Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety - Jankowska Agata - ebook

Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety ebook

Jankowska Agata

0,0
45,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Trzeźwe. Silne. Wolne

„Ta książka to opowieści o kobietach, które znalazły się w pułapce uzależnienia, i ich drodze ku wolności. Zmierzyły się z nałogiem i wygrały. Opowiadają o upadkach, nadziei, miłości–i przede wszystkim sile, której nie spodziewały się w sobie znaleźć. Nurt sober rośnie w siłę” – mówi Agata Jankowska, współautorka głośnego reportażu „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”, który napisała wspólnie z Marią Banaszak.

Dziennikarka zabiera głos w sprawie, o której wreszcie musimy zacząć rozmawiać. Uzależnienie– od alkoholu, narkotyków, seksu czy jedzenia –to choroba, która może dotknąć każdego bez względu na wiek, status społeczny czy płeć. Ale wiele osób wciąż wierzy w krzywdzące stereotypy.

 

W pierwszej części książki autorka oddaje głos kobietom, które pokonały uzależnienie. Można przeczytać historię Marty Markiewicz, organizatorki trzeźwych imprez SobeRav, tegorocznej Superbohaterki Wysokich Obcasów. Pojawiają się także anonimowe historie: Laury – pracowniczki sektora dyplomacji, Katarzyny – zajmującej się na co dzień marketingiem, i Anny – pracowniczki działu HR i matki.

W drugiej wypowiadają się specjaliści z różnych dziedzin: psychoterapeutka uzależnień Dorota Woronowicz, toksykolog Eryk Matuszkiewicz, antropolożka Dorota Dias-Lewandowska, socjolożka zdrowia Justyna Klingemann, seksuolog Andrzej Gryżewski, psychiatra Andrzej Silczuk. Wszyscy na co dzień pomagają w walce o trzeźwe życie.

 

Ta książka może pomóc tobie, twojej żonie, matce, córce, kobietom, które znasz i kochasz.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 260

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pa­mięci A., która benzo po­piła alko

Wstęp

Uza­leż­nie­nie nie za­czyna się, gdy się­gasz po kie­li­szek, ta­bletkę czy nar­ko­tyk. Za­czyna się, gdy ucie­kasz od emo­cji. Od lę­ków, na­pię­cia i ni­skiej sa­mo­oceny. Od ży­cia, w któ­rym nie masz prawa po­wie­dzieć: „Nie dam rady”. Bo prze­cież mu­sisz dać radę. A je­śli się po­tkniesz – wstań, po­praw ko­ronę i idź da­lej, w końcu je­steś ko­bietą. Tak o swo­jej cho­ro­bie opo­wia­dają bo­ha­terki, z któ­rymi roz­ma­wia­łam o na­łogu i trzeź­wie­niu.

Przez dzie­siątki lat uza­leż­nie­nie miało mę­ską twarz. Zresztą, jak mówi psy­chia­tra An­drzej Sil­czuk, do lat dzie­więć­dzie­sią­tych me­dy­cyna i na­uka ba­ga­te­li­zo­wały te­mat zdro­wia psy­chicz­nego ko­biet, zwłasz­cza ich uza­leż­nień. Gdy męż­czy­zna po­pa­dał w nie­moc, trzeba było go ra­to­wać, bo był po­strze­gany jako cenny. Ni­kogo nie ob­cho­dziło, że w domu sie­dzi żona, która na śnia­da­nie łyka opa­ko­wa­nie le­ków albo od rana po­pija na­lewki na spi­ry­tu­sie, żeby nie wy­paść z przy­pi­sa­nej jej przez spo­łe­czeń­stwo roli do­sko­na­łej córki, matki, żony, pani domu, opoki męża.

W ten spo­sób wy­cho­wy­wano na­sze babki i matki. Już w XIX wieku pi­cie ko­biet było styg­ma­ty­zo­wane i po­tę­piane. Cho­ciaż mę­skie pi­jań­stwo przy­spa­rzało wię­cej pro­ble­mów spo­łecz­nych, to ko­biety po­pi­ja­jące arak pod­czas sro­giej zimy były aresz­to­wane pod za­rzu­tem pro­sty­tu­cji albo za­my­kane w szpi­ta­lach „dla obłą­ka­nych”. Zda­niem an­tro­po­lożki kul­tury dok­tor Do­roty Dias-Le­wan­dow­skiej ob­se­sja na punk­cie trzeź­wo­ści ko­biet była prze­ja­wem lęku o utratę kon­troli. My­ślano: je­śli ko­biety za­czną pić, pa­lić, to za chwilę za­łożą spodnie i będą za­cho­wy­wać się jak męż­czyźni. A po­winny być straż­nicz­kami trzeź­wo­ści i do­mo­wego ogni­ska. Do­dat­kowo uwa­żano, że bez wzo­ro­wych Po­lek, wy­cho­wu­ją­cych zdro­wych i trzeź­wych pa­trio­tów, nie od­zy­skamy nie­pod­le­gło­ści. Nie­ła­two unieść taką od­po­wie­dzial­ność i pre­sję.

Nic dziw­nego, że ko­biety do dziś ro­bią, co mogą, by nikt z ich oto­cze­nia nie zo­rien­to­wał się, że mają pro­blem z al­ko­ho­lem, nar­ko­ty­kami, le­kami, ha­zar­dem czy sek­sem. Po­słusz­nym i grzecz­nym dziew­czyn­kom, z któ­rych wy­ra­stają po­słuszne i grzeczne ko­biety, trud­niej zaj­rzeć w głąb sie­bie i do­grze­bać się do wła­snych po­trzeb. Prze­cież całe ży­cie mu­siały za­cho­wy­wać się tak, żeby to inni byli z nich za­do­wo­leni.

Wła­śnie dla­tego ko­biety ukry­wają uza­leż­nie­nie w spo­sób to­talny. Nie przy­znają się part­ne­rom, dzie­ciom, ro­dzi­com, dal­szej ro­dzi­nie, są­sia­dom, na­wet sprze­daw­czyni w skle­pie. Mę­skie pi­cie jest bar­dziej wi­doczne, bo ist­nieje na nie spo­łeczne przy­zwo­le­nie. Pi­jany oj­ciec, brat, mąż, kum­pel ni­kogo nie szo­kują. Pi­jana matka, żona, sio­stra wzbu­dzają sen­sa­cję i po­gardę. Dla­tego w książce od­daję głos ko­bie­tom, które prze­szły drogę od uza­leż­nie­nia do trzeź­wo­ści. Hi­sto­ria każ­dej z nich jest inna, ale wszyst­kie bo­ha­terki łą­czy wy­soka wraż­li­wość, am­bi­cja, silny cha­rak­ter i od­waga, żeby w kry­zy­so­wym mo­men­cie po­pro­sić o po­moc. Cie­szę się, że ze­chciały po­dzie­lić się swo­imi prze­ży­ciami.

Aby le­piej zro­zu­mieć, czym jest uza­leż­nie­nie, spy­ta­łam o to spe­cja­li­stów z róż­nych dzie­dzin, nie tylko psy­chia­trę i psy­cho­te­ra­peutkę od le­cze­nia uza­leż­nień, lecz także so­cjo­lożkę zdro­wia, tok­sy­ko­loga, sek­su­ologa czy an­tro­po­lożkę kul­tury.

Wpraw­dzie nie bez wa­ha­nia, ale pod­ję­łam też kon­tro­wer­syjny te­mat me­tod nie­nau­ko­wych, po które co­raz czę­ściej się­gają ko­biety szu­ka­jące po­mocy. Roz­mowa o usta­wie­niach sys­te­mo­wych Hel­lin­gera nie jest wy­ra­zem mo­jego po­par­cia dla tej me­tody, ale próbą zwró­ce­nia uwagi na fakt, że te osoby, które nie iden­ty­fi­kują się ze ste­reo­ty­pem uza­leż­nio­nej, za­miast w stronę pro­fe­sjo­nal­nej po­mocy kie­rują się ku roz­wią­za­niom al­ter­na­tyw­nym.

Po la­tach tabu i mil­cze­nia ko­biety w końcu gło­śno i od­waż­nie za­czy­nają mó­wić o tym, co je uwiera, czego nie chcą, co trzeba zmie­nić i co im się na­leży. Z co­raz mniej­szym skrę­po­wa­niem opo­wia­dają o spra­wach in­tym­nych: o de­pre­sji, pro­ble­mach z płod­no­ścią czy prze­mocy do­mo­wej. Przy­znają się do ega­li­tar­nej cho­roby, która może prze­cież do­tknąć każ­dego bez względu na płeć, wiek czy sta­tus spo­łeczny. Szu­kają po­mocy i bez wstydu wal­czą o swoje zdro­wie. Nurt so­ber life zy­skuje po­pu­lar­ność na ca­łym świe­cie, a świa­dome ko­biety, które z od­wagą za­glą­dają w głąb sie­bie, nie bo­jąc się po­tknięć i sła­bo­ści, na­dają mu im­pet i ener­gię. 

Moje roz­mów­czy­nie są przy­kła­dem, że można wy­grać z na­ło­giem, a na­wet że zma­ga­nia z nim i te­ra­pia mogą stać się tram­po­liną do suk­cesu. Wie­rzę, że prze­ry­wa­jąc mil­cze­nie, na­bie­rzemy mocy i spraw­czo­ści. Her­sto­rie mo­ich bo­ha­te­rek niech będą in­spi­ra­cją dla czy­tel­ni­czek, które od­najdą w nich sie­bie. 

Pies, trzy małpki i ty­siące kro­ków

Laura, pra­cow­niczka sek­tora dy­plo­ma­cji

– „Nie chcia­łem się wią­zać z al­ko­ho­liczką”, po­wie­dział mi chło­pak, z któ­rym wów­czas miesz­ka­łam. „Co on pier­doli”, po­my­śla­łam. Ja? Al­ko­ho­liczka? Ko­cham kul­turę fran­ko­foń­ską, piję dro­gie wina w re­stau­ra­cjach, dbam o urodę i je­stem we­ge­ta­rianką. Wino to mój ży­wioł, moje ży­cie, zresztą wszy­scy świa­towi dy­plo­maci piją w ten spo­sób. A on jest pro­sty, za­ścian­kowy i na ni­czym się nie zna. Był pierw­szą i ostat­nią osobą, która zwró­ciła mi uwagę na to, że mam pro­blem. Nie po­słu­cha­łam. Ale dziś je­stem mu wdzięczna – opo­wiada Laura, czter­dzie­sto­dwu­let­nia pra­cow­niczka ad­mi­ni­stra­cyjna am­ba­sady.

Pić za­częła na stu­diach. Na ro­ma­ni­styce wszy­scy pili, choć dziś Laura po­dej­rzewa, że tylko jej się tak wy­da­wało.

– Wkrę­ci­łam się w ko­smo­po­li­tyczne kli­maty. Mia­łam wielu przy­ja­ciół Fran­cu­zów, ra­czy­li­śmy się czer­wo­nym wi­nem i czy­ta­li­śmy Mi­chela Ho­uel­le­be­cqa w ory­gi­nale. Na­prawdę by­łam prze­ko­nana, że pi­cie do każ­dego po­siłku działa wręcz proz­dro­wot­nie. W ten spo­sób też po­ko­ny­wa­łam nie­śmia­łość, bo z na­tury je­stem aspo­łeczną in­tro­wer­tyczką, a ma­rzy­łam o tym, żeby stać się ta­jem­ni­czą uwo­dzi­cielką, tak jak pa­ry­żanki. Al­ko­hol po­ma­gał mi się prze­ła­mać. Z kie­lisz­kiem w dłoni ro­bi­łam się to­wa­rzy­ska, ete­ryczna, sek­sow­nie eg­zal­to­wana. Sta­wa­łam się in­te­li­gent­nie dow­cipna, kre­atyw­niej­sza. Lu­bię re­ali­zo­wać się rów­nież w sztu­kach pla­stycz­nych. Na to także do­sko­nale dzia­łał al­ko­hol, bo wy­da­wało mi się, że głowa się otwiera, prze­staję być ciężka i smutna, a ta­lent znaj­duje swoje uj­ście. Fajne ży­cie za­czy­nało się po kie­liszku. Bez tego by­łam me­lan­cho­lijna i smutna, szara, nie­cie­kawa. Dziś wiem, że mia­łam na­wra­ca­jące epi­zody eg­zo­gen­nej de­pre­sji wy­wo­ła­nej traumą po śmierci matki. Zmarła, gdy by­łam na stu­diach. Do końca nie po­wie­działa, że cho­ruje. Gdy pluła krwią, za­wio­złam ją do szpi­tala i już z niego nie wy­szła. Rak krtani i płuc. Do ostat­niego dnia ży­cia wi­dzia­łam ją z pa­pie­ro­sem w dłoni.

De­pre­syjne stany Laury przez lata na­si­lały się i wy­bu­chały naj­czę­ściej po roz­sta­niach z ko­lej­nymi part­ne­rami. Wtedy piła naj­wię­cej. Wy­łą­cza­jąc kil­ku­na­sto­mie­sięczną prze­rwę, kiedy była na die­cie.

– Z al­ko­holu wpa­dłam w inną ob­se­sję: sport i zdrowe od­ży­wia­nie. Na si­łowni by­łam już o pią­tej rano, ćwi­czy­łam z pa­sją i od­da­niem, tak jak wcze­śniej pi­łam wino. Mi­ska za­wsze ide­al­nie czy­sta, li­czy­łam wszyst­kie ka­lo­rie, na kal­ku­la­to­rze mno­ży­łam in­deks gli­ke­miczny, mie­rzy­łam cen­ty­me­trem ob­wody każ­dej czę­ści ciała, na­wet szyi, nad­garstka i łydki. Die­te­tyk po­cząt­kowo był ze mnie dumny, ale z cza­sem moja skru­pu­lat­ność za­częła go prze­ra­żać. Za­pro­po­no­wał wi­zytę u psy­chia­try, bo uznał, że mam w znacz­nym stop­niu za­bu­rzony ob­raz wła­snego ciała. Od­po­wie­dzia­łam, żeby się cie­szył, że tak wal­czę, bo w jed­nej chwili może mi mi­nąć za­jawka na sport – wspo­mina.

I mi­nęła, gdy Laura zwią­zała się z Fran­cu­zem miesz­ka­ją­cym w Bruk­seli. Wtedy znowu za­częła pić.

– By­wa­łam u niego przez kilka ty­go­dni, po­tem on kilka ty­go­dni miesz­kał u mnie. Za każ­dym ra­zem przy­wo­ził skrzynki naj­lep­szych rocz­ni­ków z wi­niarni pod Lons-le-Sau­nier w de­par­ta­men­cie Jura. U nas wina nie li­czyło się na bu­telki, tylko na skrzy­neczki pa­ko­wane po sześć fla­szek. Co­dzien­nie pi­li­śmy mi­ni­mum dwie bu­telki – wy­li­cza.

Za­częła pracę w struk­tu­rach Unii Eu­ro­pej­skiej, żeby mo­gli być bli­sko, ale wkrótce Fran­cuz zła­mał jej serce.

– Wtedy pu­ściły wszyst­kie ha­mulce. Roz­sta­nie prze­ży­łam tra­gicz­nie, jedna wielka roz­pacz, bo mia­łam da­le­ko­siężne plany zwią­zane z tym męż­czy­zną. No i by­łam tam sama. Cała moja ro­dzina, wszy­scy zna­jomi zo­stali w War­sza­wie. By­łam wra­kiem ko­biety. Za­miast jed­nej bu­telki wy­pi­ja­łam dwie lub trzy. Prze­stało być ele­gancko. Pi­łam w łóżku, nie pa­trząc, że po­ściel jest za­lana. Pi­łam ze szkla­nek, bo nie chciało mi się zmy­wać kie­lisz­ków. Pi­łam do od­cię­cia i zda­rzało mi się obu­dzić w wan­nie z zimną wodą za­bar­wioną na czer­wono, jak krwią, i zbi­tym kie­lisz­kiem na pod­ło­dze. Na­wet nie pa­mię­ta­łam, że bra­łam ką­piel – opo­wiada.

To wszystko tłu­ma­czyła roz­sta­niem. Wtedy jesz­cze nie od­czu­wała re­per­ku­sji zwią­za­nych z pi­ciem. Była młoda, ciało szybko się re­ge­ne­ro­wało. Cza­sami zda­rzał się ja­kiś kac, ale nie­spe­cjal­nie czę­sto, a więc fi­zycz­nie po­zo­sta­wała w do­brej for­mie.

– Dziś my­ślę, że już wtedy by­łam za­awan­so­waną w na­łogu, wy­soko funk­cjo­nu­jącą al­ko­ho­liczką. W pracy szło mi świet­nie, ro­bi­łam ka­rierę. Dużo pra­co­wa­łam kon­cep­cyj­nie i cały czas pod­trzy­my­wa­łam w so­bie prze­ko­na­nie, że to wino mi po­maga. Jak się na­piję, przy­naj­mniej te pierw­sze dwa kie­liszki, to głowa się otwiera i je­stem w sta­nie wy­my­ślić cie­kawe rze­czy, no­wa­tor­skie, po­my­słowe, wy­róż­nia­jące się. Bu­do­wa­łam re­nomę pra­co­wi­tej, rze­tel­nej i kre­atyw­nej pra­cow­niczki. Ni­komu nie przy­szło do głowy, że wie­czo­rami biorę lap­top do łóżka, pra­cuję i piję, aż stracę przy­tom­ność. In­tu­icyj­nie spo­ty­ka­łam się z oso­bami, które lu­biły pić. Dziś wiem, że nie­które z nich także miały lub mają pro­blem al­ko­ho­lowy. Na tych, któ­rzy nie pili, pa­trzy­łam z góry. Prze­cięt­niacy, nu­dzia­rze, sztam­powa masa. Tacy lu­dzie mnie nie in­te­re­so­wali. Chcia­łam na­le­żeć do elity, czuć in­te­lek­tu­alne fa­jer­werki, naj­le­piej co­dzien­nie. Dziś już wiem, że to nie jest prawda. Wi­dzę, że więk­szość lu­dzi jed­nak nie pije. To ja, jak każdy cho­ru­jący na al­ko­ho­lizm, szu­ka­łam osób pi­ją­cych i ro­man­ty­zo­wa­łam ten styl ży­cia. Na­dal trudno mi uwie­rzyć, że obec­nie w ogóle nie spo­ty­kam się z ludźmi, któ­rzy piją. A mimo to mam duże grono zna­jo­mych i się nie nu­dzę – opo­wiada z per­spek­tywy czasu.

Wtedy Laura po­wo­lutku, ale kon­se­kwent­nie za­czy­nała rano od­czu­wać wpływ al­ko­holu. Cier­piała na straszne mi­greny, dla­tego brała po­wszech­nie do­stępne leki prze­ciw­bó­lowe, które oczy­wi­ście po­pi­jała wi­nem. Gdy ibu­prom i pa­ra­ce­ta­mol prze­stały dzia­łać, od zna­jo­mej le­karki brała re­ceptę na tra­ma­dol. Nie wy­sy­piała się – albo nie mo­gła za­snąć, albo spała kil­ka­na­ście go­dzin. Wsia­dała do sa­mo­chodu, prze­ko­nu­jąc samą sie­bie, że nie ma al­ko­holu we krwi. W pracy ra­to­wała ją tylko do­bra re­pu­ta­cja, bo co­raz czę­ściej po­peł­niała błędy – spóź­niała się, za­po­mi­nała o spo­tka­niach. Dla­tego spryt­nie po­sta­rała się o prze­nie­sie­nie do War­szawy. W ro­dzin­nym mie­ście było jesz­cze go­rzej. Do­cie­rało do niej, choć to wy­pie­rała, że jej pro­blem al­ko­ho­lowy staje się co­raz po­waż­niej­szy.

– W gło­wie po­wta­rza­łam: „Hej, dziew­czyno! Spró­buj przy­naj­mniej dzi­siaj się nie na­pić”. Pa­mię­tam po­wroty do domu i we­wnętrzną walkę: wstą­pić do knajpy czy nie. Ku­pić wino czy nie. W dro­dze z pracy mia­łam już plany, że od­pocznę, pójdę na jogę, obej­rzę film i wcze­śniej za­snę. Ale w ostat­nim mo­men­cie za­wsze skrę­ca­łam do byle ja­kiego sklepu. Żeby oszu­kać samą sie­bie, za­miast do mo­no­po­lo­wego wcho­dzi­łam do Ros­smanna z dzia­łem win. Sama so­bie tłu­ma­czy­łam: prze­cież mu­szę ku­pić szam­pon! A przy oka­zji dwie bu­telki por­tu­gal­skiego to­uriga na­cio­nal. Ow­szem, zda­rzały się dni, że silna wola wy­gry­wała i uda­wało mi się nie pić. Wtedy ku­po­wa­łam za to sześć orze­cho­wych cze­ko­lad z okien­kiem albo trzy pu­dełka pta­siego mleczka i ob­że­ra­łam się sło­dy­czami, aż do zwy­mio­to­wa­nia. A po­tem gar­dzi­łam sobą, czu­łam się tłu­sta. Na drugi dzień oczy­wi­ście pi­łam wino. Mu­sia­łam ja­koś stra­wić ten cały cu­kier – wspo­mina.

W klu­bie jaz­zo­wym na­prze­ciwko ka­mie­nicy, w któ­rej miesz­kała, po­znała sporo młod­szego mu­zyka. On nie pił, za to pa­lił jo­inty. Za­miesz­kali ra­zem. Chło­pak zo­rien­to­wał się już po kilku mie­sią­cach, że Laura w za­sa­dzie pije co­dzien­nie.

– Za­czął prze­bą­ki­wać, że może po­win­nam ogra­ni­czyć wino. Py­tał też, na co wła­ści­wie biorę te leki. Uda­wało mi się od­bi­jać pi­łeczkę, ko­men­tu­jąc, że nie ma prawa głosu, do­póki sam jara zioło, ale te ar­gu­menty miały sens tylko do pew­nego czasu. Kie­dyś w kłótni po­wie­dział dwa zda­nia za dużo. Że ni­gdy nie chciał być z al­ko­ho­liczką, bo jego matka piła i wie, jak ta­kie ży­cie wy­gląda. Po­my­śla­łam: „Co on pier­doli? Al­ko­ho­liczka leży za­rzy­gana w krza­kach albo lą­duje na izbie wy­trzeź­wień. Ma opuch­niętą twarz, ma­towe włosy, żółte zęby i śmier­dzi. Prze­cież moje włosy błysz­czą, a uśmiech mam śnież­no­biały. Co to, do cho­lery, ma wspól­nego ze mną?” – py­tała Laura re­to­rycz­nie.

Od tam­tej pory jed­nak dia­me­tral­nie zmie­nił się jej kom­fort pi­cia. Pró­bo­wała ogra­ni­czać wino, aby spro­stać po­stu­la­tom part­nera, ale na­pię­cie w niej ro­sło i nie znaj­do­wało uj­ścia. Dla­tego ku­piła psa, bul­doga fran­cu­skiego, tłu­ma­cząc so­bie i part­ne­rowi, że przy­mu­sowe spa­cery po­mogą jej się zre­lak­so­wać i oczy­ścić głowę.

– Te­raz pi­łam głów­nie na spa­ce­rach z psem. Prze­rzu­ci­łam się na wódkę sma­kową, ulu­biona była ta o aro­ma­cie dzi­kiej róży, czar­nego bzu albo kawy z nutą brandy. Mia­łam taki sys­tem, że we wto­rek ku­puję w jed­nym skle­pie, w środę w in­nym, w czwar­tek w jesz­cze in­nym. Żeby nikt się nie zo­rien­to­wał, cho­ciaż prze­cież sprze­dawcy i tak mają to w du­pie. Cho­wa­łam do kie­szeni dwie, trzy małpki i szłam do parku dumna z sie­bie, że wy­ra­biam normę kro­ków. Nie­mal na­tych­miast wra­cał przy­jemny szme­rek w gło­wie, czu­łam ulgę, wy­tchnie­nie. Ro­biło mi się do­brze, było mi lżej. Mój zwią­zek nie na­le­żał do spe­cjal­nie szczę­śli­wych, mę­czy­łam się w nim. To też mi po­ma­gało pić, bo uspra­wie­dli­wia­łam na­pię­cie zde­ner­wo­wa­niem, kłót­nią, ma­ra­zmem w re­la­cji. Nie by­łam w sta­nie mu po­wie­dzieć, że to ko­niec, bo w za­sa­dzie to go nie ko­cham, więc tkwi­łam w sy­tu­acji, która była dla mnie bar­dzo nie­wy­godna. A z dru­giej strony wła­śnie bar­dzo wy­godna, bo pod dra­mat pije się naj­le­piej. W czyn­nym uza­leż­nie­niu pod­świa­do­mie kreu­jemy po­wody do tego, żeby znowu się na­pić. Musi być albo to­tal­nie za­je­bi­ście – wtedy ob­le­wasz suk­ces, albo strasz­nie chu­jowo – wtedy za­pi­jasz po­rażkę. Po­dą­żamy za krań­cami eks­cy­ta­cji, a je­śli ich nie ma, sami je so­bie do­po­wia­damy. Dziś wiem, że suk­ces trzeź­wo­ści po­lega na tym, aby uni­kać wy­so­kich fal. Czer­pać siłę z ru­tyny, utrzy­my­wać stałe re­la­cje z bli­skimi, zna­leźć złoty śro­dek – mówi Laura.

Wtedy jesz­cze ro­biła wszystko, żeby te­sto­wać gra­nice wy­trzy­ma­ło­ści swoje i lu­dzi wo­kół. Pro­wo­ko­wała awan­tury z chło­pa­kiem albo wpa­dała w szał ro­man­tycz­nych unie­sień. Ich zwią­zek przy­po­mi­nał rol­ler­co­aster. Czuła, że ta dy­na­mika ją wy­kań­cza, ale nie po­tra­fiła tego za­trzy­mać.

– To on skoń­czył, zdra­dził mnie. Lep­szego po­wodu do pi­cia nie mo­głam so­bie wy­ma­rzyć. To­tal­nie po­pły­nę­łam. To już nie były małpki, tylko li­try czy­stej wódki. Wzię­łam bez­płatny urlop w pracy i za­le­wa­łam się w trupa. Kom­pletna de­struk­cja, uni­ce­stwie­nie. Pierw­szy raz w ży­ciu cał­ko­wi­cie się pod­da­łam. Nie wy­cho­dzi­łam z łóżka, nie od­bie­ra­łam te­le­fonu, a gdy ktoś do mnie przy­cho­dził, uda­wa­łam, że ni­kogo nie ma w domu. Na szczę­ście sio­stra ni­gdy się mną spe­cjal­nie nie in­te­re­so­wała, a oj­ciec naj­czę­ściej by­wał za­jęty sobą, więc nie mu­sia­łam przed ni­kim ukry­wać tego, co się ze mną dzieje. Wy­glą­da­łam upior­nie, na­wet się nie ką­pa­łam. Po­ja­wiły się my­śli sa­mo­bój­cze. Bra­łam leki, po­pi­ja­łam wódką i nie mia­łam pew­no­ści, czy się obu­dzę, ale w za­sa­dzie było mi wszystko jedno. Ock­nę­łam się, sto­jąc w ko­szuli noc­nej na bal­ko­nie. Trzy­ma­łam bu­telkę w jed­nej ręce, a w dru­giej garść ta­ble­tek. Nie by­łam pewna, czy chcę wy­sko­czyć, czy je po­łknąć. A może naj­pierw jedno, po­tem dru­gie? To było jak ude­rze­nie obu­chem w łeb. Albo ina­czej: w gło­wie roz­bły­sły mi czer­wone ko­guty, ta­kie jak na da­chu sa­mo­cho­dów po­li­cyj­nych. Wie­dzia­łam, że albo te­raz, w tej chwili, na­tych­miast coś ze sobą zro­bię, albo już ni­gdy nie będę miała oka­zji. Zna­la­złam roz­ła­do­wany te­le­fon, pod­łą­czy­łam do kon­taktu i wy­bra­łam nu­mer przy­ja­ciela jesz­cze z cza­sów li­ceum.

– „Łu­kasz, po­trze­buję po­mocy. Chyba je­stem w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym ty by­łeś kilka lat temu”. Nie mu­sia­łam nic wię­cej mó­wić, wie­dział wszystko. Był czy­stym nar­ko­ma­nem i al­ko­ho­li­kiem. Za kilka go­dzin już u mnie był. Za­dzwo­ni­li­śmy do jego te­ra­peutki uza­leż­nień. Usły­sza­łam cie­pły, miękki ko­biecy głos, który spy­tał: „Laurko, czy je­steś bez­pieczna?”. Roz­pa­dłam się na ka­wałki, bo głos przy­po­mniał mi mamę, też do mnie tak mó­wiła. Uspo­ko­iłam się jak dziecko, które ktoś przy­tu­lił. Uwie­rzy­łam i za­ufa­łam, że mi po­może.

Laura od pół­tora roku nie pije. Jest w te­ra­pii, cho­dzi na spo­tka­nia gru­powe i in­dy­wi­du­alne.

– Po­czątki były cho­ler­nie trudne. Kom­bi­no­wa­łam, że le­cze­nie po­trwa chwilkę i za ja­kiś czas wrócę do kon­tro­lo­wa­nego pi­cia. Nie umia­łam so­bie wy­obra­zić, że do końca ży­cia nie skosz­tuję wina. No jak to? Święta, wyj­ście do re­stau­ra­cji, uro­dziny ko­le­żanki i nic?

Wtedy po­znała me­todę dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin.

– Te­ra­peuta uczył nas, żeby nie my­śleć, co bę­dzie za mie­siąc, rok czy dzie­sięć lat. Wy­star­czy, że nie na­pi­jesz się przez ko­lejną dobę. A po­tem ko­lejną i ko­lejną. Po ty­go­dniu wi­dzisz pro­gres i mo­żesz od­wo­łać się do ma­łego suk­cesu. Nie piję ko­lejną dobę, bo szkoda mi zmar­no­wać trzeźwy ty­dzień, po­tem trzeźwy mie­siąc, trzeźwy kwar­tał, rok. Ma­łymi krocz­kami do­cho­dziło do mnie, że nie mogę już ni­gdy się­gnąć po al­ko­hol, bo wrócę do naj­więk­szego kosz­maru, że już nie chcę w swoim ży­ciu al­ko­holu.

W gru­pie na po­czątku po­znała męż­czy­znę, który do le­cze­nia pod­cho­dził trzeci raz. Opo­wia­dał, że za każ­dym ra­zem jest trud­niej pić i za każ­dym ra­zem jest trud­niej zmu­sić się, żeby pod­jąć próbę le­cze­nia. Jego hi­sto­ria głę­boko ją po­ru­szyła.

– By­wa­łam w ży­ciu w róż­nych to­wa­rzy­stwach, ba­wi­łam się w świa­to­wych krę­gach, ale tak na­prawdę za­wsze czu­łam się sa­motna – wy­znaje Laura.

Do­piero w gru­pie te­ra­peu­tycz­nej po­czuła się sobą. Wspól­nota i wspar­cie mają wielką moc.

– Z każ­dym ko­lej­nym spo­tka­niem wie­dzia­łam, że nie ma opcji, że­bym wró­ciła do kon­tro­lo­wa­nego pi­cia, bo po pierw­szym kie­liszku po­płynę z prą­dem. Czu­łam też, że ci lu­dzie, z po­zoru obcy, któ­rzy stali mi się naj­bliżsi, po pro­stu mi na to nie po­zwolą i wy­cią­gną za uszy z naj­więk­szego gówna, o ile tylko sama nie będę chciała w nim tkwić. Po­mo­gło mi, gdy zro­zu­mia­łam, że uza­leż­nie­nie jest cho­robą, któ­rej nie mu­szę się wsty­dzić, bo jak każda cho­roba może przy­da­rzyć się każ­demu. Prze­ko­na­łam sama sie­bie, że to nie ja je­stem ułomna, gor­sza od in­nych, nie­nor­malna. Dziś uwa­żam, że nie ma lu­dzi nor­mal­nych. Normy ist­nieją tylko w książ­kach. Gdzie jest ten próg, przed któ­rego prze­kro­cze­niem je­steś nor­malna, a po przej­ściu przez niego sta­jesz się nie­nor­malna? I kto o tym de­cy­duje? Każdy ma ja­kieś swoje ułom­no­ści i de­fi­cyty. Za­czę­łam ro­zu­mieć, skąd one po­ja­wiły się u mnie. Za­wsze by­łam ja­kimś ta­kim dzi­ku­sem, który za­my­kał się w so­bie i był ul­traw­raż­liwy. Nie po­cho­dzę z domu al­ko­ho­lo­wego, ale dys­funk­cyj­nego na pewno tak. Niby wszystko z ze­wnątrz wy­glą­dało po­praw­nie. Oj­ciec po­rządny, pra­cuje, nie pije. Matka, do­póki nie umarła, też pra­co­wała. Wy­cho­wy­wali mnie i sio­strę, do­brze się uczy­ły­śmy, mia­ły­śmy wyjść na lu­dzi. A jed­nak coś spra­wiło, że prze­ży­cia z dzie­ciń­stwa kła­dły się cie­niem na do­ro­słe, sa­mo­dzielne ży­cie. W ogóle nie by­łam przy­go­to­wana na do­ro­słość. Świat mnie prze­ra­stał, nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać, za­mknę­łam się w swo­jej ma­łej ba­nieczce. Nie na­uczono mnie re­la­cji. Mama była ko­chana, ale na­do­pie­kuń­cza. Ni­gdy nie wy­słała mnie na ko­lo­nie, nie po­zwo­liła mi się prze­wró­cić i ze­drzeć ko­lana. Nie by­łam go­towa do tego ży­cia. Chcia­łam szybko wy­pro­wa­dzić się z domu, ale się oka­zało, że nie umiem funk­cjo­no­wać w tym świe­cie. Znam ję­zyki, ale nie znam pod­sta­wo­wego al­fa­betu, któ­rym świat się po­słu­guje. Mu­sia­łam so­bie to ży­cie ja­koś uła­twiać, a al­ko­hol wy­da­wał się bar­dziej przy­ja­zny, ko­lo­rowy i prost­szy w ob­słu­dze niż re­la­cje i emo­cje. Wciąż uczę się znaj­do­wać w so­bie siłę, żeby nieść te wszyst­kie swoje ułom­no­ści, za­ak­cep­to­wać je, dać im w so­bie miej­sce. Uczę się wy­ro­zu­mia­ło­ści wo­bec sa­mej sie­bie. Już umiem przy­znać: „W po­rządku, dzi­siaj mam gor­szy dzień. To nie zna­czy, że je­stem gor­sza”. Kilka ty­go­dni temu od­sta­wi­łam an­ty­de­pre­santy. Znowu po­sze­rzył się wa­chlarz emo­cji. Pró­buję po­mie­ścić w so­bie je wszyst­kie bez po­czu­cia po­rażki. Z dru­giej strony też ży­cie jest cie­kaw­sze, wię­cej do­znaję i wi­dzę. Wciąż mu­szę na sie­bie uwa­żać, dbać o to, żeby być wy­spana, na­je­dzona, bez­piecz­nie re­du­ko­wać na­pię­cie, gdy tylko po­czuję, że się po­ja­wia. Mu­sia­łam wy­rzec się nie­któ­rych rze­czy, ale się oka­zało, że nie jest to ta­kie trudne. Nie cho­dzę wie­czo­rem do re­stau­ra­cji, bo się boję, że sam kie­li­szek na stole bę­dzie trig­ge­rem. W skle­pie dział z al­ko­ho­lami omi­jam sze­ro­kim łu­kiem. Uni­kam sy­tu­acji, które wy­sta­wi­łyby mnie na próbę siły. Ostat­nio wy­szłam na mia­sto ze zna­jo­mymi, któ­rzy coś tam chcieli ce­le­bro­wać. Oczy­wi­ście dziś już naj­bliżsi wie­dzą, że je­stem al­ko­ho­liczką, bo w końcu wy­ja­wi­łam im prawdę. Jedna z ko­le­ża­nek za­py­tała, czy może za­mó­wić piwo. Wy­da­wało mi się, że to na mnie nie zrobi wra­że­nia, bo to był je­dyny al­ko­hol, któ­rego ni­gdy nie pi­łam i nie zno­si­łam jego za­pa­chu ani smaku. Gdy kel­ner przy­niósł ku­fel, po­czu­łam jed­nak, jakby na stole ktoś po­ło­żył od­blo­ko­wany re­wol­wer. Ze­sztyw­nia­łam, gar­dło mi się za­ci­snęło, palce ner­wowo za­ci­ska­łam na sprzączce od pa­ska. Prze­pro­si­łam zna­jo­mych i na wszelki wy­pa­dek wró­ci­łam do domu. Zro­zu­mieli – opo­wiada, nie kry­jąc wzru­sze­nia.

Ko­lej­nym wy­zwa­niem dla Laury było po­in­for­mo­wa­nie pra­co­dawcy o swo­jej cho­ro­bie.

– Bra­łam pod uwagę zmianę pracy, zwierzch­nicy jed­nak za­re­ago­wali nad­zwy­czaj wspie­ra­jąco. Po­szu­ka­li­śmy wspól­nie kom­for­to­wego roz­wią­za­nia. Zna­le­ziono mi sta­no­wi­sko, które nie wy­maga czę­stych wy­jaz­dów ani spo­tkań przy ko­la­cji, czyli po pro­stu przy wi­nie. Kiedy tylko chcę i po­trze­buję, mogę pra­co­wać zdal­nie. Roz­sze­rzono mi pa­kiet świad­czeń zdro­wot­nych o opiekę psy­chia­tryczną i psy­cho­lo­giczną, na­wet za­pro­po­no­wano mi współ­fi­nan­so­wa­nie te­ra­pii uza­leż­nień, ale od­mó­wi­łam. Ten koszt chcę re­al­nie od­czuć na wła­snym port­felu.

Go­rzej na wie­ści o cho­ro­bie Laury za­re­ago­wała ro­dzina.

– Oj­ciec nie przy­jął tego do wia­do­mo­ści, twier­dząc, że za­wsze by­łam prze­wraż­li­wiona na swoim punk­cie i to pew­nie ko­lejna próba walki o uwagę. No i że prze­szedłby mi al­ko­ho­lizm, gdy­bym tylko zna­la­zła męża i miała dzieci, jak nor­malny czło­wiek. Czy­taj: jak moja sio­stra. Ona z ko­lei wy­słu­chała mnie w mil­cze­niu, a na ko­niec przy­tu­liła. Uzna­łam, że jak na nią to wy­jąt­kowo cie­pły i wzru­sza­jący gest. Ostat­nio roz­ma­wia­ły­śmy o tym, która z nas robi wi­gi­lię. Po­wie­działa, że le­piej, że­bym to była ja, bo u niej bę­dzie al­ko­hol. O mo­jej cho­ro­bie nie po­wie­działa mę­żowi, bo się wsty­dzi. W gło­wie dud­niło mi jedno: sio­stra się mnie wsty­dzi. Za­bo­lało, cho­ciaż wła­ści­wie to nic no­wego. Za­wsze się wsty­dziła do mnie przy­znać. Dziś wiem, że to nic nie mówi o mnie, ale wiele mówi o niej. Ja się swo­jej cho­roby nie wsty­dzę. Już nie.

[imię i nie­które szcze­góły zo­stały zmie­nione]

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na okładceStu­dio gra­ficzne One Wall De­sign AG
Zdję­cie au­torkiAneta Lepa
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaAgnieszka Radtke
Ko­rektaKa­ro­lina Przy­był Te­resa Zie­liń­ska
Co­py­ri­ght © Agata Jan­kow­ska, 2025 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2025
ISBN 978-83-8360-201-1
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.