Spółdzielnia starców - Przemysław Budziński - ebook
NOWOŚĆ

Spółdzielnia starców ebook

Przemysław Budziński

4,8

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Czyli jak przeżyć geriatroapokalipsę i przy tym jeszcze dobrze się bawić.

Dom pomocy społecznej to nie jest miejsce, o którym chce się rozmawiać. Media zazwyczaj interesują się nim tylko wtedy, gdy zwęszą atrakcyjny temat na reportaż, najlepiej wypełniony patologią i okrucieństwem. Ale przecież w domach seniora toczy się zwykłe, codzienne życie, w którym jest przestrzeń zarówno na smutek, radość, jak i mnóstwo innych emocji.

Autor „Spółdzielni starców” postanowił opisać rzeczywistość domów opieki społecznej bez zbędnego koloryzowania czy popadania w skrajności. Jako opiekun, koordynator sekcji oraz pracownik socjalny przepracował osiemnaście lat. W swojej książce otwarcie mówi o bolączkach systemu, przytacza błyskotliwe anegdoty, z humorem i życzliwością opisuje różne typy mieszkańców, ich marzenia, potrzeby, a także frustracje.

Dobrych reportaży jest mnóstwo, ale reportaży o dobroci niewiele. Dlatego warto wejść do „Spółdzielni starców”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (6 ocen)
5
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wioletta1972

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka
00

Popularność




Przemysław Budziński

Spółdzielnia starców

Od początku

Większość książek o starości zaczyna się od stwierdzenia, że polskie społeczeństwo się lawinowo starzeje. Brzmi jak geriatroapokalipsa! To nie jest kolejna książka o starości, chociaż tytuł na to wskazuje. Poza tym tytuł powinien raczej przyciągać, tymczasem wszystko, co związane ze starością, odrzucamy do momentu, kiedy nas podstępnie dopadnie. Starość przecież nigdy nie przychodzi w porę.

Trzymacie Państwo w rękach opowieść, która jest zaproszeniem do podróży, dołączeniem do przygody trwającej w moim przypadku osiemnaście lat. Postaram przenieść Was w miejsce, o którym wspomina się wtedy, gdy dzieje się coś złego, a zarazem do miejsca atrakcyjnego z medialnego punktu widzenia. Od Was zależy, czy będzie to podróż wygodna, czy pełna wybojów. Bo przyznajcie: ile razy w życiu oglądaliście jakiś reportaż z domu seniora, w którym z ekranu wylewa się szlachetność i dobroć radosnych opiekunek czule masujących zmacerowane policzki podopiecznych, podczas gdy wzruszone staruszki łamiącym się głosem opowiadają o najlepszym miejscu, w jakim przyszło im zamieszkać na starość[1]?

Pewnie nigdy… Dobrych reportaży jest mnóstwo, ale reportaży o dobroci niewiele.

Królują za to te o ciemiężonych pensjonariuszach, głodzonych i przypinanych do wózków. O porcjach lichych, wyglądających i pachnących pomyjami. O podłych opiekunkach i pielęgniarkach przypominających siostrę Ratched[2], o wyjałowionym z uczuć dyrektorze, który czyha tylko na korzyści majątkowe po zmarłych mieszkańcach. W tych bajkach brakuje tylko odźwiernego o aparycji wychowańca Frankensteina. Nie twierdzę, że personel zawsze promienieje świętą empatią i powinien za życia pójść do nieba. Czarne owce się zdarzają i niestety to one stają się katalizatorami nośnych tematów. Dom pomocy społecznej czy dom seniora[3] to nie Hyde Park z watą cukrową, ale potrafi być równie zabawnie. Wystarczy się wnikliwiej zainteresować, odsłonić pierwszą, zazwyczaj odrzucającą, kurtynę, którą powiesiliśmy dawno wszyscy razem, jako społeczeństwo, w którym starość znaczy to samo, co słabość. Tylko że tematu ponurej umieralni nikt nie próbuje odczarować.

W telewizji i na serwisach VOD można obejrzeć seriale poświęcone więziennej społeczności, opowiadane zarówno z perspektywy klawisza, jak i skazanego. A ile jest seriali dokumentalnych poświęconych domom pomocy społecznej? Ani jednego. Dlaczego? Czy łatwiej uzyskać pozwolenie do kręcenia reportażu na terenie zamkniętej placówki, nawet o zaostrzonym rygorze, niż w ośrodku, w którym z definicji przebywają spokojne (przecież to dom spokojnej starości) osoby? Różnica pomiędzy jednym a drugim zakładem jest taka, że rezydenci tego drugiego przybytku odsiadują „wyłącznie” dożywocie. Czarne dziury tyczą się także dostępnej na rynku literatury branżowej. Domy starości to niby temat nośny, ale bezpieczniej o tym nie mówić. Jestem przekonany, że gdybym w tym samym czasie wrzucił na portal społecznościowy zdjęcie mojego śpiącego spasionego kota Tyriona[4] i temat związany z polityką senioralną, to uwielbienie do sierściucha przeżarłoby na wylot znacznie mniej zajmującą informację o starcach.

Gdy po przeczytaniu tej książki będzie się wam wydawać, że zrobiłem wszystko, by zniechęcić was do zamieszkania w domu pomocy społecznej lub umieszczenia tam swoich bliskich, to może oznaczać, że obraz, o który odbijam się od osiemnastu lat, u innych dalej powoduje szok i niedowierzanie. Przez pewne tematy, które do przyjemnych nie należą, trzeba będzie przebrnąć, o niektórych nie mówi się w ogóle (seksualność wśród mieszkańców placówki), a jeśli już, to w oparach nieuzasadnionego oburzenia i krytyki. Można mnie oskarżyć o propagowanie ageizmu i utrwalanie nieprzyjaznych stereotypów dotyczących ludzi starszych, ale miejsce, w którym przepracowałem tyle lat, to bańka pełna zmarszczek, w której pojęcie ageizmu istnieje jak wszędzie indziej, ale jest mniej odczuwalne. W końcu tylko tam wszyscy „całodobowi” członkowie społeczności są tacy sami. Starsi i wymagający pomocy.

Co mi daje prawo do napisania reportażu opisującego ten konkretny wycinek przestrzeni socjalnej, jakim jest dom pomocy społecznej? A choćby to, że posiadam sprawny komputer (kosztował mnie równowartość wypłaty i wcale nie jest to sprzęt z najwyższej półki). Poza tym ponoć całkiem nieźle radzę sobie z pisaniem (nie tylko raportów i notatek służbowych). Od lat udzielam się dydaktycznie, ucząc tajników zawodu w szkole policealnej i na rozmaitych kursach, a także przepracowałem w domu pomocy społecznej cholernie długich sześć tysięcy pięćset siedemdziesiąt dni (z krótkimi epizodami w prywatnych podmiotach i ośrodkach pomocy społecznej), na różnych stanowiskach i w różnych zespołach. To z kolei klasyfikuje mnie do wąskiego i poniekąd elitarnego zbioru teoretyków-praktyków pomocy społecznej w kraju pełnym społecznych paradoksów[5].

Ale dosyć przechwalania się. To nie sejmowa mównica.

Pozostańmy przy tym, iż praca nienaukowa w stosunku do naukowej ma jedną przewagę (lub wadę): może zawierać ładunek emocjonalny, który trudno zdefiniować tabelami i wykresami. Jest całkiem prawdopodobne, że całą tę treść można przekonwertować na bardziej naukowy i wyrachowany styl, dodać odpowiednie tabelki, wytłumaczyć w empiryczny sposób każde działanie. Tylko po co? Dom pomocy społecznej to zbitka najróżniejszych emocji, anegdot i życiowych nauczek, więc zamiast pokazywać coś palcem podczas oprowadzania po budynku, wolę Was potrzymać za rękę i popatrzeć w tym samym kierunku.

Opisane w książce wydarzenia i postacie są prawdziwe, ale ze względu na oczywiste konsekwencje prawne dla autora przeszły przez młyn ponownego przypisania imion, cech, płci i jednostek chorobowych. Jeśli jednak wydaje się Wam, że znacie tę osobę lub wydarzenie, to odpowiedź jest jasna z bezpiecznego dla autora punktu widzenia – to prawda. Wydaje się Wam.

Słownik

Zazwyczaj słowniki znajdują się na końcu książek. Wyrażenia z tego minileksykonu jako krótkiego zbioru używanych przez personel sformułowań częściowo przewijać się będą w późniejszym tekście, a więc wyjaśnienia pomogą w zrozumieniu tematu.

W każdej branży wytwarza się osobliwy żargon. Czasem przez lata, czasem na potrzebę chwili, a czasem zwyczajnie z jakiejś głupoty lub błędu. Dla osób z zewnątrz ten język może się wydawać wyjałowiony z emocji, brutalnie opisujący i uprzedmiatawiający osoby określane danymi wyrażeniami, ale skróty są tylko próbą oswojenia i zaszufladkowania nieprzyjemnej rzeczywistości. Niektóre z określeń mają wyłącznie lokalny wymiar, ale niektóre krążą po całej Polsce od wielu lat.

Alzheimer

 – to osoba zmagająca się z chorobą Alzheimera

[6]

(jak też innymi chorobami otępiennymi). W domu pomocy społecznej kadra opiekuńcza nie zadaje sobie niepotrzebnego trudu, by rozróżnić osobę zmagającą się z chorobą Alzheimera od osoby z otępieniem typu Parkinsonowskiego.

Alzheimer (galopujący)

 – osoba zmagająca się z chorobą Alzheimera (lub z inną chorobą otępienną), u której postęp dysfunkcji poznawczej jest wyraźny, a regres powoduje z dnia na dzień zmiany widoczne w postępowaniu i percepcji świata.

Czasówka

 – osoba umieszczona na pobycie czasowym.

Dekadówka

 – jadłospis na dziesięć dni, ustalany przez pracownika socjalnego wspólnie z mieszkańcem (ograniczający się najczęściej do wyboru zestawu obiadowego).

Erka

 – dieta reanimacyjna, najczęściej pod postacią pomarańczowej brei, która ma za zadanie wspomóc czynności profilaktyki przeciwodleżynowej. Choć większość personelu twierdzi, że w talerzu pływa pies zmielony z budą, to ta pomarańczowa zupka ma w składzie m.in.: kurczaka, szpinak, pomidory, sok pomarańczowy, mleko w proszku, ziemniaki. Brzmi zachęcająco? To pomyślcie, że to wasze jedyne jedzonko w ciągu całego dnia (poza jogurtami i musami owocowymi).

Gastrus

 – osoba karmiona przez zgłębnik dożołądkowy.

Gorące łóżko

 – mebel, który często zmienia swojego użytkownika, najczęściej poprzez śmierć poprzedniego.

Idziemy w toalety

 – w plebejskiej wersji: idziemy w tyłki/dupy. Pomimo że poranna toaleta nie ogranicza się wyłącznie do umycia pośladków (istnieje pewna grupa pracowników, która jednak się ogranicza) i zmiany pieluchomajtek, to niektórzy, wydaje się, iż pojętni, potrafią zaskoczyć stwierdzeniem: „Co jest trudnego w umyciu dziadkowi tyłka?”, podczas gdy część społeczeństwa ma wyraźny problem z umyciem swojej własnej D.

Jelitówka

 – to nie tylko określenie jednostki chorobowej, ale też zjawiska, dziejącego się najczęściej na przełomie października i listopada, kiedy chorują wszyscy, podopieczni i personel, a absencja tych drugich utrudnia „dopięcie grafiku” i powoduje znaczne wyrwy kadrowe

[7]

.

Joker

 – urlop na żądanie. Z hiszpańskiego L4 ponoć brzmi „El Quatro”.

Leżak

 – osoba, której stan psychomotoryczny nie pozwala opuścić obrębu łóżka. Stwierdzenie: „Zrobił się z niego leżak” sugeruje, że osoba do tej pory sprawna fizycznie stała się zależna od całodobowej opieki osób trzecich.

Leser

 – wybitny przykład lenia, który nie zadaje sobie nawet trudu, by się z lenistwem ukrywać. Występuje pojedynczo lub w grupach.

Mamy zgon

 – profesjonalnie jest napisać w raporcie pielęgniarskim, że ustały funkcje życiowe mieszkańca, jednak powyższe stwierdzenie skrywa w sobie więcej dynamiki, potrzebnej, by sprawnie wykonać wszystkie czynności

[8]

.

Maraton

 – zagęszczenie dyżurów w krótkim okresie. Czasem uważane za celowe i złośliwe działanie koordynatora układającego grafiki.

Martwa godzina

 – czas pomiędzy odkryciem zgonu, przyjazdem lekarza stwierdzającego zgon a powiadomieniem rodziny o śmierci.

Pampers

 – wszyscy mówią na pieluchomajtki „pampersy”, mimo że Pampers to firma, a nie produkt

[9]

.

Porzutka

 – ma dwa znaczenia. W pierwszym oznacza brak jakiegokolwiek zainteresowania rodziny odbiorem bliskiej osoby po skończeniu pobytu czasowego w domu pomocy społecznej. W znaczeniu drugim określa tryb natychmiastowego odstąpienia od obowiązków pracowniczych, bez zachowania okresu wypowiedzenia (czasem bez słowa wyjaśnienia z kimkolwiek, na zasadzie – biorę torebkę i wychodzę).

Przyzywówka

 – system alarmowy, umieszczony przy łóżku i w łazience mieszkańca, pozwalający na przywołanie pomocy poprzez sygnał dźwiękowy i wyświetlenie na tablicy alarmów.

PEG

 – sonda pokarmowa do żołądka. Jedzenie podawane ze strzykawki trafia bezpośrednio do tego organu i nasyca organizm z pominięciem górnego układu pokarmowego. Nieuniknione w przypadku długotrwałych problemów z połykaniem pokarmów lub mechanicznej przeszkody w górnym odcinku dróg pokarmowych.

Syrenka

 – włożenie mieszkańcowi dwóch nóg do jednej nogawki od spodni

[10]

.

Śnieg

 – powstaje wtedy, gdy mieszkaniec (najczęściej otępienny) rozrywa całe pieluchomajtki w drobnicę i rzuca te strzępki na podłogę.

Wisieć na dzwonku

 – uporczywie wciskać sygnał sygnalizacji przyzywowej

[11]

.

Wuhan

 – oddział dla osób zakażonych koronawirusem lub wracających z hospitalizacji w czasie trwającej pandemii.

Zejściówka

 – dzień teoretycznie wolny po dyżurze nocnym. Jedni go przesypiają, inni chwalą się, że wytrzymują bez snu do wieczora, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że nie należy tego traktować jak dnia wolnego (w końcu czas od północy do siódmej rano spędzamy w pracy, nawet jeśli w pozycji horyzontalnej).

Zrobić stringi

 – nieumiejętnie założyć pieluchomajtki, tak, że cała niechlubna zawartość i tak znajdzie się tam, gdzie znaleźć się nie powinna.

Żaneta

 – duża strzykawka, formalnie używana do przepłukiwania cewników. W pracy opiekuna czasem niezastąpiona, gdy chodzi o karmienie mieszkańców ze szczękościskiem.

Rozdział 1.

Wstępnie o domu

Gdy człowiek się starzeje,

choćby los rzucał nim po całym świecie,

musi mieć gdzieś miejsce,

które jest dla niego prawdziwym domem,

bo nawet wędrowny ptak ma jedno miejsce,

do którego się zdąża

Hans Christian Andersen

Kiedy ktoś mnie pyta, do czego mógłbym porównać dom pomocy społecznej, to odpowiadam, że do hotelu, w którym goście rezydują tak długo, że meble zdążyły przesiąknąć ich zapachem, a typowy room service został rozbudowany o parzenie herbatek ziołowych, nacieranie pleców i mycie tyłka. To oczywiście duże i niesprawiedliwe uproszczenie. Jeżeli chodzi o dom seniora, to jeszcze bardziej przypomina hotel. Jeśli jednak ktoś się upiera, że dom pomocy społecznej to nic innego jak szpital dla starców, to wystarczy pokazać pokój jednoosobowy starszej pani[12], która mieszka tu dłużej niż dwa miesiące. Nie ma szpitalnego łóżka; jest kanapa, osaczona najczęściej doniczkami z reliktową, rodzimą i zamorską roślinnością; są stoliczki z filiżankami i kryształowymi miskami; regały, w których cisną się foldery z dokumentami, stare romansidła i zdjęcia wnuków, a ściany zdobią obrazy o treści religijnej lub polne i morskie pejzaże.

Dom przypomina Kościół katolicki: w opinii większości potrzebny, lecz skostniały i niedopasowany do naszych czasów. Przy czym cała pomoc społeczna, w mediach nazywana „opieką”, jest sprawiedliwie traktowana przez wszystkich kolejnych rządzących – czy to konserwatystów, lewaków, liberałów, agnostyków, czerwonych, zielonych czy tęczowych – jak zło konieczne.

Czy jestem za tym, by przejść z zarządzania dużymi molochami, liczącymi ponad dwieście dusz, do bardziej kameralnych placówek? Całym sercem. Czy jest to realne? Absolutnie nie. Dlatego musimy uznać, że domy pomocy społecznej z przestrzeni nie znikną. Będą straszyć, podobnie jak schroniska dla bezdomnych, szemrane lombardy i miejskie szalety (te, do których nie trzeba wrzucać dwóch złotych na otwarcie). Musimy się do tego przyzwyczaić, ale warto też to środowisko nieco odczarować. I zacząć choćby od nazewnictwa.

Ile osób mówi: dom pomocy społecznej[13]? Mogę zaryzykować stwierdzenie, że jedynie ci, którzy mieli z tą instytucją jakikolwiek kontakt. Cała reszta będzie używać określenia: dom spokojnej starości, dom opieki czy dom starców. Nie wiem, czy jest sens z tym walczyć. Nazwa może na wstępie odrzucać, podobnie jak specyficzny zapach ludzkich wydzielin, pomieszany z płynami i piankami do higienicznego mycia. Z drugiej strony, wchodząc na oddział, nie warto ustawiać parawanu opowieści, iż wszyscy podopieczni w szlachecki sposób wypróżniają się do muszli klozetowej, po czym dokładnie wycierają pośladki, by następnie wypsikać pomieszczenie dezodorantem albo preparatem niwelującym nieprzyjemne zapachy[14].

Oczywiście są domy lepiej i gorzej prowadzone. Przez kreatywnych zarządców, którzy tworzą coś z niczego, i przez takich, którzy z mnóstwa robią nic. Przeznaczone dla większej i mniejszej liczby pensjonariuszy, w różnych stadiach choroby i z różnymi dysfunkcjami.

Lecz wszystkie muszą przestrzegać wymaganego standardu, który narzuca ustawa o pomocy społecznej i rozporządzenie ministra o domach pomocy społecznej. Nawet oszczędni do granic dyrektorzy kierujący placówką nie umieszczą mieszkańców w piwnicy z malutkimi okienkami i nie każą im polować na szczury[15]. Nie ma piętrowych łóżek, grzałki w kubku (zamiast czajnika) i krat w oknach ani żeliwnych leżanek, do których można przypiąć pasami krnąbrnych rezydentów. Raczej nie spotkamy się z sytuacją, że jedynym miejscem do postawienia kubka z kawą będzie szary, obity parapet z odchodzącą białą farbą. Nie ma mowy, by na piętrze była jedna wspólna łazienka, w której grzyb tworzy mozaiki na ścianie, a muszla od sedesu przypomina wrota do piekieł. Obrazki o tym, że podopieczni leżą na metalowych, trzeszczących pod naporem ciężaru ciała pryczach i przypominają bardziej więźniów z obozu koncentracyjnego niż nobliwych seniorów, można pozostawić scenarzystom filmów dla ludzi niezorientowanych w rzeczywistości, lecz łaknących takich kontrowersyjnych ujęć starości. Codzienność nie tworzy feerii barw, ale nie można powiedzieć, że tworzą ją wyłącznie odcienie szarości. Koloru trzeba sobie czasami poszukać samemu.

Trudno też określić, jak powinien z zewnątrz wyglądać dom pomocy społecznej[16]. Przyzywany w wyobraźni dom spokojnej starości to najczęściej urokliwie osadzony wśród zieleni domek, częściej potężna rezydencja, mogąca z powodzeniem roztoczyć mit o cudownej, pozbawionej wszelkich smutków starości. W pakiecie – terapeutycznie działające towarzystwo leniwie kołyszących się sosen, niedaleka odległość do krystalicznie czystego strumienia, a w tle widok na zielony bezkres pól i lasów. Nigdy na ponure kominy pobliskiej fabryki czy smutne blokowiska. Dom starości, albo przytułek dla starców, to z kolei miejsce ponure, z farbą odchodzącą od elewacji, wściekłym czarnym psem w stróżówce. W takim miejscu szelest drzew zastąpiony jest przeraźliwymi krzykami maltretowanych i konających. W miejscowości, w której mam przyjemność pracować, istnieją od lat trzy państwowe placówki zajmujące się osobami starszymi i każda z nich zupełnie inaczej osadza się w przestrzeni urbanistycznej miasta: jest więc wolnostojący budynek na lekkim wzniesieniu, który z daleka przypomina kurort pracowniczy w Rewalu, jest zabytkowy pałacyk zmodernizowany zgodnie z rozporządzeniem, jak gomułkowski blok wkompilowany w osiedle, praktycznie będący jego integralną częścią. Przy każdym przybytku znajduje się ogród, a przynajmniej pas zieleni, będący namiastką kojących właściwości miejskiego parku.

***

Na korytarzach najczęściej natrafimy na wytwory uczestników terapii zajęciowej. Czasem ściany ozdobią pejzaże i ryciny lokalnych zabytków. Dlatego pozostaję pod olbrzymim wrażeniem, gdy podczas mojej wizyty w innym ośrodku[17] na ścianach zauważyłem fotograficzne portrety ludzi starych, mieszkańców tego domu, w pozach zupełnie niewulgarnej nagości. Ze zdjęć wyczytujemy wewnętrzne piękno w ciałach siłaczy i siłaczek. Bez retuszu.

W domach pomocy społecznej mogą (w zależności od ustalonego typu jednostki) przebywać zarówno osoby starsze, niepełnosprawne ruchowo, jak i przewlekle somatycznie chorzy. Skupmy się na tych pierwszych. To w żadnym wypadku nie jest homogeniczna grupa. Nie jest to także swobodny zbiór przypadków. Starość jest w Polsce wielowymiarowa i przekazuje na ręce pomocy społecznej cały wachlarz senioralnej rzeczywistości. Rezydentami zostają renciści, kombatanci, osoby na zasiłku, bezdzietne i dzietne małżeństwa, osoby samotne i posiadające rodziny, wdowcy, rozwodnicy, postkomuniści i solidarnościowcy. Słowem – wszyscy, którzy postarali się o to, by świadomie lub mniej świadomie starość przejść i przetrawić w murach domu pomocy społecznej.

W jednym pokoju mogą mieszkać osoby o zupełnie odmiennych poglądach, doświadczeniach i uposażeniu, a pomimo to dogadywać się na co dzień zupełnie sprawnie.

Dwie współlokatorki poczęstowane arbuzem przez sumienną i uczynną opiekunkę wyrażą skrajne emocje związane z tą prostą czynnością. Jedna z nich gorąco podziękuje, pochwali sumienność personelu, a po wyjściu opiekunki przekaże swój kawałek współlokatorce, bo arbuzów za bardzo nie lubi. W przeciwieństwie do pani obserwującej nieufnie otoczenie z łóżka obok. Ta druga, mimo że obdarowana podwójnie, uzna, że kawałki są liche i wczoraj były większe i najprawdopodobniej udająca miłą osobę opiekunka w torebce ma resztę arbuza[18]. Takie dwie mieszkanki to symbol domu, a także całej pomocy społecznej. Są jak yin i yang. Przenikają i uzupełniają się wzajemnie, tworząc przeciętny obraz. To nie arcydzieło ani kicz. Po prostu: obraz.

Wspomniałem, że temat domów pomocy społecznej będzie jeszcze długo straszyć. Z prostego powodu – bo jest symbolem starości niedołężnej. W dobie pięknych dzióbeczków z Instagrama, facebookowych licytacji na liczbę lajków starość jeszcze bardziej się marginalizuje. Być może konstruuję niesprawiedliwy osąd, uważając, że niereprezentatywna część starszych ludzi (podgatunek „pieniacz polski”[19]) robi złą wodę pozostałym. Zdarzyła się Wam zapewne, przynajmniej raz w życiu, sytuacja, w której senior z zadziorną miną absolutnie nie kwapił się do pakowania zakupów, które przelatują przez ladę, tylko hipnotycznym wzrokiem wpatrywał się w kasjerkę, aż ta skończy i poda paragon, by potem sprawdzić wszystko w momencie, kiedy wasze zakupy będą lądować w tym samym miejscu, co jego. Nie wiem, może tak trzeba, może to sztuka asertywności, ale mnie się zdarzyło kłócić ze starszym jegomościem o produkt, który wylądował już w jego torbie. A blokada kasy – postawienie wózka przed ladą bez wypakowywania produktów? Kolejka nie idzie do przodu, miejsce zajęte, bo pani dojrzała promocję na pomidory albo po prostu poszła się jeszcze rozejrzeć po sklepie. Przeprosi? Mało prawdopodobne. Stojący koszyk oznacza miejsce zajęte bardziej, niżby stała tam ona we własnej osobie.

To teraz wyobraźcie sobie, że jest miejsce, w którym tworzy się nagromadzenie ludzi marudzących i niezadowolonych ze swojego stanu zdrowia[20]. Brzmi mało pozytywnie? Da się przywyknąć.

Postaram się więc częściej niż o seniorach mówić o starcach, wspominać wiek starczy, a nie okres senioralny. Zapytacie wtedy: może „dom starców” nie jest taką złą nazwą? Jest. Dopóki większość osób będzie wolała trafić do domu seniora niż do domu starców.

Dom seniora z definicji pełen jest seniorów. Sam senior może się kojarzyć z dystyngowanym dżentelmenem, który dobiera krawat pod kolor skarpetek, ma bogaty zasób słów, wie, co to onomatopeja, ma głos Mieczysława Fogga i gra co piątek w brydża z innymi seniorami.

Senior jako określenie przestaje nam pasować w momencie, gdy pomyślimy o mało zadbanym mężczyźnie, „dżentelmenelu”, którego jedyną pasją jest wlewanie w siebie zawartości tanich napojów wyskokowych, podobnie gdy przyjdzie nam się zmierzyć z obrazem starca podłączonego do kroplówki i wyrzucającego z siebie lawinę wulgaryzmów z prędkością wypróżnień po clostridium[21]. Oddajmy więc starcom należne im miejsce w społeczeństwie i przestańmy się bać, jakby starością szło się zarazić.

Rozdział 2

„Pierwszy dzień reszty mojego życia”. O początkach

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Takie reportaże się zdarzają, ale zazwyczaj tylko w stacjach regionalnych przy okazji podniosłych uroczystości (np. 30-lecia działalności domu) albo wizyty ważnej politycznie figury. Reportaże z Kanady mówiące o zbawiennej kooperacji domu seniora z sierocińcem mają szanse się pojawić mniej więcej wtedy, kiedy prezydentem Polski zostanie ktoś o hebanowym odcieniu skóry.

[2] To ta urokliwa służbistka z Lotu nad kukułczym gniazdem.

[3] Rozróżniamy te dwa terminy, które nie są tożsame. Domy pomocy społecznej są jednostką budżetową, natomiast domy seniora – podmiotem prywatnym. Z uwagi na moje doświadczenia więcej będzie o tych pierwszych. Z drugiej strony chyba nie znam nikogo, kto przepracowałby szesnaście lat w prywatnym domu seniora. Więcej w osobnym rozdziale.

[4] Z pozdrowieniami dla wszystkich miłośników Gry o tron.

[5] Przy czym mam świadomość, że w Polsce jest sporo bardziej doświadczonych ode mnie praktyków i lepiej wykształconych teoretyków, ale żaden z nich nie pokusił się o przelanie na papier relacji z długoletnich praktyk.

[6] Jeśli jakaś choroba miałaby się wiązać z moim nazwiskiem, to tylko taka związana z nadmiernym popędem seksualnym.

[7] Prawda jest taka, że część osób naprawdę się męczy, a części wygodniej poudawać, że się męczy.

[8] To jak hasło do ataku. Może się wydawać, że pośpiech po śmierci mieszkańca to fanaberia, ale nie zapominajmy, że ci, którzy odeszli, często nie mieszkali sami w pokoju, a jeśli nawet, to śmierć uruchamia szereg proceduralnych postępowań, które muszą być wykonane tego samego dnia (np. blokada konta depozytowego, by nikt nie mógł po śmierci dokonać przelewu).

[9] To tak jak z tym, że wszystkie buty sportowe to adidasy.

[10] Pamiętam sytuację, kiedy jeden z pracowników (o gadziej percepcji) stwierdził, że pani dziwnie się porusza, bo chyba ma udar. Tymczasem jegomość włożył właśnie owej pani obydwie nogi w jedną nogawkę.

[11] Jedna z mieszkanek zamiast sygnalizacji alarmowej używała tradycyjnego metalowego dzwonka – artefaktu z czasów koronacji Bolesława Krzywoustego, a jeden z mieszkańców domu seniora używał gwizdka piłkarskiego – uwierzcie, to nie robi dobrego wrażenia.

[12] To raczej kobiety mają tendencję do przechowywania różnych durnostojek zbierających kurz. Pokoje mężczyzn (w szczególności te kilkuosobowe) bardziej przypominają akademiki studenckie po pozytywnie zaliczonej sesji.

[13] Mając na myśli placówkę będącą jednostką organizacyjną miasta.

[14] W zasadzie o sukcesie możemy mówić, jeśli jedna z tych czynności zostanie wykonana.

[15] W takich miejscach najczęściej są szatnie pracownicze. Przypadek?

[16] Chyba że piszemy horror o nawiedzonym domu. Wtedy stary, przerobiony na potrzeby dworek, otoczony kolczastym żywopłotem, pasuje najbardziej.

[17] Wymiana pracownicza pomiędzy domami to idealna sprawa, by podpatrzeć sprawdzony sprzęt, nowinki technologiczne czy system pracy i przenieść z powodzeniem na grunt własnej placówki.

[18] Według mieszkańców ukraść można wszystko, o czym szerzej na następnych stronach.

[19] Wiem, że pieniacz polski nie jest wyłącznie domeną osób starszych, ale często ten tryb aktywuje się dopiero na starość bądź na starość wskakuje na dużo bardziej spektakularny level.

[20] Kto z was pomyślał o rejonowej przychodni?

[21] Podczas gdy 90% czytających sprawdza w Wikipedii, czym jest clostridium, reszta bije mi wirtualne brawo za to niezwykle obrazowe (i zupełnie nie na miejscu) porównanie.

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Od początku
Słownik
Rozdział 1. Wstępnie o domu
Rozdział 2 „Pierwszy dzień reszty mojego życia”. O początkach
Rozdział 3 Celebryci i outsiderzy. O typologii mieszkańców
Rozdział 4 „Postawcie mnie na nogi”. O usługach wspomagających
Rozdział 5 Głód jest najlepszą przyprawą. O dietach
Rozdział 6 „Turystyczna piosenka”… O wyjazdach, wycieczkach, angażowaniu się w publiczne życie i życiu poza placówką
Rozdział 7 „Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty”. O intymności
Rozdział 8 „Wypijmy za drzewa, z których zrobione będą nasze trumny. Oby rosły jak najdłużej”. O odchodzeniu, śmierci i wszystkim tym, co ze śmierci wynika
Rozdział 9 „A mamusia miała taki ładny szaliczek”. O rodzinach i rodzinnych aferkach
Rozdział 10 „Płacę, więc wymagam”. O słowach, które często wygłaszają niezadowoleni mieszkańcy
Rozdział 11 Dom musi być jak bunkier, od którego będą się odbijać granaty. O epidemii
Rozdział 12 Siostra demencja krętą chodzi drogą. O tych, którzy zmagają się z chorobami otępiennymi
Rozdział 13 Ile można odłożyć z minimalnej pensji. O pracownikach. Tych, co chcą, tych, co muszą, i tych, co udają, że chcą lub muszą
Rozdział 14 „Przyślijcie swoją karetkę”. O odwiecznym braku współpracy jednostek klinicznych z jednostkami pomocy społecznej
Rozdział 15 „Ciemno już, zgasły wszystkie światła”. O nocnych dyżurach
Rozdział 16 „Ludzie, ratunku. Biją!” O przemocy. Tej urojonej i tej prawdziwej
Rozdział 17 Znajdź pięć różnic. O domach pomocy społecznej i domach seniora
Rozdział 18 Historia nie z życia wzięta
Koniec, a jakby początek

Spółdzielnia starców

ISBN: 978-83-8373-226-8

© Przemysław Budziński i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Dominika Synowiec

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek