Skazana. Więzienie. Sędzia nie ma prawa tu trafić - Ewa Ornacka - ebook + audiobook

Skazana. Więzienie. Sędzia nie ma prawa tu trafić ebook

Ewa Ornacka

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Prawdziwa historia byłej sędzi, która trafiła do najcięższego więzienia dla kobiet.

Na motywach niniejszej książki (wydanej przez REBIS w 2018 roku pod tytułem Skazane na potępienie) powstał scenariusz serialu Skazana dla Player z Agatą Kuleszą w roli głównej.

Zakład Karny nr 1 dla Kobiet w Grudziądzu jest jak Alcatraz. Jego mury skrywają tajemnice, które zwykle nie przedostają się do świata ludzi wolnych. Wiele spośród osadzonych tam kobiet znamy z pierwszych stron gazet. Jaki los spotkał za więziennymi murami matkę małej Madzi z Sosnowca czy siostrę Bernadettę ze zgromadzenia boromeuszek? Jak traktowane są „dziecioboje” i czy to dobrze być „księżniczką na zamku”? Co to znaczy trafić na „dźwięki” lub do „świńskiego transportu”? Czy za kratami możliwe są burzliwe romanse i seks?

Więzienia dla kobiet to w naszej literaturze faktu teren wciąż nieodkryty. Teraz mamy okazję przyjrzeć się mu z bliska. Narratorką najnowszej książki Ewy Ornackiej i jej rozmówczynią jest Beata Krygier, skazana prawniczka, która niegdyś wydawała wyroki w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej, a potem sama trafiła do więzienia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 281

Oceny
4,5 (4721 ocen)
2922
1236
452
93
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jaskoleczki

Całkiem niezła

ksiazka całkiem ciekawa, chociaż mocno wybiórcza. Po lekturze całości, a także wczensiejszej analizie tego wątku, mam wrażenie, że powstała jedynie po to, aby zrehabilitować narratorke, przedstawić ja jako 'dobrego czlowieka', osobę wrażliwa, pomocną, która odmienia życie innych, a która dostała wyrok przez 'pomylke' i jest ofiarą. Niestety wspomnienia są mocno wybiórcze, nie oparte na wszystkich faktach (jak choćby fakt recydywy i działalności w przestępczej grupie zorganizowanej latami) zostają dyskretnie przemilczane, a końcówka książki - ostatnie 20 stron ma na celu przedstawienie jej w jaknajlepszym świetle. Niestety nie kupuje teg - ,narratorka manipuluje czytelnikiem tak, jak niektóre koleżanki z celi próbują oczarować wspolosadzone.
Potasznica

Całkiem niezła

Mam mieszane uczucia…ksiazka zawiera duzo ciekawych informacji ale styl prowadzenia narracji totalnie do mnie nie przemawia, ni to wywiad, ni to opowiesc…momentami zastanawialo mnie, czy autorka przekazuje rzetelne informacje czy jest jedynie “tuba” skazanej…
50
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

"Skazana" to drugie wydanie książki z 2018 roku i tym razem prezentuje się na półkach w okładce serialowej. Mnie osobiście podoba się bardziej niż poprzednia. A serial już możecie oglądać na platformie player, ja się skuszę, aby sprawdzić co z tego wyszło, ale dzisiaj o książce. Ewa Ornacka wzięła na warsztat temat bardzo trudny i stworzyła z niego książkę opartą na faktach. O czym mowa? Pewnie się domyślacie po tytule, że o więzieniu dla kobiet i to tym najgorszym w Polsce, w Grudziądzu. Ciężko o dobrze napisaną tego typu opowieść o tym, co się dzieje za murami takich instytucji, a chyba o takim typowym z kobietami w roli głównej to już w ogóle nie za wiele u nas zostało wydane. Główną bohaterką jest prawniczka, której przyszło trafić do właśnie tego więzienia. Skazywała ona i tu robi się problem, bo w momencie postawienia stopy za bramą tego miejsca wie, że różnie może być. To właśnie ona jest narratorem i opowiada o tym, co spotyka ją w środku, a opisane to jest w książc...
50
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] Wydanie książki „Skazana” z 2024 towarzyszyło finałowi serialu z Agatą Kuleszą w roli głównej, który powstał na jej motywach. Przy pierwszym wydaniu z 2018 roku publikacja ta nosiła nieco inny tytuł - “Skazane na potępienie”. Jest to reportaż Ewy Ornackiej, dziennikarki nagrodzonej za odwagę w publikacjach o mafii, a jego narratorką jest Beata Krygier, kobieta, kiedyś prawniczka i asesorka sądowa, która dekadę temu została skazana na kilka lat więzienia. Swoją historię snuje już na wolności, z perspektywy czasu, a więc i dystansu, choć i tak czuć, że nadal nie jest tak naprawdę pogodzona z tym, co się stało. O sobie jednak opowiada na samym końcu, najpierw skupia się na wszystkim innym, co może nas interesować. I tak kobiety, które spotkała na swojej więziennej drodze, poznajemy jej oczami, z perspektywy więzienia, gdzie liczy się to, co dzieje się teraz, nie to, za co się siedzi. Bo zbiór kobiet jest tam ogromny - od wykształconych jak ona, po najgorsze zbrodniar...
10
Renata1611

Nie oderwiesz się od lektury

Wciąga od początku , polecam
10

Popularność




SKAZANE NA POTĘPIENIE

Ni­gdy nie przy­pusz­cza­łam, że kie­dy­kol­wiek tra­fię do wię­zie­nia w innym cha­rak­te­rze niż jako praw­nik przy­cho­dzący do klienta – zaczyna swoją opo­wieść nar­ra­torka tej książki. – Życie pisze jed­nak zaska­ku­jące sce­na­riu­sze.

W wię­zie­niu trudno nie oka­zy­wać stra­chu. On jest wszech­obecny. Naj­gor­sze są noce, gdy czyjś krzyk lub płacz roz­rywa ciszę i nie pozwala zasnąć do świtu. Ktoś szlo­cha, bo tęskni za domem, ktoś kogoś krzyw­dzi lub wie­sza się w celi obok na prze­ście­ra­dle. Strach udziela się wszyst­kim.

Wycho­wa­łam się w porząd­nym domu, pod klo­szem. Rodzice wpo­ili mi wiarę w ludzi i prze­ko­na­nie, że słab­szym trzeba poma­gać. Ale świat za kra­tami jest jak inna pla­neta, obo­wią­zują w nim twarde reguły. Począ­tek tego świata wyzna­cza wie­życzka z uzbro­jo­nym straż­ni­kiem i wielka, roz­su­wa­jąca się brama. Dalej są tylko mur, zasieki i kraty w oknach. Wszystko wokół wydaje się nie­rze­czy­wi­ste, nie­zro­zu­miałe, straszne. Dźwięk trza­ska­ją­cej przy otwie­ra­niu i zamy­ka­niu meta­lo­wej kraty zastę­puje śpiew pta­ków i odgłosy ulicy. Zło i dobro sku­piają się tam jak w soczewce. Szyb­ciej niż gdzie­kol­wiek indziej traci się dotych­cza­sową toż­sa­mość i buduje nową, uczy odróż­niać wro­gów od przy­ja­ciół.

Czło­wiek, który tra­fia tam po raz pierw­szy, jest jak roz­bi­tek nie­umie­jący pły­wać. Rzu­cony na głę­boką wodę albo prze­żyje, albo uto­nie.

Kiedy usły­sza­łam szczęk zamy­ka­ją­cej się za mną bramy, pomy­śla­łam: Co ja tutaj robię, prze­cież to nie jest miej­sce dla grzecz­nych dziew­czy­nek. Stare mury aresztu śled­czego dla kobiet w Kamie­niu Pomor­skim, zbu­do­wane z czer­wo­nej cegły jak zamek krzy­żacki, koja­rzyły mi się z for­tecą, któ­rej nawet szwedz­kie kule armat­nie nie byłyby w sta­nie skru­szyć. Poczu­łam, jak ugi­nają się pode mną kolana, a oczy gubią drogę, którą mnie pro­wa­dzono. Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łam, że w wię­zie­niu nie można być sła­bym, bo gdy ludzie wokół to wyczują, znisz­czą każ­dego, kto nie potrafi się obro­nić.

W mło­do­ści, po zakoń­cze­niu apli­ka­cji sędziow­skiej, pra­co­wa­łam w Sądzie Rejo­no­wym w Gry­fi­cach na eta­cie ase­sora. Nosi­łam łań­cuch z godłem pań­stwo­wym i togę, wyda­wa­łam wyroki w imie­niu Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej. Z cza­sem zmie­ni­łam zawód, ale na­dal pra­co­wa­łam jako praw­nik. Po latach zaro­bione pie­nią­dze zain­we­sto­wa­łam w pry­watną aptekę w Świ­no­uj­ściu, w dziel­nicy Posej­don. Pozna­łam ludzi, któ­rych ni­gdy nie chcie­li­by­ście spo­tkać. Jed­nemu z nich zaufa­łam.

Zawsze ufa­łam na wyrost. Pobyt w celi i wyda­rze­nia, które mnie do niej dopro­wa­dziły, zbu­rzyły moje życiowe fun­da­menty. Dopiero na ich gru­zach zbu­do­wa­łam nowe. Teraz nie ufam nikomu.

Moja histo­ria jest dowo­dem na to, że wol­ność nie jest dana raz na zawsze. Zamknę tam­ten roz­dział w życiu tylko w jeden spo­sób – gdy o nim opo­wiem.

Zawsze było mi łatwiej mówić o innych niż o sobie, dla­tego przed­sta­wię tam­ten świat przez pry­zmat kobiet, które spo­tka­łam w aresz­cie i wię­zie­niu. Wiele z nich opi­nia publiczna poznała już wcze­śniej z prze­ka­zów medial­nych. Ich twa­rze, z oczami prze­sło­nię­tymi czar­nym paskiem, poja­wiały się na pierw­szych stro­nach gazet i w czo­łów­kach pro­gra­mów infor­ma­cyj­nych.

Były wśród nich potwory, ale też anioły.

Rozdział 1

Królowa jest tylko jedna

Moja cela wyglą­dała jak nora, kry­jówka z cza­sów dru­giej wojny świa­to­wej. Stały w niej dwa paskudne meta­lowe łóżka z takimi mate­ra­cami, że lepiej nie mówić. Ściany brudne, okna malut­kie, na pod­ło­dze wytarte lino­leum, łazienka mikro­sko­pijna, bez kotary, w kra­nie wyłącz­nie zimna woda. Chłód prze­szy­wa­jący do szpiku kości, żad­nego świa­tła, powie­trza. Zimą wiatr hulał po wszyst­kich kątach, a sza­liki, któ­rymi zaty­ka­ły­śmy dziury, przy­ma­rzały do szyb. Spę­dzi­łam tam pięć mie­sięcy, a każdą noc w dre­sach i gru­bych skar­pe­tach. Pew­nego dnia do aresztu przy­je­chała repre­zen­ta­cja z Hel­siń­skiej Fun­da­cji Praw Czło­wieka. Jedna z pań bio­rą­cych udział w inspek­cji na widok naszych cel miała odruch wymiotny. Wszech­obecna wil­goć zaowo­co­wała grzy­bami na ścia­nach i smro­dem, który zawłasz­czał koce, pościel i nasze ubra­nia. Do dziś nie mogę pojąć, jak to moż­liwe, żeby w XXI wieku prze­trzy­my­wać kobiety w takich warun­kach.

Nie wiem, kim była ska­zana, która jako pierw­sza wyczuła moją sła­bość i niczym wam­pir wysy­sała ze mnie soki życiowe. Wyrzu­ci­łam z pamięci wspo­mnie­nia o niej, jed­nak wypo­wia­dane przez nią słowa jesz­cze długo po opusz­cze­niu wię­zie­nia wra­cały do mnie po nocach. Świet­nie za to pamię­tam dziew­czynę, która mnie wtedy obro­niła, a potem była w aresz­cie moją tar­czą. Bez niej prze­pa­dła­bym z kre­te­sem.

– Taka stara krowa, a naiwna jak dziecko z downem. Niby praw­niczka, a zwy­kła kry­mi­na­listka – drwiła kobieta-wam­pir, a ja kuli­łam się w sobie, nie mając sił, aby odpy­sko­wać.

To był mój naj­gor­szy czas. Nie mogłam się pozbie­rać, pogo­dzić z wyro­kiem i utratą wol­no­ści. Żal mi było życia na zewnątrz. Całymi dniami leża­łam na łóżku odwró­cona twa­rzą do ściany, tak żeby nikt nie widział, co prze­ży­wam. Tamta kobieta pró­bo­wała mnie zdo­ło­wać, zdo­mi­no­wać i była bli­ska osią­gnię­cia celu.

Pew­nego dnia w celi zagrzmiało.

– Jesz­cze raz, kurwo, ode­zwiesz się do niej w ten spo­sób, to tak ci jebnę w ryj, że się nie pod­nie­siesz!

Czy to moż­liwe, żeby któ­raś z dziew­czyn sta­nęła w mojej obro­nie? Do tej pory wszyst­kie mil­cząco przy­zwa­lały, aby tamta robiła ze mną, co chciała. Odwró­ci­łam głowę z nie­do­wie­rza­niem. Zoba­czy­łam, że naj­wyż­sza i naj­ład­niej­sza z osa­dzo­nych aż się trzę­sła, taka była wku­rzona. Stała w roz­kroku, z pię­ściami przy­go­to­wa­nymi do walki i spo­glą­dała z góry na moją prze­śla­dow­czy­nię. Kobieta-wam­pir, zawsze taka mocna w gębie, wtedy skur­czyła się do roz­mia­rów robaka. Burk­nęła coś pod nosem i już jej nie było. Ni­gdy wię­cej mnie nie prze­śla­do­wała.

– Ogar­nij się, kobieto – powie­działa do mnie moja wyba­wi­cielka. – Prze­stań się w końcu nad sobą roz­czu­lać. W prze­ciw­nym razie sta­niesz się prze­ką­ską dla wię­zien­nej sza­rań­czy.

– Dzię­kuję – wydu­ka­łam z tru­dem, bo z wra­że­nia głos mi odjęło.

– Hej, głowa do góry! Udźwi­gniesz to, dziew­czyno. Damy radę! – Roze­śmiała się, a we mnie jakby nowe życie wstą­piło.

Wie­dzia­łam o niej jedy­nie, że ma na imię Magda, jest po trzy­dzie­stce i grała kie­dyś w pierw­szo­li­go­wym klu­bie siat­kar­skim. Wła­śnie ona uświa­do­miła mi reguły obo­wią­zu­jące w wię­zie­niu i to, że chcąc tam prze­żyć, nie można opo­wia­dać o swo­ich lękach i pro­ble­mach, nie można pła­kać.

Tam­tego dnia przy­rze­kłam sobie, że za para­sol ochronny i wspar­cie odwdzię­czę się jej kie­dyś po sto­kroć.

Po raz pierw­szy zoba­czy­łam ją jakieś pół roku wcze­śniej w aresz­cie śled­czym w Kamie­niu Pomor­skim. Scho­dziła o kulach po scho­dach. Miała nogę w gip­sie i w takim sta­nie tra­fiła za kraty.

– Jak się tu zna­la­złaś? – spy­ta­łam, gdy zaczę­ły­śmy się bli­żej pozna­wać.

– Nor­mal­nie, sama się zgło­si­łam do odsiadki – odpo­wie­działa ze śmie­chem.

– Jak to „sama”?

– Przy­szłam pod bramę i powie­dzia­łam, że chcę odbyć karę, ale mnie nie przy­jęli, więc wró­ci­łam do domu nie­po­cie­szona.

Myśla­łam, że moja nowa kole­żanka – mówiąc kolo­kwial­nie – robi sobie ze mnie jaja, ona jed­nak mówiła poważ­nie. Kiedy zapadł wyrok w jej spra­wie, popro­siła sąd o odro­cze­nie kary do czasu, aż zapewni opiekę swo­jemu jede­na­sto­let­niemu synowi. Plan był taki, aby bab­cia chłopca (od strony ojca) zakoń­czyła pracę w urzę­dzie skar­bo­wym i poszła na wcze­śniej­szą eme­ry­turę. Pro­ce­dury były już w toku, więc sąd przy­chy­lił się do jej prośby.

Magda opła­ciła czynsz za dwa lata z góry, prze­ka­zała babci chłopca pie­nią­dze na jego utrzy­ma­nie, obozy i kolo­nie, a następ­nie zadzwo­niła do Kamie­nia Pomor­skiego z pyta­niem, jakie rze­czy wolno wnieść do aresztu. Cho­dziło o kosme­tyki, ciu­chy i jedze­nie – żeby potem jej niczego nie wyrzu­cili. Spa­ko­wała walizkę według listy, zamknęła drzwi na klucz i poże­gnała toną­cego we łzach narze­czo­nego – miłego chło­paka o kil­ka­na­ście lat od niej młod­szego. Miała z nim sta­nąć na ślub­nym kobiercu, ale w ostat­niej chwili się roz­my­śliła.

W ter­mi­nie wyzna­czo­nym przez sąd, nasta­wiona psy­chicz­nie na odby­cie kary, sta­nęła przed wię­zienną bramą.

– Dzi­siaj już nie przyj­mu­jemy, zapra­szamy w godzi­nach pracy admi­ni­stra­cji – oznaj­mił funk­cjo­na­riusz Służby Wię­zien­nej, odpra­wia­jąc ją z kwit­kiem.

A ona stała przed tamtą kosz­marną bramą jak słup soli, bo uparła się, że wej­dzie teraz albo ni­gdy. Straż­nik nie miał ochoty na dal­szą wymianę uprzej­mo­ści, więc zamknął jej przed nosem okienko, przez które roz­ma­wiali.

– Jak wy ze mną tak, to ja was pier­dolę! – wykrzy­czała Magda, patrząc w oko kamery. – Sami będzie­cie mnie szu­kać. Ja już z wła­snej woli się tu nie sta­wię. Jak zechce­cie mnie posa­dzić, to naj­pierw będzie­cie musieli mnie zła­pać. A tym­cza­sem BYE!

Poka­zała środ­kowy palec i wró­ciła z walizką na dwo­rzec. Zła­pali ją dopiero po pół roku, cho­ciaż okre­śle­nie „zła­pali” nie jest naj­szczę­śliw­sze. Poli­cja nie musiała spe­cjal­nie się gim­na­sty­ko­wać – Magda przez cały czas prze­by­wała w miej­scu zamel­do­wa­nia. Stróże prawa mieli nakaz dopro­wa­dze­nia jej do aresztu, lecz naj­wy­raź­niej się do tego nie palili. Poli­cjanci rzadko sami ini­cjują pro­ce­dury poszu­ki­waw­cze. Dzia­łają dopiero wtedy, gdy sąd na nich naci­ska. Liczą na szczę­śliwy traf, że osoba poszu­ki­wana sama się znaj­dzie, na przy­kład pod­czas kon­troli dro­go­wej, spraw­dza­nia doku­men­tów, ewen­tu­al­nie w związku z wezwa­niem do awan­tury domo­wej lub zakłó­ca­nia porządku publicz­nego. Wtedy funk­cjo­na­riu­sze mają sprawę z głowy.

Po Magdę przy­szli do jej domu.

– Jestem zatrzy­mana? – spy­tała, a oni przy­tak­nęli. – Dobrze, daj­cie mi tylko chwilę, pano­wie.

Wycią­gnęła z szafy od dawna spa­ko­waną walizkę, chwy­ciła kule i sta­nęła w przed­po­koju gotowa do wyj­ścia.

– Skąd pani wie­działa, że po nią przyj­dziemy? – nie mogli się nadzi­wić poli­cjanci.

– Kochani, ja od pół roku jestem gotowa, żeby pójść do wię­zie­nia, tylko wam się nie spie­szyło – odpo­wie­działa zgod­nie z prawdą.

W walizce miała wszystko, co potrzebne, by prze­trwać pierw­sze tygo­dnie za kra­tami: środki higieny oso­bi­stej, coś do pisa­nia, do czy­ta­nia. Tylko jedze­nia nie zapa­ko­wała, bo przez tyle czasu w sza­fie by się zepsuło.

Narze­czo­nemu powie­działa, że nie wymaga od niego wier­no­ści po gro­bową deskę.

– Jesteś młody, a mło­dość musi się wyszu­mieć – stwier­dziła, ocie­ra­jąc mu łzy. – Ocze­kuję od cie­bie, że będziesz odwie­dzał mnie w wię­zie­niu i przy­wo­ził mi syna. I że będziesz wpła­cał pie­nią­dze na moje wypi­ski [zakupy w wię­zie­niu – przyp. aut.]. Nie przy­sy­łaj Bóg wie jakich paczek. Odbędę karę i wrócę do domu, to będę sobie żyła jak wielka pani. Za kra­tami potrze­buję wyłącz­nie tego, co jest mi nie­zbędne: papie­ro­sów, kawy i zupek chiń­skich. Reszta mnie nie inte­re­suje.

Narze­czony odwie­dzał ją co dwa tygo­dnie, ale po kilku mie­sią­cach sam tra­fił do aresztu. Wdał się w jakąś bójkę w tram­waju i Magda została bez wspar­cia.

Nie od razu zna­la­zły­śmy się w jed­nej celi – ja byłam jesz­cze przed pra­wo­moc­nym wyro­kiem, a jej sprawa w sądzie już się zakoń­czyła, zatem prze­by­wa­ły­śmy na innych oddzia­łach.

– Pro­szę mnie nie sadzać z żad­nymi les­bij­kami i dzie­cio­bój­czy­niami, bo nie ręczę za sie­bie i któ­rejś wpier­dolę – wymu­siła na admi­ni­stra­cji.

W tych spra­wach nie prze­wi­dy­wała kom­pro­mi­sów. Miała przez to sporo pro­ble­mów, lecz ni­gdy nie ustą­piła.

Warto było cze­kać pół roku, żeby wresz­cie ją spo­tkać.

Ucho od śledzia

Magda miała natu­ralną urodę. Nie musiała się malo­wać, żeby olśnie­wać – fan­ta­stycz­nie zbu­do­wana, strze­li­sta, z ciem­nymi oczami i kasz­ta­no­wymi wło­sami. Myśla­łam, że jest Cyganką, ze względu na śniadą kar­na­cję, ale widać czy­stej krwi Polki też bywają egzo­tyczne.

– Była­byś kró­lową Cyga­nów – żar­to­wa­łam, nie wie­dząc jesz­cze, że jej fach też może się koja­rzyć z Romami.

– Jestem zło­dziejką z krwi i kości – mówiła o sobie. – Nic innego poza grą w siatkę i zło­dziej­stwem nie potra­fię w życiu robić.

– Madzia, prze­cież ty w ogóle nie wyglą­dasz na zło­dziejkę – mówi­łam naiw­nie.

– I dla­tego byłam taka dobra. Nie ma pod słoń­cem takiego faceta, któ­remu nie ukra­dła­bym port­fela. Nie ma na świe­cie takiego sklepu jubi­ler­skiego, któ­rego nie ogo­ło­ci­ła­bym z kosz­tow­no­ści. Potra­fi­ła­bym to zro­bić nawet w samym Nowym Jorku. Byłam naj­lep­sza.

– To dla­czego wpa­dłaś?

– Dobra passa w życiu też się kie­dyś koń­czy.

Podobno wyszko­lił ją naj­lep­szy spe­cja­li­sta w zło­dziej­skim fachu. Dru­giego takiego w Pol­sce nie było i długo nie będzie – prze­ko­ny­wała z dumą. Tajem­ni­czy mistrz był w jej opo­wie­ściach jakby żyw­cem wzięty z filmu Vabank Juliu­sza Machul­skiego. Ni­gdy nikomu nie powie­działa – ani pod­czas prze­słu­cha­nia, ani w luź­nej roz­mo­wie – jak się nazy­wał. Śled­czy wiele jej obie­cy­wali w zamian za ujaw­nie­nie jego toż­sa­mo­ści, lecz ona nie poszła na żaden układ. Nie wydała też swo­jej wspól­niczki, z którą przez lata pra­co­wała. Poli­cja dep­tała im po pię­tach, ale wciąż bra­ko­wało twar­dych dowo­dów. Tym­cza­sem one kur­so­wały mię­dzy Ślą­skiem i Pomo­rzem, czę­sto wyjeż­dżały za gra­nicę, głów­nie „na roboty” do Nie­miec.

Magda zaczy­nała jako kie­szon­ko­wiec. Była spe­cja­listką od port­feli. Z cza­sem roz­sze­rzyła zawo­dowy reper­tuar i miała swo­ich pase­rów, któ­rzy od ręki pozby­wali się gorą­cego jesz­cze towaru. Kie­ro­wała się zasadą, żeby ciu­chów i butów nie kraść w celach han­dlo­wych, za to fata­łaszki dla sie­bie i adi­dasy dla syna wyno­siła ze skle­pów w ilo­ściach hur­to­wych. Żaden, nawet reno­mo­wany dom han­dlowy nie wymy­ślił takich zabez­pie­czeń, które by ją powstrzy­mały. Bez trudu pozby­wała się kodów kre­sko­wych oraz innych pika­ją­cych puła­pek na zło­dziei. Mówiła, że dla fachowca (a za takiego się uwa­żała) nie sta­no­wią one naj­mniej­szego pro­blemu. Nie bawiła się w kra­dzieże deta­liczne. Ciu­chy dla sie­bie i syna wyno­siła ze skle­pów w tor­bach podróż­nych.

Nie miała tele­fonu sta­cjo­nar­nego, komórki z abo­na­men­tem, konta w banku ani zna­jo­mych na Face­bo­oku. Zło­dziej­skie pie­nią­dze wkła­dała do sło­ików i zako­py­wała w ogródku. Wystrze­gała się pod­pi­sy­wa­nia jakich­kol­wiek umów, w któ­rych musia­łaby podać swój PESEL, adres i nazwi­sko. Uwa­żała, że jest cał­ko­wi­cie ano­ni­mowa, a jej dane znał tylko klub spor­towy, w któ­rym grała, i… poli­cja.

Nie mam poję­cia, w jaki spo­sób wpa­dła. Ona sama ni­gdy o tym nie opo­wia­dała, a infor­ma­cje z innych źró­deł kom­plet­nie mnie nie inte­re­so­wały. Wiem jedy­nie, że całą winę wzięła na sie­bie i że dostała ponad cztery lata wię­zie­nia.

– Ta kobieta nie może być zło­dziejką, to nie­moż­liwe – prze­ko­ny­wał przed sądem tak­sów­karz, który przez trzy lata woził Magdę i jej wspól­niczkę do pracy. – Dał­bym głowę, że to świet­nie sytu­owane biz­ne­swo­men, takie były ele­ganc­kie i pach­nące. Dawały wyso­kie napiwki, jadały w naj­lep­szych restau­ra­cjach, zatrzy­my­wały się przy naj­lep­szych skle­pach i posłu­gi­wały się naj­po­praw­niej­szą pol­sz­czy­zną. Ktoś taki miałby okra­dać sklepy jubi­ler­skie? Wyklu­czone!

Złodziejskie patenty

– Skąd ty jesteś, Beata? – zapy­tała mnie na spa­cer­niaku, gdy nasza zna­jo­mość jesz­cze racz­ko­wała.

– Ze Świ­no­uj­ścia, a co?

– Lubię to mia­sto, ludzie tam bogaci. Na ulicy [tu nazwa] był taki jubi­ler. Piękną miał biżu­te­rię.

– To sklep przy­ja­ciół moich rodzi­ców. Pamię­tam, że kilka lat temu mieli wła­ma­nie. Bar­dzo to prze­żyli, pod­upa­dli na zdro­wiu.

– To nasza robota, to zna­czy moja i wspól­niczki. – Wes­tchnęła. – Szkoda, że nie zna­ły­śmy się wcze­śniej. Nie kra­dła­bym w twoim mie­ście.

W Świ­no­uj­ściu zawsze były pie­nią­dze – kie­dyś ame­ry­kań­skie dolary, szwedz­kie korony i nie­miec­kie marki, dzi­siaj głów­nie euro. Rze­czy­wi­ście miesz­kają tam bogaci ludzie i coraz licz­niej­sza grupa kre­zu­sów, do któ­rych należą hotele, pen­sjo­naty i gastro­no­mia. Mia­sto jest poło­żone na 44 wyspach, więc żyje się tam ina­czej niż w głębi kraju. Połą­cze­nia pro­mowe z Danią, Szwe­cją i Nor­we­gią spra­wiły, że ten kawa­łek Pol­ski zawsze był oknem na świat. W Świ­no­uj­ściu nawet za komuny było dobrze. Port dawał pracę, ludzie pły­wali na stat­kach dale­ko­mor­skich i pro­mach, zara­biali w dewi­zach. Kiedy w Pol­sce było szaro i sier­mięż­nie – u nas kwi­tło życie, szcze­gól­nie nocne. Dzi­siaj wię­cej tam kura­cju­szy niż cink­cia­rzy i pro­sty­tu­tek, jak daw­niej.

– Beata, jak wy może­cie tam żyć, skoro zamiast jechać do mia­sta, musi­cie pły­wać pro­mami? – dzi­wiła się Magda.

– Jeste­śmy wyspia­rzami, lubimy mieć dystans do lądu. – Śmia­łam się. – Nie dusimy się we wła­snym sosie, bo tuż obok jest gra­nica. Han­del z Niem­cami kwit­nie od lat, więc nudy nie ma. U nas zawsze było ina­czej niż w głębi kraju, cho­ciaż dro­żej. Mie­li­śmy wię­cej nowo­ści ze świata i faj­nych ciu­chów.

– Wia­domo, por­towe życie – powie­działa z nostal­gią.

– Madzia, powiedz mi, jak to robi­ły­ście – zmie­ni­łam temat.

– Co? – uda­wała, że nie wie, o co pytam.

– Jak kra­dły­ście biżu­te­rię?

– Szcze­gó­łów nie mogę ujaw­niać. Wiesz, tajem­nice zawo­dowe.

– Ale ja znam ten sklep w Świ­no­uj­ściu, wiem, jaki jest roz­kład pomiesz­czeń. Eks­pe­dientka ni­gdy nie wycho­dzi na zaple­cze, jeśli na miej­scu nie ma zmien­nika. Prze­cież jakoś musia­łaś odwró­cić ich uwagę. Potem wyjąć towar spod lady, te wszyst­kie łań­cuszki, pier­ścionki i bran­so­letki. Jak to moż­liwe?

– To było naprawdę pro­ste. Trzeba było mieć patent, wspól­nika i być bar­dzo zgra­nym.

– Mów kon­kret­nie – pona­gla­łam.

– OK, no więc było tak…

Magda i jej wspól­niczka wcho­dziły do jubi­lera, ele­ganc­kie i wypach­nione, jak to miały w zwy­czaju. Zawsze oddziel­nie, jakby się nie znały. Magda wpa­try­wała się w gabloty i po chwili zasta­no­wie­nia pro­siła o poka­za­nie jakiejś bły­skotki. W tym momen­cie wspól­niczka sku­tecz­nie odwra­cała uwagę eks­pe­dientki, na przy­kład uda­wała, że wypadł jej port­fel albo że coś zgu­biła i trzeba tego poszu­kać. Mogła też uda­wać, że zoba­czyła przez szybę, jak ktoś z prze­chod­niów staje się ofiarą kra­dzieży. „Co za bez­czel­ność! W biały dzień, i to na dep­taku, wyrwał star­szej kobie­cie torebkę!” W tym momen­cie wzrok eks­pe­dientki wędro­wał za szybę, a ręce Magdy pod ladę. Wystar­czyła chwila nie­uwagi sprze­daw­czyni, aby wyszły ze sklepu z łupem za kil­ka­dzie­siąt tysięcy.

– Naj­sku­tecz­niej­szy był patent na omdle­nie lub zasłab­nię­cie w ciąży – opo­wia­dała Magda. – Cza­sami wystar­czyło nadep­nąć klien­towi na nogę i już robiło się zamie­sza­nie. Ludzie mają natu­ralny odruch nie­sie­nia pomocy i zło­dzieje na tym bazują. To czy­sta psy­cho­lo­gia. Wszy­scy bie­gną, żeby pomóc kobie­cie w ciąży lub dziecku, a ty spo­koj­nie robisz swoje. W takich chwi­lach mogę nawet wejść za ladę i wszystko zgar­nąć.

– I nikt tego nie widzi?

– Naj­wy­żej kamera, ale od czego jest cha­rak­te­ry­za­cja? W ciągu kilku sekund już mnie nie było.

– A wspól­niczka?

– Zosta­wała w środku, żeby nikt nie nabrał podej­rzeń.

Nie zna­łam wcze­śniej osoby tak sil­nej psy­chicz­nie jak Magda. Przy­się­gam, że nie chcia­ła­bym być jej wro­giem. Kro­czyła wła­sną drogą, a za błędy odpo­wia­dała bez uża­la­nia się nad sobą. „Damy radę” to jej powie­dze­nie, które na zawsze sobie przy­swo­iłam. Ani wcze­śniej, ani póź­niej nie mia­łam w życiu tak życz­li­wej kole­żanki. Widać musia­łam pójść do wię­zie­nia, żeby kogoś takiego spo­tkać.

Kipisz przez ćpunkę

W naszej ośmio­oso­bo­wej celi zakwa­te­ro­wano ćpunkę, na którą mówi­ły­śmy Szyjka. Prze­nie­siono ją z innego miej­sca po tym, jak w bal­sa­mie do ciała pró­bo­wała prze­my­cić środki psy­cho­tro­powe. Paskudne dzie­wu­szy­sko, sprze­dajne i nie­do­myte. Odsta­wie­nie nar­ko­ty­ków spo­wo­do­wało u niej wil­czy ape­tyt. Nic innego by nie robiła, tylko jadła. Odda­wa­ły­śmy jej swoje por­cje, bo wciąż było jej mało. Od pierw­szej chwili Magda miała ją na oku. Przez Szyjkę mia­ły­śmy każ­dego dnia kipisz w celi. Skoro raz prze­my­cała tabletki, to było pewne, że znów spró­buje ukryć je na przy­kład w san­da­łach lub we wło­sach.

Kipisz polega na tym, że Służba Wię­zienna prze­szu­kuje wszystko, co nada­wa­łoby się na skrytkę: szafki, rekla­mówki, pościel i mate­race. Spraw­dzają wszę­dzie, aż coś znajdą lub niczego nie znajdą. Po kipi­szu trzeba sprzą­tać, bo wszystko jest wywró­cone do góry nogami. Sporo z tym zachodu – szcze­gól­nie wtedy, gdy na małej powierzchni mieszka osiem kobiet i rze­czy z zało­że­nia jest za dużo.

Tam­tego dnia nasza cela wyglą­dała jak po trzę­sie­niu ziemi. Wró­ci­ły­śmy z godzin­nego spa­ceru i prze­cie­ra­ły­śmy oczy ze zdzi­wie­nia, że funk­cjo­na­riuszki wło­żyły w swoją pracę tyle serca. Na pod­ło­dze kawa i cukier wysy­pane ze sło­ików, jedze­nie zmie­szane z tyto­niem i odzieżą, z tru­dem zdo­byte kosme­tyki w total­nym cha­osie: wylany tonik, płyn do dema­ki­jażu, moje maseczki od mamy powy­cią­gane z opa­ko­wań i rzu­cone na lino­leum. Do tego wszyst­kiego środki higieny oso­bi­stej, pod­pa­ski, wysy­pany z pudełka pro­szek do pra­nia. Mate­race pozrzu­cane z łóżek, pościel i koce sko­tło­wane.

W wię­zie­niu jesz­cze wie­lo­krot­nie widy­wa­łam cele po prze­szu­ka­niu. Miesz­ka­łam póź­niej z pewną zabój­czy­nią, która noto­rycz­nie paliła trawkę. Nie mia­łam poję­cia, jak zała­twiała sobie te skręty. Zna­cie zapach mari­hu­any? Jest spe­cy­ficzny, nie można go pomy­lić z żad­nym innym. Kiedy straż­niczki zlo­ka­li­zo­wały jego źró­dło, robiły nam kipisz. Takie są pro­ce­dury i ist­nieje ryzyko, że sie­dząc z nar­ko­manką lub alko­ho­liczką, trzeba będzie przez to prze­cho­dzić. Ale cze­goś takiego jak wtedy nie zoba­czy­łam już ni­gdy. Służba Wię­zienna prze­szła samą sie­bie, pozba­wia­jąc nas wszyst­kiego, co zgro­ma­dzi­ły­śmy.

Nie wie­dzia­ły­śmy, od czego zacząć sprzą­ta­nie. Tym­cza­sem Szyjka spra­wiała wra­że­nie, jakby jej to w ogóle nie doty­czyło.

– Gady zasrane – burk­nęła tylko pod nosem, po czym bez­tro­sko wsko­czyła na swoje łóżko.

Ogar­nęła mnie nie­moc i żal, szcze­gól­nie z powodu tych mase­czek do twa­rzy od mamy. W ogóle wszyst­kiego było mi żal, bo do zaku­pów w wię­zien­nej kan­ty­nie pozo­stało jesz­cze kilka dni. Zosta­łam bez kawy, a to już był koniec świata, więc usia­dłam w kucki i się roz­pła­ka­łam.

– Czego one szu­kały w kawie, cukrze? – nie mogłam zro­zu­mieć.

– Jak to „czego”? Wia­domo, że table­tek tej ćpunki – skwi­to­wała Magda.

– Skoro tak, to powinny grze­bać w jej rze­czach, nie w naszych.

– Beatka, nie płacz – Magda na to. – Ja ci pomogę wszystko pozbie­rać.

– Co tu zbie­rać? To wszystko trzeba poza­mia­tać i wyrzu­cić!

Szyjka głu­pio się zaśmiała i sko­men­to­wała we wła­ści­wym sobie stylu:

– Jebać to.

W Magdę jakby grom z jasnego nieba strze­lił.

– Słu­chaj, ty zawszona wywłoko – wyce­dziła przez zęby. – Jak jesz­cze raz wró­cimy ze spa­cer­niaka i będzie taki kipisz przez cie­bie, to cię zaje­bię. Tak ci przy­pier­dolę, że będą cię zeskro­by­wać ze ścian. A teraz idź pod furtę [meta­lowe, okra­to­wane drzwi przed dyżurką oddzia­ło­wych – przyp. aut.] i na kola­nach bła­gaj wycho­wawcę, dyrek­tora albo samego Pana Boga o prze­nie­sie­nie, bo cię, kurwo, zabiję jedną ręką.

Unio­sła dłoń, czym wpra­wiła Szyjkę w dygot. Ćpunka pod­kur­czyła nogi, bojąc się zejść z łóżka. Tym­cza­sem w Magdę naprawdę wstą­pił dia­beł.

– Wypier­da­laj z celi, bo cię zła­mię jak zapałkę! – ryk­nęła.

– Nie doty­kaj mnie, ja jestem w ciąży – zapisz­czała Szyjka.

– No to tak cię pier­dolnę, że prę­dzej poro­nisz, niż gine­ko­loga zoba­czysz! – Magda aż zaci­snęła szczęki. W tej furii wyda­wała się jesz­cze więk­sza niż w rze­czy­wi­sto­ści. – Nie zniosę dłu­żej tej gnidy w naszym oto­cze­niu – powie­działa nie­swoim gło­sem. – To wszystko przez nią. Żebym już ni­gdy wię­cej nie widziała, że pani Beatka pła­cze przez cie­bie! – krzyk­nęła do Szyjki.

– Daj spo­kój, Madzia – popro­si­łam, chwy­ta­jąc ją za rękę. Ale ona miała pię­ści zaci­śnięte jak bok­ser gotów do wypro­wa­dze­nia lewego sier­po­wego.

– Beata, ty nie widzisz, że to ją dowar­to­ścio­wuje, że przez nią ryczysz?! Nie dawaj tej gni­dzie satys­fak­cji! Nie pozwolę, żebyś przez sukę pła­kała!

Ćpunka zesko­czyła z łóżka, pod­bie­gła do drzwi celi i wci­snęła domo­fon przy­wo­łu­jący straż­niczkę. Wyglą­dała jak sie­dem nie­szczęść. Była prze­ra­żona.

– Pani oddzia­łowa! Pani oddzia­łowa! – krzy­czała.

Tym­cza­sem Magda zbli­żała się do niej jak kot do wró­bla. Blady strach padł na nas wszyst­kie.

– Gadaj sobie, kurwo, gadaj do tego domo­fonu – rzu­ciła zło­wrogo.

Zamar­ły­śmy. Dziew­czyny nie ode­zwały się sło­wem. Jedno ude­rze­nie pię­ścią i Szyjka nie żyje, prze­mknęło mi przez myśl. Magda chwy­ciła ćpunkę za fraki i rzu­ciła nią w powie­trze. Rap­tem czter­dzie­ści kilo­gra­mów uza­leż­nio­nego od psy­cho­tro­pów ciała szybko pozbie­rało się z pod­łogi i znowu przy­kle­iło do domo­fonu.

W tym momen­cie oddzia­łowa otwo­rzyła drzwi.

– Co jest? – zapy­tała.

– A bo ja chcia­ła­bym zmie­nić celę – wydu­kała ćpunka.

– No jasne! – ryk­nęła kpiąco funk­cjo­na­riuszka. – Może jesz­cze zakład karny zmie­nimy, co? Czego jesz­cze sobie pani życzy? – iro­ni­zo­wała.

Nie­moż­liwe, żeby straż­niczka nie sły­szała, co się wcze­śniej działo. Na naszym oddziale było tylko sześć cel, a drzwi nie­szczelne, więc dźwięki się nio­sły. Oddzia­łowa nie musiała nawet pod­słu­chi­wać, aby sły­szeć każde nasze słowo. Nie inter­we­nio­wała, ponie­waż słusz­nie zało­żyła, że to my same, a nie Służba Wię­zienna, musimy zro­bić z Szyjką porzą­dek. Spoj­rzała poro­zu­mie­waw­czo na Magdę, potem z nie­chę­cią na ćpunkę i powie­działa:

– Jak przyj­dzie wycho­wawca, to mu prze­każę.

Służba Wię­zienna nie ma obo­wiązku speł­nia­nia wszyst­kich próśb osa­dzo­nych. Cza­sami musi minąć kilka dni, zanim wycho­wawca zain­te­re­suje się sprawą. Znacz­nie szyb­ciej inter­we­niuje psy­cho­log, który potra­fił przy­je­chać po godzi­nach, gdy z dziew­czy­nami działo się coś złego. Wtedy jed­nak nie wyda­rzyło się nic szcze­gól­nego. To była lek­cja wycho­waw­cza, albo raczej przy­spo­so­bie­nie do życia w celi. Jak­kol­wiek by to zaj­ście nazwać, afery po nim nie było.

Szyjkę wywie­ziono do wię­zie­nia dla kobiet w Gru­dzią­dzu – naj­więk­szego i naj­słyn­niej­szego w Pol­sce. Po roku też tam tra­fi­łam. Spo­tka­ły­śmy się, ale na jej widok odwró­ci­łam głowę z nie­chę­cią. Matka trójki dzieci pozba­wiona wła­dzy rodzi­ciel­skiej, zupełne zero, pato­lo­gia. W wię­zie­niu zna­la­zła spo­sób na prze­trwa­nie – nar­ko­tyki zastą­piła roman­sami z podob­nymi do niej kobie­tami. Cho­dziła wiecz­nie zako­chana, czyli też na haju.

Magda oka­zała się nie tylko silną, ale też hono­rową i dumną kobietą. Wła­ści­wie nie miała żad­nych sła­bo­ści, poza bez­gra­niczną tęsk­notą za synem, który robi dziś karierę spor­tową jako młody pił­karz. Ona też została wywie­ziona do Gru­dzią­dza. Wiem, że ubie­gała się o warun­kowe zwol­nie­nie, ale nie daro­wano jej ani dnia kary. Nie pła­kała z tego powodu jak więk­szość dziew­czyn, tylko waliła pię­ścią w ścianę, pozby­wa­jąc się złej ener­gii. Ogól­nie nie miała w sobie agre­sji, lecz jakąś kró­lew­ską god­ność, któ­rej nie pozwa­lała nikomu zdep­tać.

Gdyby kilka lat temu ktoś mi powie­dział, że zło­dziejka będzie dla mnie auto­ry­te­tem i przy­ja­ciółką, pew­nie umar­ła­bym ze śmie­chu. Ni­gdy w życiu! Takie rze­czy się nie zda­rzają – powie­działabym lek­ce­wa­żąco. A jed­nak życie płata figle, więc „ni­gdy nie mów ni­gdy”.

Dzi­siaj Magda jest innym czło­wie­kiem. W wię­zie­niu wyda­rzyło się coś, co na zawsze odmie­niło jej życie. Teraz to ja jestem silna, a ona słaba i zdana na innych. Pora, abym jej wyna­gro­dziła wszystko z nawiązką, podzię­ko­wała za wspar­cie i pomoc w wię­zie­niu. Nie przy­pusz­cza­łam tylko, że ten czas nadej­dzie tak szybko i że będą to smutne oko­licz­no­ści.

Ale o tym jesz­cze nie teraz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Text copy­ri­ght © by Ewa Ornacka 2018

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2018, 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Paweł Pan­cza­kie­wicz/PAN­CZA­KIE­WICZ ART.DESIGN®

Na okładce zdję­cie z planu serialu „Ska­zana”, pro­duk­cja TVN, 2024

Anna Włoch

Logo­typ serialu „Ska­zana”, pro­duk­cja TVN, 2024

San­dra Różycka

Wyda­nie III e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Ska­zana, wyd. III, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-885-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer