Słowenia. Mały kraj wielkich odległości - Zuzanna Cichocka - ebook + książka

Słowenia. Mały kraj wielkich odległości ebook

Cichocka Zuzanna

4,1

Opis

Dlaczego zdobycie szczytu Triglavu jest tak ważne dla Słoweńców?

Czy Lublana to spełnienie marzeń urbanistów o mieście idealnym?

Co łączy Hemingwaya ze Słowenią?

Nazywana krainą po słonecznej stronie Alp, a niektórym znana jedynie z drogi na wakacje w Chorwacji – Słowenia to kraj, o którym wciąż niewiele wiemy. Położony w tyglu kultur: germańskiej, romańskiej, słowiańskiej i węgierskiej intryguje różnorodnością. Słoweńcy słyną z miłości do gór, są dumni z miodu od słoweńskich pszczół i najstarszej winorośli na świecie, a na obchody karnawału czekają cały rok. Za malowniczymi krajobrazami skrywa się jednak historia państwa, które dopiero w 1991 roku ogłosiło niepodległość.

Autorka zabiera nas w podróż po małym kraju wielkich odległości: przez melancholijną równinę Prekmurja, dolinę szmaragdowej rzeki Soczy, piękny Maribor, wybrzeże Adriatyku z włoskimi wpływami czy pasterską osadę na Velikiej Planinie.  Oddaje głos mieszkańcom i pokazuje Słoweniępełną kontrastów – nie zawsze tolerancyjną, nieco tajemniczą, a jednocześnie przyciągającą niepowtarzalnymi widokami spod Triglavu i smakiem gibanicy.

Kiedy granice w Europie stały się przekraczalne, a jugosłowiańska wojna tliła się już tylko w Bośni, ruszyłem od razu do Słowenii, by poznać tę mityczną Szwajcarię Słowian, jedyny niebałkański fragment odchodzącej właśnie w niebyt jugosłowiańskiej układanki. Od tego czasu bywam tam często, jest to bowiem jedno z najbardziej fascynujących i najpiękniejszych miejsc w Europie. Lektura książki Zuzanny Cichockiej wspaniale ów fenomen przybliża.

Robert Makłowicz

Cichocka prowadzi nas przez świat społecznych odrzutków, izbrisów i nieobywateli. Każe pochylać się nad ciemnymi kartami nacjonalizmu i jugonostalgii. „Słowenia. Mały kraj wielkich odległości” to historia o znaczeniu tożsamości i poczuciu przynależności. Historia, która na tle dzisiejszych przemian i migracji staje się jeszcze bardziej wymowna.

Stasia Budzisz, reporterka

Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć o kraju, który zapewne i tak lubicie–  łączy bowiem wszystkie ciekawe wątki występujące zarówno w Śródziemnomorzu, jak i Europie Środkowej, a nawet na Bałkanach (bo choć się od Bałkanów Słowenia odcina, to są one tam obecne) –  sięgnijcie po tę książkę. Warto.

Ziemowit Szczerek

Słowenia jest wielkości jednego z polskich województw, ale na jej obszarze spotykają się wpływy kilku krajów, tworząc wyjątkowy i fascynujący miks kultur. Autorka zabiera nas w podróż po miejscu, o którym być może za wiele nie wiemy, ale które po lekturze zachwyci nas swoją różnorodnością i sprawi, że zapragniemy je poznać jeszcze lepiej.

Diana Chmiel

Bardziej lubię książki niż ludzi

Mówi się, że nazwa Ljubljana oznacza „ukochana”. Zuzanna Cichocka pisze o Słowenii z miłością, nie tracąc jednak z oczu bolesnych historii tego pięknego kraju.

Sylwia Siedlecka, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (35 ocen)
15
9
10
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LukaszPieczaba

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna, po Fiace książka o krajach byłej Jugosławii. Bardzo ciekawa i pełna inspiracji na podróż po tym pięknym kraju. Nic tylko jechać i zwiedzać.
00
KTWojtowicz

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszono wiele ciekawych tematów historycznych, geopolitycznych i społecznych w sposób reportażowy, wiele innych nie znalazło miejsca. Jednak jest to książka, która towarzyszyła nam w planowaniu wyprawy objazdowej po Słowenii.
00
olau37

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka, z której można dowiedzieć się wiele o historii i społeczeństwie Słowenii. Idealna lektura przed podróżą, by przygotować się i na miejscu spoglądać na zabytki, ludzi bardziej świadomie. Reportaże Wydawnictwa Poznańskiego nigdy mnie nie zawodzą!
00
Yanadis

Całkiem niezła

Mam problem z serią podróżniczą od Poznańskiego. O ile tomy o Ukrainie i Finlandii koncentrowały się na życiu codziennym ich mieszkańców, to te o Słowacji i Słowenii są już bardziej polityczne. Sprawia to, ze cykl jest niespójny i nie wiadomo, czego się spodziewać. Opisy od wydawcy też nie są pomocne, bo praktycznie każdy zapewnia o dość przekrojowym podejściu do tematu. Zuzanna Cichocka postanowiła przyjrzeć się Słowenii głównie od strony konfliktów etnicznych i tożsamościowych. Jako że jest to kraj położony na styku wielu kultur, świadomość narodowa często bywa przesłaniana przez patriotyzm lokalny. Sprzyjają temu liczne lokalne narzecza słoweńskiego języka. Mentalność Słoweńców jest według autorki mieszanką otwartości na inność i konserwatyzmu. Względnie wysoka tolerancja dla mniejszości seksualnych sąsiaduje tu z niechęcią do imigrantów z innych krajów byłej Jugosławii. Masowe wykreślanie tych ostatnich ze spisu rezydentów jest jedną z szerzej omawianych w książce kwestii. Nagle ...
00
Mirinda08

Dobrze spędzony czas

Z tej książki dowiedziałam się bardzo dużo o obecnej sytuacji w Słowenii i skąd pewne uprzedzenia wobec jej mieszkańców wzięły się. Polecam!
00


Kolekcje



Co­py­ri­ght © Zu­zanna Ci­chocka, 2023 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023
Re­dak­torka pro­wa­dząca: We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Agata Gać
Re­dak­cja: Ewe­lina Si­kora-Cho­da­kow­ska
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: dr Ja­smina Šu­ler-Ga­los
Ko­rekta: Agata Ton­dera, Sa­bina Szczer­buk
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak | Pra­cow­nia Li­ter­nic­twa i Gra­fiki
Ele­ment gra­ficzny lay­outu: © raw­pi­xel.com | Fre­epik
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: Ula Pą­gow­ska
Fo­to­gra­fia na okładce: © co­wii | iStock
Ele­ment gra­ficzny na okładce: © Ale­xey Kon­stan­ti­nov | Shut­ter­stock
Fo­to­gra­fie na stro­nach: s. 55, 276–277 © Anna Ry­chlicka-Kar­bow­ska, s. 45–47 © Si­mon­Ska­far | iStock; s. 50–51 © jaz1 | iStock; s. 111, 199 © Wi­ki­me­dia
Po­zo­stałe fo­to­gra­fie, je­śli nie za­zna­czono ina­czej, po­cho­dzą z ar­chi­wum au­torki.
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67727-77-8
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wiemy, że wiele po­dróży za­czyna się w domu, w za­ci­szu wy­god­nego fo­tela z książką w dłoni. Dla­tego stwo­rzy­li­śmy se­rię po­dróż­ni­czą, w któ­rej dzie­limy się oso­bi­stymi opo­wie­ściami o miej­scach bli­skich i da­le­kich. Wy­da­jemy książki pełne lo­kal­nych sma­ków i nie­za­po­mnia­nych za­pa­chów. Przy­bli­żamy kul­turę, ję­zyk i hi­sto­rię da­nego kraju. Po­ru­szamy te­maty za­an­ga­żo­wane spo­łecz­nie i po­li­tycz­nie, a jed­no­cze­śnie po­ka­zu­jemy co­dzienne ży­cie miesz­kań­ców oraz nie­zwy­kłe miej­sca, któ­rych nie znaj­dzie­cie w prze­wod­ni­kach.

Dzięki na­szym książ­kom każdy dzień jest po­dróżą.

W SE­RII PO­DRÓŻ­NI­CZEJ WY­DAW­NIC­TWA PO­ZNAŃ­SKIEGO DO­TYCH­CZAS UKA­ZAŁY SIĘ:

Na­ta­lia Ko­ła­czek I cóż, że o Szwe­cji

Anna Ku­rek Szczę­śliwy jak ło­soś. O Nor­we­gii i Nor­we­gach

Ma­ciej Brencz Fa­rer­skie ka­dry. Wy­spy, gdzie owce mó­wią do­bra­noc

Mag­da­lena Ge­now Buł­ga­ria. Złoto i ra­kija

Alek­san­dra Michta-Jun­tu­nen Fin­lan­dia. Sisu, sauna i sal­miakki

Mi­ko­łaj Bu­czak So­bre­mesa. Spo­tkajmy się w Hisz­pa­nii

Agnieszka Ka­miń­ska Szwaj­ca­ria. Po­dróż przez raj wy­my­ślony

Agnieszka Kraw­czyk Ru­mu­nia. Al­ba­stru, ciorba i wino

Da­mian Ha­daś Ala­ska. Przy­sta­nek na krańcu świata

Ka­ta­rzyna Łoza, Ukra­ina. So­roczka i ki­szone ar­buzy

Iza­bela No­wek, Al­ba­nia. W szpo­nach czar­nego orła

Syl­wia Iza­bela Schab, Da­nia. Tu mieszka spo­kój

Da­nie­lowi

.

WSTĘP. NIE­BYT

Nie było jej na ma­pach długo. Bar­dzo długo. I na­wet miej­scowi nie wie­dzieli, że jest. Byli stąd, a to wy­star­czało. Coś ich łą­czyło z tymi, co miesz­kali w osa­dzie po dru­giej stro­nie góry, a z tymi z od­le­głych ziem już nie. Byli Slo­vni[1*] – „mó­wiący tymi sa­mymi sło­wami” – i Némci – „niemi, [...] któ­rych nie spo­sób zro­zu­mieć[1]. Ale po­czu­cia wspól­noty ani pań­stwa długo nie było.

Cała ich toż­sa­mość zo­stała na­kre­ślona sło­wami. Wielu Sło­weń­ców, ma­jąc w pa­mięci wy­uczone w szkole for­mułki, po­czą­tek swo­ich dzie­jów umiej­sca­wia na prze­ło­mie wie­ków dzie­sią­tego i je­de­na­stego, gdyż tak da­tuje się za­bytki fry­zyń­skie, czyli naj­star­szy do­ku­ment spi­sany w ję­zyku Sło­wian al­pej­skich. Przez ro­dzi­mych ba­da­czy trak­to­wane są jako naj­star­szy za­cho­wany tekst sło­weń­ski. Hi­sto­rycy star­szego po­ko­le­nia twier­dzą, że hi­sto­ria ich na­rodu za­czyna się od Ka­ran­ta­nii – jed­nego z pierw­szych państw sło­wiań­skich, które ist­niało wła­śnie na te­re­nie dzi­siej­szej Sło­we­nii w siód­mym wieku. Ich tezę chęt­nie po­wta­rzają Sło­weńcy o po­glą­dach na­cjo­na­li­stycz­nych. Opo­wieść o nim trak­tują jako mi­tyczny po­czą­tek swo­jego kraju, jej gra­nice jako pierw­szy jego za­rys, a księ­cia Wa­luka uznają za pierw­szego sło­weń­skiego władcę[2]. Współ­cze­śni ba­da­cze za po­czą­tek kre­śle­nia sło­weń­skiej toż­sa­mo­ści na­ro­do­wej uznają do­piero wiek szes­na­sty, gdy po­wstała pierw­sza na­pi­sana po sło­weń­sku książka. Jej au­tora, pro­te­stanc­kiego du­chow­nego Pri­moža Tru­bara, uważa się dziś za ojca li­te­rac­kiej sło­weńsz­czy­zny, który dał pod­stawy dal­szej eman­cy­pa­cji na­ro­do­wej[3].

Sło­we­nia po­ło­żona w trój­ką­cie ber­mudz­kim na­ro­dów, na styku kul­tur ger­mań­skiej, ro­mań­skiej, sło­wiań­skiej i wę­gier­skiej, zu­peł­nie nie­słusz­nie cza­sem przy­pi­sy­wana do Bał­ka­nów, przez wieki była po­dzie­lona i pod­le­gła Habs­bur­gom, Wę­grom oraz Re­pu­blice We­nec­kiej. W mię­dzy­cza­sie przez sie­dem lat rzą­dził tu Na­po­leon, który na zdo­by­tych zie­miach utwo­rzył Pro­win­cje Ili­ryj­skie. Wpro­wa­dził ko­deks na­da­jący wol­ność oby­wa­te­lom oraz ze­zwo­lił na po­słu­gi­wa­nie się ję­zy­kiem oj­czy­stym. Fran­cu­ska myśl re­wo­lu­cyjna wpły­nęła na dal­szy roz­wój sło­weń­skiej toż­sa­mo­ści na­ro­do­wej. Po pierw­szej woj­nie świa­to­wej Sło­we­nia we­szła w skład Kró­le­stwa Ser­bów, Chor­wa­tów i Sło­weń­ców (w 1929 roku prze­mia­no­wa­nego na Kró­le­stwo Ju­go­sła­wii), a po za­koń­cze­niu dru­giej wojny świa­to­wej stała się czę­ścią Fe­de­ra­cyj­nej Lu­do­wej Re­pu­bliki Ju­go­sła­wii (od 1963 roku So­cja­li­stycz­nej Fe­de­ra­cyj­nej Re­pu­bliki Ju­go­sła­wii). Nie­pod­le­głość ogło­siła w 1991 roku.

Dzi­siej­sza Sło­we­nia jest zlep­kiem wszyst­kich tych świa­tów. Ślady hi­sto­rii do­strzec można w róż­nych ele­men­tach dzie­dzic­twa kul­tu­ro­wego: w ar­chi­tek­tu­rze miast, mia­ste­czek i wsi, w oby­cza­jach, mno­go­ści dia­lek­tów i men­tal­no­ści jej miesz­kań­ców. Wy­star­czy wsłu­chać się w ję­zyk da­nej spo­łecz­no­ści, by od­gad­nąć prze­szłość re­gionu – na po­gra­ni­czu z Wę­grami wy­ła­pać słowa pełne moc­nych umlau­tów, w Lu­bla­nie wiele za­po­ży­czeń z nie­miec­kiego, a na Po­mo­rzu ita­lia­ni­zmy.

Co cie­kawe, ję­zyk sło­weń­ski, któ­rym po­słu­guje się nie­spełna dwa i pół mi­liona osób[4], ma aż czter­dzie­ści sześć na­rze­czy. Dia­lekty róż­nią się na tyle, że po­tra­fią utrud­nić ko­mu­ni­ka­cję roz­mów­com po­cho­dzą­cym z in­nych za­kąt­ków kraju. Zresztą na­wet w są­sied­nich wsiach ta sama rzecz może no­sić od­mienną na­zwę. Na przy­kład ziem­niak – po sło­weń­sku krom­pir – w sło­weń­sko­ję­zycz­nym re­gio­nie Ro­sen­thal w Au­strii na­zy­wany jest pod­ze­melj­ska hruška (pod­ziemna gruszka), na za­chód od Ma­ri­boru w na­rze­czu južno­po­hor­skim używa się słowa repa, ale już na po­łu­dniowo-wschod­nim krańcu ob­szaru tego na­rze­cza ziem­niak to bob. A w do­li­nie Re­sia (Re­zija) we wło­skich Al­pach, gdzie wciąż żyją Sło­weńcy, mówi się kar­tu­fla, od nie­miec­kiego die Kar­tof­fel. Ta czę­sto gosz­cząca na sto­łach bulwa do­cze­kała się w ję­zyku sło­weń­skim aż dwu­dzie­stu okre­śleń[5].

