29,01 zł
Powrót Tomasza Sekielskiego z nowym thrillerem, jeszcze mroczniejszym niż bestselerowa trylogia „Sejf”.
„Zapach suszy" jest pierwszą częścią trylogii pt. "Susza". W Warszawie dochodzi do krwawego zamachu terrorystycznego, jest wiele ofiar. Kilka miesięcy wcześniej w małym, sennym miasteczku na Kujawach samobójstwo popełnia proboszcz. Śledztwo prowadzi zdegradowana prokurator Agnieszka Ossowska, kobieta będąca na życiowym zakręcie. Co łączy te dwie sprawy? Odpowiedź nie jest ani prosta, ani oczywista. Szukając jej, czytelnik trafia do mrocznego świata handlarzy „żywym towarem”, mafijnych układów i interesów, w których przeplatają się nazwiska ludzi polityki, biznesu oraz kościoła. W tym świecie nic nie jest czarno-białe. Można odnieść wrażenie, że „Zapach suszy” to historia, która może się wydarzyć naprawdę… a może się już wydarzyła?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 7
Małgosi i Arturowi, z podziękowaniamiza okazaną pomoc i cierpliwość.Eli, na którą zawsze można liczyć. Dzięki, że jesteś!
PROLOG
„Wesoło błyszczy światło sprawiedliwych,a lampa niewiernych przygasa”.Księga Przysłów 13,9
Duszne sierpniowe powietrze wisiało ciężko nad rozgrzaną Warszawą, pachnąc suszą, co w przypadku miasta oznaczało mieszaninę intensywnej woni roztopionego asfaltu, betonu, spalin i potu. Mimo późnego popołudnia upał nie słabł. Palące słońce, choć schowane za budynkami, wciąż nie dawało o sobie zapomnieć, przekreślając nadzieje na deszcz i chłód. Susza trwała ponad dwa miesiące, odbierając wytrwale chęć do życia roślinom, zwierzętom i ludziom. Drzewa wzdłuż Alei Ujazdowskich miały pożółkłe liście, które zaczynały już opadać na coś, co kiedyś było zielonym trawnikiem. Ze względu na zagrożenie pożarowe zamknięto dla zwiedzających Łazienki Królewskie. Sąsiadująca z nimi restauracja Rozdroże powinna o tej porze roku tonąć w zieleni, tymczasem wyglądała jak ogromne wyschnięte akwarium, w którym niczym śnięte ryby przemieszczały się kelnerki, wachlując tackami. Klimatyzacja odmówiła współpracy, więc nieliczni klienci siedzieli pod parasolami w ogródku, licząc na najdelikatniejszy choćby powiew wiatru.
Ciężkie powietrze zawibrowało ostrzegawczo. Trwało to jednak zbyt krótko, by ktokolwiek przy stolikach poczuł to drżenie i mógł na nie zareagować. Było zbyt delikatne, by dotarło do świadomości pijących mrożoną kawę młodzieńców, którzy głośno rozprawiali o nowych ofertach pracy. Przyszłe rekiny biznesu w akcji, każdy czujnie wpatrzony w ekran smartfona – #bigcash, #polishgirl, #speedcar. Plany na najbliższe lata gotowe – #challenge, #levelhard. Wibracje nie poruszyły też dwojgiem zakochanych, którym najwyraźniej nie przeszkadzał letni skwar. Wpatrzeni w siebie karmili się lodami z czułością świadczącą o tym, że są razem od niedawna i nie zdążyli jeszcze popaść w rutynę codzienności. Zerkała na nich z politowaniem, ale i odrobiną zazdrości samotna młoda kobieta próbująca okiełznać rozbrykanego malca. Chłopiec był ewidentnie znudzony wizytą w kawiarni, czemu dawał wyraz, stukając łyżeczką o talerzyk. Wykazywał się przy tym znakomitym wyczuciem rytmu, czego z kolei nie doceniał siedzący za nim starszy szpakowaty mężczyzna. Długo kręcił z dezaprobatą głową, w końcu jednak machnął gazetą i wrócił do przerwanej lektury.
Zwykli ludzie zanurzeni w swoich światach. Przypadek sprawił, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Bez szans na reakcję. Poczuli uderzenie i nim tak naprawdę usłyszeli huk, niewidzialna siła zrzuciła ich z krzeseł, przewracając stoły z parasolkami. Wielkie szklane tafle okien rozprysły się z brzękiem. Niemiłosiernie ostre drobinki pocięły twarz i ramiona kelnerki. I tak miała dużo szczęścia. Jeden z młodzieńców, rekin biznesu z największymi planami na przyszłość, leżał bez ruchu na plecach, a z jego brzucha sterczało ciśnięte siłą wybuchu kilkunastocentymetrowe szklane ostrze.
Historia ruszyła z olbrzymią prędkością. Wydarzenia rozgrywały się zbyt szybko, by ktokolwiek za nimi nadążył i mógł je ogarnąć. Przeciągły gwizd w uszach i ciemne plamki przed oczami. Powietrze stało się jeszcze gorętsze, za to dominował w nim teraz zapach spalenizny z wyraźną nutą płonącej gumy i plastiku.
Chłopiec, który kilka sekund wcześniej hałasował przy kawiarnianym stoliku, leżał skulony między przewróconymi krzesłami. Po policzkach płynęły mu łzy.
– Ma... mu... siu... – wyjąkał i z lękiem wyciągnął przed siebie rękę.
Odpowiedzi nie było. Jego matka leżała tuż obok z nienaturalnie wykręconą głową. Szeroko otwarte oczy patrzyły martwo, z nosa wciąż sączyła się stróżka krwi i spływała po brodzie na odsłonięty dekolt, barwiąc szkarłatem kremową bluzkę.
Ci, którym udało się pozbierać i podnieść, patrzyli nieprzytomnie tam, skąd przyszło uderzenie. Dopiero po chwili dotarło do nich coś, co nigdy nie wydawało im się prawdopodobne – takie sceny oglądali w telewizyjnych serwisach informacyjnych. Ale to zawsze działo się gdzieś daleko, w złym, niebezpiecznym świecie! Tym razem jednak zło czyhało tuż obok, a wszystko działo się na żywo. Eksplodował samochód, a jego szczątki leżały na środku skrzyżowania trawione przez ogień w pióropuszach gęstego czarnego dymu. Poszczególne elementy karoserii, niczym wyrzucone z olbrzymią siłą pociski, przeleciały kilkadziesiąt metrów, niszcząc po drodze autobusową wiatę, demolując kiosk i raniąc ludzi. Przy akompaniamencie płaczu, jęku i krzyków zakrwawione postacie poruszały się w makabrycznym slow-foksie, bezradnie rozglądając się w poszukiwaniu pomocy. Skręcony zderzak, płonące koło oraz wygięta pokrywa bagażnika z charakterystycznym logo Mercedesa spadły na biegnącą poniżej placu Na Rozdrożu Trasę Łazienkowską. Z dołu dobiegały wściekłe klaksony i pisk nerwowo wciskanych hamulców. Siła eksplozji była tak duża, że uszkodziła samochody w promieniu trzydziestu metrów. Te, które stały najbliżej, także płonęły, a ich karoserie poznaczone były dziurami od odłamków. Ludzie odruchowo uciekali jak najdalej od ognia, który mógł oznaczać kolejne wybuchy. Czuć było wyciekający olej i paliwo.
– Zaczęło się, to wojna! – krzyknęła starsza pani, podnosząc się z trudem z chodnika. Oddychała ciężko i rozglądała się ze strachem. Na jej bluzce oraz podartej spódnicy widać było plamy krwi. – Miej nas, Panie, w swojej opiece. Antychrysty już tu są – dodała, wznosząc wzrok ku niebu i składając błagalnie ręce do modlitwy.
– Pieprzone brudasy – rzucił wysoki szatyn około trzydziestki, którego także powaliła fala uderzeniowa. Podnosił się właśnie niezgrabnie. W końcu stanął przygarbiony i zaczął otrzepywać pokryty pyłem garnitur. – Jebane francowate ciapate, śmierdzące islamskie gnidy! – złorzeczył z coraz większą zawziętością.
W pobliżu nie było widać choćby półkrwi Araba, który mógłby stanąć w obronie swojej rasy i religii. Być może stąd brały się odwaga i pewność siebie rozwścieczonego mężczyzny.
– Doigraliśmy się... a wszystko to tu, na oczach naszego narodowego bohatera – dodał, wskazując stojący u zbiegu alei Szucha i Alei Ujazdowskich pięciometrowy posąg Romana Dmowskiego. Na cokole widniały słowa ideologa i mentora wszelkiej maści narodowców i nacjonalistów: „Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie...”. – Coście zrobili z naszą ojczyzną, geszefciarze?! – Tym razem wygrażał ręką w kierunku pobliskiej Kancelarii Premiera. – To przez nich, to przez ich antypolskie, pseudochrześcijańskie, lichwiarskie rządy znowu rozlewana jest krew prawdziwych Polaków!
Słowa te, choć wypowiadane z prawdziwą pasją, pozostawały bez echa. Potencjalne audytorium patrioty zajęte było bardziej przyziemnymi sprawami.
– Przestań wreszcie pieprzyć, człowieku, trzeba pomóc rannym – warknęła dwudziestokilkuletnia dziewczyna, ocierając chusteczką krew z twarzy starszej kobiety, która wciąż się modliła, prosząc Boga o opiekę przed antychrystami.
Szatyn spojrzał na nią z wyraźną wyższością.
– Won z Polski razem z tym zawszonym żydowsko-masońskim rządem, który chce nam zafundować genocyd! – wysyczał.
Dziewczyna nie odpowiedziała, pokręciła tylko z niedowierzaniem głową. Starsza pani jęknęła cicho, ale nie przerwała swojej modlitwy. Obok nich przebiegł mężczyzna z gaśnicą samochodową w dłoni. Pędził w kierunku płonących pojazdów, gdzie dwóch kierowców desperacko walczyło z ogniem. Wyraźnie przegrywali starcie z płomieniami, które pożerały wnętrze przewróconej na bok skody. Panowało coraz większe zamieszanie.
– Ej, ludzie, kiedy karetka będzie?! – krzyknęła kobieta w korporacyjnym żakiecie, pochylając się nad jakimś mężczyzną i uciskając ranę na jego szyi.
– Cholera jasna, czy straż już jedzie? – zapytał kierowca, którego auto właśnie stanęło w płomieniach.
– Potrzebuję bandaży! Ma ktoś opatrunki? – z restauracji Rozdroże dobiegł dziewczęcy głos. – Dziadku, spójrz na mnie. Dziadku...
Dźwięki, obrazy i zapachy – prawdziwa kakofonia bodźców – oszałamiały i dezorientowały nieprzygotowane na nie umysły. Kolejny wybuch wstrząsnął okolicą. Kula ognia wystrzeliła w górę i na boki. Część osób padła na ziemię. Nastąpiło kilka sekund oczekiwania, niepewności.
– To tylko bak w jednym z uszkodzonych samochodów – odezwał się uspokajająco jakiś mężczyzna, ale wypowiedziany basem komunikat przyniósł efekt odwrotny od zamierzonego.
W narastającym chaosie nikt nie zwracał uwagi na motocyklistę, który z odległości kilkudziesięciu metrów przyglądał się całemu zdarzeniu. W przyciemnianej szybie jego kasku odbijały się płomienie. Ubrany w czerwono-czarny kombinezon mężczyzna siedział nieruchomo na ścigaczu Kawasaki i jak zahipnotyzowany patrzył na dzieło zniszczenia. Jego zemsta, jego przeznaczenie właśnie się dokonały. Cel został osiągnięty. Mógł być pewny, że przy takim ładunku żaden pasażer czarnego mercedesa klasy S nie przeżył. Skuteczność ataku sto procent. Mimo to nie odjeżdżał, lecz chłonął obraz pobojowiska, które po sobie zostawiał. Ze stanu zawieszenia wyrwał go dobiegający z oddali dźwięk strażackich i policyjnych syren. Wycie narastało, nadciągała pomoc. Mężczyzna spokojnie uruchomił silnik i ruszył powoli aleją Szucha w kierunku placu Unii Lubelskiej, mijając jadący z naprzeciwka wóz straży pożarnej. W przyciemnianej szybce kasku odbiły się migające niebieskie światła strażackich kogutów. Motor przyspieszył z przeciągłym wyciem.
TOMASZ SEKIELSKI
Twitter @sekielski, Instagram @tomaszsekielski
#reporter #dziennikarz_śledczy#TVN #TVP1
#pracował#Radio_ Wawa #RdC #TOK_FM
#dokumentalista#Władcy_marionetek #8.38
#pisarz#trylogia_Sejf
#wydawca#Wydawnictwo_Od_deski_do_deski
#twórca#Fakty #Prześwietlenie #Teraz_My! #Czarno_na_białym #Po_prostu
#nagrody#Dziennikarz_Roku #Grand_Press #Wiktory #Telekamery#Niptel #Mediatory #Nagroda_Woyciechowskiego