Skazani za życia - Marco De Franchi - ebook

Skazani za życia ebook

Marco De Franchi

4,2
46,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Chłopczyk błąkający się po bezdrożach w środku nocy skrywa mroczną tajemnicę. Fosco twierdzi, że został porwany, a potem zdołał uciec, klucząc wśród toskańskich pól. Nikt mu nie wierzy, a może nikt nie wsłuchał się uważnie w jego opowieść. A ja tak. I wiem, że za słowami chłopca kryje się coś przerażającego. Coś, co przerasta nie tylko jego, ale także i mnie. Nie mam pojęcia, o co chodzi. Dopiero gdy znika kolejne dziecko, dostrzegam nikłe światełko, które pozwala mi skupić się na śledztwie. Fosco i Andrea mieszkają daleko od siebie, nigdy się nie spotkali, nie mają ze sobą nic wspólnego. Nic, poza wyglądem: są niemal identyczni, można ich uznać za bliźniaków. Niestety Andrea nie wraca do domu i to ja muszę go odnaleźć. Muszę ustalić, kto zamordował jego ojca i odebrał matce dziecko. Muszę go ocalić. Sama nie zdołam tego dokonać, potrzebuję pomocy. Jedyną osobą, która we mnie wierzy, jest Fabio Costa, policjant o mrocznej przeszłości odstawiony na boczny tor, którego zesłano na mały prowincjonalny komisariat. Kiedy liczba ofiar niepokojąco wzrasta, a kolejne zagadki wydają się coraz trudniejsze do rozwiązania, zdaję sobie sprawę, że człowiek stojący za morderstwami stworzył niemalże doskonały plan o znacznie szerszym zasięgu. Jego chorobliwa, zaciekła i niepowstrzymana obsesja popycha go do urzeczywistniania szalonych wizji. Do zmiany ich w koszmarne dzieła sztuki. Nazywam się Valentina Medici i jestem młodym komisarzem w centrali operacyjnej policji, a to moje pierwsze poważne śledztwo, które może okazać się też ostatnim w mojej karierze. Nikt, kto raz wpadnie do głębokiej, ciemnej studni, nie może liczyć, że wyjdzie z tego cały i zdrowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 708

Oceny
4,2 (16 ocen)
8
4
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
boomway999

Nie oderwiesz się od lektury

Wyjątkowa, nieodkładalna, wciągająca, mroczna, nieszablonowa powieść kryminalna.
20
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna i nieodkladalna ksiazka, ktora koniecznie musicie poznac! Polecam!
00
Nathalie3531

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Jeśli istnieje artysta mogący oddać niepokój, którego sprawcą jest poszukiwany porywacz dzieci to jest to właśnie Caravaggio." Ciemność nocy przeszywa światło reflektorów, oświetlając biegnącego skrajem drogi chłopca. Przerażony, wycieńczony, od razu zwraca uwagę przypadkowego kierowcy. Wyjawia, że został porwany, ale udało mu się uciec. W słowa chłopca wierzy młoda komisarz Valentina Medici, która czuje, że za historią chłopca kryje się coś przerażającego, co wymyka się wszelkim wyobrażeniom. W chwili, gdy znika kolejne dziecko rozpoczyna rozpaczliwą walkę z czasem oraz nieobliczalnym przeciwnikiem, który nie cofnie się przed niczym, by spełnić swoje chore wizje. Niekwestionowany mistrz suspense'u Hitchcock mawiał: "Na początku filmu musi być trzęsienie ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć." Myślę, że Autor podczas pracy nad książką wziął sobie te słowa do serca, bo kierował się dokładnie tą zasadą. Już sam wstęp wstrząsa czytelnikiem, a to tylko preludium misternej inscenizacji, k...
00

Popularność




La condanna dei viventi

Longanesi & C. © 2022

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Aneta Banasik

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Na okładce wykorzystano zdjęcie obrazu Caravaggia Koncert.

Redakcja: Katarzyna Łopaciuk

Korekta: Maria Zając, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz

Info o dofinansowaniu:

Tłumaczenie tej książki powstało dzięki wsparciu

Centrum Książki i Czytelnictwa włoskiego Ministerstwa Kultury.

ISBN: 978-83-8230-642-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

Śmierć jest naga

1

Chłopczyk biegł skrajem drogi niczym wystraszone zwierzę w środku nocy. Mężczyzna w samochodzie przypomniał sobie słynne zdjęcie przedstawiające wietnamską dziewczynkę o imieniu Kim uciekającą w popłochu, podczas gdy napalm palił jej skórę na plecach. Znajdowali się na drodze wojewódzkiej numer siedemdziesiąt cztery zwanej Maremmaną, która na tym odcinku biegła wzdłuż skalistej wyżyny goszczącej miasteczko Sorano z jego migoczącymi w ciemnościach światłami, a następnie przecinała rozciągające się wokoło pola prowincji Grossetto.

Mężczyzna upewnił się, że nikt za nim nie jedzie, i ostrożnie zwolnił, by w końcu zatrzymać swoją toyotę highlander w pobliżu zbocza. Poza blaskiem reflektorów nie było w okolicy żadnego innego oświetlenia. Chłopczyk, nie zwalniając biegu, zniknął za zakrętem, zza którego kierowca przed chwilą wyjechał. Mężczyzna wysiadł z samochodu i ruszył śladem uciekiniera. Nie miał czasu, aby sięgnąć po żółtą kamizelkę, i tylko w duchu się modlił, żeby nie nadjechały inne samochody. W tym miejscu droga się zwężała i gdyby jakieś auto wyskoczyło nagle zza zakrętu na wprost chłopca, kierowca z pewnością nie zdążyłby zahamować.

Dziecko wydawało się naprawdę przerażone i mężczyzna obawiał się, że krzykiem tylko jeszcze bardziej je przestraszy i w rezultacie mały rzuci się w zarośla, aby zniknąć na dobre w plątaninie gałęzi. A tam już go nie znajdzie.

Chłopiec musiał być wykończony, bo mężczyzna dogonił go zaledwie po kilku minutach i zatrzymał jednym zdecydowanym ruchem.

– Stój! – wysapał, z trudem łapiąc powietrze.

Nie zdążył nawet porządnie się zdziwić, jak wychudzone i zimne jest nagie ramię, które udało mu się chwycić, gdy dziecko odwróciło się szybko i wbiło mu zęby w dłoń. Mężczyzna zawył z bólu, ale stłumił naturalny odruch, żeby odepchnąć małego. Zamiast tego objął go i próbując zatamować grad kopniaków oraz uderzeń pięści, szepnął:

– Stój, uspokój się, na litość boską. Chcę ci pomóc. Chcę ci tylko pomóc.

Chłopczyk zaczął krzyczeć, lecz jego słowa były kompletnie niezrozumiałe. Potem przewrócił oczami i w końcu zemdlał mu w ramionach.

W tym momencie w pobliżu zahamował inny samochód, a bezlitosne światło jego reflektorów zatrzymało całą scenę niczym w kadrze. Mężczyzna zamarł w bezruchu, wyobrażając sobie, jakie wrażenie musiał wywołać obraz, który zobaczył na drodze kierowca oświetlającego ich auta. Potężny, masywny typ tulący do siebie ciało nieprzytomnego dziesięcio-, no może dwunastolatka. Dziecko było zupełnie nagie.

2

Jechali wielkim subaru w kolorze gołębim, które Angelo Zucca, jej asystent, wykorzystywany też jako kierowca, określił mianem salonu na czterech kołach. Valentina wolałaby coś mniej rzucającego się w oczy, ale trzeba się zadowolić dobrami rodzinnymi, a jej rodziną było centrum operacyjne policji państwowej.

Podróż okazała się stosunkowo krótka. Niecałe dwie godziny, włączając w to dobre trzydzieści minut, które zeszło im na przedzieraniu się przez korek na obwodnicy otaczającej miasto. Valentina wykorzystała ten czas na zapoznanie się z informacjami, które przekazano jej przed wyjazdem i które szybko skopiowała na swój laptop. W rzeczywistości nie było tego wiele. Może nawet za mało, żeby uzasadnić interwencję centrum operacyjnego, ale komendant Giuseppe Falcone był nieugięty:

– Musisz się tym zająć osobiście, nie wystarczy jeden z twoich współpracowników. Nie mam zaufania do szefa grupy operacyjnej z Grosseto. Istnieje ryzyko, że zlekceważył sprawę. Spróbuj się jak najszybciej przekonać, czy naprawdę powinniśmy się tym zająć, a jak nie, to pożegnaj się ładnie, zrób w tył zwrot i wracaj, nie tracąc czasu.

Valentina jak zwykle bez dyskusji wypełniła rozkaz.

Dziewczyna czekająca na nich przed wejściem do komendy była niewysoka i drobna, z burzą czarnych loków na głowie.

– Dottoressa Medici? – zapytała, ściskając jej rękę, a zaraz potem, nie czekając na odpowiedź, przedstawiła się: – Inspektor Blasi. Roberta Blasi. Miło mi panią poznać.

Chociaż jej postura tego nie zapowiadała, uścisk dłoni miała mocny i zdecydowany. Oczy jej błyszczały.

Angelo Zucca przedstawił się z typowym dla siebie znudzonym wyrazem twarzy, po czym Blasi poprowadziła ich do wnętrza budynku.

– Przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu to nie moja działka – wyjaśniła, gdy przechodzili obok dyżurki, dając przy tym znak posterunkowemu, że nie ma potrzeby sprawdzania dokumentów gości. – Jeśli jednak nie ma pani nic przeciwko, przedstawię pokrótce obraz sytuacji.

– Nie jest pani odpowiedzialna za prowadzenie śledztwa? – zapytała zdziwiona Valentina, kiedy wchodzili na korytarz prowadzący do pokoi zajmowanych przez grupę operacyjną.

Blasi zaczerwieniła się lekko.

– Ta sprawa nie leży w gestii mojego wydziału, ale akurat pełniliśmy służbę, kiedy dostaliśmy wezwanie, i jako pierwsi znaleźliśmy się na miejscu… Jeszcze dokładnie nie wiemy, co tak naprawdę się stało. Większość funkcjonariuszy nie sądzi, że rzeczywiście doszło do porwania nieletniego.

– Pani też tak uważa?

– Jeszcze nie wyrobiłam sobie zdania.

– W porządku – ucięła krótko Valentina, zniesmaczona pobieżnością, z jaką miejscowi zdawali się zajmować sprawą. – W takim razie słucham, co ma mi pani do przekazania.

Angelo Zucca od razu skorzystał z okazji, by przysiąść na skraju pierwszego lepszego biurka, a na jego twarzy pod gęstą brodą zagościł tajemniczy uśmiech. Miał spore doświadczenie w pracy w grupie operacyjnej i takie zachowanie wyraźnie mówiło: niech się pani nie wkurza, dottoressa, to zwykli policjanci z prowincji, nic na to nie poradzimy.

Valentina doskonale znała ten psychologiczny mechanizm: za każdym razem, gdy specjaliści z centrali mieszali się w lokalne śledztwo, wyczuwało się wyraźną nieufność miejscowych funkcjonariuszy, a często dochodziło też do swego rodzaju rywalizacji. Ona nie była czymś takim w ogóle zainteresowana. Miała za zadanie udać się na miejsce zawsze, kiedy dostawała taki rozkaz, rozeznać się w sytuacji i ustalić, czy uzasadniona jest interwencja centrali, i zwinąć się najprędzej, jak to możliwe. Miała tyle zaległej roboty do wykonania, że nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu na kompetencyjne gierki pomiędzy śledczymi.

– Jak już wiecie, chłopczyk nazywa się Fosco Agnelli – zaczęła mówić inspektor Blasi. – W grudniu skończy dwanaście lat. Jest inteligentny, ale sprawia kłopoty wychowawcze. Ma trudny charakter. Zniknął wczoraj po południu z miasteczka Sorano, w którym jest około trzech tysięcy mieszkańców i praktycznie wszyscy się znają. O trzynastej wyszedł ze szkoły, ale nie dotarł do domu. A to zaledwie sześćset metrów, sprawdziliśmy. Nie sposób się zgubić, zwłaszcza jeśli mieszka się tam przez całe życie. Matka chłopca, Luisa Marini, czekała na niego z obiadem i od razu zgłosiła zaginięcie. Ojciec mieszka we Francji, bo rodzice są w separacji. Skontaktowaliśmy się z nim natychmiast, ale oczywiście nic nie wiedział. Wczoraj późnym wieczorem, przed północą, dziecko zostało odnalezione kilka kilometrów za miastem, jak wam przekazaliśmy. Natrafił na niego wracający do domu przedstawiciel handlowy, jadący Maremmaną… to droga łącząca jezioro Bolsena z morzem. Należy dodać, że jest dość kręta i przecina cały nasz region. Chłopiec był nagi, nie miał ani ubrań, ani butów. Biegł skrajem szosy i wrzeszczał jak nawiedzony.

Inspektor przerwała i Valentina ze zdziwieniem dostrzegła na jej twarzy oznaki szczerego wzruszenia. Nietypowe zachowanie jak na policjantkę, dla której taka sprawa to nie pierwszyzna.

– Biedny mały – odezwała się Blasi – kto wie, co mu się przytrafiło! Miał szczęście, że nie wpadł pod samochód.

Valentina przytaknęła jej skinięciem głowy. Nie wiedzieć czemu, ten nieoczekiwany przejaw empatii wprawił ją w zakłopotanie.

– To wszystko już wiemy – stwierdziła. – Mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej. Powiedziała pani, że chłopiec sprawiał kłopoty wychowawcze.

– W tym właśnie problem. Separacja rodziców nie była dla niego łatwa i mały na pewno bardzo to przeżył. Jest pod opieką psychologa i… Wcześniej już kilka razy uciekał z domu.

Valentina zastanowiła się przez chwilę. Być może naprawdę za zniknięciem dziecka nie kryje się żadna wielka tajemnica, a ona przyjechała tutaj na darmo. Tyle że znaleziono go bez ubrania, a to już dawało do myślenia.

– Nie muszę chyba pytać, czy zbadał go lekarz.

– Oczywiście, że tak. – Blasi zajrzała do notatek, chociaż było jasne, że nie ma takiej potrzeby. – Pomijając szok, jego ogólny stan jest dobry. Teraz nie jest zbyt chłodno, więc nie doszło do wychłodzenia organizmu. Podejrzewamy, że przebywał w jakimś zamkniętym pomieszczeniu jeszcze na krótko przed odnalezieniem. Lekarz nie stwierdził żadnych urazów ani śladów przemocy. Zrobiono mu też rutynowe badania: krwi, moczu, EKG, wszystko, co niezbędne w takich przypadkach, i teraz czekamy na wyniki.

– Miał może podrażnione gardło? – zapytała Valentina. – Rezultat użycia eteru, wie pani?

Dziewczyna przytaknęła, wymieniając z przełożoną intensywne spojrzenia.

– Z gardłem wszystko w porządku. Też pomyślałam o eterze, dottoressa – powiedziała, a w jej głosie ponownie zabrzmiała pewność siebie. – Lekarz jeszcze go nie wykluczył, ale chce poczekać na wyniki badań, zanim postawi ostateczną diagnozę. Mówi, że na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje na podanie narkotyków. Problem w tym, jak już mówiłam, że Fosco nie pierwszy raz uciekł z domu i nikt nie chce uwierzyć, że może się za tym kryć coś więcej.

– Kiedy go znaleziono tym razem, był nagi i przerażony. Czy poprzednio było podobnie?

– W żadnym razie – odpowiedziała Blasi, nie spuszczając z Valentiny oka, jakby poddawała ją skrupulatnej ocenie. Nie było wątpliwości, że dziewczyna oczekiwała od przełożonej odpowiedzi.

– Z pewnością dokładnie przesłuchaliście mężczyznę, który znalazł chłopca?

– Osobiście się tym zajęłam dzisiaj w nocy. Próbowaliśmy go przycisnąć, ale nic nie zyskaliśmy. Nazywa się Saverio Genovesi, z zawodu jest handlowcem, reprezentuje firmę farmaceutyczną, i wracał do domu, kiedy zobaczył dziecko. Wygląda na to, że jest porządnym człowiekiem, nigdy nie był karany. Zdawał się bardziej przestraszony niż Fosco. – Blasi zerknęła ukradkiem przez ramię, jakby chciała się upewnić, że nikt jej nie słucha. – To delikatna sprawa i dlatego mój szef jest bardzo ostrożny. Co prawda nie uważa, że zdarzyło się coś poważnego, powiedział, że zgłosił zdarzenie do centrali, bo taka jest praktyka. Dopóki jednak nie pojawią się poszlaki wskazujące na porwanie lub na wykorzystywanie seksualne, nie zamierza angażować w sprawę dodatkowych sił. Oczywiście oprócz mnie. Ale…

– Ale?

– Ale ja uważam, że temu chłopcu coś się przytrafiło. I chciałabym się dowiedzieć, co takiego.

Blasi wydawała się zdeterminowana, lecz Valentina wiedziała z doświadczenia, że policjanci często wyolbrzymiają sprawy, nad którymi pracują, ponieważ chcą się wykazać. Zwłaszcza kiedy jesteś kobietą, a szef powierza ci tylko rutynowe przypadki lub sprawy nie do rozwikłania. Może szef tego wydziału operacyjnego miał rację, a może po prostu zlekceważył zdarzenie. Westchnęła. Teraz to ona musiała znaleźć odpowiedź.

– Przesłuchaliście już Fosca?

– Pobieżnie tak, ale czekałam na panią, żeby z nim porozmawiać – wyjaśniła dziewczyna, nie spuszczając wzroku.

Nieźle. Przynajmniej w tym przypadku Blasi wybrała właściwą procedurę. Informacje podane na gorąco przez świadka, nawet jeśli jest on niepełnoletni, bardzo często okazują się decydujące. A Valentina miała pewność, że młoda pani inspektor starała się wyciągnąć od Fosca jak najwięcej szczegółów, żeby zrozumieć, co tak naprawdę się zdarzyło. W zachowaniu dziewczyny było jednak coś, co ją niepokoiło. Być może była zdenerwowana, bo szef obarczył ją odpowiedzialnością, której nie chciała na siebie brać. Jeśli wysunie błędną hipotezę, będzie mógł zwalić na nią całą winę. Jeśli coś przeoczy, będzie mógł ją ukrzyżować. Natomiast gdyby to ktoś bardziej doświadczony przesłuchiwał Fosca Agnellego, odpowiedzialność by się rozmyła.

Valentina czuła mimo wszystko, że chodzi o coś więcej.

Z uwagą przyjrzała się policjantce i zyskała pewność, że Blasi nie powiedziała jej wszystkiego. Rozmowa z chłopcem musiała ją zaskoczyć. Być może dowiedziała się czegoś, co nie dawało jej spokoju. Czegoś na tyle ważnego, że chciała, aby Valentina usłyszała to na własne uszy. Czegoś, czego nie miała odwagi powtórzyć.

– W porządku – zdecydowała szybko – idziemy poznać Fosca.

3

Fosco Agnelli dostał osobny pokój na terenie kompleksu szpitalnego, który mieścił się zaraz za dzielnicami mieszkalnymi Grosseto. Dwuosobowy pokój miał wyłącznie dla siebie. Izolacja była konieczna nie tylko z powodu stanu psychicznego chłopca, ale przede wszystkim dlatego, że ciągle nie było pewności, co tak naprawdę mu się przydarzyło. Przynajmniej w tej kwestii osoby podejmujące decyzje kierowały się przyjętymi zasadami. Zniknięcie dziecka, nawet jeśli trwało jedynie kilka godzin, uruchomiło czerwony alarm przewidziany dla przestępstw seksualnych oraz – w przypadku podejrzenia o znęcanie się – pociągało za sobą zaangażowanie sądu dla nieletnich we Florencji, a także pracowników opieki społecznej. Jeśli okaże się, że nie doszło do popełnienia przestępstwa, aparat sądowy natychmiast umorzy całe postępowanie. W przeciwnym razie wszystko bardzo się skomplikuje.

– Prawdę mówiąc – wyjaśniła inspektor Blasi, kiedy wchodziły na trzecie piętro – musiałam się trochę postarać, żeby przydzielono mu osobny pokój.

Valentina była coraz bardziej zdziwiona.

– Co chce pani przez to powiedzieć? – zapytała.

Roberta Blasi zatrzymała się w pół kroku. Policzki miała zaczerwienione, lecz teraz nie było to wynikiem zakłopotania. Raczej swego rodzaju podekscytowania.

– Mogę być z panią szczera?

– Musisz – rzuciła Valentina, celowo przechodząc na ty, by wykorzystać zaskoczenie policjantki. W sumie już zaczęła darzyć ją sympatią. Mimo że dziewczyna stosowała nietypową procedurę, Valentina wyczuwała u niej specyficzną pozytywną frustrację. I wiedziała, że jeśli ją zachęci, to wkrótce otrzyma odpowiedzi na najważniejsze pytania.

Roberta Blasi pokiwała głową.

– Jak już ci wspomniałam, miałam okazję zamienić z Foskiem kilka słów dzisiaj w nocy.

– Dobrze zrobiłaś – potwierdziła, czekając na ciąg dalszy.

– Płakał, ale co nieco zdołał z siebie wydusić. Powiedział mi coś, co mnie zaniepokoiło… Przekazałam to natychmiast szefowi, ale mnie zlekceważył. Powiedział, że to bzdety wymyślone przez chłopca z problemami psychicznymi, który chciał zrobić na złość matce. Ci, którzy znają to dziecko, twierdzą, że często zachowuje się nieprzewidywalnie. Uważają, że ucieczka to był zwykły kaprys, lekceważą, że mały błąkał się po okolicy w takim stanie. – Blasi pokręciła głową na znak dezaprobaty. – Przecież był całkiem nagi, rozumiesz? – dodała. – A oni się zachowują, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.

– To dziwne, masz rację.

– No właśnie. Mówią, że dzieci są zdolne do wszystkiego, aby zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Nawet rozebrać się i latać nocą na golasa po lasach. Ale to, co mi powiedział… nie sądzę, żeby to były wymysły dziecka z zaburzeniami. A do tego jego zachowanie… no dobrze, jeśli i ty uznasz, że to tylko urojenia, dam sobie spokój. Przyjmę opinię doświadczonej specjalistki i nie będę drążyć.

Valentina mogłaby się jednak założyć, że dziewczyna wcale tak łatwo nie zrezygnuje.

– Co on ci właściwie powiedział? Co mu się przydarzyło?

Roberta Blasi wskazała podbródkiem na drzwi pokoju, przed którymi właśnie stanęły.

– Jest w środku. Przepraszam, ale będzie lepiej, jak sam ci wszystko opowie.

4

Chłopiec leżał w łóżku z prześcieradłem naciągniętym pod samą brodę. Oczy miał zamknięte, a ściągnięte brwi wskazywały na niespokojny sen. Z kroplówki do żyły sączył się bezbarwny roztwór. Fosco miał gęste czarne włosy niełatwo poddające się grzebieniom i nie wyglądał na swoje dwanaście lat.

Kobieta siedząca obok łóżka musiała być jego matką. Wskazywały na to podobny profil, czarna linia brwi, równie niesforna burza włosów oraz przede wszystkim sugerowała to jej postawa. Położyła rękę na prześcieradle, by nie tracić kontaktu z ciałem syna, jakby chciała się upewnić, że znowu nie zniknie. Na jej twarzy znać było wyraźne ślady długiego czuwania oraz głębokiej udręki.

W pokoju znajdowała się też druga kobieta w bliżej nieokreślonym wieku, miała siwe włosy splecione w długi warkocz i pogodną twarz. Prawdopodobnie była psycholożką dziecięcą, ponieważ obecności psychologa wymagały procedury.

Roberta Blasi ściszonym głosem dokonała niezbędnej prezentacji:

– Komisarz Medici przyjechała z Rzymu wraz ze swoim asystentem Angelem Zuccą. A to pani Luisa, mama Fosca, oraz dottoressa Manigrasso, psycholożka dziecięca… Sędzia przekazał nam swoje zalecenia.

W czasie gdy Valentina i Zucca ściskali wyciągnięte dłonie obu kobiet, chłopiec otworzył oczy i w tej samej chwili komisarz niemalże namacalnie odczuła ból i lęk, które go przepełniały. W jego zagubionym spojrzeniu ciągle można było dostrzec ślady cierpienia.

Doktor Manigrasso zwróciła się do dziecka ze swojego miejsca:

– Cześć, Fosco, jak się masz?

Mały się nie poruszył, ale jego oczy wiele mówiły. Przenosił niespokojne spojrzenie z jednej osoby na drugą, wpatrywał się przez chwilę w każdą z osobna, po czym zaczynał od nowa. Czarne źrenice wirowały w szalonym tempie.

Lekkim ruchem głowy Valentina poprosiła psycholożkę, aby kontynuowała przygotowywanie dziecka do rozmowy.

– Zobacz, Fosco, jest z tobą mama. Cieszysz się, że jest przy tobie?

Fosco odwrócił się w stronę matki i po raz pierwszy zatrzymał wzrok na dłużej na twarzy kobiety, a ta mocniej ścisnęła jego dłoń.

Valentina od razu zrozumiała intencje psycholożki, która chciała, aby dziecko skupiło całą swą uwagę na matce. I to nie tylko po to, by dodać mu otuchy, ale by od razu ocenić łączącą ich więź. Dość często zdarza się, że ucieczki nieletnich z domu powiązane są ze złym traktowaniem, którego doświadczają w kręgu rodziny, a wina i udział matki nie są wcale rzadsze niż ojca.

Wyraz twarzy chłopca złagodniał, a mały oderwał wzrok od matki tylko na moment, aby spojrzeć na psycholożkę i odpowiedzieć jej skinieniem głowy. Manigrasso uśmiechnęła się do niego i dodała:

– No pewnie, z nią czujesz się bezpieczny, prawda?

Ponowne skinienie.

– Ci państwo chcieliby zadać ci kilka pytań. Jeśli czujesz się na siłach, możesz odpowiedzieć. Zgadzasz się?

Fosco zastanowił się przez chwilę, po czym wreszcie otworzył usta.

– Tak.

Psycholożka spojrzała na policjantów i dała im znak, że mogą zaczynać, a Blasi zwróciła się do Valentiny:

– Czy mogę?

Komisarz pokiwała głową. W końcu inspektor wspomniała, że już nawiązała kontakt z chłopcem, więc lepiej na początku oddać jej inicjatywę.

– Fosco, pamiętasz mnie? – zapytała Blasi. – Rozmawialiśmy przez chwilę dzisiaj w nocy i świetnie sobie poradziłeś, kiedy opowiadałeś mi, co ci się przytrafiło. Dlatego chciałam cię prosić, abyś jeszcze raz powiedział wszystko naszym gościom. To bardzo ważni policjanci, którzy przyjechali tu z Rzymu specjalnie dla ciebie.

Blada twarz dziecka zwróciła się w stronę nowo przybyłych, ale nie zmieniła wyrazu.

– Możesz to zrobić, Fosco? – zapytała ponownie ściszonym głosem. – Możesz powtórzyć im, co ci się przydarzyło?

Nieśmiały znak zgody.

Valentina zrobiła krok w stronę łóżka i chłopiec natychmiast się skulił, ściskając w dłoni brzeg prześcieradła. Uniósł je szybko, jakby chciał się zasłonić. W tym momencie matka rzuciła Valentinie niechętne spojrzenie, a jej ciało stężało. Policjantka doceniła ten wysiłek.

– Nie bój się – odezwała się Valentina najuprzejmiejszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć. – Zobacz, twoja mama jest przy tobie i nie pozwoli ci zrobić krzywdy.

Fosco przytaknął z roztargnieniem, jakby chciał podkreślić oczywistość tego stwierdzenia, a jego dłoń zaciśnięta na prześcieradle powoli się rozluźniła.

– Co chcecie wiedzieć? – Głos mu nie zadrżał i w normalnych warunkach można by go uznać za pewnego siebie chłopca, który gdyby chciał, byłby nawet w stanie udawać.

– Co ci się wczoraj przydarzyło? Czy możesz mi powtórzyć to, co wcześniej opowiedziałeś mojej koleżance? Wszyscy bardzo się o ciebie martwili.

– Wiem. Przykro mi.

– Teraz to już bez znaczenia. Bardzo się cieszymy, że wróciłeś do domu. Muszę cię jednak prosić, abyś nam pomógł i opisał swój wczorajszy dzień. Dasz radę? Bardzo by nam to ułatwiło pracę.

– Dobrze… – powiedział Fosco i zaraz potem zacisnął usta.

– Zacznijmy od momentu, kiedy wyszedłeś ze szkoły. Pamiętasz, która była wtedy godzina?

– Na ostatniej lekcji mieliśmy matematykę… Wczoraj były wszystkie lekcje i skończyliśmy o pierwszej. Zawsze wychodzę ze szkoły o pierwszej.

– Na pewno zatrzymałeś się na chwilę, aby pożegnać się z kolegami, prawda?

– Tak.

– A co potem?

– Wróciłem do domu. Przez chwilę szedłem razem z Marcellem, moim kolegą, który mieszka niedaleko szkoły. A dalej już sam.

– Tak jak zwykle?

– Tak jak zwykle.

– I o której byłeś w domu? Ile czasu po tym, jak wyszedłeś ze szkoły?

Fosco spojrzał na matkę.

– Nie wiem. Może dziesięć minut?

– Tak, to jak najbardziej sensowne – potwierdziła Valentina. – Bardzo nam pomagasz, wiesz… A co zdarzyło się później?

– Później był ten pan. Ten, który zrobił mi krzywdę…

Zimny podmuch. Valentina wyraźnie go poczuła i wrażenie było na tyle namacalne, że odruchowo spojrzała w stronę okna, aby się upewnić, czy na pewno jest zamknięte.

– Jaki pan? – dopytała Blasi, jakby chciała go zachęcić do dalszego opowiadania.

Valentina tymczasem pilnie obserwowała twarz Fosca.

– No ten z białymi włosami – odpowiedział chłopiec, zwracając się do policjantki. – Przecież ci mówiłem.

– O kim mówisz? – zapytała ostrożnie Valentina, mimo że dziecko nie patrzyło już ani na nią, ani na nikogo innego. Wpatrywało się tylko w skraj prześcieradła, jakby szukało na nim śladów niewidocznych dla nikogo innego, i mówiło dalej:

– Niezbyt dużo pamiętam. On stał przed domem i miał furgonetkę… taką dużą… Mamo, to dziwne, że jej nie zauważyłaś. Była zaparkowana naprzeciw domu. Z okna w kuchni na pewno była widoczna. Taka ciemnozielona. Kiedy podszedłem, ten pan zaraz wysiadł, jakby na mnie czekał. Coś mi powiedział…

– Przywitał się z tobą? A może go znasz? – zapytała Valentina.

– Nie. Nigdy go nie widziałem. Nie pamiętam, co mi powiedział…

– Zbliżył się do ciebie? – podpowiedziała Valentina. – Widziałeś jego twarz?

– Tak, ale też nie pamiętam, jak wyglądał. Pamiętam tylko włosy. Całkiem białe i długie… no i jeszcze jego uśmiech. Taki szeroki, od ucha do ucha… To był brzydki uśmiech. Potem chyba zasnąłem, ale nie wiem, jak to się stało. A jeszcze później obudziłem się w furgonetce… Nic się nie poruszało i było cicho. Leżałem i bolała mnie głowa, i… przepraszam, mamo, ale byłem… – przerwał, a jego czarne oczy wypełniły się łzami.

– Wystarczy… – szepnęła cicho matka.

– Tak, wiemy, byłeś bez ubrania… – zakończyła za niego Valentina. – Ale to nie twoja wina. Wszyscy wiemy, że to nie twoja wina.

– Naprawdę? – upewnił się mały, pociągając nosem, jakby nie do końca wierzył w niespodziewane rozgrzeszenie. – Ja nie pamiętam, żebym się rozbierał. Kiedy się obudziłem, było mi zimno.

Matka Fosca zaczęła zgrzytać zębami. Valentina wyraźnie słyszała nieprzyjemny, metaliczny odgłos.

– Kiedy się obudziłeś, byłeś w furgonetce?

Chłopiec zmarszczył czoło.

– To nie była taka prawdziwa półciężarówka. Nie taka jak ta, którą Ginetto wozi złom. Ta była cała zamknięta, nie miała okien.

– Furgon dostawczy – włączyła się Blasi. – Z zamkniętym nadwoziem, prawda, Fosco? Bez okien. Potem pokażę ci zdjęcia, może rozpoznasz model… Ale teraz mów dalej. Powtórz wszystko, co mi wcześniej powiedziałeś.

– Dobrze. Obudziłem się w furgonetce… Wiesz, mamo, leżałem na łóżku polowym, na takim samym, na jakim śpi Tonino, kiedy do nas przyjeżdża… z metalowymi nogami, takimi do składania… i stopy mi wystawały na zewnątrz. – Uśmiechnął się lekko, a matka, widząc to, westchnęła z ulgą.

– Pamiętasz coś z wnętrza samochodu? – zapytała Valentina. – Jaki był w środku? Było dość światła?

– Była noc, ale nie całkiem ciemno, bo coś widziałem. Nad moją głową… i wkoło… – Potrząsnął głową, jakby chciał rozproszyć mgłę, która go dusiła. – Wszędzie widziałem… twarze. Twarze, które mi się przyglądały…

– Jakie twarze?

– Milczące. Było ich bardzo dużo i cały czas mi się przyglądały… – Wzdrygnął się i matka ponownie poruszyła się niespokojnie na swoim miejscu.

– Możesz nam to wyjaśnić, Fosco? – szepnęła Valentina, nie patrząc na kobietę i licząc na to, że nie przerwie opowiadania syna. – Te twarze były na ścianach furgonetki? To chciałeś powiedzieć?

– Tak, były wszędzie.

– Fosco, czy to mogły być zdjęcia? Wnętrze samochodu było wytapetowane fotografiami twarzy?

Chłopiec przytaknął skwapliwie, jakby sam już wcześniej doszedł do takiego wniosku.

– Tak, to chyba były zdjęcia. Były przerażające i przyklejono je wszędzie, nawet do sufitu. Kręciło mi się w głowie od tych twarzy…

– Jasne – potwierdziła Valentina, kodując informację. – I co potem zrobiłeś?

Fosco ponownie popatrzył na Robertę Blasi. Wszystko wskazywało na to, że prowadzą ze sobą niemy dialog, do którego inni nie zostali dopuszczeni.

– Fosco, co zrobiłeś później? – powtórzyła zaniepokojona Valentina.

– Uciekłem.

– Jak ci się to udało?

– Drzwi furgonetki były otwarte, to dlatego światło wpadało do środka. Wysiadłem. Byliśmy w zamkniętym pomieszczeniu… ściany były wysokie, a przed sobą widziałem wielką bramę, taką jak do stajni… Światło księżyca wpadało do środka. Widziałem drzewa.

– Co dokładnie zrobiłeś? Wyskoczyłeś z furgonetki i natychmiast uciekłeś?

– Chciałem tak zrobić, to prawda… Ale potem go zobaczyłem.

– Kogo?

Teraz oczy chłopca wpatrywały się w coś, czego żadne z nich nie mogło zobaczyć.

– Stał w kącie stajni, odwrócony plecami. Widziałem jego długie białe włosy… Był uczesany w koński ogon…

– I co robił?

– Nie wiem. Stał naprzeciw ściany odwrócony do mnie plecami… Na początku pomyślałem, że sika. Ale on coś mówił, szeptał… Jakby się modlił. Wiem, że to dziwne, ale przypomniało mi się, że nauczyciel religii opowiadał nam kiedyś, że w Jerozolimie żydzi i muzułmanie modlą się razem, opierając głowy o święty mur. On wyglądał, jakby był jednym z nich… Tylko że się nie kiwał. Mruczał coś z twarzą w kierunku ściany. Na szczęście był odwrócony plecami i nie patrzył na mnie. Wtedy zacząłem szybko biec. Potem znalazłem się w lesie… i dalej biegłem… chociaż bardzo bolały mnie stopy.

Odsunął prześcieradło i pokazał swoje stopy. Były owinięte bandażami, na których widniały ciemne plamy jodyny.

Valentina uniosła wzrok i spojrzał na Angela Zuccę, który zatrzymał się w pobliżu drzwi. Policjant cały się trząsł, z trudem powstrzymując wściekłość. Nawet po wielu latach służby do pewnych rzeczy nie sposób się przyzwyczaić. Próbując zapanować nad własną mimiką i głosem, Valentina ponownie zwróciła się do dziecka:

– Pamiętasz coś jeszcze?

Fosco wydawał się skoncentrowany. Na jego twarzy widać było ogromny wysiłek. Pewnie wiele go kosztował powrót myślami do tamtych okropnych wydarzeń.

Znowu nastąpiła szybka wymiana spojrzeń pomiędzy nim a Robertą Blasi. A potem odwrócił się w stronę okna, tam gdzie w oczekiwaniu na kolejnego pacjenta stało drugie łóżko. Chłopiec jak zahipnotyzowany wpatrywał się w poduszkę i śnieżnobiałe prześcieradło. Jakby ten widok go zaskoczył.

– Pamiętam blask księżyca… – odpowiedział po dłuższej chwili, nie odrywając wzroku od pustego posłania. – I las… A kiedy się odwróciłem, żeby sprawdzić, czy mnie nie goni, zobaczyłem jakąś ruderę koło stajni, w której stała furgonetka… Taki zawalony dom.

– Świetnie. Masz doskonałą pamięć. Jesteś bardzo sprytnym chłopcem, Fosco.

Chłopiec oderwał wreszcie spojrzenie od stojącego przy oknie łóżka i powoli przeniósł je na Valentinę. Nagle stał się niespokojny i zdenerwowany.

– Nie, wcale nie… jestem tchórzem…

Popatrzył na swoje dłonie, a w jego czarnych oczach zalśniły łzy.

Valentina odwróciła się w stronę Roberty Blasi, która stała jak skamieniała. W pełnej napięcia ciszy wszyscy odczuli ciężar tajemnicy, którą Fosco powierzył tylko młodej policjantce. Valentina była tego pewna. Musiało to być coś naprawdę przerażającego, skoro mały nie chciał tego nawet powtórzyć. Zerknęła na puste łóżko. Sala szpitalna na oddziale pediatrycznym. Drugie miejsce dla takiego samego dziecka jak Fosco, czekające na małego pacjenta.

I wtedy Valentina zrozumiała.

Poruszając ustami, przekazała Robercie Blasi niemą wiadomość: To miałaś na myśli?, a kiedy ta powoli przytaknęła, Valentina ponowne zwróciła się do Fosca.

– Tam był jeszcze jeden chłopiec, prawda? – zapytała. – W furgonetce razem z tobą był jeszcze jeden chłopiec.

Fosco Agnelli uniósł głowę. Teraz łzy spływały obficie po jego zaczerwienionych ze wstydu i ze strachu policzkach.

– Tak – odpowiedział. – Ten drugi chłopiec został tam sam. Zostawiłem go… zostawiłem go z mężczyzną o białych włosach…

5

Na zewnątrz, na zalanym światłem korytarzu o pastelowych ścianach, gdzie słychać było zwykłe szpitalne odgłosy, przynajmniej częściowo zniknęły mroczne cienie tłoczące się wcześniej w pokoju. Słowa i tembr głosu Fosca Agnellego ciągle jednak rozbrzmiewały w głowie Valentiny i również – chociaż z trudem się do tego przyznawała – w jej sercu.

Blasi i Zucca wyglądali na równie przejętych i poruszonych słowami chłopca.

Ostatnie z nich mieszały się z płaczem Fosca, lecz pomimo to były niezwykle składne i nie pozostawiały miejsca na niejednoznaczną interpretację.

– Leżał obok mnie. Na początku wcale go nie zauważyłem, bo wszystkie te twarze cały czas się we mnie wpatrywały i bardzo się bałem, a poza tym bolała mnie głowa… Potem jednak wstałem z łóżka i dotknąłem jego stopy. Była zimna. Pochyliłem się nad nim i wydawało mi się, że śpi.

– Próbowałeś go obudzić?

– Tak. Nie. Nie do końca. Przestraszyłem się, bo był nagi tak jak ja, a w dodatku wcale się nie ruszał. Chciałem go zawołać, ale bałem się, żeby nie usłyszał mnie mężczyzna o białych włosach. Ale znowu go dotknąłem. Był lodowaty… Jakby sztuczny.

– I co było dalej?

– Już wam powiedziałem. Kiedy zobaczyłem, że on się nie chce obudzić, uciekłem. Chłopiec został w środku. On już nie żył, prawda?

Pozostała część opowiadania nie odsłoniła żadnych nowych szczegółów, lecz to, co usłyszeli, było wystarczająco poważne. Nawet za bardzo.

Valentina miała zamiar zapytać kolegów o opinię, kiedy drzwi pokoju, w którym odpoczywał Fosco, się otworzyły i podeszła do nich psycholożka Manigrasso. Dłoń, którą wyciągnęła w kierunku Valentiny, wyraźnie drżała.

– Przepraszam, nie wiem, czy to ważne – podała jej zmiętą w kulkę kartkę.

Zaniepokojona policjantka rozwinęła papier.

– Zauważyłam, że Fosco ściska coś w ręce – wyjaśniła psycholożka. – Zaciekawiłam się i kiedy zobaczyłam, że to kartka, zapytałam, skąd ją ma i dlaczego tak mocno ją trzyma. Powiedział mi tylko, że kiedy się obudził, miał to w dłoni. Popytałam wśród personelu szpitala i pielęgniarze potwierdzili, że miał ze sobą zwiniętą kulkę papieru już w nocy, kiedy przywieziono go na oddział, i nikomu nie chciał jej oddać nawet podczas badań. Przekładał ją tylko z jednej ręki do drugiej i mocno zaciskał pięść. Nikt nie widział w tym nic złego. Sądzę, że chodzi o swego rodzaju odruch obronny… Może mały uważa, że to talizman pozwalający mu pokonać strach. Nie wiem dokładnie, co to oznacza, ale pomyślałam, że może wam się przydać.

Blasi pokręciła z niedowierzaniem głową.

– O Jezu, jak mogłam nie zauważyć…

Valentina przyjrzała się kawałkowi papieru. Była to zmięta kartka, kolorowy wydruk przedstawiający fragment intensywnie granatowego nieba albo morza. Żadnego ukrytego znaczenia. Poza tym, że Fosco przez wiele godzin trzymał ją w zaciśniętej pięści.

6

Rozmowa potoczyła się zgodnie z przewidywaniami. Falcone nie poparł jej decyzji o pozostaniu w Grosseto na kolejną dobę, ale specjalnie się też nie sprzeciwiał. Valentina wyjaśniła mu powody, które skłoniły ją do przedłużenia pobytu o przynajmniej jeden dzień. Na pierwszy rzut oka opowiadanie małego Fosca mogło wyglądać na wytwór niepohamowanej dziecięcej fantazji. Furgonetka, szopa, w której się obudził, drugi, być może martwy, chłopiec. Wreszcie mężczyzna, który zostawił go samego i pozwolił mu uciec. Wszystko pełne najdrobniejszych szczegółów, a jednocześnie zagmatwane i trudne do rozwikłania.

Mimo to Valentina wyrobiła sobie zdanie.

Strach w oczach Fosca był prawdziwy, a jego płacz szczery. Poza tym, chociaż psycholożka potwierdziła, że chodzi o dziecko z problemami, to nawet ona nie pozostała obojętna wobec gwałtownych emocji, które miotały chłopcem. A jedna z pierwszych reguł, którą Valentina poznała w tej pracy, mówiła, by niczego nie zostawiać przypadkowi. Stwierdziła, że powinna przynajmniej poczekać na wyniki badań.

– Tylko za bardzo się nie wyrywaj – upomniał ją na koniec przełożony, przeciągając samogłoski, jak na prawdziwego katańczyka przystało. – Zbierz wszystkie niezbędne informacje, a potem, jeśli nie będzie nowych poszlak, zostaw sprawę miejscowej policji. Tamtejszy komendant może i jest powierzchowny i arogancki, ale robi zawrotną karierę i cieszy się poparciem głównego. Postaraj się wrócić jak najszybciej, tu też nie brakuje ci roboty.

Valentina podziękowała, wysyłając go w myślach do wszystkich diabłów. Nienawidziła tej metody eleganckiego umywania rąk. W końcu to on polecił jej zbadać tę sprawę.

Zaledwie od dwóch lat pracowała w centrum operacyjnym, gdzie zajmowała się przestępstwami przeciwko życiu i zdrowiu. Powierzano jej zwykle sprawy, w których ofiarami były kobiety i dzieci. Nigdy zresztą nie dano jej wyboru, po prostu szef uznał, że nadaje się do tego lepiej niż inni tylko dlatego, że kilka lat wcześniej, kiedy stawiała pierwsze kroki w grupie operacyjnej w Mediolanie, udało jej się rozwiązać sprawę mordercy prostytutek – jeden z tych tematów, które miesiącami wałkowane są w gazetach, programach telewizyjnych i mediach społecznościowych. Od tego momentu jej kariera nabrała rozpędu. Sprzyjał temu klimat w kraju, gdzie odsetek zabijanych kobiet jest bardzo duży, i posypały się pochwały, nagrody, awans oraz przeniesienie do centrali w Rzymie. Biuro policyjne, w którym teraz pracuje, można uznać za najbardziej prestiżowe w kraju i Valentina nie ma powodu do narzekań.

Ten i ów sugerował, że po części zawdzięcza swoją pozycję atrakcyjnemu wyglądowi. Potrzebna była kobieta ikona, która zna się na policyjnym fachu, a zielone oczy i długie włosy zrobiły resztę. Valentina starała się nie zwracać uwagi na komentarze, jej mocną stroną był profesjonalizm. Chociaż czasami z trudem znosiła zachowanie niektórych kolegów, jakby tylko ona, w przeciwieństwie do nich, każdego dnia musiała udowadniać, że zasługuje na swoje stanowisko.

Praca pochłaniała ją całkowicie. Miała trzydzieści dwa lata, jej kariera była stabilna, przyszłość w policji jasna i bez przeszkód na horyzoncie, a brak związków rodzinnych tylko temu sprzyjał. Nie miała nawet partnera i nie przychodziło jej do głowy, żeby szukać miłości. Brak ustabilizowanej sytuacji uczuciowej oznaczał równowagę emocjonalną, z czego ogólnie była zadowolona. Jej życie koncentrowało się na pracy, która dawała jej pełną satysfakcję.

Położyła się i próbowała zasnąć z postanowieniem, że następnego dnia zamknie sprawę, która – jak twierdził Falcone – nie zasługiwała na jej uwagę.

Coś ją jednak męczyło. I w nocy znalazło drogę do jej myśli.

Spała niespokojnie, bo przyśnił się jej Fosco. Chłopiec krzyczał, że jest tchórzem, ponieważ zostawił inne dziecko na pewną śmierć. Krzyczał, bo mężczyzna o białych włosach wcale o nim nie zapomniał i teraz go szuka. Krzyczał ze strachu. Krzyczał, że Valentina mu nie wierzy.

Obudziło ją echo tych krzyków, które rozbrzmiewały w uszach i rozdzierały serce. Już do rana nie udało jej się zasnąć.

7

Inspektor Blasi pojawiła się w hotelu następnego ranka, kiedy Valentina i Angelo jedli śniadanie.

– Mam ważne informacje – zawołała na cały głos, przyciągając uwagę obecnych w restauracji gości. Zorientowała się natychmiast, po czym już ciszej dodała: – Znaleźliśmy miejsce, gdzie Fosco się obudził i skąd udało mu się uciec. Pojedziemy sprawdzić?

Wkrótce znaleźli się na wąskiej i krętej drodze, przy której został znaleziony Fosco, a którą teraz Angelo Zucca pokonywał dość brawurowo, jadąc za policyjnym radiowozem.

– To opuszczona stodoła – wyjaśniła Roberta Blasi. – Są tam i inne budynki gospodarcze oraz pozostałości po starym wiejskim domu. Ale właśnie stodoła odpowiada opisowi Fosca.

– Chyba niełatwo było odnaleźć to miejsce? – zauważyła Valentina.

– Patrol jednego z radiowozów przeszukujących okolicę trafił na właściwy teren… Wiedzieli, czego mają szukać.

– Bez twojej pomocy?

W odpowiedzi policjantki kryło się lekkie zakłopotanie:

– Prawdę mówiąc, to moja dziewczyna dowodziła patrolem… Powtórzyłam jej opis miejsca, który usłyszeliśmy od Fosca, a ona od razu wskazała właściwy kierunek, bo znała takie miejsce. Ona jest naprawdę dobrą policjantką.

Zucca rzucił Valentinie ukradkowe, porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło: Od razu wiedziałem, że to lesbijka, a ona miała ochotę walnąć go pięścią w nos. Powstrzymała się tylko dlatego, że prowadził samochód i w tych warunkach mogło to być zbyt niebezpieczne. Postanowiła, że zrobi to później.

– Mam dla was jeszcze jedną nowinę, chyba nawet ważniejszą i, szczerze mówiąc, dość dziwną… – ciągnęła dziewczyna z tylnego siedzenia subaru. – Dostaliśmy wyniki badań chłopca. Lekarz, który nam je przekazał, był nieco zaniepokojony.

– Dlaczego?

– Ponieważ we krwi znaleziono ślady benzodiazepin, a ich stężenie było dość wysokie. Nie stwierdzono obecności eteru, tylko mieszankę silnych leków psychotropowych typu: restoril, xanax, valium. Prawdopodobnie zostały podane przez inhalację. Chloroform nie zadziałałby tak szybko.

Dziewczyna zdawała się nie zwracać uwagi na prędkość, z którą Zucca pokonywał zakręty, natomiast Valentina zaczęła odczuwać mdłości z powodu ciągłego kołysania.

– A więc teraz mamy już pewność – podsumowała najnowsze informacje – że ktoś podał chłopcu narkotyki. Fosco niczego nie wymyślił.

– Właśnie tak!

Valentina doskonale rozumiała entuzjazm młodej policjantki, gdyż rezultaty badań potwierdzały wszystkie jej wcześniejsze podejrzenia.

– Jak to możliwe, że po przyjęciu takiej bomby farmakologicznej – włączył się Angelo, który kierował ze wzrokiem wbitym w prowadzący ich samochód, nie zwalniając nawet na chwilę – dzieciak tak szybko się obudził? Powinien przecież spać znacznie dłużej!

– Musimy dokładniej przeanalizować czas działania podanej substancji – zgodziła się Valentina, ponieważ wydało jej się co najmniej dziwne, że porywacz tak łatwo pozwolił się wymknąć ofierze. – Dlaczego lekarz był zaniepokojony? – spytała po chwili.

– Bo to jeszcze nie wszystko. Prawdopodobnie benzodiazepiny, jak już wspomniałam, zostały podane przez inhalację, ale dziś rano jedna z pielęgniarek, pewnie bardziej uważna niż koleżanki, dostrzegła na szyi Fosca ślad po ukłuciu. Był niemal niewidoczny i nikt go wcześniej nie dostrzegł, a ani chłopiec, ani jego matka nie pamiętają żadnego zdarzenia z nakłuciem. Może to ślad po zastrzyku, którym podano mu jeszcze inną substancję znalezioną we krwi i w moczu, a której obecności lekarz nie potrafi wyjaśnić.

– O jaką substancję chodzi? – zainteresowała się Valentina.

– Poczekaj, zaraz ci przeczytam, nie znam tej nazwy… Glu-tar-al-de-hyd… Glutaraldehyd w stężeniu dwuprocentowym… To rzeczywiście dziwne.

– Dlaczego?

– Lekarz mi wyjaśnił, że to środek bakteriobójczy, służący do dezynfekcji. Jakaś pochodna formaliny, jeśli dobrze zrozumiałam, w dodatku bardzo niebezpieczna w przypadku spożycia. Gdyby podano mu jej więcej, Fosco mógłby nie przeżyć.

– A nie mógł to być jeden ze składników mieszanki narkotyzującej?

– Na pewno nie, bo to nie lek psychotropowy. Lekarz twierdzi, że nie ma absolutnie właściwości usypiających.

Trafiony. To właśnie było coś, co nie pasowało do schematu, a zatem mogło zostać uznane za ważną poszlakę. Nareszcie jakiś konkret, od którego można zacząć śledztwo. Poza tym porywacz musiał mieć recepty, żeby zdobyć tego typu substancje. Ta wskazówka nie zawężała co prawda pola poszukiwań, ale należało mieć ją na uwadze. Mogło przecież chodzić o pracownika służby zdrowia. Trzeba sprawdzić tę hipotezę.

W drodze na miejsce przestępstwa Valentina jeszcze raz przeanalizowała wszystkie dostępne informacje.

Nie miała już wątpliwości, że Fosco Agnelli naprawdę został porwany, a ktokolwiek to zrobił, miał konkretny plan. Użycie substancji narkotyzujących wskazywało, że sprawca nie chciał zabić chłopca, przynajmniej nie od razu. Tylko dokąd go wiózł? A co z drugim, nagim i zimnym malcem w furgonetce? Jeśli nie był wytworem wyobraźni Fosca, wytłumaczenie nasuwało się samo. Poczuła rosnący niepokój na samą myśl o pedofilu, któremu nie wystarcza jedna ofiara i który jest na tyle dobrze zorganizowany, że bez problemu dokonuje podwójnego porwania.

Zaczęła się zastanawiać. Chłopiec powiedział, że wysiadł z samochodu i znalazł się wewnątrz budynku, który jeśli wnioskować z opisu, mógł być stodołą lub innym nieużywanym budynkiem gospodarczym. Obszerne, puste pomieszczenie z ubitą ziemią zamiast podłogi. Być może właśnie spichlerz odkryty przez inspektor Blasi. Porywacz oddalił się od furgonetki z powodów, które na razie są niewiadomą, a Fosco skorzystał z okazji i uciekł. Jeśli taki był naprawdę przebieg zdarzeń, to mężczyzna, który podał chłopcu narkotyki, musiał być pewien, że żaden z porwanych się nie obudzi. Tymczasem na przekór przewidywaniom Fosco wybudził się z narkozy wcześniej, niż zaplanował to sobie porywacz, i ten szczegół też wymagał wyjaśnienia.

Poza kilkoma niespójnymi detalami zeznania Fosca były dokładne i konkretne, oczywiście jeśli wziąć pod uwagę wiek i szok, jakiego doznał. Jedyna informacja sprawiająca Valentinie kłopot dotyczyła obecności drugiego, być może martwego dziecka. Poprzedniego wieczoru zwróciła się do odpowiedniego biura z prośbą o listę nieletnich, którzy zaginęli w ostatnich tygodniach w podobnych okolicznościach na terenie całego kraju, ale usłyszała, że takich ostatnio nie było. A dobrze wiedziała, że niełatwo jest ukryć zniknięcie dziecka.

No i jeszcze ta zmięta kartka w dłoni chłopca. Nie miała pojęcia, co ona oznacza i czy może się przydać w śledztwie, ale jeśli pochodziła z wnętrza furgonetki, to nie można jej zbagatelizować. Valentina przygotowała w myślach plan działania, nabrawszy pewności, że sprawa jest bardziej skomplikowana niż zwykły, choćby i najokropniejszy przypadek pedofilii.

Przeczuwała już, że pod powierzchnią tej historii ukrywa się inna – poważniejsza, mroczniejsza i prawdopodobnie jeszcze bardziej przerażająca.

Teraz najpilniejszą kwestią było niedopuszczenie, aby sprawa została zlekceważona i zamknięta. Wiedziała, że dręczące ją pytania wymagają konkretnych i szybkich odpowiedzi. A do tego potrzeba odwagi. Przy tak zagmatwanych i niepewnych poszlakach niewielu policjantów, których znała, zdecydowałoby się zaryzykować rozpoczęcie śledztwa.

Ale ona była już zdecydowana, żeby doprowadzić sprawę do końca. Ten, kto porwał Fosca Agnellego, ciągle przebywał na wolności i być może więził jakieś niewinne dziecko.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała Roberta Blasi, przerywając tok jej rozważań.

Samochód właśnie skręcił w polną, ledwo widoczną drogę, a raczej ścieżkę pokrytą ziemią i błotem, która prowadziła w stronę leśnej polany. Ten, kto z niej korzysta, musi świetnie znać okolicę – pomyślała Valentina, notując w głowie kolejną wskazówkę.

W głębi, za zaroślami tworzącymi otoczony dębiną chruśniak, dostrzegli niebieskie światło koguta radiowozu.

8

Przed nimi rozciągała się półokrągła polana, na której środku stały dwa zniszczone budynki. Pierwszy z nich pewnie służył dawniej jako stodoła. Otwarte wrota prowadziły do dużego, zagraconego pomieszczenia. Obok znajdowały się wodotrysk oraz resztki małej drewnianej konstrukcji pełniącej być może funkcję szopy na narzędzia. W przeszłości musiał wznosić się tutaj również większy budynek mieszkalny będący rdzeniem całego gospodarstwa, ale obecnie pozostały po nim jedynie rudera i poczerniałe belki stropowe.

– To właśnie pozostałości po tym budynku naprowadziły nas na właściwy ślad – powiedziała Roberta Blasi, podczas gdy Angelo Zucca parkował samochód obok radiowozu. – Na szczęście Fosco bardzo dokładnie opisał miejsce, w przeciwnym razie szukalibyśmy igły w stogu siana, bo region Maremma jest bardzo rozległy.

Valentina wysiadła z auta, na powitanie skinęła głową policjantom z radiowozu i od razu skierowała się do stodoły. Drewniany budynek, typowy dla tej okolicy, służył kiedyś do przechowywania słomy i siana oraz maszyn i urządzeń rolniczych. Na tyłach znajdował się mały dębowy zagajnik, a dalej rozciągały się ogromne pola – kiedyś uprawne, a teraz porosłe chwastami.

Blasi przekazała informacje, z których wynikało, że gospodarstwo jest opuszczone przynajmniej od dwudziestu lat. W przeszłości była tu farma, na której uprawiano słoneczniki. Pewnego dnia pożar zniszczył budynek mieszkalny oraz większą część pomieszczeń gospodarczych, ocalała jedynie stodoła. Właściciele byli już w podeszłym wieku, a ich dzieci postanowiły opuścić tę nieszczęsną ziemię. Nikt nigdy nie próbował naprawić szkód, a okoliczni mieszkańcy szybko zapomnieli o ruderze. Jeśli o niej wspominali, to tylko mówiąc, że nawiedzają ją duchy. Nawet narkomani szukający miejsca, aby w spokoju dać sobie w żyłę, unikali tej okolicy. Leżała zbyt daleko od miasteczka i nawet dla lubiących spokój panowała tam niepokojąca cisza.

Słowem – kryjówka doskonała. A to, że mężczyzna o białych włosach ją odnalazł i wybrał, świadczyło o działaniu z premedytacją oraz skrupulatnym planowaniu kolejnych kroków.

Kiedy Valentina zatrzymała się przed otwartymi na oścież wrotami stodoły, owionął ją nieprzyjemny zapach zgnilizny. W zanurzonym w półmroku wnętrzu nie było żadnych pojazdów mechanicznych i nic nie wskazywało, że kilka godzin wcześniej w środku znajdował się samochód lub furgonetka.

Na pierwszy rzut oka nie było wielu śladów do zabezpieczenia. Kiedy grupa inspekcyjna zaczęła robić zdjęcia i przeczesywać pomieszczenie krok po kroku, Roberta Blasi podeszła do Valentiny.

– Dziękuję – powiedziała cicho.

Valentina uśmiechnęła się do niej, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi, ale zanim zdążyła zadać pytanie, z kieszeni dobiegł sygnał dzwoniącej komórki.

Rozbrzmiewający w słuchawce głos komendanta Falconego był ostry i jeszcze zanim szef zdążył wypowiedzieć pełne zdanie, ona już poczuła lekki dreszcz na karku.

– Mamy drugiego – rzucił Falcone. – Porwali drugiego chłopca i tym razem zostawili nam trupa.

Zaginiony

9

Za każdym razem, gdy syn zostawał w domu z powodu złego samopoczucia, wakacji czy czegoś podobnego, pisanie stawało się niezwykle mozolnym zajęciem. Nie była to wina dziecka, ponieważ Andrea stosunkowo dobrze radził sobie sam.

Problem tkwił w głowie Gianniego Venturiego, który jak tylko wyobraził sobie chłopca samego w dziecięcym pokoju, przed telewizorem albo w kuchni, od razu czuł potrzebę sprawdzenia, czy wszystko w porządku.

Gdy tylko siadał przed ekranem swojego maca, już po chwili ogarniał go niepokój zmuszający do upewnienia się, że syn nie dusi się po cichu we własnym łóżku ani nie płacze bezgłośnie z bólu, nie mogąc z jakiejś nieodgadnionej przyczyny poprosić ojca o pomoc. W takich przypadkach wydawało mu się, że przeznaczając czas na pisanie, zabiera go własnemu dziecku i tym samym zaniedbuje swoje rodzicielskie obowiązki.

Być może wiązało się to z tym, że Andrea spędził dzieciństwo w szpitalach, często trafiał niespodziewanie na izbę przyjęć, gdzie stawiano mu niejasne diagnozy, i że przez całe życie borykał się z problemami zdrowotnymi. Kiedy miał pięć lat, zdiagnozowano u niego zespół Fallota – wrodzoną wadę serca, która wykryta w pierwszych miesiącach życia daje duże nadzieje na wyleczenie. Tymczasem oni odkryli chorobę zbyt późno, po całej serii ostrych ataków sinicy, które jedynie cudem nie doprowadziły do fatalnych skutków. Kolejne lata mijały znaczone operacjami chirurgicznymi oraz długotrwałą i bolesną terapią.

Wszystko wskazywało na to, że Andrea pokonał chorobę, kruchość organizmu wymęczonego dolegliwościami ciągle jednak ciążyła na każdym dniu jego życia, sprawiając, że rodzice nie mogli pokonać nieustannego, obezwładniającego strachu. I to właśnie ta obawa nakazywała Gianniemu obsesyjnie kontrolować każdą chwilę, którą spędzał z synem podczas nieobecności Marii.

Jakiekolwiek były powody tej sytuacji, to zawsze kiedy złożyło się tak, że Andrea nie szedł do szkoły, a żona miała akurat dyżur w szpitalu, Gianni nie był w stanie pracować. Także tego dnia ostatni rozdział jego powieści zawisł w próżni, a otwarta strona na ekranie komputera uparła się, że pozostanie biała.

Andrea miał wolne z powodu strajku nauczycieli, o czym powiadomił ojca poprzedniego wieczoru, nie kryjąc zadowolenia. Teraz była prawie dziewiąta, chłopiec jeszcze leżał w łóżku. Gianni zajrzał do jego pokoju zaledwie pięć minut wcześniej, rozkoszując się luksusem obserwowania syna podczas snu. Nie zamierzał go budzić, kontemplował tylko przez chwilę kręcone ciemne włosy, które zdawały się niczym atrament plamić śnieżnobiałą poszewkę poduszki, wystający spod kołdry nos oraz piękne, jeszcze zamknięte oczy wpatrzone z pewnością w jakiś cudowny sen.

Dźwięk dzwonka wyrwał ojca z zadumy. Zmierzając do drzwi, zastanawiał się, kto też niepokoi ich z samego rana, i przyspieszył kroku w obawie, aby niespodziewany alarm nie obudził syna. Jednocześnie Gianni nie przestawał rozmyślać o czekającej na niego białej kartce.

10

Do zdarzenia doszło w Volterze, nieco ponad sto kilometrów od miasteczka, w którym mieszkał Fosco Agnelli, i już to stanowiło wystarczająco mocną poszlakę, aby połączyć obie sprawy. Kiedy Falcone zadzwonił do niej z rozkazem, aby bezzwłocznie udała się na miejsce przestępstwa, Valentina od razu pomyślała, że chłopiec porwany w dawnym etruskim mieście był właśnie tym dzieckiem, które Fosco zobaczył po przebudzeniu się w furgonetce.

On nie żyje, prawda?

Tylko że daty się nie zgadzały. Porwanie Andrei Venturiego i zabójstwo jego ojca zdarzyły się dopiero tego ranka, dwa dni po okropnej przygodzie, która spotkała Fosca.

Valentina jechała do Volterry z bardziej milczącym niż zazwyczaj Angelem Zuccą i nie odrywając oczu od tabletu, sprawdzała wszystkie informacje przesłane z centrum operacyjnego.

Ofiara to Gianni Venturi, lat czterdzieści, i jak na ironię losu zajmował się pisaniem powieści kryminalnych. Tego ranka ktoś stanął na progu jego mieszkania i go zamordował. Nie wykryto śladów walki. Pięć precyzyjnych ciosów nożem zadanych z wyraźną zaciekłością. Ciało mężczyzny znaleziono na środku przedpokoju prowadzącego do jego mieszkania. Żona, pracująca jako pielęgniarka, w czasie morderstwa była w pracy, a jedyny syn, dwunastoletni Andrea przebywający w domu z powodu strajku nauczycieli, zniknął.

Andrea. Dwanaście lat. Tak samo jak Fosco. Zdjęcie chłopca pojawiło się na ośmiocalowym wyświetlaczu zaraz po fotografii ojca, a wraz z nim udostępniono serię danych.

Valentina przyjrzała się twarzy małego i natychmiast zadzwoniła do Rzymu, do kolegi, który udostępnił jej tę dokumentację.

– Chyba zaszła pomyłka, bo wysłaliście mi ponownie zdjęcie Fosca Agnellego. Musieliście pomieszać akta.

W głosie policjanta zabrzmiała nuta zimnego opanowania.

– Zdjęcia, które ci wysłałem, przedstawiają Andreę Venturiego. Przekazałem ci plik, który otrzymaliśmy z komisariatu w Volterze.

Valentina ponownie spojrzała na zdjęcie: czarne oczy i czarne włosy. Falujące loki otaczały pulchną twarz o jasnej karnacji. Brwi były gęste i wyraźnie zaznaczone.

Andrea Venturi, który kilka godzin wcześniej został porwany i któremu zamordowano ojca, był sobowtórem swojego rówieśnika Fosca Agnellego.

11

Od kiedy Valentina przeniosła się do centrum operacyjnego, rzadko miała okazję wystawiać na próbę swoje umiejętności śledcze. Jej zwyczajny dzień zaczynał się w biurze na czwartym piętrze budynku będącego siedzibą drugiego wydziału centrum operacyjnego przy ulicy Tuscolana. Pierwszą godzinę spędzała przy biurku, przeglądając policyjne raporty, informacje i sygnały z terenowych jednostek operacyjnych, rozporządzenia ministerialne oraz wewnętrzne dyrektywy i okólniki, natomiast drugą w sali zebrań na odprawie wraz z innymi funkcjonariuszami i dyrektorem. Dopiero potem przychodził czas na prawdziwą pracę. Gdyby miała wyjaśnić osobom spoza branży, na czym polega jej zajęcie, nie wiedziałaby, od czego zacząć. Rozwiązujemy zagadki – usłyszała kiedyś komentarz jednego ze starszych kolegów. Analizujemy dane, rozkładamy na czynniki pierwsze, a potem składamy w całość elementy śledztw, które toczą się w terenie. Szukamy brakujących części. Wskazujemy słabe punkty i podkreślamy te mocne. Nadzorujemy pracę śledczych w terenie i koordynujemy ich działania. Podpowiadamy rozwiązania. Czasami też osobiście wkraczamy do akcji.

Valentina wiedziała dobrze, że w rzeczywistości głównym zadaniem centrum było granie na nerwach policjantom zaangażowanym w poszczególne śledztwa, w rezultacie szybciej osiągali założone cele, niż pracując samodzielnie. Użyteczny, a jednocześnie zbędny wysiłek. Machina od lat funkcjonowała w ten sposób, a ona w zasadzie dobrze się w niej czuła.

Udział w prawdziwym śledztwie to było coś zupełnie innego.

Praca na ulicach w bezpośrednim kontakcie z ofiarami, na brudnych od krwi chodnikach albo w mieszkaniach będących miejscami zbrodni. W prawdziwych dochodzeniach nie było mowy o biurokracji. Realne śledztwo pulsowało życiem, potem, pasją. A ona od dawna nie miała okazji tego doświadczyć.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Sprawy dwóch zaginionych chłopców sprawiły, że zaangażowała się bezpośrednio. Być może nawet zbyt mocno i zbyt szybko. Zaczęła się zastanawiać, czy podoła, czy czas spędzony z dala od pierwszej linii walki nie osłabił w niej dawnego zapału.

Stała przed zwyczajną dwupiętrową willą z zadbanym ogródkiem i ścieżką, która od świeżo odmalowanej furtki wiodła prosto do drzwi wejściowych. Czerwony blask zachodzącego słońca odbijał się w granitowych płytkach, mieszając się ze śladami krwi rozniesionej aż na ulicę przez kogoś, kto w nią wdepnął. Być może był to morderca, a może po prostu mniej uważny policjant czy sanitariusz. Na otwartych na oścież drzwiach znajdowała się mosiężna tabliczka z nazwiskami: VENTURI – SINAGRA. Wewnątrz gęstniała ciemność, którą od czasu do czasu przeszywały flesze aparatury należącej do techników kryminalistycznych. Ludzie w białych kombinezonach poruszali się bezszelestnie, prawdopodobnie jeszcze bardziej niż zwykle przestraszeni okrucieństwem zbrodni. Nie tylko doszło tu do zabójstwa, ale też porwano dziecko. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że taka sytuacja nie daje wielkich nadziei na szczęśliwe rozwiązanie.

Valentina zatrzymała się naprzeciw makabrycznej sceny. Obok niej stał Angelo Zucca, który równie szybko jak ona dostrzegł podobieństwo między dwoma chłopcami i którego przygnębiło to jeszcze bardziej.

Za ich plecami już zaczęli gromadzić się ciekawscy, dziennikarze z prasy i telewizji. Wiadomość rozeszła się w okamgnieniu. Ulicę blokowały radiowozy, niektóre miały włączone migające światła. Niebieski blask na próżno usiłujący odgonić zło.

Willa znajdowała się nieco na uboczu w stosunku do innych zabudowań, przy częściowo wyasfaltowanej uliczce, która ciągnęła się na północ w stronę wzgórz charakteryzujących okolicę oraz na wschód, gdzie łączyła się z krętą drogą powiatową wiodącą wśród drzew aż do Volterry. Samo miasteczko leżało w odległości około dwóch kilometrów, a tu, na ocienionym przedmieściu zwanym Zambrą, zazwyczaj panował błogi spokój, który dzisiaj zburzyła śmierć, wywołując hałaśliwe zainteresowanie.

Właśnie w tej chwili z mieszkania wyszła kobieta w towarzystwie starszego, korpulentnego mężczyzny, z którym żywo o czymś dyskutowała. Poruszali się niezgrabnie w białych jednorazowych kombinezonach ze znakami policji. Przechodząc obok sporej plamy krwi, która znikała powoli w ciemnościach, zatoczyli szeroki łuk.

Nagle Valentina usłyszała głośniejszy szum, z którego dotarły do niej słowa dziennikarza informującego swoją niewidoczną publiczność:

– …oto dottoressa Lucchesi z sędzią…

Funkcjonariuszka zrobiła dwa kroki w kierunku kobiety, która właśnie zamykała za sobą furtkę.

– Siria Lucchesi? Jestem Valentina Medici…

Kobieta pełniła funkcję szefowej grupy operacyjnej z Pizy i to w jej gestii znajdował się okręg Volterry. Była wysoka i szczupła, a bardzo krótkie, posiwiałe na skroniach włosy znacznie ją postarzały. Pewnie nie miała więcej niż czterdzieści lat.

– Tak, tak, spodziewałam się ciebie. Widzę, że nie marnowałaś czasu.

– Nasz kierowca robił, co w jego mocy – powiedziała Valentina, zerkając w stronę Angela, który nie zamierzał ukrywać kpiącego uśmiechu. – A poza tym byliśmy w pobliżu.

Lucchesi nie zapytała o powód i Valentina zaczęła się zastanawiać, czy koleżanka już wie o zniknięciu Fosca Agnellego i czy łączy ze sobą obie sprawy. Prawdopodobnie nie. Nie, z pewnością nie. Skąd miałaby się dowiedzieć? Informacja o niezwykłym podobieństwie dzieci nie trafiła jeszcze do wiadomości publicznej.

– Świetnie – rzuciła sucho – a więc pozwól, że przedstawię ci prokuratora Giorgianniego z Pizy.

Mężczyzna uścisnął dłoń najpierw Valentinie, a potem Angelowi, który cały czas trzymał się krok z tyłu.

– Cieszy mnie, że centrala bez zwłoki zainteresowała się naszą sprawą – zagaił prokurator. – Nie będę ukrywał, że jestem zaniepokojony… Już od wielu lat nie mieliśmy w tej okolicy takiego okrutnego morderstwa. A w dodatku chłopiec zniknął z domu i musimy go jak najszybciej odnaleźć…

– Prokurator nie chce, abyśmy na razie mówili o porwaniu – pospieszyła z wyjaśnieniem Lucchesi. – Takie stwierdzenia są przedwczesne, a poza tym od razu przyciągnęłyby niezdrowe zainteresowanie mediów. W końcu chłopiec po śmierci ojca mógł się oddalić z własnej woli, na przykład pod wpływem szoku… Nie mamy na razie wystarczających dowodów na wykluczenie takiej hipotezy.

– I nie życzymy sobie zbędnych nacisków, zanim nie zbadamy sprawy – dodał Giorgianni rozkazującym tonem.

Valentina pokiwała głową. Rozumiała strategię kolegów, chociaż osobiście uważała, że to strata czasu. Z jej punktu widzenia należało od razu ruszyć tropem mordercy, zamiast łudzić się, że to nie on porwał małego Venturiego. Tylko że ona wcześniej miała okazję poznać sprawę Fosca Agnellego, która wpłynęła na jej opinię. Zdecydowała, że wstrzyma się ze sformułowaniem własnej hipotezy, pozostawiając ją na później. W zamian chciała dobrze poznać sposób myślenia i działania lokalnej policji. W takich przypadkach najpierw trzeba było przyjrzeć się dokładnie pracy śledczych w terenie, a potem zdecydować się na ostrożną interwencję. Prokurator wyglądał na człowieka starej daty, którego nie przekonują pomysły niepoparte przynajmniej setką mocnych poszlak.

Zresztą wcześniej w czasie rozmowy telefonicznej Falcone nie pozostawił jej wyboru.

– Nie podejmuj nierozważnych decyzji. Działaj ostrożnie.

– Jeśli ta sprawa łączy się w jakikolwiek sposób z porwaniem Fosca Agnellego, to nie mamy czasu do stracenia – usiłowała się przeciwstawić.

– Nie wyciągaj pochopnych wniosków. I nie próbuj narzucać własnego zdania, zanim nie zyskasz pewności, że masz rację.

To był rozkaz.

Prokurator pożegnał się z policjantami, prosząc o jak najszybsze dostarczenie informacji dotyczących postępów w śledztwie, po czym zniknął w ciemnym samochodzie, który prędko odjechał, śledzony przez niewielką grupę dziennikarzy.

Tymczasem Lucchesi przyglądała się koleżance z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Milcząca wiadomość, którą chciała jej przekazać, była jednak jasna: z tej strony nie spodziewaj się znacznej pomocy.

– Co robimy? – zapytała w końcu Valentina, poirytowana przedłużającą się obserwacją. – Chcesz szukać dziecka, które uciekło z domu, czy…?

– Prokurator myśli swoje – odpowiedziała ostro – a ja swoje. Biorąc pod uwagę brutalność mordercy…

– A konkretnie?

– A konkretnie to powinniśmy zacząć szukać zwłok chłopca.

12

Volterra leży w odległości prawie osiemdziesięciu kilometrów od Pizy, co jest ogromnym dystansem dla tych, którzy zajmują się tu przestępczością oraz sprawują kontrolę nad powierzonym terenem. Środowisko naturalne otaczające oba miasta znacznie się różni: okolice Pizy są płaskie i spokojne, natomiast w pobliżu etruskiego miasteczka dominuje wrogi, tajemniczy krajobraz. Jako młoda policjantka Valentina została oddelegowana na swój pierwszy komisariat do Kalabrii, gdzie ukształtowanie terenu było bardzo podobne. Chrzest bojowy przeszła podczas śledztwa dotyczącego zadawnionych waśni rodzinnych. Zakorzenione od dziesięcioleci urazy, których nieuniknionym rezultatem były trupy. Trafiła wtedy pod opiekuńcze skrzydła miejscowego sierżanta, który wprowadzając ją w arkana sprawy, od razu zauważył jej przerażenie i na osłodę przekazał ogromną wiedzę na temat ludzkiej natury. W trakcie pierwszej lekcji dowiedziała się, że warunki geograficzne wpływają na charakter mieszkańców, a tym samym na rodzaje dominujących przestępstw. Dobry śledczy powinien więc przede wszystkim znać teren, na którym pracuje.

Kiedy pokonywali ostre zakręty drogi wiodącej do centrum Volterry, Valentina pomyślała, że jeśli wziąć pod uwagę odległość, jest całkiem prawdopodobne, że w ciągu ostatniego roku surowa przełożona grupy operacyjnej z Pizy postawiła nogę w miasteczku nie więcej niż ze dwa razy. I prawdopodobnie nigdy specjalnie się nim nie interesowała. Jeśli rzeczywiście tak się sprawy mają, to trzeba będzie natychmiast zwrócić się o pomoc do personelu z lokalnego komisariatu. Do ludzi, którzy tu żyją i pracują na ulicach miasta, a zatem znają dobrze mieszkańców i ich skłonności. Miała nadzieję, że spotka tu kogoś podobnego do sierżanta z Kalabrii, tego, od którego nauczyła się więcej niż na jakimkolwiek kursie dokształcającym. Nie wiedziała jednak, kto jest szefem komisariatu, w którym będą pracować. Volterra to urocze miejsce, lecz nie można tu zrobić zawrotnej kariery i dlatego Valentina obstawiała, że na posterunku spotka młodego, początkującego funkcjonariusza lub kogoś tuż przed emeryturą.

Toteż zdziwiła się, kiedy poznała Fabia Costę.

Komisariat znajdował się na placu Priori w centrum miasta, w budynku wybudowanym w trzynastym wieku. Kiedy zajechali na pełnym gazie przed fasadę z czerwonego kamienia, niszcząc za jednym zamachem wyjątkowy czar tego miejsca, było już ciemno, a odpowiednio rozmieszczone światła tworzyły tak romantyczną atmosferę, że Valentina na moment zapomniała o celu wizyty. Gdyby nie radiowozy z włączonymi światłami okupujące średniowieczny plac, mogłaby ulec złudzeniu, że właśnie cofnęła się w czasie.

Komendant Fabio Costa czekał na nich przy wejściu. Był wysoki i szczupły, miał krótkie czarne włosy i kilkudniowy zarost podkreślający ciemną oprawę oczu. Zwykle to właśnie spojrzenie było pierwszym, co Valentina dostrzegała u mężczyzn, i na jego podstawie też ich oceniała. Teraz pierwsze wrażenie mówiło jej, że w tych oczach kryje się obojętność na otaczający świat oraz że mogłyby się nawet okazać interesujące, gdyby pojawiło się w nich trochę więcej życia.

Siria Lucchesi, która pierwsza wysiadła z samochodu, dokonała niezbędnej prezentacji.

– Dottor Costa, komendant komisariatu w Volterze – rzuciła szybko, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała nieprzyjemna nuta.

Valentina uścisnęła podaną dłoń, a policjant uśmiechnął się smutno.

– Ze względu na okoliczności nie mogę powiedzieć, że cieszę się ze spotkania – powiedział niskim, uprzejmym tonem. – Ale jestem do dyspozycji.

– Świetnie – ubiegła Valentinę Lucchesi – a więc zaprowadź nas do pokoju, gdzie możemy zorganizować odprawę. Muszę jak najszybciej wracać do Pizy.

Kiedy Costa prowadził ich do wnętrza budynku, Valentina zauważyła nietypowe zachowanie obojga funkcjonariuszy. Wydawało się, że ich wzajemna relacja pozostawia wiele do życzenia. Mogło to wynikać po prostu z obecnej sytuacji, ponieważ kiedy centrala wpada znienacka do takiego spokojnego biura jak to w Volterze, narusza zwykłą senną rutynę, a dodatkowo rzadko który dowódca lubi dzielić się powierzonymi sobie sprawami. Mimo wszystko Fabio Costa nie wyglądał na zdenerwowanego. Za to Lucchesi traktowała go nieco z góry. Być może chodziło o nieporozumienia z dawnych czasów, ale lepiej mieć to na uwadze.

Weszli do sali wyposażonej w pięćdziesięciopięciocalowy telewizor, komputer oraz tablicę z magnesami. Wokół dużego owalnego stołu usiedli: Valentina z Angelem Zuccą, Siria Lucchesi z trojgiem śledczych z grupy operacyjnej włączających dodatkowe laptopy oraz Fabio Costa z inspektorem w mundurze, Aldem Martinim, którego przedstawił jako swojego zastępcę.

Siria Lucchesi przez dłuższą chwilę zatrzymała wzrok na komendancie, a ten niemal nieśmiało zaczął się tłumaczyć:

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chcielibyśmy wziąć udział w spotkaniu. Może na coś się przydamy.

Jego przełożona się nie odezwała, ale po kilku sekundach skinęła głową, wyrażając przyzwolenie.

Do grupy dołączyli także kobieta i mężczyzna po cywilnemu, których Valentina już wcześniej zauważyła na miejscu zbrodni. Należeli do sekcji techników kryminalnych. Valentina od razu wyczuła wśród zgromadzonych ledwie skrywany niepokój, który nie wynikał z typowego dla początkowej fazy śledztwa wzrostu adrenaliny, dobrze znanego wszystkim śledczym pracującym w terenie. Chodziło o paraliżujący strach, że nie zdążą na czas.

Valentina wiedziała, że na ten moment wielu policjantów zdążyło się bezpośrednio zaangażować w poszukiwanie jakiejś poszlaki, od której można by rozpocząć działania śledcze. Jedni zwrócili się już do sądu z prośbą o pozwolenie na sprawdzenie nagrań rozmów telefonicznych oraz pozyskanie wykazów połączeń, drudzy sporządzali sprawozdania z przesłuchań sąsiadów, szukając świadków przestępstwa, a jeszcze inni przeglądali materiał z zainstalowanych w okolicy kamer oraz analizowali ślady znalezione podczas pierwszych oględzin miejsca zbrodni. W tej sprawie znalezienie jakiegokolwiek znaczącego szczegółu wydawało się jeszcze pilniejsze i ważniejsze niż zwykle, w przerażających okolicznościach zaginęło bowiem dziecko i jego odnalezienie było teraz priorytetem, a zarazem walką z czasem. Tropienie mordercy już się rozpoczęło, ale wokół gęstniał strach, że nie znajdą go w porę.

Lucchesi zdawała się czytać w myślach Valentiny, o czym świadczyły wypowiadane słowa, kiedy zaczęła prezentować obecnym najważniejsze fakty.