Śmierć w transsyberyjskim ekspresie - C.J Farrington - ebook + audiobook + książka

Śmierć w transsyberyjskim ekspresie ebook

Farrington C.J

3,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Agatha Christie w okowach zaśnieżonej tajgi.

Olga Puszkina - technik transportu kolejowego trzeciej klasy i przyszła autorka bestsellerów - pracuje jako dróżniczka w budce przy torach, a towarzystwa dotrzymuje jej jedynie jeż Dmitrij. Patrząc na przejeżdżający ekspres transsyberyjski, Olga marzy o studiowaniu literatury na uniwersytecie w Tomsku, zwanym Oksfordem zachodniej Syberii, i o ucieczce z sennej, zasypanej śniegiem wioski Rozłaznyj.
Senny spokój miejscowości zakłócają nagle jadowite listy, liczne przestępstwa i plotki o Babie Jadze, zabójczej wiedźmie ukrywającej się w mroźnej głębi rosyjskiej tajgi. A gdy pewnego dnia na zmierzającą do budki Olgę spada wyrzucone z ekspresu ciało amerykańskiego turysty z poderżniętym gardłem i ustami pełnymi rubli, kobieta wie, że pora zacząć działać. Niedługo potem Rozłaznym wstrząsa kolejne morderstwo, a prowadzący śledztwo sierżant Maruszkin trafia do aresztu. Olga postanawia pomóc policjantowi w walce z jego przerażającym szefem, podpułkownikiem Babikowem. Ale czy przy braku tropów nie porywa się przypadkiem z motyką na słońce?
"Śmierć w transsyberyjskim ekspresie" to kryminał, który jednocześnie wciąga, wzbudza napięcie i wywołuje na twarzy mnóstwo uśmiechów.

C.J. Farrington wychował się w Szkocji, a wykształcenie zdobył między innymi w Edynburgu, Cambridge i na Harvardzie. Interesuje się polityką i podróżowaniem - do napisania jego debiutanckiej powieści, "Śmierci w transsyberyjskim ekspresie", zainspirowała go właśnie podróż słynną koleją. Swój czas dzieli między różnymi ośrodkami naukowymi a opieką nad córką Acacią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 355

Oceny
3,0 (39 ocen)
5
4
18
11
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aguleczek5

Całkiem niezła

Książka ani nie wyróżnia się niczym szczególnym, ani nie jest zła. Całkiem przyjemnie się ją czytało. Początek bardzo mozolny i miałam wątpliwości czy doczekam się wątku kryminalnego. Jednak takowy się pojawił i był nawet interesujący. Autor jednak zdecydował się go bardzo szybko rozwiązać co nie do końca już mi się spodobało. Główna bohaterka wzbudziła moją sympatię i była całkiem nieźle wykreowana. Sporo tu stereotypów odnośnie Rosjan, ale może dzięki temu łatwiej było się wczuć w mroźny klimat rosyjskiej tajgi. Jeśli ktoś ma ochotę na nieskomplikowany kryminał to ten tytuł się poleca do niezobowiązującej lektury.
00
wiktoriapublic

Z braku laku…

Słaby kryminał, mało wciągający. Pretensjonalny język. Mam wątpliwości czy autor dobrze zna Rosję.
00

Popularność




Tytuł oryginału

Death on the Trans-Siberian Express

Copyright © C J Farrington, 2021

All rights reserved

Projekt okładki

Little, Brown Book Group

Zdjęcie na okładce

Hedgehog illustration © Anna Morrison, 2021

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

Redakcja

Joanna Habiera

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8295-563-7

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Claire i Acacii,

bez których nie napisałabym tej książki

1

KRAWĘDŹ ZATRUTEJ STUDNI

Była ósma rano w piątek, a Olga Puszkina wypłakiwała się w oparcie swojej nowej sofy. Zdziwiłoby was to, gdybyście ją znali, ponieważ raczej nie miała zwyczaju płakać (ani kupować nowych mebli). A nawet gdybyście nie znali, to łzy wyglądały na jej twarzy jakoś niestosownie, jak hipsterskie dżinsy na staruszku albo wystrojona choinka w czerwcu. Miała wydatne kości policzkowe, nos poczerwieniały od wiatru, głęboko osadzone oczy, trochę nieufne i mądre. Twarz Rosji.

Powodem jej łez był list, który leżał na stole pod oknem. Stół, wymalowany jaskrawoczerwoną i złotą farbą, stanowił jeden z najcenniejszych elementów dobytku Olgi. Uratowała go przed rokiem z zamykanej chińskiej restauracji w pobliskiej Tajdze; musiała wejść do kontenera na śmieci i usunąć opakowania z fast foodów, które przywarły do blatu jak pijawki. Starła je wyrzuconą przez kogoś koszulą, a następnie z pomocą przyjaciółki, Jekateriny Czyżykowej, wtargała stół do bagażnika pożyczonej łady i triumfalnie przywiozła do domu, w którym mieszkała ze swoim ojcem Michaiłem. A teraz upragniony mebel, jak wspólnik łajdactwa, serwował jej ten list, godzący w nią jadowitymi, prymitywnymi obelgami.

Ty DZIWKO, myślisz, że możesz sobie wejść tanecznym krokiem do daczy tego biedaka i uciec z jego oszczędnościami, kiedy kopnie w kalendarz, a pan Sołotow, wojskowy bez własnych dzieci… To rozbój w biały dzień, pracownica kolei powinna to wiedzieć (a nikim innym w życiu nie będziesz!). W końcu się wyda, tak, i Wszyscy się dowiedzą, co ZROBIŁAŚ.

Uznała list za idiotyczny, kiedy rano przeczytała go po raz pierwszy. Wszyscy we wsi wiedzieli, że kto jak kto, ale Olga na pewno dziwką nie jest. Po pierwsze, nie miała chłopaka od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku, zakładając, że Piotra Katina można zaliczyć do tej kategorii (to opowieść na później).

Po drugie, nie umiała tańczyć, jedynie kołysała się do wolnych amerykańskich piosenek o miłości z lat osiemdziesiątych w sali parafialnej w Rozłaznem (również w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku), co mogło uchodzić za taniec. Od tamtego czasu zawsze znajdowała wymówkę, by trzymać się raczej na obrzeżach sali balowej. A zapuszczoną szopę Władimira Sołotowa, z podłogą wyścieloną starymi egzemplarzami „Prawdy”,trudno było uznać za daczę. Bogaci Rosjanie utrzymywali dacze, drugie domy na wsi, dokąd uciekali od miejskiego życia. Stary Sołotow nie był Romanem Abramowiczem, od czego miał uciekać? Nawet jej ojciec Michaił, który potrafił węszyć za rublami lepiej niż pies gończy, nie widział sensu w zabieganiu o to, by Władimir Sołotow uwzględnił go w testamencie. Kazał córce odwiedzać swojego lubieżnego starego przyjaciela, ale nie dlatego, że miał nadzieję na spadek, lecz uważał, że w ten sposób poprawi jej kosztem wizerunek rodziny we wsi. (On sam, oczywiście, był za stary i zbyt chory, żeby się przedzierać przez śnieg. Przyjaźń ma swoje granice).

Zatem – głupi list. Olga pomyślała, że autor jest obłąkany i prawdopodobnie na swój sposób jej zazdrości. A czyż nie byli do siebie w gruncie rzeczy podobni? W końcu niewielu rzeczy można było Oldze zazdrościć. To ona zazdrościła innym kobietom, które ułożyły sobie życie, zdobyły wykształcenie i miały możliwości, mieszkały w wielkich miastach, a nie na zapadłej prowincji przy torach; kobietom wychowanym i przygotowanym do życia przez matki, a przez ojców wspieranym… a nie trzymanym w pułapce…

Zazdrościć Oldze mogła tylko osoba obłąkana. Z drugiej strony jednak Olga była wciąż zdrowa, wciąż ładna, wciąż przed trzydziestkąpiątką. Ktoś stary mógł tego wszystkiego zazdrościć. Tak, to prawdopodobnie jakaś zasuszona wiedźma atakowała na oślep, jak się często zdarza ludziom w podeszłym wieku, którzy stracili już zahamowania, wytarły im się jak klocki hamulcowe w lokomotywie wraz z upływem lat. Znała mnóstwo starych ludzi w Rozłaznem, gdzie młodzi rzadko zostawali dłużej, niż musieli. Bez wątpienia ten, kto do niej napisał, był przykutym do wózka inwalidą, którego okno mijała w drodze do pracy albo do kawiarni, albo do domu Anny Kabalewskiej. Kimś, kogo należy ignorować… albo nawet mu współczuć.

Przeczytawszy list po raz pierwszy, potrząsnęła głową, jakby chciała opróżnić umysł z niepokojących myśli, a potem rzuciła zapisaną kartkę na czerwono-złoty stół z chińskiej restauracji. Wyjrzała przez okno – za którym znów gęsto sypał śnieg – i zaczęła przygotowywać dla siebie kanapki i przekąski z solonej ryby na nadchodzący dzień. Zapowiadał się równie zimny jak poprzednie, co wiele mówiło w regionie Kemerowa na Syberii.

Potem jednak znów sięgnęła po list. I tym razem nie mogła się wyzbyć myśli, czy aby naprawdę jest aż tak idiotyczny? Ponownie przeczytała jedną z linijek: Nikim innym w życiu nie będziesz!

Nikim innym niż dróżniczką, ma się rozumieć. Zwykła uwaga, jakby dorzucona w nawiasie, którą ledwie zauważyła przy pierwszym czytaniu, w istocie była przemyślana i raniła jak haczyk, na który jako dziecko nadziała sobie palec nad rzeką Tom… tylko że tym razem skutkiem nie było rozcięcie skóry i krwawienie, ale dojmująca rozpacz w sercu.

I ta uwaga została napisana z głębokim przekonaniem. Autor tak mocno przyciskał długopis, że niemal przebił papier przy tych sześciu słowach, tylko przy nich, ukazując głębię pogardy, jakiej Olga nie potrafiła sobie wyobrazić. To nie była przypadkowa obelga rzucona przez jakąś staruchę, która ledwie ją znała, ale starannie wycelowana i precyzyjnie wbita szpila. List ranił nie tym, że oskarżał ją o dwulicowość, o wyświadczanie innym przysług w nadziei na nagrodę. Ranił, bo wyrażał jej własne, ukryte lęki. Miała wrażenie, że ten długopis wbił się w nią, i przez cienką jak papier osłonę uderzył w najczulsze miejsce: przerażenie, teraz widoczne czarno na białym, że zawsze będzie tylko specjalistą do spraw transportu kolejowego, specjalistą trzeciej klasy, nadzorującym tory we wsi Rozłazne.

A bardzo pragnęła być kimś innym. Przez lata fantazjowała, że zostanie pisarką, że będzie studiowała literaturę na uniwersytecie w Tomsku – Oksfordzie zachodniej Syberii – i zarabiała na życie za pomocą elektronicznej maszyny do pisania albo komputera w ciepłej, dobrze oświetlonej kawiarni, a nie w ciasnej, zatęchłej budce przy torach. Olga była pewna, że matka właśnie tego by dla niej chciała. Tyle że umarła, a wraz z nią ta magiczna łaska, która trudności rozbrajała śmiechem. Jej brat Pasza, poczciwa dusza, wyjechał do wojska i stacjonował ze swoim pułkiem na dalekim Krymie. Miała przyjaciółki – Jekaterinę Czyżykową na stacji w Tajdze, niespełna pięć kilometrów wzdłuż torów od Rozłaznego, i Annę Kabalewską we wsi, a także inne bliższe i dalsze znajome, ale większość z nich miała trudnych mężów albo małe dzieci, albo jedno i drugie, i zamartwiały się własnymi problemami. Przez większość dni była sama, z pociągami, które nadjeżdżały z zamarzniętego bezkresu i z klekotem mijały jej budkę, a wieczorami z ojcem Michaiłem, który wyśmiewał tęsknoty córki i wydawał jej pensję na tanią wódkę.

Kiedy była sama, pisała w każdej wolnej chwili, na czym tylko się dało, skulona przy żeliwnym piecyku – jedynym źródle ciepła w budce. Nowy papier sporo kosztował, ale stare rozkłady jazdy i służbowe notatki zapewniały dość pustego miejsca do zapełniania w czasie między inspekcjami torów; jej pismo wyznaczało własną drogę pomiędzy godzinami odjazdów z Władywostoku i Moskwy. Była w połowie swojego opus magnum,książki pisanej dla kobiet takich jak ona, zmuszonych do zmagania się z życiem. Po latach wahań i uników niedawno zdecydowała się na tytuł: Znajdź swą kolejową tożsamość: 100 życiowych lekcji z Kolei Transsyberyjskiej. Zdawała sobie sprawę z tego, że setka to dużo, ale przecież lepiej mieć więcej pomysłów niż mniej. Widywała książki z zaledwie sześcioma lub siedmioma, jak ta Saszy Iwanowa: Sześć sposobów na zrobienie kariery,albo Nikity Alijewa Sześć codziennych zwyczajów moskiewskich miliarderów. Może miały sens dla ludzi, którzy podróżowali wyłącznie samochodem, jedynie z miejscem na parę toreb w bagażniku. Ale w transporcie kolejowym zdarzały się pociągi towarowe z pięćdziesięcioma, sześćdziesięcioma albo nawet siedemdziesięcioma wagonami, z których każdy był wypełniony potrzebnymi rzeczami. Ludzie, którzy czekali na te pociągi, nie chcieli tylko sześciu czy siedmiu wagonów. Jedni chcieli tego, inni owego. Konieczna była duża liczba wagonów, by zaspokoić potrzeby ludzi w dużych miastach, takich jak Nowosybirsk, Jekaterynburg czy Irkuck, nie mówiąc już o Moskwie czy Sankt Petersburgu. Olga była pewna, że to samo dotyczy pomysłów. Im więcej ich masz, tym większa szansa, że zadowolisz ludzi, bo ludziom zawsze najbardziej podobały się te pomysły, na które już sami wpadli. A im więcej ludzi zadowolisz, tym więcej książek sprzedasz. A im więcej książek sprzedasz, tym szybciej zaoszczędzisz na kurs kreatywnego pisania dla zaawansowanych na państwowym uniwersytecie w Tomsku.

Gdy między przejazdem kolejnych pociągów była długa przerwa, a nie miała co robić przy torach, siedziała w budce i ekscytowała się swoją książką. Oczy jej błyszczały, a długopis śmigał po papierze, zapisując lekcję po lekcji, które odebrała od życia i które, według niej, miały pomóc innym kobietom zmagającym się z podobnymi problemami. Miała jednak wiele obowiązków, więc takie momenty zdarzały się rzadko. Ciągle dzwonił telefon albo brzęczał alarm zapowiadający przyjazd pociągu, a wtedy musiała przerywać pisanie i wziąć się do pracy… co nie znaczy, że pisanie nie było pracą, ale innego rodzaju. A potem wracała do domu zmęczona i musiała gotować obiad dla swojego ojca Michaiła albo robić zakupy dla swojej ciotki Zoi Kuzniecowej (owdowiałej siostry Michaiła), albo – jak poprzedniego wieczoru – iść do domu Anny Kabalewskiej, żeby pomóc w jakiejś nagłej potrzebie. W sytuacji, gdy wiele osób domagało się jej czasu i energii, musiała decydować, komu pomóc najpierw: nie było innej osoby, do której mogli się zwrócić. A potem niektórzy się złościli – tak jak poprzedniego wieczoru, gdy zadzwoniła do ciotki Zoi i powiedziała jej, że nie może przynieść zakupów, bo musi pomóc Annie. Olga późno się kładła i wcześnie wstawała, próbując zadowolić wszystkich, podczas gdy tak naprawdę nie zadowalała nikogo. W takich chwilach trudno było myśleć o sobie jako pisarce, artystce pielęgnującej w sobie wewnętrzny, święty ogień.

Nikim innym w życiu nie będziesz…

Olga gapiła się na to zdanie, dopóki złośliwe słowa nie zagnieździły się w jej umyśle, atakując najbardziej hołubione ambicje. Uświadomiła sobie, że więzy łączące ją z marzeniami są cienkie i przecierają się coraz bardziej. Może jednak nie czekała jej błyskotliwa kariera autorki bestselleru, po latach starań nie nastąpi triumfalny finał wydawniczy. Może miała przed sobą jedynie dalszą pracę na kolei, więcej trudów do zniesienia, więcej cierpień, więcej prób zadowolenia zbyt wielu osób, i tak dalej, aż do końca.

Upuściła list na blat stołu i opadła na swoją nową sofę; z głową ułożoną na oparciu dała się porwać fali rozpaczy, która wzbierała od dziesięcioleci i pęczniała żalem, jakby każde zdanie w nienawistnym liście stanowiło kroplę trucizny w studni, która w końcu się przelała.

Opanowała szloch i zauważyła, że rozpuszczony łzami tusz do rzęs plami obicie sofy. Kupiła ją od rzeźnika Nikołaja Popowa zaledwie przed kilkoma tygodniami, kiedy stara w końcu się załamała pod coraz tęższym ojcem.

– Przestań mówić, że jest nowa – powiedział Michaił, gdy któregoś dnia narzekała na popiół z jego papierosa. – Popow miał ją od lat. Pamiętam, jak się nią chwalił u Odrosowa, kiedy ją kupił… nie pamiętam jak dawno. Ale to stara sofa. Pewnie pod koniec trzymał na niej świńskie łby i kiełbasy.

– Jest nowa dla mnie – odpowiedziała spokojnie, podając mu popielniczkę. A teraz na żółknącej brokatowej tapicerce oprócz popiołu były też ślady taniej maskary, nie licząc wielu niezidentyfikowanych – choć niewykluczone, że pochodzących z mięsa – plam.

W odruchu złości chwyciła list i położyła na palenisku. Skropiła papier odrobiną parafinowej rozpałki, rzuciła na wierzch zapałkę i wkrótce złe słowa pochłonął krótkotrwały błysk płomieni. W gruncie rzeczy wiedziała, że powinna zachować list, żeby go pokazać policji, kiedy już zdecydują się przysłać następnego sierżanta na maleńki posterunek w Rozłaznem. Jednak ta bardziej prymitywna część jej jestestwa wpatrywała się w ogień, jakby to mogło przyspieszyć jego oczyszczające działanie.

– Suka, bladź! – zawołała, a potem zakryła usta.Jej ojciec Michaił ciągle przeklinał, jak wszyscy mężczyźni we wsi, ale nie znosił, gdy klęły kobiety. Nie żeby się go bała, ale nie miała ochoty wysłuchiwać gderania drażliwego, starzejącego się mężczyzny na kacu o właściwym prowadzeniu się Niezamężnych Rosyjskich Kobiet.

Wiedziała, co by powiedział: „Jak masz się spodobać przyszłemu mężowi i wyprowadzić nas z tej nory, skoro klniesz jak szewc? Wystarczy, że i bez tego wyglądasz jak mężczyzna”.

A ona by odparła: „Jeśli wyglądam jak mężczyzna, to z twojej winy. Ty mnie zmusiłeś do pracy na kolei. Co miałabym nosić, sprawdzając tory? Suknię balową?”.

Na to wzruszyłby ramionami i wydał z siebie odgłos nieokreślony, ale wyrazisty, jakby chciał powiedzieć: „Co miałem zrobić? Jakie inne posady czekały na ciebie w Rozłaznem?”.

Spojrzała w odłamany kawałek lustra nad kominkiem, otarła z rzęs ostatnie łzy i odgarnęła blond kosmyk za ucho. Pomyślała, że wcale nie wygląda tak źle, zważywszy na fakt, że spędziła prawie dwadzieścia lat, pracując na Syberii. Minęło sporo czasu, odkąd matka nazwała ją najładniejszą carówną w całej Rosji, ale nadal miała atrakcyjne rysy i pod roboczym strojem skrywała niezłą figurę. Pomyślała, że starzy ludzie w istocie powinni jej zazdrościć. Może rzeczywiście wyglądała trochę nie­kobieco w obszytym futrem kombinezonie Kolei Rosyjskich i kamizelce odblaskowej, ale co z tego? Dawno porzuciła wszelką nadzieję na znalezienie męża, w Rozłaznem czy gdziekolwiek indziej. Poza tym jedyni mężczyźni, których widywała, byli kolejarzami, a nasłuchała się opowieści od przyjaciółek z Tajgi i od swojego ojca Michaiła, żeby omijać ich szerokim łukiem. Ubierała się wygodnie i ciepło, jak każda rozsądna osoba zmuszona stać cały dzień na śniegu i mrozie.

I to wcale nie znaczyło, że się nie malowała. Często myślała o tym, że każda szanująca się kobieta nosi makijaż. Turystki z Transsyberyjskiej nie nosiły, więc uznawała, że pewnie się nie szanują. Często patrzyła na młode kobiety z Anglii i Niemiec, z Hiszpanii i Ameryki, kiedy stały na peronie w Tajdze i zastanawiały się, które stoisko z jedzeniem wygląda najbardziej higienicznie – tak naprawdę najczyściej było u Łarysy, ale Ania lepiej umiała przyciągnąć uwagę – i dziwiła się ich niedbałym fryzurom, niechlujnym spodniom od dresu i masywnym butom.

– Nie chcą dobrze wyglądać? – pytała swoją przyjaciółkę Jekaterinę Czyżykową w dni, kiedy musiała odwiedzać nastawnię na stacji w Tajdze. Jekaterina sprzedawała na peronach papierosy z małej skrzynki zawieszonej na szelkach, jak bileterka kinowa w dawnych czasach.

– My, Rosjanie, się dla nich nie liczymy – odpowiadała Jekaterina, zapalając papierosa. – Gdyby tu było więcej cudzoziemców, toby się tak nie ubierały.

– A inni cudzoziemcy w pociągu… mężczyźni? – dopytywała Olga. – Oni się nie liczą?

– Nie może się liczyć nikt, kto wybiera podróżowanie koleją – wyjaśniała Jekaterina. – Te dziewczyny są mądre. Wiedzą, że sensowny mężczyzna, który ma rozum i pieniądze, wybierze samolot zamiast pociągu. Dla takich robią makijaż.

– Ale te dziewczyny podróżują pociągiem – zwracała jej uwagę Olga. – Więc one nie są również głupie? – Wybuchały śmiechem, a turyści, niemówiący ani słowa po rosyjsku, uśmiechali się grzecznie, kupowali jakiś drobiazg, wracali do wagonu i jechali dalej.

Wyglądam dziś na zmęczoną, pomyślała Olga, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Nic dziwnego, nie tylko z powodu łez, do których nie była przyzwyczajona. W końcu poprzedniej nocy poszła spać nad ranem, bo pomagała Annie Kabalewskiej przy dzieciach pod nieobecność męża Bogdana, który przedstawiał się jak miejscowy biznesmen. Olga mawiała, że jego prawdziwy biznes polega na siedzeniu z żoną i trzema synami oraz pomaganiu w prowadzeniu hostelu Kabalewskich, który obejmował dwa skromnie umeblowane pokoje i prymitywną toaletę w piwnicy ich domu.

– Oddałabyś prawą rękę – narzekał Michaił – i lewą też, gdyby któraś przyjaciółka cię o to poprosiła. Wiecznie znikasz to tu, to tam, pomagasz znajomym, robisz to i tamto. Co one by dla ciebie zrobiły? Takie pytanie powinnaś sobie zadać. – Kiwał głową, jakby podejrzliwość była jedyną mądrością. – Bądź roztropna – dodawał. – Roztropność to rosyjska cnota! Myślisz, że dorobiłem się tego wszystkiego – wskazywał ściany, a czasami sufit domu, w którym razem mieszkali – szastając swoim czasem i pieniędzmi?

Olga zmuszała się wówczas do powściągnięcia języka, powtarzała sobie w duchu, że dobra córka nie odpowiada drwiną. Dobra córka nie odpowiada ojcu, że nie przepracował ani jednego dnia od swojego wypadku w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym roku, ani że dom został kupiony za pieniądze jego żony, ani że od tamtego czasu wyprzedał wszystkie cenne przedmioty po jej matce poza jednym (a powstrzymało go jedynie to, że nikt nie wiedział, gdzie ten skarb się znajduje), ani że przez niego brat Olgi wstąpił do wojska, a ona pracowała w Kolejach Rosyjskich, ani że…

Dość, powtarzała sobie Olga Puszkina. Dobra córka nie powiedziałaby żadnej z tych rzeczy, tylko dalej pomagałaby przyjaciółkom, jak gdyby nigdy nic. A Anna Kabalewska była dobrą przyjaciółką, chociaż miała dzieci. Przyjaźniły się od chwili, gdy ich matki prowadzały je razem do państwowego żłobka w Rozłaznem. A był to porządny żłobek w tamtych czasach, ponieważ miejscowy sowchoz, państwowe gospodarstwo rolne wspierane przez Kreml, zapewniał pracę i wyżywienie wielu rodzinom. Obecnie, ponad dekadę po tym, jak sowchoz upadł i zamienił się w zmrożone błoto, nie było żłobka, tak samo jak nie było bani, poczty, kościoła i gabinetu lekarskiego. Było tylko to, co każda matka może zapewnić swoim dzieciom we własnym domu, z pomocą krewnych i przyjaciół. Tyle że Anna pochodziła ze wschodu, z Listwianki nad jeziorem Bajkał, i nie miała krewnych w promieniu tysięcy kilometrów. Dlatego musiała wzywać przyjaciółki takie jak Olga, kiedy potrzebowała pomocy w opiece nad Borysem, Gieorgijem i Ilją.

W tamten czwartek Olgę wymęczyły w pracy powtarzające się awarie semaforów, ale nie protestowała, kiedy Anna zadzwoniła i poprosiła ją, żeby przyszła. Potrzebowała kogoś do opieki nad Ilją, ponieważ musiała zaprowadzić Borysa i Gieorgija do doktora Zinowiewa, który wieczorami przyjmował za darmo dzieci w szpitalu miejskim w Tajdze. Olga wiedziała, że Ilja jest miłym dzieckiem i najczęściej łatwo daje się położyć spać. Tak czy inaczej lubiła bywać u Anny – o ile Bogdana nie było wtedy w domu – choćby dlatego, że to ją uwalniało od ojca. Anna miała też lepszy telewizor od dwudziestocalowego sony Olgi i Michaiła. Dlatego Olga nie miała nic przeciwko temu, żeby położyć Ilję do snu i obejrzeć powtórkę rosyjskiej wersji Brzyduli, serialu, który lubiła najbardziej ze wszystkich.Zapowiadało się znacznie atrakcyjniej niż to, co pierwotnie planowała, czyli pomoc ciotce Zoi w zakupach.

Tego wieczoru jednak Brzydula wyleciała z programu, zastąpiona przez kolejną konferencję prasową podpułkownika Grigorija Babikowa, komendanta policji w Kemerowie. Miało się wrażenie, że co drugi dzień swym marudnym, pedantycznym głosem nawołuje członków miejscowej społeczności do pomocy w rozwiązaniu tej czy innej sprawy. Olga lubiła się uważać za osobę zaangażowaną społecznie, ale zamiana Brzyduli na długie godziny makabrycznych zdjęć i ziarnistych nagrań z kamer przemysłowych była przesadą, zwłaszcza że wszyscy wiedzieli, że Babikow robi to tylko dla autoreklamy przed nadchodzącymi wyborami na burmistrza Kemerowa, stolicy obwodu.

Na domiar złego Ilja był tego wieczoru wyjątkowo marudny i co chwilę się budził. Po krótkim dochodzeniu Olga odkryła biały ząbek przebijający się przez dziąsło.

– Aha – powiedziała, tuląc chłopca. – Znamy już winowajcę. Ząb! Dobra robota, maluchu, dobra robota! Niedługo będziesz duży jak twoi bracia. Ale najpierw musimy cię znowu uśpić. – Usiadła w fotelu na biegunach, owinęła Ilję kocem ze sztucznego futra i trzymając go w ramionach, bujała się łagodnie.

Anna napisała ze szpitala: Długa kolejka, wrócę najszybciej, jak będę mogła. Dzięki, Olgo! Jesteś najlepszaxx

Olga westchnęła i dalej usypiała dziecko. Wkrótce małemu opadły powieki, Oldze też oczy zaczęły się kleić. Zaraz potem ktoś hałaśliwie wszedł do domu i obudził ich oboje. To był Bogdan, mąż Anny.

– Co ty tu robisz? – zdziwił się, widząc Olgę tulącą małego Ilję w bujanym fotelu Anny. Bogdan Kabalewski był niski, krępy i przeważnie nietrzeźwy, ale starał się nadrobić te mankamenty butami na obcasach i koszulami w pionowe paski oraz utrzymywaniem stale wyprostowanej postury.

– Wypełniam twoje obowiązki – odpowiedziała Olga. – Podobnie jak Anna, przez większość czasu. Myślisz, że hostele same się prowadzą?

– Mam lepsze rzeczy do roboty – odburknął Bogdan. – Muszę… – Beknął, próbując skupić zamglony wzrok na twarzy Olgi. – Trzymam za ogon większe sroki – oznajmił. – Ale to nie twój interes. No już, zabieraj się stąd, herod-babo! – Zaśmiał się, opadając na fotel. Określenie herod-baba uchodziło za coś w rodzaju komplementu, ale Bogdan wymówił je w taki sposób – wodząc wzrokiem po sylwetce Olgi – że z pewnością miało się odnosić do jej mocnej budowy. I było obraźliwe w stosunku do osoby takiej jak Olga, która w ogóle nie miała nadwagi. – Wracaj do swojej chałupy – ciągnął. – Michaił cię potrzebuje. A może po drodze masz jeszcze jakąś inną rodzinę, do której się wtrącisz?

– Pójdę, jak wróci Anna – odparła Olga. – Póki co, lepiej się wyśpij, aż wytrzeźwiejesz. Z daleka czuję wódkę. Nie wiesz, że Odrosow sam ją pędzi? Oślepniesz w rok, jeśli będziesz tyle pił.

Igor Odrosow był właścicielem Café Astana, jedynego w Rozłaznem baru, restauracji i zarazem domu towarowego. Miejscowi nazywali go Kosmonautą, bo był Kazachem i nieustannie chwalił się osiągnięciami swojego narodu w programie kosmicznym Związku Radzieckiego. Wódkę swojej produkcji nazywał paliwem rakietowym. Dowcip polegał na tym, że właśnie tak smakowała.

– Lepsze to niż słuchanie wrzasku bachorów przez cały wieczór – burknął Bogdan. Następnie zamknął oczy i zasnął na fotelu.

Anna wróciła po północy z dwójką zmęczonych dzieci i papierową torebką pełną leków ze szpitalnej apteki. Podziękowała szeptem, na co Olga wręczyła jej śpiącego Ilję i wyszła, przechodząc przez wyciągnięte nogi Bogdana.

Jak Anna wytrzymuje z tym durniem?, zastanawiała się Olga, wracając do domu w padającym śniegu; oszołomiona sennością, na pamięć znajdowała drogę nieoświetlonymi ulicami. Wódka, hazard, bezsensowne przedsięwzięcia, które zawsze kończyły się fiaskiem… Przynajmniej nie bił Anny ani dzieci, z tego, co wiedziała. Jako mąż i ojciec zaniedbywał rodzinę, ale nie stosował wobec niej przemocy. A takich było mnóstwo w Rozłaznem. Poza tym godził się na pomoc Olgi w przeciwieństwie do wielu innych ojców we wsi; niektórzy z nich woleliby, żeby żona umarła z wyczerpania, niż przyjęła „łaskę” od innych. Owszem, nazywał Olgę herod-babą, ale słyszała już znacznie gorsze rzeczy. Jej własny ojciec nigdy się nie hamował w robieniu jej przykrości.

– Nie możesz nosić takiej sukienki – stwierdził kiedyś w domu towarowym w Tajdze. Olga miała wtedy czternaście lat i nadzieję, że namówi go na kupno czegoś ładnego na coroczną zabawę w sowchozie.

Pchnął ją w stronę lustra i przytrzymał przed nią sukienkę.

– Widzisz? Wyglądasz grubo.

– Nie jestem gruba – zaoponowała. – Tylko nie chuda. Mama powiedziała, że wyrosnę na sławną piękność.

– Tak czy inaczej, nie masz po co się stroić – ciągnął Michaił. – Jesteś jak lokomotywa Diesla z Ługańska. Zawsze im mówię, że można na niej wymalować 2TE116 dowolnymi kolorami, a i tak będzie wyglądać jak świńska dupa.

Olga patrzyła na niego osłupiała. Czy naprawdę ojciec porównał ją do lokomotywy 2TE116 z silnikiem Diesla? I do świńskiego zadu?

– Pomyśl tylko – podjął Michaił, zapalając się do tematu. – Jesteś ciężka, zmierzasz tam, gdzie ci każą, ale nie możesz się poruszać zbyt szybko. Dokładnie jak lokomotywa Diesla. Ha! Zawsze mówiłem, że urodziłaś się, żeby być kolejarzem. Jak im zabraknie maszynowozów, sama możesz pociągnąć wagony!

– Kolejarką – sprostowała Olga. Na to jej starczyło odwagi, ale nigdy nie zakwestionowała pewności ojca, że zwiąże swoje życie z koleją, tak jak on. W czasach, gdy dorastała, nie zdarzało się, by dziewczyna sprzeciwiała się ojcu w tak ważnych kwestiach, zwłaszcza jeśli nie mogła liczyć na poparcie matki. Obecnie sprawy przedstawiały się inaczej, przynajmniej dla niektórych kobiet, ale dla Olgi zmiany nastąpiły za późno. W swoim czasie ojciec zmusił ją do kontynuowania nauki w Instytucie Inżynierii Kolejowej w Irkucku, który miał swoją filię w Tajdze, i dwa lata później, w dwa tysiące piątym roku, Olga otrzymała dyplom specjalisty trzeciej klasy do spraw transportu kolejowego. Teoretycznie uprawniał ją do ubiegania się o ważne stanowiska na regionalnych dworcach takich jak ten w Tajdze, ale w praktyce brygadzista z Tajgi, stary stalinowiec Wiktor Fandorin, zablokował przyjmowanie podań od kobiet od czasu, gdy po raz pierwszy zezwolono im pobierać nauki w Instytucie w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym roku, i póki co nie miał zamiaru niczego zmieniać. Tak więc Olga została zesłana do małej budki przy torach nieopodal Rozłaznego i odtąd pracowała tam jako dróżniczka.

Rzeczywiście jestem jak lokomotywa, myślała czasami. Ale nie diesel, dodawała w myślach. Raczej stary parowóz, taki jak ten muzealny egzemplarz pomalowany na zielono i czerwono koło peronów w Tajdze. Tyle że nie martwy, cichy i zimny, oblepiany przez ruchome zaspy, lecz ożywiony buzującym w środku ogniem, z rosnącym wskazaniem na ciśnieniomierzu. Nadejdzie taki czas, że wybuchnę, myślała.

Ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj musiała iść do pracy. Tak robiły rosyjskie kobiety, dzień po dniu, niezależnie od pijanych ojców, seksistowskich brygadzistów czy zatrutych słów pisanych przez tchórzy. Tory zawsze leżały przed nimi, horyzont zawsze w oddali. Może pewnego dnia do niego dotrą. Może pewnego dnia…

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

1. KRAWĘDŹ ZATRUTEJ STUDNI

2. LIS I JEŻ

3. O BOGDANIE I BABIE-JADZE

4. USTA WYPCHANE ZŁOTEM

5. UDRĘKI WASILIJA MARUSZKINA

6. POJAWIA SIĘ IWANKA

7. WSZYSTKO, CO SIĘ ŚWIECI

8. NIEOCZEKIWANY GOŚĆ W ARESZCIE

9. CZEGO POPOW NIE WIDZIAŁ

10. RASPUTIN NOCĄ

11. OLGA PROWADZI ŚLEDZTWO

12. GORĄCE KRZESŁA

13. PRZYKRĘCANIE ŚRUBY

14. POWRÓT BABY-JAGI

15. PODRÓŻ DO ASTRAZOWA

16. COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ ZACZYNA

PODZIĘKOWANIA