Sło­we­nia, mimo po­wierzchni li­czą­cej nieco po­nad dwa ty­siące ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych, za­ska­kuje także zróż­ni­co­wa­niem geo­gra­ficz­nym. Do­kład­nie tu­taj sty­kają się dwie strefy kli­ma­tyczne, pod­zwrot­ni­kowa i umiar­ko­wana. Pa­trząc na mapę, wi­dzimy i góry, i mo­rze, i rów­niny – ści­śnięte bli­sko sie­bie, jakby ktoś aku­rat w tym miej­scu zgiął frag­ment planu po­wsta­ją­cego świata. Słowo „róż­no­rod­ność” do­brze opi­suje Sło­we­nię. Jed­ność w jej przy­padku to wy­jąt­kowo kru­chy i ilu­zo­ryczny kon­strukt, bar­dzo czę­sto słab­szy niż lo­kal­ność. Wielu Sło­weń­ców na py­ta­nie „Skąd je­steś?” z dumą poda na­zwę kon­kret­nego miej­sca, choćby było pra­wie ni­komu nie­znane.

Sło­weń­ski kra­jo­braz za­ska­kuje i urzeka swoją róż­no­rod­no­ścią. Na zdję­ciu Alpy Kam­nic­kie

Pa­mię­tam, jak w cie­pły wio­senny wie­czór w 2022 roku roz­ma­wia­li­śmy ze zna­jo­mym o woj­nie w Ukra­inie, prze­gra­nej w wy­bo­rach do­tych­cza­so­wego sło­weń­skiego pre­miera Ja­neza Ja­nšy i na­dziei na lep­sze ju­tro w kraju po sło­necz­nej stro­nie Alp. Mój ko­lega za­my­ślił się i po chwili oznaj­mił pół żar­tem, pół se­rio:

– My­ślę, że gdyby wojna wy­bu­chła u nas, na­gle oka­za­łoby się, że każdy jest ze swo­jej wsi, mia­steczka, że nie bę­dzie bro­nił kraju, bo co to jest ta „Sło­we­nia”? Tu­taj, w tej wsi jest moja oj­czy­zna. Ale na szczę­ście nie wy­buch­nie, bo pra­wie nikt nie po­trafi wska­zać jej na ma­pie – do­dał ze śmie­chem.

Uśmiech­nęły się także pa­nie przy są­sied­nim sto­liku.

Kilka ty­go­dni póź­niej w jed­nym z lu­blań­skich mu­zeów wraz z moim chło­pa­kiem przy­pad­kowo po­zna­li­śmy Szwaj­cara o pol­skich ko­rze­niach. Po­mię­dzy oglą­da­niem do­ku­mentu o naj­bar­dziej zna­nym sło­weń­skim ar­chi­tek­cie a spraw­dza­niem wy­gody za­pro­jek­to­wa­nych przez niego krze­seł moi to­wa­rzy­sze wy­cieczki po­rów­ny­wali sło­weń­ski, pol­ski i szwaj­car­ski pa­trio­tyzm. Zgo­dzili się, że w Sło­we­nii nie ma hur­ra­pa­trio­ty­zmu. Ow­szem, lu­dzie chęt­nie opo­wia­dają o swoim kraju cu­dzo­ziem­com, ale nie po­ry­wają się na wiel­kie słowa, nie wy­chwa­lają swo­jej oj­czy­zny pod nie­biosa. Tego – stwier­dzi­li­śmy zgod­nie – za­równo Po­lacy, jak i Szwaj­ca­rzy mo­gliby się od Sło­weń­ców uczyć.

W kraju tak długo po­zba­wio­nym pań­stwo­wo­ści wy­kształ­ciły się liczne mity na­ro­do­wo­twór­cze. Wspo­mnia­nego pro­te­stanc­kiego du­chow­nego Pri­moža Tru­bara na­zywa się oj­cem na­rodu, a o ro­man­tycz­nym po­ecie France Pre­šer­nie ma­wia się, że wskrze­sił Sło­we­nię. Za­ko­rze­nione są tu ta­kie le­gendy jak ta o prze­myt­niku soli Mar­ti­nie Krpa­nie, który po­ko­nał ol­brzyma nę­ka­ją­cego Wie­deń, albo hi­sto­ria o do­brym królu Ma­tjažu. Scho­wał się on w ja­skini przed in­nymi za­zdro­snymi wład­cami, ale wróci na świat, by wy­ple­nić z niego całe zło, gdy jego broda dzie­więć razy owi­nie ka­mienny stół, przy któ­rym za­siadł[6].

Z bie­giem hi­sto­rii świat nie­uchron­nie się ujed­no­lica. W wielu miej­scach glo­ba­li­za­cja osła­bia kul­tury lo­kalne, ale w Sło­we­nii tra­dy­cja to nie echo prze­szło­ści pa­mię­ta­nej je­dy­nie przez naj­star­szych, lecz wiecz­nie żywa ma­te­ria z dumą pie­lę­gno­wana przez ko­lejne po­ko­le­nia. Ka­len­da­rze Sło­weń­ców wy­peł­niają roz­ma­ite ob­chody: kar­na­wału, po­wi­ta­nia wio­sny, dnia Świę­tego Mar­cina. Jak mówi sło­weń­skie po­rze­ka­dło, če za­pu­stiš pra­znike, za­pu­stijo pra­zniki tebe, je­śli po­mi­niesz święta, święta po­miną cie­bie. Siłę tego po­wie­dze­nia zro­zu­mia­łam, gdy zna­la­złam się wśród chmary ra­do­snych Sło­weń­ców w każ­dym wieku na po­cho­dzie kar­na­wa­ło­wym w li­czą­cej za­le­d­wie około dwu­stu trzy­dzie­stu miesz­kań­ców Dre­žnicy.

„Z dumą mogę po­wie­dzieć: je­stem Sło­weń­cem! Je­stem Sło­weń­cem!”[7] – brzmią słowa po­pu­lar­nej pio­senki lu­do­wej. Kiedy ją sły­szę, przed oczami jawi mi się chło­pak ko­cha­jący wieś, w któ­rej się uro­dził. Jeź­dzi tam na każde święta, a na ob­chody kar­na­wału czeka cały rok. Jest dumny z miodu od sło­weń­skich psz­czół. Nie omieszka wspo­mnieć, że naj­star­sza wi­no­rośl na świe­cie ro­śnie w Ma­ri­bo­rze, a po­nad wszystko ceni wino zro­bione przez swo­jego ojca, które w pla­sti­ko­wych ba­nia­kach wozi do aka­de­mika, ra­zem z wa­lizką ubrań i lap­to­pem. Pa­kuje też har­mo­nię. Nie­któ­rym może się wy­da­wać, że to in­stru­ment z za­mierz­chłych cza­sów, ale po ca­łej Sło­we­nii nie­sie się wy­gry­wana na har­mo­nii me­lo­dia do słów:

Gdzie pięk­niej jest niż w domu?

Sło­we­nio, skąd Twoje piękno?

Po­zdra­wiamy cię z serca,

szczę­śliwi je­ste­śmy tu w domu.

Sło­we­nio, niech ci za­śpie­wam pieśń[8].

O Sło­we­nii mówi się, że to Szwaj­ca­ria po sło­necz­nej stro­nie Alp. Po kry­zy­sie uchodź­czym z lat 2015 i 2016 po­ja­wiło się także zgoła od­mienne okre­śle­nie – Zlo­ve­nija, neo­lo­gizm utwo­rzony ze słów zlo – zło i Slo­ve­nija – Sło­we­nia. Pi­sząc tę książkę, sta­ra­łam się unik­nąć obu tych skraj­no­ści i spoj­rzeć z moż­li­wie róż­nych, także nie­oczy­wi­stych per­spek­tyw. Do nie­dawna Sło­we­nia była kra­jem zna­nym nie­licz­nym, dla Po­la­ków sta­no­wiła przede wszyst­kim krótki od­ci­nek drogi wio­dą­cej na chor­wac­kie wy­brzeże, cza­sem na­wet my­lono ją z nie­od­le­głą Sło­wa­cją. W ostat­nich la­tach staje się co­raz po­pu­lar­niej­szym kie­run­kiem po­dróży, a mimo to na­dal mówi się i pi­sze o niej nie­wiele. Ar­ty­kuły w więk­szo­ści skie­ro­wane do tu­ry­stów wy­bie­ra­ją­cych się na wa­ka­cje rzadko opi­sują coś wię­cej niż je­zioro Bled czy od­mieńca ja­ski­nio­wego (po sło­weń­sku člo­ve­ška ri­bica – „ludzka rybka”), en­de­miczny ga­tu­nek płaza ży­ją­cego w ja­ski­nie Po­stojna. I choć nie­wąt­pli­wie warto zo­ba­czyć Bled i Po­stojnę, to prze­cież Sło­we­nia ma do za­ofe­ro­wa­nia o wiele wię­cej.

Ta książka to za­pis mo­ich do­świad­czeń, mo­zaika ludz­kich hi­sto­rii i sze­reg ob­ser­wa­cji z ostat­nich lat, po­dróży, które roz­po­czę­łam jesz­cze jako stu­dentka sla­wi­styki, i dłuż­szych po­by­tów. Sta­ra­łam się na­kre­ślić szczery por­tret Sło­we­nii, jaką po­zna­łam. Choć spę­dzi­łam tu sporo czasu, na­dal po­zo­staje ona nieco ta­jem­ni­cza, wie­lo­wy­mia­rowa, cie­kawi i in­try­guje. Czy ją ro­zu­miem? Jak stwier­dził je­den z naj­bar­dziej zna­nych sło­weń­skich pi­sa­rzy Drago Ja­nčar, Sło­we­nia to „na­prawdę naj­bar­dziej skom­pli­ko­wany za­ką­tek Eu­ropy. Na­wet my, któ­rzy tu ży­jemy, nie po­tra­fimy go zro­zu­mieć”[9]. Ale ja, nie­zra­żona, wciąż pró­buję.

DROGA DO WOL­NO­ŚCI

Hi­sto­ria za­pi­sana

W świe­cie za­sad, któ­rymi rzą­dzą się bi­blio­teki, w ci­szy ab­so­lut­nej, za­głu­sza­nej je­dy­nie sze­le­stem prze­wra­ca­nych stron i skrzyp­nię­ciami kro­ków ko­lej­nych czy­tel­ni­ków, prze­glą­dam ar­chi­walne nu­mery sło­weń­skiej prasy z prze­łomu lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych. W cza­so­pi­śmie „Delo” z pierw­szego marca 1988 roku znaj­duję do­da­tek po­świę­cony Zi­mo­wym Igrzy­skom w Cal­gary. Sło­weńcy cie­szyli się wów­czas ze srebr­nego me­dalu nar­ciarki al­pej­skiej Ma­tei Svet. W ga­ze­cie „Naš Čas” czy­tam po­rady do­ty­czące pie­lę­gna­cji ro­ślin do­nicz­ko­wych w trak­cie se­zonu grzew­czego. Pod­le­wać na­leży rza­dziej, ale zra­szać czę­ściej. Od­naj­duję nu­mer „Ame­ri­can Home. Ame­ri­ška Do­mo­vina”, wy­da­wa­nego w Ohio cza­so­pi­sma dla sło­weń­skich imi­gran­tów w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Po­noć w 1991 roku miesz­kało ich tam po­nad sto pięć­dzie­siąt ty­sięcy. W ta­kich cie­ka­wost­kach mogę uto­nąć na dłu­gie go­dziny. Z tru­dem od­ry­wam wzrok i szu­kam ar­ty­ku­łów, które do­ty­czą in­te­re­su­ją­cego mnie te­matu. Wer­tuję nie­zli­czone dzien­niki, ty­go­dniki, cza­so­pi­sma lo­kalne i ogól­no­kra­jowe, by zna­leźć tre­ści o naj­waż­niej­szych dniach sło­weń­skiej drogi do nie­pod­le­gło­ści. Prze­glą­dam naj­bar­dziej znany nu­mer w hi­sto­rii sło­weń­skiej prasy, pięć­dzie­siąty siódmy nu­mer cza­so­pi­sma „Nova Re­vija”, o zna­czą­cym pod­ty­tule Pri­spe­vki za slo­ven­ski na­cio­nalni pro­gram (Roz­wa­ża­nia nad sło­weń­skim pro­gra­mem na­ro­do­wym), który do kio­sków tra­fił w lu­tym 1987 roku. Szes­na­stu sło­weń­skich fi­lo­zo­fów, li­te­ra­tów i po­li­ty­ków dy­wa­go­wało nad dal­szym lo­sem Sło­we­nii. Wszy­scy byli zgodni, że musi stać się pań­stwem nie­za­leż­nym od Ju­go­sła­wii, pań­stwem de­mo­kra­tycz­nym, w któ­rym za­pa­nuje wol­ność słowa. Nu­mer wy­wo­łał po­ru­sze­nie i stał się przed­mio­tem za­cie­kłych dys­ku­sji. Od tego mo­mentu wszystko po­to­czyło się bły­ska­wicz­nie. Dzien­ni­karka Ro­svita Pe­sek na­zwała zda­rze­nia po pu­bli­ka­cji nu­meru „sło­weń­ską wio­sną”.

W tym kraju każdy prze­łom za­czy­nał się od słów. Wy­da­rze­nia prze­łomu lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych do­mknęły trwa­jące wieki dą­że­nia li­te­ra­tów, ar­ty­stów i lu­dzi na­uki, aby Sło­we­nia osią­gnęła nie­pod­le­głość. So­cjo­log Di­mi­trij Ru­pel wpro­wa­dził po­ję­cie „sło­weń­skiego syn­dromu kul­tu­ro­wego”, które ozna­cza, że w pro­ce­sie eman­cy­pa­cji na­ro­do­wej Sło­weń­ców miej­sce po­li­tyki za­stą­piła li­te­ra­tura, a lu­dzie pióra bar­dziej niż na war­to­ściach ar­ty­stycz­nych swo­ich dzieł sku­piali się na sfor­mu­ło­wa­niu prze­sła­nia ogra­ni­cza­ją­cego się do spraw na­ro­do­wych[1]. Za po­czą­tek kształ­to­wa­nia się sło­weń­skiej toż­sa­mo­ści na­ro­do­wej po­wszech­nie uznaje się dzia­łal­ność pro­te­stanc­kiego du­chow­nego Pri­moža Tru­bara. To on po raz pierw­szy na­pi­sał „Sło­weńcy”[2*]. Użył tego okre­śle­nia we wstę­pie do Ka­te­chi­zmu, pierw­szej sło­weń­sko­ję­zycz­nej książki, opu­bli­ko­wa­nej w 1550 roku. Tru­bar za­uwa­żył, że oko­liczne zie­mie za­miesz­kują lu­dzie po­słu­gu­jący się po­dob­nymi dia­lek­tami, ale nie są oni jesz­cze świa­domi głęb­szej wspól­noty. Jak to ujął hi­sto­ryk Pe­ter Štih, „Łą­czył ich więc ję­zyk, a jesz­cze nie hi­sto­ria”[2]. Re­for­ma­cja przy­nio­sła Sło­weń­com rów­nież pierw­szą gra­ma­tykę, tłu­ma­cze­nie Sta­rego i No­wego Te­sta­mentu i wiele in­nych tek­stów, które sta­no­wiły pod­stawę dal­szego roz­woju ję­zyka sło­weń­skiego. Po prze­ło­mo­wym okre­sie re­for­ma­cji na­stały dłu­gie lata za­stoju spo­wo­do­wane kontr­re­for­ma­cją. W epoce ba­roku jed­nym z naj­waż­niej­szych wy­da­rzeń było po­wsta­nie pierw­szej po­zy­cji ob­szer­nie opi­su­ją­cej zie­mie sło­weń­skie. Po­li­hi­stor Ja­nez Vaj­kard Va­lva­sor, czło­nek lon­dyń­skiego Royal So­ciety, spo­strzegł, iż jego ro­dzinna Kra­ina – wów­czas jedno z księstw Świę­tego Ce­sar­stwa Rzym­skiego, dzi­siaj je­den z re­gio­nów hi­sto­rycz­nych Sło­we­nii – jest zu­peł­nie nie­znana poza mo­nar­chią. Z tego po­wodu do końca ży­cia bez reszty po­świę­cił się jej opi­sy­wa­niu z per­spek­tywy róż­nych dzie­dzin na­uki, czego efek­tem była li­cząca trzy ty­siące pięć­set trzy­dzie­ści dwie strony Slava vo­jvo­dine Kranj­ske (Chwała Księ­stwu Kra­iny), na­pi­sana po nie­miecku i wy­dana w No­rym­ber­dze w 1689 roku. Va­lva­sor jako pierw­szy scha­rak­te­ry­zo­wał wspólne dzie­dzic­two miesz­kań­ców Kra­iny. Na­stępny prze­łom na­stą­pił w okre­sie oświe­ce­nia – sto­sun­kowo liczni sło­weń­scy my­śli­ciele, li­te­raci i dzia­ła­cze prze­ja­wiali tro­skę o roz­wój ję­zyka i edu­ka­cję pro­stego ludu, ale ufor­mo­wał się rów­nież tak zwany wy­soki nurt w li­te­ra­tu­rze, który osią­gnął swój szczyt w ko­lej­nej epoce. W ro­man­ty­zmie do zrywu na­ro­do­wo­ścio­wego wzy­wali Sło­weń­ców po­eci. Do­ce­niony w ca­łej Eu­ro­pie France Pre­še­ren w wier­szu Zdra­vl­jica (ty­tuł pol­skiego prze­kładu Se­we­ryna Pol­lacka to To­ast), który obec­nie jest hym­nem Sło­we­nii, na­pi­sał:

Wolny [...]

Niech Sło­weń­ców bę­dzie dom

I niech ra­zem

Rwą że­laza,

Łań­cuch, co im skuwa dłoń[3].

Mu­siało mi­nąć wiele lat, by słowa li­te­ra­tów, lin­gwi­stów i po­etów zo­stały prze­kute w czyny po­li­ty­ków. Na­wet gdy przez Eu­ropę prze­ta­czała się se­ria zry­wów na­ro­do­wych, na­zwana póź­niej Wio­sną Lu­dów, Sło­weń­ców nie po­rwał po­dobny za­pał. Nie­liczni in­te­lek­tu­ali­ści pró­bo­wali ukon­sty­tu­ować wspól­notę, o któ­rej pi­sał Tru­bar, i w 1848 roku sfor­mu­ło­wali pro­gram Zjed­no­czo­nej Sło­we­nii, za­kła­da­jący po­wsta­nie na ob­sza­rze sło­weń­sko­ję­zycz­nym pań­stwa pod wła­dzą mo­nar­chii[4]. Nie po­rwał on tłu­mów. Z wy­jąt­kiem nie­licz­nej elity nikt nie in­te­re­so­wał się tym, co się dzieje za gra­nicą wła­snej wsi czy mia­sta. Jak pi­sał hi­sto­ryk Ja­nez Cvirn, „jed­nego dnia rano mó­wili, że są Sło­weń­cami, po po­łu­dniu Au­stria­kami, a wie­czo­rem Niem­cami i na­za­jutrz znów od nowa”[5]. Do­piero druga po­łowa dzie­więt­na­stego wieku przy­nio­sła praw­dziwy zryw na­ro­do­wo­ściowy.

Plac Re­pu­bliki, na któ­rym od­by­wają się roz­ma­ite wy­da­rze­nia, a także or­ga­ni­zo­wane są pro­te­sty

Na po­czątku dwu­dzie­stego wieku o przy­szło­ści na­rodu roz­pi­sy­wał się mo­der­ni­styczny pi­sarz Ivan Can­kar, który roz­wa­żał stwo­rze­nie wspól­nego pań­stwa z in­nymi na­ro­dami po­łu­dnio­wo­sło­wiań­skimi, przy za­cho­wa­niu sa­mo­dziel­no­ści kul­tu­ro­wej. Można po­wie­dzieć, że prze­wi­dział rze­czy­wi­stość po pierw­szej woj­nie świa­to­wej, kiedy to jego oj­czy­zna stała się czę­ścią Kró­le­stwa Ser­bów, Chor­wa­tów i Sło­weń­ców. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej we­szła w skład so­cja­li­stycz­nej fe­de­ra­cji pod wła­dzą Tity. Wspólne pań­stwo nie za­gwa­ran­to­wało swo­body, któ­rej ocze­ki­wali jego oby­wa­tele. Gdy umarł Tito, roz­pad Ju­go­sła­wii, od lat sie­dem­dzie­sią­tych po­grą­żo­nej w na­pię­ciach et­nicz­nych, stał się nie­unik­niony.

Prze­glą­da­jąc ma­te­riały do­ku­men­tu­jące ostat­nie chwile Sło­we­nii w Ju­go­sła­wii i pierw­sze kroki jako nie­pod­le­głego pań­stwa, w gąsz­czu dzien­ni­ków i ar­chi­wach zdjęć wy­ła­puję cha­rak­te­ry­styczne ka­dry. Mój wzrok przy­ciąga czarno-biała fo­to­gra­fia z czerwca 1988 roku, na któ­rej dwie młode dziew­czyny trzy­mają flagę So­cja­li­stycz­nej Re­pu­bliki Sło­we­nii i po­ka­zują znak wik­to­rii. Tuż obok nich straż­nicy pil­nują wej­ścia do bu­dynku sądu woj­sko­wego przy ulicy Ro­ška w Lu­bla­nie. Na in­nym zdję­ciu do­strze­gam naj­więk­szego amanta sło­weń­skiego kina Bo­risa Ca­vazzę, także z flagą. Wy­ko­nano je dwu­dzie­stego siód­mego czerwca 1988 roku. Tego dnia ogło­szono wy­rok w jed­nej z naj­gło­śniej­szych spraw są­do­wych w Sło­we­nii, zna­nej jako pro­ces proti če­tve­rici, pro­ces prze­ciwko czwórce. Pięt­na­sto­ty­sięczny tłum ze­brał się pod gma­chem sądu, żeby pro­te­sto­wać w obro­nie wol­no­ści słowa. Oskar­żo­nymi byli: Ja­nez Ja­nša, w mło­do­ści czło­nek Związku Ko­mu­ni­stów Sło­we­nii, z któ­rego zo­stał usu­nięty za zbyt ra­dy­kalne po­glądy przed­sta­wiane w pra­sie, przy­szły pre­mier, a wów­czas ko­men­ta­tor cza­so­pi­sma „Mla­dina”, re­dak­tor na­czelny Franci Za­vrl, dzien­ni­karz Da­vid Ta­sić oraz pod­ofi­cer Ju­go­sło­wiań­skiej Ar­mii Lu­do­wej Ivan Bo­ršt­ner. Za­rzut, jaki im po­sta­wiono, to kra­dzież taj­nego do­ku­mentu i kry­ty­ko­wa­nie ar­mii w pra­sie[6].

Do­ku­ment zna­la­zła Służba Bez­pie­czeń­stwa Pań­stwa w sie­dzi­bie firmy Mi­kro­ada, którą współ­two­rzył Ja­nez Ja­nša. Szu­ka­jąc do­wo­dów w zu­peł­nie in­nej spra­wie, przy­pad­kiem od­kryto, co za­mie­rza ujaw­nić dzien­ni­karz zbun­to­wa­nego pe­rio­dyku. Tuż po zna­le­zie­niu do­wodu, trzy­dzie­stego pierw­szego maja o szó­stej dwa­dzie­ścia rano, służby za­trzy­mały Ja­nšę w jego miesz­ka­niu. Tego sa­mego dnia do aresztu tra­fił także Bo­ršt­ner, który rze­czy­wi­ście wy­kradł i udo­stęp­nił pu­bli­cy­ście tajne pi­smo, a cztery dni póź­niej drugi dzien­ni­karz, Ta­sić. Po­zba­wie­nia wol­no­ści unik­nął je­dy­nie re­dak­tor na­czelny „Mla­diny”, prze­by­wa­jący wów­czas w szpi­talu[7].

Prze­szu­kuję ko­lejne szu­flady ka­ta­lo­gów, skru­pu­lat­nie wy­peł­niam re­wersy, cier­pli­wie prze­glą­dam nie za­wsze ostre skany cza­so­pism, czy­tam, a palce mam lep­kie od ku­rzu po­żół­kłych stron. Od­twa­rzam tę hi­sto­rię dzień po dniu. Tuż po za­trzy­ma­niu Ja­neza Ja­nšy za­ło­żono ko­mi­tet obrony jego praw, prze­kształ­cony trze­ciego czerwca w Ko­mi­tet Obrony Praw Czło­wieka, który za­jął się or­ga­ni­za­cją pro­te­stów. Naj­więk­szy od­był się dwu­dzie­stego pierw­szego czerwca na placu Wy­zwo­le­nia, dzi­siej­szym placu Kon­gre­so­wym, gdzie ze­brało się aż trzy­dzie­ści ty­sięcy osób. Po pra­wie mie­siącu aresztu oskar­żeni zo­stali po­sta­wieni przed są­dem. Sam spo­sób prze­pro­wa­dze­nia po­stę­po­wa­nia od­bie­gał od de­mo­kra­tycz­nych norm. Pro­ces to­czył się w są­dzie woj­sko­wym, cho­ciaż więk­szość oskar­żo­nych była cy­wi­lami, w ję­zyku woj­ska, czyli serb­sko-chor­wac­kim[3*], za za­mknię­tymi drzwiami i bez do­stępu me­diów[8]. Żoł­nierz Ju­go­sło­wiań­skiej Ar­mii Lu­do­wej zo­stał ska­zany na cztery lata po­zba­wie­nia wol­no­ści, Ja­nez Ja­nša oraz re­dak­tor na­czelny cza­so­pi­sma – na osiem­na­ście mie­sięcy, a Da­vid Ta­sić na dzie­sięć mie­sięcy. Po licz­nych pro­te­stach oskar­żo­nych zwol­niono wa­run­kowo z wię­zie­nia w sierp­niu 1989 roku[9]. Pro­ces prze­ciwko czte­rem był dla wła­dzy cen­tral­nej ostat­nią próbą uci­sze­nia bun­tu­ją­cej się sło­weń­skiej opo­zy­cji. Nada­remną.

Na po­czątku grud­nia 1990 roku par­la­ment So­cja­li­stycz­nej Re­pu­bliki Sło­we­nii zde­cy­do­wał, że o dal­szych lo­sach Sło­we­nii po­sta­no­wią oby­wa­tele i osoby po­sia­da­jące po­zwo­le­nie na stały po­byt. Dzień przed wi­gi­lią Bo­żego Na­ro­dze­nia od­był się ple­bi­scyt w spra­wie odłą­cze­nia się Sło­we­nii od Ju­go­sła­wii.

Hi­sto­ria opo­wie­dziana

W 1990 roku He­lena za­częła trze­cią klasę. Miesz­kała z ro­dzi­cami i bra­tem na lu­blań­skim osie­dlu Trnovo. Lu­biła spla­tać włosy w dwa war­ko­cze i cho­dzić w blu­zach za­kła­da­nych przez głowę, ale bez kap­tura; uwiel­biała smerfy. Gdy za­czyna mi o tym opo­wia­dać, wy­obra­żam ją so­bie małą z kit­kami splą­ta­nymi ko­lo­ro­wymi ta­siem­kami i wraz z nią prze­no­szę się do kra­iny jej dzie­ciń­stwa. Roz­ma­wiamy o prze­ło­mie lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych. To czas, do któ­rego He­lena wraca z chę­cią. Jej dzie­ciń­stwo spę­dzone w ma­lut­kim po­koju, w któ­rym dzi­siaj naj­chęt­niej śpi gruby ko­cur ro­dzi­ców, było bez­tro­skie, mimo krót­kiego okresu stra­chu i nie­pew­no­ści.

Py­tam ją, jak pa­mięta drogę do sło­weń­skiej nie­pod­le­gło­ści. Pierw­sze, co przy­cho­dzi jej do głowy, to święta 1990 roku. Jej ro­dzina ni­gdy nie spę­dzała Bo­żego Na­ro­dze­nia w Lu­bla­nie. He­lena za­wsze od­wie­dzała któ­rąś z babć: tę od taty, miesz­ka­jącą na pół­nocy kraju starą mamę, jak na­zy­wają bab­cię nie­któ­rzy Sło­weńcy, albo tę od mamy, nonę, jak zwy­kło się ma­wiać w re­gio­nach nie­opo­dal wło­skiej gra­nicy.

– Pa­mię­tam, nie wiem, czy sama z sie­bie, czy z póź­niej­szych opo­wie­ści, że dwu­dzie­stego trze­ciego grud­nia nie mo­głam za­snąć z eks­cy­ta­cji. Nie­cier­pli­wie ocze­ki­wa­łam na spo­tka­nie z bab­cią, za­bawy z wnucz­kami jej są­siadki i pre­zenty. Sły­sza­łam, jak za ścianą ro­dzice w na­pię­ciu śle­dzą wia­do­mo­ści te­le­wi­zyjne.

Pół go­dziny po pół­nocy po­dano już son­da­żowe wy­niki ple­bi­scytu, we­dług któ­rych po­nad dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent gło­su­ją­cych opo­wie­działo się za odłą­cze­niem się Sło­we­nii od Ju­go­sła­wii. „Ra­dość może się za­cząć”, ogło­siła dzien­ni­karka TV Lju­bl­jana. Dwu­dzie­stego szó­stego grud­nia prze­wod­ni­czący par­la­mentu ofi­cjal­nie ogło­sił wy­niki. He­lena wspo­mina en­tu­zjazm swo­jej ro­dziny. Jej oj­ciec po­wta­rzał każ­demu, że był pe­wien nie­pod­le­gło­ści już pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych, gdy roc­kowy ze­spół La­čni Franz z naj­po­pu­lar­niej­szymi wów­czas sło­weń­skimi mu­zy­kami wy­ko­nał Zdra­vl­jicę – pieśń ze sło­wami wier­sza Pre­še­rena – (usta­no­wiono go hym­nem Sło­we­nii w 1989 roku, jesz­cze za­nim ogło­szono jej nie­pod­le­głość) i utwór w mig stał się prze­bo­jem.

Ra­dość mą­ciła świa­do­mość, że to wszystko może skoń­czyć się wojną. Czer­wiec 1991 roku nie był jak każdy inny w do­tych­cza­so­wym ży­ciu He­leny, gdy z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kało się na wa­ka­cje. W po­wie­trzu wi­siało na­pię­cie i strach, wszy­scy do­okoła roz­ma­wiali tylko o tym.

– To, że Ju­go­sło­wiań­ska Ar­mia Lu­dowa wkro­czy do Sło­we­nii, było pewne, tak twier­dził mój tata – mówi He­lena.

My­ślała wtedy o woj­nach, które znała z fil­mów, i o tej, o któ­rej opo­wia­dała jej uko­chana nona, a wów­czas w gar­dle ro­sła jej gula i ni­czego nie mo­gła prze­łknąć.

Dwu­dzie­stego pią­tego czerwca o dwu­dzie­stej trzy­dzie­ści roz­po­częło się pierw­sze po­sie­dze­nie sło­weń­skiego rządu, na któ­rym prze­wod­ni­czący niż­szej izby par­la­mentu France Bu­čar ogło­sił nie­pod­le­głość kraju. Na­stęp­nego dnia po po­łu­dniu na uli­cach za­częły gro­ma­dzić się tłumy lu­dzi. He­lena spa­ce­ro­wała z ro­dzi­cami cały wie­czór. Pa­mięta nie­istotne szcze­góły, jak choćby to, że młode dziew­częta sprze­da­wały bu­kiety goź­dzi­ków po dwa­dzie­ścia di­na­rów. W sercu Lu­blany, do któ­rego pro­wa­dzi Po­trójny Most, pod po­mni­kiem ro­man­tycz­nego wiesz­cza France Pre­šerna, gdzie naj­chęt­niej uma­wiają się lu­blań­cza­nie, z sa­mo­chodu po­zdra­wiał swo­ich ro­da­ków Ivan Kram­ber­ger, przy­szły kan­dy­dat na pre­zy­denta, po­li­tyk, o któ­rym ma­wiano, że ro­zu­mie zwy­kłych lu­dzi. Na wszyst­kich pla­cach i skwe­rach wy­stę­po­wali ar­ty­ści. Zgro­ma­dzeni ze wzru­sze­niem słu­chali sym­bo­licz­nej pie­śni Lipa ze­le­nela je (Lipa zie­le­niła się) o bu­dzą­cej się do ży­cia wio­śnie. O dzie­więt­na­stej ni­sko nad mia­stem prze­le­ciały trzy sa­mo­loty Ju­go­sło­wiań­skiej Ar­mii Lu­do­wej, chwilę póź­niej na placu Re­pu­bliki na­stą­piło ofi­cjalne ogło­sze­nie nie­pod­le­gło­ści Sło­we­nii i uro­czy­ste za­wie­sze­nie no­wej flagi przed par­la­men­tem. Gdy Lu­blana świę­to­wała wol­ność, na gra­ni­cach już cze­kały czołgi. W nocy dwu­dzie­stego siód­mego czerwca o dru­giej czter­dzie­ści pięć na te­ren Sło­we­nii wkro­czyło woj­sko. Wy­bu­chła wojna. Inna niż wszyst­kie, które zna Eu­ropa.

He­lena od­twa­rza tam­ten okres z po­mocą ro­dzi­ców, a ja przy­słu­chuję się, nie­mal im nie prze­ry­wa­jąc. No­tu­jąc ich wspo­mnie­nia, ką­tem oka co rusz spo­glą­dam na swoje stopy – po raz pierw­szy po wej­ściu do czy­je­goś miesz­ka­nia otrzy­ma­łam kap­cie dla go­ści; we­dług ste­reo­typu w każ­dym sło­weń­skim domu czeka przy­naj­mniej jedna para ta­kich. Oka­zuje się, że po trzy­dzie­stu la­tach naj­wię­cej pa­mięta tata mo­jej ko­le­żanki. Jego hi­sto­ria jest upo­rząd­ko­wana chro­no­lo­gicz­nie i pełna de­tali.

Opo­wiada, że pierw­sze, co po­sta­no­wiono, to unie­moż­li­wić Ju­go­sło­wiań­skiej Ar­mii Lu­do­wej do­sta­nie się w głąb kraju – szybko za­blo­ko­wać drogi, cho­ciażby sta­wia­jąc w po­przek cię­ża­rówki. Lu­blana także w mig zo­stała oto­czona pro­wi­zo­rycz­nymi blo­ka­dami. Ro­dzice He­leny po­wta­rzają kil­ku­krot­nie, że ży­cie to­czyło się na tyle nor­mal­nie, na ile to moż­liwe. Lu­dzie po­szli do pracy, oczy­wi­ście je­śli udało im się do niej do­je­chać, choć wia­domo, że na miej­scu nikt nie pra­co­wał, bo każdy sku­piał całą uwagę na ko­mu­ni­ka­tach w ra­diu. Oj­ciec He­leny wspo­mina, że z gło­śnika co chwilę do­bie­gały za­pew­nie­nia: „Dla na­rodu i oj­czy­zny zro­bię wszystko, prze­cież je­stem sy­nem sło­weń­skiej matki!”. W jego gło­wie kłę­biły się py­ta­nia, kiedy za­cznie się praw­dziwe na­tar­cie, kiedy zbom­bar­dują Lu­blanę. Na twa­rzach jego ro­da­ków ma­lo­wał się strach.

Wy­obraź­nia He­leny sza­lała. Wia­do­mo­ści, które tak za­cie­kle śle­dziła jej ro­dzina, nie da­wały jej spać. Dzi­siaj śmieje się, że nie ma traumy, choć mo­głaby, bo pa­mięta, że wtedy nie mo­gła się uspo­koić.

– Słowo „wojna” jest ta­kie pa­ra­li­żu­jące, na szczę­ście to nie była taka wojna, jak w mo­jej dzie­cię­cej gło­wie, jaką zna­łam z opo­wie­ści i fil­mów – wy­znaje.

Po­mnik France Pre­šerna, pod któ­rym 8 lu­tego, w Dniu Kul­tury (święto na­ro­dowe) oraz w dniu uro­dzin po­ety (3 grud­nia) sło­weń­scy ar­ty­ści re­cy­tują wier­sze jego au­tor­stwa

To rze­czy­wi­ście była inna wojna. Skoń­czyła się już po dzie­się­ciu dniach. Siód­mego lipca na Wy­spach Brioń­skich (gdzie nie­gdyś mar­sza­łek Jo­sip Broz Tito go­ścił Eli­za­beth Tay­lor i So­phię Lo­ren) przy­wódcy Sło­we­nii, Chor­wa­cji i Ju­go­sła­wii pod­pi­sali po­ro­zu­mie­nie. Pod­czas dzie­się­ciu dni walk zgi­nęło sześć­dzie­siąt pięć osób, trzy­dzie­stu sied­miu ju­go­sło­wiań­skich żoł­nie­rzy, pię­ciu sło­weń­skich żoł­nie­rzy oraz czte­rech po­li­cjan­tów.

Był to je­den z naj­mniej krwa­wych kon­flik­tów zbroj­nych w dzie­jach Eu­ropy. Sta­no­wił mo­ment prze­ło­mowy – ko­niec wspól­nej hi­sto­rii z po­łu­dnio­wymi braćmi, kres uto­pij­nego kon­ceptu o moż­li­wym współ­ist­nie­niu ob­cych so­bie, po­łą­czo­nych ide­olo­gią na­ro­dów w jed­nym pań­stwie. Na­cjo­na­li­ści wy­wo­dzący hi­sto­rię Sło­we­nii od sło­wiań­skiej Ka­ran­ta­nii, pań­stwa ist­nie­ją­cego na tych te­re­nach we wcze­snym śre­dnio­wie­czu, mó­wili, że speł­niły się ty­siąc­let­nie sny o nie­pod­le­gło­ści.

Roz­po­czął się nowy roz­dział. Po ogło­sze­niu nie­pod­le­gło­ści mo­gły się zi­ścić ma­rze­nia o Szwaj­ca­rii „po sło­necz­nej stro­nie Alp” – ta­kie ha­sło upo­wszech­niło się dzięki ak­cji pro­mo­cyj­nej Slo­ve­nija, moja de­žela! (Sło­we­nia, mój kraj!) z 1985 roku. Wów­czas wie­rzono, że tu­ry­styka sta­no­wić bę­dzie przy­szłość sło­weń­skiej go­spo­darki, pręż­nej ni­czym szwaj­car­ska[10]. Rze­czy­wi­ście, od 1991 roku go­spo­darka nie­ustan­nie się roz­wi­jała. W 1995 roku PKB per ca­pita był w Sło­we­nii dwu­krot­nie wyż­szy niż w Chor­wa­cji i trzy­krot­nie wyż­szy niż w Pol­sce[11].

W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych Sło­weńcy mu­sieli na nowo zde­fi­nio­wać wła­sną toż­sa­mość. Było to dość skom­pli­ko­wane, gdyż zna­leźli się na po­gra­ni­czu i po­mię­dzy: ka­pi­ta­li­zmem a so­cja­li­zmem, na­ro­dami ro­mań­skimi, ger­mań­skimi i sło­wiań­skimi, róż­nymi re­li­giami chrze­ści­jań­skimi a is­la­mem, mię­dzy śród­ziem­no­mor­skim Ad­ria­ty­kiem a za­chod­nio­eu­ro­pej­skimi Al­pami[12]. Sło­weńcy roz­po­częli po­szu­ki­wa­nia miej­sca dla sie­bie w Eu­ro­pie – da­lej od Bał­ka­nów, do któ­rych ich kraj nie na­le­żał i nie na­leży[4*], i które wów­czas wielu uwa­żało za sy­no­nim wszel­kiej by­le­ja­ko­ści, a bli­żej wy­śnio­nego Za­chodu[13]. Wkrótce w Sło­we­nii wy­buchł agre­sywny na­cjo­na­lizm. Miesz­kańcy Sło­we­nii po­cho­dzący z in­nych re­pu­blik by­łej Ju­go­sła­wii stali się nie­chcia­nymi oby­wa­te­lami. Jed­ność he­te­ro­ge­nicz­nego spo­łe­czeń­stwa oka­zała się złudna, a ma­sko­wane przez de­kady róż­nice te­raz za­częły uwie­rać. Roz­łam Ju­go­sła­wii był długi i nie­ła­twy. Sło­we­nia prze­szła ten pro­ces naj­ła­god­niej.

Wi­dok na osie­dle Trnovo.Oba zdję­cia zo­stały wy­ko­nane z mo­stu Hra­dec­kiego, jed­nego z kil­ku­dzie­się­ciu w Lu­bla­nie. Kil­ku­krot­nie zmie­niał on swoją na­zwę, a dwu­krot­nie lo­ka­li­za­cję

Roz­ma­wiamy w ma­lut­kiej kuchni He­leny.

– Przez te ostat­nie trzy­dzie­ści lat Sło­we­nia za­li­czyła wy­raźne wzloty i upadki – pod­su­mo­wuje moja ko­le­żanka.

Opo­wiada mi roz­ma­ite hi­sto­rie z ży­cia swo­jej ro­dziny, w któ­rych jak w lu­strze od­bija się si­nu­so­ida sło­weń­skich sym­pa­tii i nie­chęci do na­ro­dów z są­sied­nich kra­jów. Wspo­mina bli­ską ku­zynkę ojca, która wy­szła za Ma­ce­doń­czyka i prze­pro­wa­dziła się do Ochrydy. Jego ro­dzina pro­wa­dziła tam pen­sjo­nat, do któ­rego cza­sem jeź­dzili całą ro­dziną na wa­ka­cje. Wtedy He­lena zu­peł­nie się nad tym nie za­sta­na­wiała, ale w pa­mięci utkwiło jej, jak matka po­rów­ny­wała oba kraje. Pa­mięta, jak z wyż­szo­ścią oznaj­miała swoje prze­my­śle­nia na środku sklepu w Ochry­dzie, na plaży czy ja­dąc po dziu­ra­wej dro­dze do Sko­pje.

– Roz­pły­wała się nad Sło­we­nią, ale do czasu. Gdy przy­szedł kry­zys, za­mil­kła, mój brat nie mógł zna­leźć pracy po stu­diach, a w me­diach cią­gle mó­wili o licz­nej emi­gra­cji za­rob­ko­wej mło­dych – wspo­mina He­lena.

Zda­rza mi się na­tra­fić na po­bieżne opi­nie, w któ­rych Sło­we­nia przed­sta­wiana jest jako kra­ina do­bro­bytu, for­mu­ło­wane z per­spek­tywy, jakby kry­zys fi­nan­sowy w 2008 roku ni­gdy się nie wy­da­rzył. Tuż po wej­ściu do Unii Eu­ro­pej­skiej sło­weń­ska go­spo­darka roz­wi­jała się do­sko­nale, wy­so­kość PKB była drugą naj­wyż­szą spo­śród no­wych kra­jów człon­kow­skich od 2004 roku, wy­no­siła aż osiem­dzie­siąt sie­dem pro­cent śred­niej unij­nej. W na­stęp­nych la­tach PKB cały czas ro­sło, go­spo­darka otwie­rała się na inne kraje człon­kow­skie, bez­ro­bo­cie ma­lało, a in­fla­cja utrzy­my­wała się na po­zio­mie po­ni­żej czte­rech pro­cent. Sy­tu­acja go­spo­dar­cza w Sło­we­nii kształ­to­wała się na tyle do­brze, że w 2007 roku jako pierw­szy z kra­jów przy­ję­tych do Unii w 2004 roku przy­stą­piła do strefy euro. Wszystko zgod­nie z wcze­śniej­szymi za­ło­że­niami. Ma­rze­nie o do­sko­na­łej sy­tu­acji po sło­necz­nej stro­nie Alp urze­czy­wist­niało się. W 2008 roku kry­zys w go­spo­darce świa­to­wej do­tknął i Sło­we­nię[14]. Jego kon­se­kwen­cje jesz­cze długo da­wały o so­bie znać.

– Nie bez przy­czyny opo­wia­dam ci tyle o mo­jej ma­mie. My­ślę, że może ci to dużo po­wie­dzieć o Sło­weń­cach, przy­naj­mniej o czę­ści z nas. Ta re­la­cja z ku­zynką ojca zdra­dza bar­dzo wiele i oczy­wi­ście można by po­wie­dzieć: „nie lu­bią się”, ale tu­taj cho­dzi o coś in­nego. O pew­nego ro­dzaju po­czu­cie wyż­szo­ści Sło­weń­ców i Sło­we­nii. – He­lena za­my­śla się i ob­li­zuje ły­żeczkę, którą mie­szała wodę z prosz­kiem ce­de­vita. W jego proz­dro­wotne wła­ści­wo­ści wie­rzą chyba wszy­scy miesz­kańcy daw­nej Ju­go­sła­wii, wbrew temu, co wy­nika ze składu. – Od­kąd po­pro­si­łaś mnie o roz­mowę, dużo się nad tym wszyst­kim za­sta­na­wiam. Nie wiem, skąd w niej to po­czu­cie wyż­szo­ści Sło­we­nii, ale może nie ro­zu­miem ju­go­sło­wiań­skiej rze­czy­wi­sto­ści, bo nie do­świad­czy­łam świa­do­mego ży­cia w tam­tych cza­sach.

Po chwili za­dumy He­lena pod­kre­śla, że oczy­wi­ście po­glądy jej mamy są dość skrajne, a do­dat­kowo jej silna, eks­tra­wer­tyczna oso­bo­wość nie prze­szka­dza jej w śmia­łym ich wy­ra­ża­niu.

– Jej już nic nie zmieni. Kie­dyś, jak by­łam młod­sza, mia­łam jej do­syć, wia­domo, dzi­siaj te dzi­wac­twa trak­tuję jako jej urok.

Śmie­jemy się z ro­dzin­nej awan­tury o ko­lej­ność warstw gi­ba­nicy, tra­dy­cyj­nego sło­weń­skiego cia­sta skła­da­ją­cego się na­prze­mien­nie z maku, słod­kiego twa­rogu, orze­chów wło­skich i ja­błek. Prek­mur­ska gi­ba­nica uzna­wana jest za sło­weń­skie da­nie na­ro­dowe.

– Po tej awan­tu­rze nie od­zy­wały się do sie­bie z tą krewną chyba przez rok!

He­lena krząta się po kuchni, kil­ku­krot­nie spraw­dza­jąc za­war­tość lo­dówki i sza­fek. Pyta, czy lu­bię frikę, po­trawę, którą za­wsze przy­go­to­wy­wała jej nona. Przy­znaję się, że ni­gdy tego nie ja­dłam. Ście­ramy ziem­niaki i prze­sma­żamy je na oli­wie, a na­stęp­nie do­da­jemy jajka wy­mie­szane z żół­tym se­rem. He­lena sta­wia roz­grzaną pa­tel­nię na ta­le­rzu.

– Evo – mówi. To taki ję­zy­kowy wy­trych, który może ozna­czać wszystko: już, go­towe, po­patrz. Po pierw­szym kę­sie rzuca zre­zy­gno­wana: – Chyba ni­gdy nie uda mi się osią­gnąć tego smaku, co babci.

Tłu­sta i pyszna frika roz­pływa się w ustach. Wspo­mi­na­jąc uko­chaną bab­cię, He­lena otwiera jej ulu­bione wino, re­bulę. Z cie­ka­wo­ści py­tam, co jej bab­cie są­dziły o ogło­sze­niu nie­pod­le­gło­ści przez Sło­we­nię. He­lena od­po­wiada, że stara mama cie­szyła się, nie­prze­sad­nie, ale była dumna. Nieco ina­czej nona