Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała - Karpińska-Morek Ewelina - ebook

Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała ebook

Karpińska-Morek Ewelina

4,2

Opis

Historycy szacują, że od 50 do 250 tysięcy polskich dzieci zostało w czasie II wojny światowej porwanych, pozbawionych tożsamości i zgermanizowanych. Wiele z nich umierało zanim dotarło do miejsca przeznaczenia – wycieńczone biciem, głodem, trudami podróży. Młodsze dzieci przeznaczano do adopcji, starsze, które również musiały spełniać kryteria rasowe, do pracy w gospodarstwach, fabrykach, przy robotach drogowych.

Dzieci mają dobrą pamięć.

Zosia pamięta niemal cały wiek. Jako nastolatka została skatowana przez SS-mana i zabrana z domu. Trafiła do obozu przesiedleńczego w Łodzi, przeszła selekcję, a następnie wywieziono ją na roboty przymusowe w Zagłębiu Ruhry. Tam stała się Soszką.

Czy ja mówiłam, że się chciałam powiesić? Wiedziałam, że muszę znaleźć gruby sznur. Wszystko miałam przemyślane. Drabinka też się znalazła. Plan był już dobry, fajny, tylko sznura nie znalazłam. To i się nie powiesiłam.

Choć jej historia jest rdzeniem książki, autorka udziela również głosu dzieciom spotkanym „po drodze”. Tym, które udało się po latach odnaleźć, i tym, których głos zachował się już tylko w archiwach.

Podczas zbierania materiałów do książki autorka natrafiła na ślad tajemniczego szpitala położniczego, który okazał się być centralnym obozem aborcyjnym dla Westfalii. Zgromadzona przez nią dokumentacja spowodowała, że IPN wszczął śledztwo ws. zbrodni przeciwko ludzkości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (10 ocen)
5
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DanielaR34642

Nie oderwiesz się od lektury

Ewelina Karpińska-Morek Wydawnictwo M ,,SOSZKA, wojna się dzieciom nie przywidziała" porwane, wykorzystane okradzione z dzieciństwa. Ewelina Karpińska-Morek Prolog. - Czy ja mówiłam, że chciałam się powiesić? Pani Zosia ma 95 lat. -Plan był już dobry, fajny. Tylko sznura nie znalazłam." Książka jest reportażem, który wyszedł spod pióra Eweliny Karpinskiej - Morek, ale ja bym ją bardziej określiła jako biografię, pamiętnik, spisane w formie osobistych wspomnień Zofii Szukały z domu Zarzecznej. Soszka czyli Pani Zofia w chwili pisania reportażu ma 95 lat, mieszka w Nowej Hucie. Poznajemy ją jako raźną starszą panią. Wypijemy wspólnie dużo kawy, zjemy słodkości i zagłębimy się we wspomnienia, które są różne, jak życie bohaterki. Pani Zofia mimo swojego wieku ma bardzo dobrą pamięć, opowiada o swoim życiu w taki sposób, że można się zatracić. Pamięta wiele szczegółów, a emocje jakie przekazuje w swoich słowach sprawiają, że niejednokrotnie uroniłam łzę. Rozmowy trwały prawi...
00

Popularność




dom jest sześcianem dzieciństwa

dom jest kostką wzruszenia

Zbigniew HerbertFragment wiersza „Dom”

Projekt okładki: Marcin Jakubionek

Zdjęcie autorki na okładce: Izabella Garbarz

© Copyright by Wydawnictwo M Kraków 2020

© Copyright by Ewelina Karpińska-Morek

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych

 

 

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2019

 

ISBN 978-83-8043-139-3

 

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

Dział handlowy: tel. 12-431-25-78; fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

 

KonwersjaEpubeum

Prolog

– Czy ja mówiłam, że się chciałam powiesić?

Pani Zosia ma 95 lat.

– Plan był już dobry, fajny. Tylko sznura nie znalazłam.

Część I. Dom, czyli kostka wzruszenia

Na długo przed sznurem był dom. Przed domem duże podwórko. Na podwórku ogromny kasztan.

– Pod nim ojciec zrobił stół i ławy. Zawsze w lecie, w sobotę i niedzielę, jedliśmy tam obiady i kolacje. Wkoło domu był plac i piękna trawa, bardzo zadbana. Tata pilnował, żeby nie przerosła. Każde starsze dziecko musiało ją grabić – po kolei. Tata lubił porządek – opowiada pani Zosia.

– A dom? Jaki był dom?

– Wypielęgnowany – cudny jak skansen! Każdego roku bielony wapnem. Tata malował futryny. Zawsze się tyle namachał, że nam go było żal. Czasem brał starszych braci do pomocy. Ale niech pani pije kawę, bo stygnie. I niech pani sobie spróbuje ten mój dom wyobrazić. Ja go mam przecież przed oczami.

Oto podróż w czasie. Zaczyna się tu, w Nowej Hucie. Stąd rozchodzą się nitki prowadzące do osób, miejsc i wydarzeń. Tych, które zapamiętała pani Zofia Szukała, z domu Zarzeczna, i tych, które przypadkiem odkryję ja, słuchacz.

Żeby przedostać się do sześcianu dzieciństwa, musimy cofnąć się niemal o wiek. Rozmowa potrwa trzy lata.

Gdy się poznajemy, pani Zosia ma 93 lata. I komputer, z którego regularnie korzysta. Błyszczące oczy i starannie pomalowane paznokcie. I pamięć do detali. Detale są barwne, wyraźne. Mają swoją fakturę, zapach, smak. Odtwarza więc ten świat, prawie sto przeżytych lat – tak, jakby to wszystko wydarzyło się przed chwilą.

Widzi i mnie, i cały miniony niemal wiek.

Wchodzimy do jej rodzinnego domu. Sień chaty w Lubcu jest malutka. Po prawej jedno okno i drzwi do pokoju, po lewej drugie okno i wejście do kuchni. Na wprost – drzwi do komórki.

Duży pokój ma około 25 metrów kwadratowych. Przestrzeń jest tak zagospodarowana, żeby rodzice mieli trochę prywatności, a dzieci – trochę swobody.

– Tata miał dryg do urządzania domu. W pokoju wybudował od sufitu do ziemi kominek. Nie był to prosty kominek. Przy samym suficie był węższy, rozchodził się ku dołowi. Na dole mieliśmy piekarnik, w którym mama piekła chleb. Za kominkiem zrobiła się duża wnęka. I w tej dużej wnęce było łóżko rodziców, taka malutka sypialnia. Pomysł ojca. Zamontował na górze belkę, która pełniła funkcję karnisza. Mama umiała trochę szyć, nam ubrania szyła ręcznie, i uszyła z koca zasłonę. I tak zrobili sobie pokój.

Pani Zosia oprowadza po swoim domu. Kreśli ręką w powietrzu kształt pomieszczenia, tłumaczy, przy której ścianie stały łóżka braci, a przy której sióstr. Spali po dwoje dzieci na każdym łóżku. Chłopcy wstawali najpierw, dziewczęta później. Pamięta, jak tata wynosił ziemię wiadrami z komórki, żeby zbudować piwniczkę.

Opowiada mi o śpiewaniu pieśni religijnych przy darciu pierza, rowerze z trzema kołami, przestronnej kuchni z klepiskiem i piękną szafą, Witosie, który ukrywał się w ziemiance, o murowanej oborze i o pożarze w 1930 roku.

Pamięta, jak mama hodowała każdego roku krowę, parę kurek, gęsi, kaczki, indyki i króliki.

– Świeże mleko mieliśmy… i masło. Kawałek mięsa też zawsze w domu był. Jeśli chodzi o wyżywienie, to nigdy nie było nędzy. Nędza to się zaczęła, jak weszli Niemcy.

Lubiec. W tym miejscu stał dom Zosi. Archiwum prywatne Zofii Szukały

***

W 1930 roku spłonął rodzinny dom.

– Ile miała pani wtedy lat?

– Pięć.

– Pamięta pani ten dzień?

– Tak, bo dwa tygodnie wcześniej dostałam od matki chrzestnej buciki – czarne lakierki. Właśnie po te lakierki wróciłam na pogorzelisko. Znalazłam jeden bucik. Nadepnęłam jednak bosą nogą na gorącą belkę z wystającym gwoździem i przebiłam stopę na wylot. Do dziś mam ślad.

Pani Zosia ściąga pantofle, opiera się o segment i pokazuje bliznę.

– A drugi bucik się znalazł?

– Niestety nie. Ale teraz, jak patrzę na swoje stopy, to wydaje mi się, że mam na nich te moje piękne czarne lakierki. Wie pani, bo ja mam taką pamięć fotograficzną. Wszystko to, co opowiadam, widzę wyraźnie. Zupełnie tak, jakby to się działo teraz. Schroniłam się po drugiej stronie drogi – w stodole u stryjka. Razem z jego dwojgiem dzieci.

– A pani rodzice, siostry, bracia – gdzie oni wtedy byli?

– Tata w pracy, w tartaku. Mama w polu. Moja siostra była akurat u takiej starszej cioci, którą się opiekowała. Nasza chatka zbudowana była z drewnianych, grubych bali, kryta słomą. Wiadomo, jak to się paliło…

– Tylko wasz dom się spalił?

– Nie. To była piąta godzina, doskonale pamiętam. Nasz dom był w głębi, a ciocia mieszkała przy szosie. Jej syn, Wacek, poszedł pościelić krowom, żeby miały suchutko. I on sobie w tej oborze zapalił papierosa. Jak już wychodził, to sztumel mu wypadł na słomę. Jak się zapaliło, to poszło szybko. Spaliła się obora ciotki, stodoła Szewczyka. Później ogień przeszedł na naszą oborę, a następnie na dom. I dalej na kolejne zabudowania. Do Kaczmarków, do Bednarków. Pół Lubca się spaliło. To była ogromna katastrofa! Wzięłam dwoje stryjków dzieci, mniejszych ode mnie. Schowaliśmy się w stodole. Jak stryjek otworzył drzwiczki do stodoły, to się przeląkł, a ja wtedy w płacz. I mu się od razu przyznałam, że to ja ich tutaj przyprowadziłam. Staram się być zawsze prawdomówna. Był przerażony, bo ogień mógł się przecież rozprzestrzenić. Wyciągnął nas stamtąd, wziął swoje dzieci za rączki i szli do domu. Ja za nimi. Jak tylko weszli do domu, to uciekłam szukać tego bucika, lakierka od chrzestnej.

– Gdzie później zamieszkaliście?

– U siostry taty. Ciocia Marciniak była już wtedy wdową. Bardzo się z moim ojcem lubili jako brat i siostra.

***

Widujemy się mniej więcej co miesiąc. Odtwarzamy wojenny świat zapamiętany przez dziecko – rodzinną miejscowość Lubiec, Łódź, kawałek Zagłębia Ruhry. Jest i pamiętnik, i pamięć. W pamięci otwierają się nowe okna. Historia nie jest linearna. Pani Zosia martwi się, że nie ułożymy wątków po kolei.

Każda z osób i każde z miejsc może stać się punktem wyjścia do zupełnie osobnej historii. Brnę w te hiperłącza. W którymś momencie odległe od siebie linie mogą się przeciąć i stworzyć szerszą perspektywę. Ale co sprawia, że się przecinają? I ile jest w tym woli, a ile przypadku? A ile przeznaczenia, w które wierzy pani Zosia?

***

Idąc do pani Zosi, zawsze mylę piętra, nie wspominając o numerze mieszkania. Wstyd, bo znamy się już długo. Wbiegam za wysoko, później szukam charakterystycznej firanki w przedsionku łączącym dwa mieszkania. To czwarte czy piąte piętro.

Widać stąd kawał Nowej Huty.

Gdy pani Zosia opowiada, to wiem, że jest tu, w swoim dużym pokoju, i jednocześnie, pijąc ze mną kawę, patrzy na swoją mamę, na dzieci ze dworu w rodzinnym Lubcu – Jacka i Magdę. Widzi brudną podłogę, na której leży pobita w starej łódzkiej fabryce Gliksmana, i dom niemieckich gospodarzy w Bövinghausen, i zawiadomienie o egzekucji, ciepły uśmiech Frau Niederschulte, Polaków idących do fabryki Kruppa, zbombardowany Berlin…

Ona to wszystko widzi. Pokój z widokiem na miniony wiek.

– Czy pani wierzy w przeznaczenie? – pyta.

– Chyba raczej nie… – odpowiadam.

– Nie? – dziwi się. – Ja wierzę! Coś pani zaraz opowiem.

Tak się zaczyna.

***

Gdy Niemcy wchodzą w 1939 roku do Lubca, Zosia ma czternaście lat, ale wygląda na szesnaście, co wiele razy podkreśla w trakcie naszych spotkań. Na dowód pokazuje zdjęcie. Ma dzisiaj w oku ten sam błysk, który pewnie towarzyszył jej wtedy, gdy wystawiała piłkę do ścięcia podporucznikowi Pawłowi Barbarowiczowi.

– Pan Paweł wierzył, że my tę wojnę wygramy.

Zosia będzie Zosią tylko jeszcze przez chwilę. Później wezmą ją Niemcy. Wytargają w środku nocy spod łóżka, pod którym się schowa. Potem wywiozą do opanowanego przez słynną rodzinę Kruppów Zagłębia Ruhry. Tam zrobią z niej Soszkę.

Hiperłącze 1. Zagłębie Ruhry. Landszafcik z „Willą na wzgórzu”

Zagłębie Ruhry, Essen, Willa Hügel. Dom rodziny Kruppów. Gdy w 1925 roku w Lubcu na świat przychodzi Zosia Zarzeczna, tu najstarszy syn Gustava i Berty – Alfried – kończy właśnie 18 lat. W domu panuje zasada: „niech cały świat ginie, ale porządek musi być”1. Alfried, który przejmie po ojcu firmę Friedrich Krupp AG, produkującą między innymi uzbrojenie i amunicję, nie będzie miał z Zosią nic wspólnego, ale jego nazwisko i rodzinne przedsiębiorstwo już tak.

Posiłek w domu Kruppów trwa tyle, ile je ojciec. Gdy ojciec kończy, talerze są zabierane innym. Dotyczy to również zaproszonych gości. Dzieci muszą być punktualne, ciche, schludne.

Matka, której nazwisko przejął mąż, wchodząc z przytupem do słynnej rodziny Kruppów, zostaje na wieki wieków zakonserwowana w potocznej nazwie moździerza M-Gerät, produkowanego w rodzinnych zakładach, znanego jako „Gruba Berta”.

Willa ma ponad 8 tysięcy metrów kwadratowych i 269 pomieszczeń. Otacza ją zajmujący 28 hektarów park. Od dawna przyjeżdżają do tej okazałej rezydencji, będącej dowodem potęgi Kruppów, królowie, głowy państw, potentaci, politycy.

Essen odwiedzi też później Zosia. Jeszcze przed poślubieniem pracownika fabryki Kruppa. Ale zanim zakłady Kruppa zaczną produkować działa i czołgi dla Hitlera, światowa gospodarka przeżyje recesję. Kontekst ekonomiczny odegra w naszej historii niebagatelną rolę.

***

Pod koniec 1929 roku – wraz z październikowym „czarnym czwartkiem” w Stanach Zjednoczonych – rozpoczyna się światowy kryzys gospodarczy.

Zosia ma wtedy 4 lata.

Sytuacja ekonomiczna w Polsce, mimo recesji, po skutecznej, choć drastycznej reformie walutowej z 1924 roku, jest niezła. Jedynym czynnikiem wpływającym hamująco na rozwój gospodarczy, są konsekwencje wybuchu wojny celnej z Niemcami w 1925 roku, co prowadzi do wielu napięć w relacjach polsko-niemieckich2.

Po okresie wzrostu produkcji i spadku bezrobocia sytuacja zaczyna się jednak pogarszać. W 1930 roku amerykańskim kryzysem zaraża się Europa.

W Niemczech gwałtownie wzrasta bezrobocie. Adolf Hitler, wówczas przewodniczący Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, zaczyna zjednywać sobie coraz szersze grono zwolenników. Podziwia go już w tym czasie założyciel syndykatu węglowego Emil Kirdorf oraz syn wybitnego przemysłowca Fritz Thyssen. Kryzys jest po myśli jednego i drugiego. I wielu innych. Panowie znają się z Kruppem. Bywają u niego w „Willi na Wzgórzu”3.

Im też – podobnie jak dzieciom Kruppa – zabierane są sprzed nosa talerze, jeśli nie dotrzymują kroku gospodarzowi.

Hitler kalkuluje. Zaczyna zabiegać o względy potentatów przemysłu ciężkiego. Chodzi o pozyskanie środków finansowych. Pomaga mu Thyssen, który wprowadza go do środowiska wpływowych przemysłowców i bankierów. Zaprasza Hitlera do znanego klubu zrzeszającego przemysłowców w Düsseldorfie. Zainteresowanie wystąpieniem przyszłego wodza i kanclerza Rzeszy w styczniu 1932 roku jest duże. W sali gromadzi się około sześciuset osób4. Ale w klubie obowiązuje zasada Hier wird nicht politisiert, co oznacza, że „tutaj nie ma miejsca na uprawianie polityki”. Wystąpienie Adolfa Hitlera – sztywne, formalne i bardzo wyważone – zostaje więc przyjęte ze spodziewanym chłodem. Choć historycy spierają się co do jego oceny.

Gustava Kruppa nie ma w tym gronie. Unika obecności na tym wystąpieniu z rozmysłem. Śledzi jednak przebieg spotkania dzięki raportom obserwatorów. Patrzy z ukrycia, choć już od 1919 roku przekazuje znaczne sumy pieniędzy nazistom5.

Hitler przemawia na wiecu SA. Heinrich Hoffmann/Studio of H. Hoffmann, Dortmund, 1933. (United States Holocaust Memorial Museum, dzięki uprzejmości Williama O. McWorkmana).

Krupp nie należy do grona oczarowanych Hitlerem. Uważa go za zbyt radykalnego i populistycznego, jak zauważa brytyjski historyk Harold James. Do 1931 roku, kiedy Gustav zostaje szefem stowarzyszenia RDI (Reichsverband der Deutschen Industrie), próbuje trzymać się z dala od polityki. W październiku 1932 roku Thyssen stara się zaaranżować spotkanie Kruppa z Hitlerem, ale Gustav ponownie się nie pojawia6.

Sytuacja zmienia się po kilku miesiącach.

Nim Zosia skończy 8 lat, a Hitler dojdzie do władzy w 1933 roku, prominentni biznesmeni zwrócą się do prezydenta Republiki Weimarskiej, później III Rzeszy Paula von Hindenburga, o powierzenie Hitlerowi funkcji kanclerza.

Krupp doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wprowadzenie przywódcy nazistów do polityki oznacza złote czasy dla przemysłu zbrojeniowego7. Jego zakłady szybko stają się „kuźnią zbrojeń niemieckich”, a Krupp, otrzymawszy od Hitlera tytuł „wodza gospodarki”, może już spać spokojnie.

Państwa Kruppów bacznie obserwuje najstarszy syn, który powie później, że życie w domu nie usposabiało ani do serdeczności, ani do pogodnego nastroju. Gustav i Berta co najmniej kilka razy w tygodniu mieli bowiem na śniadaniu lub obiedzie gości. Do ukończenia dwunastego roku życia dzieci nie mogły się na tych wspólnych posiłkach w ogóle pojawiać.

Ojciec prowadził specjalny dziennik, w którym notował obserwacje na temat rozwoju potomków. Najwięcej miejsca poświęcał Alfriedowi.

Dzieciństwo Kruppów przesycone było chłodem – zarówno w relacjach z rodzicami, jak i w tym wymiarze najbardziej fizycznym, ponieważ Gustav podobno wietrzył swój ogromny dom bez opamiętania, a zamknięcia okien można się było spodziewać dopiero z nadejściem tęgich mrozów8.

W 1935 roku dochody koncernu Kruppa wyniosły 57 mln marek, w 1939 – już 514 mln marek. Masowo zatrudniano konstruktorów w wydziale artyleryjskim. W tym samym przedziale czasowym liczba zatrudnianych konstruktorów wzrosła z 20 osób do 2 tysięcy inżynierów i techników. Tuż przed agresją na Polskę stan zatrudnienia fabryki przekroczył 112 tys. pracowników9.

Od 1935 roku koncern, w którym wcześniej powstała słynna „gruba Berta”, pracował nad prototypem działa kruszącego, nazwanego później „armatą sewastopolską”. Zakłady Kruppa działały na pełnych obrotach.

Krupp był jednym z przemysłowców, którzy chętnie korzystali z oferty SS, dotyczącej „udostępniania” więźniów obozów koncentracyjnych przemysłowi zbrojeniowemu. Praca wycieńczonych i głodzonych osób była mało wydajna, ale tania. „Krupp nawiązał stały kontakt z SS w obozach zagłady, domagając się wciąż nowych partii półżywych ludzi”10.

Gdy Krupp z cynicznym, chłodnym wyrazem twarzy będzie wysłuchiwał wyroku w Norymberdze, Zosia z mężem, jednym z przymusowych robotników, zatrudnionym w zakładach Kruppa, będzie się cieszyła z mieszkania o powierzchni 14 metrów kwadratowych, jakie dostaną w Łodzi.

I powie mi później z szerokim uśmiechem: „To było szczęście, wielkie szczęście”.

Zapamiętajcie więc Zagłębie Ruhry.

Pamięć dziecka. Rodzice

– Czy jest jakiś obraz z okresu dzieciństwa, który regularnie do pani powraca?

– Tak. To scena, którą tata odgrywał wielokrotnie. Mam ją przed oczami. Tata woła: „Marysia, Stefan, Zosia, Gienek, Zenek, Kazik, chodźcie do mnie!”.

Dzieci odrywają się wtedy od swoich zajęć. Tylko Stasia już nie woła. Później Zosia powie, dlaczego. Na razie patrzy przed siebie tak, jakby patrzyła na tatę i słuchała jego opowieści.

Oni wszyscy tę scenę znają bardzo dobrze. Jak gdyby to była kolejna próba spektaklu. Tata każe im usiąść na drewnianej podłodze w kręgu. Zaplatają nogi po turecku.

Ojciec na chwilę wychodzi. Siedzą w ciszy, w napięciu.

– Wiemy przecież, co się za chwilę wydarzy… – mówi pani Zosia. – Wróci z tornistrem z dykty, otworzy go, przewróci do góry nogami, wysypie ruble i … zacznie płakać.

– Dlaczego?

– Bo to ruble uzbierane przez dziadka na folwark, podarowane moim rodzicom.

I później zacznie opowiadać. Tę samą historię, co zawsze.

Dzieci w skupieniu obserwują scenę. Głowy mają zadarte do góry. Słuchają uważnie, choć znają to wszystko na pamięć.

„Dom” wysypywany z tornistra opada delikatnie na podłogę. Tata zamiata rękami górę banknotów, układa je znowu w banku z dykty. Pieczołowicie składa majątek teścia, rubel na rublu. Rozprasowuje dłońmi, żeby się wszystko zmieściło. Żeby z żadnej strony nie wystawała „głowa kury”.

– Bo za te pieniądze, gdy rubel stracił na wartości, można już było kupić tylko kurę – podkreśla pani Zosia.

Tata chowa ten swój „folwark” z powrotem do tornistra, tornister do szafy. Ku przestrodze.

Dzieci czekają, aż znowu zawoła.

***

Rodziców Zosi – tatę z Lubca i mamę z Woli Pszczółeckiej – dzielił, gdy się poznali, nie tylko dystans dziesięciu kilometrów, ale przede wszystkim status społeczny.

– Dla rodziców mamy związek z wywodzącym się z biedoty tatą był nie do pomyślenia.

Zanim Zosia pojawiła się na świecie, by móc później siedzieć pod stołem i podsłuchiwać albo udawać niemowę w niemieckim pociągu, czy też stroić sobie żarty ze starej „hitlerówy”, zakochani w sobie 21-latek i 16-latka, wobec braku akceptacji ze strony rodziny, uciekli z domu. Mama dodatkowo ukradła swoim rodzicom pieniądze, po czym zniknęła z ubogim chłopakiem. Wściekłość jej ojca, późniejszego ukochanego dziadka Antosia, można sobie tylko wyobrazić.

Rodzice Zosi – Stanisława (z d. Kowalczyk) i Władysław Zarzeczni. Archiwum prywatne Zofii Szukały

– Dokąd uciekli? – dopytuję.

– Do Szwecji, ale byli tam bardzo krótko. Następnie udali się do Niemiec, do Meklemburgii – na „saksy”.

– Jak sobie tam radzili?

– Mama urodziła kolejno trzech chłopców. Każdy z nich żył tylko po trzy miesiące. Umierali jeden po drugim… I potem zaszła w czwartą ciążę. Bali się, że sobie nie poradzą po tym wszystkim, co przeżyli. Nie wytrzymali i skontaktowali się w końcu ze swoimi rodzicami. Babcia, czyli mama mamy, ubłagała dziadka, żeby przestał się gniewać na córkę, którą zdążył po ucieczce wydziedziczyć.

– I jak? Dziadek uległ?

– Uległ. Rodzice wrócili do kraju.

Wydawało się, że wszystko zacznie się układać.

– Pani w to przeznaczenie nadal nie wierzy? – dopytuje Zosia. – Dziadkowie postanowili, że kupią młodym folwark.

– Folwark? Aż tak dziadek dał się udobruchać?

– Tak, żeby im się życie wyprostowało. Dziadek znalazł bardzo atrakcyjne gospodarstwo. Tata się cieszył. Pojechał z teściem. Oglądnęli gospodarkę, załatwili u rejenta kupno, umówili się na zapłatę w rublach na następny dzień.

Szło podejrzanie gładko. Później nastała noc i dzień kupna.

Musiał to być kwiecień 1920 roku. Pani Zosia nie pamięta dokładnie, ale właśnie wtedy z obiegu zostały wycofane ruble11.

Za tę górę pieniędzy uzbieranych przez dziadka na folwark już nie mogli kupić domu.

Rzeka Pilsia szumi w Lubcu. Dopływa tu ze wsi Zbyszek i leci na Marcelów. Folwark majaczy gdzieś w oddali. Folwark ma piękne, kompletne zabudowania. Jest tam murowany dom, obora, stodoła, ziemia uprawna, ziemia obiecana.

W Lubcu na świat przychodzą następne dzieci – Stanisław, Stefan, Zosia i Gienek.

Staś umiera w wieku 16 lat. Dlatego tata Stasia już nie woła.

***

– Skąd się wziął ten dom „skansen”, od którego zaczęłyśmy całą opowieść? – pytam.

– Mój ojciec odziedziczył go po swoim ojcu. Rodziców taty nie pamiętam. Dziadek Zarzeczny i jego żona, z domu Tarkowska, pomarli młodo. Po babci Tarkowskiej mam na drugie Teresa. Po pożarze domu w 1930 roku tata nie mógł się pogodzić z tym, że nie mamy własnego kąta. Pracował w tartaku, miał dojście do drewna. Szybko zabrał się za budowanie domu. Zaznaczał, że „to tylko prowizorka”.

– Dlaczego?

– Bo bardzo chciał dla nas zbudować murowany dom. Taki prawdziwy, jak miała jego siostra – moja kochana ciocia Władzia. Wujka nie poznałam. I właśnie ciocia Władzia miała ładny murowany dom, a w środku sklep. Tata nie lubił prowizorek. A mama akceptowała to, co postanowił ojciec. Rodzice od razu zaczęli odkładać pieniądze, abyśmy po ludzku mogli mieszkać. Planowali pokój dla nas, dziewczyn, i osobny dla chłopców. I dla rodziców oczywiście też osobny. Tata opowiadał nawet, że okna będą duże, trzyczęściowe. Tak je nazywał, a my nie rozumieliśmy, o czym mówi. Wtedy tłumaczył, że mają być po prostu nowoczesne. Miał być też duży pokój stołowy i duża kuchnia. Pieniądze składali do 1939 roku. Mama opiekowała się nami i uprawiała ogródek oraz trochę pola, które rodzice mieli z zamiany.

– Z jakiej zamiany?

– Ojciec dogadał się z kierownikiem szkoły w Lubcu – panem Chądzyńskim – i oddał część swojej działki, sąsiadującej ze szkołą, na boisko, a pan Chądzyński dał w zamian ziemię uprawną, należącą do szkoły. Umowa była tylko ustna. Od tej pory dzieci w Lubcu miały boisko szkolne do gry w siatkówkę, miejsce do skoku wzwyż i w dal, a także przestrzeń do gry w palanta.

Ojciec chrzestny Zosi (brat mamy) z żoną. Archiwum prywatne Zofii Szukały

***

Pani Zosia uprzedza, że jej wadą jest gadulstwo.

– Bardzo lubię dawać innym prezenty. Miałam 7 lat, wyszłam na łąkę, gdzie krowę pasła Walerka. Zapytała mnie, czy moja mama ma korale i broszki. Powiedziałam, że tak, bo mama miała taki swój drewniany kufereczek na biżuterię. Walerka kazała mi iść do domu i przynieść.

– Poszła pani?

– Wzięłam z kuferka, który akurat nie był zamknięty na kłódkę, co było. I zaniosłam Walerce. No i do dziś mi zostało, że lubię coś komuś dać.

– Mama musiała być przeszczęśliwa z tego powodu…

– Oczywiście wszystko odkryła, ja się przyznałam. Poszła do tej Walerki i wszystko bez problemu odzyskała. Ale złota nie miała. Tylko taki złotopodobny medalik z krzyżykiem i dwa pierścionki. Tyle miała mama.

– Udało się rodzicom uzbierać na murowany dom?

– Prawie się udało… Pamiętam, jak mama wszczęła dyskusję w 1939 roku. Chciała, by tata zaczął już budowę. Ojciec jej wtedy powiedział, że brakuje jeszcze trochę, że trzeba dozbierać, że już tak niewiele zostało. Obiecał, że w tym roku zacznie. Sam wracał często do tematu. Ale tak mu schodziło i schodziło…

Przypisy

1 Alfred Liebfeld, Arcykapłani zbrojeń. Z dziejów handlarzy i fabrykantów broni, Wydawnictwo Śląsk, Katowice 1975, s. 419.

2 Izabella Kaliś, Interia, https://fakty.interia.pl/raporty/raport-gospodarczy-dekalog-niepodleglej-polski/aktualnosci/news-wielki-kryzys-czyli-gwaltowne-hamowanie-gospodarki,nId,2880222..

3 Marian Podkowiński, Armaty w herbie, s. 16.

4 Alfred Liebfeld, Arcykapłani zbrojeń. Z dziejów handlarzy i fabrykantów broni, Wydawnictwo Śląsk, Katowice 1975, s. 431.

5 Martin Teigeler, Stille Elite am Rhein, TAZ.de, 17 sierpnia 2006,https://taz.de/!390277/..

6 Harold James, Krupp. A History of the Legendary German Firm, s. 187.

7 Alfred Liebfeld, Arcykapłani zbrojeń. Z dziejów handlarzy i fabrykantów broni, dz. cyt. s. 440.

8 Tamże, s. 420.

9 Tamże, s. 456.

10 Tamże, s. 481.

11 Wojciech Morawski, „Od marki do złotego. Historia finansów Drugiej Rzeczypospolitej“, w: Czas inflacji (1918-23), s. 55, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008.