Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Stuletni Benjamin Ferencz jest ostatnim żyjącym prokuratorem procesów norymberskich, w których osądzał dwudziestu dwóch czołowych nazistów.
Słowa na pożegnanie to książka, która przedstawia historię życia Bena – typową historię od pucybuta do milionera. Ferencz urodził się w żydowskiej rodzinie w Transylwanii. Kiedy miał dziewięć miesięcy jego rodzice emigrowali do Ameryki, gdzie żyli w biedzie w jednej z nowojorskich dzielnic. Ben ciężko pracował, by to zmienić, aż wreszcie zdobył stypendium Harvard Law School.
Każdy z dziewięciu rozdziałów tej książki zawiera lekcje o tym, jak wszyscy możemy najlepiej wykorzystać nasze życia we wszystkich jego obszarach.
Czego sto lat doświadczeń może nas nauczyć o ambicji, determinacji, odwadze, szczęściu czy miłości? Jak maksymalnie wykorzystać życie, które jest nam dane?
Między innymi na te pytania odpowiedzi udzielił Benjamin Ferencz w wywiadzie przeprowadzanym przez dziennikarkę „The Guardian” – Nadii Khomami.
Oto książka, która przedstawia historię jego nadzwyczajnego życia oraz prezentuje dziewięć życiowych lekcji, które teraz, z pokorą i imponującą afirmacją życia, przekazuje czytelnikom.
Benjamin Ferencz urodził się w 1920 roku. Jest absolwentem prawa Uniwersytetu Harvarda, a w roku 2014 otrzymał Medal Wolności tej uczelni (poprzednio uhonorowano nim Nelsona Mandelę). W 1947 roku był prokuratorem w procesach norymberskich, a potem kierował staraniom o zwrot zagrabionego mienia ocalałym z Holocaustu. Uczestniczył w negocjacjach niemiecko-izraelskich poświęconych reparacjom wojennym, a ponadto odegrał kluczową rolę w powołaniu Międzynarodowego Trybunału Karnego. Ma czworo dzieci z żoną Gertrude, swoją miłością z czasów szkoły średniej, która niestety zmarła w roku 2019.
Bądźmy wdzięczni tak niezwykłemu człowiekowi, jakim jest Ben Ferencz. Opowiada o sobie z humorem, dystansem i prawdziwą mądrością. Osiągnięcie tak wiele jak on i to od tak skromnych początków przypomina bajkę. Cudownie, że tego typu historie czasem wydarzają się naprawdę. To lekcja dla każdego, kto uważa, że jeszcze nigdy nie było gorzej niż teraz i już nigdy nie będzie lepiej.
Martin Freeman
Nie potrafię wyliczyć wszystkich pochwał dla Benny’ego i tej niezwykłej książki. Jest ona obowiązkową lekturą dla każdego młodego człowieka, który poszukuje wskazówek na życie. Ben to najbardziej inspirujący i najpiękniejszy człowiek, o jakim miałam przywilej czytać.
Heather Morris, autorka Tatuażysty z Auschwitz
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 105
Często pytam Bena Ferencza, dlaczego jest w takim dobrym nastroju. „Jeśli w środku płaczesz, to na zewnątrz lepiej się śmiać, dziecko. Nie ma co tonąć we własnych łzach” – odpowiada.
Zawsze uważałam, że historia składa się z sentymentalnych opowieści, które nadają się tylko do tego, aby opisać je w książkach i uwiecznić na czarno-białych filmach pokazywanych w szkołach. Obrazy wojny, zniszczenia i odbudowy wydają się bardzo odległe od naszej codzienności. Jednak bohaterowie wydarzeń, które przyczyniły się do ukształtowania świata, to nie zawsze bujające w obłokach postacie z dawno minionych epok – zanim dobro zatriumfowało nad złem.
Na Bena natknęłam się całkiem przypadkowo. Pewnego wieczoru przerzucałam kanały informacyjne amerykańskich stacji telewizyjnych i zobaczyłam go w krótkim doniesieniu. W tamtym czasie pracowałam jako reporterka londyńskiego „Guardiana”. Zaintrygowały mnie jego słowa. Kiedy sprawdziłam, kim jest, zdziwiłam się, jaki jest ważny i jak rozległe ma kompetencje zawodowe.
Na filmiku nakręconym w głównej sali rozpraw częściowo odrestaurowanego Pałacu Sprawiedliwości w Norymberdze, który kiedyś był siedzibą dorocznych zjazdów partii nazistowskiej, zobaczyłam, jak Ben, czyli główny oskarżyciel – stanowczy, dynamiczny dwudziestosiedmiolatek – stoi za wysokim drewnianym pulpitem ukrywającym jego niski wzrost i otwiera największy w historii proces o morderstwo. Dwudziestu dwóch członków Einsatzgruppen, nazistowskich grup operacyjnych do spraw eksterminacji ludności, odpowiedzialnych za śmierć ponad miliona Żydów i innych mniejszości, patrzyło na niego z ławy oskarżonych.
Nie jestem pewna, dlaczego mnie to poruszyło, ale nagle poczułam wielką chęć, aby wziąć do ręki telefon i do niego zadzwonić. Może dlatego, że byłam w tym samym wieku, co on podczas tych rozpraw ponad 70 lat temu. Może z powodu przekazu zasłyszanej wiadomości. Akurat rozpadał się porządek ustalony na świecie po drugiej wojnie światowej, co odzwierciedlały liczne wydarzenia. Obserwowano je wszędzie: od Wielkiej Brytanii, której mieszkańcy postanowili opuścić Unię Europejską, po Amerykę, gdzie 45. prezydentem został celebryta z reality show, czy wciąż szarpany wojnami domowymi Środkowy Wschód. A może chodziło po prostu o to, że właśnie przeżyłam bolesne rozstanie i potrzebowałam, aby ktoś mi przypomniał, że moje osobiste dramaty nie mają znaczenia w obliczu większych nieszczęść, takich jak wojna czy terror.
Poprosiłam o kontakt z Benem i umówiono nas na rozmowę telefoniczną. Przyznam, że spodziewałam się kogoś poważnego i ponurego, ale od razu dostrzegłam, jaki jest czarujący i pełen empatii. W sto pierwszym roku życia zachował przenikliwy dowcip. Pomimo horrorów, których był świadkiem, sypie żartami.
Już po kilku minutach stało się jasne, że ma dar inspirowania innych. Nasza rozmowa rozwinęła się w wywiad, który opublikowano w dziale felietonów „Guardiana”. Artykuł cieszył się największym zainteresowaniem ze wszystkiego, co napisaliśmy tego dnia. Chociaż w dzisiejszych czasach to rzadkie, ludzie czytali go od początku do końca. W swojej pięcioletniej pracy reporterskiej nigdy przedtem nie zebrałam tylu pochwał. Czytelnicy w różnym wieku, z całego świata, kontaktowali się ze mną, aby powiedzieć, jak bardzo poruszyły ich słowa Bena.
Niniejsza książka jest wynikiem serii rozmów, jakie odbyłam z Benem w ciągu kilku miesięcy. Mogłabym powiedzieć, że kontynuowałam je, aby ludzie mieli przywilej usłyszenia, co mówi. Byłoby to zgodne z prawdą, ale – szczerze mówiąc – pozostałam w kontakcie z Benem także z pobudek czysto egoistycznych: jest bardzo miły i wesoły, a poza tym udziela świetnych rad.
„Smutno mi dzisiaj, Benny” – mawiałam czasem. „Moja droga – odpowiadał – niezależnie od tego, o co chodzi, na pewno zdarzało ci się przetrwać trudniejsze czasy”.
Benny ma niesamowitą pamięć do najdrobniejszych szczegółów i anegdot z różnych okresów swojego życia. Bez trudu sypie pełnymi imionami i nazwiskami ludzi, z którymi się zetknął, oraz opisami, jaka danego dnia była pogoda. Kiedy zaproponowałam mu przeprowadzenie rozmów, na podstawie których powstała ta książka, musiałam go długo namawiać. „Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem zajęty” – powiedział. „Nie mam czasu zastanowić się, dlaczego jestem, jaki jestem. Nie mam nawet czasu umrzeć”. Przez jakiś czas prowadziliśmy tego typu słowną żonglerkę: on upierał się, że ma za dużo na głowie, a ja, że to długo nie potrwa. „Moja droga” – podsumował z ironią po 45 minutach – „jak tak dalej pójdzie, wykończysz rozmówcę”.
W naszej relacji najbardziej uderzyło mnie, że choć dzieli nas ocean i siedem dekad różnicy wieku, mamy z Benem dużo wspólnego. Oboje w młodym wieku wyemigrowaliśmy z naszych krajów i dorastaliśmy w dzielnicach pełnych przemocy, w klinczu między krajami i kontynentami. Oboje uczyliśmy się języków od przyjaciół i z napisów filmowych. Oboje lubiliśmy się uczyć, ale nie potrafiliśmy trzymać się zasad i przepisów. Jako pierwsi ze swojej najbliższej rodziny poszliśmy na studia i szybko zorientowaliśmy się, że jeżeli nie chcemy wypaść z wyścigu, musimy się do nich przykładać bardziej niż inni i poświęcać im więcej czasu. Oboje studiowaliśmy prawo, lubiliśmy pływać i odnajdowaliśmy humor w sytuacjach go pozbawionych. Nawet urodziliśmy się tego samego dnia i w tym samym miesiącu, chociaż za każdym razem, kiedy mu o tym przypominam, Ben ostrzega mnie: „Tylko nie wywiń wtedy jakiegoś numeru, dziecko, bo zrujnujesz mi urodziny”.
Na zdjęciach do artykułu w „Guardianie” Ben jest jowialnym staruszkiem buszującym po domu w Delray Beach na Florydzie, w którym ma zapewnioną opiekę. Spogląda zza okularów, z uśmiechem na ustach i z rękami na biodrach, a za jego głową świeci słońce. Przeciętnemu obserwatorowi wydaje się sympatycznym staruszkiem z sąsiedztwa, do którego wpada się w weekendy i święta. W jego ogrodzie często słychać kwakanie kaczek.
Ale Ben nie jest zwykłym człowiekiem. Fatou Bensouda, główna oskarżycielka Międzynarodowego Trybunału Karnego, mówiła o nim jako o „ikonie międzynarodowego prawa karnego”. Alan Dershowitz, wybitny prawnik i obrońca praw obywatelskich, który reprezentował O.J. Simpsona i prezydenta Donalda Trumpa, nazwał go „personifikacją międzynarodowego naprawiacza świata”, a Barry Avrich – filmowiec odpowiedzialny za wyprodukowany przez Netflix film dokumentalny o prawnych osiągnięciach Bena Prosecuting Evil (Oskarżenie zła), w którym pojawiają się wszyscy wyżej wymienieni – stwierdził, że Ben należy do największych ikon naszych czasów.
Niniejszy wywiad obejmuje tylko wybrane sprawy, których Ben nauczył się w trakcie swego niezwykłego życia, ale część jego życiorysu spróbuję podsumować poniżej. Otrzymał z Pentagonu pięć gwiazd bitewnych Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych za to, że podczas drugiej wojny światowej przetrwał wszystkie najważniejsze walki w Europie. Wylądował na plażach Normandii, przebił się przez obronę niemiecką na liniach Maginota i Zygfryda, przeprawił się przez Ren pod Remagen i wziął udział w bitwie o Ardeny pod Bastogne.
W 1944 roku przeniesiono go do zarządu 3 Armii pod dowództwem generała George’a Pattona i powierzono mu uformowanie nowego oddziału do spraw zbrodni wojennych. Był obecny przy wyzwoleniu wielu obozów koncentracyjnych, takich jak: Buchenwald, Mauthausen, Flossenbürg i Ebensee, albo przybył tam tuż po nich. Szukał dowodów zbrodni, aby przedstawić je przed sądem. Wykopywał ciała z płytkich grobów, niekiedy gołymi rękami. Był świadkiem scen grozy, które prześladują go do dzisiaj.
Kiedy Stany Zjednoczone zaangażowały się w wojnę w Wietnamie, Ben postanowił zrezygnować z pracy w prywatnej kancelarii adwokackiej i poświęcić się promowaniu pokoju. Napisał kilka książek, w których zawarł pomysły na utworzenie międzynarodowej instytucji prawnej. Odegrały one kluczową rolę w powołaniu do życia Międzynarodowego Trybunału Karnego. Ponadto przewodził staraniom o zwrot majątku trwałego osobom ocalałym z Holocaustu i uczestniczył w negocjacjach między Izraelem i Niemcami Zachodnimi dotyczących reparacji wojennych.
Kariera Bena obejmuje ponad 70 lat. Był świadkiem większej liczby ważnych wydarzeń niż przeciętny człowiek. Jego życie to klasyczna historia od pucybuta do milionera. Urodził się w żydowskiej rodzinie w Transylwanii. Kiedy miał dziewięć miesięcy, rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce do nowojorskiej dzielnicy Hell’s Kitchen. Potem ciężko pracował, żeby uciec od biedy, aż wreszcie zdobył stypendium Harvard Law School.
Otrzymał wiele nagród, między innymi w roku 2014 Harvard uhonorował go Medalem Wolności, którego poprzednim laureatem był Nelson Mandela. Nadal wykorzystuje swoją pozycję, aby czynić dobro. Ofiarował miliony dolarów centrum zapobiegania ludobójstwu Muzeum Pamięci Holocaustu (United States Holocaust Memorial Museum). Jego nieustające wysiłki, aby ustanowić globalne prawo ścigania ludobójstwa, zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości zasługują na miano niezwykłych. „Nie zależy mi na chwale, na spuściźnie ani na pieniądzach: wszystkie bym rozdał” – mówi. „Przyszedłem na świat jako biedak i większość młodych lat spędziłem w ubóstwie, a teraz to wszystko oddaję”.
Ben to facet, który nigdy nie odpoczywa. Pewnego weekendu, przed jego wyjazdem do Los Angeles, gdzie miał promować film dokumentalny Netflixa, zapytałam go, czy nie chciałby się ze mną zamienić. „Ty wyjeżdżasz do słonecznego Hollywood, a ja tkwię w deszczowym Londynie” – zrzędziłam. Jak zwykle wybuchnął serdecznym śmiechem i powiedział mi, że oczywiście chętnie by to zrobił. „Kiedyś byłem na tournée promocyjnym na rzecz Muzeum Pamięci Holocaustu” – ciągnął. „Zaczęliśmy od Nowego Jorku, stamtąd ruszyłem do Waszyngtonu, Los Angeles, San Diego i Chicago. Pewnego dnia straciłem przytomność. Ocknąłem się w szpitalu. I od razu się uspokoiłem, bo na ścianie mojej małej salki wisiał krzyż, a pod nim widniał napis: „Towarzystwo rezurekcyjne w Chicago”. Jestem osobą logicznie myślącą, więc natychmiast założyłem, że skoro zmartwychwstałem, to przedtem musiałem umrzeć. Zostałem tam przez dwa tygodnie”.
Myśli o śmierci i umieraniu stale mu towarzyszą. A jednak, kiedy go pytam, jak się miewa, odpowiada: „Czuję się wspaniale. Wiesz dlaczego? Bo mam świadomość, że istnieje mnóstwo opcji”.
Na świecie nie ma już nikogo pośród żywych, kto widziałby świat z perspektywy Bena. Jako ostatni żyjący oskarżyciel procesów norymberskich ma slogan dla każdego, kto się chce upewnić, że zdrowy rozsądek zatriumfuje nad morderstwem: „Prawo, nie wojna”. Wraca do niego przy każdym żarcie czy anegdocie. To dlatego mówiono, że Ben de facto jest sumieniem świata i codziennie walczy o bardziej sprawiedliwą rzeczywistość. Z tego, co mówi jego syn Donald, nawet rodzinne obiady zaczynają się u nich od pytania: „Co dzisiaj zrobiłeś dla ludzkości?”.
„Zawsze mam świadomość, jak wielkie mi sprzyjało szczęście” – mówi Ben. „Urodziłem się w ubogiej rodzinie, żyłem w biedzie. Przetrwałem horror wojny i przeżyłem wszystkie główne bitwy. Spotkałem cudowną kobietę. Wychowałem czworo dzieci, które są dobrze wykształcone. I cieszę się fantastycznym zdrowiem. Nikt nie mógłby chcieć więcej. Za każdym razem, kiedy wychodzę z domu albo do niego wracam, dziękuję za to wszystko, za całe moje życie”.
Jako redaktorka prasowych wiadomości codziennie mierzę się z negatywnymi nagłówkami. Nie zmniejszył się napór nacjonalizmu; przywódcy tak zwanego wolnego świata promują unilateralizm i otaczają się doradcami, którzy biją w wojenne bębny; wir krwawych protestów rozciąga się od Bejrutu po Hongkong i Paryż. Nasze społeczeństwa stały się polem bitwy wojen kulturowych, a podejście „oni przeciw nam” zamyka ludzi na empatię i odcina im drogę do kompromisów. Dzieje się tak, podczas gdy panujące systemy gospodarcze generują nierówności i korupcję, a autokraci podburzają przeciw sobie mniejszości i atakują podstawy konstytucji oraz instytucje, które się na nich opierają. Wartości i ideały niedawno uznawane za coś raz nam danego, takie jak sprawiedliwość i szczodrość, są narażone na coraz większe ryzyko. Jeszcze nigdy nie było tak wielkiego zapotrzebowania na przesłanie Bena.
Niemniej jednak czasem zgiełk świata tak mi przeszkadza, że albo jestem zbyt zajęta, albo zapominam, aby zadzwonić do mojego przyjaciela w innej strefie czasowej. „Zagubiona Nadia” – przekomarza się, kiedy wreszcie go złapię. „Czy dzwonisz tylko po to, żeby się upewnić, że jeszcze cię rozpoznaję?”.
Ale Ben wszystko rozumie, bo i on śledzi wiadomości. Wie, że gramy o wysoką stawkę – jest wręcz przekonany, że następna wojna będzie ostatnią. Nadal interweniuje tam, gdzie uznaje to za stosowne. Ostatnio na przykład napisał list do „New York Timesa”, kiedy Stany Zjednoczone wydawały się na krawędzi konfliktu z Iranem. „Cały czas ta sama farsa” – mówi. „Zachowują się jak idioci”. Jeździ po szkołach i uniwersyteckich kampusach, gdzie wygłasza mowy motywacyjne dla młodzieży. Przebija się przez sterty codziennie przychodzącej do niego poczty – albo, jak to lubi określać – listów miłosnych. Czasem na niektóre z nich odpowiada.
Są na świecie cynicy, którzy przekonują nas, że między ludźmi istnieją podziały spowodowane okolicznościami ich urodzenia, rasą, religią albo przekonaniami, że migranci stanowią zagrożenie dla dobrobytu i kultury narodu. Najróżniejsze historie o obozach dla uchodźców, przeprawianiu się przez kanał i ośrodkach zatrzymań mają na celu dehumanizację nieznanego. Przyjmujemy je (celowo albo i nie), a przy tym podajemy w wątpliwość naszą własną zdolność do wychodzenia ponad przeciętność i czynienia dobra, a co więcej, odmawiamy jej innym. Jednak w Benie zobaczyłam coś, czego nie dostrzegłam w sobie: wyobraźnię, pracowitość i dumę. Możemy brać od niego lekcje hartu ludzkiego ducha, odporności nawet w obliczu najgorszego. Pokazuje nam, że niezależnie od tego, skąd pochodzimy albo co robimy, mamy ze sobą więcej wspólnego, niż nam się wydaje, a razem jesteśmy mocniejsi.
Postęp nie przychodzi natychmiast, jest powolny i skomplikowany. Kiedykolwiek czuję się sfrustrowana, Ben niestrudzenie mi przypomina, że można dokonywać cudów. Czyż zaledwie nie kilka dekad temu niemożliwe wydawały się tak dziś oczywiste rzeczy jak: koniec kolonializmu i niewolnictwa, prawa kobiet i emancypacja seksualności, a nawet lądowanie na Księżycu?
Pomimo jego optymizmu ostatnie miesiące były dla mojego przyjaciela bolesne. Niedawno zmarła jego żona Gertrude, z którą przeżył ponad 80 lat. Często ją wspomina i dodaje, że miałaby teraz 100 lat. Wymawianie jej imienia oraz mówienie o jego ciągłej miłości do niej należą do niewielu rzeczy, które doprowadzają go do łez. W swej istocie są to łzy radości, ponieważ była dla niego bratnią duszą, z którą dzielił pasję naprawiania świata i pomagania ludziom, aby lepiej im się żyło. Oboje byli cudzoziemcami w obcym kraju. Chcieli udowodnić, że są coś warci, i ciężko pracowali, aby poprawić swoje warunki życiowe.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki