Słowa na pożegnanie. Dziewięć lekcji wyjątkowego życia - Benjamin Ferencz - ebook

Słowa na pożegnanie. Dziewięć lekcji wyjątkowego życia ebook

Ferencz Benjamin

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Stuletni Benjamin Ferencz jest ostatnim żyjącym prokuratorem procesów norymberskich, w których osądzał dwudziestu dwóch czołowych nazistów.

Słowa na pożegnanie to książka, która przedstawia historię życia Bena – typową historię od pucybuta do milionera. Ferencz urodził się w żydowskiej rodzinie w Transylwanii. Kiedy miał dziewięć miesięcy jego rodzice emigrowali do Ameryki, gdzie żyli w biedzie w jednej z nowojorskich dzielnic. Ben ciężko pracował, by to zmienić, aż wreszcie zdobył stypendium Harvard Law School.

Każdy z dziewięciu rozdziałów tej książki zawiera lekcje o tym, jak wszyscy możemy najlepiej wykorzystać nasze życia we wszystkich jego obszarach.

Czego sto lat doświadczeń może nas nauczyć o ambicji, determinacji, odwadze, szczęściu czy miłości? Jak maksymalnie wykorzystać życie, które jest nam dane?

Między innymi na te pytania odpowiedzi udzielił Benjamin Ferencz w wywiadzie przeprowadzanym przez dziennikarkę „The Guardian” – Nadii Khomami.

Oto książka, która przedstawia historię jego nadzwyczajnego życia oraz prezentuje dziewięć życiowych lekcji, które teraz, z pokorą i imponującą afirmacją życia, przekazuje czytelnikom.

Benjamin Ferencz urodził się w 1920 roku. Jest absolwentem prawa Uniwersytetu Harvarda, a w roku 2014 otrzymał Medal Wolności tej uczelni (poprzednio uhonorowano nim Nelsona Mandelę). W 1947 roku był prokuratorem w procesach norymberskich, a potem kierował staraniom o zwrot zagrabionego mienia ocalałym z Holocaustu. Uczestniczył w negocjacjach niemiecko-izraelskich poświęconych reparacjom wojennym, a ponadto odegrał kluczową rolę w powołaniu Międzynarodowego Trybunału Karnego. Ma czworo dzieci z żoną Gertrude, swoją miłością z czasów szkoły średniej, która niestety zmarła w roku 2019.

Bądźmy wdzięczni tak niezwykłemu człowiekowi, jakim jest Ben Ferencz. Opowiada o sobie z humorem, dystansem i prawdziwą mądrością. Osiągnięcie tak wiele jak on i to od tak skromnych początków przypomina bajkę. Cudownie, że tego typu historie czasem wydarzają się naprawdę. To lekcja dla każdego, kto uważa, że jeszcze nigdy nie było gorzej niż teraz i już nigdy nie będzie lepiej.

Martin Freeman

Nie potrafię wyliczyć wszystkich pochwał dla Benny’ego i tej niezwykłej książki. Jest ona obowiązkową lekturą dla każdego młodego człowieka, który poszukuje wskazówek na życie. Ben to najbardziej inspirujący i najpiękniejszy człowiek, o jakim miałam przywilej czytać.

Heather Morris, autorka Tatuażysty z Auschwitz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 105

Oceny
4,4 (16 ocen)
11
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleksa1985

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze i szybko się czyta.
00
justyna_gazda

Nie oderwiesz się od lektury

Wartosviowa@
00

Popularność




WSTĘP

Często pytam Bena Feren­cza, dla­czego jest w takim dobrym nastroju. „Jeśli w środku pła­czesz, to na zewnątrz lepiej się śmiać, dziecko. Nie ma co tonąć we wła­snych łzach” – odpo­wiada.

Zawsze uwa­ża­łam, że histo­ria składa się z sen­ty­men­tal­nych opo­wie­ści, które nadają się tylko do tego, aby opi­sać je w książ­kach i uwiecz­nić na czarno-bia­łych fil­mach poka­zy­wa­nych w szko­łach. Obrazy wojny, znisz­cze­nia i odbu­dowy wydają się bar­dzo odle­głe od naszej codzien­no­ści. Jed­nak boha­te­ro­wie wyda­rzeń, które przy­czy­niły się do ukształ­to­wa­nia świata, to nie zawsze buja­jące w obło­kach posta­cie z dawno minio­nych epok – zanim dobro zatrium­fo­wało nad złem.

Na Bena natknę­łam się cał­kiem przy­pad­kowo. Pew­nego wie­czoru prze­rzu­ca­łam kanały infor­ma­cyjne ame­ry­kań­skich sta­cji tele­wi­zyj­nych i zoba­czy­łam go w krót­kim donie­sie­niu. W tam­tym cza­sie pra­co­wa­łam jako repor­terka lon­dyń­skiego „Guar­diana”. Zain­try­go­wały mnie jego słowa. Kiedy spraw­dzi­łam, kim jest, zdzi­wi­łam się, jaki jest ważny i jak roz­le­głe ma kom­pe­ten­cje zawo­dowe.

Na fil­miku nakrę­co­nym w głów­nej sali roz­praw czę­ściowo odre­stau­ro­wa­nego Pałacu Spra­wie­dli­wo­ści w Norym­ber­dze, który kie­dyś był sie­dzibą dorocz­nych zjaz­dów par­tii nazi­stow­skiej, zoba­czy­łam, jak Ben, czyli główny oskar­ży­ciel – sta­now­czy, dyna­miczny dwu­dzie­sto­sied­mio­la­tek – stoi za wyso­kim drew­nia­nym pul­pi­tem ukry­wa­ją­cym jego niski wzrost i otwiera naj­więk­szy w histo­rii pro­ces o mor­der­stwo. Dwu­dzie­stu dwóch człon­ków Ein­sat­zgrup­pen, nazi­stow­skich grup ope­ra­cyj­nych do spraw eks­ter­mi­na­cji lud­no­ści, odpo­wie­dzial­nych za śmierć ponad miliona Żydów i innych mniej­szo­ści, patrzyło na niego z ławy oskar­żo­nych.

Nie jestem pewna, dla­czego mnie to poru­szyło, ale nagle poczu­łam wielką chęć, aby wziąć do ręki tele­fon i do niego zadzwo­nić. Może dla­tego, że byłam w tym samym wieku, co on pod­czas tych roz­praw ponad 70 lat temu. Może z powodu prze­kazu zasły­sza­nej wia­do­mo­ści. Aku­rat roz­pa­dał się porzą­dek usta­lony na świe­cie po dru­giej woj­nie świa­to­wej, co odzwier­cie­dlały liczne wyda­rze­nia. Obser­wo­wano je wszę­dzie: od Wiel­kiej Bry­ta­nii, któ­rej miesz­kańcy posta­no­wili opu­ścić Unię Euro­pej­ską, po Ame­rykę, gdzie 45. pre­zy­den­tem został cele­bryta z reality show, czy wciąż szar­pany woj­nami domo­wymi Środ­kowy Wschód. A może cho­dziło po pro­stu o to, że wła­śnie prze­ży­łam bole­sne roz­sta­nie i potrze­bo­wa­łam, aby ktoś mi przy­po­mniał, że moje oso­bi­ste dra­maty nie mają zna­cze­nia w obli­czu więk­szych nie­szczęść, takich jak wojna czy ter­ror.

Popro­si­łam o kon­takt z Benem i umó­wiono nas na roz­mowę tele­fo­niczną. Przy­znam, że spo­dzie­wa­łam się kogoś poważ­nego i ponu­rego, ale od razu dostrze­głam, jaki jest cza­ru­jący i pełen empa­tii. W sto pierw­szym roku życia zacho­wał prze­ni­kliwy dow­cip. Pomimo hor­ro­rów, któ­rych był świad­kiem, sypie żar­tami.

Już po kilku minu­tach stało się jasne, że ma dar inspi­ro­wa­nia innych. Nasza roz­mowa roz­wi­nęła się w wywiad, który opu­bli­ko­wano w dziale felie­to­nów „Guar­diana”. Arty­kuł cie­szył się naj­więk­szym zain­te­re­so­wa­niem ze wszyst­kiego, co napi­sa­li­śmy tego dnia. Cho­ciaż w dzi­siej­szych cza­sach to rzad­kie, ludzie czy­tali go od początku do końca. W swo­jej pię­cio­let­niej pracy repor­ter­skiej ni­gdy przed­tem nie zebra­łam tylu pochwał. Czy­tel­nicy w róż­nym wieku, z całego świata, kon­tak­to­wali się ze mną, aby powie­dzieć, jak bar­dzo poru­szyły ich słowa Bena.

Niniej­sza książka jest wyni­kiem serii roz­mów, jakie odby­łam z Benem w ciągu kilku mie­sięcy. Mogła­bym powie­dzieć, że kon­ty­nu­owa­łam je, aby ludzie mieli przy­wi­lej usły­sze­nia, co mówi. Byłoby to zgodne z prawdą, ale – szcze­rze mówiąc – pozo­sta­łam w kon­tak­cie z Benem także z pobu­dek czy­sto ego­istycz­nych: jest bar­dzo miły i wesoły, a poza tym udziela świet­nych rad.

„Smutno mi dzi­siaj, Benny” – mawia­łam cza­sem. „Moja droga – odpo­wia­dał – nie­za­leż­nie od tego, o co cho­dzi, na pewno zda­rzało ci się prze­trwać trud­niej­sze czasy”.

* * *

Benny ma nie­sa­mo­witą pamięć do naj­drob­niej­szych szcze­gó­łów i aneg­dot z róż­nych okre­sów swo­jego życia. Bez trudu sypie peł­nymi imio­nami i nazwi­skami ludzi, z któ­rymi się zetknął, oraz opi­sami, jaka danego dnia była pogoda. Kiedy zapro­po­no­wa­łam mu prze­pro­wa­dze­nie roz­mów, na pod­sta­wie któ­rych powstała ta książka, musia­łam go długo nama­wiać. „Nawet sobie nie wyobra­żasz, jak bar­dzo jestem zajęty” – powie­dział. „Nie mam czasu zasta­no­wić się, dla­czego jestem, jaki jestem. Nie mam nawet czasu umrzeć”. Przez jakiś czas pro­wa­dzi­li­śmy tego typu słowną żon­glerkę: on upie­rał się, że ma za dużo na gło­wie, a ja, że to długo nie potrwa. „Moja droga” – pod­su­mo­wał z iro­nią po 45 minu­tach – „jak tak dalej pój­dzie, wykoń­czysz roz­mówcę”.

W naszej rela­cji naj­bar­dziej ude­rzyło mnie, że choć dzieli nas ocean i sie­dem dekad róż­nicy wieku, mamy z Benem dużo wspól­nego. Oboje w mło­dym wieku wyemi­gro­wa­li­śmy z naszych kra­jów i dora­sta­li­śmy w dziel­ni­cach peł­nych prze­mocy, w klin­czu mię­dzy kra­jami i kon­ty­nen­tami. Oboje uczy­li­śmy się języ­ków od przy­ja­ciół i z napi­sów fil­mo­wych. Oboje lubi­li­śmy się uczyć, ale nie potra­fi­li­śmy trzy­mać się zasad i prze­pi­sów. Jako pierwsi ze swo­jej naj­bliż­szej rodziny poszli­śmy na stu­dia i szybko zorien­to­wa­li­śmy się, że jeżeli nie chcemy wypaść z wyścigu, musimy się do nich przy­kła­dać bar­dziej niż inni i poświę­cać im wię­cej czasu. Oboje stu­dio­wa­li­śmy prawo, lubi­li­śmy pły­wać i odnaj­do­wa­li­śmy humor w sytu­acjach go pozba­wio­nych. Nawet uro­dzi­li­śmy się tego samego dnia i w tym samym mie­siącu, cho­ciaż za każ­dym razem, kiedy mu o tym przy­po­mi­nam, Ben ostrzega mnie: „Tylko nie wywiń wtedy jakie­goś numeru, dziecko, bo zruj­nu­jesz mi uro­dziny”.

Na zdję­ciach do arty­kułu w „Guar­dia­nie” Ben jest jowial­nym sta­rusz­kiem buszu­ją­cym po domu w Del­ray Beach na Flo­ry­dzie, w któ­rym ma zapew­nioną opiekę. Spo­gląda zza oku­la­rów, z uśmie­chem na ustach i z rękami na bio­drach, a za jego głową świeci słońce. Prze­cięt­nemu obser­wa­to­rowi wydaje się sym­pa­tycz­nym sta­rusz­kiem z sąsiedz­twa, do któ­rego wpada się w week­endy i święta. W jego ogro­dzie czę­sto sły­chać kwa­ka­nie kaczek.

Ale Ben nie jest zwy­kłym czło­wie­kiem. Fatou Ben­so­uda, główna oskar­ży­cielka Mię­dzy­na­ro­do­wego Try­bu­nału Kar­nego, mówiła o nim jako o „iko­nie mię­dzy­na­ro­do­wego prawa kar­nego”. Alan Der­sho­witz, wybitny praw­nik i obrońca praw oby­wa­tel­skich, który repre­zen­to­wał O.J. Simp­sona i pre­zy­denta Donalda Trumpa, nazwał go „per­so­ni­fi­ka­cją mię­dzy­na­ro­do­wego napra­wia­cza świata”, a Barry Avrich – fil­mo­wiec odpo­wie­dzialny za wypro­du­ko­wany przez Net­flix film doku­men­talny o praw­nych osią­gnię­ciach Bena Pro­se­cu­ting Evil (Oskar­że­nie zła), w któ­rym poja­wiają się wszy­scy wyżej wymie­nieni – stwier­dził, że Ben należy do naj­więk­szych ikon naszych cza­sów.

Niniej­szy wywiad obej­muje tylko wybrane sprawy, któ­rych Ben nauczył się w trak­cie swego nie­zwy­kłego życia, ale część jego życio­rysu spró­buję pod­su­mo­wać poni­żej. Otrzy­mał z Pen­ta­gonu pięć gwiazd bitew­nych Sił Zbroj­nych Sta­nów Zjed­no­czo­nych za to, że pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej prze­trwał wszyst­kie naj­waż­niej­sze walki w Euro­pie. Wylą­do­wał na pla­żach Nor­man­dii, prze­bił się przez obronę nie­miecką na liniach Magi­nota i Zyg­fryda, prze­pra­wił się przez Ren pod Rema­gen i wziął udział w bitwie o Ardeny pod Basto­gne.

W 1944 roku prze­nie­siono go do zarządu 3 Armii pod dowódz­twem gene­rała Geo­rge’a Pat­tona i powie­rzono mu ufor­mo­wa­nie nowego oddziału do spraw zbrodni wojen­nych. Był obecny przy wyzwo­le­niu wielu obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, takich jak: Buchen­wald, Mau­thau­sen, Flossenbürg i Eben­see, albo przy­był tam tuż po nich. Szu­kał dowo­dów zbrodni, aby przed­sta­wić je przed sądem. Wyko­py­wał ciała z płyt­kich gro­bów, nie­kiedy gołymi rękami. Był świad­kiem scen grozy, które prze­śla­dują go do dzi­siaj.

Kiedy Stany Zjed­no­czone zaan­ga­żo­wały się w wojnę w Wiet­na­mie, Ben posta­no­wił zre­zy­gno­wać z pracy w pry­wat­nej kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej i poświę­cić się pro­mo­wa­niu pokoju. Napi­sał kilka ksią­żek, w któ­rych zawarł pomy­sły na utwo­rze­nie mię­dzy­na­ro­do­wej insty­tu­cji praw­nej. Ode­grały one klu­czową rolę w powo­ła­niu do życia Mię­dzy­na­ro­do­wego Try­bu­nału Kar­nego. Ponadto prze­wo­dził sta­ra­niom o zwrot majątku trwa­łego oso­bom oca­la­łym z Holo­cau­stu i uczest­ni­czył w nego­cja­cjach mię­dzy Izra­elem i Niem­cami Zachod­nimi doty­czą­cych repa­ra­cji wojen­nych.

Kariera Bena obej­muje ponad 70 lat. Był świad­kiem więk­szej liczby waż­nych wyda­rzeń niż prze­ciętny czło­wiek. Jego życie to kla­syczna histo­ria od pucy­buta do milio­nera. Uro­dził się w żydow­skiej rodzi­nie w Tran­syl­wa­nii. Kiedy miał dzie­więć mie­sięcy, rodzice pod­jęli decy­zję o prze­pro­wadzce do nowo­jor­skiej dziel­nicy Hell’s Kit­chen. Potem ciężko pra­co­wał, żeby uciec od biedy, aż wresz­cie zdo­był sty­pen­dium Harvard Law School.

Otrzy­mał wiele nagród, mię­dzy innymi w roku 2014 Harvard uho­no­ro­wał go Meda­lem Wol­no­ści, któ­rego poprzed­nim lau­re­atem był Nel­son Man­dela. Na­dal wyko­rzy­stuje swoją pozy­cję, aby czy­nić dobro. Ofia­ro­wał miliony dola­rów cen­trum zapo­bie­ga­nia ludo­bój­stwu Muzeum Pamięci Holo­cau­stu (Uni­ted Sta­tes Holo­caust Memo­rial Museum). Jego nie­usta­jące wysiłki, aby usta­no­wić glo­balne prawo ści­ga­nia ludo­bój­stwa, zbrodni wojen­nych i zbrodni prze­ciw ludz­ko­ści zasłu­gują na miano nie­zwy­kłych. „Nie zależy mi na chwale, na spu­ściź­nie ani na pie­nią­dzach: wszyst­kie bym roz­dał” – mówi. „Przy­sze­dłem na świat jako bie­dak i więk­szość mło­dych lat spę­dzi­łem w ubó­stwie, a teraz to wszystko oddaję”.

Ben to facet, który ni­gdy nie odpo­czywa. Pew­nego week­endu, przed jego wyjaz­dem do Los Ange­les, gdzie miał pro­mo­wać film doku­men­talny Net­flixa, zapy­ta­łam go, czy nie chciałby się ze mną zamie­nić. „Ty wyjeż­dżasz do sło­necz­nego Hol­ly­wood, a ja tkwię w desz­czo­wym Lon­dy­nie” – zrzę­dzi­łam. Jak zwy­kle wybuch­nął ser­decz­nym śmie­chem i powie­dział mi, że oczy­wi­ście chęt­nie by to zro­bił. „Kie­dyś byłem na tournée pro­mo­cyj­nym na rzecz Muzeum Pamięci Holo­cau­stu” – cią­gnął. „Zaczę­li­śmy od Nowego Jorku, stam­tąd ruszy­łem do Waszyng­tonu, Los Ange­les, San Diego i Chi­cago. Pew­nego dnia stra­ci­łem przy­tom­ność. Ock­ną­łem się w szpi­talu. I od razu się uspo­ko­iłem, bo na ścia­nie mojej małej salki wisiał krzyż, a pod nim wid­niał napis: „Towa­rzy­stwo rezu­rek­cyjne w Chi­cago”. Jestem osobą logicz­nie myślącą, więc natych­miast zało­ży­łem, że skoro zmar­twych­wsta­łem, to przed­tem musia­łem umrzeć. Zosta­łem tam przez dwa tygo­dnie”.

Myśli o śmierci i umie­ra­niu stale mu towa­rzy­szą. A jed­nak, kiedy go pytam, jak się miewa, odpo­wiada: „Czuję się wspa­niale. Wiesz dla­czego? Bo mam świa­do­mość, że ist­nieje mnó­stwo opcji”.

Na świe­cie nie ma już nikogo pośród żywych, kto widziałby świat z per­spek­tywy Bena. Jako ostatni żyjący oskar­ży­ciel pro­ce­sów norym­ber­skich ma slo­gan dla każ­dego, kto się chce upew­nić, że zdrowy roz­są­dek zatrium­fuje nad mor­der­stwem: „Prawo, nie wojna”. Wraca do niego przy każ­dym żar­cie czy aneg­do­cie. To dla­tego mówiono, że Ben de facto jest sumie­niem świata i codzien­nie wal­czy o bar­dziej spra­wie­dliwą rze­czy­wi­stość. Z tego, co mówi jego syn Donald, nawet rodzinne obiady zaczy­nają się u nich od pyta­nia: „Co dzi­siaj zro­bi­łeś dla ludz­ko­ści?”.

„Zawsze mam świa­do­mość, jak wiel­kie mi sprzy­jało szczę­ście” – mówi Ben. „Uro­dzi­łem się w ubo­giej rodzi­nie, żyłem w bie­dzie. Prze­trwa­łem hor­ror wojny i prze­ży­łem wszyst­kie główne bitwy. Spo­tka­łem cudowną kobietę. Wycho­wa­łem czworo dzieci, które są dobrze wykształ­cone. I cie­szę się fan­ta­stycz­nym zdro­wiem. Nikt nie mógłby chcieć wię­cej. Za każ­dym razem, kiedy wycho­dzę z domu albo do niego wra­cam, dzię­kuję za to wszystko, za całe moje życie”.

Jako redak­torka pra­so­wych wia­do­mo­ści codzien­nie mie­rzę się z nega­tyw­nymi nagłów­kami. Nie zmniej­szył się napór nacjo­na­li­zmu; przy­wódcy tak zwa­nego wol­nego świata pro­mują uni­la­te­ra­lizm i ota­czają się dorad­cami, któ­rzy biją w wojenne bębny; wir krwa­wych pro­te­stów roz­ciąga się od Bej­rutu po Hong­kong i Paryż. Nasze spo­łe­czeń­stwa stały się polem bitwy wojen kul­tu­ro­wych, a podej­ście „oni prze­ciw nam” zamyka ludzi na empa­tię i odcina im drogę do kom­pro­mi­sów. Dzieje się tak, pod­czas gdy panu­jące sys­temy gospo­dar­cze gene­rują nie­rów­no­ści i korup­cję, a auto­kraci pod­bu­rzają prze­ciw sobie mniej­szo­ści i ata­kują pod­stawy kon­sty­tu­cji oraz insty­tu­cje, które się na nich opie­rają. War­to­ści i ide­ały nie­dawno uzna­wane za coś raz nam danego, takie jak spra­wie­dli­wość i szczo­drość, są nara­żone na coraz więk­sze ryzyko. Jesz­cze ni­gdy nie było tak wiel­kiego zapo­trze­bo­wa­nia na prze­sła­nie Bena.

Nie­mniej jed­nak cza­sem zgiełk świata tak mi prze­szka­dza, że albo jestem zbyt zajęta, albo zapo­mi­nam, aby zadzwo­nić do mojego przy­ja­ciela w innej stre­fie cza­so­wej. „Zagu­biona Nadia” – prze­ko­ma­rza się, kiedy wresz­cie go zła­pię. „Czy dzwo­nisz tylko po to, żeby się upew­nić, że jesz­cze cię roz­po­znaję?”.

Ale Ben wszystko rozu­mie, bo i on śle­dzi wia­do­mo­ści. Wie, że gramy o wysoką stawkę – jest wręcz prze­ko­nany, że następna wojna będzie ostat­nią. Na­dal inter­we­niuje tam, gdzie uznaje to za sto­sowne. Ostat­nio na przy­kład napi­sał list do „New York Timesa”, kiedy Stany Zjed­no­czone wyda­wały się na kra­wę­dzi kon­fliktu z Ira­nem. „Cały czas ta sama farsa” – mówi. „Zacho­wują się jak idioci”. Jeź­dzi po szko­łach i uni­wer­sy­tec­kich kam­pu­sach, gdzie wygła­sza mowy moty­wa­cyjne dla mło­dzieży. Prze­bija się przez sterty codzien­nie przy­cho­dzą­cej do niego poczty – albo, jak to lubi okre­ślać – listów miło­snych. Cza­sem na nie­które z nich odpo­wiada.

Są na świe­cie cynicy, któ­rzy prze­ko­nują nas, że mię­dzy ludźmi ist­nieją podziały spo­wo­do­wane oko­licz­no­ściami ich uro­dze­nia, rasą, reli­gią albo prze­ko­na­niami, że migranci sta­no­wią zagro­że­nie dla dobro­bytu i kul­tury narodu. Naj­róż­niej­sze histo­rie o obo­zach dla uchodź­ców, prze­pra­wia­niu się przez kanał i ośrod­kach zatrzy­mań mają na celu dehu­ma­ni­za­cję nie­zna­nego. Przyj­mu­jemy je (celowo albo i nie), a przy tym poda­jemy w wąt­pli­wość naszą wła­sną zdol­ność do wycho­dze­nia ponad prze­cięt­ność i czy­nie­nia dobra, a co wię­cej, odma­wiamy jej innym. Jed­nak w Benie zoba­czy­łam coś, czego nie dostrze­głam w sobie: wyobraź­nię, pra­co­wi­tość i dumę. Możemy brać od niego lek­cje hartu ludz­kiego ducha, odpor­no­ści nawet w obli­czu naj­gor­szego. Poka­zuje nam, że nie­za­leż­nie od tego, skąd pocho­dzimy albo co robimy, mamy ze sobą wię­cej wspól­nego, niż nam się wydaje, a razem jeste­śmy moc­niejsi.

Postęp nie przy­cho­dzi natych­miast, jest powolny i skom­pli­ko­wany. Kie­dy­kol­wiek czuję się sfru­stro­wana, Ben nie­stru­dze­nie mi przy­po­mina, że można doko­ny­wać cudów. Czyż zale­d­wie nie kilka dekad temu nie­moż­liwe wyda­wały się tak dziś oczy­wi­ste rze­czy jak: koniec kolo­nia­li­zmu i nie­wol­nic­twa, prawa kobiet i eman­cy­pa­cja sek­su­al­no­ści, a nawet lądo­wa­nie na Księ­życu?

Pomimo jego opty­mi­zmu ostat­nie mie­siące były dla mojego przy­ja­ciela bole­sne. Nie­dawno zmarła jego żona Ger­trude, z którą prze­żył ponad 80 lat. Czę­sto ją wspo­mina i dodaje, że mia­łaby teraz 100 lat. Wyma­wia­nie jej imie­nia oraz mówie­nie o jego cią­głej miło­ści do niej należą do nie­wielu rze­czy, które dopro­wa­dzają go do łez. W swej isto­cie są to łzy rado­ści, ponie­waż była dla niego brat­nią duszą, z którą dzie­lił pasję napra­wia­nia świata i poma­ga­nia ludziom, aby lepiej im się żyło. Oboje byli cudzo­ziem­cami w obcym kraju. Chcieli udo­wod­nić, że są coś warci, i ciężko pra­co­wali, aby popra­wić swoje warunki życiowe.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki