrozić mu może jedynie borykający się z problemami Artur Solski. I nowy, potężny przeciwnik, który wie dużo i nie boi się zabijać.
W kolejnej rozgrywce, której stawką niekoniecznie jest interes państwa, jeszcze trudniej odróżnić przyjaciół od wrogów.
Tomasz Sekielski (1974) to reporter, dziennikarz śledczy, dokumentalista, sprawozdawca parlamentarny. Współtworzył wiele popularnych programów telewizyjnych nadawanych w TVN i TVN24, m.in. Fakty, Prześwietlenie, Teraz my!, Czarno na białym. Od stycznia 2013 roku prowadzi w TVP1 autorski program Po prostu. Laureat najważniejszych nagród dziennikarskich i telewizyjnych. Jest twórcą filmów dokumentalnych Władcy marionetek oraz 8.38. Jako autor książek sensacyjnych zadebiutował wydaną w 2012 roku przez REBIS powieścią Sejf .
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 429
Moim trzem aniołom
z domu na wzgórzu.
K.W.B.!
Dziękuję Grażynie i Tomaszowi Szponderom za okazane zaufanie i olbrzymią cierpliwość. Mam wielkie szczęście, że to ich REBIS wydaje już drugą moją książkę. Dziękuję także Tomaszowi Kwietniowi, sekretarzowi redakcji, który spokojnie, ale stanowczo przypominał mi o upływającym czasie. Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednej osobie. Last but not least Błażej Kemnitz – jemu dziękuję za redakcję książki.
„Nie ma rzeczy bardziej niewiarygodnej od rzeczywistości”.
Fiodor Dostojewski
Ogolony na łyso, z zapuszczoną rudobrązową brodą wyglądał na dużo starszego niż w rzeczywistości. Szedł, lekko się chwiejąc, zgarbiony, jakby skulony. Unikał spojrzeń mijanych osób. Zamglonym wzrokiem przemykał po ścianach i podłodze. Byle tylko nie spojrzeć nikomu w oczy. Miał tu wielu znajomych, ale nie chciał wysłuchiwać słów współczucia i zapewnień typu „Zawsze możesz na mnie liczyć”. Sraty taty. Rzucał jedynie zdawkowe „Cześć” i szedł dalej, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie ma ochoty na pogawędki. Zresztą odpowiadało to także tym, którzy go mijali. Bo co właściwie można powiedzieć facetowi po ostrej psychozie i załamaniu nerwowym, który kilka miesięcy spędził w psychiatryku? Świr. Jestem świrem. Pierwsze tygodnie przeleżał przywiązany do łóżka skórzanymi pasami. Skrępowane dłonie i stopy, unieruchomione nogi na wysokości kolan i korpus przyciśnięty do łóżka najszerszym z pasów. Sanitariusze nazywali tę pozycję „na niemowlaka”. Człowiek może najwyżej pokręcić głową na boki, kupka i siusiu – w pieluchę. Nawet po tyłku samemu nie można się podrapać. Oczywiście wszystko dla dobra pacjenta. Po dwóch tygodniach takiego leżakowania pod migoczącymi świetlówkami znał już każdą rysę na suficie, każdy bąbel pod farbą i wszystkie odpryski. Niekiedy, wpatrując się długo w tę mozaikę, dostrzegał kształty, a nawet słowa. Najprzyjemniejsze były chwile po zastrzyku – gniew i strach mijały, była błogość. Kontury świata zakrzywiały się, a on miał wrażenie, że unosi się w mydlanej bańce. Było tylko tu i teraz. Zła przeszłość odpływała, a przyszłość nie miała znaczenia. Wtedy wzory na suficie były najbardziej czytelne. Lubił, gdy układały się w krajobrazy, runiczne znaki albo galaktyki. Szary sufit mienił się kolorami, które nie tylko było widać, ale i słychać. Początkowo nie zwrócił na to uwagi. Dopiero po którejś serii zastrzyków dostrzegł, że każdy kolor, gdy się na niego patrzy, wydaje własny niepowtarzalny dźwięk. Tym odkryciem nie mógł się jednak w pełni nacieszyć, prawie zawsze bowiem pojawiał się ktoś, kto sądził, że to najlepszy moment na rozmowę z pacjentem.
– Artur? Witaj, bracie.
Znajomy głos wyrwał go z zamyślenia. Szybkie spojrzenie, rzucone jakby ukradkiem. Jak małe dziecko, które wstydzi się nieznanych osób. Blond włosy w artystycznym nieładzie, twarz gładka, z charakterystycznym dołkiem na brodzie i krzywym nosem jak u boksera, przyjazne oczy i czarujący uśmiech zawadiaki. Rozpoznanie: przyjaciel.
– Cześć, stary. – Tym razem Solski nie chciał spławiać rozmówcy, choć mogło to tak zabrzmieć, szybko więc dodał: – Miło cię widzieć, Kowal.
Mężczyzna nazwany Kowalem uśmiechnął się i wyciągnął rękę na powitanie. Nie widzieli się dziewięć miesięcy.
– Przytyłeś – zauważył Kowal i chciał poklepać Solskiego po brzuchu, dziennikarz jednak cofnął się o krok.
– To efekt uboczny prochów, które wciąż muszę brać – wyjaśnił Artur. Lek, który przyjmował, nazywał się Zalasta. Był po nim nie tylko senny, jakby nieobecny, ale miał też olbrzymi apetyt.
Kowal pokiwał ze zrozumieniem głową.
– W takim razie zapraszam na kolację. Ugotuję coś dużego.
Artur przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie. To był początek końca. Dzięki pomocy Kowala odszyfrował wiadomość, której nie powinien czytać. A może to też zwidy? Znał Wojtka Kowala wiele lat. Pracowali razem, gdy Solski był reporterem telewizyjnym. Kowal to znakomity operator, który robi świetne zdjęcia. Bo robi je z pasją. Jeśli będzie taka potrzeba, wejdzie z kamerą słoniowi do tyłka i nie zapyta o premię. Byli razem między innymi na wojnie w Kosowie i w Iraku. Zrobili setki materiałów.
– Co cię sprowadza w nasze skromne progi? – spytał Kowal, wykonując zamaszysty ruch ręką i lekko pochylając się w ukłonie.
O pomieszczeniach w wieżowcu hotelu Marriott, które zajmowała telewizja DTV, można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że są skromne. Na wyposażeniu dwóch wynajmowanych pięter nie oszczędzano, poczynając od wykładzin, poprzez lampy, fotele, biurka, komputery i dystrybutory wody, na kontaktach kończąc. Telewizja była perłą w koronie jednego z najbogatszych Polaków – Leonarda Bielaka. To właśnie z nim spotkał się przed chwilą Solski.
– Byłem u starego – powiedział, a Kowal czekał na ciąg dalszy.
Cisza. Popatrzyli sobie w oczy.
– No mów – nie wytrzymał Kowal. – Kiedy wracasz?
– Raczej nie wrócę – powiedział Solski, uśmiechając się tajemniczo.
– Co w takim razie kombinujesz?
– Wysadzę tę budę w powietrze – rzekł Artur i nie zabrzmiało to jak żart.
Kowal nie wiedział, co powiedzieć. Z niezręcznej sytuacji wybawił go młody reporter, z którym miał właśnie wyjeżdżać na zdjęcia.
– Muszę lecieć – powiedział do Artura. – Pamiętaj, że zapraszam cię do siebie na wyżerkę. Wpadnij koniecznie.
Solski znowu się uśmiechnął i tylko pokiwał głową. Nie był pewny, czy jeszcze się spotkają. Żegnaj, stary druhu. Odwrócił się i poszedł w kierunku newsroomu. To z tego czterystumetrowego pomieszczenia nadawano najbardziej oglądane w Polsce programy informacyjne i publicystyczne. Właśnie kończyły się przygotowania do specjalnego wydania Raportu Dnia. Ludwik Tokarczyk, mistrz ceremonii, prowadzący, autor i gwiazda programu w jednym, był już na swoim miejscu. Śmiesznie cmokał, wykrzywiał usta i wyciągał język, rozgrzewając mięśnie odpowiedzialne za artykulację. Za chwilę live, a on bez wątpienia był profesjonalistą. Spojrzał w bok, w kierunku drzwi, przez które wchodził akurat Solski. Nie rozpoznał go, choć Artur zauważył w jego wzroku zmieszanie. Zaraz sobie przypomnisz. Wszedł do newsroomu i trzymając się ściany, obchodził Tokarczyka z prawej strony. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy byli wpatrzeni w prowadzącego niczym w Boga. Czekali na jego słowa jak na objawienie. W newsroomie zapanowała cisza. Na wielkich monitorach pojawił się obraz warszawskich ulic. Jak co roku 1 sierpnia o godzinie 17.00 miasto stanęło, rozbrzmiały syreny. Sześćdziesiąta czwarta rocznica powstania. Hołd oddany kilkunastu tysiącom powstańców i blisko dwustu tysiącom cywilów, którzy zginęli w bezsensownym, skazanym na klęskę zrywie. Solski podziwiał bohaterstwo tych, którzy postanowili w tamtych dniach walczyć, ale ich ofiarę uważał za niepotrzebną. Zbiorowe samobójstwo. Idąc przez newsroom, przypomniał sobie cytowane często przy tej okazji słowa generała Władysława Andersa: „Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność?”. Odpowiedzialność. Solski nie myślał już o powstaniu. Teraz najważniejsza była bitwa, którą miał za chwilę rozpocząć.
– Witam państwa, Ludwik Tokarczyk. To specjalne wydanie Raportu Dnia. – Blondyn z nienagannym przedziałkiem, o zniewalającym uśmiechu, z błyszczącymi białymi zębami i jakby tego było mało, obdarzony znakomitym głosem, rozpoczął swój show. Łączenia z reporterami, materiały okolicznościowe, fragmenty wystąpień polityków to jedynie dodatki do retorycznych popisów Tokarczyka. Na monitorach pojawił się premier Andrzejewski.
– Potrzebujemy silniejszego i sprawniejszego państwa, by realizować ideały powstańców – mówił szef rządu.
Pierdolisz. Solski prawie prychnął, usłyszawszy słowa premiera. Powstrzymał się jednak i powoli ruszył w kierunku podestu, na którym ustawiony był stół prowadzącego. Tokarczyk o czymś perorował, patrząc w kamerę, ale Artur tego nie słyszał. Szum w uszach i wzrok skupiony na celu. Jebać to, ikken hissatsu. Pięć metrów, cztery, dwa, jeden. Stanął obok zdumionego Tokarczyka. Nikt nie reagował. Żadnego ruchu czy słowa. Zebrane w newsroomie osoby jak zahipnotyzowane czekały na to, co się stanie. Solski rozpiął swoją wojskową kurtkę i rozejrzał się. We wszystkich oczach widział strach. Nie trzeba być ekspertem, by rozpoznać pas szahida. W przypadku Artura był to nie tyle pas, ile kamizelka. Dwadzieścia kilogramów materiału wybuchowego uzupełnione dla lepszego efektu śrubami, gwoździami i kulkami z łożysk. W lewej dłoni Solski trzymał detonator. Tokarczyk zbladł i zaczął się jąkać.
– Szszsz…anowni ppp…aństwo, wygląda nnn…a to, że mmm…musimy przerwać program.
Po tych słowach ktoś nerwowy w reżyserce zdjął program z wizji, a w jego miejsce pojawiła się kolorowa plansza. Obraz kontrolny. Solski zerknął na monitory podglądowe.
– Wracamy na wizję, bo zaraz wszystkich nas wyślę na orbitę okołoziemską.
Kolorowe paski zniknęły, a w ich miejsce widzowie ponownie zobaczyli przerażonego Ludwika Tokarczyka i stojącego za nim łysola ubranego w wybuchową kamizelkę. Show time. Telewizja na żywo w nieznanym do tej pory wymiarze.
– Przepraszamy państwa za chwilowe problemy techniczne. Wydanie specjalne dopiero się rozpoczyna – powiedział Artur, patrząc prosto w kamerę, do której mówił przed chwilą Ludwik. – Nazywam się Artur Solski i radzę zostać z nami. Naprawdę warto.
Po tych słowach nachylił się do ucha Tokarczyka. Każdy mięsień na twarzy prowadzącego był napięty. Szczękę miał tak mocno zaciśniętą, że na jego szyi pojawiły się nabrzmiałe żyły.
– Wyluzuj, Ludwik, bo ci pikawa stanie – szepnął Artur. – A przecież musisz poprowadzić ten program do końca.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Copyright © Tomasz Sekielski 2013
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2013, 2019
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Błażej Kemnitz
Projekt i opracowanie graficzne okładki
Urszula Gireń
Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Obraz kontrolny, wyd. I, Poznań 2013)
ISBN 978-83-8188-751-9
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
fax: 61 867 37 74
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer