Sekrety nigdy nie umierają - Vincent Ralph - ebook

Sekrety nigdy nie umierają ebook

Vincent Ralph

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Vincent Ralph, bestsellerowy autor „New York Timesa”, napisał kolejny elektryzujący thriller YA.

Niektórych sekretów nie należy ukrywać…

Co roku Sam Hall i jego przyjaciele urządzają symboliczne pogrzeby swoim sekretom w opuszczonej chatce pośrodku lasu. Tym razem jednak tajemnice zmartwychwstają… żeby ich prześladować. Sam był dziecięcą gwiazdą serialu telewizyjnego, ale jego kariera poszła z dymem – dosłownie, gdy częściowo spłonął jego dom. Nikt nie ma pojęcia, jak do tego doszło. Każde z jego przyjaciół skrywa sekret związany z tamtym wieczorem, i nie tylko. I każde woli, by nie wyszedł on na jaw. Tymczasem ktoś z przeszłości zaczyna ich szantażować. Sam nie jest pewien, komu może ufać, kto go obserwuje – ani jak daleko jest skłonny się posunąć, aby ponownie pogrzebać przeszłość, raz na zawsze.

Sekrety nigdy nie umierają to historia pełna zwrotów akcji, ostra jak drut kolczasty. Złożone postacie, zawrotne tempo i nawarstwiające się sekrety sprawiają, że trzyma czytelnika w napięciu do ostatniego rozdziału. – April Henry, autorka "Girl Forgotten", bestsellera „New York Timesa”, oraz m.in. książek "Ręka fatum", "Oblicze zdrady"

Sekrety nigdy nie umierają są jak pełna wrażeń jazda kolejką górską, po której trudno się pozbierać. – Ginny Myers Sain, autorka "W mroku płytkich kłamstw", bestsellera „New York Timesa”

Sekrety nigdy nie umierają, naszpikowane oszałamiającymi zwrotami akcji i stopniowo ujawnianymi tajemnicami, są jak połączenie Ktoś z nas kłamie oraz serii „Krzyk”. Szokująco dobra powieść! – Kat Ellis, autorka "Harrow Lake"

Narastające napięcie, krótkie rozdziały z szybkimi zwrotami akcji, które podkręcają atmosferę, i kompletnie zaskakujące zakończenie sprawiają, że nie sposób oderwać się od lektury. Fani thrillerów i miłośnicy niepozornych miasteczek skrywających mroczne sekrety będą usatysfakcjonowani. – „Kirkus Review”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 342

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Char­liemu i Luca­sowi

Cukierek albo psikus

Za dużo tej krwi.

Spływa mi po twa­rzy i ska­puje na buty. Czuję, jak wali mi serce.

Nie tak to miało wyglą­dać. W każde Hal­lo­ween plan jest taki sam. Idziemy do Nika na imprezę inspi­ro­waną House of Hor­rors i kiedy reszta naszej klasy pije i tań­czy, my wymy­kamy się do lasu na nasz rytuał. Ale w tym roku wszystko sypie się jesz­cze przed wyj­ściem.

Kałuża czer­wieni roz­lewa się po kafel­kach w łazience i barwi listwę przy­po­dło­gową.

– Sorry – mówi Haran, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel.

Led­wie go sły­szę, bo szo­ruję twarz, aż pie­cze mnie skóra.

– Wyglą­dasz dobrze, Sam. Słowo.

– Powie­dzia­łem „tro­chę” – wyty­kam mu. – A zro­bi­łeś ze mnie Car­rie!

– Zakrętka była luźna. – Haran poka­zuje butelkę sztucz­nej krwi, któ­rej zawar­tość wsiąka w matę łazien­kową.

Przy­glą­dam się swemu odbi­ciu. Kostium mokry i różowy, jak­bym go wyprał w sosie pomi­do­ro­wym, włosy poskle­jane w strąki, twarz zaczer­wie­niona od szo­ro­wa­nia.

– Ale i tak z nami pój­dziesz, nie? – upew­nia się Haran, a ja kiwam głową.

– Daj mi swój strój.

– Co? O nie.

– To twoja wina.

– Możesz powie­dzieć, że się prze­bra­łeś za „masa­krę” – stwier­dza. – Albo „porażkę”.

Ni­gdy go nie wal­ną­łem, ale jestem tego bli­ski.

Haran szcze­rzy zęby.

– Możesz być „paniką”… albo „despe­ra­cją”. – Zauważa moją minę i znowu mnie prze­pra­sza, tym razem szcze­rze.

Prawdę mówiąc, nie chcę jego kostiumu. Kupił go, a ja wolę sam two­rzyć wła­sne.

– Chwila – rzu­cam. – Chyba wiem, co zro­bić.

Dwie minuty póź­niej jeste­śmy w domu moich sąsia­dów, a ja wyja­śniam Chloe Atwood, dla­czego jestem zalany krwią.

W dzie­ciń­stwie razem się bawi­li­śmy, pod­czas gdy nasze mamy popi­jały her­batę. Ści­ga­li­śmy się na szczyt wzgó­rza na rogu ulicy i z powro­tem – i za każ­dym razem ona była szyb­sza. Potem ćwi­czy­li­śmy kap­ko­wa­nie aż do zmroku. Wtedy jesz­cze nie miało zna­cze­nia, że jest o rok młod­sza. Teraz mamy róż­nych przy­ja­ciół, osobne życie, i prze­waż­nie tylko się do sie­bie uśmie­chamy i machamy sprzed domów.

W szkole Chloe zali­cza się do grona cichych i pil­nych uczniów oku­pu­ją­cych sto­liki w czy­telni. Jest bystra i liczę, że coś wymy­śli.

– Nie jesteś tro­chę za stary na cho­dze­nie po domach w Hal­lo­ween? – pyta.

Wiem, że się czer­wie­nię.

– Masz może coś… w moim roz­mia­rze?

Unosi brwi.

– Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Co za zaszczyt. Wejdź­cie.

W pokoju Chloe, patrząc, jak roz­kłada na łóżku rze­czy, pytam ją, dokąd się wybiera.

– Doni­kąd – odpo­wiada.

Jest ubrana na czarno i sądzi­łem, że to baza jakie­goś prze­bra­nia. Chloe zauważa moje zdzi­wie­nie.

– Po lek­cjach mia­łam próbę – wyja­śnia.

Czarne leg­ginsy i koszulki to nie­ofi­cjalny uni­form szkol­nego zespołu tanecz­nego. Ale i tak jestem zasko­czony, że nie szy­kuje się do wyj­ścia.

– Dla­czego zosta­jesz w domu? – pytam, a Chloe wzdy­cha.

– Moja mama nie cierpi Hal­lo­ween, prze­cież wiesz. Każe nam sie­dzieć po ciemku, żeby prze­chod­nie myśleli, że nas nie ma.

– Chcesz się zabrać z nami? – pyta Haran, igno­ru­jąc moje spoj­rze­nie.

Chloe się krzywi, ale nie odpo­wiada. Bie­rze od Harana butelkę z krwią i odcho­dzi w kąt pokoju. W końcu odwraca się do nas.

– Przy­mierz – mówi i rzuca mi narę­cze ciu­chów.

Prze­bie­ram się w jej łazience, a potem oce­niam rezul­tat, zasta­na­wia­jąc się, czy to wystar­czy.

Mam na sobie szare szorty, raj­stopy we wzór maleń­kich cza­szek, czarne buty z meta­lo­wymi czu­bami i biały T-shirt z napi­sem PRZE­RA­ŻONY ŻYCIEM, ZMĘ­CZONY ŚMIER­CIĄ, nama­lo­wa­nym resztką sztucz­nej krwi.

Nie tak mia­łem wyglą­dać, ale niech będzie.

– Pokaż się nam – woła Chloe zza drzwi, więc je otwie­ram i moja sąsiadka uśmie­cha się sze­roko. – Ide­al­nie – stwier­dza.

Haran pota­kuje i odwraca się do niej.

– To jak, idziesz z nami?

Chloe kręci głową i pyta, kto jesz­cze będzie na impre­zie.

– Wszy­scy – odpo­wia­dam.

– Nie mam prze­bra­nia.

– Nie jest obo­wiąz­kowe.

– I mówi to gość, który zja­wił się u mnie, żebym mu coś skom­bi­no­wała. A za kogo on jest prze­brany? – Obrzuca spoj­rze­niem Harana.

Mój przy­ja­ciel roz­kłada ręce, które w tym stroju wydają się nie­na­tu­ral­nie dłu­gie.

– Za Slen­der­mana – wyja­śnia.

– Zaje­bi­ście kosz­marny strój.

Haran ujmuje jej dłoń w paty­ko­wate palce i składa ukłon.

– Chloe… czy zechcia­ła­byś pójść z nami na imprezę?

Dziew­czyna wzdy­cha i patrzy w sufit.

– No dobra – mówi w końcu. – Może nie będzie bez­na­dziej­nie nudno.

Jedziemy w kie­runku drzew, które roz­kła­dają gałę­zie we wszyst­kie strony, ale poka­zują tylko jedną drogę.

Nad pery­fe­riami góruje las. W mroku wygląda zło­wiesz­czo. Jeśli pra­gniesz wyje­chać z Hay­schurch, kie­ruj się w prze­ciwną stronę i licz, że nic nie ścią­gnie cię tu z powro­tem, tak jak więk­szo­ści osób, które pró­bo­wały opu­ścić to mia­sto.

Poko­ny­wa­li­śmy tę drogę mnó­stwo razy, ale zawsze odno­szę wra­że­nie, że docie­ramy na miej­sce przy­pad­kiem, jak gdyby kręte szosy były sznur­kami, które wiatr szar­pie i roz­rzuca.

Znam tylko jedną osobę, która mieszka w tej oko­licy, ople­cio­nej wąskimi ścież­kami i poskrzy­pu­ją­cymi drze­wami.

Gdy świa­tła reflek­to­rów wsą­czają się w mgłę, przy­po­mi­nam sobie hor­rory, które tata pozwa­lał mi oglą­dać, kiedy byłem mały, pod­czas gdy mama wycho­dziła gdzieś z przy­ja­ciół­kami. Pamię­tam tamtą mie­szankę stra­chu i fascy­na­cji; byłem zachwy­cony tym, że spę­dzam z nim czas, a zara­zem wie­dzia­łem, że źle robimy.

– Jak tam jest? – pyta Chloe.

– Wyobraź sobie nawie­dzony dom – odpo­wia­dam.

– Aha.

– Wła­śnie tak. Tyle że tu mieszka Nik.

– Nik Sim­mons?

– We wła­snej oso­bie.

Chloe marsz­czy brwi.

– Powin­nam była zostać w domu. Ten koleś jest straszny.

– Nie jest taki zły, kiedy się go lepiej pozna – mówię nie­prze­ko­nu­jąco. – Przy­jaź­nimy się od dawna – dodaję po chwili, jakby to coś wyja­śniało.

Kiedy docie­ramy na miej­sce, wzdłuż drogi dojaz­do­wej stoi rząd zapar­ko­wa­nych aut. Żałuję, że nie przy­je­cha­li­śmy wcze­śniej.

Haran zdaje się czy­tać w moich myślach. Wzru­sza ramio­nami.

– To było do prze­wi­dze­nia – stwier­dza, po czym pew­nym kro­kiem rusza w stronę otwar­tych drzwi, któ­rymi muzyka i krzyki wyle­wają się w noc.

Ja tro­chę się ocią­gam w cie­niu sza­rej bryły domu.

– Wresz­cie mam oka­zję się prze­ko­nać, jak wyglą­dają słynne imprezy hal­lo­we­enowe u Nika. – Wzdy­cha Chloe. – Będę mogła opo­wie­dzieć resz­cie prze­gry­wów, o co tyle hałasu.

– Nie jesteś prze­gry­wem.

– Zależy, kogo pytasz. – Chloe uśmie­cha się sze­roko.

Wsu­wam głowę do salonu, pozdra­wiam kilku zna­jo­mych, po czym idę do jadalni, gdzie przy ścia­nie w głębi wielki drew­niany stół ugina się od drin­ków, snac­ków i deko­ra­cji.

Tym razem Nik poszedł na całość – do ozdób, które pamię­tam z poprzed­nich lat, dołą­czyły nowe. Kosz­to­wały pew­nie tyle, ile prze­ciętna rodzina wydaje przez rok na jedze­nie, ale Sim­mon­so­wie nie są prze­ciętni.

– I jak? – pytam, pochy­la­jąc głowę pod ogromną paję­czyną.

– Nie jest źle – przy­znaje Chloe, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Prze­cież to naj­lep­sza noc w roku! – wykrzy­kuje Haran.

Prze­ci­skamy się przez tłum po coś do picia – słodki poncz w kub­kach z czer­wo­nego pla­stiku – a potem idziemy do kuchni, gdzie działa didżej w kostiu­mie yeti. Wyspa pośrodku została zamie­niona w stół mik­ser­ski. Zasta­na­wiam się, czy za to też Nik zapła­cił. Kie­dyś całymi dniami ukła­da­li­śmy play­li­sty na te imprezy. Teraz nawet muzyka wsko­czyła na wyż­szy poziom.

Ota­czają nas Dead­po­ole, Har­ley Quinny oraz cały prze­gląd fil­mo­wych mor­der­ców.

Trzy zom­bie mijają nas jęczą­cym koro­wo­dem, a Pen­ny­wise i Scar­let Witch symu­lują seks przy zmy­warce.

– Klasa – stwier­dza Chloe, a ja się zasta­na­wiam, czy zabra­nie jej tu było błę­dem.

Ta noc – nie sama impreza, ale ta druga rzecz – jest dla nas wyjąt­kowa. Robimy coś, o czym nikt inny nie wie. I choć lubię Chloe, ona nie jest tego czę­ścią. Wcze­śniej nie pomy­śla­łem, że może nie znać tu nikogo prócz nas. Co będzie, jeśli się od nas nie odczepi nawet na moment?

Gapię się na ludzi – z innych szkół i star­szych – nie­pewny, kto się kryje pod maskami i maki­ja­żem. Wiem, po co tu przy­szli, ale i tak czuję nie­po­kój.

Naj­gorsi są ci z Hay­schurch Aca­demy. Szkoła nie jest pry­watna, ale taką udaje. Od pierw­szego dnia wszyst­kim uczniom przy­kleja się uśmieszki, które potem nie scho­dzą im z twa­rzy nawet w week­endy.

– Poszu­kam Nika – oznaj­miam, toru­jąc sobie drogę do scho­dów.

Drzwi do pierw­szego pokoju są zamknięte na klucz. Dru­gich nie spraw­dzam. W trze­cim wszy­scy patrzą, jak ktoś gra w naj­now­szą wer­sję Resi­dent Evil.

Ubi­ka­cja jest zajęta, a zza drzwi dobie­gają co naj­mniej trzy głosy.

Scho­dzę z powro­tem do Chloe i Harana. W kory­ta­rzu ktoś okręca mnie wokół osi i zanim udaje mi się sku­pić wzrok, sły­szę głos Nika.

– Myśla­łem, że się prze­bie­rzesz za… co to miało być? – prze­krzy­kuje wrzawę.

– Zeit­ge­ist – bur­czę.

– Skąd ta zmiana? – pyta, oglą­da­jąc mnie od stóp do głów.

Uśmie­cha się, ale widzę, że nie jest zado­wo­lony.

Nik zawsze z trzy­mie­sięcz­nym wyprze­dze­niem infor­muje pozo­sta­łych, za kogo się prze­bie­rze, żeby nikt nie miał takiego samego stroju. Mój jest zupeł­nie inny, ale nie trzy­ma­łem się usta­leń, co mu się nie podoba.

Każda rzecz, którą nosi, jest droga, i ten kostium nie sta­nowi wyjątku. Prze­brał się za boha­tera z mangi, któ­rego imię zdą­ży­łem zapo­mnieć, pamię­tam za to, że Nik zapła­cił kupę kasy, żeby spro­wa­dzić strój z Azji.

– Zda­rzył się wypa­dek – wyja­śnia Chloe. – Pierw­szy kostium zalał krwią. Było jej za dużo.

Nik przy­pa­truje się jej, a potem prze­nosi wzrok na mnie.

– Dziś bez Eli­shy?

– Zaraz przy­je­dzie.

– To dobrze. – Uśmie­cha się do mnie. – Szkoda by było, gdyby któ­re­goś z nas zabra­kło. – Mruga poro­zu­mie­waw­czo do Harana, po czym odwraca się do Chloe. – Dobrej zabawy – rzuca na odchodne.

– Co za fiut – mówi Chloe tro­chę za gło­śno.

On jed­nak się nie odwraca. Po pro­stu znika w tłu­mie, który zgęst­niał, odkąd tu przy­je­cha­li­śmy.

– Nie jest taki okropny, jak już się go pozna – stwier­dza Haran.

To nasza stan­dar­dowa odpo­wiedź na temat Nika. Ale w rze­czy­wi­sto­ści on nie jest okropny wobec nas.

Chloe pociąga mnie za rękę.

– Idę do łazienki – infor­muje.

Kiedy się odwra­cam, Haran tkwi w kącie z tele­fo­nem w ręku. Pew­nie cza­tuje ze swoim chło­pa­kiem, Bren­da­nem, więc zosta­wiam go w spo­koju. Ci dwaj two­rzą wzo­rowy zwią­zek na odle­głość. Żad­nej zazdro­ści, żad­nych scen, na każ­dej impre­zie razem, nawet gdy dzielą ich setki mil.

Zawra­cam do kuchni, licząc, że w ści­sku doj­rzę zna­jomą twarz. Ale moją uwagę zwraca jedy­nie dziew­czyna w masce z upior­nym uśmie­chem i czuj­nym spoj­rze­niem. Z bli­ska widzę czarne soczewki kon­tak­towe w otwo­rach na oczy.

– Heeej! – sły­szę jej piskliwy głos. – Nie widzie­li­śmy się całe wieki!

Kiwam głową, myśląc: „Ja nie widzia­łem cię ni­gdy”.

