Spotkania z nagą małpą. Opowieści o zwierzętach - Jurszo Robert - ebook

Spotkania z nagą małpą. Opowieści o zwierzętach ebook

Jurszo Robert

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dzikie zwierzęta rzadko miewają imiona. Dostają je, jeśli natknęły się na ludzi i nawiązały z nimi bliższe relacje. Nie zawsze z własnej woli i niestety – tylko wyjątkowo na własnych prawach i z korzyścią dla siebie. Spotkanie z „nagą małpą”, jak nazwał człowieka biolog Desmond Morris, zwykle odmienia ich życie na zawsze, niekiedy w dramatyczny sposób. Ale zmienia też ludzi. Tych, którzy mieli z nimi styczność, i tych, którzy poznali ich historie z drugiej ręki.

Bohaterkami i bohaterami tej książki są delfin Peter, szympans Dawid Siwobrody, wilczyca Gundrun, łosza Matylda, żubr Wiking i Pan Gawron. Narratorem zaś Robert Jurszo, popularny dziennikarz i publicysta, miłośnik zwierząt i obrońca ich praw. Spotkania z nagą małpą to nie tylko katalog naszych przewin wobec „gatunków innych niż ludzki”. Autor daje nam również drugą szansę na spotkanie ze zwierzętami. Obyśmy zrozumieli, jak wiele nas z nimi łączy. I co musimy zrobić, by dla żadnej i żadnego z nas wspólne życie nie okazało się znowu koszmarem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 209

Oceny
4,0 (8 ocen)
4
2
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
emiliaannapiatek

Nie oderwiesz się od lektury

super, szczególnie dla osób lubiących formułę opowiadań
00
rudosylw

Nie oderwiesz się od lektury

Kiedy ci się wydaje że człowiek to stworzenie z natury dobre to musisz przeczytać tę książkę, wtedy zobaczysz ile jeszcze pracy przed nami. Gorąco polecam.
00
natalia_gr

Z braku laku…

Zabrakło mi tutaj rozwinięcia i pogłębienia głównego konceptu, a materiału na ten temat jest przecież mnóstwo. Nierówny był wybór tematów, mam wrażenie, że przypadki zagraniczne i polskie kompletnie od siebie odstawały, miały inną perspektywę.
00

Popularność




Moim psim towarzyszom:

Maksowi – za każdy wspólnie przebyty kilometr;

Frei i Kali – za każdy kilometr, który dopiero przed nami.

Sześć spotkań, czyli wstęp

Delfin butlonosy Peter, szympans Dawid Siwobrody, wilczyca Gudrun, łosza Matylda, żubr Wiking i Pan Gawron – to bohaterowie i bohaterki tej książki. Choć należą do różnych gatunków, wszystkie te zwierzęta łączy jedno: z woli własnej bądź nie zetknęły się z Homo sapiens. To ludzie nadali im imiona i pod tymi imionami stały się częścią również ludzkiej historii. Spotkanie z „nagą małpą”, jak nazwał człowieka biolog Desmond Morris, odmieniło ich życie, niekiedy w dramatyczny sposób. Ale zmieniło też ludzi, z którymi miały styczność.

To książka o spotkaniu raczej zwierząt pozaludzkich z ludźmi niż ludzi ze zwierzętami pozaludzkimi. W języku angielskim ten termin brzmi nieco zgrabniej: non-human animals. Na polski tłumaczy się to zwykle jako „zwierzęta nieludzkie”, „zwierzęta pozaludzkie” albo „zwierzęta inne niż ludzie”. Wybieram to drugie, bo pierwsze może mieć mylące moralne konotacje, a trzecie jest nieładne stylistycznie. Dlaczego w ogóle używam tego pojęcia? Ponieważ ludzie są po prostu jednym z wielu gatunków, kiedy zaś piszemy o „zwierzętach i ludziach”, to sugerujemy, że nasz gatunek jest czymś jakościowo innym od reszty zwierzęcego świata. Tymczasem nie ma tu żadnego dualizmu, Homo sapiens to jeden z liści na drzewie życia. Tego nauczyła nas Darwinowska teoria ewolucji, która odesłała w niebyt wywodzącą się z chrześcijaństwa hierarchiczną wizję rzeczywistości, gdzie człowiek stoi na czele stworzenia.

Takie ujęcie nie jest jedynie zabiegiem stylistycznym. Chciałem rozłożyć akcenty tak, by była to opowieść w większej mierze o innych gatunkach niż o naszym. By to one w tej relacji grały pierwsze skrzypce, nawet jeśli zostały w niej potraktowane jak przedmiot.

Najbardziej intrygujący wgląd w ich świat zyskujemy wtedy, gdy koncentrujemy się na określonej historii. Kiedy fakty dotyczące przynależności gatunkowej są raczej kontekstem, który pozwala nam zrozumieć dane zwierzę, ale nie redukują go do kolejnego egzemplarza gatunku. Są tacy, którzy twierdzą, że najpełniejszy obraz uzyskujemy wtedy, gdy przyglądamy się zwierzętom na pewnym poziomie ogólności, na przykład populacji czy gatunku. Pozwala nam to dokonywać statystycznych uogólnień, stawiać hipotezy i tworzyć teorie, które budują gmach nauki. Zastrzegam jednak, że to nie jest książka naukowa i nie pretenduje do tego miana, choć nieraz będę się tu odwoływał do wiedzy akademickiej. To opowieść o spotkaniach między konkretnymi zwierzętami – tymi ludzkimi i nie – oraz o tym, co z tych spotkań wynikło.

Dość łatwo jest zrekonstruować ludzką perspektywę w każdej z tych relacji. My, ludzie, pozostawiamy po sobie ślady: wspomnienia, zdjęcia, nagrania. Potrafimy opowiadać własne historie i je utrwalać. Natomiast nawet jeśli inne zwierzęta również umieją to robić w swoich systemach komunikacji – co w świetle obecnej wiedzy wydaje się wątpliwe – to nie potrafią nam tego przekazać, a może my nie potrafimy tego odczytać.

W tej książce próbuję – na tyle, na ile potrafię, nierzadko posiłkując się głosami ekspertów – zrozumieć, jak w spotkaniach i relacjach, o których tu mowa, odnalazły się zwierzęta inne niż człowiek i jak same je postrzegały. Czy uczyniłem to w sposób wiarygodny i przekonujący? Niech ocenią Czytelnicy. Nie mogłem jednak nie podjąć tego wyzwania. Próba zrozumienia doświadczeń bohaterów tej książki bez wniknięcia w świat ich uczuć i motywacji wydawała mi się bowiem pomysłem wybrakowanym. Gdybym miał ograniczyć się do przedstawienia fizycznych zachowań zwierząt pozaludzkich, ta historia byłaby co najwyżej suchym raportem z obserwacji behawiorysty. Wolę oskarżenie o to, że miejscami zanadto ponosi mnie wyobraźnia, niż niewygodne poczucie, że rezygnując z próby zrozumienia wewnętrznej perspektywy moich bohaterów, straciłem z oczu coś naprawdę ważnego.

Gdy zabrałem się do pisania, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że ta książka traktuje również, przynajmniej do pewnego stopnia, o śmierci. Dla Pana Gawrona kontakt z człowiekiem skończył się w najgorszy możliwy sposób, tak samo dla Petera; nie można wykluczyć, że dla Matyldy również. To połowa bohaterów tej książki. Nie chcę przez to powiedzieć, że dla dzikich zwierząt styczność z nami zawsze oznacza smutny koniec, trudno mi jednak odpędzić refleksję, że zbyt często bywamy śmiertelnym zagrożeniem dla innych zwierząt. Ta książka dostarcza niestety wielu argumentów na poparcie tej tezy.

Czytelnicy mają prawo mieć oczekiwania wobec tekstu, w końcu poświęcają czas na jego przeczytanie, przedkładając tę lekturę nad inne. Ale autorowi również wolno mieć w związku z tym jakieś nadzieje. Jaka jest moja? Jako dziennikarz większość swoich tekstów poświęcam dzikiej przyrodzie i jej ochronie, w szczególności ochronie dzikich zwierząt. Może zabrzmi to banalnie, ale piszę po to, by jak najwięcej tego świata udało się zachować na przyszłość. Mam nadzieję, że kiedy już poznacie historie Petera, Dawida, Gudrun, Matyldy, Wikinga i Pana Gawrona, nigdy więcej nie spojrzycie na dzikie zwierzęta, które spotkacie w swoim życiu, jak na anonimową biologiczną masę. Że zobaczycie w nich jednostki, które mają cele i pragnienia. Że zobaczycie życie, które zasługuje na trwanie i którego nie można odbierać z byle powodu. Które jest warte zachowania i, jeśli to możliwe, uratowania, choć – będzie tu o tym jeszcze mowa – nie za wszelką cenę.

1Peter. Romans, którego nie było

Penis delfina butlonosego w stanie wzwodu przypomina nieco mackę ośmiornicy. Jest gruby u nasady i ma cienką, zagiętą końcówkę, którą musi znaleźć wejście do pochwy samicy, by możliwe było zapłodnienie. Z technicznego punktu widzenia nie jest to wcale łatwe, ponieważ delfiny nie mają kończyn, którymi mogłyby się przytrzymać, by samiec spenetrował partnerkę, a do tego podczas stosunku unoszą się w wodzie, nie mają więc o co się oprzeć. Ale zważywszy na to, że są gatunkiem starszym od Homo sapiens, ten wynalazek ewolucyjny musi całkiem nieźle działać, i to już od milionów lat.

Jednak penis służy im nie tylko do kopulacji, której celem jest zapłodnienie, bo delfiny, podobnie zresztą jak ludzie (i przynajmniej jeszcze kilka innych gatunków), po prostu lubią seks – dla niego samego, a nie tylko po to, by się rozmnażać. W całkiem szerokim wachlarzu zachowań seksualnych tych zwierząt jest też masturbacja i trzeba przyznać, że w tej dziedzinie delfiny wykazują wręcz niebywałą kreatywność, być może największą ze wszystkich masturbujących się zwierząt, choć niektóre ich pomysły mogą szokować. W internecie można znaleźć nagranie z jakiegoś zoo czy delfinarium, na którym oglądamy słodkowodną inię wykorzystującą jako sztuczną pochwę… martwą rybę bez głowy. I nie jest to szczyt ich pomysłowości, neurobiolog David J. Linden w książce The Compass of Pleasure [Kompas przyjemności] podaje bowiem przykład delfina, który masturbował się owiniętym wokół penisa węgorzem.

Te przykłady mogą oczywiście budzić niesmak, ale subiektywne odczucia niewiele wnoszą do naszego zrozumienia seksualności tych zwierząt. Wydaje się, że delfiny nie mają uprzedzeń podobnych do naszych i satysfakcję seksualną potrafią osiągać przy użyciu przedmiotów i metod, które rozsadzają tabu obecne w różnych ludzkich kulturach. I nie widzą nic złego w tym, by robić sobie dobrze przy pomocy nie tylko żywej lub martwej ryby, ale też człowieka. Jak delfin o imieniu Peter, uczestnik przeprowadzonego w latach sześćdziesiątych eksperymentu lingwistycznego, w ramach którego chciano nauczyć te morskie ssaki mówić. By rozładować jego napięcie seksualne, które przeszkadzało w realizacji projektu, jego nauczycielka i opiekunka Margaret Howe Lovatt po prostu go masturbowała, czemu delfin chętnie się poddawał. Kiedy sprawa wyciekła do prasy, wybuchł skandal. A gdy po zakończeniu eksperymentu Peter, odseparowany od Lovatt, umarł w tajemniczych okolicznościach, zdaniem niektórych w wyniku samobójstwa, do popkultury przedostała się opowieść o romantycznej miłości delfina i kobiety. Moc tej historii jest tak silna, że nie zmienił tego nawet brytyjski film dokumentalny The Girl Who Talked to Dolphins1 [Dziewczyna, która rozmawiała z delfinami] Christophera Rileya z 2014 roku. Do dziś również w polskich mediach możemy przeczytać o kobiecie, która nie tylko „pokochała”, ale nawet „rozkochała w sobie” delfina, która nawet z nim „spała” czy po prostu „uprawiała seks”, a nawet że mieliśmy do czynienia z „miłością międzygatunkową”. Obliczone na sensację tytuły próbujące opisać te zdarzenia jako tandetną love story wypaczają sens historii Petera.

Delfiny fascynowały nas prawdopodobnie już od momentu, gdy zetknęliśmy się z nimi po raz pierwszy. Są obecne w mitach jako istoty boskie lub posłańcy bogów. Starożytni greccy żeglarze traktowali ich pojawienie się na horyzoncie jako dobry omen. Od setek lat gromadzone są również relacje o przypadkach pomocy, której delfiny udzieliły ludziom. O ile zawarta w Dziejach Herodota opowieść o uratowaniu poety i kitarzysty Ariona przez zachwycone jego śpiewem zwierzęta jest na poły mitologiczna, o tyle dziś mamy już dobrze potwierdzone relacje o podobnych zdarzeniach. Na przykład w 2004 roku w Nowej Zelandii grupa delfinów uratowała czterech pływaków przed rekinem – otoczyła ich kordonem, bijąc ogonami w wodę i uniemożliwiając drapieżnikowi atak. Niestety te spontaniczne akty altruizmu wobec ludzi są często wykorzystywane jako argumenty uzasadniające trzymanie delfinów w zamknięciu, by służyły do tak zwanej delfinoterapii, w imię fałszywego przekonania, że z natury pragną one pomagać ludziom. Przyczyny, dla których czasem udzielają nam pomocy, pozostają nieznane, a odpowiedź na pytanie o to, dlaczego to robią, dodatkowo komplikuje fakt, że bywają wobec nas napastliwe, a nawet agresywne.

Apogeum fascynacji tymi zwierzętami przypadło na wiek XX, kiedy pojawiły się techniczne możliwości naukowego ich badania. Obiektem szczególnego zainteresowania stał się mózg delfinów i, co za tym idzie, ich umysł. Jednym z największych fascynatów możliwości intelektualnych delfinów i innych waleni był doktor John C. Lilly. Zainteresował się nimi w 1949 roku, kiedy miał okazję na własne oczy oglądać zwłoki wyrzuconego na brzeg grindwala. Wielkość mózgu zwierzęcia zrobiła na badaczu tak ogromne wrażenie, że zapragnął poświęcić się badaniu tego organu. Pod koniec lat pięćdziesiątych zetknął się z delfinami w Marine Studios w Miami na Florydzie, w pierwszym oceanarium w historii, gdzie w niewoli trzymano butlonosy. Zachwyciła go zdolność tych ssaków do szybkiego uczenia się – literatura naukowa pełna jest opowieści o tym, do czego są zdolne delfiny, i chodzi tu nie tylko o banalne podbijanie piłki czy skoki przez obręcz. Z początku lat osiemdziesiątych pochodzi przywoływana przez Clive’a Wynne’a i Monique Udell w książce Tajemnice umysłów zwierząt relacja o delfinie, który sam z siebie nauczył się naśladować ruchy płynącej foki, żółwi, płaszczek i pingwinów. Do tego zaobserwowano też, jak za pomocą pióra mewy usuwał z okna basenu algi, naśladując nurka, który regularnie czyścił akwarium. Wydawał przy tym dźwięki przypominające te pochodzące z regulatora zaworu w akwalungu nurka, a nawet wypuszczał strumienie bąbelków podobne do tych, jakie wydostają się z aparatu tlenowego.

Badania z ostatnich dwudziestu lat potwierdziły zdolność butlonosów do posługiwania się narzędziami. Delfiny z australijskiej Zatoki Rekina korzystają z gąbek, którymi pomagają sobie, gdy szukają ryb ukrywających się w mule. Zakładają je na czubek pyska, by osłonić skórę podczas przeszukiwania dna. Inne badania wykazały, że podczas polowania używają muszli, a w dodatku potrafią uczyć się tego od siebie nawzajem. W czasach, gdy Lilly zaczynał badania nad delfinami, jeszcze tego nie wiedziano, ale to, co naukowiec już znał i widział, wystarczyło mu, by zrozumieć, że są to zwierzęta o imponujących zdolnościach intelektualnych.

Interesowały go przede wszystkim umysły delfinów, chciał poznać ich tajemnicę. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych doszło do zdarzenia, które zdefiniowało jego drogę badawczą na najbliższą dekadę. Podczas interakcji z jednym z delfinów Lilly i jego asystentka uznali, że próbuje on naśladować ich głosy. I, co najważniejsze, robi to z własnej nieprzymuszonej woli. To zaś oznaczało, twierdził Lilly, że delfiny starają się z nami spontanicznie porozumieć, zainicjować kontakt. Ujmując rzecz wprost: próbują mówić po angielsku. Z tego olśnienia zrodziła się wydana w 1961 roku książka Man and Dolphin [Człowiek i delfin], która była – Lilly zresztą sam tak to nazwał – wyrazem wiary w to, że „zarówno my, jak i one jesteśmy wystarczająco inteligentni, by przełamać barierę komunikacji międzygatunkowej między tymi bardzo różnymi umysłami”2. Badacz uznał zatem, że spróbuje nauczyć delfiny mówić w języku Szekspira. Książka stała się bestsellerem, a pomysł Lilly’ego pobudził wyobraźnię czytelników.

Saint Thomas to niewielka wyspa będąca częścią archipelagu Wysp Dziewiczych. W XVII wieku przejęli ją Holendrzy, potem zaś Duńczycy, którzy założyli tu Duńską Kompanię Zachodnioindyjską, zajmującą się drenażem zasobów wyspy i jej mieszkańców. Jeszcze w XVII wieku na krótko władzę na wyspie przejęli piraci, jednak w drugiej połowie XVIII wieku duńska kolonia była już ważnym ośrodkiem handlu niewolnikami i eksporterem rumu. Od lat sześćdziesiątych XIX wieku jej przejęciem zainteresowany był rząd Stanów Zjednoczonych – ostatecznie Amerykanom udało się odkupić wyspę w 1917 roku za 25 milionów dolarów. Dziś Saint Thomas jest częścią Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych, terytorium zależnego USA.

To właśnie tam Lilly w ramach swojego projektu, którego celem było nauczenie delfinów mówienia po angielsku, zbudował willę i utworzył w niej ośrodek badawczy. Na parterze budynku zwanego Domem Delfinów znajdował się basen dla tych zwierząt. Skonstruowano go w taki sposób, by mogła przez niego przepływać woda morska, co pozwalało utrzymać higienę. W ścianę basenu wmontowano duże okrągłe okno, przez które można było obserwować delfiny. Basen miał być miejscem ich odpoczynku, na górnych piętrach zorganizowano zaś laboratorium. Do transportu delfinów między basenem a przestrzeniami badawczymi służyła specjalna winda.

Wszystkie delfiny, które przywieziono do instytutu na wyspie Saint Thomas, pochodziły z Marine Studios. Było ich troje – dwie samice, Pamela i Sissy, oraz jeden samiec, czyli Peter. Dojrzała Sissy, największa z całej trójki, miała opinię bardzo towarzyskiej. Chętnie wchodziła w kontakt z ludźmi, określano ją wręcz jako natrętną i głośną. „Jakby dawała przedstawienie”, mówili o niej opiekunowie. Inaczej Pamela – była wycofana i unikała kontaktu z badaczami. Mary, ówczesna żona Johna Lilly’ego, opowiadała w filmie The Girl Who Talked to Dolphins, że minął rok, zanim Pamela w ogóle pozwoliła się jej dotknąć. Peter za to był młodym, niedojrzałym samcem. Zdaniem Margaret Lovatt okres, kiedy zaangażowano go w projekt, pokrył się z czasem jego dojrzewania płciowego, co miało poważne konsekwencje.

Całą trójkę wykorzystywano wcześniej przy kręceniu filmu Flipper.Trafił na ekrany w 1963 roku i opowiadał o przyjaźni delfina z synem rybaka, chłopcem o imieniu Sandy, który uratował zranione harpunem zwierzę i nadał mu tytułowe imię. Pomysł, by delfin został bohaterem filmu, chwycił, więc szybko powstał sequel, a potem serial, emitowany od 1964 do 1967 roku. W latach 1995–2000 nakręcono nowy serial, a w 1996 roku kolejny film fabularny, wyreżyserowany przez Alana Shapiro. Jedną z głównych ról zagrał tam młody Elijah Wood, którego dopiero czekała sława związana z rolą Froda Bagginsa w ekranizacji Władcy Pierścieni. Wiadomo, że Flippera zagrały trzy delfiny – Jake, Fat Man i McGyver – choć, co znamienne, serwisy filmowe nie wymieniają ich w obsadzie. W 1963 roku drzwi do kariery filmowej, nawet jeśli przymusowej, zostały przed Pamelą, Sissy i Peterem zamknięte – przynajmniej na jakiś czas. Teraz bowiem delfini tercet miał się stać przedmiotem jednego z najdziwniejszych eksperymentów w historii nauki.

Dziś może nam się to wydawać naiwne, ale w połowie XX wieku zupełnie poważnie uważano, że niektóre zwierzęta można nauczyć mówienia w jakimś ludzkim języku, na przykład po angielsku. Do chwili, gdy John Lilly rozpoczął własny projekt, podjęto już przynajmniej kilka takich prób – i wszystkie dotyczyły małp człekokształtnych.

Pierwsze starania w tym zakresie podjął na przełomie XIX i XX wieku Amerykanin William Henry Furness III. Choć z wykształcenia był lekarzem (a dokładniej chirurgiem), spełniał się przede wszystkim w podróżach i badaniu dalekich kultur. Podczas jednej z wypraw zawitał na Borneo, gdzie zebrał materiały do książki o ludzie Kayan, znanym z rajdów na sąsiadów, z których wojownicy przynosili ich ścięte głowy. Furnessa zafascynowały również orangutany. Jednego nawet przywiózł ze sobą do Stanów, potem kupił i sprowadził kolejnego, a do tego jeszcze dwa szympansy. Po sześć godzin dziennie uczył zwierzęta angielskiego, jednak niemal bez postępów, jeśli nie liczyć orangutana, który po półrocznym treningu nauczył się wymawiać słowo „papa”, a potem jeszcze „cup”. Do treningu językowego Furness używał kościanej łopatki: naciskał nią język zwierzęcia, starając się odpowiednio go ułożyć. Tak samo szkolił swoje szympansy – już bez żadnych sukcesów.

Kolejną próbę podjęła Augusta Maria Daurer Hoyt. Na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku zajęła się osieroconą goryliczką. Sierotą uczynił ją mąż Augusty Marii, pracownik Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej z siedzibą w Nowym Jorku, gdy podczas wyprawy do Afryki zastrzelił matkę zwierzęcia; podejmując się wychowania małpy, żona próbowała w jakiś sposób odkupić jego fatalny postępek. Po pewnym czasie wraz ze swą podopieczną przeniosła się na Kubę. Owocem tego eksperymentu wychowawczego była książka Toto and I: A Gorilla in the Family [Toto i ja. Goryl w rodzinie]. Pani Hoyt nigdy nie zdołała nauczyć gorylicy wypowiadania choćby jednego słowa, choć zarzekała się, że Toto rozumie tyle, ile dzieci w podobnym wieku. Nikt nigdy tego nie zweryfikował. Później próby uczenia małp człekokształtnych ludzkiej mowy podejmowali profesjonalni psychologowie. Pierwszymi byli Winthrop i Luella Kelloggowie. Interesowały ich przypadki „dzikich dzieci”, niekiedy zwanych też wilczymi – odizolowanych od ludzi, żyjących w dziczy, co do których istniało podejrzenie, że zostały odchowane przez dzikie zwierzęta, i które po powrocie do społeczeństwa miały problem z nauczeniem się języka. To właśnie ta ostatnia kwestia była obiektem szczególnego zainteresowania Kellogów. Postanowili oni przeprowadzić odwrotny eksperyment: przyjęli pod swój dach młodą małpę, by sprawdzić, czy zacznie sama z siebie naśladować ludzką mowę. Siedmiomiesięczną szympansicę o imieniu Gua otrzymali w 1931 roku od psychologa Roberta Yerkesa, wtedy już żywej legendy prymatologii. Profesor zapalił się do tego pomysłu i przekazał im zwierzę z mieszczącego się na Florydzie ośrodka, którym kierował. Funkcję grupy kontrolnej w eksperymencie Kellogów pełnił ich dziewięciomiesięczny syn Donald. Psychologowie uznali, że wychowają Guę razem z nim, starając się nie faworyzować żadnego z dzieci, i będą obserwować ich rozwój oraz postępy w nauce języka. Dlatego szympansica – tak samo jak Donald – była karmiona jak dziecko, ale też myta, ubierana i obdarzana pieszczotami, a do tego czytano jej bajki. Na zdjęciach możemy zobaczyć ją zawiniętą w becik, siedzącą w dziecięcym foteliku, wykręcającą numer telefonu, jedzącą łyżką, bawiącą się piłką z Donaldem i ciąganą w wózku. Małżeństwo badaczy zauważyło, że Gua rozwija się szybciej od Donalda. Lepiej radziła sobie fizycznie, po kilku miesiącach samodzielnie otwierała drzwi. Szybciej też chwytała polecenia językowe. Natomiast coś dziwnego zaczęło się dziać z chłopcem. Choć umiał chodzić, zanim Gua trafiła do domu Kelloggów, teraz znów czołgał się i raczkował. Zaczął też gryźć ludzi, co podpatrzył u swojej szympansiej „siostry”. Co jednak najgorsze, w wieku dziewiętnastu miesięcy właściwie nie mówił, jeśli nie liczyć trzech słów, których się nauczył. Znacznie bardziej imponujący był natomiast jego zestaw szympansich głosów. Donald zaczął bardziej upodabniać się do szympansa niż Gua do człowieka – i w tej sytuacji Kelloggowie zdecydowali się przerwać eksperyment. W książce The Ape and the Child [Małpa i dziecko], która podsumowywała ich trwające dziewięć miesięcy próby, zaznaczyli, że choć uważają, iż Gua nauczyła się znaczenia około siedemdziesięciu słów, to jednak nigdy sama z siebie żadnego nie wypowiedziała. Odesłano ją z powrotem na Florydę, do prowadzonego przez profesora Yerkesa ośrodka badań ssaków naczelnych. Tam po kilku miesiącach umarła na zapalenie płuc.

Historia badań zna jeszcze jedno amerykańskie małżeństwo, które podjęło próbę nauczenia szympansa języka angielskiego – na początku lat pięćdziesiątych Keith i Cathy Hayesowie przyjęli do swojego domu małą, dopiero co urodzoną szympansicę. Dali jej na imię Viki. Byli bardzo podekscytowani tym, że młoda małpa wydaje dźwięki zbliżone do gaworzenia, jednak w czwartym miesiącu życia Viki przestała to robić. Później we współpracy z logopedą udało się nauczyć ją wypowiadania zaledwie czterech słów: „mama”, „papa”, „up” oraz „cup”. Nie były to oszałamiające rezultaty, a do tego Viki używała słów „mama” i „cup” w kontekstach wskazujących na to, że nie rozumie ich sensu. Jak podaje Łukasz Kwiatek w książce Przemów, a cię ochrzczę. O małpach wychowanych na człowieka, w której znajdziemy także obszerny przegląd innych prób nauczenia ssaków naczelnych mówienia po angielsku, Viki mówiła „mama” za każdym razem, gdy nie potrafiła sobie poradzić z jakimś problemem3. Wydaje się, że w ten sposób próbowała po prostu zwrócić na siebie uwagę. Szympansica umarła przedwcześnie, prawdopodobnie na wirusowe zapalenie mózgu, w domu Hayesów.

Wraz z Viki skończyła się epoka prób nauczenia małp człekokształtnych ludzkiej mowy. Do badaczy zaczęło docierać, że nawet jeśli małpy rozumieją coś z tego, co do nich mówimy, to samo artykułowanie przez nie ludzkich dźwięków jest niemożliwe z powodu budowy ich aparatu głosowego. Szympansia krtań ewoluowała do wydawania krzyków i pohukiwań, a nie do recytowania wierszy angielskich romantyków. Dlatego w kolejnych latach starano się uczyć je komunikacji z ludźmi za pomocą wizualnych symboli albo języka migowego i dopiero to zaczęło przynosić pewne sukcesy, które pokazywały, że do pewnego stopnia małpy są w stanie skutecznie się nimi posługiwać, nawet jeśli ich artykulacje nie są zbyt bogate i złożone.

Była też druga strona medalu, o czym badacze rzadko wspominali – wpływ procesu nauczania i socjalizacji wśród ludzi na coś, co można by nazwać poczuciem tożsamości małp człekokształtnych. Roger Fouts, czyli jeden z badaczy mających największe osiągnięcia w uczeniu szympansów języka migowego, wspominał w swojej książce Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi, kim jesteśmy, jak po raz pierwszy zawiózł posługującego się amerykańskim językiem migowym szympansa Ally’ego na wyspę w jednym z ośrodków badawczych, gdzie żyły inne uczone takiego sposobu komunikacji małpy tego gatunku. Gdy wyszli z łodzi, powitała ich szympansica Washoe, która zamigała do Ally’ego. Fouts pisał:

Ally nie odpowiedział jej. Zamarł jak posąg, patrząc na Washoe w taki sposób, w jaki każdy z nas patrzyłby, gdyby spotkany gdzieś pies odezwał się do niego niespodziewanie ludzkim głosem. Mogę się jedynie domyślać, że nagle błysnęło mu w głowie: „Jestem jednym z nich!”. Skutkiem tego stał się natychmiastowy kryzys tożsamości4.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

1 Peter. Romans, którego nie było

1 Film można znaleźć w internecie, a jego obszerny opis pióra samego reżysera można przeczytać w tekście: Christopher Riley, The dolphin who loved me: the Nasa-funded project that went wrong, „Guardian”, 8.06.2014; bit.ly/44ahLBk, dostęp: 17.06.2023. Wszystkie cytowane tu wypowiedzi Margaret Howe Lovatt pochodzą z filmu Rileya. Nie udzieliła ona żadnego innego wywiadu na temat wydarzeń w Domu Delfinów.

2 John C. Lilly, Man and Dolphin, Garden City: Doubleday & Company, 1961, s. 84.

3 Łukasz Kwiatek, Przemów, a cię ochrzczę. O małpach wychowanych na człowieka, Kraków: Copernicus Center Press, 2017, s. 25.

4 Roger Fouts, Stephen Tukel Mills, Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi, kim jesteśmy, przeł. Andrzej Jankowski, Poznań: Media Rodzina, 1999, s. 201, 202.

Copyright © 2023 by Robert Jurszo

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Filtry, 2023

Wydanie I, Warszawa 2023

Opieka redakcyjna: Dariusz Sośnicki

Redakcja: Justyna Chmielewska

Korekty: d2d.pl

Projekt okładki: Marta Konarzewska / konarzewska.pl

Projekt typograficzny, skład i redakcja techniczna: Robert Oleś

Przygotowanie e-booka: d2d.pl

Podstawą rozdziału Siwobrody. Szympans, który zmienił definicję człowieka jest artykuł Siwobrody nauczyciel, opublikowany w numerze 12/2021 „Magazynu Pismo”.

Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.

ul. Filtrowa 61 m. 13

02-056 Warszawa

[email protected]

www.wydawnictwofiltry.pl

ISBN 978-83-968113-8-7