Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego zdobycie szczytu Triglavu jest tak ważne dla Słoweńców?
Czy Lublana to spełnienie marzeń urbanistów o mieście idealnym?
Co łączy Hemingwaya ze Słowenią?
Nazywana krainą po słonecznej stronie Alp, a niektórym znana jedynie z drogi na wakacje w Chorwacji – Słowenia to kraj, o którym wciąż niewiele wiemy. Położony w tyglu kultur: germańskiej, romańskiej, słowiańskiej i węgierskiej intryguje różnorodnością. Słoweńcy słyną z miłości do gór, są dumni z miodu od słoweńskich pszczół i najstarszej winorośli na świecie, a na obchody karnawału czekają cały rok. Za malowniczymi krajobrazami skrywa się jednak historia państwa, które dopiero w 1991 roku ogłosiło niepodległość.
Autorka zabiera nas w podróż po małym kraju wielkich odległości: przez melancholijną równinę Prekmurja, dolinę szmaragdowej rzeki Soczy, piękny Maribor, wybrzeże Adriatyku z włoskimi wpływami czy pasterską osadę na Velikiej Planinie. Oddaje głos mieszkańcom i pokazuje Słoweniępełną kontrastów – nie zawsze tolerancyjną, nieco tajemniczą, a jednocześnie przyciągającą niepowtarzalnymi widokami spod Triglavu i smakiem gibanicy.
Kiedy granice w Europie stały się przekraczalne, a jugosłowiańska wojna tliła się już tylko w Bośni, ruszyłem od razu do Słowenii, by poznać tę mityczną Szwajcarię Słowian, jedyny niebałkański fragment odchodzącej właśnie w niebyt jugosłowiańskiej układanki. Od tego czasu bywam tam często, jest to bowiem jedno z najbardziej fascynujących i najpiękniejszych miejsc w Europie. Lektura książki Zuzanny Cichockiej wspaniale ów fenomen przybliża.
Robert Makłowicz
Cichocka prowadzi nas przez świat społecznych odrzutków, izbrisów i nieobywateli. Każe pochylać się nad ciemnymi kartami nacjonalizmu i jugonostalgii. „Słowenia. Mały kraj wielkich odległości” to historia o znaczeniu tożsamości i poczuciu przynależności. Historia, która na tle dzisiejszych przemian i migracji staje się jeszcze bardziej wymowna.
Stasia Budzisz, reporterka
Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć o kraju, który zapewne i tak lubicie– łączy bowiem wszystkie ciekawe wątki występujące zarówno w Śródziemnomorzu, jak i Europie Środkowej, a nawet na Bałkanach (bo choć się od Bałkanów Słowenia odcina, to są one tam obecne) – sięgnijcie po tę książkę. Warto.
Ziemowit Szczerek
Słowenia jest wielkości jednego z polskich województw, ale na jej obszarze spotykają się wpływy kilku krajów, tworząc wyjątkowy i fascynujący miks kultur. Autorka zabiera nas w podróż po miejscu, o którym być może za wiele nie wiemy, ale które po lekturze zachwyci nas swoją różnorodnością i sprawi, że zapragniemy je poznać jeszcze lepiej.
Diana Chmiel
Bardziej lubię książki niż ludzi
Mówi się, że nazwa Ljubljana oznacza „ukochana”. Zuzanna Cichocka pisze o Słowenii z miłością, nie tracąc jednak z oczu bolesnych historii tego pięknego kraju.
Sylwia Siedlecka, pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 221
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wiemy, że wiele podróży zaczyna się w domu, w zaciszu wygodnego fotela z książką w dłoni. Dlatego stworzyliśmy serię podróżniczą, w której dzielimy się osobistymi opowieściami o miejscach bliskich i dalekich. Wydajemy książki pełne lokalnych smaków i niezapomnianych zapachów. Przybliżamy kulturę, język i historię danego kraju. Poruszamy tematy zaangażowane społecznie i politycznie, a jednocześnie pokazujemy codzienne życie mieszkańców oraz niezwykłe miejsca, których nie znajdziecie w przewodnikach.
Dzięki naszym książkom każdy dzień jest podróżą.
W SERII PODRÓŻNICZEJ WYDAWNICTWA POZNAŃSKIEGO DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ:
Natalia Kołaczek I cóż, że o Szwecji
Anna Kurek Szczęśliwy jak łosoś. O Norwegii i Norwegach
Maciej Brencz Farerskie kadry. Wyspy, gdzie owce mówią dobranoc
Magdalena Genow Bułgaria. Złoto i rakija
Aleksandra Michta-Juntunen Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki
Mikołaj Buczak Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii
Agnieszka Kamińska Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony
Agnieszka Krawczyk Rumunia. Albastru, ciorba i wino
Damian Hadaś Alaska. Przystanek na krańcu świata
Katarzyna Łoza, Ukraina. Soroczka i kiszone arbuzy
Izabela Nowek, Albania. W szponach czarnego orła
Sylwia Izabela Schab, Dania. Tu mieszka spokój
Danielowi
WSTĘP. NIEBYT
Nie było jej na mapach długo. Bardzo długo. I nawet miejscowi nie wiedzieli, że jest. Byli stąd, a to wystarczało. Coś ich łączyło z tymi, co mieszkali w osadzie po drugiej stronie góry, a z tymi z odległych ziem już nie. Byli Slovni[1*] – „mówiący tymi samymi słowami” – i Némci – „niemi, [...] których nie sposób zrozumieć[1]. Ale poczucia wspólnoty ani państwa długo nie było.
Cała ich tożsamość została nakreślona słowami. Wielu Słoweńców, mając w pamięci wyuczone w szkole formułki, początek swoich dziejów umiejscawia na przełomie wieków dziesiątego i jedenastego, gdyż tak datuje się zabytki fryzyńskie, czyli najstarszy dokument spisany w języku Słowian alpejskich. Przez rodzimych badaczy traktowane są jako najstarszy zachowany tekst słoweński. Historycy starszego pokolenia twierdzą, że historia ich narodu zaczyna się od Karantanii – jednego z pierwszych państw słowiańskich, które istniało właśnie na terenie dzisiejszej Słowenii w siódmym wieku. Ich tezę chętnie powtarzają Słoweńcy o poglądach nacjonalistycznych. Opowieść o nim traktują jako mityczny początek swojego kraju, jej granice jako pierwszy jego zarys, a księcia Waluka uznają za pierwszego słoweńskiego władcę[2]. Współcześni badacze za początek kreślenia słoweńskiej tożsamości narodowej uznają dopiero wiek szesnasty, gdy powstała pierwsza napisana po słoweńsku książka. Jej autora, protestanckiego duchownego Primoža Trubara, uważa się dziś za ojca literackiej słoweńszczyzny, który dał podstawy dalszej emancypacji narodowej[3].
Słowenia położona w trójkącie bermudzkim narodów, na styku kultur germańskiej, romańskiej, słowiańskiej i węgierskiej, zupełnie niesłusznie czasem przypisywana do Bałkanów, przez wieki była podzielona i podległa Habsburgom, Węgrom oraz Republice Weneckiej. W międzyczasie przez siedem lat rządził tu Napoleon, który na zdobytych ziemiach utworzył Prowincje Iliryjskie. Wprowadził kodeks nadający wolność obywatelom oraz zezwolił na posługiwanie się językiem ojczystym. Francuska myśl rewolucyjna wpłynęła na dalszy rozwój słoweńskiej tożsamości narodowej. Po pierwszej wojnie światowej Słowenia weszła w skład Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców (w 1929 roku przemianowanego na Królestwo Jugosławii), a po zakończeniu drugiej wojny światowej stała się częścią Federacyjnej Ludowej Republiki Jugosławii (od 1963 roku Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii). Niepodległość ogłosiła w 1991 roku.
Dzisiejsza Słowenia jest zlepkiem wszystkich tych światów. Ślady historii dostrzec można w różnych elementach dziedzictwa kulturowego: w architekturze miast, miasteczek i wsi, w obyczajach, mnogości dialektów i mentalności jej mieszkańców. Wystarczy wsłuchać się w język danej społeczności, by odgadnąć przeszłość regionu – na pograniczu z Węgrami wyłapać słowa pełne mocnych umlautów, w Lublanie wiele zapożyczeń z niemieckiego, a na Pomorzu italianizmy.
Co ciekawe, język słoweński, którym posługuje się niespełna dwa i pół miliona osób[4], ma aż czterdzieści sześć narzeczy. Dialekty różnią się na tyle, że potrafią utrudnić komunikację rozmówcom pochodzącym z innych zakątków kraju. Zresztą nawet w sąsiednich wsiach ta sama rzecz może nosić odmienną nazwę. Na przykład ziemniak – po słoweńsku krompir – w słoweńskojęzycznym regionie Rosenthal w Austrii nazywany jest podzemeljska hruška (podziemna gruszka), na zachód od Mariboru w narzeczu južnopohorskim używa się słowa repa, ale już na południowo-wschodnim krańcu obszaru tego narzecza ziemniak to bob. A w dolinie Resia (Rezija) we włoskich Alpach, gdzie wciąż żyją Słoweńcy, mówi się kartufla, od niemieckiego die Kartoffel. Ta często goszcząca na stołach bulwa doczekała się w języku słoweńskim aż dwudziestu określeń[5].
Słowenia, mimo powierzchni liczącej nieco ponad dwa tysiące kilometrów kwadratowych, zaskakuje także zróżnicowaniem geograficznym. Dokładnie tutaj stykają się dwie strefy klimatyczne, podzwrotnikowa i umiarkowana. Patrząc na mapę, widzimy i góry, i morze, i równiny – ściśnięte blisko siebie, jakby ktoś akurat w tym miejscu zgiął fragment planu powstającego świata. Słowo „różnorodność” dobrze opisuje Słowenię. Jedność w jej przypadku to wyjątkowo kruchy i iluzoryczny konstrukt, bardzo często słabszy niż lokalność. Wielu Słoweńców na pytanie „Skąd jesteś?” z dumą poda nazwę konkretnego miejsca, choćby było prawie nikomu nieznane.
Słoweński krajobraz zaskakuje i urzeka swoją różnorodnością. Na zdjęciu Alpy Kamnickie
Pamiętam, jak w ciepły wiosenny wieczór w 2022 roku rozmawialiśmy ze znajomym o wojnie w Ukrainie, przegranej w wyborach dotychczasowego słoweńskiego premiera Janeza Janšy i nadziei na lepsze jutro w kraju po słonecznej stronie Alp. Mój kolega zamyślił się i po chwili oznajmił pół żartem, pół serio:
– Myślę, że gdyby wojna wybuchła u nas, nagle okazałoby się, że każdy jest ze swojej wsi, miasteczka, że nie będzie bronił kraju, bo co to jest ta „Słowenia”? Tutaj, w tej wsi jest moja ojczyzna. Ale na szczęście nie wybuchnie, bo prawie nikt nie potrafi wskazać jej na mapie – dodał ze śmiechem.
Uśmiechnęły się także panie przy sąsiednim stoliku.
Kilka tygodni później w jednym z lublańskich muzeów wraz z moim chłopakiem przypadkowo poznaliśmy Szwajcara o polskich korzeniach. Pomiędzy oglądaniem dokumentu o najbardziej znanym słoweńskim architekcie a sprawdzaniem wygody zaprojektowanych przez niego krzeseł moi towarzysze wycieczki porównywali słoweński, polski i szwajcarski patriotyzm. Zgodzili się, że w Słowenii nie ma hurrapatriotyzmu. Owszem, ludzie chętnie opowiadają o swoim kraju cudzoziemcom, ale nie porywają się na wielkie słowa, nie wychwalają swojej ojczyzny pod niebiosa. Tego – stwierdziliśmy zgodnie – zarówno Polacy, jak i Szwajcarzy mogliby się od Słoweńców uczyć.
W kraju tak długo pozbawionym państwowości wykształciły się liczne mity narodowotwórcze. Wspomnianego protestanckiego duchownego Primoža Trubara nazywa się ojcem narodu, a o romantycznym poecie France Prešernie mawia się, że wskrzesił Słowenię. Zakorzenione są tu takie legendy jak ta o przemytniku soli Martinie Krpanie, który pokonał olbrzyma nękającego Wiedeń, albo historia o dobrym królu Matjažu. Schował się on w jaskini przed innymi zazdrosnymi władcami, ale wróci na świat, by wyplenić z niego całe zło, gdy jego broda dziewięć razy owinie kamienny stół, przy którym zasiadł[6].
Z biegiem historii świat nieuchronnie się ujednolica. W wielu miejscach globalizacja osłabia kultury lokalne, ale w Słowenii tradycja to nie echo przeszłości pamiętanej jedynie przez najstarszych, lecz wiecznie żywa materia z dumą pielęgnowana przez kolejne pokolenia. Kalendarze Słoweńców wypełniają rozmaite obchody: karnawału, powitania wiosny, dnia Świętego Marcina. Jak mówi słoweńskie porzekadło, če zapustiš praznike, zapustijo prazniki tebe, jeśli pominiesz święta, święta pominą ciebie. Siłę tego powiedzenia zrozumiałam, gdy znalazłam się wśród chmary radosnych Słoweńców w każdym wieku na pochodzie karnawałowym w liczącej zaledwie około dwustu trzydziestu mieszkańców Drežnicy.
„Z dumą mogę powiedzieć: jestem Słoweńcem! Jestem Słoweńcem!”[7] – brzmią słowa popularnej piosenki ludowej. Kiedy ją słyszę, przed oczami jawi mi się chłopak kochający wieś, w której się urodził. Jeździ tam na każde święta, a na obchody karnawału czeka cały rok. Jest dumny z miodu od słoweńskich pszczół. Nie omieszka wspomnieć, że najstarsza winorośl na świecie rośnie w Mariborze, a ponad wszystko ceni wino zrobione przez swojego ojca, które w plastikowych baniakach wozi do akademika, razem z walizką ubrań i laptopem. Pakuje też harmonię. Niektórym może się wydawać, że to instrument z zamierzchłych czasów, ale po całej Słowenii niesie się wygrywana na harmonii melodia do słów:
Gdzie piękniej jest niż w domu?
Słowenio, skąd Twoje piękno?
Pozdrawiamy cię z serca,
szczęśliwi jesteśmy tu w domu.
Słowenio, niech ci zaśpiewam pieśń[8].
O Słowenii mówi się, że to Szwajcaria po słonecznej stronie Alp. Po kryzysie uchodźczym z lat 2015 i 2016 pojawiło się także zgoła odmienne określenie – Zlovenija, neologizm utworzony ze słów zlo – zło i Slovenija – Słowenia. Pisząc tę książkę, starałam się uniknąć obu tych skrajności i spojrzeć z możliwie różnych, także nieoczywistych perspektyw. Do niedawna Słowenia była krajem znanym nielicznym, dla Polaków stanowiła przede wszystkim krótki odcinek drogi wiodącej na chorwackie wybrzeże, czasem nawet mylono ją z nieodległą Słowacją. W ostatnich latach staje się coraz popularniejszym kierunkiem podróży, a mimo to nadal mówi się i pisze o niej niewiele. Artykuły w większości skierowane do turystów wybierających się na wakacje rzadko opisują coś więcej niż jezioro Bled czy odmieńca jaskiniowego (po słoweńsku človeška ribica – „ludzka rybka”), endemiczny gatunek płaza żyjącego w jaskinie Postojna. I choć niewątpliwie warto zobaczyć Bled i Postojnę, to przecież Słowenia ma do zaoferowania o wiele więcej.
Ta książka to zapis moich doświadczeń, mozaika ludzkich historii i szereg obserwacji z ostatnich lat, podróży, które rozpoczęłam jeszcze jako studentka slawistyki, i dłuższych pobytów. Starałam się nakreślić szczery portret Słowenii, jaką poznałam. Choć spędziłam tu sporo czasu, nadal pozostaje ona nieco tajemnicza, wielowymiarowa, ciekawi i intryguje. Czy ją rozumiem? Jak stwierdził jeden z najbardziej znanych słoweńskich pisarzy Drago Jančar, Słowenia to „naprawdę najbardziej skomplikowany zakątek Europy. Nawet my, którzy tu żyjemy, nie potrafimy go zrozumieć”[9]. Ale ja, niezrażona, wciąż próbuję.
DROGA DO WOLNOŚCI
Historia zapisana
W świecie zasad, którymi rządzą się biblioteki, w ciszy absolutnej, zagłuszanej jedynie szelestem przewracanych stron i skrzypnięciami kroków kolejnych czytelników, przeglądam archiwalne numery słoweńskiej prasy z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. W czasopiśmie „Delo” z pierwszego marca 1988 roku znajduję dodatek poświęcony Zimowym Igrzyskom w Calgary. Słoweńcy cieszyli się wówczas ze srebrnego medalu narciarki alpejskiej Matei Svet. W gazecie „Naš Čas” czytam porady dotyczące pielęgnacji roślin doniczkowych w trakcie sezonu grzewczego. Podlewać należy rzadziej, ale zraszać częściej. Odnajduję numer „American Home. Ameriška Domovina”, wydawanego w Ohio czasopisma dla słoweńskich imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Ponoć w 1991 roku mieszkało ich tam ponad sto pięćdziesiąt tysięcy. W takich ciekawostkach mogę utonąć na długie godziny. Z trudem odrywam wzrok i szukam artykułów, które dotyczą interesującego mnie tematu. Wertuję niezliczone dzienniki, tygodniki, czasopisma lokalne i ogólnokrajowe, by znaleźć treści o najważniejszych dniach słoweńskiej drogi do niepodległości. Przeglądam najbardziej znany numer w historii słoweńskiej prasy, pięćdziesiąty siódmy numer czasopisma „Nova Revija”, o znaczącym podtytule Prispevki za slovenski nacionalni program (Rozważania nad słoweńskim programem narodowym), który do kiosków trafił w lutym 1987 roku. Szesnastu słoweńskich filozofów, literatów i polityków dywagowało nad dalszym losem Słowenii. Wszyscy byli zgodni, że musi stać się państwem niezależnym od Jugosławii, państwem demokratycznym, w którym zapanuje wolność słowa. Numer wywołał poruszenie i stał się przedmiotem zaciekłych dyskusji. Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dziennikarka Rosvita Pesek nazwała zdarzenia po publikacji numeru „słoweńską wiosną”.
W tym kraju każdy przełom zaczynał się od słów. Wydarzenia przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych domknęły trwające wieki dążenia literatów, artystów i ludzi nauki, aby Słowenia osiągnęła niepodległość. Socjolog Dimitrij Rupel wprowadził pojęcie „słoweńskiego syndromu kulturowego”, które oznacza, że w procesie emancypacji narodowej Słoweńców miejsce polityki zastąpiła literatura, a ludzie pióra bardziej niż na wartościach artystycznych swoich dzieł skupiali się na sformułowaniu przesłania ograniczającego się do spraw narodowych[1]. Za początek kształtowania się słoweńskiej tożsamości narodowej powszechnie uznaje się działalność protestanckiego duchownego Primoža Trubara. To on po raz pierwszy napisał „Słoweńcy”[2*]. Użył tego określenia we wstępie do Katechizmu, pierwszej słoweńskojęzycznej książki, opublikowanej w 1550 roku. Trubar zauważył, że okoliczne ziemie zamieszkują ludzie posługujący się podobnymi dialektami, ale nie są oni jeszcze świadomi głębszej wspólnoty. Jak to ujął historyk Peter Štih, „Łączył ich więc język, a jeszcze nie historia”[2]. Reformacja przyniosła Słoweńcom również pierwszą gramatykę, tłumaczenie Starego i Nowego Testamentu i wiele innych tekstów, które stanowiły podstawę dalszego rozwoju języka słoweńskiego. Po przełomowym okresie reformacji nastały długie lata zastoju spowodowane kontrreformacją. W epoce baroku jednym z najważniejszych wydarzeń było powstanie pierwszej pozycji obszernie opisującej ziemie słoweńskie. Polihistor Janez Vajkard Valvasor, członek londyńskiego Royal Society, spostrzegł, iż jego rodzinna Kraina – wówczas jedno z księstw Świętego Cesarstwa Rzymskiego, dzisiaj jeden z regionów historycznych Słowenii – jest zupełnie nieznana poza monarchią. Z tego powodu do końca życia bez reszty poświęcił się jej opisywaniu z perspektywy różnych dziedzin nauki, czego efektem była licząca trzy tysiące pięćset trzydzieści dwie strony Slava vojvodine Kranjske (Chwała Księstwu Krainy), napisana po niemiecku i wydana w Norymberdze w 1689 roku. Valvasor jako pierwszy scharakteryzował wspólne dziedzictwo mieszkańców Krainy. Następny przełom nastąpił w okresie oświecenia – stosunkowo liczni słoweńscy myśliciele, literaci i działacze przejawiali troskę o rozwój języka i edukację prostego ludu, ale uformował się również tak zwany wysoki nurt w literaturze, który osiągnął swój szczyt w kolejnej epoce. W romantyzmie do zrywu narodowościowego wzywali Słoweńców poeci. Doceniony w całej Europie France Prešeren w wierszu Zdravljica (tytuł polskiego przekładu Seweryna Pollacka to Toast), który obecnie jest hymnem Słowenii, napisał:
Wolny [...]
Niech Słoweńców będzie dom
I niech razem
Rwą żelaza,
Łańcuch, co im skuwa dłoń[3].
Musiało minąć wiele lat, by słowa literatów, lingwistów i poetów zostały przekute w czyny polityków. Nawet gdy przez Europę przetaczała się seria zrywów narodowych, nazwana później Wiosną Ludów, Słoweńców nie porwał podobny zapał. Nieliczni intelektualiści próbowali ukonstytuować wspólnotę, o której pisał Trubar, i w 1848 roku sformułowali program Zjednoczonej Słowenii, zakładający powstanie na obszarze słoweńskojęzycznym państwa pod władzą monarchii[4]. Nie porwał on tłumów. Z wyjątkiem nielicznej elity nikt nie interesował się tym, co się dzieje za granicą własnej wsi czy miasta. Jak pisał historyk Janez Cvirn, „jednego dnia rano mówili, że są Słoweńcami, po południu Austriakami, a wieczorem Niemcami i nazajutrz znów od nowa”[5]. Dopiero druga połowa dziewiętnastego wieku przyniosła prawdziwy zryw narodowościowy.
Plac Republiki, na którym odbywają się rozmaite wydarzenia, a także organizowane są protesty
Na początku dwudziestego wieku o przyszłości narodu rozpisywał się modernistyczny pisarz Ivan Cankar, który rozważał stworzenie wspólnego państwa z innymi narodami południowosłowiańskimi, przy zachowaniu samodzielności kulturowej. Można powiedzieć, że przewidział rzeczywistość po pierwszej wojnie światowej, kiedy to jego ojczyzna stała się częścią Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Po drugiej wojnie światowej weszła w skład socjalistycznej federacji pod władzą Tity. Wspólne państwo nie zagwarantowało swobody, której oczekiwali jego obywatele. Gdy umarł Tito, rozpad Jugosławii, od lat siedemdziesiątych pogrążonej w napięciach etnicznych, stał się nieunikniony.
Przeglądając materiały dokumentujące ostatnie chwile Słowenii w Jugosławii i pierwsze kroki jako niepodległego państwa, w gąszczu dzienników i archiwach zdjęć wyłapuję charakterystyczne kadry. Mój wzrok przyciąga czarno-biała fotografia z czerwca 1988 roku, na której dwie młode dziewczyny trzymają flagę Socjalistycznej Republiki Słowenii i pokazują znak wiktorii. Tuż obok nich strażnicy pilnują wejścia do budynku sądu wojskowego przy ulicy Roška w Lublanie. Na innym zdjęciu dostrzegam największego amanta słoweńskiego kina Borisa Cavazzę, także z flagą. Wykonano je dwudziestego siódmego czerwca 1988 roku. Tego dnia ogłoszono wyrok w jednej z najgłośniejszych spraw sądowych w Słowenii, znanej jako proces proti četverici, proces przeciwko czwórce. Piętnastotysięczny tłum zebrał się pod gmachem sądu, żeby protestować w obronie wolności słowa. Oskarżonymi byli: Janez Janša, w młodości członek Związku Komunistów Słowenii, z którego został usunięty za zbyt radykalne poglądy przedstawiane w prasie, przyszły premier, a wówczas komentator czasopisma „Mladina”, redaktor naczelny Franci Zavrl, dziennikarz David Tasić oraz podoficer Jugosłowiańskiej Armii Ludowej Ivan Borštner. Zarzut, jaki im postawiono, to kradzież tajnego dokumentu i krytykowanie armii w prasie[6].
Dokument znalazła Służba Bezpieczeństwa Państwa w siedzibie firmy Mikroada, którą współtworzył Janez Janša. Szukając dowodów w zupełnie innej sprawie, przypadkiem odkryto, co zamierza ujawnić dziennikarz zbuntowanego periodyku. Tuż po znalezieniu dowodu, trzydziestego pierwszego maja o szóstej dwadzieścia rano, służby zatrzymały Janšę w jego mieszkaniu. Tego samego dnia do aresztu trafił także Borštner, który rzeczywiście wykradł i udostępnił publicyście tajne pismo, a cztery dni później drugi dziennikarz, Tasić. Pozbawienia wolności uniknął jedynie redaktor naczelny „Mladiny”, przebywający wówczas w szpitalu[7].
Przeszukuję kolejne szuflady katalogów, skrupulatnie wypełniam rewersy, cierpliwie przeglądam nie zawsze ostre skany czasopism, czytam, a palce mam lepkie od kurzu pożółkłych stron. Odtwarzam tę historię dzień po dniu. Tuż po zatrzymaniu Janeza Janšy założono komitet obrony jego praw, przekształcony trzeciego czerwca w Komitet Obrony Praw Człowieka, który zajął się organizacją protestów. Największy odbył się dwudziestego pierwszego czerwca na placu Wyzwolenia, dzisiejszym placu Kongresowym, gdzie zebrało się aż trzydzieści tysięcy osób. Po prawie miesiącu aresztu oskarżeni zostali postawieni przed sądem. Sam sposób przeprowadzenia postępowania odbiegał od demokratycznych norm. Proces toczył się w sądzie wojskowym, chociaż większość oskarżonych była cywilami, w języku wojska, czyli serbsko-chorwackim[3*], za zamkniętymi drzwiami i bez dostępu mediów[8]. Żołnierz Jugosłowiańskiej Armii Ludowej został skazany na cztery lata pozbawienia wolności, Janez Janša oraz redaktor naczelny czasopisma – na osiemnaście miesięcy, a David Tasić na dziesięć miesięcy. Po licznych protestach oskarżonych zwolniono warunkowo z więzienia w sierpniu 1989 roku[9]. Proces przeciwko czterem był dla władzy centralnej ostatnią próbą uciszenia buntującej się słoweńskiej opozycji. Nadaremną.
Na początku grudnia 1990 roku parlament Socjalistycznej Republiki Słowenii zdecydował, że o dalszych losach Słowenii postanowią obywatele i osoby posiadające pozwolenie na stały pobyt. Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia odbył się plebiscyt w sprawie odłączenia się Słowenii od Jugosławii.
Historia opowiedziana
W 1990 roku Helena zaczęła trzecią klasę. Mieszkała z rodzicami i bratem na lublańskim osiedlu Trnovo. Lubiła splatać włosy w dwa warkocze i chodzić w bluzach zakładanych przez głowę, ale bez kaptura; uwielbiała smerfy. Gdy zaczyna mi o tym opowiadać, wyobrażam ją sobie małą z kitkami splątanymi kolorowymi tasiemkami i wraz z nią przenoszę się do krainy jej dzieciństwa. Rozmawiamy o przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. To czas, do którego Helena wraca z chęcią. Jej dzieciństwo spędzone w malutkim pokoju, w którym dzisiaj najchętniej śpi gruby kocur rodziców, było beztroskie, mimo krótkiego okresu strachu i niepewności.
Pytam ją, jak pamięta drogę do słoweńskiej niepodległości. Pierwsze, co przychodzi jej do głowy, to święta 1990 roku. Jej rodzina nigdy nie spędzała Bożego Narodzenia w Lublanie. Helena zawsze odwiedzała którąś z babć: tę od taty, mieszkającą na północy kraju starą mamę, jak nazywają babcię niektórzy Słoweńcy, albo tę od mamy, nonę, jak zwykło się mawiać w regionach nieopodal włoskiej granicy.
– Pamiętam, nie wiem, czy sama z siebie, czy z późniejszych opowieści, że dwudziestego trzeciego grudnia nie mogłam zasnąć z ekscytacji. Niecierpliwie oczekiwałam na spotkanie z babcią, zabawy z wnuczkami jej sąsiadki i prezenty. Słyszałam, jak za ścianą rodzice w napięciu śledzą wiadomości telewizyjne.
Pół godziny po północy podano już sondażowe wyniki plebiscytu, według których ponad dziewięćdziesiąt pięć procent głosujących opowiedziało się za odłączeniem się Słowenii od Jugosławii. „Radość może się zacząć”, ogłosiła dziennikarka TV Ljubljana. Dwudziestego szóstego grudnia przewodniczący parlamentu oficjalnie ogłosił wyniki. Helena wspomina entuzjazm swojej rodziny. Jej ojciec powtarzał każdemu, że był pewien niepodległości już pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy rockowy zespół Lačni Franz z najpopularniejszymi wówczas słoweńskimi muzykami wykonał Zdravljicę – pieśń ze słowami wiersza Prešerena – (ustanowiono go hymnem Słowenii w 1989 roku, jeszcze zanim ogłoszono jej niepodległość) i utwór w mig stał się przebojem.
Radość mąciła świadomość, że to wszystko może skończyć się wojną. Czerwiec 1991 roku nie był jak każdy inny w dotychczasowym życiu Heleny, gdy z niecierpliwością czekało się na wakacje. W powietrzu wisiało napięcie i strach, wszyscy dookoła rozmawiali tylko o tym.
– To, że Jugosłowiańska Armia Ludowa wkroczy do Słowenii, było pewne, tak twierdził mój tata – mówi Helena.
Myślała wtedy o wojnach, które znała z filmów, i o tej, o której opowiadała jej ukochana nona, a wówczas w gardle rosła jej gula i niczego nie mogła przełknąć.
Dwudziestego piątego czerwca o dwudziestej trzydzieści rozpoczęło się pierwsze posiedzenie słoweńskiego rządu, na którym przewodniczący niższej izby parlamentu France Bučar ogłosił niepodległość kraju. Następnego dnia po południu na ulicach zaczęły gromadzić się tłumy ludzi. Helena spacerowała z rodzicami cały wieczór. Pamięta nieistotne szczegóły, jak choćby to, że młode dziewczęta sprzedawały bukiety goździków po dwadzieścia dinarów. W sercu Lublany, do którego prowadzi Potrójny Most, pod pomnikiem romantycznego wieszcza France Prešerna, gdzie najchętniej umawiają się lublańczanie, z samochodu pozdrawiał swoich rodaków Ivan Kramberger, przyszły kandydat na prezydenta, polityk, o którym mawiano, że rozumie zwykłych ludzi. Na wszystkich placach i skwerach występowali artyści. Zgromadzeni ze wzruszeniem słuchali symbolicznej pieśni Lipa zelenela je (Lipa zieleniła się) o budzącej się do życia wiośnie. O dziewiętnastej nisko nad miastem przeleciały trzy samoloty Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, chwilę później na placu Republiki nastąpiło oficjalne ogłoszenie niepodległości Słowenii i uroczyste zawieszenie nowej flagi przed parlamentem. Gdy Lublana świętowała wolność, na granicach już czekały czołgi. W nocy dwudziestego siódmego czerwca o drugiej czterdzieści pięć na teren Słowenii wkroczyło wojsko. Wybuchła wojna. Inna niż wszystkie, które zna Europa.
Helena odtwarza tamten okres z pomocą rodziców, a ja przysłuchuję się, niemal im nie przerywając. Notując ich wspomnienia, kątem oka co rusz spoglądam na swoje stopy – po raz pierwszy po wejściu do czyjegoś mieszkania otrzymałam kapcie dla gości; według stereotypu w każdym słoweńskim domu czeka przynajmniej jedna para takich. Okazuje się, że po trzydziestu latach najwięcej pamięta tata mojej koleżanki. Jego historia jest uporządkowana chronologicznie i pełna detali.
Opowiada, że pierwsze, co postanowiono, to uniemożliwić Jugosłowiańskiej Armii Ludowej dostanie się w głąb kraju – szybko zablokować drogi, chociażby stawiając w poprzek ciężarówki. Lublana także w mig została otoczona prowizorycznymi blokadami. Rodzice Heleny powtarzają kilkukrotnie, że życie toczyło się na tyle normalnie, na ile to możliwe. Ludzie poszli do pracy, oczywiście jeśli udało im się do niej dojechać, choć wiadomo, że na miejscu nikt nie pracował, bo każdy skupiał całą uwagę na komunikatach w radiu. Ojciec Heleny wspomina, że z głośnika co chwilę dobiegały zapewnienia: „Dla narodu i ojczyzny zrobię wszystko, przecież jestem synem słoweńskiej matki!”. W jego głowie kłębiły się pytania, kiedy zacznie się prawdziwe natarcie, kiedy zbombardują Lublanę. Na twarzach jego rodaków malował się strach.
Wyobraźnia Heleny szalała. Wiadomości, które tak zaciekle śledziła jej rodzina, nie dawały jej spać. Dzisiaj śmieje się, że nie ma traumy, choć mogłaby, bo pamięta, że wtedy nie mogła się uspokoić.
– Słowo „wojna” jest takie paraliżujące, na szczęście to nie była taka wojna, jak w mojej dziecięcej głowie, jaką znałam z opowieści i filmów – wyznaje.
Pomnik France Prešerna, pod którym 8 lutego, w Dniu Kultury (święto narodowe) oraz w dniu urodzin poety (3 grudnia) słoweńscy artyści recytują wiersze jego autorstwa
To rzeczywiście była inna wojna. Skończyła się już po dziesięciu dniach. Siódmego lipca na Wyspach Briońskich (gdzie niegdyś marszałek Josip Broz Tito gościł Elizabeth Taylor i Sophię Loren) przywódcy Słowenii, Chorwacji i Jugosławii podpisali porozumienie. Podczas dziesięciu dni walk zginęło sześćdziesiąt pięć osób, trzydziestu siedmiu jugosłowiańskich żołnierzy, pięciu słoweńskich żołnierzy oraz czterech policjantów.
Był to jeden z najmniej krwawych konfliktów zbrojnych w dziejach Europy. Stanowił moment przełomowy – koniec wspólnej historii z południowymi braćmi, kres utopijnego konceptu o możliwym współistnieniu obcych sobie, połączonych ideologią narodów w jednym państwie. Nacjonaliści wywodzący historię Słowenii od słowiańskiej Karantanii, państwa istniejącego na tych terenach we wczesnym średniowieczu, mówili, że spełniły się tysiącletnie sny o niepodległości.
Rozpoczął się nowy rozdział. Po ogłoszeniu niepodległości mogły się ziścić marzenia o Szwajcarii „po słonecznej stronie Alp” – takie hasło upowszechniło się dzięki akcji promocyjnej Slovenija, moja dežela! (Słowenia, mój kraj!) z 1985 roku. Wówczas wierzono, że turystyka stanowić będzie przyszłość słoweńskiej gospodarki, prężnej niczym szwajcarska[10]. Rzeczywiście, od 1991 roku gospodarka nieustannie się rozwijała. W 1995 roku PKB per capita był w Słowenii dwukrotnie wyższy niż w Chorwacji i trzykrotnie wyższy niż w Polsce[11].
W latach dziewięćdziesiątych Słoweńcy musieli na nowo zdefiniować własną tożsamość. Było to dość skomplikowane, gdyż znaleźli się na pograniczu i pomiędzy: kapitalizmem a socjalizmem, narodami romańskimi, germańskimi i słowiańskimi, różnymi religiami chrześcijańskimi a islamem, między śródziemnomorskim Adriatykiem a zachodnioeuropejskimi Alpami[12]. Słoweńcy rozpoczęli poszukiwania miejsca dla siebie w Europie – dalej od Bałkanów, do których ich kraj nie należał i nie należy[4*], i które wówczas wielu uważało za synonim wszelkiej bylejakości, a bliżej wyśnionego Zachodu[13]. Wkrótce w Słowenii wybuchł agresywny nacjonalizm. Mieszkańcy Słowenii pochodzący z innych republik byłej Jugosławii stali się niechcianymi obywatelami. Jedność heterogenicznego społeczeństwa okazała się złudna, a maskowane przez dekady różnice teraz zaczęły uwierać. Rozłam Jugosławii był długi i niełatwy. Słowenia przeszła ten proces najłagodniej.
Widok na osiedle Trnovo.Oba zdjęcia zostały wykonane z mostu Hradeckiego, jednego z kilkudziesięciu w Lublanie. Kilkukrotnie zmieniał on swoją nazwę, a dwukrotnie lokalizację
Rozmawiamy w malutkiej kuchni Heleny.
– Przez te ostatnie trzydzieści lat Słowenia zaliczyła wyraźne wzloty i upadki – podsumowuje moja koleżanka.
Opowiada mi rozmaite historie z życia swojej rodziny, w których jak w lustrze odbija się sinusoida słoweńskich sympatii i niechęci do narodów z sąsiednich krajów. Wspomina bliską kuzynkę ojca, która wyszła za Macedończyka i przeprowadziła się do Ochrydy. Jego rodzina prowadziła tam pensjonat, do którego czasem jeździli całą rodziną na wakacje. Wtedy Helena zupełnie się nad tym nie zastanawiała, ale w pamięci utkwiło jej, jak matka porównywała oba kraje. Pamięta, jak z wyższością oznajmiała swoje przemyślenia na środku sklepu w Ochrydzie, na plaży czy jadąc po dziurawej drodze do Skopje.
– Rozpływała się nad Słowenią, ale do czasu. Gdy przyszedł kryzys, zamilkła, mój brat nie mógł znaleźć pracy po studiach, a w mediach ciągle mówili o licznej emigracji zarobkowej młodych – wspomina Helena.
Zdarza mi się natrafić na pobieżne opinie, w których Słowenia przedstawiana jest jako kraina dobrobytu, formułowane z perspektywy, jakby kryzys finansowy w 2008 roku nigdy się nie wydarzył. Tuż po wejściu do Unii Europejskiej słoweńska gospodarka rozwijała się doskonale, wysokość PKB była drugą najwyższą spośród nowych krajów członkowskich od 2004 roku, wynosiła aż osiemdziesiąt siedem procent średniej unijnej. W następnych latach PKB cały czas rosło, gospodarka otwierała się na inne kraje członkowskie, bezrobocie malało, a inflacja utrzymywała się na poziomie poniżej czterech procent. Sytuacja gospodarcza w Słowenii kształtowała się na tyle dobrze, że w 2007 roku jako pierwszy z krajów przyjętych do Unii w 2004 roku przystąpiła do strefy euro. Wszystko zgodnie z wcześniejszymi założeniami. Marzenie o doskonałej sytuacji po słonecznej stronie Alp urzeczywistniało się. W 2008 roku kryzys w gospodarce światowej dotknął i Słowenię[14]. Jego konsekwencje jeszcze długo dawały o sobie znać.
– Nie bez przyczyny opowiadam ci tyle o mojej mamie. Myślę, że może ci to dużo powiedzieć o Słoweńcach, przynajmniej o części z nas. Ta relacja z kuzynką ojca zdradza bardzo wiele i oczywiście można by powiedzieć: „nie lubią się”, ale tutaj chodzi o coś innego. O pewnego rodzaju poczucie wyższości Słoweńców i Słowenii. – Helena zamyśla się i oblizuje łyżeczkę, którą mieszała wodę z proszkiem cedevita. W jego prozdrowotne właściwości wierzą chyba wszyscy mieszkańcy dawnej Jugosławii, wbrew temu, co wynika ze składu. – Odkąd poprosiłaś mnie o rozmowę, dużo się nad tym wszystkim zastanawiam. Nie wiem, skąd w niej to poczucie wyższości Słowenii, ale może nie rozumiem jugosłowiańskiej rzeczywistości, bo nie doświadczyłam świadomego życia w tamtych czasach.
Po chwili zadumy Helena podkreśla, że oczywiście poglądy jej mamy są dość skrajne, a dodatkowo jej silna, ekstrawertyczna osobowość nie przeszkadza jej w śmiałym ich wyrażaniu.
– Jej już nic nie zmieni. Kiedyś, jak byłam młodsza, miałam jej dosyć, wiadomo, dzisiaj te dziwactwa traktuję jako jej urok.
Śmiejemy się z rodzinnej awantury o kolejność warstw gibanicy, tradycyjnego słoweńskiego ciasta składającego się naprzemiennie z maku, słodkiego twarogu, orzechów włoskich i jabłek. Prekmurska gibanica uznawana jest za słoweńskie danie narodowe.
– Po tej awanturze nie odzywały się do siebie z tą krewną chyba przez rok!
Helena krząta się po kuchni, kilkukrotnie sprawdzając zawartość lodówki i szafek. Pyta, czy lubię frikę, potrawę, którą zawsze przygotowywała jej nona. Przyznaję się, że nigdy tego nie jadłam. Ścieramy ziemniaki i przesmażamy je na oliwie, a następnie dodajemy jajka wymieszane z żółtym serem. Helena stawia rozgrzaną patelnię na talerzu.
– Evo – mówi. To taki językowy wytrych, który może oznaczać wszystko: już, gotowe, popatrz. Po pierwszym kęsie rzuca zrezygnowana: – Chyba nigdy nie uda mi się osiągnąć tego smaku, co babci.
Tłusta i pyszna frika rozpływa się w ustach. Wspominając ukochaną babcię, Helena otwiera jej ulubione wino, rebulę. Z ciekawości pytam, co jej babcie sądziły o ogłoszeniu niepodległości przez Słowenię. Helena odpowiada, że stara mama cieszyła się, nieprzesadnie, ale była dumna. Nieco inaczej nona