– Spo­tka­łeś Patricka? – pyta ona.

– Nie znam go.

Dziew­czyna wali mnie pię­ścią w ramię.

– Zabawny jesteś! Wszy­scy znają Patricka.

– To gdzie on jest?

Dziew­czyna wzru­sza ramio­nami.

– Na pewno go znaj­dziesz – mówi.

– Aha.

– Na pewno go znaj­dziesz – powta­rza, dźga­jąc mnie pal­cem w pierś.

Powoli wyco­fuję się w tłum, a gdy po chwili oglą­dam się za sie­bie, wciąż na mnie patrzy.

Kiedy tra­fiam na Harana, pytam go, czy widział tu jakie­goś Patricka.

– Nie znam – odpo­wiada. – Przy­stojny jest?

– Nie mam poję­cia.

Haran kła­dzie mi dło­nie na ramio­nach.

– Naprawdę mi przy­kro, że spa­pra­łem ci prze­bra­nie. Wie­rzysz mi, prawda?

– Może wypa­dłoby to szcze­rzej, gdy­bym widział twoją twarz.

Unosi maskę i się uśmie­cha.

– Tak lepiej?

– O wiele.

Ktoś w bia­łym prze­ście­ra­dle na gło­wie buszuje w lodówce. Na jego ple­cach wid­nieje napis: kostiu­my­na­ostat­nia­chwile.com.

– Nic ci nie jest? – pyta Haran. – Wyda­jesz się… roz­ko­ja­rzony.

– Wszystko w porządku – kła­mię i zauwa­żam Eli­shę, która toruje sobie drogę łok­ciami.

– Ale tłum – stwier­dza, gdy do nas dociera, po czym całuje mnie i ści­ska moją dłoń, bo wie, co czuję.

Na mojego ese­mesa o roz­la­nej krwi odpo­wie­działa dwoma sło­wami: będzie dobrze, ale dopiero teraz jestem w sta­nie się roz­luź­nić.

Swoje prze­bra­nie zro­biła sama – czer­wona ręka z zagię­tymi ostrymi szpo­nami wystaje jej z brzu­cha, a sztuczne żebra ster­czą wokół jak poła­mane wię­zienne kraty.

– Sam nie jest zado­wo­lony – infor­muje ją Haran, gdy Eli­sha obej­muje go na przy­wi­ta­nie.

– Sły­sza­łam, co się stało. Ale w sumie wyszło… cie­ka­wie. – Moja dziew­czyna odsuwa się o krok, żeby przyj­rzeć się prze­bra­niu, a gdy zauważa Chloe, która nie­pew­nie stoi w drzwiach, przy­wo­łuje ją gestem. – Podobno ura­to­wa­łaś sytu­ację.

– Jak trwoga, to… – Chloe się uśmie­cha, bo Eli­sha potrafi każ­demu popra­wić humor.

– Jak poszła ci che­mia? – pyta ją Eli­sha.

– Nawet nie­źle. Może w następ­nym roku to ja będę ulu­bie­nicą pani Ryder.

– Na pewno.

Trudno zli­czyć, ilu uczniom Eli­sha pomaga w lek­cjach. Nawet kiedy jej samej jest naprawdę ciężko, ni­gdy nie odma­wia proś­bom nauczy­cieli. Dla­tego ona i Chloe mogą razem żar­to­wać na temat che­mii, pod­czas gdy ja i moja sąsiadka ostat­nimi czasy tylko machamy sobie z daleka.

Z kory­ta­rza dobie­gają krzyki. Prze­py­cham się tam i widzę tuż za drzwiami troje prze­bie­rań­ców. Gwiazdki na ich kostiu­mach poły­skują w bla­sku świec pło­ną­cych w wydrą­żo­nych dyniach przed domem.

– Świeże kąski! – Didżej yeti zarzuca sobie mniej­szego z chłop­ców na ramię i bie­giem zawraca do domu.

Dziew­czynka krzy­czy, a drugi chło­piec robi krok do przodu, potem do tyłu i znowu do przodu.

– Nie bój­cie się. Nic mu się nie sta­nie – zapew­niam, ale dziew­czynka zaczyna pła­kać. – W jadalni jest mnó­stwo sło­dy­czy – mówię. – Bierz­cie, ile chce­cie. I podwójną ilość dla waszego kolegi.

Z sąsied­niego pomiesz­cze­nia sły­chać ryki. Po chwili yeti mija nas w pod­sko­kach, skan­du­jąc:

– Psi-kus! Psi-kus! Psi-kus!

Chło­piec dynda mu na ramie­niu i wrzesz­czy.

Nik kuca przy dziew­czynce.

– Nie powin­ni­ście pukać do drzwi obcych ludzi. Ni­gdy nie wia­domo, kto wam otwo­rzy.

Ona i drugi chło­pak pędzą ścieżką do drogi, gdzie już czeka ich kolega z miną, która świad­czy o abso­lut­nym prze­ra­że­niu.

– Ale zabawa! – Yeti mija Nika, po dro­dze przy­bi­ja­jąc mu piątkę.

– Już pra­wie pora – szep­cze Nik do mnie. – Znajdź Harana i Eli­shę. I pozbądź się tej dru­giej dziew­czyny.

Chata Cieni

Nikt nie zauważa, kiedy całą czwórką wymy­kamy się z imprezy.

Przez furtkę na końcu ogrom­nego ogrodu Sim­mon­sów wycho­dzimy do lasu. Muzyka i śmie­chy cichną, a w końcu zupeł­nie milkną, w miarę jak zagłę­biamy się w czerń.

– Ile osób przy­szło w tym roku? – pyta Eli­sha.

– Dość – odpo­wiada Nik.

Ma na myśli to, że gdy w domu panuje totalny ścisk, o wiele łatwiej można nie­po­strze­że­nie wyjść z wła­snej imprezy.

Eli­sha ści­ska moją dłoń, a ja odwza­jem­niam ten gest. To dys­kretny znak, że nic nam nie grozi, bo hałasy są tylko odgło­sami zwie­rząt, a dziwne kształty – zwy­kłymi cie­niami. Przy­naj­mniej tak powta­rzam sobie w duchu.

– Trudno uwie­rzyć, że minął już rok – stwier­dza Haran.

Powoli i ostroż­nie sta­wiamy kroki, pod­czas gdy on bez­myśl­nie gna naprzód, bo chce jak naj­szyb­ciej dotrzeć do celu. Kilka razy znika nam z oczu w ciem­no­ściach, ale nie oddala się za bar­dzo.

W końcu przy­staje i czeka, bo nawet Haran woli zacho­wać w lesie ostroż­ność.

Nik trzyma latarkę przed sobą, nie odry­wa­jąc snopu świa­tła od ścieżki i nie bły­ska­jąc na boki.

W mroku wzrok płata figle i lepiej się sku­pić na jed­nym kie­runku. Idziemy pro­sto na miej­sce, potem wra­camy pro­sto do Nika, ni­gdy nie zba­czamy z drogi.

Obok sły­szę czyjś gło­śniej­szy krok i prze­nika mnie dreszcz. To tylko jakiś patyk albo suche liście, tłu­ma­czę sobie.

Kiedy po raz pierw­szy bra­łem udział w rytu­ale, prze­peł­niała mnie mie­szanka lęku i nie­pew­no­ści. Mia­łem dwa­na­ście lat, a Nik obie­cał, że to mi pomoże po tym, czego doświad­czy­łem. Nie mia­łem poję­cia, jak bar­dzo.

Pra­gną­łem wów­czas uciec przed wszyst­kimi. Chcia­łem być sam. Obiet­nica Nika oka­zała się jed­nak zbyt kusząca. Wła­śnie wtedy zro­zu­mia­łem, że on naprawdę umie sta­wiać na swoim. Na każdą moją wymówkę miał gotową odpo­wiedź.

Wycho­dzimy na nie­wielką polanę. Latarki tele­fo­nów odbi­jają się od pni drzew, rzu­ca­jąc wokół dłu­gie cie­nie. Na dru­gim końcu prze­świtu czeka nasza sekretna kry­jówka. Tam pozby­wamy się naszych tajem­nic.

– Jeste­śmy na miej­scu. – Nik celuje latarką w drew­nianą chatę z bla­sza­nym dachem.

Drzwi wej­ściowe są uchy­lone i przez szcze­linę widać pło­nące wewnątrz świece. Po chwili na oświe­tlo­nej ścia­nie wewnątrz rośnie czyjś cień i ktoś kaszle.

Haran nie waha się ani chwili. Pod­biega do chaty, pchnię­ciem otwiera drzwi i woła:

– Happy Hal­lo­ween!

Sły­szę śmiech i ogar­nia mnie ulga. Sio­stra Nika, Lau­ren, czeka na nas w środku. Tylko ona miała odwagę przyjść tu sama.

– Hej – odzywa się. – Witaj­cie ponow­nie.

Jest o rok star­sza od Nika i for­mal­nie to ona za wszystko odpo­wiada pod nie­obec­ność rodzi­ców. Powinna pil­no­wać, aby w domu nic się nie stało z powodu nie­od­po­wie­dzial­nych wybry­ków, ale tego wie­czoru mamy waż­niej­sze sprawy niż impreza.

W zeszłym roku Lau­ren skoń­czyła szkołę i latem wyje­chała na staż, ale wró­ciła z niczym.

– To jak? – pyta Nik. – Kto chce iść pierw­szy?

Nazy­wamy ją Chatą Cieni.

Nie wiem, kto ją zbu­do­wał ani kiedy, ale dla nas to święte miej­sce. I teraz Haran jest w środku sam.

Reszta siada pod splą­ta­nymi wią­zami – łukiem powsta­łym z dwóch pochy­lo­nych drzew, które przy­gi­nają się nawza­jem ku ziemi. Każdy czeka na swoją kolej, a potem wcho­dzi do chaty i wyja­wia tajem­nice.

Zbie­ramy zmar­twie­nia z całego roku i w cha­cie zrzu­camy z sie­bie ten cię­żar. Wycho­dzimy na zewnątrz tro­chę szczę­śliwsi, odro­binę lżejsi.

Rodzeń­stwo Sim­mon­sów robiło tak przez wiele lat, a potem, kiedy bar­dzo tego potrze­bo­wa­łem, Nik zapro­sił mnie i Harana, żeby­śmy do nich dołą­czyli.

W dzie­ciń­stwie zako­py­wali swoje maleń­kie sekrety w ziemi, ukry­wali je jak złe myśli i kra­dzione sło­dy­cze. Gdy Lau­ren powie­działa nie­winne kłam­stwo albo Nik coś prze­skro­bał, przy­bie­gali do lasu i wszystko wyzna­wali, uwal­nia­jąc się od wyrzu­tów sumie­nia. Ale moje pierw­sze doświad­cze­nie było inne. Powie­rzy­łem Cha­cie Cieni coś zbyt wiel­kiego, abym mógł zupeł­nie się tego pozbyć.

Odgłosy nocy są tu cich­sze. Gałę­ziami drzew koły­sze dziw­nie bez­gło­śny wiatr, a opa­da­jące liście lecą ku ziemi w zwol­nio­nym tem­pie. Eli­sha obraca się w moją stronę i jej usta ukła­dają się w uśmiech na prze­strzeni tysiąca krót­kich chwil. Nik i Lau­ren o czymś roz­ma­wiają, ale ich słowa dry­fują tuż poza naszym zasię­giem.

Jakby mrok pochła­niał dźwięki, ale to mnie nie prze­raża. Prze­ciw­nie, jest elek­try­zu­jące, bo ozna­cza, że wresz­cie znowu tu wró­ci­li­śmy.

Eli­sha opiera głowę o moją pierś. Cichy szmer gło­sów Nika i Lau­ren brzmi zna­jomo i uspo­ka­ja­jąco. Wła­śnie to jest ważne dzi­siej­szej nocy – nie prze­bra­nia, impreza i ludzie, któ­rych pra­wie nie znam. Całą piątką robimy coś, co spra­wia, że reszta roku jest zno­śna. Możemy na głos wyja­wić nasze tajem­nice.

Nad nami pohu­kuje sowa, a ja się zasta­na­wiam, ile stwo­rzeń obser­wuje nas z ukry­cia. Wpy­cham ręce do kie­szeni kurtki i pró­buję się sku­pić na cie­płym dotyku Eli­shy, ale nawet on nie powstrzy­muje zim­nego dresz­czu, który prze­biega mi po ple­cach.

– Wszystko okay? – pyta szep­tem Eli­sha.

Obser­wuję, jak para jej odde­chu powoli się roz­pra­sza, i dopiero potem odpo­wia­dam:

– Tak.

To łatwiej­sze od szcze­rego wyzna­nia. Że się boję. Nie­ustan­nie.

Czuję, jak prawda budzi się we mnie i prze­ciąga. Ukry­łem ją w Cha­cie Cieni przed laty, ale i tak jest wyryta w mojej duszy.

Haran do nas wraca. W mil­cze­niu siada, pogrą­żony w myślach, a ja się zasta­na­wiam, o czym mówił tam, w środku. Ni­gdy go o to nie spy­tam… a on ni­gdy mi nie powie. To nasza jedyna zasada.

– Teraz ja – oznaj­mia Eli­sha.

Dziw­nie jest myśleć, że gdzieś wła­śnie trwa impreza.

Uśmie­cham się do Nika, licząc, że w ten spo­sób ukryję nie­po­kój, a on w odpo­wie­dzi szcze­rzy zęby.

Eli­sha całuje mnie w poli­czek i idzie do chaty. Przez sekundę widzę w środku świa­tło, ale zaraz drzwi się zamy­kają i ciem­ność na powrót się zwiera.

– W porządku? – pytam Harana, a on kiwa głową.

– Już o wiele lepiej.

Pięć minut póź­niej Eli­sha wsuwa się na miej­sce obok mnie.

Zawsze jest tro­chę inna po wszyst­kim. Mam wra­że­nie, że się usztyw­nia, a jej oczy wydają się ciem­niej­sze.

– Nic mi nie jest – szep­cze, kiedy ją całuję. Ale unika mojego wzroku.

Lau­ren spę­dza w środku dużo czasu. Nik prze­ciw­nie.

Przez ostat­nie lata uwija się bły­ska­wicz­nie i cza­sem się zasta­na­wiam, czy w ogóle coś mówi. Taki już jest. Nie mar­nuje czasu na gada­nie, więc w cha­cie pew­nie też tego nie robi.

– Sam – zwraca się do mnie. – Twoja kolej.

W Cha­cie Cieni atmos­fera jest gęsta, kiedy czło­wiek wcho­dzi tu jako piąty – ciężka od tajem­nic, któ­rych ni­gdy nie poznam.

Drzwi skrzy­pią, gdy je docią­gam. W środku jest zasuwa, którą z przy­zwy­cza­je­nia zamy­kam.

Sia­dam na pod­ło­dze i wcią­gam nosem zna­jomy stę­chły zapach, patrząc, jak pło­mie­nie świec malują na ścia­nach roze­dr­gane kształty. W środku jest cie­pło i spo­koj­nie, bo nie dociera tu wiatr, a chata wydaje się przy­jemna, zupeł­nie inna niż z zewnątrz.

Gdyby ktoś ją mijał, nie wie­dząc, co kryje, pomy­ślałby, że to zwy­kła rudera. Las jest pełen rupieci: poła­ma­nych rowe­rów, opusz­czo­nych sza­ła­sów, spa­lo­nych przy­czep kem­pin­go­wych. Ale coś, co dla jed­nego jest śmie­ciem, ktoś inny uzna za naj­więk­szy skarb.

Meta­liczna woń rdze­wie­ją­cego dachu wkrada się w moje noz­drza.

Naj­pierw trzeba poczuć się wygod­nie w pół­mroku – zagłę­bić się w nim jak w mięk­kim mate­racu. Dopiero potem sku­piam się na ciszy, aż milkną wszyst­kie dźwięki. Nie docho­dzą do mnie odgłosy nocy ani zwie­rząt, tylko… to.

Czło­wiek usły­szałby to wyraź­nie, gdyby choć raz cały świat się zamknął.

W tym miej­scu wypo­wia­damy na głos wszystko, czego nie chcemy nikomu wyja­wić.

To pobu­dza­jące i odważne, ale zara­zem prze­ra­ża­jące.

Tutaj umie­rają sekrety. Tak mówi Nik.

Kiedy pierw­szy raz tu przy­sze­dłem, zacho­wy­wał się jak show­man, któ­rym jest na co dzień. Tyle że pod jego bra­wurą kryło się coś wię­cej – ser­decz­ność. Wie­dział dużo wcze­śniej ode mnie, że to mi pomoże.

Uśmie­cham się do wspo­mnień… i wresz­cie zaczy­nam mówić.

Począt­kowo moje szepty uno­szą się w powie­trzu jak nici zerwa­nej paję­czyny. Lepię się od potu i mam wra­że­nie, że mózg roz­sa­dza mi czaszkę. Dopiero po chwili serce zwal­nia i słowa przy­cho­dzą bez trudu.

Wyobra­żam sobie, jak dry­fują ku świe­com, wpa­dają w pło­mie­nie i zmie­niają się w dym.

Kiedy koń­czę, cze­kam chwilę, cie­sząc się spo­ko­jem.

Wtedy coś nagle ude­rza w ścianę chaty.

Zry­wam się na równe nogi. Roz­lega się kolejne ude­rze­nie i jesz­cze jedno, jakby ktoś walił w chatę z zewnątrz.

– Co wy tam robi­cie? – wołam.

Jeśli to żart Nika, to wcale nie jest śmieszny.

Kolejne ude­rze­nie jest tak gło­śne, że roz­cho­dzi się echem po wnę­trzu. Pod­cho­dzę do drzwi, się­gam do zasuwy i na moment zasty­gam.

Zamy­kam oczy i wyrów­nuję oddech.

– Kto tam jest?

– Otwórz drzwi! – ryczy Haran.

Gdy to robię, coś po raz kolejny ude­rza o ścianę i mój przy­ja­ciel wrzesz­czy prze­raź­li­wie.

– Co się dzieje? – pytam go, ale nie odpo­wiada.

Zamiast tego bie­giem wraca do splą­ta­nych wią­zów. Podą­żam za nim. Plamki pło­mieni świec, w które wcze­śniej się wpa­try­wa­łem, wypa­czają ciem­ność.

– Nic ci nie jest? – dopy­tuje się Eli­sha.

Wszy­scy mają w rękach tele­fony i oświe­tlają zaka­marki, w które ni­gdy się nie zapusz­czamy.

– Tak – odpo­wia­dam szep­tem i zamie­ram, bo w ich twa­rzach widzę prze­ra­że­nie. – Kto tak hała­suje?

– Nie wiemy. – Lau­ren zerka to na ścianę lasu, to na mnie.

Dud­nie­nie milk­nie, ale nikt się nie rusza. Po chwili ciem­no­ści roz­dziera krzyk. Chwy­tam Eli­shę za rękę.

– Co… się… kurwa… dzieje? – szep­cze Lau­ren.

Nik poka­zuje w głąb lasu.

– Dobiegł stam­tąd.

Spo­kój, który poczu­łem w Cha­cie Cieni, znika, wyparty przez mdło­ści i strach. W uszach dzwoni mi pogłos krzyku i ciszy, która po nim zapa­dła.

Haran spo­gląda na mnie i wiem, co mu cho­dzi po gło­wie. Chce stąd uciec. Ja rów­nież, mimo to stoję jak wro­śnięty w zie­mię.

Eli­sha rusza pierw­sza. Za nią Lau­ren.

– Co robi­cie? – chcę wie­dzieć.

– Ktoś krzy­czał – mówi Eli­sha. – Może coś mu się stało.

– Chyba raczej nam się sta­nie – bur­czy pod nosem Nik.

Idę za dziew­czy­nami. W koro­nach drzew nad nami coś się rusza, świecę jed­nak tele­fo­nem tylko przed sie­bie. Z zaro­śli dobie­gają ner­wowe odgłosy zwie­rząt, lecz Eli­sha poru­sza się szybko i nie chcę stra­cić jej z oczu.

– Lish – szep­czę. – Zwol­nij tro­chę.

Za mną Haran i Nik mam­ro­czą coś mię­dzy sobą. Po chwili wycho­dzimy na kolejną polanę.

– Halo – woła Eli­sha. – Jest tam ktoś?

– To koniec – stwier­dza Haran. – Zaraz zgi­niemy.

Nie uśmie­cha się, bo to nie żart. Tylko on nie ma w ręku tele­fonu.

Nasłu­chu­jemy i cze­kamy. Nic.

– Może to z imprezy – odzywa się w końcu Lau­ren.

Haran gło­śno wypusz­cza powie­trze.

– Pew­nie tak. Tutaj dźwięki niosą się daleko, nie?

Nik zerka na mnie, po czym odwraca wzrok. Przez pół sekundy zasta­na­wiam się, czy to on robi nam jakiś kawał. Byłoby go stać na coś takiego. Tyle że ma zaci­śnięte pię­ści, a w sno­pie świa­tła latarki widzę napię­cie na jego twa­rzy.

– Powin­ni­śmy zawró­cić – mówi w końcu i wszy­scy idziemy za nim z powro­tem do chaty.

Nie­cier­pli­wie wyglą­dam cie­płego migo­ta­nia świec – znaku, że jeste­śmy pra­wie bez­pieczni. Tyle że w środku się nie świeci. W cha­cie panują takie same ciem­no­ści jak na zewnątrz.

Pew­nie podmuch wia­tru zga­sił świece, myślę.

Nik kła­dzie rękę na otwar­tych drzwiach i zagląda do wnę­trza. Długo się nie rusza.

– Co jest? – pyta Lau­ren.

Nik ogląda się na nas. Lau­ren kie­ruje świa­tło na twarz brata. On zasła­nia oczy, ale przez chwilę widzę, że jest wście­kły.

– Co to takiego? – Eli­sha celuje komórką w zewnętrzną ścianę, po któ­rej coś spływa.

Pod­cho­dzę bli­żej. Na ziemi leżą potłu­czone sko­rupki jaj, ich kawa­łeczki wciąż tkwią w lep­kiej mazi. Tyle że to nie żółtko. W świe­tle latarki tele­fonu wydaje się nie­mal czarna.

Doty­kam ściany pal­cem, a potem przy­su­wam go do nosa. Woń jest ciężka i tak obrzy­dliwa, że zbiera mi się na wymioty.

– Sam… – odzywa się Eli­sha. – Co to jest?

Cofam się w myślach do chwili, kiedy w Cha­cie Cieni sły­sza­łem, jak coś ude­rza o ścianę, do nagłej nie­pew­no­ści i prze­ra­że­nia. Odwra­cam się do pozo­sta­łych.

– Krew.

Do domu

Gdzie byłeś? – pyta Chloe.

Przez uła­mek sekundy mam ochotę wszystko jej powie­dzieć. Wyja­śnić, że wymknę­li­śmy się z imprezy, żeby w lesie wyja­wić nasze sekrety, ale ktoś obrzu­cił naszą kry­jówkę jaj­kami wypeł­nio­nymi krwią. Zamiast tego mówię:

– Ni­gdzie. Tylko tu… Jest straszny tłok.

– Nik ma mnó­stwo zna­jo­mych – przy­ta­kuje.

Nie zna prawdy – nie ma poję­cia, że cały ten wie­czór to kłam­stwo, przy­krywka, która pozwala nam nie­po­strze­że­nie znik­nąć. Oczy­wi­ście Nik ma wię­cej zna­jo­mych niż ja, ale to nie tłu­ma­czy obszer­nej „listy gości”. Mocno ją wydłu­żył, zapra­sza­jąc kole­gów kole­gów. Tyle że tym razem ktoś poszedł za nami.

Omia­tam wzro­kiem obcych ludzi – widocz­nych, ale ukry­tych. To mógł być któ­ryś z nich.

W salo­nie sły­chać huk. Zaglą­dam tam. Ktoś ścią­gnął kar­nisz z zasło­nami, wyska­ku­jąc przez okno.

Rodzice Nika by się wście­kli, gdyby wie­dzieli, jaką imprezę urzą­dził ich syn, ale to kolejna tajem­nica tej nocy peł­nej sekre­tów.

Jak co roku w Hal­lo­ween poje­chali do jakie­goś luk­su­so­wego hotelu.

Odwra­cam się i zauwa­żam Lau­ren w poło­wie scho­dów. Przy­staje i zerka na szkody, po czym idzie na pię­tro.

Przez całą drogę powrotną mil­czała. Haran paplał coś bez sensu, a Nik bur­czał, że trzeba zła­pać spraw­ców. Eli­sha i ja trzy­ma­li­śmy się mocno za ręce, ale tym razem to nie poma­gało.

Chloe patrzy na mnie wycze­ku­jąco. Przy­wio­złem ją tu, ale mam ochotę się ulot­nić.

Ktoś trąca mnie łok­ciem. Odwra­cam się i widzę osobę w masce Gho­st­face’a z Krzyku, w obsta­wie Han­ni­bala Lec­tera i laleczki Chucky.

– Jesteś tym gościem z tele­wi­zji, nie?

Kiedy nie odpo­wia­dam, Gho­st­face przy­suwa się bli­żej.

– O coś cię spy­ta­łem.

Maska tłumi jego głos. Nie znam go, podob­nie jak wielu innych tego wie­czoru.

– Tak – odpo­wia­dam. – To ja.

– Wie­dzia­łem.

Odwra­cam się, ale on łapie mnie za rękę.

– Myślisz, że jesteś ode mnie lep­szy? Nawet ze mną nie poga­dasz?

– Nie, ja tylko…

– Nie bądź kuta­sem – mówi Haran do Gho­st­face’a.

Odgra­dza mnie od trzech prze­bie­rań­ców, a oni patrzą po sobie i odcho­dzą.

Prze­waż­nie jest po pro­stu moim przy­ja­cie­lem. Ale cza­sem zmie­nia się w ochro­nia­rza. Tak to bywa, kiedy przy­jaź­nisz się z kimś od dziecka. Bez waha­nia poma­ga­cie sobie w każ­dej sytu­acji i nie­po­trzebne są żadne wyja­śnie­nia.

– Co to miało być? – dziwi się Eli­sha.

– Robię tylko, co do mnie należy. – Haran wypina pierś.

Kiedy spo­gląda na mnie, jego harda mina ustę­puje uśmie­chowi. Cie­szę się, że zawsze staje w mojej obro­nie.

– Chcę już jechać do domu – mówi Eli­sha, a ja jej przy­ta­kuję.

– Ja też.

Chloe nie pro­te­stuje. Wycho­dzimy, nie poże­gnaw­szy się z Nikiem. W mil­cze­niu idziemy do samo­chodu. W dro­dze powrot­nej moja sąsiadka kilka razy pró­buje zagaić roz­mowę, ale mil­czymy, więc w końcu daje za wygraną.

Jedyna sprawa, o któ­rej chcie­li­by­śmy teraz mówić, jest tabu – to, że ktoś poszedł za nami do lasu i obrzu­cił jajami wypeł­nio­nymi krwią chatę, którą uwa­ża­li­śmy za naszą małą tajem­nicę.

Może jakieś dzie­ciaki chciały się zaba­wić naszym kosz­tem. Prze­bie­rańcy, z któ­rych wcze­śniej się nabi­ja­li­śmy, posta­no­wili się na nas zemścić. Tylko ten krzyk. Nie brzmiał jak woła­nie kogoś, kto zna­lazł się w nie­bez­pie­czeń­stwie. Raczej jak ostrze­że­nie.

Naj­pierw odwożę Eli­shę, a potem jadę do domu. Haran nocuje dziś u mnie.

– Dzięki za zapro­sze­nie – odzywa się Chloe.

U niej w domu jest ciemno, ale jej matka stoi w oknie i patrzy pro­sto na nas.

– O tej porze mogłaby zapa­lić świa­tło – stwier­dza Chloe. – Wszyst­kie dzie­ciaki są już w łóż­kach, mamo.

Widzę w mroku jej bladą twarz i się nie śmieję.

Kiedy wcho­dzi do środka, bły­ska lampa w holu, a jej mama cofa się od okna i zaciąga zasłony. Dopiero wtedy spo­glą­dam na Harana.

– Co się dziś stało, do cho­lery?

– Nie mogę prze­stać myśleć o tych świe­cach – przy­znaje mój przy­ja­ciel. – Wszyst­kie się paliły, kiedy roz­legł się krzyk, ale gdy wró­ci­li­śmy do chaty, w środku było zupeł­nie ciemno.

– No to co? Pew­nie zdmuch­nął je prze­ciąg.

Haran kręci głową.

– Drzwi były zamknięte. – Patrzy mi pro­sto w oczy. – Myślę, że ktoś celowo je zga­sił.

– Chyba nie­po­trzeb­nie się tak przej­mu­jemy – mówię, pil­nu­jąc się, aby mój głos brzmiał spo­koj­nie.

– Aha – przy­ta­kuje. – Pew­nie masz rację.

Przed domem przy­klę­kam przy ozdob­nych dyniach i zdmu­chuję świeczki, jedną po dru­giej.

Sądzi­łem, że dzięki temu poczuję się lepiej, ale jest jesz­cze gorzej.

– Naprawdę wie­rzysz, że krzyk dobiegł z imprezy? – pytam.

Dło­nie Harana zwi­jają się w pię­ści.

– Mam nadzieję, że tak.

Żaden z nas nic nie mówi o krwi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Secrets Never Die

Copy­ri­ght © 2023 by Vin­cent Ralph

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Kata­rzyna Bor­kow­ska

Foto­gra­fie na okładce

© fongfong2/iStock (roz­bite szkło); © Ale­xey Kaba­nov/iStock (smart­fon); © nerosu/iStock (pło­mie­nie); © Jaro­zlav Dlask/Shut­ter­stock (las)

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Sekrety ni­gdy nie umie­rają, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-938-7

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer