Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Vincent Ralph, bestsellerowy autor „New York Timesa”, napisał kolejny elektryzujący thriller YA.
Niektórych sekretów nie należy ukrywać…
Co roku Sam Hall i jego przyjaciele urządzają symboliczne pogrzeby swoim sekretom w opuszczonej chatce pośrodku lasu. Tym razem jednak tajemnice zmartwychwstają… żeby ich prześladować. Sam był dziecięcą gwiazdą serialu telewizyjnego, ale jego kariera poszła z dymem – dosłownie, gdy częściowo spłonął jego dom. Nikt nie ma pojęcia, jak do tego doszło. Każde z jego przyjaciół skrywa sekret związany z tamtym wieczorem, i nie tylko. I każde woli, by nie wyszedł on na jaw. Tymczasem ktoś z przeszłości zaczyna ich szantażować. Sam nie jest pewien, komu może ufać, kto go obserwuje – ani jak daleko jest skłonny się posunąć, aby ponownie pogrzebać przeszłość, raz na zawsze.
Sekrety nigdy nie umierają to historia pełna zwrotów akcji, ostra jak drut kolczasty. Złożone postacie, zawrotne tempo i nawarstwiające się sekrety sprawiają, że trzyma czytelnika w napięciu do ostatniego rozdziału. – April Henry, autorka "Girl Forgotten", bestsellera „New York Timesa”, oraz m.in. książek "Ręka fatum", "Oblicze zdrady"
Sekrety nigdy nie umierają są jak pełna wrażeń jazda kolejką górską, po której trudno się pozbierać. – Ginny Myers Sain, autorka "W mroku płytkich kłamstw", bestsellera „New York Timesa”
Sekrety nigdy nie umierają, naszpikowane oszałamiającymi zwrotami akcji i stopniowo ujawnianymi tajemnicami, są jak połączenie Ktoś z nas kłamie oraz serii „Krzyk”. Szokująco dobra powieść! – Kat Ellis, autorka "Harrow Lake"
Narastające napięcie, krótkie rozdziały z szybkimi zwrotami akcji, które podkręcają atmosferę, i kompletnie zaskakujące zakończenie sprawiają, że nie sposób oderwać się od lektury. Fani thrillerów i miłośnicy niepozornych miasteczek skrywających mroczne sekrety będą usatysfakcjonowani. – „Kirkus Review”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Charliemu i Lucasowi
Za dużo tej krwi.
Spływa mi po twarzy i skapuje na buty. Czuję, jak wali mi serce.
Nie tak to miało wyglądać. W każde Halloween plan jest taki sam. Idziemy do Nika na imprezę inspirowaną House of Horrors i kiedy reszta naszej klasy pije i tańczy, my wymykamy się do lasu na nasz rytuał. Ale w tym roku wszystko sypie się jeszcze przed wyjściem.
Kałuża czerwieni rozlewa się po kafelkach w łazience i barwi listwę przypodłogową.
– Sorry – mówi Haran, mój najlepszy przyjaciel.
Ledwie go słyszę, bo szoruję twarz, aż piecze mnie skóra.
– Wyglądasz dobrze, Sam. Słowo.
– Powiedziałem „trochę” – wytykam mu. – A zrobiłeś ze mnie Carrie!
– Zakrętka była luźna. – Haran pokazuje butelkę sztucznej krwi, której zawartość wsiąka w matę łazienkową.
Przyglądam się swemu odbiciu. Kostium mokry i różowy, jakbym go wyprał w sosie pomidorowym, włosy posklejane w strąki, twarz zaczerwieniona od szorowania.
– Ale i tak z nami pójdziesz, nie? – upewnia się Haran, a ja kiwam głową.
– Daj mi swój strój.
– Co? O nie.
– To twoja wina.
– Możesz powiedzieć, że się przebrałeś za „masakrę” – stwierdza. – Albo „porażkę”.
Nigdy go nie walnąłem, ale jestem tego bliski.
Haran szczerzy zęby.
– Możesz być „paniką”… albo „desperacją”. – Zauważa moją minę i znowu mnie przeprasza, tym razem szczerze.
Prawdę mówiąc, nie chcę jego kostiumu. Kupił go, a ja wolę sam tworzyć własne.
– Chwila – rzucam. – Chyba wiem, co zrobić.
Dwie minuty później jesteśmy w domu moich sąsiadów, a ja wyjaśniam Chloe Atwood, dlaczego jestem zalany krwią.
W dzieciństwie razem się bawiliśmy, podczas gdy nasze mamy popijały herbatę. Ścigaliśmy się na szczyt wzgórza na rogu ulicy i z powrotem – i za każdym razem ona była szybsza. Potem ćwiczyliśmy kapkowanie aż do zmroku. Wtedy jeszcze nie miało znaczenia, że jest o rok młodsza. Teraz mamy różnych przyjaciół, osobne życie, i przeważnie tylko się do siebie uśmiechamy i machamy sprzed domów.
W szkole Chloe zalicza się do grona cichych i pilnych uczniów okupujących stoliki w czytelni. Jest bystra i liczę, że coś wymyśli.
– Nie jesteś trochę za stary na chodzenie po domach w Halloween? – pyta.
Wiem, że się czerwienię.
– Masz może coś… w moim rozmiarze?
Unosi brwi.
– Tego się nie spodziewałam. Co za zaszczyt. Wejdźcie.
W pokoju Chloe, patrząc, jak rozkłada na łóżku rzeczy, pytam ją, dokąd się wybiera.
– Donikąd – odpowiada.
Jest ubrana na czarno i sądziłem, że to baza jakiegoś przebrania. Chloe zauważa moje zdziwienie.
– Po lekcjach miałam próbę – wyjaśnia.
Czarne legginsy i koszulki to nieoficjalny uniform szkolnego zespołu tanecznego. Ale i tak jestem zaskoczony, że nie szykuje się do wyjścia.
– Dlaczego zostajesz w domu? – pytam, a Chloe wzdycha.
– Moja mama nie cierpi Halloween, przecież wiesz. Każe nam siedzieć po ciemku, żeby przechodnie myśleli, że nas nie ma.
– Chcesz się zabrać z nami? – pyta Haran, ignorując moje spojrzenie.
Chloe się krzywi, ale nie odpowiada. Bierze od Harana butelkę z krwią i odchodzi w kąt pokoju. W końcu odwraca się do nas.
– Przymierz – mówi i rzuca mi naręcze ciuchów.
Przebieram się w jej łazience, a potem oceniam rezultat, zastanawiając się, czy to wystarczy.
Mam na sobie szare szorty, rajstopy we wzór maleńkich czaszek, czarne buty z metalowymi czubami i biały T-shirt z napisem PRZERAŻONY ŻYCIEM, ZMĘCZONY ŚMIERCIĄ, namalowanym resztką sztucznej krwi.
Nie tak miałem wyglądać, ale niech będzie.
– Pokaż się nam – woła Chloe zza drzwi, więc je otwieram i moja sąsiadka uśmiecha się szeroko. – Idealnie – stwierdza.
Haran potakuje i odwraca się do niej.
– To jak, idziesz z nami?
Chloe kręci głową i pyta, kto jeszcze będzie na imprezie.
– Wszyscy – odpowiadam.
– Nie mam przebrania.
– Nie jest obowiązkowe.
– I mówi to gość, który zjawił się u mnie, żebym mu coś skombinowała. A za kogo on jest przebrany? – Obrzuca spojrzeniem Harana.
Mój przyjaciel rozkłada ręce, które w tym stroju wydają się nienaturalnie długie.
– Za Slendermana – wyjaśnia.
– Zajebiście koszmarny strój.
Haran ujmuje jej dłoń w patykowate palce i składa ukłon.
– Chloe… czy zechciałabyś pójść z nami na imprezę?
Dziewczyna wzdycha i patrzy w sufit.
– No dobra – mówi w końcu. – Może nie będzie beznadziejnie nudno.
Jedziemy w kierunku drzew, które rozkładają gałęzie we wszystkie strony, ale pokazują tylko jedną drogę.
Nad peryferiami góruje las. W mroku wygląda złowieszczo. Jeśli pragniesz wyjechać z Hayschurch, kieruj się w przeciwną stronę i licz, że nic nie ściągnie cię tu z powrotem, tak jak większości osób, które próbowały opuścić to miasto.
Pokonywaliśmy tę drogę mnóstwo razy, ale zawsze odnoszę wrażenie, że docieramy na miejsce przypadkiem, jak gdyby kręte szosy były sznurkami, które wiatr szarpie i rozrzuca.
Znam tylko jedną osobę, która mieszka w tej okolicy, oplecionej wąskimi ścieżkami i poskrzypującymi drzewami.
Gdy światła reflektorów wsączają się w mgłę, przypominam sobie horrory, które tata pozwalał mi oglądać, kiedy byłem mały, podczas gdy mama wychodziła gdzieś z przyjaciółkami. Pamiętam tamtą mieszankę strachu i fascynacji; byłem zachwycony tym, że spędzam z nim czas, a zarazem wiedziałem, że źle robimy.
– Jak tam jest? – pyta Chloe.
– Wyobraź sobie nawiedzony dom – odpowiadam.
– Aha.
– Właśnie tak. Tyle że tu mieszka Nik.
– Nik Simmons?
– We własnej osobie.
Chloe marszczy brwi.
– Powinnam była zostać w domu. Ten koleś jest straszny.
– Nie jest taki zły, kiedy się go lepiej pozna – mówię nieprzekonująco. – Przyjaźnimy się od dawna – dodaję po chwili, jakby to coś wyjaśniało.
Kiedy docieramy na miejsce, wzdłuż drogi dojazdowej stoi rząd zaparkowanych aut. Żałuję, że nie przyjechaliśmy wcześniej.
Haran zdaje się czytać w moich myślach. Wzrusza ramionami.
– To było do przewidzenia – stwierdza, po czym pewnym krokiem rusza w stronę otwartych drzwi, którymi muzyka i krzyki wylewają się w noc.
Ja trochę się ociągam w cieniu szarej bryły domu.
– Wreszcie mam okazję się przekonać, jak wyglądają słynne imprezy halloweenowe u Nika. – Wzdycha Chloe. – Będę mogła opowiedzieć reszcie przegrywów, o co tyle hałasu.
– Nie jesteś przegrywem.
– Zależy, kogo pytasz. – Chloe uśmiecha się szeroko.
Wsuwam głowę do salonu, pozdrawiam kilku znajomych, po czym idę do jadalni, gdzie przy ścianie w głębi wielki drewniany stół ugina się od drinków, snacków i dekoracji.
Tym razem Nik poszedł na całość – do ozdób, które pamiętam z poprzednich lat, dołączyły nowe. Kosztowały pewnie tyle, ile przeciętna rodzina wydaje przez rok na jedzenie, ale Simmonsowie nie są przeciętni.
– I jak? – pytam, pochylając głowę pod ogromną pajęczyną.
– Nie jest źle – przyznaje Chloe, wzruszając ramionami.
– Przecież to najlepsza noc w roku! – wykrzykuje Haran.
Przeciskamy się przez tłum po coś do picia – słodki poncz w kubkach z czerwonego plastiku – a potem idziemy do kuchni, gdzie działa didżej w kostiumie yeti. Wyspa pośrodku została zamieniona w stół mikserski. Zastanawiam się, czy za to też Nik zapłacił. Kiedyś całymi dniami układaliśmy playlisty na te imprezy. Teraz nawet muzyka wskoczyła na wyższy poziom.
Otaczają nas Deadpoole, Harley Quinny oraz cały przegląd filmowych morderców.
Trzy zombie mijają nas jęczącym korowodem, a Pennywise i Scarlet Witch symulują seks przy zmywarce.
– Klasa – stwierdza Chloe, a ja się zastanawiam, czy zabranie jej tu było błędem.
Ta noc – nie sama impreza, ale ta druga rzecz – jest dla nas wyjątkowa. Robimy coś, o czym nikt inny nie wie. I choć lubię Chloe, ona nie jest tego częścią. Wcześniej nie pomyślałem, że może nie znać tu nikogo prócz nas. Co będzie, jeśli się od nas nie odczepi nawet na moment?
Gapię się na ludzi – z innych szkół i starszych – niepewny, kto się kryje pod maskami i makijażem. Wiem, po co tu przyszli, ale i tak czuję niepokój.
Najgorsi są ci z Hayschurch Academy. Szkoła nie jest prywatna, ale taką udaje. Od pierwszego dnia wszystkim uczniom przykleja się uśmieszki, które potem nie schodzą im z twarzy nawet w weekendy.
– Poszukam Nika – oznajmiam, torując sobie drogę do schodów.
Drzwi do pierwszego pokoju są zamknięte na klucz. Drugich nie sprawdzam. W trzecim wszyscy patrzą, jak ktoś gra w najnowszą wersję Resident Evil.
Ubikacja jest zajęta, a zza drzwi dobiegają co najmniej trzy głosy.
Schodzę z powrotem do Chloe i Harana. W korytarzu ktoś okręca mnie wokół osi i zanim udaje mi się skupić wzrok, słyszę głos Nika.
– Myślałem, że się przebierzesz za… co to miało być? – przekrzykuje wrzawę.
– Zeitgeist – burczę.
– Skąd ta zmiana? – pyta, oglądając mnie od stóp do głów.
Uśmiecha się, ale widzę, że nie jest zadowolony.
Nik zawsze z trzymiesięcznym wyprzedzeniem informuje pozostałych, za kogo się przebierze, żeby nikt nie miał takiego samego stroju. Mój jest zupełnie inny, ale nie trzymałem się ustaleń, co mu się nie podoba.
Każda rzecz, którą nosi, jest droga, i ten kostium nie stanowi wyjątku. Przebrał się za bohatera z mangi, którego imię zdążyłem zapomnieć, pamiętam za to, że Nik zapłacił kupę kasy, żeby sprowadzić strój z Azji.
– Zdarzył się wypadek – wyjaśnia Chloe. – Pierwszy kostium zalał krwią. Było jej za dużo.
Nik przypatruje się jej, a potem przenosi wzrok na mnie.
– Dziś bez Elishy?
– Zaraz przyjedzie.
– To dobrze. – Uśmiecha się do mnie. – Szkoda by było, gdyby któregoś z nas zabrakło. – Mruga porozumiewawczo do Harana, po czym odwraca się do Chloe. – Dobrej zabawy – rzuca na odchodne.
– Co za fiut – mówi Chloe trochę za głośno.
On jednak się nie odwraca. Po prostu znika w tłumie, który zgęstniał, odkąd tu przyjechaliśmy.
– Nie jest taki okropny, jak już się go pozna – stwierdza Haran.
To nasza standardowa odpowiedź na temat Nika. Ale w rzeczywistości on nie jest okropny wobec nas.
Chloe pociąga mnie za rękę.
– Idę do łazienki – informuje.
Kiedy się odwracam, Haran tkwi w kącie z telefonem w ręku. Pewnie czatuje ze swoim chłopakiem, Brendanem, więc zostawiam go w spokoju. Ci dwaj tworzą wzorowy związek na odległość. Żadnej zazdrości, żadnych scen, na każdej imprezie razem, nawet gdy dzielą ich setki mil.
Zawracam do kuchni, licząc, że w ścisku dojrzę znajomą twarz. Ale moją uwagę zwraca jedynie dziewczyna w masce z upiornym uśmiechem i czujnym spojrzeniem. Z bliska widzę czarne soczewki kontaktowe w otworach na oczy.
– Heeej! – słyszę jej piskliwy głos. – Nie widzieliśmy się całe wieki!
Kiwam głową, myśląc: „Ja nie widziałem cię nigdy”.
– Spotkałeś Patricka? – pyta ona.
– Nie znam go.
Dziewczyna wali mnie pięścią w ramię.
– Zabawny jesteś! Wszyscy znają Patricka.
– To gdzie on jest?
Dziewczyna wzrusza ramionami.
– Na pewno go znajdziesz – mówi.
– Aha.
– Na pewno go znajdziesz – powtarza, dźgając mnie palcem w pierś.
Powoli wycofuję się w tłum, a gdy po chwili oglądam się za siebie, wciąż na mnie patrzy.
Kiedy trafiam na Harana, pytam go, czy widział tu jakiegoś Patricka.
– Nie znam – odpowiada. – Przystojny jest?
– Nie mam pojęcia.
Haran kładzie mi dłonie na ramionach.
– Naprawdę mi przykro, że spaprałem ci przebranie. Wierzysz mi, prawda?
– Może wypadłoby to szczerzej, gdybym widział twoją twarz.
Unosi maskę i się uśmiecha.
– Tak lepiej?
– O wiele.
Ktoś w białym prześcieradle na głowie buszuje w lodówce. Na jego plecach widnieje napis: kostiumynaostatniachwile.com.
– Nic ci nie jest? – pyta Haran. – Wydajesz się… rozkojarzony.
– Wszystko w porządku – kłamię i zauważam Elishę, która toruje sobie drogę łokciami.
– Ale tłum – stwierdza, gdy do nas dociera, po czym całuje mnie i ściska moją dłoń, bo wie, co czuję.
Na mojego esemesa o rozlanej krwi odpowiedziała dwoma słowami: będzie dobrze, ale dopiero teraz jestem w stanie się rozluźnić.
Swoje przebranie zrobiła sama – czerwona ręka z zagiętymi ostrymi szponami wystaje jej z brzucha, a sztuczne żebra sterczą wokół jak połamane więzienne kraty.
– Sam nie jest zadowolony – informuje ją Haran, gdy Elisha obejmuje go na przywitanie.
– Słyszałam, co się stało. Ale w sumie wyszło… ciekawie. – Moja dziewczyna odsuwa się o krok, żeby przyjrzeć się przebraniu, a gdy zauważa Chloe, która niepewnie stoi w drzwiach, przywołuje ją gestem. – Podobno uratowałaś sytuację.
– Jak trwoga, to… – Chloe się uśmiecha, bo Elisha potrafi każdemu poprawić humor.
– Jak poszła ci chemia? – pyta ją Elisha.
– Nawet nieźle. Może w następnym roku to ja będę ulubienicą pani Ryder.
– Na pewno.
Trudno zliczyć, ilu uczniom Elisha pomaga w lekcjach. Nawet kiedy jej samej jest naprawdę ciężko, nigdy nie odmawia prośbom nauczycieli. Dlatego ona i Chloe mogą razem żartować na temat chemii, podczas gdy ja i moja sąsiadka ostatnimi czasy tylko machamy sobie z daleka.
Z korytarza dobiegają krzyki. Przepycham się tam i widzę tuż za drzwiami troje przebierańców. Gwiazdki na ich kostiumach połyskują w blasku świec płonących w wydrążonych dyniach przed domem.
– Świeże kąski! – Didżej yeti zarzuca sobie mniejszego z chłopców na ramię i biegiem zawraca do domu.
Dziewczynka krzyczy, a drugi chłopiec robi krok do przodu, potem do tyłu i znowu do przodu.
– Nie bójcie się. Nic mu się nie stanie – zapewniam, ale dziewczynka zaczyna płakać. – W jadalni jest mnóstwo słodyczy – mówię. – Bierzcie, ile chcecie. I podwójną ilość dla waszego kolegi.
Z sąsiedniego pomieszczenia słychać ryki. Po chwili yeti mija nas w podskokach, skandując:
– Psi-kus! Psi-kus! Psi-kus!
Chłopiec dynda mu na ramieniu i wrzeszczy.
Nik kuca przy dziewczynce.
– Nie powinniście pukać do drzwi obcych ludzi. Nigdy nie wiadomo, kto wam otworzy.
Ona i drugi chłopak pędzą ścieżką do drogi, gdzie już czeka ich kolega z miną, która świadczy o absolutnym przerażeniu.
– Ale zabawa! – Yeti mija Nika, po drodze przybijając mu piątkę.
– Już prawie pora – szepcze Nik do mnie. – Znajdź Harana i Elishę. I pozbądź się tej drugiej dziewczyny.
Nikt nie zauważa, kiedy całą czwórką wymykamy się z imprezy.
Przez furtkę na końcu ogromnego ogrodu Simmonsów wychodzimy do lasu. Muzyka i śmiechy cichną, a w końcu zupełnie milkną, w miarę jak zagłębiamy się w czerń.
– Ile osób przyszło w tym roku? – pyta Elisha.
– Dość – odpowiada Nik.
Ma na myśli to, że gdy w domu panuje totalny ścisk, o wiele łatwiej można niepostrzeżenie wyjść z własnej imprezy.
Elisha ściska moją dłoń, a ja odwzajemniam ten gest. To dyskretny znak, że nic nam nie grozi, bo hałasy są tylko odgłosami zwierząt, a dziwne kształty – zwykłymi cieniami. Przynajmniej tak powtarzam sobie w duchu.
– Trudno uwierzyć, że minął już rok – stwierdza Haran.
Powoli i ostrożnie stawiamy kroki, podczas gdy on bezmyślnie gna naprzód, bo chce jak najszybciej dotrzeć do celu. Kilka razy znika nam z oczu w ciemnościach, ale nie oddala się za bardzo.
W końcu przystaje i czeka, bo nawet Haran woli zachować w lesie ostrożność.
Nik trzyma latarkę przed sobą, nie odrywając snopu światła od ścieżki i nie błyskając na boki.
W mroku wzrok płata figle i lepiej się skupić na jednym kierunku. Idziemy prosto na miejsce, potem wracamy prosto do Nika, nigdy nie zbaczamy z drogi.
Obok słyszę czyjś głośniejszy krok i przenika mnie dreszcz. To tylko jakiś patyk albo suche liście, tłumaczę sobie.
Kiedy po raz pierwszy brałem udział w rytuale, przepełniała mnie mieszanka lęku i niepewności. Miałem dwanaście lat, a Nik obiecał, że to mi pomoże po tym, czego doświadczyłem. Nie miałem pojęcia, jak bardzo.
Pragnąłem wówczas uciec przed wszystkimi. Chciałem być sam. Obietnica Nika okazała się jednak zbyt kusząca. Właśnie wtedy zrozumiałem, że on naprawdę umie stawiać na swoim. Na każdą moją wymówkę miał gotową odpowiedź.
Wychodzimy na niewielką polanę. Latarki telefonów odbijają się od pni drzew, rzucając wokół długie cienie. Na drugim końcu prześwitu czeka nasza sekretna kryjówka. Tam pozbywamy się naszych tajemnic.
– Jesteśmy na miejscu. – Nik celuje latarką w drewnianą chatę z blaszanym dachem.
Drzwi wejściowe są uchylone i przez szczelinę widać płonące wewnątrz świece. Po chwili na oświetlonej ścianie wewnątrz rośnie czyjś cień i ktoś kaszle.
Haran nie waha się ani chwili. Podbiega do chaty, pchnięciem otwiera drzwi i woła:
– Happy Halloween!
Słyszę śmiech i ogarnia mnie ulga. Siostra Nika, Lauren, czeka na nas w środku. Tylko ona miała odwagę przyjść tu sama.
– Hej – odzywa się. – Witajcie ponownie.
Jest o rok starsza od Nika i formalnie to ona za wszystko odpowiada pod nieobecność rodziców. Powinna pilnować, aby w domu nic się nie stało z powodu nieodpowiedzialnych wybryków, ale tego wieczoru mamy ważniejsze sprawy niż impreza.
W zeszłym roku Lauren skończyła szkołę i latem wyjechała na staż, ale wróciła z niczym.
– To jak? – pyta Nik. – Kto chce iść pierwszy?
Nazywamy ją Chatą Cieni.
Nie wiem, kto ją zbudował ani kiedy, ale dla nas to święte miejsce. I teraz Haran jest w środku sam.
Reszta siada pod splątanymi wiązami – łukiem powstałym z dwóch pochylonych drzew, które przyginają się nawzajem ku ziemi. Każdy czeka na swoją kolej, a potem wchodzi do chaty i wyjawia tajemnice.
Zbieramy zmartwienia z całego roku i w chacie zrzucamy z siebie ten ciężar. Wychodzimy na zewnątrz trochę szczęśliwsi, odrobinę lżejsi.
Rodzeństwo Simmonsów robiło tak przez wiele lat, a potem, kiedy bardzo tego potrzebowałem, Nik zaprosił mnie i Harana, żebyśmy do nich dołączyli.
W dzieciństwie zakopywali swoje maleńkie sekrety w ziemi, ukrywali je jak złe myśli i kradzione słodycze. Gdy Lauren powiedziała niewinne kłamstwo albo Nik coś przeskrobał, przybiegali do lasu i wszystko wyznawali, uwalniając się od wyrzutów sumienia. Ale moje pierwsze doświadczenie było inne. Powierzyłem Chacie Cieni coś zbyt wielkiego, abym mógł zupełnie się tego pozbyć.
Odgłosy nocy są tu cichsze. Gałęziami drzew kołysze dziwnie bezgłośny wiatr, a opadające liście lecą ku ziemi w zwolnionym tempie. Elisha obraca się w moją stronę i jej usta układają się w uśmiech na przestrzeni tysiąca krótkich chwil. Nik i Lauren o czymś rozmawiają, ale ich słowa dryfują tuż poza naszym zasięgiem.
Jakby mrok pochłaniał dźwięki, ale to mnie nie przeraża. Przeciwnie, jest elektryzujące, bo oznacza, że wreszcie znowu tu wróciliśmy.
Elisha opiera głowę o moją pierś. Cichy szmer głosów Nika i Lauren brzmi znajomo i uspokajająco. Właśnie to jest ważne dzisiejszej nocy – nie przebrania, impreza i ludzie, których prawie nie znam. Całą piątką robimy coś, co sprawia, że reszta roku jest znośna. Możemy na głos wyjawić nasze tajemnice.
Nad nami pohukuje sowa, a ja się zastanawiam, ile stworzeń obserwuje nas z ukrycia. Wpycham ręce do kieszeni kurtki i próbuję się skupić na ciepłym dotyku Elishy, ale nawet on nie powstrzymuje zimnego dreszczu, który przebiega mi po plecach.
– Wszystko okay? – pyta szeptem Elisha.
Obserwuję, jak para jej oddechu powoli się rozprasza, i dopiero potem odpowiadam:
– Tak.
To łatwiejsze od szczerego wyznania. Że się boję. Nieustannie.
Czuję, jak prawda budzi się we mnie i przeciąga. Ukryłem ją w Chacie Cieni przed laty, ale i tak jest wyryta w mojej duszy.
Haran do nas wraca. W milczeniu siada, pogrążony w myślach, a ja się zastanawiam, o czym mówił tam, w środku. Nigdy go o to nie spytam… a on nigdy mi nie powie. To nasza jedyna zasada.
– Teraz ja – oznajmia Elisha.
Dziwnie jest myśleć, że gdzieś właśnie trwa impreza.
Uśmiecham się do Nika, licząc, że w ten sposób ukryję niepokój, a on w odpowiedzi szczerzy zęby.
Elisha całuje mnie w policzek i idzie do chaty. Przez sekundę widzę w środku światło, ale zaraz drzwi się zamykają i ciemność na powrót się zwiera.
– W porządku? – pytam Harana, a on kiwa głową.
– Już o wiele lepiej.
Pięć minut później Elisha wsuwa się na miejsce obok mnie.
Zawsze jest trochę inna po wszystkim. Mam wrażenie, że się usztywnia, a jej oczy wydają się ciemniejsze.
– Nic mi nie jest – szepcze, kiedy ją całuję. Ale unika mojego wzroku.
Lauren spędza w środku dużo czasu. Nik przeciwnie.
Przez ostatnie lata uwija się błyskawicznie i czasem się zastanawiam, czy w ogóle coś mówi. Taki już jest. Nie marnuje czasu na gadanie, więc w chacie pewnie też tego nie robi.
– Sam – zwraca się do mnie. – Twoja kolej.
W Chacie Cieni atmosfera jest gęsta, kiedy człowiek wchodzi tu jako piąty – ciężka od tajemnic, których nigdy nie poznam.
Drzwi skrzypią, gdy je dociągam. W środku jest zasuwa, którą z przyzwyczajenia zamykam.
Siadam na podłodze i wciągam nosem znajomy stęchły zapach, patrząc, jak płomienie świec malują na ścianach rozedrgane kształty. W środku jest ciepło i spokojnie, bo nie dociera tu wiatr, a chata wydaje się przyjemna, zupełnie inna niż z zewnątrz.
Gdyby ktoś ją mijał, nie wiedząc, co kryje, pomyślałby, że to zwykła rudera. Las jest pełen rupieci: połamanych rowerów, opuszczonych szałasów, spalonych przyczep kempingowych. Ale coś, co dla jednego jest śmieciem, ktoś inny uzna za największy skarb.
Metaliczna woń rdzewiejącego dachu wkrada się w moje nozdrza.
Najpierw trzeba poczuć się wygodnie w półmroku – zagłębić się w nim jak w miękkim materacu. Dopiero potem skupiam się na ciszy, aż milkną wszystkie dźwięki. Nie dochodzą do mnie odgłosy nocy ani zwierząt, tylko… to.
Człowiek usłyszałby to wyraźnie, gdyby choć raz cały świat się zamknął.
W tym miejscu wypowiadamy na głos wszystko, czego nie chcemy nikomu wyjawić.
To pobudzające i odważne, ale zarazem przerażające.
Tutaj umierają sekrety. Tak mówi Nik.
Kiedy pierwszy raz tu przyszedłem, zachowywał się jak showman, którym jest na co dzień. Tyle że pod jego brawurą kryło się coś więcej – serdeczność. Wiedział dużo wcześniej ode mnie, że to mi pomoże.
Uśmiecham się do wspomnień… i wreszcie zaczynam mówić.
Początkowo moje szepty unoszą się w powietrzu jak nici zerwanej pajęczyny. Lepię się od potu i mam wrażenie, że mózg rozsadza mi czaszkę. Dopiero po chwili serce zwalnia i słowa przychodzą bez trudu.
Wyobrażam sobie, jak dryfują ku świecom, wpadają w płomienie i zmieniają się w dym.
Kiedy kończę, czekam chwilę, ciesząc się spokojem.
Wtedy coś nagle uderza w ścianę chaty.
Zrywam się na równe nogi. Rozlega się kolejne uderzenie i jeszcze jedno, jakby ktoś walił w chatę z zewnątrz.
– Co wy tam robicie? – wołam.
Jeśli to żart Nika, to wcale nie jest śmieszny.
Kolejne uderzenie jest tak głośne, że rozchodzi się echem po wnętrzu. Podchodzę do drzwi, sięgam do zasuwy i na moment zastygam.
Zamykam oczy i wyrównuję oddech.
– Kto tam jest?
– Otwórz drzwi! – ryczy Haran.
Gdy to robię, coś po raz kolejny uderza o ścianę i mój przyjaciel wrzeszczy przeraźliwie.
– Co się dzieje? – pytam go, ale nie odpowiada.
Zamiast tego biegiem wraca do splątanych wiązów. Podążam za nim. Plamki płomieni świec, w które wcześniej się wpatrywałem, wypaczają ciemność.
– Nic ci nie jest? – dopytuje się Elisha.
Wszyscy mają w rękach telefony i oświetlają zakamarki, w które nigdy się nie zapuszczamy.
– Tak – odpowiadam szeptem i zamieram, bo w ich twarzach widzę przerażenie. – Kto tak hałasuje?
– Nie wiemy. – Lauren zerka to na ścianę lasu, to na mnie.
Dudnienie milknie, ale nikt się nie rusza. Po chwili ciemności rozdziera krzyk. Chwytam Elishę za rękę.
– Co… się… kurwa… dzieje? – szepcze Lauren.
Nik pokazuje w głąb lasu.
– Dobiegł stamtąd.
Spokój, który poczułem w Chacie Cieni, znika, wyparty przez mdłości i strach. W uszach dzwoni mi pogłos krzyku i ciszy, która po nim zapadła.
Haran spogląda na mnie i wiem, co mu chodzi po głowie. Chce stąd uciec. Ja również, mimo to stoję jak wrośnięty w ziemię.
Elisha rusza pierwsza. Za nią Lauren.
– Co robicie? – chcę wiedzieć.
– Ktoś krzyczał – mówi Elisha. – Może coś mu się stało.
– Chyba raczej nam się stanie – burczy pod nosem Nik.
Idę za dziewczynami. W koronach drzew nad nami coś się rusza, świecę jednak telefonem tylko przed siebie. Z zarośli dobiegają nerwowe odgłosy zwierząt, lecz Elisha porusza się szybko i nie chcę stracić jej z oczu.
– Lish – szepczę. – Zwolnij trochę.
Za mną Haran i Nik mamroczą coś między sobą. Po chwili wychodzimy na kolejną polanę.
– Halo – woła Elisha. – Jest tam ktoś?
– To koniec – stwierdza Haran. – Zaraz zginiemy.
Nie uśmiecha się, bo to nie żart. Tylko on nie ma w ręku telefonu.
Nasłuchujemy i czekamy. Nic.
– Może to z imprezy – odzywa się w końcu Lauren.
Haran głośno wypuszcza powietrze.
– Pewnie tak. Tutaj dźwięki niosą się daleko, nie?
Nik zerka na mnie, po czym odwraca wzrok. Przez pół sekundy zastanawiam się, czy to on robi nam jakiś kawał. Byłoby go stać na coś takiego. Tyle że ma zaciśnięte pięści, a w snopie światła latarki widzę napięcie na jego twarzy.
– Powinniśmy zawrócić – mówi w końcu i wszyscy idziemy za nim z powrotem do chaty.
Niecierpliwie wyglądam ciepłego migotania świec – znaku, że jesteśmy prawie bezpieczni. Tyle że w środku się nie świeci. W chacie panują takie same ciemności jak na zewnątrz.
Pewnie podmuch wiatru zgasił świece, myślę.
Nik kładzie rękę na otwartych drzwiach i zagląda do wnętrza. Długo się nie rusza.
– Co jest? – pyta Lauren.
Nik ogląda się na nas. Lauren kieruje światło na twarz brata. On zasłania oczy, ale przez chwilę widzę, że jest wściekły.
– Co to takiego? – Elisha celuje komórką w zewnętrzną ścianę, po której coś spływa.
Podchodzę bliżej. Na ziemi leżą potłuczone skorupki jaj, ich kawałeczki wciąż tkwią w lepkiej mazi. Tyle że to nie żółtko. W świetle latarki telefonu wydaje się niemal czarna.
Dotykam ściany palcem, a potem przysuwam go do nosa. Woń jest ciężka i tak obrzydliwa, że zbiera mi się na wymioty.
– Sam… – odzywa się Elisha. – Co to jest?
Cofam się w myślach do chwili, kiedy w Chacie Cieni słyszałem, jak coś uderza o ścianę, do nagłej niepewności i przerażenia. Odwracam się do pozostałych.
– Krew.
Gdzie byłeś? – pyta Chloe.
Przez ułamek sekundy mam ochotę wszystko jej powiedzieć. Wyjaśnić, że wymknęliśmy się z imprezy, żeby w lesie wyjawić nasze sekrety, ale ktoś obrzucił naszą kryjówkę jajkami wypełnionymi krwią. Zamiast tego mówię:
– Nigdzie. Tylko tu… Jest straszny tłok.
– Nik ma mnóstwo znajomych – przytakuje.
Nie zna prawdy – nie ma pojęcia, że cały ten wieczór to kłamstwo, przykrywka, która pozwala nam niepostrzeżenie zniknąć. Oczywiście Nik ma więcej znajomych niż ja, ale to nie tłumaczy obszernej „listy gości”. Mocno ją wydłużył, zapraszając kolegów kolegów. Tyle że tym razem ktoś poszedł za nami.
Omiatam wzrokiem obcych ludzi – widocznych, ale ukrytych. To mógł być któryś z nich.
W salonie słychać huk. Zaglądam tam. Ktoś ściągnął karnisz z zasłonami, wyskakując przez okno.
Rodzice Nika by się wściekli, gdyby wiedzieli, jaką imprezę urządził ich syn, ale to kolejna tajemnica tej nocy pełnej sekretów.
Jak co roku w Halloween pojechali do jakiegoś luksusowego hotelu.
Odwracam się i zauważam Lauren w połowie schodów. Przystaje i zerka na szkody, po czym idzie na piętro.
Przez całą drogę powrotną milczała. Haran paplał coś bez sensu, a Nik burczał, że trzeba złapać sprawców. Elisha i ja trzymaliśmy się mocno za ręce, ale tym razem to nie pomagało.
Chloe patrzy na mnie wyczekująco. Przywiozłem ją tu, ale mam ochotę się ulotnić.
Ktoś trąca mnie łokciem. Odwracam się i widzę osobę w masce Ghostface’a z Krzyku, w obstawie Hannibala Lectera i laleczki Chucky.
– Jesteś tym gościem z telewizji, nie?
Kiedy nie odpowiadam, Ghostface przysuwa się bliżej.
– O coś cię spytałem.
Maska tłumi jego głos. Nie znam go, podobnie jak wielu innych tego wieczoru.
– Tak – odpowiadam. – To ja.
– Wiedziałem.
Odwracam się, ale on łapie mnie za rękę.
– Myślisz, że jesteś ode mnie lepszy? Nawet ze mną nie pogadasz?
– Nie, ja tylko…
– Nie bądź kutasem – mówi Haran do Ghostface’a.
Odgradza mnie od trzech przebierańców, a oni patrzą po sobie i odchodzą.
Przeważnie jest po prostu moim przyjacielem. Ale czasem zmienia się w ochroniarza. Tak to bywa, kiedy przyjaźnisz się z kimś od dziecka. Bez wahania pomagacie sobie w każdej sytuacji i niepotrzebne są żadne wyjaśnienia.
– Co to miało być? – dziwi się Elisha.
– Robię tylko, co do mnie należy. – Haran wypina pierś.
Kiedy spogląda na mnie, jego harda mina ustępuje uśmiechowi. Cieszę się, że zawsze staje w mojej obronie.
– Chcę już jechać do domu – mówi Elisha, a ja jej przytakuję.
– Ja też.
Chloe nie protestuje. Wychodzimy, nie pożegnawszy się z Nikiem. W milczeniu idziemy do samochodu. W drodze powrotnej moja sąsiadka kilka razy próbuje zagaić rozmowę, ale milczymy, więc w końcu daje za wygraną.
Jedyna sprawa, o której chcielibyśmy teraz mówić, jest tabu – to, że ktoś poszedł za nami do lasu i obrzucił jajami wypełnionymi krwią chatę, którą uważaliśmy za naszą małą tajemnicę.
Może jakieś dzieciaki chciały się zabawić naszym kosztem. Przebierańcy, z których wcześniej się nabijaliśmy, postanowili się na nas zemścić. Tylko ten krzyk. Nie brzmiał jak wołanie kogoś, kto znalazł się w niebezpieczeństwie. Raczej jak ostrzeżenie.
Najpierw odwożę Elishę, a potem jadę do domu. Haran nocuje dziś u mnie.
– Dzięki za zaproszenie – odzywa się Chloe.
U niej w domu jest ciemno, ale jej matka stoi w oknie i patrzy prosto na nas.
– O tej porze mogłaby zapalić światło – stwierdza Chloe. – Wszystkie dzieciaki są już w łóżkach, mamo.
Widzę w mroku jej bladą twarz i się nie śmieję.
Kiedy wchodzi do środka, błyska lampa w holu, a jej mama cofa się od okna i zaciąga zasłony. Dopiero wtedy spoglądam na Harana.
– Co się dziś stało, do cholery?
– Nie mogę przestać myśleć o tych świecach – przyznaje mój przyjaciel. – Wszystkie się paliły, kiedy rozległ się krzyk, ale gdy wróciliśmy do chaty, w środku było zupełnie ciemno.
– No to co? Pewnie zdmuchnął je przeciąg.
Haran kręci głową.
– Drzwi były zamknięte. – Patrzy mi prosto w oczy. – Myślę, że ktoś celowo je zgasił.
– Chyba niepotrzebnie się tak przejmujemy – mówię, pilnując się, aby mój głos brzmiał spokojnie.
– Aha – przytakuje. – Pewnie masz rację.
Przed domem przyklękam przy ozdobnych dyniach i zdmuchuję świeczki, jedną po drugiej.
Sądziłem, że dzięki temu poczuję się lepiej, ale jest jeszcze gorzej.
– Naprawdę wierzysz, że krzyk dobiegł z imprezy? – pytam.
Dłonie Harana zwijają się w pięści.
– Mam nadzieję, że tak.
Żaden z nas nic nie mówi o krwi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Secrets Never Die
Copyright © 2023 by Vincent Ralph
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2023
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Katarzyna Borkowska
Fotografie na okładce
© fongfong2/iStock (rozbite szkło); © Alexey Kabanov/iStock (smartfon); © nerosu/iStock (płomienie); © Jarozlav Dlask/Shutterstock (las)
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Sekrety nigdy nie umierają, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-938-7
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer