Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy odchodzi dziecko, kończy się świat
Prawdziwa opowieść o ludziach, którzy musieli stawić czoła największemu koszmarowi każdego rodzica – stracie dziecka.
Kiedy czternastoletni Marcel wypada z balkonu na siódmym piętrze, codzienność jego rodziny zamienia się w dramatyczną próbę przetrwania. W tej książce Czytelnicy mogą spojrzeć na tę tragedię z perspektywy jego mamy. Autorka prowadzi ich przez najbardziej osobiste i traumatyczne momenty swojego życia. Z niezwykłą wrażliwością opisuje drogę przez żałobę, pokazuje, jak ważne w tych chwilach jest wsparcie bliskich, a także przestrzega przed ludźmi, którzy wykorzystują krzywdę, by zadać jeszcze więcej ran.
Ta przejmująca opowieść składa się z wielu bolesnych wspomnień, ale mimo to pokazuje, jak w obliczu niewyobrażalnej straty znaleźć w sobie siłę, by żyć dalej – dla siebie, dla rodziny i dla pamięci o tych, którzy odeszli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 191
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Karolina Prażmowska
Spotkamy się po drugiej stronie tęczy
Moim trzem synom:
Marcelkowi, Vinniemu i Buniowi,
którzy są sensem mojego istnienia.
Oraz mojemu mężowi, Radkowi.
Bez ciebie, kochanie, nie dałabym rady.
Lato w tym roku nie umiało się rozkręcić. Zdarzały się cieplejsze dni, ale było to sporadyczne. Jeden dzień względnego ciepełka, a potem znowu szaro, buro i jesiennie przez kolejny tydzień. Ktoś by powiedział: „typowa angielska pogoda” – ale właśnie nie! Tu zazwyczaj ciepło jest troszkę wcześniej niż w Polsce. Szybko kwitną kwiaty i drzewa, szybko robi się zielono, szybko odpuszcza zima i wykluwa się wiosna.
Przez tych ostatnich dziewiętnaście lat życia tutaj zawsze cieszyłam się tym, jak szybko robi się tu wiosennie. Nie ma tego wiecznie leżącego śniegu, tej chlapy, tego błota. Zima zazwyczaj jest łagodna, a gdy już spadnie śnieg, jest to wręcz święto narodowe. Zamykają szkoły, dzieci mają „dzień bałwana”. Wszyscy wylegają na ulice, nawet gdy zaczyna sypać późnym wieczorem.
Ostatniej zimy śnieg spadł właśnie wieczorem. Na szybko wkładaliśmy dresy i kurtki na piżamy i o godzinie dwudziestej trzeciej wybiegliśmy z domu, by na środku ulicy robić śnieżne anioły. Nie pierwszy raz zresztą. Jak chłopcy byli mali, z nosami przyklejonymi do szyby wyczekiwali pierwszych płatków śniegu, a gdy te w końcu spadły, obowiązkowo trzeba było wyjść się na tym śniegu pobawić. Bez względu na porę dnia. Bitwa na kulki śnieżne, turlanie z górki, łapanie językiem białego puchu. Takie małe drobnostki, a ile radości i szczęścia.
Ten rok wciąż się nie umiał zdecydować, czy zakwitnąć w pełni kolorami, które są w letniej ofercie, czy jednak zawinąć się w koc na kanapie i udawać, że zima wcale jeszcze nie odeszła. Było zimno, buro i jesiennie. W kurtkach puchowych chodziliśmy z Vinniem prawie do końca maja, a to się często nie zdarza. OK, żadne z nas nie lubi zimna i na cebulkę ubieramy się dużo dłużej niż pozostali śmiertelnicy, ale w tym roku to trwało wyjątkowo długo – nawet jak na nas. Tegoroczna zima nie potrafiła odpuścić. Jakby chciała na dobre wymrozić całe zło ostatnich kilkunastu miesięcy. Szkoda, że na niektóre sprawy nawet zima trwająca do końca maja nie pomoże.
Dopiero w czerwcu można było porządnie wygrzać kości. Słońce coraz częściej nieśmiało wyglądało zza chmur i grzało coraz bardziej. Z niecierpliwością wyczekiwałam tych słonecznych dni, zapachu lata i smaku słodkich truskawek.
Oj, truskawki to mi teraz wchodziły wyjątkowo dobrze. Mogłabym je jeść rano, w południe i wieczorem. Z powodzeniem mogłyby mi zastąpić wszystkie inne posiłki. Smakowały wybornie w każdej formie: świeże, ze śmietaną, lody, sorbety… Małe, soczyste kawałeczki rozkoszy. Co prawda, ze względu na wciąż odległe lato kosztowały tyle, co małe baryłki złota, ale… czego się nie robi dla kobiety w ciąży. Nie powiem, korzystam z tego „stanu wyjątkowego” i objadam się truskaweczkami, kiedy tylko mam taką możliwość. Od dłuższego czasu jest to jeden z podstawowych produktów podczas cotygodniowych zakupów.
Czekam też, aż urosną nasze własne, pieczołowicie hodowane od kilku tygodni, doglądane i podlewane w nadziei, że porządnie obrodzą. Pierwszy raz w życiu mam swój własny, sporych rozmiarów ogród. Marzyliśmy o tym z Radkiem od zawsze i mimo że wprowadziliśmy się tu już rok temu, nasz zachwyt nie mija. Wciąż nie możemy się nacieszyć tym naszym kawałkiem ziemi. Mam też swój malutki warzywniaczek, z którego nawet szczypiorek smakuje jakoś lepiej niż ten sklepowy.
Dziś rano wstałam jeszcze przed wszystkimi. Wyprowadziłam Bellę na szybki spacer, póki upał za bardzo nie dawał o sobie znać, po czym z przyjemnością umościłam się na leżaku w ogrodzie. Uwielbiam delektować się tą ciszą, słońcem i poranną kawą. Obserwować, jak świat powoli budzi się do życia. Wsłuchiwać się w pierwsze odgłosy poranka, czuć pod stopami wilgotną od rosy trawę. Uwielbiam nasz dom, ogród i świadomość, że to jest nasze własne, prywatne miejsce na ziemi. Nasz mały raj. Może to nic wyjątkowego, może nasz dom nie jest największy, ale dla nas to miejsce szczególne. Nie potrzebujemy wiele do szczęścia.
Przymknęłam oczy. Z czułością pogładziłam brzuch, w którym wesoło brykał już Bruno, i odpłynęłam na lekką drzemkę. Przebudziły mnie odgłosy krzątających się domowników. Wygląda na to, że wszyscy już wstali. Chłopcy nie potrafią chodzić, oni biegają. Stado koni przewalało się po schodach z góry na dół, z dołu na górę. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o tej ich niespożytej energii.
– Muszę do łazienki. Długo jeszcze? Siedzisz tam całe wieki! Dlaczego w ogóle zamknąłeś drzwi?
– Bo byś mi wlazł jak zawsze, a ja potrzebuję trochę prywatności! Skończę, to wyjdę. Przestań się dobijać!
Znowu stado koni przebiegło schodami w dół do kuchni, gdzie Radek zaczynał już szykować śniadanie.
– Bo Marcel tam siedzi już pół godziny! Powiedz mu coś, proszę! – jęczał Vinnie.
– No tak, faktycznie. Zapomniałem, że mamy przecież tylko jedną łazienkę. – W głosie Radka usłyszałam pobłażliwy uśmiech.
– No OK, mamy trzy, ale w tamtej są wszystkie moje rzeczy! A on mnie nie chce wpuścić! – Nie poddawał się młody, który ostatnimi czasy też zaczął dbać o wygląd.
Co rano szykują się jak nastolatki przed randką. W związku z tym każdy poranek to batalia o łazienkę, o lustro, o żel do włosów… Marcel nigdy nie był zbytnio zainteresowany układaniem fryzur, zwłaszcza jak miał te dwanaście-czternaście lat, ale odkąd poszedł do nowej szkoły, a w dodatku ma dziewczynę, jego poranne rytuały zaczęły składać się już z dłuższych, bardziej skomplikowanych czynności niż tylko umycie zębów.
Szczerze mówiąc, czasami sama się zastanawiam, co on tam robi tyle czasu, ale chyba nie ma się co dziwić. Za parę miesięcy skończy szesnaście lat, to już kawał chłopa. Zanim się zdążymy zorientować, pójdzie na studia, wyprowadzi się i założy własną rodzinę.
Ten czas tak szybko leci. Będzie mi brakowało tego harmidru, tych śmiechów i przekomarzanek. Jeszcze jak niedługo dojdzie do tego wszystkiego noworodek, to już w ogóle będzie wesoło. Ale wiem, że chłopcy świetnie się sprawdzą w roli starszych braci. Marcel od dwunastu lat jest wzorowym przykładem dla Vinka, a Vinnie zapowiada, że ma w planach prześcignąć go w braterskiej sztuce, gdy urodzi się Bruno. Obaj wręcz nie mogą się doczekać, aż maleństwo przyjdzie na świat. To długo wymodlone i upragnione dziecko, na które wszyscy niecierpliwie czekamy.
Marcel, mimo swoich ponad piętnastu lat, głęboko zadomowionej mutacji i śmiesznego, młodzieńczego zarostu na buzi, codziennie głaszcze brzuch i snuje opowieści o tym, co będą razem robić, gdy Bruno będzie już na świecie. Vinnie lubi głaskać brzuch, gdy mały ma czkawkę, czyli głównie wieczorami. Uspokaja go i każe mu wziąć głęboki oddech na kilka sekund. A mnie każe wtedy jeść coś słodkiego, żeby małemu szybko przeszło.
Rozczula mnie ta ich troska. Z ogromną wdzięcznością patrzę na nich, jak dorastają i stają się młodymi mężczyznami. Jeszcze niedawno tacy byli mali. Jeszcze niedawno to oni byli całkowicie ode mnie zależni, nieporadni, a za chwilę wyfruną z gniazda. Ech, jak ten czas szybko leci…
Nerwowe poranne pokrzykiwania zmieniły się już w wesołą pogawędkę. Słyszę, jak wszyscy trzej zawzięcie o czymś dyskutują, co chwilę śmiejąc się i żartując. Marcel opowiada o czymś, co ostatnio przeczytał, jak zwykle ma w rękawie jakieś ciekawostki. Słyszę dźwięki wyciąganych talerzy i czuję zapach świeżo parzonej kawy.
– Taka, jak lubisz. Z mlekiem i cukrem. Sobie i Vinkowi zrobiłem słabe latte. Mamie zrobię, jak się obudzi. Chociaż ona teraz nie powinna pić kawy.
Marcel jest już taki dojrzały. Jeszcze nie tak dawno trzeba mu było wszystko mówić, pokazywać palcem, prowadzić za rączkę. Teraz sam z siebie wyręcza nas w wielu domowych obowiązkach i pomaga, kiedy tylko może. Z każdym dniem jest coraz bardziej dorosły. Do tego wciąż świetnie się uczy, nadal marzy o tym, żeby zostać astronomem, i robi wszystko, co trzeba, w tym kierunku. Często powtarzam mu, jak bardzo jestem z niego dumna, i mam ogromną nadzieję, że on to wie i nie bierze tego za pustą gadaninę nadopiekuńczej matki. Bo ja naprawdę jestem z nich obu tak strasznie dumna! Czasami aż trudno mi uwierzyć w to, jak ogromne mam szczęście.
Powoli otwieram oczy. Czas dołączyć do chłopaków i pomóc im przy śniadaniu. Uwielbiam te nasze wspólne weekendowe poranki.
Przez chwilę jestem zdezorientowana. Nie wiem, co się stało. Dlaczego głosy ustały? Nie słyszę rozmów ani śmiechu, nie czuję zapachu kawy. Kładę rękę na brzuchu. Bruno jest na swoim miejscu, chyba usnął razem ze mną. Powoli analizuję sytuację. Vinnie i Radek najwyraźniej jeszcze śpią.
A Marcel? Marcel!
Silne, celne, dobrze już mi znane uderzenie w sam splot słoneczny odbiera mi oddech. Nie jestem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Spadam nagle, bezwładnie, jakby leżak się pode mną ugiął, rozjechał, zdematerializował. Dopiero po kilku sekundach bezdech i panika zamieniają się w cichy szloch. To był sen. To był tylko cholerny sen.
Marcel nadal nie żyje.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Spotkamy się po drugiej stronie tęczy
ISBN: 978-83-8373-230-5
© Karolina Prażmowska i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Płotka
KOREKTA: Bogusława Brzezińska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek