Skandalistki - Czapczyńska Małgorzata - ebook

Skandalistki ebook

Czapczyńska Małgorzata

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis



Małgorzata Czapczyńska, autorka książek Moje wyspy i Chcesz cukierka? Idź do Gierka, opowiada o niezwykłych kobietach, które rezygnowały ze wszystkiego w imię miłości, łamały konwenanse i zadziwiały świat swoją odwagą. Wyjętych spod prawa skandalistkach i wizjonerkach, które zmieniły bieg historii.

Są wśród nich królowa pustyni, przed którą drżeli szejkowie, i biedna dziewczyna z krakowskiego Kazimierza, twórczyni kosmetycznego imperium. Dziennikarka, która udawała obłąkaną, by opisać koszmar szpitala psychiatrycznego, i "najbrzydsza kobieta na świecie", zarabiająca wyglądem na utrzymanie dzieci. Najsłynniejsza morderczyni II Rzeczypospolitej i polskie pisarki, o których tajnym, burzliwym życiu miłosnym nie uczy się w szkole.

Poznaj prawdziwe historie o jasnej i ciemnej stronie kobiecej natury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 185

Oceny
3,8 (52 oceny)
15
21
11
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MeMarie

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i łatwa do czytania pozycja
00
Aniakow07

Nie oderwiesz się od lektury

Pasjonująca lektura. Trudno się oderwać.
00
lena1666

Dobrze spędzony czas

Lubię czytać o kobietach, które były kimś więcej niż tylko żonami i matkami. To odkrywa potencjał jaki drzemie w rodzaju żeńskim od zawsze, ale jest i był sukcesywnie tłumiony przez tych, którzy uważają, że nie wypada.
00
maggronek

Dobrze spędzony czas

ok
00
zdanowiczkatarzynam

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka o bardzo interesujących kobietach
00

Popularność




Autorka: Małgorzata Czapczyńska

Redakcja: Zuzanna Wierus

Korekta: Agnieszka Knapek

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

eBook: Atelier Du Châteaux

Wikimedia Commons: s. 10, 18, 20, 24, 29, 30, 34, 38, 40, 44, 58, 63, 66, 69, 72, 86, 91, 94, 120, 126, 142, 152, 160, 165, 170, 176, 214, 218, 244, 250, 252, 257, 258, 262, 266.

Narodowe Archiwum Cyfrowe: s. 50, 53, 54, 76, 79, 82, 102, 105, 106, 112, 117, 134, 186, 190, 194, 201, 204, 224, 227, 228, 234.

Zdjęcia na okładce: Narodowe Archiwum Cyfrowe (Maria Rodziewiczówna), Wikimedia Commons (Frida Kahlo), Library of Congress (Evelyn Nesbit).

 

Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

©2022 Copyright by Małgorzata Czapczyńska

©2022 Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2022

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-030-5

Wstęp

O ko­bie­tach mówi się, że są jak otwar­te ksi­ęgi pi­sa­ne we wszyst­kich języ­kach świa­ta. Po­tra­fią słu­chać i wszyst­ko zro­zu­mieć, choć same często po­zo­sta­ją nie­zro­zu­mia­ne.

By­wa­ją oska­rża­ne o nie­sta­ło­ść, a jed­no­cze­śnie po­dzi­wia się je za trwa­nie w tro­sce i po­świ­ęce­niu. Po­sądza­ne o wa­ha­nia na­stro­jów, bez wa­ha­nia po­tra­fią po­świ­ęcić wszyst­ko w imię mi­ło­ści. Są tak bar­dzo do sie­bie po­dob­ne, a jed­no­cze­śnie wszyst­kie bar­dzo wy­jąt­ko­we. Ma­jące szcze­ro­ść w oczach i ser­cu, ale też ciem­ne stro­ny oraz głębo­ko skry­wa­ne ta­jem­ni­ce.

Tę ksi­ążkę de­dy­ku­ję ko­bie­tom in­nym niż wszyst­kie. Ko­bie­tom nie­zwy­kłym. Ko­bie­tom, któ­re dla mi­ło­ści re­zy­gno­wa­ły ze wszyst­kie­go. Ko­bie­tom, któ­re ła­ma­ły kon­we­nan­se i za­dzi­wia­ły świat swo­ją od­wa­gą, cha­rak­te­rem i nie­tu­zin­ko­wo­ścią. Ko­bie­tom, któ­re nie­sio­ne pa­sją, ta­len­tem i mi­ło­ścią udo­wad­nia­ły, że nie ma rze­czy nie­mo­żli­wych. Wresz­cie ko­bie­tom, któ­re za­pi­sa­ły się na kar­tach hi­sto­rii jako nie­po­kor­ne skan­da­list­ki.

Au­tor­ka

Niewolnice miłości

Adèle Hugo

W objęciach obłędu

Jest rok 1872. Po uli­cach Brid­ge­town, sto­li­cy Bar­ba­do­su od wie­lu dni błąka się dziw­na ko­bie­ta. Jest wy­chu­dzo­na, ma na so­bie brud­ną, po­dar­tą suk­nię. Z jej gło­wy spły­wa­ją dłu­gie strąki kru­czo­czar­nych wło­sów, pod­kre­śla­jąc upior­nie bla­dą, nie­mal bia­łą twarz. Ko­bie­ta idzie przed sie­bie, pa­trząc nie­wi­dzącym wzro­kiem, i be­łko­ce w ja­ki­mś nie­zro­zu­mia­łym je­zy­ku. Lu­dzie z lek­kim prze­stra­chem mi­ja­ją wa­riat­kę bez sło­wa, ale zda­rza­ją się i tacy, któ­rzy wy­ty­ka­ją ją pal­ca­mi i śmie­ją się, nie szczędząc jej wy­zwisk. W ko­ńcu jed­nak ja­kiś kie­ro­wa­ny wspó­łczu­ciem prze­cho­dzień za­trzy­mu­je się i pyta ko­bie­tę o na­zwi­sko. Ta prze­ry­wa swój nie­zro­zu­mia­ły mo­no­log, lek­ko się uśmie­cha i ci­cho od­po­wia­da: „Na­zy­wam się Ad­èle Pin­son”. Od tego mo­men­tu wędru­jąca po uli­cach w łach­ma­nach wa­riat­ka na­zy­wa­na jest ma­da­me Pin­son.

W rze­czy­wi­sto­ści ko­bie­ta jed­nak nie na­zy­wa się Pin­son, tyl­ko Hugo, i jest 42-let­nią cór­ką słyn­ne­go fran­cu­skie­go pi­sa­rza Vic­to­ra Hugo, au­to­ra m.in. Nędz­ni­ków i Ka­te­dry Ma­rii Pan­ny w Pa­ry­żu. Z ja­kie­go po­wo­du pi­ęk­na i ży­jąca nie­gdyś w do­stat­ku ko­bie­ta zna­la­zła się na­gle w tak fa­tal­nym po­ło­że­niu – brud­na, za­nie­dba­na, z ob­ja­wa­mi cho­ro­by psy­chicz­nej – na uli­cach sto­li­cy Bar­ba­do­su?

Adèle Hugo w obiektywie nieznanego fotografa. Zdjęcie wykonano między 1853 a 1855 rokiem w Hauteville House – domu Victora Hugo.

Ad­èle przy­szła na świat 28 lip­ca 1830 roku jako pi­ąte dziec­ko Vic­to­ra i Ad­èle (z domu Fo­ucher) Hugo. Już jako na­sto­lat­ka ucho­dzi­ła za pi­ęk­no­ść i często po­zo­wa­ła naj­słyn­niej­szym pa­ry­skim ma­la­rzom. Pi­ęk­na pa­ry­żan­ka szczy­ci­ła się dłu­gi­mi, czar­ny­mi wło­sa­mi, a do jej ulu­bio­nych czyn­no­ści na­le­ża­ła gra na for­te­pia­nie. Cie­niem na mło­do­ści Ad­èle po­ło­ży­ła się jed­nak wiel­ka ro­dzin­na tra­ge­dia. We wrze­śniu 1843 roku jej star­sza sio­stra Léo­pol­di­ne wraz ze świe­żo po­ślu­bio­nym ma­łżon­kiem Char­le­sem Va­cqu­erie uto­nęli w Se­kwa­nie. Bar­dzo mo­żli­we, że ten dra­mat wpły­nął na pó­źniej­sze pro­ble­my psy­chicz­ne pan­ny Hugo.

Osiem lat po tym tra­gicz­nym wy­pad­ku Vic­tor Hugo zo­stał zmu­szo­ny do emi­gra­cji po­li­tycz­nej i wraz z ro­dzi­ną osie­dlił się naj­pierw w Bruk­se­li, a po­tem na wy­spie Jer­sey. I o ile dla pi­sa­rza kil­ka­na­ście lat po­by­tu na Wy­spach Nor­mandz­kich sta­ło się naj­lep­szym i naj­wa­żniej­szym okre­sem jego twór­czo­ści, o tyle w psy­chi­ce jego naj­młod­szej cór­ki ten czas wy­rył pi­ęt­no, któ­re no­si­ła w so­bie aż do śmier­ci. To właś­nie w Bruk­se­li w 1854 roku w trak­cie jed­ne­go z obia­dów urządza­nych przez ojca po­zna­ła znacz­nie star­sze­go, przy­stoj­ne­go bry­tyj­skie­go ofi­ce­ra Al­ber­ta Pin­so­na, któ­ry z cza­sem stał się obiek­tem jej obłąka­ńczej mi­ło­ści. „Zo­ba­czył mnie po raz pierw­szy na ław­ce na ta­ra­sie. Sie­dzia­łam, czy­ta­łam i po­grążo­na w lek­tu­rze na­wet go nie zo­ba­czy­łam, ale… on wi­dział mnie i od tego dnia czuł, że mnie ko­cha” – za­no­to­wa­ła w swo­im pa­mi­ęt­ni­ku Ad­èle. Pin­son był nie­zwy­kle cza­ru­jącym mężczy­zną, a przy tym ha­zar­dzi­stą oraz strasz­nym ko­bie­cia­rzem. Bar­dzo szyb­ko wy­znał dziew­czy­nie mi­ło­ść i już po kil­ku ty­go­dniach się jej oświad­czył. Ad­èle z po­cząt­ku nie chcia­ła zo­stać jego żoną, jed­nak nie­dłu­go po­tem role się od­wró­ci­ły. To jej za­częło co­raz bar­dziej za­le­żeć na an­giel­skim ofi­ce­rze.

Ta ob­se­sja ro­sła w bły­ska­wicz­nym tem­pie, dla­te­go Pin­son za­czął uni­kać za­ko­cha­nej Ad­èle. Gdy w 1861 roku otrzy­mał roz­kaz prze­nie­sie­nia swo­je­go pu­łku do Lon­dy­nu, Ad­èle wbrew ży­cze­niu ro­dzi­ców i pa­nu­jącym wów­czas za­sa­dom spo­łecz­nym po­sta­no­wi­ła po­je­chać za nim. Na miej­scu oka­za­ło się jed­nak, że Pin­son prze­nió­sł się do Ha­li­fa­xu, sto­li­cy ka­na­dyj­skiej pro­win­cji Nowa Szko­cja, co wpra­wi­ło za­ko­cha­ną ko­bie­tę w roz­pacz. Ad­èle nie za­mie­rza­ła się jed­nak pod­da­wać. Pod ko­niec lip­ca 1863 roku oznaj­mi­ła ro­dzi­nie, że je­dzie od­wie­dzić krew­nych we Fran­cji, po czym wsia­dła na po­kład stat­ku pły­nące­go do Ka­na­dy. W Ha­li­fa­xie za­mel­do­wa­ła się w ho­te­lu jako Ad­èle Lew­ly i ka­żde­go dnia pró­bo­wa­ła kon­tak­to­wać się z Pin­so­nem. Pi­sa­ła do nie­go li­sty, pro­sząc o spo­tka­nie, i cho­ciaż po­cząt­ko­wo ofi­cer od­po­wia­dał na jej wia­do­mo­ści i na­wet kil­ka razy ją od­wie­dził, w pew­nym mo­men­cie po­sta­no­wił osta­tecz­nie ze­rwać tę zna­jo­mo­ść. Kon­se­kwent­nie igno­ro­wał Ad­èle: nie przyj­mo­wał li­stów, a na­wet wy­śmie­wał ją przed zna­jo­my­mi, ba­wi­ąc się przy tym zna­ko­mi­cie w ob­jęciach in­nych ko­biet, głów­nie miej­sco­wych ary­sto­kra­tek.

Tym­cza­sem Ad­èle była w co­raz gor­szym sta­nie. Jej nie­gdyś lśni­ące kru­czo­czar­ne wło­sy za­częły przy­po­mi­nać strąki, znacz­nie też wy­chu­dła, gdyż je­dy­ny­mi pro­duk­ta­mi, ja­ki­mi się ży­wi­ła, były chleb, ma­sło i cze­ko­la­da. Gdy za­częło jej bra­ko­wać pie­ni­ędzy, sko­rzy­sta­ła z go­ścin­no­ści ro­dzi­ny Saun­der­sów, któ­rzy nie mie­li po­jęcia, że za­miesz­ka­ła u nich cór­ka słyn­ne­go pi­sa­rza.

Za­śle­pio­na ob­se­syj­ną mi­ło­ścią Ad­èle całe dnie spędza­ła w swo­im po­ko­ju, pi­sząc dzien­nik i nie­zli­czo­ne li­sty do Al­ber­ta z głębo­kim po­sta­no­wie­niem, że zro­bi wszyst­ko, by ten ją po­ko­chał. Za­częła na­wet prze­bie­rać się za mężczy­znę, żeby do­stać się do gar­ni­zo­nu, w któ­rym słu­żył ofi­cer. Po­in­for­mo­wa­ła też ro­dzi­ców o rze­ko­mym ślu­bie z Pin­so­nem, a na­wet przed­sta­wia­ła się jako ma­da­me Pin­son. Z cza­sem za­częła od­ma­wiać je­dze­nia, prze­sta­ła dbać o hi­gie­nę oso­bi­stą, a wła­ści­cie­le domu, w któ­rym go­ści­ła, często sły­sze­li w nocy, jak cho­dzi po po­ko­ju i mówi sama do sie­bie.

Gdy w 1866 roku Al­bert Pin­son prze­nió­sł się ze swo­im pu­łkiem na Bar­ba­dos, ogar­ni­ęta ob­se­sją Fran­cuz­ka podąży­ła za nim. Tam za­miesz­ka­ła w re­zy­den­cji nie­ja­kiej pani Chad­der­ton i na­dal wiek­szo­ść cza­su spędza­ła na pi­sa­niu dzien­ni­ka i li­stów do Pin­so­na. Osta­tecz­nie nie wia­do­mo jed­nak, czy się z nim spo­tka­ła, gdyż ofi­cer, któ­ry uni­kał jej jak ognia, dość szyb­ko opu­ścił wy­spę i wró­cił do An­glii, gdzie po­ślu­bił Ca­the­ri­ne Ro­xburgh, cór­kę ofi­ce­ra ar­mii bry­tyj­skiej. Tym­cza­sem Ad­èle ze względu na swo­je za­cho­wa­nie i wy­gląd sta­ła się obiek­tem kpin. Ko­bie­ta po­pa­da­ła w co­raz wi­ęk­szy obłęd. Często błąka­ła się po uli­cach mia­sta w po­szu­ki­wa­niu uko­cha­ne­go: brud­na, w po­dar­tej suk­ni i zu­pe­łnie od­ci­ęta od rze­czy­wi­sto­ści.

W ko­ńcu w 1872 roku zli­to­wa­ła się nad nią pew­na ko­bie­ta, któ­ra wzi­ęła ją pod swój dach, na­kar­mi­ła i oto­czy­ła opie­ką. Miej­sce po­by­tu cór­ki uda­ło się też w ko­ńcu usta­lić jej ojcu – Vic­to­ro­wi Hugo, któ­ry spro­wa­dził ją do Pa­ry­ża. Tam 42-let­nia Ad­èle tra­fi­ła do szpi­ta­la psy­chia­trycz­ne­go. Po jed­nej z wi­zyt w pla­ców­ce pi­sarz na­pi­sał w swo­im pa­mi­ęt­ni­ku: „Wresz­cie mo­głem znów ją zo­ba­czyć. Ob­jąłem ją i czu­le po­roz­ma­wia­li­śmy. Była spo­koj­na, choć cza­sem wy­da­wa­ło mi się, że my­śla­mi jest gdzieś da­le­ko. Tro­chę to smut­ne”.

Ad­èle prze­by­wa­ła w za­kła­dzie dla obłąka­nych do ko­ńca swo­ich dni. Lu­bi­ła tam gry­wać na for­te­pia­nie i często sa­mot­nie spa­ce­ro­wa­ła po ogro­dzie.

Przy­pusz­cza się, że była cho­ra na schi­zo­fre­nię, któ­ra prze­śla­do­wa­ła też in­nych człon­ków ro­dzi­ny Hugo, jak cho­ćby bra­ta Vic­to­ra, Eu­gène'a. Do po­gor­sze­nia sta­nu psy­chicz­ne­go Ad­èle mo­gło się jed­nak przy­czy­nić jej pe­łne tra­ge­dii ży­cie: śmie­rć sio­stry, nie­odwza­jem­nio­na mi­ło­ść, śmie­rć dwóch bra­ci oraz sil­na pre­sja spo­łecz­na, ja­kiej były pod­da­wa­ne ko­bie­ty w tam­tych cza­sach.

Ad­èle Hugo prze­ży­ła ojca, któ­ry po­zo­sta­wił cór­ce ogrom­ny ma­jątek – bli­sko dwa mi­lio­ny fran­ków. Ni­g­dy jed­nak z tych pie­ni­ędzy nie sko­rzy­sta­ła. Zma­rła 21 kwiet­nia 1915 roku w wie­ku 85 lat.

W 1975 roku po­wstał film pt. Mi­ło­ść Ade­li H. opar­ty na au­ten­tycz­nych dzien­ni­kach Ad­èle Hugo. W roli głów­nej wy­stąpi­ła zna­ko­mi­ta, 20-let­nia wów­czas Isa­bel­le Ad­ja­ni. W fil­mie przed­sta­wio­no mi­ło­ść cór­ki słyn­ne­go pi­sa­rza jako sza­le­ństwo pro­wa­dzące osta­tecz­nie do de­struk­cji. Wie­lu wi­dzów po obej­rze­niu fil­mu nie mo­gło uwie­rzyć, że opo­wie­dzia­na w fil­mie hi­sto­ria wy­da­rzy­ła się na­praw­dę. A jed­nak…

Blanche Monnier

Uwięziona za niewłaściwą miłość

Jest wcze­sne przed­po­łud­nie 23 maja 1901 roku. Pro­ku­ra­tor ge­ne­ral­ny Pa­ry­ża znaj­du­je na swo­im biur­ku ano­ni­mo­wy list. Jego tre­ść wpra­wia mężczy­znę w ogrom­ne zdu­mie­nie. Otóż nadaw­ca in­for­mu­je go, że w domu nie­ja­kiej pani Mon­nier w od­le­głym od Pa­ry­ża o czte­ry go­dzi­ny dro­gi mie­ście Po­itiers wi­ęzio­na i gło­dzo­na jest ko­bie­ta, któ­ra od 25 lat we­ge­tu­je we wła­snych od­cho­dach. Mimo scep­tycz­ne­go po­de­jścia do ta­jem­ni­cze­go li­stu, pro­ku­ra­tor wy­sy­ła na miej­sce kil­ku po­li­cjan­tów. To, co funk­cjo­na­riu­sze za­sta­ną w domu Mon­nie­rów, przej­dzie ich najśmiel­sze ocze­ki­wa­nia, a na świa­tło dzien­ne wyj­dzie naj­bar­dziej prze­ra­ża­jący przy­pa­dek przy­mu­so­we­go uwi­ęzie­nia w hi­sto­rii. Przy­pa­dek pi­ęk­nej Blan­che Mon­nier.

Blan­che uro­dzi­ła się 1 mar­ca 1848 roku. Była ko­bie­tą nie­zwy­kłej uro­dy o mi­łym uspo­so­bie­niu, a jej ary­sto­kra­tycz­ną ro­dzi­nę da­rzo­no w Po­itiers du­żym sza­cun­kiem.

Blanche Monnier na pocztówce z około 1914 roku.

Gdy Blan­che mia­ła 25 lat, za­ko­cha­ła się po uszy w pew­nym praw­ni­ku, któ­ry rów­nież miesz­kał w Po­itiers, jed­nak nie miał wy­star­cza­jąco za­sob­ne­go port­fe­la i nie po­cho­dził z od­po­wied­niej ro­dzi­ny. Z tych po­wo­dów wy­bór cór­ki bar­dzo nie spodo­bał się jej mat­ce Lo­uise Mon­nier. Ko­bie­ta na­ci­ska­ła na ze­rwa­nie tej zna­jo­mo­ści, tłu­ma­cząc za­ko­cha­nej dziew­czy­nie, iż za­słu­gu­je na ko­goś lep­sze­go, że bied­ny praw­nik nie jest jej wart. Blan­che jed­nak za nic nie chcia­ła słu­chać mat­ki, więc z cza­sem w domu za­częły się awan­tu­ry i za­kli­na­nie nie­po­słusz­nej cór­ki. Sy­tu­acja za­ogni­ła się jesz­cze bar­dziej, gdy Blan­che za­szła w ci­ążę. Osta­tecz­nie po­zwo­lo­no jej uro­dzić dziec­ko, ale szyb­ko je od­da­no.

To wy­da­rze­nie jesz­cze wzmoc­ni­ło bunt dziew­czy­ny. Blan­che nie zre­zy­gno­wa­ła z za­mia­ru po­ślu­bie­nia swo­je­go wy­bran­ka, da­jąc mat­ce ja­sno do zro­zu­mie­nia, że ni­g­dy nie przyj­mie za­lo­tów in­nych mężczyzn i za­wsze wy­bie­rze mi­ło­ść za­miast pie­ni­ędzy. Za­gnie­wa­na i zde­spe­ro­wa­na po­stępo­wa­niem cór­ki Lo­uise, nie mo­gąc znie­ść my­śli, że lu­dzie będą plot­ko­wać o jej ro­dzi­nie, po­sta­no­wi­ła za wszel­ką cenę nie do­pu­ścić do tego ma­łże­ństwa. Dla­te­go wpa­dła na dia­bel­ski po­my­sł. Prze­dys­ku­to­wa­ła go jesz­cze z sy­nem Mar­ce­lem, po czym pew­ne­go wie­czo­ru 1876 roku wspól­nie za­mknęli Blan­che w jej po­ko­ju. Okna po­miesz­cze­nia za­bi­li de­ska­mi, a bied­ną dziew­czy­nę przy­ku­li do łó­żka. Sąsia­dom, któ­rzy sły­sze­li jej la­men­ty i krzy­ki, po­wie­dzie­li, że osza­la­ła, co wy­star­czy­ło, by szlo­cha­nie i pro­te­sty Blan­che prze­sta­ły bu­dzić po­dej­rze­nia. Lo­uise Mon­nier była prze­ko­na­na, że jej cór­ka szyb­ko zmi­ęk­nie i po­rzu­ci myśl o tak oczy­wi­stym me­za­lian­sie. My­li­ła się. Mi­ja­ły mie­si­ące, po­tem lata, a Blan­che po­zo­sta­wa­ła nie­ugi­ęta, po­dob­nie zresz­tą jak jej mat­ka, któ­ra po ja­ki­mś cza­sie ogło­si­ła sąsia­dom, że jej cór­ka zma­rła. Obo­je z sy­nem prze­szli na­wet pu­blicz­ną ża­ło­bę i za­częli żyć tak, jak­by Blan­che nie ist­nia­ła.

Blanche Monnier po 25 latach, które spędziła przykuta do łóżka w swoim pokoju. Zdjęcie opublikowała w 1901 roku gazeta „L’Illustration”.

Tym­cza­sem ona wci­ąż we­ge­to­wa­ła tuż nad ich gło­wa­mi, w za­mkni­ętym na kłód­kę po­ko­ju, kar­mio­na reszt­ka­mi ze sto­łu i zmu­szo­na do wy­pró­żnia­nia się na swo­im po­sła­niu. Żyła w ciem­no­ści, zu­pe­łnie sa­mot­na, nie li­cząc szczu­rów i owa­dów, któ­re pró­bo­wa­ły uczto­wać na jej wy­chu­dzo­nym, gni­jącym cie­le. Blan­che po­wo­li tra­ci­ła zmy­sły i zdol­no­ść mó­wie­nia. To nie­wy­obra­żal­ne okru­cie­ństwo trwa­ło przez ćwie­rć wie­ku, do dnia, w któ­rym o lo­sie ko­bie­ty do­nió­sł pro­ku­ra­to­ro­wi ge­ne­ral­ne­mu Pa­ry­ża ano­ni­mo­wy in­for­ma­tor.

Gdy po­li­cjan­ci uda­li się do re­zy­den­cji Mon­nie­rów, ci nie chcie­li wpu­ścić ich do środ­ka. Funk­cjo­na­riu­sze jed­nak wdar­li się do środ­ka siłą i za­częli prze­szu­ki­wać dom. Ich uwa­gę przy­kuł smród uno­szący się na pi­ętrze domu. Tam od­na­le­źli za­mkni­ęte na ła­ńcuch i kłód­kę drzwi do po­ko­ju dziew­czy­ny. To, co mężczy­źni uj­rze­li po ich otwar­ciu, prze­śla­do­wa­ło ich już do ko­ńca ży­cia. Je­den z nich tak zre­la­cjo­no­wał ten wi­dok jed­nej z ga­zet: „Gdy tyl­ko w po­ko­ju roz­bły­sło świa­tło, za­uwa­ży­li­śmy z tyłu le­żącą na łó­żku, z gło­wą i cia­łem przy­kry­ty­mi od­py­cha­jącym brud­nym ko­cem, ko­bie­tę zi­den­ty­fi­ko­wa­ną jako ma­de­mo­isel­le Blan­che Mon­nier. Nie­szczęsna ko­bie­ta le­ża­ła zu­pe­łnie naga na zgni­łym sien­ni­ku wy­pcha­nym sło­mą. Wo­kół niej utwo­rzył się ro­dzaj sko­ru­py z eks­kre­men­tów, frag­men­tów mi­ęsa, wa­rzyw, ryb i zgni­łe­go chle­ba”. Po­li­cjant kon­ty­nu­ował: „Wi­dzie­li­śmy też musz­le ostryg i ro­bac­two bie­ga­jące po łó­żku ma­de­mo­isel­le Mon­nier. Po­wie­trze było tak ci­ężkie, a za­pach tak nie­przy­jem­ny, że nie mo­gli­śmy zo­stać dłu­żej, aby kon­ty­nu­ować na­sze śledz­two”.

Bli­ską śmier­ci, 49-let­nią wów­czas Blan­che na­tych­miast za­bra­no do szpi­ta­la. W tym cza­sie jej mat­ka, 75-let­nia Lo­uise, sie­dzia­ła spo­koj­nie w sa­lo­nie. Ko­bie­ta i jej syn Mar­cel zo­sta­li aresz­to­wa­ni. Spra­wie­dli­wo­ści jed­nak ni­g­dy nie sta­ło się za­do­ść. Mat­ka chwi­lę po prze­słu­cha­niu za­sła­bła, a dwa ty­go­dnie po­tem zma­rła na za­wał ser­ca. Z ko­lei Mar­ce­la ska­za­no je­dy­nie na 15 mie­si­ęcy wi­ęzie­nia, od któ­re­go i tak uda­ło mu się wy­wi­nąć, gdyż prze­ko­nał sędzie­go, że Blan­che w do­wol­nej chwi­li mo­gła opu­ścić po­kój, ale ni­g­dy nie chcia­ła tego zro­bić. A co się sta­ło z Blan­che?

W pierw­szych dniach po uwol­nie­niu naj­bar­dziej cie­szy­ły ją do­tyk tra­wy i świe­że po­wie­trze. Przez dłu­gi czas nie była w sta­nie mó­wić, ale była spo­koj­na i uśmiech­ni­ęta. Przez cały czas zma­ga­ła się z ano­rek­sją i sta­na­mi de­pre­syj­ny­mi. Resz­tę ży­cia spędzi­ła w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym w Blo­is. Zma­rła w 1913 roku w wie­ku 65 lat.

Do dziś nie usta­lo­no, kto był au­to­rem ano­ni­mu, dzi­ęki któ­re­mu Blan­che Mon­nier za­wdzi­ęcza­ła swo­je uwol­nie­nie z kosz­ma­ru.

Karen Blixen

Afrykańska miłość duńskiej arystokratki

Dania, 1924 rok. 25-let­ni Tho­mas Di­ne­sen trzy­ma w ręku ko­lej­ny list od swo­jej star­szej sio­stry – Ka­ren, któ­ra od 10 lat miesz­ka w Ke­nii, gdzie za­rządza plan­ta­cją kawy. W li­ście oprócz in­for­ma­cji do­ty­czących ży­cia co­dzien­ne­go i kło­po­tów z pro­wa­dzo­nym przez sie­bie biz­ne­sem, Ka­ren uwzględ­nia wy­zna­nia o głębo­kim uczu­ciu, ja­kim da­rzy pew­ne­go mężczy­znę: „Wie­rzę, że na za­wsze i na wiecz­no­ść je­stem zo­bo­wi­ąza­na, aby ko­chać zie­mię, po któ­rej cho­dzi De­nys, aby być szczęśli­wą nie do opi­sa­nia, gdy jest tu­taj i cier­pieć go­rzej niż śmie­rć wie­le razy, kie­dy od­cho­dzi…”. Obiek­tem wiel­kiej mi­ło­ści miesz­ka­jącej w Afry­ce bia­łej ko­bie­ty jest an­giel­ski my­śli­wy – De­nys Finch-Hut­ton, któ­ry sie­dem lat pó­źniej zgi­nie w ka­ta­stro­fie sa­mo­lo­tu, po­grąża­jąc au­tor­kę li­stu w bez­gra­nicz­nej roz­pa­czy. Po­nad pół wie­ku pó­źniej hi­sto­ria tej mi­ło­ści sta­nie się kan­wą opar­te­go na au­to­bio­gra­ficz­nej ksi­ążce Ka­ren Bli­xen, kul­to­we­go już dziś fil­mu Po­że­gna­nie z Afry­ką, z bra­wu­ro­wy­mi ro­la­mi Me­ryl Stre­ep i Ro­ber­ta Red­for­da.

Praw­dzi­we ży­cie du­ńskiej ary­sto­krat­ki za­ko­cha­nej w Afry­ce i w Finch-Hut­to­nie, któ­rą miej­sco­wi na­zy­wa­li lwi­cą, było jed­nak o wie­le cie­kaw­sze i barw­niej­sze niż pe­ry­pe­tie uka­za­ne w hol­ly­wo­odz­kiej pro­duk­cji.

Karen Blixen na krótko przed wyjazdem do Afryki. Zdjęcie autorstwa Sophusa Junckera-Jensena, około 1913 roku.

Ka­ren Bli­xen (z domu Di­ne­sen) uro­dzi­ła się 17 kwiet­nia 1885 roku w ro­dzin­nej re­zy­den­cji Rung­ste­dlund pod Ko­pen­ha­gą. Przy­szła pi­sar­ka mia­ła aż czwo­ro ro­dze­ństwa. Krew­ni ze stro­ny jej ojca Wil­hel­ma wy­wo­dzi­li się z naj­zna­mie­nit­szych szwedz­kich i du­ńskich ro­dów. On sam z ko­lei był zna­nym z awan­tur­ni­cze­go cha­rak­te­ru pod­ró­żni­kiem i ko­bie­cia­rzem, ale też ca­łkiem nie­złym pi­sa­rzem. Uwiel­biał po­lo­wa­nia, da­le­kie wy­pra­wy i nie bał się no­wych wy­zwań, cze­go do­wo­dem był rok spędzo­ny wśród człon­ków ple­mie­nia In­dian z Ame­ry­ki Pól­noc­nej, zna­nych jako Odżi­bwe­jo­wie. Z tej eska­pa­dy Wil­helm przy­wió­zł do Da­nii nie­ślub­ne dziec­ko oraz kiłę, któ­ra wpędzi­ła go w głębo­ką de­pre­sję. Praw­do­po­dob­nie w jej na­stęp­stwie w 1895 roku Di­ne­sen po­pe­łnił sa­mo­bój­stwo. Nie­świa­do­ma ni­cze­go Ka­ren mia­ła wów­czas za­le­d­wie 10 lat i z pew­no­ścią mu­sia­ła moc­no prze­żyć śmie­rć ojca, któ­ry bar­dzo jej im­po­no­wał od­wa­gą i pod­ró­żni­czym sty­lem ży­cia.

Dziew­czyn­ka mia­ła z nim tak sil­ną więź, że za­pra­gnęła żyć tak jak on: chcia­ła pod­ró­żo­wać, po­lo­wać i pi­sać. Jed­nak do spe­łnie­nia tych wszyst­kich ma­rzeń mło­dziut­kiej i uzdol­nio­nej ar­ty­stycz­nie Dun­ki wio­dła dość wy­bo­ista dro­ga. Po śmier­ci ojca Ka­ren nie dała się wtło­czyć mat­ce – pu­ry­tan­ce o bar­dzo kon­ser­wa­tyw­nym po­de­jściu do ży­cia – w sztyw­ne ramy tra­dy­cyj­ne­go wy­cho­wa­nia. Była bo­wiem prze­bo­jo­wa i ła­ma­ła wszel­kie za­sa­dy pa­nu­jące w tam­tych cza­sach. W 1906 roku uko­ńczy­ła Kró­lew­ską Du­ńską Aka­de­mię Sztuk Pi­ęk­nych w Ko­pen­ha­dze, a rok pó­źniej, pod pseu­do­ni­mem Isak Di­ne­sen, za­de­biu­to­wa­ła w pra­sie swo­imi opo­wia­da­nia­mi. O wy­bo­rze męskie­go imie­nia (pod któ­rym zresz­tą na­pi­sa­ła też pó­źniej Po­że­gna­nie z Afry­ką) za­de­cy­do­wa­ło pra­gnie­nie Ka­ren, by jej twór­czo­ść nie była kla­sy­fi­ko­wa­na jako li­te­ra­tu­ra ko­bie­ca. Z ko­lei za­cho­wa­nie przez au­tor­kę ro­do­we­go na­zwi­ska było jej ho­łdem wo­bec uko­cha­ne­go ojca.

Jed­nak w bun­tow­ni­czej i prze­bo­jo­wej na­tu­rze zna­nej Dun­ki tkwił też pier­wia­stek ro­man­tycz­ny. Pew­ne­go dnia Ka­ren bez pa­mi­ęci za­ko­cha­ła się bo­wiem w mło­dym ary­sto­kra­cie, spad­ko­bier­cy ro­do­wej for­tu­ny, Han­sie von Bli­xen-Fi­nec­ke. Ten nie­ste­ty nie od­wza­jem­niał jej go­rących uczuć i nie oka­zy­wał jej za­in­te­re­so­wa­nia, w prze­ci­wie­ństwie do swo­je­go bra­ta bli­źnia­ka – Bro­ra, któ­ry kil­ka­krot­nie bez­sku­tecz­nie oświad­czał się Ka­ren. I być może młod­szy ba­ron Bli­xen w ko­ńcu by się pod­dał, gdy­by spraw w swo­je ręce nie wzi­ęła mat­ka Ka­ren. Zna­jąc na­tu­rę cór­ki, pani Di­ne­sen sku­si­ła ją m.in. obiet­ni­cą wy­jaz­du do Afry­ki, gdzie mło­dzi mie­li­by pro­wa­dzić far­mę. To wy­star­czy­ło. Spra­gnio­na pod­ró­ży Ka­ren przy­jęła oświad­czy­ny Bro­ra i ten w 1912 roku jako pierw­szy wy­je­chał do Afry­ki, by urządzić się na far­mie. Ka­ren zaś do­łączy­ła do nie­go w 1914 roku i wte­dy wzi­ęli szyb­ki ślub. Nie­ste­ty już na miej­scu oka­za­ło się, że lek­ko­my­śl­ny pan mło­dy sprze­dał te­re­ny, na któ­rych pier­wot­nie mie­li za­miesz­kać z Ka­ren, i ku­pił inne, u pod­nó­ża ke­nij­skich gór Ngong, gdzie po­sta­no­wił upra­wiać kawę. I to wła­śnie ten skra­wek zie­mi w Ke­nii stał się od pierw­sze­go wej­rze­nia uko­cha­nym miej­scem ba­ro­no­wej Bli­xen. Świe­żo po­ślu­bio­na pan­na mło­da na­tych­miast za­ko­cha­ła się w afry­ka­ńskiej przy­ro­dzie, po­lo­wa­niach, na któ­re za­bie­rał ją Bror, a któ­re sta­ły się jej pa­sją, oraz ich plan­ta­cji kawy. Obo­je ci­ężko pra­co­wa­li, jed­nak upra­wa kawy na du­żym wznie­sie­niu oka­za­ła się bar­dzo trud­na.

Po nie­dłu­gim cza­sie ba­ron Bli­xen prze­stał się więc in­te­re­so­wać plan­ta­cją i co­raz rza­dziej za­bie­rał żonę na po­lo­wa­nia. Wy­je­żdżał z domu sam i zni­kał gdzieś na dłu­gie dnie. Tym­cza­sem Ka­ren nie­spo­dzie­wa­nie za­częła mieć dziw­ne ob­ja­wy cho­ro­bo­we. Z po­cząt­ku my­śla­ła, że to ma­la­ria, jed­nak w trak­cie wi­zy­ty u le­ka­rza zo­sta­ła za­sko­czo­na in­for­ma­cją, iż ma sy­fi­lis. Cho­ro­bą oczy­wi­ście za­ra­ził ją mąż, któ­ry – co przy tej oka­zji wy­szło na jaw – no­to­rycz­nie ją zdra­dzał. Prze­ra­żo­na wid­mem po­dzie­le­nia losu ojca Ka­ren naj­pierw pod­da­ła się ku­ra­cji rtęcią w Afry­ce, a po­tem wy­ru­szy­ła na le­cze­nie do Da­nii, gdzie po­da­wa­no jej leki na ba­zie ar­sze­ni­ku. Jed­nak gdy tyl­ko le­ka­rze za­le­czy­li cho­ro­bę – tzn. do­pro­wa­dzi­li do sta­nu, w któ­rym już nie za­ra­ża­ła, mimo że po­zo­sta­wa­ła cho­ra – Ka­ren na­tych­miast wró­ci­ła do Afry­ki i do męża, któ­re­mu po­sta­no­wi­ła wy­ba­czyć. Nie wy­obra­ża­ła so­bie bo­wiem ży­cia bez swo­jej plan­ta­cji u pod­nó­ża gór Ngong. Poza tym, co w tych oko­licz­no­ściach może się wy­da­wać dość dziw­ne, Ka­ren mimo wszyst­ko na­dal lu­bi­ła swo­je­go męża i po­sta­no­wi­ła trwać w tym ma­łże­ństwie, choć ich dro­gi wci­ąż się roz­cho­dzi­ły. Para przy­ja­źni­ła się, ale ich zwi­ązek prak­tycz­nie nie ist­niał. Bror co­raz rza­dziej po­ja­wiał się na far­mie, a w 1920 roku – zda­jąc so­bie spra­wę z tego, że ich ma­łże­ństwo jest już tyl­ko fik­cją – wy­stąpił o se­pa­ra­cję. For­mal­ny roz­wód na­stąpił pięć lat pó­źniej. Już kil­ka lat po ślu­bie ba­ro­no­wa Bli­xen zo­sta­ła więc na far­mie ca­łkiem sama. I wła­śnie wte­dy w jed­nym z klu­bów po­zna­ła mi­ło­ść swo­je­go ży­cia, an­giel­skie­go ary­sto­kra­tę i my­śli­we­go – De­ny­sa Finch-Hat­to­na.

Finch-Hat­ton wy­ró­żniał się w to­wa­rzy­stwie wie­dzą i oczy­ta­niem. Był sy­nem pod­ró­żni­ka – hra­bie­go Win­chil­sea, wy­kszta­łco­nym w eli­tar­nej szko­le Eton. De­nys po­tra­fił nie tyl­ko pro­fe­sjo­nal­nie or­ga­ni­zo­wać sa­fa­ri i utrzy­my­wał się głów­nie z po­lo­wań, ale też wy­ka­zy­wał się wiel­ką fan­ta­zją, któ­ra spra­wia­ła, że po­tra­fił po­le­cieć z Afry­ki do Lon­dy­nu tyl­ko po to, by obej­rzeć ope­rę.

Karen i jej brat Thomas na farmie w Afryce w 1920 roku.

W wie­lu spra­wach Ka­ren i De­nys byli więc do sie­bie bar­dzo po­dob­ni. Obo­je ko­cha­li Afry­kę, uwiel­bia­li po­lo­wa­nia oraz dłu­gie dys­ku­sje o li­te­ra­tu­rze i sztu­ce. Nic za­tem dziw­ne­go, że Ka­ren za­ko­cha­ła się w De­ny­sie bez pa­mi­ęci, a on od­zw­za­jem­nił jej uczu­cie. W 1922 roku Finch-Hat­ton po­sta­no­wił na sta­łe za­miesz­kać w Afry­ce i z cza­sem wpro­wa­dził się do domu Ka­ren, z któ­re­go uczy­nił swo­ją bazę. Za­czął tam or­ga­ni­zo­wać wy­pra­wy na sa­fa­ri dla bo­ga­czy, co przy­no­si­ło go­spo­dar­stwu spo­re zy­ski. Jed­nak w zwi­ąz­ku tych dwoj­ga lep­sze chwi­le co­raz częściej prze­pla­ta­ły się z gor­szy­mi. De­nys miał bo­wiem na­tu­rę czło­wie­ka wy­zwo­lo­ne­go, nie­da­jące­go się wci­snąć w żad­ne ramy, ta­kże w od­nie­sie­niu do zwi­ąz­ku. Często pod­ró­żo­wał i za­ska­ki­wał uko­cha­ną za­rów­no na­gły­mi wy­jaz­da­mi, jak i po­wro­ta­mi. Ka­ren co­raz trud­niej zno­si­ła ten brak sta­bi­li­za­cji. Za­pra­gnęła ta­kże dać uko­cha­ne­mu mężczy­źnie dziec­ko. Nie­ste­ty sy­fi­lis ode­brał jej szan­sę na ma­cie­rzy­ństwo. Za­częły się też po­ja­wiać ob­ja­wy za­tru­cia rtęcią, ta­kie jak nie­zno­śny ból ko­ści i wy­pa­da­nie wło­sów, któ­re Ka­ren osta­tecz­nie mu­sia­ła ści­ąć na krót­ko. Tym­cza­sem Finch-Hat­ton wy­bu­do­wał swój wła­sny dom nad Oce­anem In­dyj­skim, do­kąd za­czął za­bie­rać uko­cha­ną swo­im sa­mo­lo­tem. Ży­cie Ka­ren to­czy­ło się więc mi­ędzy dwo­ma do­ma­mi i plan­ta­cją kawy, nad któ­rą w 1927 roku – po bar­dzo sła­bych zbio­rach – za­wi­sło wid­mo ban­kruc­twa.

Denys Finch Hatton, angielski arystokrata i myśliwy – miłość życia Karen Blixen. Zdjęcie wykonane między 1910 a 1920 rokiem.

To był po­czątek ko­ńca. Bli­xen, któ­ra od roz­wo­du z mężem sama za­rządza­ła plan­ta­cją, wie­dzia­ła że nie ma już szans na ja­kie­kol­wiek wspar­cie ze stro­ny ro­dzi­ny Bro­ra. Dla­te­go po­pro­si­ła o po­moc De­ny­sa. Praw­ni­cy mężczy­zny od­ra­dzi­li mu jed­nak in­we­sto­wa­nie w biz­nes Ka­ren Co­fee Co, co wpędzi­ło ko­bie­tę w roz­pacz. Kon­flikt mi­ędzy ko­chan­ka­mi na­ra­stał, a pod­sy­cał go fakt, że ko­cha­jący wol­no­ść De­nys nie chciał się zgo­dzić na ma­łże­ństwo, na któ­re na­le­ga­ła Ka­ren. Pew­ne­go dnia do­szło mi­ędzy nimi do nie­zwy­kle ostrej sprzecz­ki i moc­no wzbu­rzo­ny De­nys opu­ścił far­mę Ka­ren. Ura­żo­ny ko­cha­nek po­le­ciał do Na­iro­bi, skąd miał się udać na na­stęp­ne sa­fa­ri. Nie­ste­ty ni­g­dy tam nie do­ta­rł. Tuż po star­cie jego sa­mo­lot się za­pa­lił i uko­cha­ny Ka­ren Bli­xen zgi­nął. Do tego tra­gicz­ne­go zda­rze­nia do­szło 14 maja 1931 roku.

Zroz­pa­czo­na ko­bie­ta po­cho­wa­ła ko­chan­ka na wzgó­rzach Ngong, w miej­scu, któ­re obo­je wy­bra­li kie­dyś na swo­je gro­by. Kil­ka ty­go­dni pó­źniej opu­ści­ła Afry­kę na za­wsze i wró­ci­ła do Da­nii. W swo­jej naj­słyn­niej­szej ksi­ążce Po­że­gna­nie z Afry­ką Ka­ren Bli­xen wspo­mi­na­ła: „Gdy już opu­ści­łam Afry­kę, Gu­stav Mohr na­pi­sał mi o dziw­nym zda­rze­niu, któ­re za­szło na gro­bie De­ny­sa (…). Ma­sa­jo­wie (…) do­nie­śli ko­mi­sa­rzo­wi okręgu Ngong, że wie­le razy o wscho­dzie i za­cho­dzie sło­ńca wi­dy­wa­li lwy na gro­bie Finch-Hat­to­na w gó­rach. Przy­cho­dzi­ły tam lew i lwi­ca i sta­wa­ły przy gro­bie lub kła­dły się na nim, dłu­go tam po­zo­sta­jąc”.

Ostat­nie lata ży­cia Ka­ren do­szczęt­nie za­tru­ła cho­ro­ba, któ­ra krok po kro­ku od­bie­ra­ła jej mo­żli­wo­ść nor­mal­ne­go funk­cjo­no­wa­nia. Jesz­cze w Afry­ce pi­sar­ka na­ba­wi­ła się ane­mii i żó­łtacz­ki, moc­no nad­uży­wa­ła też le­ków z ar­sze­ni­kem. Po­nad­to dużo pa­li­ła i bra­ła leki prze­czysz­cza­jące, do cze­go przy­zna­ła się le­ka­rzom do­pie­ro pod ko­niec ży­cia. Bli­xen z cza­sem na­ba­wi­ła się tak du­że­go ja­dłow­strętu, że zma­rła z nie­do­ży­wie­nia w 1962 roku w swo­jej du­ńskiej po­sia­dło­ści – miej­scu, z któ­re­go wy­ru­szy­ła w swo­ją wiel­ką afry­ka­ńską pod­róż ży­cia.

George Sand

On vous adore

Był li­sto­pa­do­wy wie­czór 1836 roku. W domu Fran­cisz­ka Lisz­ta od­by­wa­ło się przy­jęcie, na któ­rym ba­wi­ła się ar­ty­stycz­na śmie­tan­ka Pa­ry­ża. Wśród go­ści szcze­gól­ną uwa­gę zwra­cał przy­ja­ciel pana domu, 26-let­ni Fry­de­ryk Cho­pin. Szczu­pły, nie­wy­so­ki, z bu­rzą ja­snych wło­sów i nie­na­gan­ny­mi ma­nie­ra­mi god­ny­mi praw­dzi­we­go ary­sto­kra­ty. Po wie­lu na­mo­wach uczest­ni­ków przy­jęcia słyn­ny pol­ski kom­po­zy­tor w ko­ńcu za­sia­da do for­te­pia­nu i za­czy­na grać. Przy­stoj­ne­go mężczy­znę bacz­nie ob­ser­wu­je sie­dząca przy ko­min­ku ko­bie­ta w szka­rłat­nej chu­st­ce, pa­ląca cy­ga­ro za cy­ga­rem. To 32-let­nia Au­ro­ra Du­de­vant, roz­wód­ka zna­na pod pseu­do­ni­mem Geo­r­ge Sand. Sand ma na so­bie sza­ra­wa­ry z czer­wo­ne­go ak­sa­mi­tu, co dla wy­zna­jące­go wów­czas kon­ser­wa­tyw­ne war­to­ści Cho­pi­na jest wręcz nie do przy­jęcia. Do­dat­ko­wo nie­zmier­nie dra­żni go dym pa­lo­nych przez Sand cy­gar. W li­ście do ro­dzi­ny Fry­de­ryk na­pi­sze po­tem, że po­zna­na na przy­jęciu ma­da­me Du­de­vant nie­spe­cjal­nie przy­pa­dła mu do gu­stu i że jego zda­niem jest mało atrak­cyj­na. A jed­nak to pierw­sze spo­tka­nie nie­ty­po­wej pary sta­nie się za­cząt­kiem gło­śne­go i dzi­wacz­ne­go ro­man­su, na te­mat któ­re­go będzie hu­cza­ło w Eu­ro­pie przez ko­lej­ne 10 lat.

Nie­zra­żo­na bo­wiem chłod­nym po­trak­to­wa­niem przez kom­po­zy­to­ra Sand po­sta­no­wi­ła za wszel­ką cenę zdo­być jego ser­ce. Na na­stęp­nym przy­jęciu, na któ­re obo­je zo­sta­li za­pro­sze­ni, kon­tro­wer­syj­na pi­sar­ka po­ja­wi­ła się w bia­ło-czer­wo­nym stro­ju, sym­bo­li­zu­jącym bar­wy uko­cha­nej przez Cho­pi­na Pol­ski. Wkrót­ce po­tem za­pro­si­ła go do swo­jej wiej­skiej po­sia­dło­ści. Fry­de­ryk nie sko­rzy­stał jed­nak z za­pro­sze­nia. Tym­cza­sem Sand nie za­mie­rza­ła się pod­da­wać. Nie­sio­na za­uro­cze­niem, na ma­łej kart­ce pa­pie­ru skre­śli­ła trzy sło­wa: On vous ad­o­re (fr. ktoś pana uwiel­bia) i po­sła­ła li­ścik kom­po­zy­to­ro­wi. Do dziś uwa­ża się go za naj­bar­dziej la­ko­nicz­ny list mi­ło­sny w hi­sto­rii.

George Sand w obiektywie francuskiego fotografa znanego jako Nadar. Zdjęcie pochodzi z 1864 roku.

Cho­pin bez resz­ty za­uro­czył Sand swo­ją oso­bo­wo­ścią, a jego mu­zy­ka do­słow­nie ją hip­no­ty­zo­wa­ła. W młod­szym o sze­ść lat mężczy­źnie nie­po­kor­na Fran­cuz­ka spo­dzie­wa­ła się zna­le­źć do­sko­na­ło­ść, któ­rej bra­ko­wa­ło wszyst­kim jej do­tych­cza­so­wym ko­chan­kom. Ta per­spek­ty­wa po­ci­ąga­ła ją bez resz­ty. Dla­te­go też Sand z pre­me­dy­ta­cją za­częła or­ga­ni­zo­wać niby przy­pad­ko­we spo­tka­nia i była wszędzie tam, gdzie Cho­pin aku­rat wy­stępo­wał. Za­uro­czo­na, za­słu­cha­na z osten­ta­cyj­nym ale nie­kła­ma­nym za­in­te­re­so­wa­niem w ko­ńcu za­częła przy­ci­ągać uwa­gę Fry­de­ry­ka. Już nie wy­da­wa­ła mu się tak mało atrak­cyj­na i an­ty­pa­tycz­na. Co wi­ęcej, ku wła­sne­mu zdu­mie­niu mężczy­zna sam za­czął się ła­pać na tym, że szu­ka jej to­wa­rzy­stwa, a z cza­sem uzmy­sło­wił so­bie, że po­żąda jej rów­nie moc­no jak ona jego. To za­tem, co wy­da­wa­ło się nie­mo­żli­we, sta­ło się fak­tem.

Wio­sną 1838 roku Cho­pin i Sand zo­sta­li ko­chan­ka­mi, a la­tem byli już w so­bie głębo­ko za­ko­cha­ni. Wspól­nie po­sta­no­wi­li, że je­sień spędzą ra­zem w ja­ki­mś cie­płym, sło­necz­nym miej­scu, gdzie Fry­de­ryk mó­głby w pi­ęk­nych oko­licz­no­ściach przy­ro­dy od­dać się kom­po­no­wa­niu. Pa­dło na Ma­jor­kę. Para wraz z dzie­ćmi Geo­r­ge za­miesz­ka­ła w wy­na­jętym domu w sto­li­cy wy­spy Pal­ma de Mal­lor­ca, li­cząc na wy­jąt­ko­wo raj­skie wa­ka­cje. I po­cząt­ko­wo ta­kie były. Wszy­scy byli za­chwy­ce­ni błękit­nym nie­bem i roz­ko­szo­wa­li się czy­stym po­wie­trzem Ma­jor­ki, jed­nak sie­lan­ka nie trwa­ła dłu­go.

Pew­ne­go dnia na­stąpi­ło nie­ocze­ki­wa­ne za­ła­ma­nie po­go­dy, przy­no­sząc sil­ne wi­chu­ry, bu­rze i po­tężne ule­wy. Jak­by tego było mało, wy­na­jęty przez ko­chan­ków dom nie po­sia­dał żad­ne­go ogrze­wa­nia, co w krót­kim cza­sie zna­cząco wpły­nęło na i tak już wątłe zdro­wie Cho­pi­na. Za­częły go męczyć dusz­no­ści i nie­ustan­ne na­pa­dy strasz­li­we­go kasz­lu, nie­rzad­ko ko­ńczące się plu­ciem krwią. Wy­stra­szo­na po­gar­sza­jącym się z dnia na dzień sta­nem uko­cha­ne­go, Sand zor­ga­ni­zo­wa­ła po­moc me­dycz­ną. Fry­de­ry­ka obej­rza­ło aż trzech le­ka­rzy, któ­rzy nie mie­li dla nie­go do­brych wie­ści. On sam tak po­tem opi­sy­wał te wi­zy­ty: „Je­den po­wie­dział, że już nie żyję, dru­gi, że umie­ram, a trze­ci, że umrę”. Na do­miar złe­go wła­ści­ciel wy­naj­mo­wa­ne­go lo­kum na wie­ść o za­ra­źli­wej cho­ro­bie lo­ka­to­ra na­ka­zał pa­rze na­tych­mia­sto­we opusz­cze­nie domu. Tym spo­so­bem Fry­de­ryk, Geo­r­ge oraz jej dzie­ci – Mau­ry­cy i So­lan­ge – zo­sta­li zmu­sze­ni do za­miesz­ka­nia w in­nym miej­scu – opusz­czo­nym śre­dnio­wiecz­nym klasz­to­rze w mie­ście Val­l­de­mos­sa.

Było to miej­sce nie­mal od­ci­ęte od świa­ta, któ­re dało pa­rze schro­nie­nie, ale z pew­no­ścią nie po­pra­wi­ło jej wa­run­ków by­to­wych. Mimo usil­nych sta­rań Geo­r­ge, któ­ra ro­bi­ła wszyst­ko, by ich miesz­ka­nie w ru­inach klasz­to­ru uczy­nić zno­śniej­szym, a przede wszyst­kim ła­skaw­szym dla zdro­wia uko­cha­ne­go, w ka­mien­nych kom­na­tach bu­dow­li hu­lał wiatr i pa­no­wa­ło prze­ni­kli­we zim­no. O dzi­wo, w tych spar­ta­ńskich wa­run­kach Cho­pin, osła­bio­ny pierw­szym tak sil­nym ata­kiem gru­źli­cy, stwo­rzył cykl swo­ich 24 pre­lu­diów – kom­po­zy­cji uwa­ża­nych za naj­pi­ęk­niej­sze i naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne dla ca­łej jego twór­czo­ści. Nie­wąt­pli­wie swój udział w pro­ce­sie twór­czym kom­po­zy­to­ra ode­gra­ła Sand, dla któ­rej ge­niusz ko­chan­ka stał się nie­mal ob­se­sją, a on sam – obiek­tem ab­so­lut­ne­go uwiel­bie­nia.

Geo­r­ge z wiel­kim po­świ­ęce­niem pie­lęgno­wa­ła uko­cha­ne­go ta­kże wów­czas, gdy po kil­ku mie­si­ącach w ko­ńcu opu­ści­li Ma­jor­kę i wró­ci­li do Fran­cji. Za­trzy­ma­li się w Mar­sy­lii, gdzie Fry­de­ryk, pod czuj­nym okiem le­ka­rzy i oto­czo­ny tro­skli­wą opie­ką uko­cha­nej, szyb­ko za­czął do­cho­dzić do zdro­wia. Sand nie po­sia­da­ła sie z ra­do­ści, po­dob­nie jak mężczy­zna jej ży­cia, któ­ry roz­kwi­tał na nowo i od­wdzi­ęczał się jej rów­nie go­rącą mi­ło­ścią.

Lato po raz pierw­szy spędzi­li wspól­nie w No­hant, w wiej­skiej po­sia­dło­ści Sand. Na Fry­de­ry­ka cze­kał tam pi­ęk­ny, nowy i bar­dzo dro­gi for­te­pian oraz nie­ogra­ni­czo­ny czas na kom­po­no­wa­nie, któ­ry Geo­r­ge trak­to­wa­ła jak świ­ęto­ść. Za­ko­cha­na ko­bie­ta ro­bi­ła ab­so­lut­nie wszyst­ko, by jej Cho­pin mógł roz­wnąć skrzy­dła. Tak więc do re­zy­den­cji w No­hant ko­chan­ko­wie zje­żdża­li przez ko­lej­nych sie­dem lat. Na zwi­ąz­ku tych dwoj­ga za­częły jed­nak po­ja­wiać się rysy. Upły­wa­jący czas i re­la­cje opar­te w głów­nej mie­rze na uwiel­bie­niu Sand dla ge­niu­szu ar­ty­sty spo­wo­do­wa­ły, że fi­zycz­ny aspekt tej mi­ło­ści za­czął scho­dzić na dru­gi plan. Pi­sar­ka w wie­lu li­stach do zna­jo­mych wy­zna­wa­ła, że jej uczu­cia do Cho­pi­na sta­ją się co­raz bar­dziej mat­czy­ne.

Portret Fryderyka Chopina wykonany w 1829 roku przez Ambrożego Miroszewskiego.

Po­czątek ko­ńca ich ro­man­su miał miej­sce w 1845 ro­ku, kie­dy Geo­r­ge, tłu­ma­cząc so­bie, że wspó­łży­cie z osła­bio­nym cho­ro­bą Fry­de­ry­kiem mo­gło­by go za­bić, za­częła szu­kać czu­ło­ści w ra­mio­nach in­nych mężczyzn. Gwo­ździem do trum­ny ich zwi­ąz­ku oka­zał się nie­spo­dzie­wa­ny ślub cór­ki Sand – So­lan­ge, któ­ra wy­szła za łow­cę po­sa­gów, wy­wo­łu­jąc tym ogrom­ny gniew ro­dzi­ciel­ki. W spo­rze po­mi­ędzy mat­ką i cór­ką Fry­de­ryk wzi­ął stro­nę tej ostat­niej, co osta­tecz­nie prze­la­ło cza­rę go­ry­czy i przy­pie­częto­wa­ło ko­niec jego zwi­ąz­ku z fran­cu­ską pi­sar­ką. Para roz­sta­ła się li­stow­nie.

Po­tem ko­chan­ko­wie na­tknęli się na sie­bie już tyl­ko raz. Było to wio­sną 1848 roku w przed­po­ko­ju miesz­ka­nia ich wspó­łne­go zna­jo­me­go w Pa­ry­żu. Geo­r­ge aku­rat wcho­dzi­ła do miesz­ka­nia, gdy jej oczom uka­zał się wła­śnie z nie­go wy­cho­dzący Fry­de­ryk. Chłod­no za­py­tał, czy mia­ła ostat­nio ja­kieś wie­ści od So­lan­ge. Gdy od­pa­rła, że od ty­go­dnia żad­nych, Cho­pin uprzej­mie po­in­for­mo­wał ją, że wła­śnie zo­sta­ła bab­ką. Po­tem rzu­cił kil­ka słów o tym, co wie na te­mat świe­żo upie­czo­nej mamy i dziec­ka, a na­stęp­nie ukło­nił się i wy­sze­dł.

Frida Kahlo

Związek gołębicy ze słoniem

Wrze­śnio­we po­po­łud­nie 1925 roku w sto­li­cy Mek­sy­ku. Na uli­cy to­czy się zwy­kłe miej­skie ży­cie, gdy na­gle po­wie­trze roz­ry­wa­ją po­tężny huk i me­ta­licz­ny trzask zde­rza­jących się po­jaz­dów. W śro­dek ja­dące­go au­to­bu­su ude­rza wy­ko­le­jo­ny tro­lej­bus, zgi­na­jąc go nie­mal na pół. Sły­chać krzy­ki prze­ra­że­nia gro­ma­dzących się wo­kół ga­piów. Co od­wa­żniej­si ru­sza­ją na po­moc uwi­ęzio­nym mi­ędzy sie­dze­nia­mi au­to­bu­su pa­sa­że­rom. Na miej­scu po­ja­wia­ją się am­bu­lan­se. Ktoś wy­ci­ąga i kła­dzie na jezd­ni gło­śno jęczącą, po­ka­le­czo­ną 18-let­nią dziew­czy­nę. Me­ta­lo­wa ba­rier­ka prze­bi­ła jej cia­ło na wy­so­ko­ści mied­ni­cy i wy­szła przez po­chwę. Mło­da ko­bie­ta ma zła­ma­ny kręgo­słup, po­ła­ma­ne że­bra i oboj­czyk oraz pra­wą nogę – aż w je­de­na­stu miej­cach. Jej po­krwa­wio­ne cia­ło mie­ni się w sło­ńcu dziw­nym zło­tym bla­skiem. Oka­zu­je się, że to…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej