Śmiertelna gra - Cameron Smith - ebook
NOWOŚĆ

Śmiertelna gra ebook

Cameron Smith

0,0

39 osób interesuje się tą książką

Opis

Kto raz wejdzie do gry, musi walczyć do końca

Wszystko zaczyna się niewinnie – od zadania do wykonania, błahego lub zabawnego. Potem wyzwania stają się coraz bardziej wymyślne, osobiste i niebezpieczne. Na tym etapie nikt już jednak nie chce – albo nie może – się wycofać. Aż przychodzi wieczór, kiedy zażywasz tajemniczą pigułkę i tracisz świadomość. Gdy się ockniesz, nie będzie powrotu do poprzedniego życia.

Pewnego listopadowego dnia grupa nastolatków budzi się w nieznanym budynku. Wszyscy są ubrani w jednakowe stroje, a na szyjach mają metalowe obroże. Personel budynku stanowią pielęgniarki w maseczkach, które kierują każdą osobę na korytarz, a potem prowadzą całą grupę na… scenę.

Nikt z uczestników nie wie jeszcze, że zebrano ich tu celowo, a widowisko zaplanowała tajemnicza organizacja, która rozgrywa swoją własną partię. Wkrótce staje się jasne, że młodzi ludzie są pozbawieni możliwości ucieczki i wyboru. Jedyne, co im pozostaje, to grać. Stawką jest życie każdego z nich. Ale zwycięzca może być tylko jeden.

Cameron Smith ma na swoim koncie kilka interesujących książek wydanych pod innym nazwiskiem. Tym razem pisze otwarcie o tym, wobec czego odczuwa nieodpartą fascynację – o złu i jego korzeniach wyrażonych w popkulturze. W swoich książkach tworzy doskonałą atmosferę, której towarzyszy świetny warsztat pisarski. Uwielbia horrory, kocha dzieła Lovecrafta i może godzinami dyskutować o tym, jak w ludzkiej duszy kiełkuje skłonność do przemocy. W Śmiertelnej grze bawi się konwencją, którą doceniło już wielu uznanych autorów. Nic dziwnego, w końcu ta tematyka odnosi się do jednego z ulubionych mrocznych tematów niezliczonej rzeszy czytelników i widzów – bezsilności ofiary wobec bezsensownej lub pozornie bezsensownej śmierci. Dlaczego akurat ja? – pytają bohaterowie powieści i seriali. Cameron gorąco kibicuje każdemu twórcy i autorowi, który podejmuje ten temat, i wznosi za niego lub za nią toast szklanką dobrej whisky.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

Po­goda nie sprzy­jała noc­nym eska­pa­dom. Mimo to dziew­częta wy­mknęły się z do­mów zde­cy­do­wane wy­peł­nić swoją mi­sję. Wiatr za­wo­dził w ga­łę­ziach drzew, szar­piąc ostat­nie uparte su­che li­ście. Prze­rzu­cał z miej­sca na miej­sce śmieci po­zo­sta­wione przez bez­tro­skich spa­ce­ro­wi­czów i po­trzą­sał zna­kami dro­go­wymi, jakby chciał udo­wod­nić, że ich wła­dza jest jed­nak ogra­ni­czona i pod­le­gają si­łom na­tury tak samo jak wszystko inne.

Była trze­cia w nocy i park wy­da­wał się zu­peł­nie wy­lud­niony. Spa­ce­ro­wi­cze z psami dawno już spali, po­ranni bie­ga­cze jesz­cze przez co naj­mniej dwie go­dziny mieli nie wy­grze­bać się z cie­płej po­ścieli. O tej po­rze w środku li­sto­pada nikt nie wy­cho­dzi z domu, je­żeli ab­so­lut­nie nie musi, zwłasz­cza w tak wietrzną noc. Mimo to Mo­ni­que i Olga sta­rały się iść jak naj­ci­szej. Co chwilę za­trzy­my­wały się, na­słu­chu­jąc po­dej­rza­nych od­gło­sów i kro­ków. Sta­ranne wy­cho­wa­nie, ja­kie obie ode­brały, co chwilę od­zy­wało się w ich gło­wach ni­czym iry­tu­jący alarm sa­mo­cho­dowy, przy­po­mi­na­jąc, że dziew­częta włó­czące się nocą po par­kach peł­nych krza­ków same się pro­szą o gwałt. Szum wia­tru nie po­zwa­lał im spo­koj­nie my­śleć. Każde skrzyp­nię­cie pnia, każda zła­mana przez wi­churę ga­łąź, każda pu­sta paczka po chip­sach pę­dzona po­dmu­chami wia­tru spra­wiały, że Mo­ni­que i Olga pod­ska­ki­wały ner­wowo. Wie­działy, że szansa na spo­tka­nie psy­cho­pa­tycz­nego gwał­ci­ciela przy mi­nus dwóch stop­niach Cel­sju­sza w środku nocy jest nik­ła, ale kto wie, prawda? Za­wsze trzeba uwa­żać. Gdzieś na dnie na­szych mó­zgów kryje się ten ga­la­re­to­waty skra­wek, który każe nam wpa­dać w pa­nikę na dźwięk wy­cia wia­tru późną nocą. To on pod­po­wiada, że wiatr za­głu­sza skra­da­jące się kroki dra­pież­nika, i za­mie­nia nas w ofiarę spo­dzie­wa­jącą się ataku.

Gdyby ktoś przyj­rzał się te­raz obu dziew­czy­nom, za­uwa­żyłby, że każda z nich re­aguje na stres ina­czej. Olga, wyż­sza i bar­dziej zde­cy­do­wana, była po­waż­niej­sza, roz­glą­dała się ba­daw­czo, kiedy sły­szała dziwne dźwięki, i spra­wiała wra­że­nie od­waż­niej­szej. W isto­cie jako star­sza z tej dwójki czuła się w pe­wien spo­sób od­po­wie­dzialna za młod­szą ko­le­żankę. To dzięki niej Mo­ni­que do­wie­działa się o wy­zwa­niach New Sun. To Olga ją za­pro­siła, bo po­trze­bo­wała po­mocy w jed­nym z nich. Co­kol­wiek by się działo, była zde­cy­do­wana jej bro­nić. Po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści za słab­szą od sie­bie istotę do­da­wało jej od­wagi. Za to Mo­ni­que, drob­niej­sza, nie­po­zorna, w sza­rej kurtce zi­mo­wej, pod­ska­ki­wała ner­wowo co chwilę i pró­bo­wała za­ma­sko­wać swoje zde­ner­wo­wa­nie chi­cho­tem. Roz­ko­ja­rzona, co ja­kiś czas po­ty­kała się o ko­rze­nie lub wpa­dała z im­pe­tem na plecy swo­jej to­wa­rzyszki, kiedy ta za­trzy­my­wała się, żeby spraw­dzić mapę. Sama nie wie­działa, czy jest bar­dziej pod­eks­cy­to­wana, czy prze­stra­szona.

Od­na­le­zie­nie wła­ści­wego drzewa za­jęło im wię­cej czasu, niż się spo­dzie­wały. Ad­mi­ni­stra­tor wy­zwa­nia na­pi­sał „je­sion”, a one ża­ło­wały, że nie po­my­ślały o wy­szu­ka­niu tego ga­tunku w Go­ogle’u przed wyj­ściem z domu. No i nie po­my­ślały, a mo­gły się za­ło­żyć, że ad­mi­ni­stra­tor też na to nie wpadł, że li­sto­pa­dowy przy­mro­zek po­zbawi drzewa więk­szo­ści li­ści i do­dat­kowo utrudni identy­fi­ka­cję. Pra­wie pół go­dziny krą­żyły wo­kół kępy drzew, pod­no­sząc z ziemi su­che li­ście i po­rów­nu­jąc je ze zdję­ciem w sieci. Gdyby mo­gła je zo­ba­czyć ich na­uczy­cielka bio­lo­gii, pew­nie by je wy­śmiała. Ale nie mo­gły się pod­dać. Miały czas do czwar­tej rano, po­tem od­pa­dały z gry, a prze­cież wła­śnie za­czy­nało się ro­bić eks­cy­tu­jąco.

Dla Olgi to wy­zwa­nie było już ko­lej­nym z se­rii. Za­da­nia za­czy­nały się od pro­stych i po­zor­nie bez­sen­sow­nych: „Zjedz dziś na obiad coś, czego nie cier­pisz”, „Na­klej czaszkę z pa­pieru na szy­bie swo­jego po­koju, że­by­śmy wi­dzieli, że trak­tu­jesz nas po­waż­nie”. Po­tem ro­biło się trud­niej – „Pość przez cały dzień, nie jedz i nie pij do pół­nocy”, „Wyjdź z domu po tym, jak ro­dzina po­łoży się spać, i obejdź blok do­okoła, nikt z ro­dziny nie może cię przy­ła­pać”. Stop­niowo wy­zwa­nia sta­wały się co­raz bar­dziej oso­bi­ste – „Przy­ślij nam zdję­cie swo­ich blizn”. Olga cięła się od pod­sta­wówki, jej ra­miona po­kry­wała mapa li­nii i kre­sek, grub­szych i cień­szych, a ro­dzice sta­rali się uda­wać, że ich nie wi­dzą. Zro­biła zdję­cie bli­zny, która zo­stała jej po tym, jak wy­cięła so­bie na ra­mie­niu różę. Po la­tach tkanka bli­zno­wata stra­ciła swoje kon­tury i to, co po­zo­stało, nie przy­po­mi­nało już kwiatu, ale ja­kieś dzi­waczne i bez­kształtne piętno. Olga za­ła­do­wała zdję­cie na ad­res na ser­we­rze po­dany przez ad­mi­ni­stra­tora.

Wresz­cie po­pro­szono ją o po­ca­ło­wa­nie in­nej ko­biety. Krótki fil­mik miał wy­lą­do­wać tam, gdzie zdję­cie bli­zny. To było trud­niej­sze. Olga nie chciała, żeby kto­kol­wiek o niej plot­ko­wał. Gdyby ro­dzice się do­wie­dzieli, szlag by ich tra­fił. Nie dość, że nie uczyła się tak do­brze, jak by chcieli, nie dość, że była dziwna, to jesz­cze coś ta­kiego. Les­bijka w ro­dzi­nie, chyba by tego nie znieś­l­i­. Mu­siała zna­leźć ko­goś, komu mo­gła za­ufać, więc od razu po­myś­lała o Mo­ni­que. Znały się od nie­dawna. Mo­ni­que była nowa w szkole – prze­nio­sła się po tym, jak ra­zem z matką prze­pro­wa­dziły się z in­nego mia­sta. Nikt jej nie znał, nikt się z nią nie kum­plo­wał, nikt z nią nie plot­ko­wał. Po­dobno brała ja­kieś leki, cho­dziła do ja­kichś spe­cja­li­stów, po­dobno lu­biła ko­nie, ale nie było jej stać na jazdy – od­kąd ro­dzice się roz­wie­dli, matka za­cis­kała pasa. Nie cho­dziła na za­kupy jak inne dziew­czyny z klasy, lu­biła czy­tać i nie uma­wiała się z ni­kim. Była dziwna, zu­peł­nie jak Olga. Nada­wała się ide­al­nie. W do­datku była go­towa na po­świę­ce­nia, żeby tylko zdo­być ja­kich­kol­wiek przy­ja­ciół w no­wej szkole. Kto wie, my­ślała Olga, może dla niej to wy­zwa­nie wcale nie bę­dzie ta­kie trudne, może nie ma chło­paka, bo fak­tycz­nie woli dziew­czyny. Być może miała ra­cję, bo Mo­ni­que zgo­dziła się szybko, a sam po­ca­łu­nek wy­szedł dziew­czę­tom zu­peł­nie na­tu­ral­nie. Olga po­my­ślała o tej pio­sence – I kis­sed a girl – było na­wet miło. Po­tem wy­słały fil­mik pod wska­zany link i Olga w na­grodę do­stała ma­ilem na­stępne wy­zwa­nie. „Wyjdź w nocy z domu” – na­pi­sał jej kon­takt z New Sun. „Wy­dru­kuj so­bie mapkę. W miej­scu ozna­czo­nym ik­sem bę­dzie cze­kało pu­dełko ukryte w je­sio­nie, a w pu­dełku pi­gułka. Weź ją. To musi być dziś w nocy, noc li­czy się do czwar­tej rano, po­tem od­pa­dasz z gry”. Tylko tyle, nic wię­cej nie na­pi­sali. Olga była na­wet za­do­wo­lona, że Mo­ni­que uparła się, aby jej to­wa­rzy­szyć. We dwie za­wsze raź­niej, a prze­cież in­struk­cje nie wspo­mi­nały o tym, że ma być sama, prawda?

No i te­raz stały przed drze­wem, które or­ga­ni­za­to­rzy ozna­czyli na ma­pie. W pniu nad ich gło­wami ziała ciemna dziura dziu­pli. W le­cie za­pewne miesz­kały w niej ja­kieś ptaki czy wie­wiórki. Ol­dze prze­szło przez myśl, że w su­mie to do­brze, że noce przy­no­szą już przy­mrozki, przy­naj­mniej szpe­ra­jąc w dziu­pli, nie trafi na żad­nego ro­bala albo pa­jąka. Na szczę­ście Mo­ni­que też o tym po­my­ślała i przy­szła przy­go­to­wana – miała ze sobą jed­no­ra­zowe rę­ka­wiczki, na wy­pa­dek gdyby miały wy­cią­gać pu­dełko z ja­kie­goś brud­nego miej­sca. Było za pięt­na­ście czwarta, na­dal ciemno, jak na je­sień przy­stało. Czas na wy­ko­na­nie za­da­nia się koń­czył, więc mu­siały się szybko ogar­nąć. Olga wzięła rę­ka­wiczki od Mo­ni­que, za­ło­żyła je i krzy­wiąc się, wsa­dziła rękę do dziu­pli. Serce za­biło jej moc­niej – nie mo­gła do­się­gnąć dna! Dziu­pla była głęb­sza, niż się wy­da­wała, a do tego le­żała dość wy­soko, więc bez pod­wyż­sze­nia w ro­dzaju skrzynki, stop­nia czy cho­ciażby pniaka nie można było swo­bod­nie się­gnąć do tego, co było ukryte na jej dnie. Spa­ni­ko­wana ro­zej­rzała się do­okoła za czymś, co mo­głoby się nadać, ale ni­czego nie za­uwa­żyła. Nie za­mie­rzała jed­nak się pod­da­wać – prze­cież nie da­liby jej wy­zwa­nia, które by­łoby nie­wy­ko­nalne.

– Roz­dzielmy się! – rzu­ciła. – Mamy nie­cały kwa­drans, tu musi coś być!

Mo­ni­que się za­wa­hała. Nie­spe­cjal­nie miała ochotę na sa­motne spa­cery po krza­kach w środku nocy, ale Ol­dze na­prawdę za­le­żało. Nie chciała spra­wić za­wodu no­wej przy­ja­ciółce. Była sama w tym brzyd­kim mie­ście, sama w no­wej szkole, bra­ko­wało jej umie­jęt­no­ści zdo­by­wa­nia przy­ja­ciół. Olga była szansą na to, że Mo­ni­que nie spę­dzi ca­łego roku szkol­nego jako kom­pletny od­lu­dek, a może na­wet, kto wie, ta zna­jo­mość prze­ro­dzi się w coś wię­cej niż przy­jaźń. Dziew­czyna nie śmiała po­wie­dzieć tego gło­śno, ale pod­czas po­ca­łunku Olga była taka… au­ten­tyczna. Nie­chęt­nie ru­szyła w jedną stronę, pod­czas gdy jej nowa przy­ja­ciółka po­dą­żyła w drugą.

Kilka mi­nut póź­niej były tylko bar­dziej zmar­z­nięte, a na­dal nie miały nic, co mo­głoby po­słu­żyć jako sto­pień, w do­datku czasu było co­raz mniej. Olga co chwilę prze­kli­nała pod no­sem, wście­kła i bli­ska pła­czu. Nie wie­działa, czy to wy­zwa­nie to ja­kaś kpina ad­mi­ni­stra­tora, czy to one ro­bią coś nie tak. A może cho­dziło o to, że za­brała ze sobą ko­goś nie­wta­jem­ni­czo­nego? Może Mo­ni­que jed­nak nie po­winno tu być?

Przez chwilę pró­bo­wały sta­nąć jedna dru­giej na ra­mio­nach, na ple­cach albo ja­koś pod­sa­dzić się na­wza­jem. Na fil­mach ta­kie ak­cje wy­glą­dały na ła­twi­znę. Nie­stety dla dwóch zmę­czo­nych i zmar­z­nię­tych dziew­czyn śli­zga­ją­cych się na bu­twie­ją­cych li­ściach po­dobna akro­ba­tyka była nie­wy­ko­nalna. Za­li­czyły kilka wy­wro­tek, ubru­dziły się zie­mią i pod­dały po kilku bez­owoc­nych pró­bach.

– Kurwa! To się nie uda – rzu­ciła Olga. – To musi być kara! Spe­cjal­nie nie dali nic po­moc­nego. Za karę!

– Niby za co? – Mo­ni­que sama się zdzi­wiła, jak zimno za­brzmiał jej głos. Przed chwilą była skłonna sporo po­świę­cić dla no­wej zna­jo­mo­ści w ob­cym mie­ście, ale te­raz była głodna, zmę­czona i po­dra­pana przez krzaki, bo­lała ją ręka, którą nad­we­rę­żyła, pró­bu­jąc po­móc Ol­dze wspiąć się do dziu­pli. W do­datku jej ko­le­żanka po­wie­działa coś, co ją roz­zło­ściło.

– Po­win­naś była zo­stać w domu! W te­re­nie je­steś bez­uży­teczna! Zo­stały nam tylko mi­nuty, a ty do ni­czego się nie przy­da­jesz.

Tego było już za wiele.

– Spier­da­laj – syk­nęła Mo­ni­que. – Gdyby nie ja, na­wet byś nie zo­ba­czyła tego wy­zwa­nia.

– Suka! Przez cie­bie je uje­ba­ły­śmy, trzeba było sie­dzieć w domu. – Głos Olgi ła­mał się co­raz bar­dziej.

Od słowa do słowa kłót­nia ro­biła się co­raz ostrzej­sza i kiedy zda­wało się już, że ten wie­czór zo­sta­nie cał­ko­wi­cie zmar­no­wany, a ich przy­szła obo­pólna nie­na­wiść przy­pie­czę­to­wana na do­bre, stało się coś nie­zwy­kłego.

– Do­bry wie­czór pa­niom – ode­zwał się tuż obok nich mę­ski głos. – Mają pa­nie do­kład­nie mi­nutę, żeby za­żyć swoją pi­gułkę.

Od­wró­ciły się i za­mil­kły mo­men­tal­nie. Olga sta­nęła jak ska­mie­niała, wpa­tru­jąc się w przy­by­sza. Jej pierw­sza re­ak­cja była od­ru­chem sarny lub za­jąca na tra­sie szyb­kiego ru­chu. Sze­roko roz­warte oczy, ab­so­lutny bez­ruch.

W jed­nej kwe­stii Mo­ni­que miała nad nią prze­wagę. Jej oj­ciec, przed któ­rym ra­zem z matką ucie­kły do mia­sta po roz­wo­dzie, po­tra­fił mo­men­tal­nie i bez po­wodu wpa­dać w złość. A kiedy już wpa­dał, po­ru­szał się szybko jak wąż i zde­cy­do­wa­nie wy­mie­rzał ciosy. Każda ko­bieta w jego oto­cze­niu mu­siała mieć wy­pra­co­waną stra­te­gię na ta­kie oka­zje, je­żeli nie chciała wy­lą­do­wać na SOR-ze. Jej matka po pro­stu przyj­mo­wała pierw­szy cios, po czym ku­liła się pa­syw­nie, li­cząc, że oprawca się znu­dzi. Czę­sto wy­mie­rzał ta­kie po­je­dyn­cze ude­rze­nia tylko po to, żeby przy­po­mnieć im, kto rzą­dzi w domu. Prze­waż­nie wy­star­czyło wy­trzy­mać je­den cios i po­słusz­nie po­dać obiad, żeby prze­trwać ko­lejny dzień. To nie był zły spo­sób.

Mo­ni­que tak nie umiała. Bała się bólu jak mało czego, wy­bie­rała więc ucieczki i uniki. Jej naj­sku­tecz­niej­szą stra­te­gią było uni­ka­nie agre­sji ojca i po­zwa­la­nie, by wy­ła­do­wał się na matce. Kiedy już wy­pro­wa­dził kilka po­rząd­nych cio­sów, uspo­ka­jał się i było mu wszystko jedno, czy po­bił żonę, czy córkę. Przy­nie­siony z pracy stres opa­dał i w domu na chwilę znów ro­biło się bez­piecz­nie. Był le­ka­rzem… chi­rur­giem or­to­pedą. Szczę­ście w nie­szczę­ściu na wy­pa­dek zła­mań, my­ślała cza­sami Mo­ni­que. Nie­na­wi­dziła go, ale to wła­śnie dzięki niemu głos nie­zna­jo­mego nie spa­ra­li­żo­wał jej jak sarny czy za­jąca, jak Olgi. Od­ru­chowo cof­nęła się tak, aby po­mię­dzy nią a nie­zna­jo­mym zna­la­zło się drzewo. To samo zresztą, któ­rego zbyt wy­soko po­ło­żona dziu­pla stała się przy­czyną kłótni. Męż­czy­zna, który do nich prze­mó­wił, był wy­so­kim blon­dy­nem ubra­nym w ele­gancki płaszcz i szal, jakby wy­bie­rał się wła­śnie do te­atru, a nie stra­szył na­sto­latki po no­cach. Miej­sce ozna­czone na mapce, którą do­stała Olga, znaj­do­wało się na te­re­nach zie­lo­nych, ale już poza za­dba­nym te­re­nem parku. Wszę­dzie ro­sło pełno krza­ków i nie­ko­szo­nych za­ro­śli, w po­wie­trzu uno­sił się gorzki za­pach gni­ją­cych li­ści. Ten ele­gancki fa­cet z mięk­kim, sek­sow­nym ba­ry­to­nem, ja­kim pi­lot dre­am­li­nera mógłby uspo­ka­jać pa­sa­że­rów prze­stra­szo­nych tur­bu­len­cjami, zu­peł­nie tu nie pa­so­wał. I to wła­śnie ra­ziło Mo­ni­que naj­bar­dziej. Nie na­głość jego po­ja­wie­nia się, ale jego nie­do­pa­so­wa­nie do oto­cze­nia i jej wła­sne zna­jome prze­czu­cie do­cho­dzące ze środka wnętrz­no­ści, że za chwilę na­stąpi cios.

Olga pró­bo­wała chyba coś po­wie­dzieć, w każ­dym ra­zie jej usta się po­ru­szały, ale nie wy­do­by­wał się z nich dźwięk. Była zbyt za­sko­czona, a może po pro­stu nie mo­gła zde­cy­do­wać, co chce z sie­bie wy­du­sić. Męż­czy­zna zro­bił krok do przodu, uśmiech­nął się za­chę­ca­jąco. Po­wie­trze na­gle wy­dało się Mo­ni­que jesz­cze zim­niej­sze, na­sy­cone jej stra­chem. Do­ra­sta­nie z oj­cem chi­rur­giem na­uczyło ją, że taki strach może bu­dzić rów­nież ktoś, kto się uśmie­cha, ktoś ele­gancko ubrany, kul­tu­ralny, z mi­łym gło­sem i za­dba­nymi dłońmi.

Nie rzu­ciła się co prawda do ucieczki, co by­łoby naj­lep­sze, ale jed­nak za­re­ago­wała. Te dwa kroki, o które się cof­nęła, zmie­niły wszystko. Źre­nice Mo­ni­que roz­sze­rzyły się jesz­cze bar­dziej, kiedy na­gle w jej umy­śle eks­plo­do­wała świa­do­mość. Miała wra­że­nie, że rze­czy­wi­stość rap­tow­nie zwol­niła, po­zwa­la­jąc jej na ocenę sy­tu­acji. Przed nią znaj­do­wało się śmier­telne nie­bez­pie­czeń­stwo – obcy męż­czy­zna, bli­żej niej po­ten­cjalna szansa – ła­twy cel dla dra­pieżcy, spa­ni­ko­wana Olga z tym swoim pa­ra­li­żem i otwar­tymi głu­pio ustami. Da­lej drzewo, osłona przed ewen­tu­al­nym ata­kiem. W drze­wie zaś, do­kład­nie po prze­ciw­nej stro­nie tej pier­do­lo­nej dziu­pli, na wy­so­ko­ści splotu sło­necz­nego Mo­ni­que ziała ko­lejna nie­wielka dziura w pniu. Wy­star­czyło po­szu­kać! Prze­ga­piły ją, pró­bu­jąc wal­czyć z tą więk­szą, le­żącą wy­żej, le­piej wi­doczną. Głu­pie, głu­pie, głu­pie!

Mo­ni­que nie miała po­ję­cia, kiedy to zro­zu­miała, być może prze­czu­cie samo po­ja­wiło się w jej umy­śle. A może to jej ciało pod­po­wie­działo roz­wią­za­nie, czuła je w każ­dej ze swo­ich ko­mó­rek. Miała pew­ność. Je­żeli przed upły­wem ter­minu wy­ko­na­nia za­da­nia nie weź­mie tej prze­klę­tej pi­gułki, umrze, tak jak za­raz umrze ta kre­tynka Olga, która wciąż stała, pró­bu­jąc coś wy­du­kać, za­miast ucie­kać. Nie­które ga­tunki są le­piej przy­sto­so­wane do ra­dze­nia so­bie z dra­pież­ni­kami. Inne… cóż. Ręka Mo­ni­que wy­strze­liła w kie­runku dziu­pli. Otwór był cia­sny, jej dłoń le­d­wie się w nim zmie­ściła. Mu­siała so­lid­nie szarp­nąć, żeby ją wy­jąć ra­zem z ma­łym srebr­nym puz­der­kiem. Po­czuła na­gły ból, gdy drza­zgi wbiły się jej głę­boko pod skórę. Zi­gno­ro­wała go. Nie­które ga­tunki są le­piej przy­sto­so­wane, my­ślała, otwie­ra­jąc pu­dełko. We­wnątrz była mała ró­żowa pi­gułka. Te­raz za­równo nie­zna­jomy, jak i Olga pa­trzyli na nią. W oczach ko­le­żanki za­lśniło prze­ra­że­nie.

Chyba wła­śnie do niej do­tarło – po­my­ślała Mo­ni­que, wrzu­ca­jąc jedną je­dyną pi­gułkę do ust. Gdyby zna­la­zły tę dziu­plę wcześ­niej, to Olga do­sta­łaby za­war­tość, w końcu to było jej wy­zwa­nie. Na szczę­ście nie­które ga­tunki są le­piej przy­sto­so­wane.

Krew z roz­cię­tego jed­nym płyn­nym ru­chem gar­dła Olgi trys­nęła jak fon­tanna. Ostrze bły­snęło i zni­kło rów­nie szybko, jak się po­ja­wiło. „Taki ele­gancki płaszcz znisz­czony – szep­nęło coś w gło­wie Mo­ni­que – ale nie­które ga­tunki…”.

Jej nogi spró­bo­wały ru­szyć ją z miej­sca, po­czuła, jak spi­nają się mię­śnie, ale tym ra­zem coś in­nego prze­jęło kon­trolę. Coś, co wie­działo, że ucieczka nie była te­raz naj­lep­szą stra­te­gią. Ciało Olgi upa­dło na li­ście z dziw­nym głu­chym dźwię­kiem. Dziew­czyna cięła się całe ży­cie, a te­raz sama zo­stała ścięta i le­żała na ścieżce jak jesz­cze je­den je­sienny liść – po­my­ślała Mo­ni­que, dziw­nie spo­kojna. Ad­re­na­lina, która wska­zała jej drogę wyj­ścia z sy­tu­acji, opa­dła tak, jak na­gle mo­głaby opaść fala po­wo­dziowa, za­miast znisz­czo­nego kra­jo­brazu po­zo­sta­wia­jąc w jej gło­wie pustkę i po­czu­cie bez­sil­no­ści. Męż­czy­zna nie miał już w dłoni noża. Scho­wał go rów­nie szybko, jak go przed­tem wy­do­był. Ski­nął głową w stronę Mo­ni­que. Na jego twa­rzy lśniły kro­ple krwi Olgi.

– Gra­tu­luję – po­wie­dział. – Udało się pani. – Po czym od­wró­cił się i od­szedł.

Do­piero te­raz pod Mo­ni­que ugięły się nogi. Usia­dła bez­wład­nie na ziemi. Nad jej głową wiatr tar­gał ga­łę­ziami je­sionu, a przed nią le­żało coś, co jesz­cze przed chwilą było żywą osobą. Nie­wiele bra­ko­wało, żeby zgi­nęła, na szczę­ście nie­któ­rzy orien­tują się szyb­ciej od in­nych. Zde­cy­do­wała, że za chwilę wsta­nie i uciek­nie, wróci do domu, spraw­dzi, czy sama nie jest uwa­lana krwią. Umyje się. Po­czeka. Niech ktoś inny znaj­dzie Olgę. Nie bę­dzie wzy­wać po­li­cji, nie ona, nie tym ra­zem. Oj­ciec nie może się do­wie­dzieć, gdzie są, nie może wy­czy­tać tego z ga­zet ani zo­ba­czyć w wia­do­mo­ściach. Nikt nie wie, że przy­szła tu z Olgą, nikt nie musi wie­dzieć… Przed oczami wi­ro­wały jej świa­tełka. Nikt nie musi wie­dzieć… Była zbyt zmę­czona. Za­raz wsta­nie, tylko zła­pie od­dech… Po­woli za­czy­nała ją otu­lać ciem­ność, spo­koj­nie, de­li­kat­nie, jak koc, spod któ­rego nie ma ucieczki, ale prze­cież kto chciałby spod niego ucie­kać. Znów było jej cie­pło. Tylko na chwilę za­mknie oczy… Co było w tej pi­gułce? Nie­które ga­tunki są le­piej przy­sto­so­wane do ra­dze­nia so­bie z dra­pież­ni­kami, ale osta­tecz­nie wilk, lew, a na­wet hiena za­wsze do­stają to, czego chcą. Ciem­ność.

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

Podziękowania

Śmiertelna gra

Cameron Smith

© Wydawnictwo RM, 2024 All rights reserved.

Wy­daw­nic­two RM, 03-808 War­szawa, ul. Miń­ska 25 [email protected] www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książki, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W ra­zie trud­no­ści z za­ku­pem tej książki pro­simy o kon­takt z wy­daw­nic­twem: [email protected]

ISBN 978-83-8151-599-3 ISBN 978-83-8151-600-6 (ePub) ISBN 978-83-8151-601-3 (mobi)

Re­dak­torka pro­wa­dząca: Justyna ŻebrowskaRe­dak­cja: Joanna Kozłowska, Justyna ŻebrowskaKo­rekta: Michał Trusewicz, Magdalena PrzybylskaIlustracje: iStockEdy­tor wer­sji elek­tro­nicz­nej: To­masz ZajbtOpra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej: Mar­cin Fa­bi­jań­skiWe­ry­fika­cja wer­sji elek­tro­nicz­nej: Ju­styna Mro­wiec

Spis treści

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Rozdział 54

Rozdział 55

Rozdział 56

Rozdział 57

Rozdział 58

Podziękowania

Punkty orientacyjne

Spis treści