Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Hannah Cho miała wszystko zaplanowane na ostatni rok w liceum. Nieoczekiwanie jej chłopak Nate zostawia ją, twierdząc, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Aby się dopasować, Hannah przez lata stawiała na amerykańską część swojej koreańsko-amerykańskiej tożsamości i unikała koreańskiej strony. Teraz odkrywa, że właśnie to ją różni od rówieśników zafascynowanych orientalną kulturą. Jacob Kim desperacko pragnie odpocząć od sławy, więc wakacje w San Diego mogą być właśnie tym, czego potrzebuje. Zatrzymuje się wraz z mamą i siostrą w domu Hannah, z którą przyjaźnił się w dzieciństwie. Jednak od jego wyjazdu ich kontakt się urwał. Czy dadzą przyjaźni drugą szansę, czy też żal, który rozwijał się przez lata rozłąki, jest zbyt głęboki?
Susan Lee to królowa literatury YA, uwielbiana przez czytelniczki i fanki K-Popu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Hannah
Nic lepiej nie wyrazi słów „kocham cię” niż poklepywanie chłopaka po plecach, kiedy jego głowa zwisa nad toaletą, a on wymiotuje ciepłym browarem.
Żałośnie jęcząc.
Przestawiam się na okrężne ruchy i dorzucam „no już, już”.
Nie jest to wymarzona randka, ale nie jest źle, zważywszy na okoliczności. Do szkoły średniej poszłam, nie mając bliskich znajomych, a teraz zaczynam lato i ostatnią klasę z idealnym chłopakiem i grupką przyjaciół. To zabawne, jak życie nagle może się zmienić, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa.
Przebyliśmy długą drogę, Nate i ja. Znamy się, od kiedy on był dużym, niezdarnym przedszkolakiem, a ja małą pyskulą. Za dzieciaka nie cierpieliśmy się. Ale los się wtrąca, kiedy najmniej tego oczekujemy.
Zeszłego lata wpadłam na Nate’a na plaży, dzień po przeprowadzce mojej siostry do Bostonu. Czułam się szczególnie kiepsko, a on był zadziwiająco uroczy.
– Dlaczego ktokolwiek chciałby wyjechać z San Diego? – zapytał mnie. – Najgorsza decyzja w życiu. Najlepszym sposobem zemsty na kimś, kto odchodzi, jest skorzystanie ze wszystkiego, co miasto ma do zaoferowania.
A potem pojechaliśmy do Carlsbadu i spacerowaliśmy po łąkach, co robiłam po raz pierwszy. Nie było tandetnie, jak się spodziewałam. Było miło.
I wtedy już wiedziałam, że stoi po mojej stronie. Ponieważ naprawdę, dlaczego ktokolwiek chciałby zostawiać San Diego? On to rozumie. Mnie rozumie.
Pukanie do drzwi łazienki wywołuje kolejny jęk Nate’a, a w nozdrza wpada mi zapach czegoś ostrego. Z trudem przełykam ślinę, powstrzymując odruch wymiotny, żeby się nie skompromitować.
– Jesteśmy zajęci – krzyczę.
Słyszę dochodzące z drugiej strony prychnięcia i chichoty.
– Eee, nie w ten sposób zajęci – spieszę z wyjaśnieniem.
Ostatnie, czego potrzebuję, to plotki o jakiejś skandalicznej historii dotyczącej mnie i Nate’a w ubikacji na imprezie Jasona Collinsa na koniec roku. Uwierz mi, zapach unoszący się w powietrzu nie sprawia, że mam ochotę na figo-fago, to pewne.
Rozlega się kolejne pukanie do drzwi. Co jest? To jedyna cholerna łazienka w tym domu czy co?
– Hannah? Wszystko w porządku?
Och, dzięki Bogu, poznaję ten głos. Może Shelly mogłaby nam zamówić ubera i pomogła mi wyprowadzić Nate’a na zewnątrz? Z drugiej strony jednak to największa plotkara w całej naszej paczce. Staram się jej nic nie mówić, jeśli nie chcę, żeby następnego dnia huczała o tym cała szkoła, a jestem przekonana, że mój chłopak nie chciałby, żeby wszyscy wiedzieli, że alkohol mu nie służy. Ostatnie, czego nam trzeba, to żeby Shelly opublikowała to wszędzie, pozwalając ludziom wypisywać teksty typu: „Nate ma słabą głowę”. Bywa, że pojawiają się bezlitosne komentarze.
W porządku. Poradzę sobie z tym. Sama zajmę się Nate’em. Bez względu na obecną sytuację nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Lubię być dziewczyną, na której można polegać. Lubię być potrzebna.
– Nic nam nie jest, Shelly. Wszystko w porządku. Nic ciekawego. Dzięki – odpowiadam. Mam nadzieję, że gdzie indziej znajdzie jakąś dramatyczną sytuację, o której będzie mogła opowiedzieć.
– Spoko! Będę na dole, gdybyście mnie potrzebowali – mówi.
Z muszli klozetowej dociera jęk. Spoglądam na tył głowy Nate’a.
– Och, kocie, dasz sobie radę? Może ci coś przynieść? – pytam.
– Hannah? – przekręca lekko głowę, by oprzeć policzek o muszlę. Staram się nie myśleć o wszystkich zarazkach, które teraz z porcelanowego tronu przenoszą się na jego piękną twarz. Głos ma słaby, a oddech śmierdzący. Nabieram powietrza i unikam oddychania przez nos. Biorę z blatu mokrą ściereczkę i przecieram mu kark, zafascynowana znajdującymi się tam drobnymi blond włoskami. Jest spocony, więc reszta włosów zmieniła kolor na piaskowy blond, ale ten meszek na karku jest prawie biały.
Z jakiegoś powodu serce mi mięknie na ten widok. Chociaż jest dużym, silnym facetem, to ma takie małe dziecięce włoski. Urocze.
– Hannah? – mówi znowu, z powrotem przyciągając moją uwagę.
– Tak, Nate? – niechętnie pochylam się nad nim.
– Ja – bierze kolejny wdech, wygląda, jakby nie był do końca pewny, czy znowu nie zwymiotuje.
– Cichutko. Jest OK, Nate. Wiem, kochanie, wiem.
– Hannah, my…
My. Auć.
– No, jesteśmy ty i ja – odpowiadam.
– Myślę, że powinniśmy ze sobą zerwać – stwierdza, ponownie schylając głowę w kierunku toalety.
– Odmawiam – mówię szybko.
Czas się zatrzymuje. Całe ciało mi drętwieje, z wyjątkiem żołądka, który kurczy się i ściska. Mam wrażenie, że chodniczek łazienkowy nagle z kudłatego staje się szorstki i drapie mnie w kolana, a w pomieszczeniu jest zdecydowanie za mało miejsca. W San Diego jest ciepła noc, a dom – pełen przeważnie pijanych dzieciaków – nie daje najlepszej cyrkulacji powietrza. Nadal jednak nie sądzę, że aż takie pocenie się jest normalne.
Nie panikuj, rozkazuję sobie, zamykając oczy, żeby powstrzymać nagle rozwirowany świat.
Odtwarzam w głowie jego słowa. Nie chodziliśmy ze sobą na tyle długo, żeby mógł zadecydować, że zrywamy. Źle usłyszałam.
Powinniśmy się ogarnąć. Tak, czas ucieka i musimy poważnie podchodzić do życia.
Powinniśmy zrobić z tego żart. Ha, ha! Kumam! To było dobre, Nate.
Powinniśmy pójść na steka? To znaczy, uwielbiam dobrą wołowinę. Wchodzę w to.
Wielka łapa owija się wokół mojego nadgarstka, wyrywając mnie ze stanu paniki. Ale kiedy patrząc w zaczerwienione oczy Nate’a, zauważam, że kapie mu z nosa, i bardzo się staram, żeby nie wgapiać się w podejrzanie wyglądający kawałek czegoś przyklejony do jego policzka, ściska mnie w gardle.
To nie miłość. To nawet nie złość. To… litość.
– Nate, kochanie, nie myślisz logicznie. Jesteś pijany i źle się czujesz – przemawiam mu do rozsądku drżącym głosem.
– Przepraszam, Hannah. Próbowałem ci to powiedzieć przez cały wieczór. Ale nie chciałem cię skrzywdzić – mówi, przerywając banały kolejnym jękiem odbijającym się echem w sedesie.
– Ale… ty jesteś moją drugą połówką – odzywam się, ostatnie słowo wymawiam szeptem. Głos mam płaczliwy i niewyraźny.
– Nadal możemy być przyjaciółmi. Po prostu nie układa się między nami – kontynuuje. Brzmi żałośnie. Chcę, żeby to było spowodowane tym, że źle się czuje, łamiąc mi serce, a nie dlatego, że ma teraz głowę w muszli klozetowej.
– Co się nie układa? Myślałam, że dobrze się bawimy. Jesteśmy tutaj, na tej imprezie, eee, dobrze się bawiąc, co nie?
Spoglądam na niego, ale z całą pewnością nie wygląda, jakby dobrze się bawił.
– Hannah, nic nas ze sobą nie łączy – stwierdza.
– O co ci chodzi, jak to nic nas ze sobą nie łączy? Wiele nas łączy. Zasadniczo jesteśmy tacy sami – staram się wymyślić listę, listę wszystkich rzeczy, które nam obojgu sprawiają radość. Mam w mózgu czarną dziurę, a pod presją nie działam dobrze.
– Naprawdę nic. Ty nawet nie lubisz tego, co ja…
– Oboje lubimy serial Riverdale – przerywam mu, w końcu wymyślając odpowiedź. Widzisz? Wiedziałam, że coś jest.
– Nienawidzisz go. Podczas każdego odcinka nabijasz się z Archiego.
Na dźwięk tych słów opadają mi ramiona. Ma rację. Złapana na gorącym uczynku.
– Nie cierpisz pomidorów…
To ma być przeszkodą w kwestiach miłosnych?
– …i kotów.
To prawda. Ale czy nie możemy się zgodzić z tym, że się nie zgadzamy?
– …i nie masz pojęcia o k-popie ani serialach koreańskich. Po prostu nie mogę rozmawiać z tobą o rzeczach, które mnie pasjonują.
K-pop? Seriale koreańskie?
Pozwalam sobie na jęk. Nie, tylko nie Nate. Kolejny człowiek wciągnięty w nagłą globalną fascynację wszystkim co koreańskie. I oczywiście, najwyraźniej, ja jestem jedyną osobą na świecie, która tak nie ma, chociaż to ja jestem… Koreanką.
– Nate, możemy naprawić wszystko, co według ciebie nie działa.
– Hannah? – przekręca głowę, żeby znów na mnie spojrzeć.
Tak, dobrze, już żałuje swoich słów. Kiwam głową i uśmiecham się. Nic się nie stanie.
– Nate? – odzywam się pewnym głosem.
Spanikowany robi wielkie oczy, otwiera usta i wymiotuje prosto na moje sandały.
Przyciskam telefon do ucha, by móc oblizać czekoladę z palca wskazującego i kciuka. Zjadłam całą tabliczkę toblerone, zaczynając od góry i odgryzając dokładnie w miejscu łączenia się kawałków, trzymając w tym samym miejscu na dole, tak że czekolada stopiła mi się na opuszkach palców, żebym mogła ją zlizać na samym końcu. Strategiczna konsumpcja w celu uzdrowienia złamanego serca.
– Nie mógł mnie normalnie rzucić przy szkolnych szafkach albo na parkingu In-N-Out jak wszyscy inni. Niee, palce u stóp muszę mieć oblepione kawałkami nuggetsów z kurczaka w skwaśniałym, wyrzyganym piwie. Super – Shelly milczy po drugiej stronie linii. Pewno też zapowietrza się na samą myśl o tym.
– Od kiedy to brak zamiłowania do tej samej muzyki stał się powodem do zrywania z kimś? – pytam.
– Nate powiedział Martinowi Shepherdowi, który powiedział Mandy Hawkings, która powiedziała Jasonowi Chenowi, który powiedział mi, że kiedy zapytałam cię, na co szczególnie zwracasz uwagę, ty odpowiedziałaś, że na „sprawiedliwość, równość oraz to, że Sasha Obama ma przewagę nad Malią”.
– Nie miałam pojęcia, że Nate darzy Malię tak mocnym uczuciem.
– Chodzi o ten cały k-pop – słyszę w słuchawce, jak przewraca oczami. – Ty „masz skrzywienie” na punkcie swojej ulubionej osoby z grupy.
– OK, ale skąd wszyscy to o mnie wiedzą?
Sięgam po opakowanie m&m’sów leżące na nocnej szafce. Wyjadłam wszystkie kolory z wyjątkiem zielonych. Uczta z zielonych to mój przepis na zdrowienie.
– Ale poważnie – kontynuuje, ignorując moje pytanie – nie mogę uwierzyć, że Nate zostawił cię przed wakacjami. Co zrobisz ze wszystkimi wspólnymi planami? Nie zrealizujesz ich przecież w pojedynkę.
Porzucona.
Sama.
Słowa uderzają mnie w twarz tak mocno, że nadal piecze. Ma rację. Myślałam, że poza stażem pozostałe godziny spędzę z nim.
– Na przykład z kursem ratownictwa wodnego? Wiesz, że nie podlega zwrotowi.
Wspomnienie o tym przez Shelly przebija się przez mgłę mojego nieszczęścia. Brr, kurs ratownictwa. Nie cierpię zapachu chloru i myśli o wszelkich wilgotnych miejscach, w których mogą się rozwijać zarazki i choroby. Ale to były pomysły i plany Nate’a na nasze „wspaniałe lato przed klasą maturalną”, nasze pierwsze lato jako pary. I dałam się przekonać. Cóż, może po prostu powinnam być wdzięczna, że już nie muszę chodzić na basen. Teraz, kiedy zostałam…
Porzucona.
Sama.
Zero chłopaka. Zero wakacyjnych planów. Zero życia. Billboard na Times Square z jaskrawym napisem „żałosna”, migającym do melodii piosenki Céline Dion All by Myself.
– Może powinnam porozmawiać z Nate’em…
– Cóż, daj sobie dzień lub dwa. Pozwól mu za sobą zatęsknić. Poza tym, jeśli chcesz go odzyskać, musisz podejść do tego strategicznie – sugeruje Shelly.
– Odzyskać go? To jest możliwe? Myślisz, że to może się udać? – pytam.
– Na bank. Pomogę ci. Słuchaj, wiem, że Nate na pewno lubi Blink, MooMoo i Army. Och, i ma obsesję na punkcie Son Ye-jin. Próbował namówić kółko teatralne, żeby w przyszłym roku w ramach szkolnego przestawienia wystawiło Crash Landing on You. Więc to dobry początek. Zorientuj się w tym, co on lubi, Hannah. Jeśli nie chce z tobą chodzić, bo nic was nie łączy, spraw, by zmienił zdanie, wiesz, dzięki wspólnym zainteresowaniom.
To, co ona mówi, to dla mnie jeden wielki bełkot. I dlaczego przybieram postawę obronną, kiedy poucza mnie Shelly; ze wszystkich właśnie ona? Ale może ma rację. Może mogę go odzyskać.
– Eee, dzięki – dukam. – Mam dużo spraw do przemyślenia. I do wygooglowania.
– Jakkolwiek by było, nasza ekipa chce obczaić tę nową lodziarnię, więc muszę lecieć.
I zanim zdążę zamknąć usta albo zapytać, czy mogę pójść z nimi, już jej nie ma. Chwila, czy rozstając się z chłopakiem, straciłam też grupę przyjaciół?
– Nara – rzucam do głuchego telefonu. Mankietem bluzy wycieram czekoladową maź z ekranu. Wpatruję się w ślad na materiale i zastanawiam, czy tego nie zlizać. Może później.
Rzucam się z powrotem na łóżko.
Do pokoju wpada mama i odsłania zasłony, światło słoneczne mnie oślepia. Moje oczy, moje oczy.
– OK, Hannah. Czas wstawać. Dlaczego zasłony są zaciągnięte? Strasznie tu śmierdzi. Brałaś dzisiaj prysznic?
– Mamo, proszę, nie widzisz, że chcę teraz być sama? Potrzebuję czasu, żeby wyzdrowieć – jęczę.
– Jasne, zamartwianie się w ciemności, obżeranie czekoladą i tkwienie w brudzie to nie jest sposób, by ruszyć do przodu, Hannah.
– Mamo, ale to mój sposób.
– Sposób na co? Na marnowanie życia? Hannah, ty i Nate nie chodziliście ze sobą długo. Kimchi, które zakisiłam, nie zdążyło jeszcze nawet igeos seo1 – tylko moja matka może porównać ważność związku z czasem fermentacji kimchi. – A teraz wstań i posprzątaj swój pokój. Musimy iść do kościoła, żebyś mogła zgłosić się jako nauczycielka do wakacyjnej szkółki biblijnej.
Moja mama chyba nie myśli, że skoro ja i Nate zerwaliśmy ze sobą, nagle mam całe lato wolne, żeby uczyć w szkółce bandę rozwrzeszczanych dzieciaków z podstawówki. Nie cierpiałam podstawówki.
– Hm, nie, nie jestem zainteresowana. Mam inne plany – kłamię. To znaczy nadal mogłabym wziąć udział w kursie ratownictwa. Chociaż widok opalonego, muskularnego Nate’a w szortach ze świadomością, że mnie nie chce, może oznaczać mój koniec.
W rzeczywistości jednak nauczanie w szkółce biblijnej może się okazać bardziej bolesną drogą do grobu.
– Hannah, szkółka albo zapisujesz się na hagwan2, żeby przygotować się do college’u.
– Ale mam staż – odpowiadam. Niejednokrotnie używałam stażu jako wymówki, by wykręcić się z różnych sytuacji. I chociaż to tylko jeden dzień w tygodniu i dwie godziny pracy dla immunologa, moja matka uważa to za pewną drogę na medycynę. I może ma rację.
– Możesz robić jedno i drugie. Szkółka jest tylko rano, a twój staż chyba odbywa się wyłącznie w poniedziałkowe popołudnia?
Przyłapana.
Chowam twarz w poduszkę.
– Proszę, idź już – błagam.
Czuję, że łóżko się ugina, kiedy mama siada obok mnie. Delikatnie klepie mnie dłonią po plecach.
– Hannah, jesteś lepsza niż ten amerykański niechrześcijanin – jej głos jest podejrzanie miły.
– Mamo, nie rozumiesz.
Chcę jej powiedzieć, że mnie lubił. Mnie. Ale może już nie. Wiem, że powinnam była zainteresować się BTS-ami wtedy co wszyscy. Rzecz w tym, że k-pop i seriale koreańskie wydawały mi się czymś, co podobało się „im”, czyli koreańskim Koreańczykom, a nie koreańskim Amerykanom, a już na pewno nie amerykańskim Amerykanom. Gdzie byłam, kiedy nagle nastąpił zwrot akcji? Teraz jestem wyautowana i przyglądam się temu, co w środku. A Nate na pewno ma w tym rozeznanie.
– Co tu jest do rozumienia? Hannah, powinnaś chcieć chłopaka, któremu podoba się to, że jesteś mądra i utalentowana, i takiego, który doceni twoje mocne łydki. Potrzebujesz dobrego Koreańczyka.
Zaczyna się.
Siadam i zbieram siły, aby stawić czoła staraniom matki, by umówić mnie z najnowszym „dobrym chrześcijańskim chłopakiem” z naszego koreańskiego kościoła. Czy będzie to Timothy Chung, ponieważ jest idealny i gra na skrzypcach? A może Joshua Lee, ponieważ jest idealny i jeździ beemką? Nie, nie, to musi być Elliot Park, ponieważ jest idealny i został już przyjęty na Uniwersytet Kalifornijski.
– Ale nie martwmy się teraz chłopakami. Mam naprawdę dobre wieści, a potem pójdziemy do kościoła.
Chwila, o co chodzi? Nie przedstawi mi pod rozwagę życiorysu nowego koreańskiego małolata? To jakaś pułapka? Coś mi tu nie gra. Przygotowuję się na to, co teraz się wydarzy.
– Eee, jakie dobre wieści, mamo? – wolno obracam głowę, żeby spojrzeć jej w oczy, marszczę czoło, przyglądając się jej twarzy. Ma idealnie zrobiony makijaż, permanentnie wytatuowane brwi, cerę odpowiednio świetlistą dzięki koreańskiemu podkładowi, usta w kolorze o dwa tony ciemniejszym niż róż w odcieniu millenial pink. Mogłaby być moją siostrą.
– Cóż, nie ma twojego taty i siostry, więc mamy więcej miejsca…
Po tym jak tata z powodu pracy przeprowadził się do Singapuru, a siostra z tego samego względu do Bostonu, dom opustoszał. Nie wspominając o tym, że moim zdaniem mama spędza więcej czasu w kościele niż w domu.
Ale lato zawsze spędzaliśmy wspólnie. Lato to czas dla rodziny.
– Przyjadą chociaż na Dzień Niepodległości – mówię, starając się nie stawiać znaku zapytania na końcu zdania.
– Pewnie, że tak – potwierdza nieprzekonana. – Ale wciąż mamy pokoje dla gości.
– Jakich gości?
– No cóż, rozmawiałam ostatnio z przyjaciółką…
To nie brzmi dobrze.
– Mamo? – mówię wolno. – Co zrobiłaś?
– Zgadnij, kto przyjeżdża aż z Korei, żeby spędzić z nami lato? – wykrzykuje, klaszcząc w dłonie.
O, nie.
– Moja najlepsza przyjaciółka, pani Kim. I jej rodzina!
Nie, nie, nie.
Zapowietrzam się.
Jacob Kim.
Po tylu latach.
Otwieram usta, żeby krzyknąć z przerażenia, ale mama chwyta mnie, ściąga z łóżka i przytula uroczyście.
– Przyjeżdża moja najlepsza przyjaciółka i przywozi ze sobą cudownego syna Jacoba i piękną córkę Jin-Hee. Nasz dom wypełni śmiech i radość!
Nie żeby było tu jak na pogrzebie. Ja się śmieję. Ja się raduję.
– Będę gotować koreańskie jedzenie i będziemy jedli wspólnie – oznajmia.
Mówi tak, jakbym nigdy nie jadła tego, co ugotuje. Nie lubię koreańskich dań w ramach wszystkich posiłków w ciągu dnia, ale ona niczego innego nie robi.
Wypuszcza mnie z objęć, ale chwyta za ramiona i potrząsa mną. Z szoku jestem wiotka jak lalka, którą można tarmosić.
– Pamiętasz Jacoba! Jako dzieci byliście ze sobą bardzo blisko. Najlepsi przyjaciele w podstawówce i gimnazjum.
Och, no przecież, że pamiętam Jacoba.
Nasze matki nigdy nie dały nam zapomnieć, że byliśmy przyjaciółmi „nawet przed narodzinami”, ponieważ one w tym samym czasie były ciężarnymi przyjaciółkami.
Ciepło oblewa mi szyję, klatkę piersiową mam jak związaną gorsetem, ale ignoruję to. Przestałam odczuwać jakiekolwiek emocje, jeśli chodzi o Jacoba Kima. Nie będę teraz do tego wracać.
– To idealny czas na przyjaźń taką samą jak w dzieciństwie – mówi z tęsknotą.
– To było dawno temu – przypominam jej. Byliśmy przyjaciółmi, najlepszymi przyjaciółmi. Odrzucił naszą przyjaźń. Wymienił mnie na sławne życie w Korei. – Nie jestem zainteresowana – stwierdzam, odsuwając się od mamy.
Zszokowana unosi brwi w górę.
– Ale to jest Jacob, Jacob Kim – odzywa się. Jakby powtarzanie jego imienia nagle miało cofnąć to, co zrobił.
– Dobrze, ale jeśli tu przyjedzie, to niech lepiej trzyma się ode mnie z daleka. Mam plany na lato – informuję ją.
– Ty i Nate zerwaliście ze sobą. Nie masz teraz planów – a niech ją, trafiła w czuły punkt. – Możesz uczyć w szkółce biblijnej w ciągu dnia. A potem przez resztę dnia dobrze się bawić z Jacobem. To będzie idealne lato.
– Mamo – opuszczam ramiona, powstrzymując się przed tupnięciem nogą. Ale nie robię tego.
– Hannah – odzywa się ostrzegawczym tonem.
Mierzymy się wzrokiem. Nie mrugnę. Teraz to pojedynek na siłę woli. Nie wygra tej potyczki. Nie poddam się.
Mrugam.
– Cokolwiek się wydarzy – mówi śpiewnie, odtrąbiając zwycięstwo – przed nami mnóstwo przygotowań – wychodzi, gwiżdżąc kościelny hymn.
Chwila, miałam paproch w oku! Chcę rewanżu.
Przysięgam, że widzę, jak sfruwa po schodach. Super, moja mama ma teraz bardziej ekscytujące plany na lato niż ja.
I wtedy podejmuję decyzję. Wszyscy będą mieć wspaniałe lato, robiąc to, na co mają ochotę. Więc czemu nie ja? Zapomnij o wakacyjnej szkółce biblijnej. Zapomnij o koreańskich gościach. I zdecydowanie zapomnij o Jacobie Kimie.
Teraz myślę tylko o jednym – o akcji Odzyskać Nate’a.
Krok pierwszy: wygooglować Blink, MooMoo i Son Ye-jin.
Jacob
– Proszę, nie odchodź – szlocha, a jej głos drży z desperacji. Chwyta mnie za ramię z siłą, której się nie spodziewałem, odciągając mnie od drzwi.
Zwieszam głowę, ledwie patrząc na nią przez ramię.
– Muszę. Muszę to zrobić dla siebie, dla mojej rodziny. Nie chcę cię skrzywdzić, ale musimy się rozstać – łamie mi się głos i jestem zaskoczony łzą spływającą mi po policzku.
– Co ja zrobię? – zawodzi z bólu, ze złamanym sercem.
Wymowna pauza.
– I… cięcie – odzywa się reżyser, a w uszach wciąż rozbrzmiewa mi płacz młodej kobiety.
Schodzę z planu, wychodzę z roli, z powrotem do eleganckiego wieżowca ponad światłami scenicznymi, z widokiem od sufitu do podłogi na rzekę Han-gang. Ścieram łzę.
– Bardzo dobrze, kochani – mówi reżyser. – Skończyliśmy na dzisiaj.
Wokół mnie robi się gwarno, bo wszyscy zabierają się do sprzątania planu zdjęciowego. Teraz wyjście z emocjonalnej sceny już nie zajmuje mi tyle czasu co dawniej, ale i tak zdumiewa mnie, jak szybko ludzie mogą po prostu iść dalej.
– Proszę – dostaję do rąk dwa małe waciki, żeby zmyć makijaż z oczu, a potem plik papierów. – Samochód będzie za dziesięć minut – mówi Hae-Jin, moja menedżerka, i natychmiast wychodzi, by podążyć za moją serialową partnerką. Daleko jej do ciepłej i miłej osoby.
Przewracam kartki, scenariusz ostatniego odcinka, krótkie streszczenie tego, jaki będzie sezon drugi, i jakieś wyglądające na bardzo oficjalne dokumenty prawne. Przedłużenie kontraktu. Nadal nie mogę uwierzyć, że będzie kolejny sezon, bo to nie jest norma w przypadku telewizji koreańskiej.
Lubię aktorstwo. Wcielanie się w postacie tak bardzo ode mnie różne jest oczyszczające. Jeszcze bardziej podoba mi się wynagrodzenie. Ale na samą myśl o drugim sezonie w tej roli i z tą obsadą czuję się zmęczony.
Podchodzę do okna i zerkam w dół na zebrany tego dnia tłum. Nawet z trzydziestego drugiego piętra widzę, a może tylko czuję, tę ekscytację. Dzisiaj przyszło więcej osób niż wczoraj i wygląda na to, że z każdym dniem zdjęciowym ludzi przybywa.
Nie mieszkam tu. Może i jestem Kim Jin-Suk, wschodząca gwiazda koreańskich seriali i wielka nadzieja Sky Entertainment. Lecz nie jestem na tyle bogaty, żeby mieszkać w Gangnam’s Hyundai Tower West. Jeszcze. Prawdziwy Jacob Kim, młody aktor, który właśnie zaczyna karierę, mieszka z mamą i siostrą w przyzwoitym dwupokojowym mieszkaniu kilka dongnaes3 dalej.
Jednak jeszcze całkiem niedawno nawet nie wiedzieliśmy, czy w ogóle będziemy mieć gdzie mieszkać. Więc w żadnym wypadku nie narzekam. Jestem po prostu wdzięczny, że nie wylądowaliśmy głodni na ulicy. Czuję, jak gdzieś w brzuchu pojawia się znajoma panika, która może mnie pożreć i wciągnąć w mrok. Kiedy, dorastając, człowiek zawsze martwił się o pieniądze, trudno jest pozbyć się tego niepokoju. Nawet teraz.
– Czas na nas – odzywa się głęboki głos Eddiego, przydzielonego mnie pracownika Sky. Prowadzi mnie korytarzem do windy. Zatrzymujemy się dwa piętra niżej, a kiedy otwierają się drzwi, natychmiast wpada mi w nozdrza mocny zapach jaśminu. To charakterystyczne perfumy, których używa moja partnerka serialowa Shin Min-Kyung. Mam spalone włoski w nosie.
Przebrała się i ma inaczej ułożone włosy niż podczas sceny, która – jak się wydaje – skończyła się kilka minut temu. Z perfekcyjnym makijażem wygląda, jakby dopiero co zeszła z kart kolorowego magazynu. Kilogram tapety nałożony dziś rano na pryszcz na mojej brodzie zaczyna pękać pod presją jej ideału. Jest oszałamiająca.
Jest też najwredniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Wchodzi do windy ze swoją świtą, wciskając mnie i mojego jedynego asystenta w kąt. Patrzę w oczy, które nie zaszczycają mnie najmniejszą uwagą, a jej usta lekko się wyginają.
– Annyeonghaseyo4 – witam ją zwrotem grzecznościowym, lekko kłaniając się jej plecom.
– Mówiłam ci, żebyś przestał jeść czekoladę. Twoja cera jest w opłakanym stanie – odzywa się.
Odkryłem, że bezpieczniej jest po prostu potakiwać i nie odpowiadać, kiedy jest w bojowym nastroju. Znam swoje miejsce. A jednak…
– Nie sądzisz, że dzisiejsza scena poszła nam naprawdę dobrze? – pytam.
W windzie nie ma powietrza i wszyscy padamy na podłogę, dusząc się na śmierć. A przynajmniej takie ma się wrażenie, kiedy Min-Kyung wydaje z siebie nieznośne westchnięcie. Cholera. Powinienem był pozostać przy pierwotnej metodzie trzymania gęby na kłódkę.
Nie odpowiada mi.
Kiedy drzwi windy się otwierają, przeciskamy się przez hol i wychodzimy frontową bramą. Słychać głośne krzyki i momentalnie oślepiają mnie wszystkie błyskające flesze.
– MinJin! MinJin! – krzyczą fani, używając zbitki naszych scenicznych imion. Min-Kyung pochyla się w moją stronę, kiedy przechodzimy. Zakłada włosy za ucho w geście wielokrotnie nagradzanego pokazu nieśmiałości i skromności. Kładę rękę na jej plecach.
Chcę się zatrzymać i podziękować każdej osobie, która poświęciła czas i czekała, żeby mnie tu dzisiaj zobaczyć. To bardzo miłe z ich strony. Ale nie wolno mi tego zrobić. Wszelka interakcja z fanem musi zostać starannie zaaranżowana. Zamiast tego Min-Kyung i ja uśmiechamy się, kłaniamy grzecznie, witając grupę jako całość, i przechodzimy dalej.
Czekając, aż podjedzie nasz samochód, Hae-Jin kiwa do mnie głową, dając tym samym znak, że to czas na obdarowanie fanów ostatnimi przebłyskami zainteresowania. Oglądam się za siebie i macham ręką do tłumu, a potem wsuwam dłoń w zbyt długą grzywkę, co wywołuje kolejne okrzyki. Spoglądam na tłumek, mrugam i robię z palców serce. Wszyscy wariują.
Bolesny jęk, wmieszany w entuzjastyczne krzyki, przeszywa powietrze.
– Oppa5! Kocham cię! – krzyczy dziewczyna, wyciągając rękę i desperacko próbując mnie dotknąć. Widząc, że zwróciłem uwagę na wrzeszczącą fankę, tłum napiera. Dziewczyna stojąca z przodu wpada na barierki, na jej twarzy maluje się wyraz paniki. Podbiegam, by jej pomóc, odpychając ludzi. Ale stopa klinuje mi się między poręczami, a kostka dziwnie się skręca. Krzywię się i krzyczę z bólu.
Czuję, jak chwytają mnie dwie ręce, podnosząc z ziemi.
– Z drogi – to Eddie krzyczy i wyciąga mnie z tłumu, szybko wpychając do samochodu. Ledwo zdąży zamknąć drzwi, a już pędzimy, widok fanów rozmazuje się za tylną szybą.
– Co ty sobie myślałeś? – syczy Hae-Jin pod moim adresem.
Moja menedżerka jest starannie ubrana w swój charakterystyczny czarny kostium Armaniego i białą jedwabną bluzkę. Żaden włosek jej gładko uczesanego koka nie odstaje. Ale widać, że jest wyczerpana.
– Miażdżyli ją – mówię. – Przepraszam.
Nieustannie przepraszam. Bez względu na to, czy uważam, że coś źle zrobiłem.
– Naraziłeś wszystkich, włącznie z fanką, na niebezpieczeństwo – grzmi Hae-Jin. – A co, jeśli zrobili ci zdjęcie z tym dziwnym wyrazem twarzy? Znasz zasady.
Zamykam oczy i przełykam gulę irytacji, która utknęła mi w gardle. Nie wiem, czy bardziej drażni mnie ona, czy ja sam. Ponieważ ma rację. Znam zasady i schrzaniłem. Wzdycham bezgłośnie i próbuję uciszyć hałas w mojej głowie. I zlekceważyć ból kostki.
Biorę głęboki wdech. Samochód jest nowy, zapach skóry wypełnia mi nozdrza. Kiedy dorastałem, nasze rodzinne auto miało obskurną tapicerkę, poplamioną i podartą, o lekko kwaśnym zapachu, którego nigdy nie dało się usunąć za pomocą prania, bez względu na to, jak bardzo mama się starała.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Korei, byłem biednym, chorowitym dzieciakiem. Trzy wyczerpujące lata spędzone w akademii gwiazd, zasadniczo w chowie mającym na celu odkrycie nowych twarzy, z których narodzą się kolejne wielkie gwiazdy k-popu i seriali koreańskich, pomogły mi udoskonalić to, co Koreańczycy nazywają moim „wdziękiem”. A teraz gram główną rolę męską w Heart and Seoul, długo oczekiwanym serialu o niedoszłych nastoletnich kochankach. Teraz, kiedy zainteresował się tym Netflix, oglądalność poszybowała w kosmos. Weszliśmy na arenę międzynarodową.
Doceniam to. I nie mogę tego spierdolić.
– Jedziemy na wywiad dla niemieckiego magazynu, a potem będziesz w Entertainment Weekly Canada. Minky będzie miała na sobie sukienkę w kwiaty Gucciego, następnie przebierze się w lawendową Celine. Jin-Suk włoży czerwony sweter Supreme, a później zmieni go na białą koszulę Balenciagi. Wygląda na to, że twoje wskaźniki popularności są najwyższe, kiedy nosisz biel, gdy ogląda cię północnoamerykańska publiczność.
– Jak to w ogóle jest możliwe, że zwracacie na to uwagę? – pytam. Dane statystyczne, które śledzi agencja, to jakieś szaleństwo. Kompletnie mnie rozwala, że fanów w ogóle interesuje, co mam na sobie, nie mówiąc już o tym, czy seksownie w tym wyglądam.
Fani. Mam fanów. Przed przeprowadzką do Korei nikt nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Kiedy dorastałem w San Diego, zawsze byłem małym, nerwowym, azjatyckim dzieciakiem z poważną alergią. Kto by przypuszczał, że fryzura na pazia na wysokim, kościstym facecie sprawi, że któregoś dnia dziewczyny oszaleją.
– Przestań zadawać głupie pytania. Jestem zmęczona pracą z amatorem. I co to za akcję odstawiłeś? Dlaczego nie możesz przestrzegać zasad? Nigdy więcej nie będę pracować z niezdyscyplinowanym amerykańskim aktorem.
Ostre uwagi Min-Kyung ranią mnie jak nóż, kalecząc jeden z najbardziej wrażliwych rejonów: nie jestem dość koreański na tę pracę.
– Minky – w głosie Hae-Jin pobrzmiewa ostrzeżenie: „Przestań zachowywać się jak diwa i współpracuj”. Prawdę mówiąc, Min-Kyung nie może sobie pozwolić, żeby jej kolejny kolega z planu był niezadowolony. Jeśli nikt z aktorów nie będzie chciał z nią pracować, niedługo nie będzie jej można obsadzić w żadnym serialu komediowym.
– Jutro jedziemy do Pusan na sesję zdjęciową dla „Vogue Korea” – kontynuuje Hae-Jin.
– Och, super. Myślisz, że będziemy mogli spędzić trochę czasu na plaży? – od kiedy się przeprowadziliśmy, bardzo mi jej brakuje. – A może będziemy mogli wpaść do Gamcheon Culture Village? Widziałem zdjęcia…
– Nie ma na to czasu – przerywa mi Hae-Jin.
– To nie są wakacje. To jest praca – odzywa się Min-Kyung, nawet nie starając się ukryć swojego obrzydzenia do mnie.
– Przepraszam – mówię dzisiaj chyba po raz setny. A wciąż jest młoda godzina.
Wzdycham i próbuję ukryć rozczarowanie. Nigdy nie mam możliwości, żeby zrobić lub zobaczyć coś, nawet jeśli ze względu na pracę bywam w ciekawych miejscach. Zero przejażdżek w Lotte World, zero oglądania zmiany wart w pałacu Gyeongbok, zero czegokolwiek. Nie chcę, żeby to brzmiało, jakbym przeżywał kryzys wieku średniego albo coś w tym stylu, ale mam wrażenie, że marnuję młode lata.
– I Jin-Suk… – surowe tony w głosie Hae-Jin wyrywają mnie z rozmyślań, domagając się całej mojej uwagi. – Podczas wywiadów i sesji zdjęciowej staraj się bardziej pokazać uczucia, jakie żywisz do Minky. Żadnych żartów. Żadnego sarkazmu. Sprzedaj emocje, które są między wami.
Mam sprawić, by świat uwierzył, że w prawdziwym życiu jestem zakochany w Min-Kyung, by podnieść temperaturę emocji w sercach fanów na rzecz naszego ekranowego związku. Kiedy Hae-Jin po raz pierwszy powiedziała mi, że takie są oczekiwania, byłem pewien, że żartuje. Szybko przypomniałem sobie jednak, że nie ma poczucia humoru. Ale nie tęsknię za groźbą w jej głosie. Albo będę grał wiarygodnie, albo ryzykuję, że drugi sezon przepadnie, że przepadnie ta płatna robota. Muszę być niezłym aktorem, jeśli ludzie naprawdę wierzą, że lubię tę dziewczynę.
Spoglądam na Min-Kyung – ma zamknięte oczy, a w uszach słuchawki. Dla mnie to wciąż nowe, ale ona w tym siedzi od dawna. Czy to dlatego jest tak nieszczęśliwa? Kiedy przygaśnie blask sławy, czy skończę tak samo zblazowany i wredny jak ona?
Nie, nie pozwolę na to. Ta praca jest wymagająca, jasne, ale ludzie mnie rozpoznają. Wykrzykują moje imię. Poza tym starcza na rachunki. A w tym momencie mojego życia tylko to naprawdę się liczy.
– No cóż, to była katastrofa.
Moja młodsza siostra Jin-Hee jest dobra w słowa.
– Ciii – mama próbuje ją uciszyć, jakby to się kiedykolwiek wcześniej udało. Wszyscy siedzimy w gabinecie, czekając, aż lekarz wróci i przekaże nam wiadomości.
Od momentu, kiedy próbowałem pomóc tej fance, dzień tylko się popsuł. Stylistka wcisnęła mnie w niesamowicie sztywne buty do kostki i za każdym razem, gdy krzywiłem się z bólu, powtarzała mi: „Nic się nie dzieje, to Dior”. Na co moja kostka krzyczała: „Pierdolić Diora!”.
Ledwo mogłem wejść na plan, gdzie przeprowadzano wywiady, a moją twarz przez cały czas wykrzywiał grymas bólu. Hae-Jin stała za kamerą numer jeden z własną krzywą miną, chociaż ona wyglądała na bardziej wkurzoną.
Co gorsza, podczas sesji pytań i odpowiedzi na żywo ktoś zadał pytanie o moje życie przed debiutem. Nie mam pojęcia, dlaczego miałoby to kogokolwiek interesować. Zaniemówiłem. Nadal brak mi słów.
Oczywiście, jak zawsze profesjonalna Min-Kyung przystąpiła do akcji. Zobaczyła szansę i wykorzystała ją.
Publiczność jadła jej z ręki. Rozlegały się ochy, kiedy opowiadała, jak uwielbia ze mną pracować nad serialem. Rozlegały się achy, kiedy wspomniała, jak bardzo się cieszy, że zbliżyliśmy się do siebie. A potem doprowadziła wszystkich do płaczu, opowiadając, jak bardzo byłem chory jako dziecko. Jak mój tata nagle zmarł i zostawił nas w trudnej sytuacji finansowej. Jak przyjechaliśmy do Korei, błagając jego rodzinę o pomoc, i jak oni się od nas odwrócili. I jak to przezwyciężyłem, żeby stać się tym, kim jestem dzisiaj. Bez mojej zgody wyjawiła całą historię mojego życia z krępującymi detalami.
Min-Kyung dorastała w zdrowiu i bogactwie. Ale taką opowieścią nie zdobywa się popularności i fanów. Jej nową strategią jest połączenie nas i wykorzystywanie mojej historii do podbijania serc fanów. Wizerunek troskliwej dziewczyny zakochanej w partnerze filmowym umacnia jej pozycję w tej współpracy i naszą przyszłość. Powinienem być jej wdzięczny. Powinienem zachwycać się tym, w jak mistrzowskim stylu sprzedaje nas i nasz serial. Powinienem robić notatki, bo tego wymaga od nas wytwórnia filmowa.
Tymczasem czuję się chory. Ujawniła prywatne rzeczy, czego nie miała prawa robić, o których ludzie nawet nie mają prawa wiedzieć, a ja tam tak siedziałem i pozwalałem jej wyrzucać to z siebie.
Do gabinetu wchodzą lekarz z moją menedżerką. Ponure spojrzenia na ich twarzach mówią mi wszystko, co muszę wiedzieć. Nie jest dobrze. Cholera. Serce bije mi szybciej, jak zawsze, kiedy wiem, że jestem w tarapatach.
– Jin-Suk – zwraca się do mnie lekarz głosem, na dźwięk którego od razu się denerwuję. – Na szczęście kostka nie jest złamana. To tylko poważne skręcenie. Nie ma potrzeby operacji, ale musi pan ją usztywnić i nosić ortezę, i sugeruję, by odciążać kostkę przez minimum cztery do sześciu tygodni, żeby się zagoiła.
Wzdycham głęboko. Nie jest tak źle, jak mogło być, choć, nie będę kłamał, nadal boli jak cholera.
– Cóż, to pocieszające, że nie potrzebujesz operacji – stwierdza mama.
– Doktorze, czy może nas pan zostawić na chwilę? – prosi Hae-Jin.
Lekarz potwierdza skinieniem głowy i zamyka za sobą drzwi.
Moja menedżerka wypuszcza powietrze, a jej nozdrza drgają jak u rozwścieczonego byka. Przełykam ślinę.
– To tylko jedno z wielu dzisiejszych nieszczęśliwych wydarzeń – mówi przez zaciśnięte zęby.
– Dlaczego, co jeszcze się stało? – pytam.
– Dzwonił do nas mężczyzna o nazwisku Kim Byung-Woo.
Zza pleców dobiega mnie westchnienie. Oglądam się przez ramię i widzę, że mama zakrywa usta dłonią, a w szeroko otwartych oczach widać szok.
– Mamo? – pytam.
– Kim jest Kim Byung-Woo? – chce wiedzieć moja siostra.
– Jest twoim keunabuji6, starszym bratem twojego ojca – wyjaśnia mama. Nie żywię żadnych ciepłych uczuć do krewnych taty. Kiedy zmarł, nalegali, żeby został pochowany w Korei. Więc cała nasza rodzina musiała tutaj przylecieć, mimo że ledwo starczało nam pieniędzy na czynsz. A kiedy poprosiliśmy o pomoc, wsparcie, dostaliśmy figę z makiem.
– Dlaczego dzwonił do agencji? – pytam. Słyszę panikę w swoim głosie.
– Najwyraźniej obejrzał dzisiejszy wywiad. Chce wyjaśnić sprawy związane z tym, co się stało, kiedy zmarł twój ojciec. Jest gotowy udzielić wywiadu na wyłączność… za kasę. Stacja w pierwszej kolejności skontaktowała się z nami, żeby potwierdzić jego tożsamość – mówi Hae-Jin.
– Jak może udzielać wywiadu, skoro nic o nas nie wie? I chce, żeby mu za to zapłacono? – trzęsę się i mówię za głośno jak na ten mały gabinet.
Hae-Jin przygląda mi się uważnie, a potem przenosi wzrok na moją mamę.
– O ile się pani zgodzi, agencja się tym zajmie.
Zajmie się tym. To wszystko brzmi tak złowieszczo, a ja się zastanawiam, jak, do diabła, znalazłem się w tym miejscu. Moje własne życie stało się tematem serialu koreańskiego.
– To nie moja wina. Min-Kyung podczas wywiadu przekazała prywatne informacje dotyczące mojej rodziny. Nie prosiłem jej o to. Nawet nie wiem, skąd o tym wiedziała.
Jestem rozbity. Jestem totalnie rozbity. Mama kładzie rękę na moim ramieniu i ściska je.
– Nikt cię nie wini, Jacobie – mówi spokojnie. – Niech agencja się tym zajmie.
– Przedyskutowaliśmy to i uważamy, że najlepiej by było, gdybyś na chwilę zniknął z centrum uwagi. Jesteś kontuzjowany, więc to dobry pomysł. Odwołamy jutrzejszą sesję zdjęciową w Pusan i nagramy finał, biorąc pod uwagę twoją niedyspozycję. Następnie wydamy oświadczenie, a ty wraz z rodziną wyjedziesz na kilka letnich miesięcy, może do Czedżu. Sam narzekałeś, że nie widujesz plaży. A my zajmiemy się tym sprawiającym kłopoty członkiem rodziny.
Hae-Jin to pełna profeska. Brzmi jak doradca mafijny. „Zajmiemy się tym sprawiającym kłopoty członkiem rodziny”. Wyobrażam ją sobie mówiącą chropowatym głosem, ledwo otwierając usta, kiedy tak chrapliwie szepcze. Zwijam dłoń w pięść i wyrzucam ją w górę kilka razy. Nie będziemy się wychylać, szefowo, mówię w myślach.
Podnoszę wzrok, wszystkie oczy skierowane są na mnie. A może powiedziałem to na głos? Ewidentnie widziałem o kilka filmów gangsterskich za dużo.
Moja mama i Jin-Hee chichoczą.
Hae-Jin tylko przewraca oczami i potrząsa głową.
– Zadzwonię do ciebie później, kiedy będę miała więcej informacji – rzuca przez ramię, wychodząc z pomieszczenia.
– Cóż, kilka tygodni luzu nie brzmi źle – stwierdza mama.
– Szczerze powiedziawszy, brzmi dokładnie jak to, czego potrzebuję – mówię.
– Dokąd powinniśmy pojechać? Teraz na Czedżu będzie pełno ludzi. Ble, dzikie tłumy – odzywa się Jin-Hee.
– Nie, nie sądzę, że na Czedżu. Myślę też, że nie do Pusan. Właściwie to mam inny pomysł – oznajmia nagle mama. Wyciąga telefon, przykłada do ucha i odchodzi na bok, zostawiając nas z Jin-Hee zdezorientowanych i wpatrujących się w siebie.
Słyszę donośny głos mamy zza drzwi, ale nie mogę zrozumieć, co mówi ani z kim rozmawia.
– Nieważne, dokąd pojedziemy. Super będzie nie mieć fanów cały czas wydzierających się za tobą. Fuj – odzywa się Jin-Hee, marszcząc nos.
– Hej, nic nie poradzę na to, że ludzie mnie kochają – odpowiadam.
– Jesteś obrzydliwy.
– Cóż, po dzisiejszym dniu pewno mnie znienawidzą. Bardzo źle wypadłem na ekranie i, Boże, to wszystko, o czym Min-Kyung mówiła podczas wywiadu – przesuwam dłonią po twarzy i potrząsam głową, z zawstydzeniem przypominając sobie program.
Jin-Hee odwraca swój telefon w moją stronę.
– Zobacz, komentarze nie są takie złe. Większość ludzi po twojej minie zauważyła, że coś jest nie tak. Są jednak bardziej zaniepokojeni niż zirytowani. Co do MinJin, to opinie na razie są podzielone. Nie wszyscy myślą, że ty i Minky powinniście być parą poza ekranem. Ciągnie się za nią… reputacja.
Unoszę w górę brew, patrząc na moją siostrę i wyjmując jej telefon z rąk. Co ona wie o reputacji Min-Kyung?
– Czy nie mówiłem ci już, żebyś nigdy nie czytała komentarzy?
Mimo to zerkam na stronę, którą otworzyła, i skroluję setki uwag dotyczących wywiadu. Niektórych fascynuje to, że możemy być parą w prawdziwym życiu. Mnóstwo hasztagów MinJin. Inni twierdzą, że jestem dla niej za dobry z powodu plotek na temat jej wcześniejszych związków. Część uważa, że wyglądałem, jakbym zjadł cytrynę.
– Wiesz, mógłbyś to rozwiązać, gdybyś spotykał się z kimś innym. Wytwórnia nie mogłaby cię zmusić do randkowania z Minky, pod warunkiem że miałbyś dziewczynę.
– Zero seriali koreańskich i YouTube’a dla ciebie, zrozumiano? Skąd ci to przyszło do głowy? To nie takie proste. Wytwórnia nigdy się na to nie zgodzi. Poza tym, jak miałbym poznać kogoś, zauroczyć dziewczynę, prowadzić dowcipną pogawędkę i eskalować emocje, aż dojdziemy do kwestii zdefiniowania naszego związku? Nie spotykam się teraz z młodymi kobietami.
– Aha, rety, naprawdę jesteś kretynem, wiesz? Istnym romantykiem – stwierdza, potrząsając głową i przewracając oczami. – Prawdziwe życie to nie są koreańskie seriale, oppa. Po prostu znajdź dziewczynę, która ci się podoba, i zaproś ją na randkę.
– Taa, tak po prostu – jakby to było takie łatwe.
– Cóż, mógłbyś przynajmniej sprawiać wrażenie, że jesteś zainteresowany innymi laskami, żeby nie mogli cię zmusić do randkowania z Minky. Mówię serio, oppa, po prostu się podkładasz i pozwalasz, żeby cię unieszczęśliwiali. Oni kontrolują nawet wszystkie konta, na które się logujesz. To praktycznie zaproszenie do tego, żeby mogli opowiadać o tobie w sieci, co tylko chcą.
Pocieram twarz obiema dłońmi, starając się wymazać tę rozmowę. Kostka mi pulsuje i mam ochotę na hotteok7. Nie interesuje mnie to, że wytwórnia kontroluje moje konta w mediach społecznościowych. I tak przecież sam nie mam co tam zamieszczać. Nawet nie mam przyjaciół. Prawda odbija się echem w zakamarkach mojego serca, przypominając mi, jak bardzo jestem samotny.
Mama wraca do gabinetu z szerokim uśmiechem na twarzy i kończy rozmowę.
– Ja też jestem podekscytowana. Tyle czasu minęło. Już nie możemy się doczekać.
Gapię się na nią, zastanawiając się, co planuje. Czekam, aż pożegna się z tym kimś na linii.
– Otóż mam bardzo dobre wiadomości – oświadcza, przytulając telefon do klatki piersiowej. Oczy jej błyszczą, a zawsze widoczne zmarszczki na jej twarzy wydają się prostować. – Pakujcie bagaże, dzieciaki. Jedziemy do krainy słońca, surfingu, rybnych tacos i dobrych starych przyjaciół.
Nie.
– Omójbosze, jedziemy do San Diego? – piszczy z ekscytacji Jin-Hee.
– Tak! Wyruszamy jutro, zaraz po nakręceniu finału – krzyczy mama. – Wszystko dla nas przygotowałam.
– Ale jak? – pytam. Przecież wytwórnia nigdy nie zgodzi się na naszą podróż do Ameryki.
– Nie bój nic. Martwili się, że może nie mógłbyś lecieć z kontuzją, ale kupimy miejsca w klasie biznes – mówi mama.
Mamy zaoszczędzonych trochę pieniędzy. Ale zawsze czuję się niekomfortowo, kiedy wydajemy je lekkomyślnie.
– Mamo, nie sądzę, że to jest dobry pomysł.
– Cóż, oszczędzimy na całej reszcie, ponieważ – klaszcze w dłonie – zatrzymamy się u rodziny Cho – jej głos wznosi się w górę z zachwytu.
Zamieram.
Dokładnie to, czego się obawiałem.
Hannah.
Gardło ściska mi mieszanina smutku, zmartwienia, żalu i… złości.
Minęły już trzy lata. Zawsze zastanawiałem się, czy kiedyś ją jeszcze zobaczę i jak będzie wyglądało to spotkanie.
Brutalnie. Krwawa łaźnia, ot co.
Przez krótką chwilę zastanawiam się, co jest gorsze: zostanie w Korei i przymus udawania uczuć do kogoś, kogo nie mogę znieść? Czy powrót do domu i stawienie czoła osobie, na której najbardziej mi zależało, ale którą zostawiłem?
To tyle, jeśli chodzi o czas wolny.
Kamery i wytwórnia może nie będą mnie prześladować, ale moja przeszłość już tak.
Hannah
Mama krzątała się cały tydzień, przygotowując miejsce dla naszych gości. Ja też je przygotowuję… ścieląc łóżko w pokoju gościnnym, upychając opakowania po cukierkach, śmieci i brudne skarpetki. Jacob i ja wyrośliśmy na porządnickich, więc bałagan w przestrzeni, którą ma zająć, sprawia mi dużą frajdę.
Kiedy wczoraj moja mama skończyła rozmowę przez telefon z panią Kim, jej twarz jeszcze bardziej się rozświetliła. Co przełożyło się na to, że mój fatalizm znacznie wzrósł. Jacob miał jakiś wypadek w pracy, pewnie nieszczęsny pryszcz na nosie albo coś. Miałam nadzieję, że z tego powodu nie przyjedzie. Jednak ewidentnie wyjadą wcześniej, a nie później. Będą tu jeszcze dzisiaj.
Moje serce grozi, że z prędkością Usaina Bolta wyrwie się z piersi. Ale upominam je, żeby nawet nie udawało, że mu zależy.
Ponieważ. Mnie. Nie. Zależy. Na. Jacobie.
Będę zajęta. Mam swój staż, kurs ratownictwa i inne ważne sprawy do załatwienia. Muszę odzyskać Nate’a, a to wymaga pełnej koncentracji. Nie będzie mnie w domu wystarczająco dużo, żeby spotykać się z Jacobem.
Co nie znaczy, że nie mogę na swój sposób trochę uprzykrzyć mu pobytu.
W naszym domu są w tej chwili dwa wolne pokoje – była sypialnia mojej siostry i mój dawny pokój zabaw, nazywany teraz pokojem gościnnym. Sąsiaduje z moim, ale daje więcej możliwości dywersyjnych. Przydzieliłam go Jacobowi i przygotowałam na przyjęcie intruza. Na samą myśl o nim w maleńkim dziecięcym łóżeczku i w za krótkiej pościeli – geniusz zła we mnie aż rechocze.
Spoglądam na zegar. Trzynasta trzydzieści – już powinni być. Ostatnia rzecz. Wkładam banana do ust, a skórkę chowam pod łóżkiem. Mrówki są bezwzględne podczas cieplejszych miesięcy. Przywitajmy je z honorami. Rozglądam się po raz ostatni. Doskonale.
Pędzę do swojego pokoju i zamykam się. Włączam ścieżkę dźwiękową do Hamiltona i tak podkręcam dźwięk, by zagłuszyć wszystko za drzwiami. Chwytam pilota i włączam także telewizor. Ustawiam program na Food Network, a odgłosy wydawane przez gospodynię The Pioneer Woman, która przygotowuje kolejne jednogarnkowe danie, dodatkowo wzmagają hałas. Wreszcie siadam na łóżku i czekam.
Zagłuszam otwieranie i zamykanie drzwi wejściowych. Zagłuszam komunikat mamy, że są w domu. Zagłuszam przeprosiny, które kieruje do naszych gości za moje zachowanie. Zagłuszam jej kolejne wołanie z dołu. Zagłuszam jej kroki, gdy wchodzi na piętro i do mojego pokoju. I zagłuszam pukanie do moich drzwi.
To, czego nie mogę zagłuszyć, to jej twarz w mojej sypialni i bardzo zirytowana mina, która na niej widnieje.
– Hannah, nie słyszałaś, że cię wołam? – pyta.
– Hę?
Duet Lin-Manuel Miranda, który próbuje coś zrobić, i Ree Drummond, która źle wypowiada nazwę każdego używanego przez siebie składnika, huczy na pełny regulator, ale mojej mamy to nie interesuje. Nawet nie podnosi głosu ani nie ścisza odbiornika. Mówi z autorytetem kogoś, kto spodziewa się wysłuchania, i tak się składa, że w całym zgiełku każde jej słowo jest słyszalne.
– Mamy gości na dole. Nie każ mi ponownie prosić, żebyś do nas przyszła – uniesieniem perfekcyjnie wymodelowanej lewej brwi podkreśla swoje stanowisko i wychodzi z pomieszczenia. Z mamą nie ma żartów, jeśli chodzi o gościnność.
Wypuszczam głęboki, udręczony oddech, kulę się w sobie, szuram stopami po podłodze, po schodach i skręcam do kuchni.
Widzę tam trzy na wpół znajome twarze, które wolno obracają się w moją stronę, kiedy wchodzę. Jak torpeda, która lgnie do ciepła, zdradzają mnie oczy, wbijające się wyłącznie w jedną z nich. Serce zatrzymuje mi się na sekundę i zapomina, że ma bić, gdy zerkam na młodego mężczyznę stojącego w kuchni. Baranieję, przypatrując się Jacobowi, najlepszemu przyjacielowi z dzieciństwa, który teraz stoi naprzeciwko mnie. Zniknął mały, chudy, chorowity chłopaczek. Jest dużo wyższy niż kiedyś, szerszy w ramionach, ma bardziej kanciastą twarz. Jest przystojny, przystojniejszy, jak sądzę. To znaczy, jeśli podoba ci się taki typ.
Jest inny. Ale w jakiś sposób taki sam.
Taksuje mnie wzrokiem. Jasnobrązowe oczy, dobroć, która sprawia, że czujesz się, jakby opromieniało cię słońce, gdy tylko spojrzy w twoją stronę. Zalewa mnie fala wspomnień z przeszłości… mały chłopiec i mała dziewczynka, śmiech, podrapane kolana, szepty i obietnice. Wspomnienie zdrady, najlepszy przyjaciel, który nie wróci, strach, paraliżująca samotność.
Spuszcza oczy, rumieni się, jakby oglądał tę samą rolkę najważniejszych momentów z naszej przeszłości.
Może on też nie chce tu być. Właściwie to wiem, że nie chce. Powiedział tak trzy lata temu. Nie chce mnie widzieć tak samo, jak ja nie chcę widzieć jego. Stopy aż mnie swędzą, żeby odwrócić się i uciec.
– Hannah eonnie8! – patykowate ramiona owijają się wokół mojej talii, a głowa słodkiej, młodej dziewczyny ląduje mi na ramieniu.
– Jak to możliwe, że jesteś już taka duża? – pytam Jin-Hee, głos nie drży mi tak, jak się obawiałam. Odsuwam się i przyglądam się jej twarzy. – Jejku, ale ty jesteś śliczna.
Jej słodki uśmiech robi się jeszcze słodszy. Twarz dwunastoletniej Jin-Hee tak bardzo przypomina mi twarz Jacoba w jej wieku, że aż kłuje mnie w sercu. Uśmiecha się swobodnie, w oczach ma błysk.
– Hannah-ya9, jaka ty jesteś ładna – mówi, witając się ze mną, pani Kim.
– Annyeonghaseyo – odpowiadam, lekko się kłaniając. – Miło panią znowu widzieć, pani Kim – podchodzę i obejmuję najlepszą przyjaciółkę mojej mamy i zasadniczo moją ciocię w czasach, kiedy dorastałam. Staram się nie rumienić w reakcji na komplement. Wszystkie koreańskie ciotki mówią młodym dziewczynom, że są ładne. Urabiają je, żeby potem pytać, czy przytyły, komentować, że mają za długie włosy, i krytykować inne szczegóły wyglądu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Igeos seo (이거 써) (kor.) – nieskończony, niekompletny. Kolejne słowa objaśniane w przypisach pochodzą również z języka koreańskiego. [wróć]
Hagwan lub hagwon (학원) – płatna szkoła. [wróć]
Dong (동) (lm. Dongnaes) – w Korei Południowej jednostka administracyjna, rodzaj dzielnicy. [wróć]
Annyeonghaseyo (안녕하세요) – koreańskie powitanie (cześć) skierowane do osoby w tym samym wieku, które mówi się, lekko kiwając głową. [wróć]
Oppa (오빠) – starszy brat lub bliski starszy wiekiem przyjaciel. [wróć]
Keunabuji (큰아부지) – dosłownie: najstarszy ojciec. [wróć]
Hotteok (호떡) – czasami wymawiany hoddeuk, rodzaj nadziewanego naleśnika, spożywany w Korei i Chinach. Popularny street food w Korei Południowej. [wróć]
Eonnie (언니) – starsza siostra. [wróć]
-a/-ya (아/야) – końcówka dodawana do imienia bliskiej osoby, dziecka, podkreślająca uczucia osoby mówiącej. Jeśli imię kończy się na spółgłoskę, jest to -a, a jeśli na samogłoskę, wówczas jest to -ya. [wróć]