Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jego życiorys jest gotowym scenariuszem sensacyjnego serialu. Gdyby żył do dziś, zapewne jako celebryta pozwalałby się fotografować na czerwonym dywanie.
Karierę zaczynał na początku lat 70. jako bramkarz w trójmiejskim nocnym klubie „Lucynka”. Szybko awansował do kultowego „Maxima" w Gdyni.
Jego ambicje sięgały jednak dalej; zorganizował grupę przestępczą przemycającą na skalę przemysłową kradzione samochody z Niemiec i Austrii do Polski.
Wyemigrował do Niemiec w połowie lat 80., skąd nadal kierował przemytniczym procederem. Za jazdę kradzionym super audi, w 1989 roku trafił za kratki do słynnego berlińskiego Moabitu. Niemiecki model resocjalizacji nie był jednak stworzony dla niego. Uciekł po kilku miesiącach - zamienił się ubraniami z bratem podczas pierwszego widzenia.
Wkrótce do legendy przeszedł także nielegalny powrót „Nikosia" do Polski przez Austrię na początku lat 90., brawurowe wymknięcie się z policyjnego „kotła” w Krakowie w 1992 roku oraz nie mniej sensacyjna ucieczka z policyjnego konwoju w Warszawie, jeszcze w tym samym roku.
Wchodził w szemrane i legalne biznesy, otwierał kluby, przyjaźnił się z aktorami i grał w filmie, aż wreszcie 24 kwietnia 1998 roku, w trójmiejskim klubie „Las Vegas” zamaskowany zamachowiec wystrzelił do niego z najbliższej odległości sześć pocisków. Gangstera nie uratowała nawet kamizelka kuloodporna.
Tadeusz Batyr - całe życie związany z Trójmiastem, któremu przygląda się z wielu różnych perspektyw. Analizuje ważne dokumenty, dużo czyta i rozmawia z ludźmi. Pisze książki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 253
Okładka
Fahrenheit 451
Zdjęcie na okładce
Viacheslav Iakobchuk©Fotolia.com
Zdjęcia na 4 stronie okładki
© Mikołaj Bujak
Wszystkie fotografie w niniejszej publikacji pochodzą
ze zbiorów Tadeusza Batyra.
Redakcja i korekta
Barbara Manińska
Dyrektor projektów wydawniczych
Maciej Marchewicz
Skład i łamanie
TEKST Projekt
ISBN 978-83-950193-9-5
Copyright © by Tadeusz Batyr
Copyright © by Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydawca
Zona Zero Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22836 54 44, 877 37 35
faks 22877 37 34
www.zonazero.pl
e-mail: [email protected]
Konwersja
Monika Lipiec
Wstęp
Nie znam duszy zbrodniarza, znam natomiast
duszę człowieka porządnego – jest straszna.
Blaise Pascal
Pedantyczne zacieranie śladów prowadzonej działalności to jedna z podstawowych zasad profesjonalnych grup przestępczych. Tym różnią się od przedstawicieli wszelkich kultur, grup i środowisk zamieszkujących ziemię od tysięcy lat. Od wszystkich struktur konspiracyjnych, które mając przekonanie, że walczą o słuszną sprawę, nawet otoczeni tym czy tamtym imperializmem lub totalitaryzmem, wytwarzają skrycie przechowywane dokumenty czy druki ulotne. Robią to po to, aby świadczyć o swoim trwaniu, komunikować się z tymi, którzy ich potrzebują, lub po prostu – dla potomnych, aby ich przekonać, że opisana walka miała sens. Spisek, kradzież, morderstwo i każda inna forma przestępcza wyklucza pragnienie pozostawienia po sobie śladów.
No tak, ale dokumenty wytwarzają przecież organa, które przestępców ścigają, które ich aresztują, oskarżają, w końcu sądzą i skazują (o ile się uda). I tutaj również pojawia się problem. Zawodowi przestępcy to także zawodowi kłamcy. Jest to świat, do którego wchodząc, rezygnujemy z zasad etyki. Jej substytutem staje się rywalizacja na zarobione pieniądze, skradzione fury czy coraz piękniejsze kobiety. Świat, w którym kłamstwo jest obowiązkiem, wprowadzenie w błąd cnotą, a każdy kolejny oszukany frajer stanowi trofeum.
Historii, która pojawia się na kartach tej książki, nie da się więc opowiedzieć na podstawie obiektywnych faktów, wiarygodnych relacji i wartościowych źródeł. Choćby analizowane w tysiącach stron protokoły przesłuchań „bohaterów” tej książki są zapisem teatralnej sztuki, znajdującej się poza zasięgiem percepcji „ludowych” milicjantów. Co wobec tego może zrobić zawodowy historyk, który chciałby napisać książkę o przestępcach? Jak poradzić sobie z sytuacją kipiącego kłamstwa i regularnego zacierania śladów? Odpowiedź jest jedna – napisać książkę popularną, nie naukową. A badawczy zmysł skrupulatności i rzetelności uzupełnić o chłodny dystans i świadomość narracyjnej porażki obiektywnej prawdy w zderzeniu ze światem kłamstwa.
Przytaczane co najmniej od trzydziestu lat w prasie, filmach oraz w wieści gminnej sensacyjne wątki z życia gangstera Nikodema Skotarczaka sprawiły, że stał się on postacią legendarną. „Nikoś” to uosobienie świata przestępczego PRL-u, który w przeciwieństwie do III RP oczekiwał od fachowych przestępców kreatywności, a nie brutalności. „Nikoś” to nie tylko przestępca, ale także celebryta, biznesmen, hojny przyjaciel i dobry ojciec – fundator kilku dobrze prosperujących do dziś biznesów. Jako że został zastrzelony w kwietniu 1998 roku przez nieustalonych do dziś sprawców, nigdy nie opowiedział światu o swojej drodze do „legendy”. A ponieważ nie opowiedział, to inni opowiadali tę historię za niego – każdy w swoim interesie, każdy wyciągając na światło dzienne inne szczegóły, coraz to nowe legendy i zmienione – często świadomie – fakty. Dlaczego piszę tę książkę? Łudzę się, że pomoże ona uporządkować powszechną wiedzę i choćby zasygnalizować, która z powtarzanych przez różne środowiska historii ociera się o prawdę, a która nie… Książka ta nie jest biografią najbardziej znanego polskiego gangstera. Historię przeżywa się przecież raz, opisuje się ją wiele razy…
Śmierć w burdelu
24 kwietnia 1998 roku. Południe. Zjazd z obwodnicy Trójmiasta na wysokości gdyńskiej dzielnicy Chwarzno. Przed klubem nocnym Las Vegas zbiera się tłum gapiów. Na miejsce przybywa prokurator rejonowy z Gdyni Janusz Kaczmarek oraz dziennikarze. Musiało stać się coś ważnego. To w tym lokalu przed kilkoma godzinami skończyła się imieninowa impreza Wojciecha Kurowskiego, współwłaściciela firmy ubezpieczeniowej Hestia. Popularny „Kura” imieniny spędzał w towarzystwie przyjaciela z młodych lat, potem wspólnika w legalnych i nielegalnych interesach – Nikodema Skotarczaka „Nikosia”. Przyjaciele byli z żonami.
Podkomisarz Robert Miller z Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku poinformował oficjalnie, że w klubie Las Vegas około godziny 12.20 doszło do strzelaniny. W tym zamykał się cały komunikat. Wiadomo jednak, że do klubu wpadło dwóch zamaskowanych mężczyzn, jeden z nich był w ciemnych spodniach. Wiedzieli, gdzie się kierować. Po lewej stronie od głównego wejścia znajdował się bar, przed nim sala bankietowa wyposażona we właściwe dla tego typu lokali skórzane fotele i doniczkowe palmy – dodające burdelom w latach dziewięćdziesiątych posmaku egzotycznego luksusu. Sala kończyła się skromną, ale szykowną, wyłożoną lustrami sceną. Z lewej strony sceny VIP room, pokój dla gości specjalnych, wyjątkowych. By do niego wejść, należało minąć pełen błyskotek ślepy korytarz. Pokój ciasny – znów skórzane sofki, czarny glazurowy stół. W tym pokoju nieustaleni do dziś zabójcy wpakowali śmiertelną kulę w głowę Nikodema Skotarczaka. „Kura” został trafiony w nogę i okolicę pachwiny. Podczas gdy „Nikoś” padł martwy na schodki prowadzące do VIP roomu, jego przyjaciel po pewnym czasie zdołał wydostać się z pokoju – to najprawdopodobniej jego krew znalazła się w korytarzu...
Właściciel sklepu znajdującego się obok Las Vegas tak zapamiętał moment tuż po egzekucji: „Usłyszałem jakiś krzyk. Kobieta krzyczała, że zastrzelili «Nikodema», ja ją pytam, jakiego «Nikodema», czy tego słynnego. Ona krzyczała »proszę dzwonić, proszę dzwonić – zabili dwóch, dwóch ludzi zabitych«. Zadzwoniłem na policję, dałem jej słuchawkę, a ona mówi, że zabili dwóch ludzi i proszę przysłać dwie karetki. Ja się nic nie dopytywałem, dałem jej tylko wodę, usiadła i cały czas kołatała się, pokazywała, że ma krew na plecach, sytuacja była nieciekawa”.
Oglądam ciało „Nikosia” sfilmowane dokładnie godzinę po śmierci. Jeszcze parę lat po zabójstwie Skotarczaka, dzięki policyjnemu przeciekowi, kaseta będzie krążyła w świecie przestępczym jako rarytas. Każdy przestępca będzie mógł ją kupić za jedyne 50 dolarów i obejrzeć ciało znienawidzonego lub szanowanego kolegi z branży. Tymczasem na kamerze wideo widać datę „24 kwietnia 1998, 13.20”. Prawa skroń przytulona do bocznej ściany, lewa roztrzaskana i zakrwawiona, widać wylot kuli. Czarne dżinsy, czarny podkoszulek, na wieszaku czarna skóra – strój bardziej żałobny niż imprezowy. W lewej ręce, na której uwagę przyciąga srebrny zegarek Cartier Santos, „Nikoś” ściska niezidentyfikowany przedmiot przypominający talię kart lub papierosy. Choć to truizm, w pierwszym momencie sfilmowana śmierć wygasza w ofierze nawet wspomnienie cech, z którymi była kojarzona jeszcze godzinę wcześniej. Tej emocji ulegli też filmujący, z których pracy korzystam. „Taki mocny gościu był nie? No właśnie, i o to chodzi – taki mocny. A tak go zrobili – jak harcerza. Dokładnie, jak harcerza” – słyszę w tle nagrania, które miało zostać zniszczone. Policjanci, kamerzyści i prokuratorzy mają jednak świadomość, że śmierć Skotarczaka nie rozwiązuje problemu przestępczości zorganizowanej. Widzę tylko ich nogi i buty, ale słyszę dokładnie, co mówią: „To jest jak z chwastami – jednego wyrwiesz, a zaraz na jego miejsce drugi wyrasta. Tego się nie da wyplenić”. Na sam koniec głos niby rozsądny, słuszny, ale spóźniony co najmniej o godzinę, która w tym wypadku oznacza całe życie: „Mógł sobie wyjechać na Zachód, kupić kawałek wyspy i spokojnie żyć. Ale natura ciągnie wilka do lasu”. Zamiast kawałka wyspy i spokojnego życia gangsterskiego emeryta był czarny foliowy worek. Potem podniosło go czterech niechlujnie ubranych panów i zapakowali go do czarnej limuzyny Volvo z dużym napisem Zakład Pogrzebowy „Orszak”.
Ta książka nie sili się na poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, kto zlecił zabójstwo i kto pociągnął za spust. Od lat bezradna jest tu prokuratura, błądzą dziennikarze, stawiając kolejne, coraz mniej prawdopodobne hipotezy. Jest jednak cień nadziei na rozwiązanie zagadki śmierci pomorskiego gangstera-celebryty. Ową nadzieję rodzi fakt, że Prokuratura Regionalna w Gdańsku ostatecznie odmówiła wydania jakichkolwiek informacji dotyczących śmierci Skotarczaka – nieoficjalnie mówi się, że są blisko zabójców, że jedna z hipotez nabiera realnych kształtów. Ciekawe, która… Czy ta, że zabójstwo „Nikosia” zlecić mieli szefowie łódzkiej „Ośmiornicy”, którym przeszkadzał w zarobieniu 1,5 miliona złotych na porwaniu biznesmena z Opoczna? A może morderstwo zlecili gangsterzy z Pruszkowa, którym „Nikoś” miał być dłużny pokaźne pieniądze, a może „Krakowiak”, od którego planował rzekomo przejąć narkotykowe biznesy na południu Polski? W grę wchodzi też biznesowa zazdrość „króla spirytusu” – „Carringtona” z Dolnego Śląska. Jego były wspólnik „Lelek” wszedł w układ z „Nikosiem”, co dla „Carringtona” okazało się niekorzystne. Czy mógł zlecić zabójstwo? Raczej nie. Ale hipoteza pozostaje. Wreszcie wciąż aktualny jest scenariusz śmierci Skotarczaka jako skutek jego zaangażowania w zabójstwo komendanta głównego policji, generała Marka Papały. Podobno śledczy planowali aresztować „Nikosia” w tej sprawie, co dla jego współpracowników łączyć się mogło z ryzykiem ujawnienia konsorcjum killerów. Jest też teza bardziej lokalna – śmierć „Nikosia” jako próba przejęcia wpływów w całym Trójmieście przez młodszego kolegę po fachu – Daniela Zacharzewskiego „Zachara”. Ci, co znali obu trójmiejskich gangsterów mówią, że to niemożliwe. Ale trop dla prokuratury pozostaje. Znalazł się nawet jeden cyngiel samozwaniec. Do zabójstwa „Nikosia” przyznał się wprost Siergiej Sienkiv. Ten sam, który pudłował niemiłosiernie podczas próby zabójstwa biznesmena Macieja Nawrockiego. Z kolei tuż po nieudanym zamachu – jak wspominali w śledztwie jego koledzy – „trząsł się jak galareta”. Wcześniej i później ten sam Siergiej regularnie łamał przestępcze BHP. Raczej nie byłby w stanie skutecznie zdjąć z tego świata doświadczonego urka. Ba, nie był nawet w stanie – podczas wizji lokalnej – przywołać podstawowych faktów z rzekomego wykonania wyroku na Skotarczaku. W końcu do opinii publicznej nie przedostały się jeszcze co najmniej dwie hipotezy. Żywo powtarzał je w kolejnych latach, a czasem powtarza do dziś trójmiejski półświatek. Jak widać, złożony zapis kolejnych niewiadomych nie przybliża nas ani o krok do wyjaśnienia zagadki śmierci Nikodema Skotarczaka. Jedno jest pewne – w 1998 roku „Nikoś” miał wielu wrogów i konkurentów, z których co najmniej kilku miało interes w tym, aby zginął. Stąd też 28 kwietnia 1998 roku wieczorem w co najmniej kilku knajpach, nie tylko w Trójmieście, słychać było huk strzelających szampanów… Krótko po śmierci „Nikosia” do klubu Sierra w Pruszczu Gdańskim zjechała wierchuszka świata przestępczego Trójmiasta. Był to festiwal przestępczej różnorodności – grupy starych recedesów i worów przemieszane z młodymi wilkami, szefowie gangów złodziei wszystkiego, bardziej wpływowi bramkarze z dyskotek, białe kołnierzyki. Ładne, zadbane, opalone twarze i sylwetki groźnych przestępców typu laluś tuż obok skupionych i zmarszczonych mężczyzn anatomią przywołujących skojarzenie z najbardziej znaną postacią z powieści Victora Hugo. Grubo ponad sto osób. Mimo dobrych nastrojów część środowiska, szczególnie ta bardziej doświadczona, nie miała złudzeń, że to miłe kwietniowe spotkanie „odbyło się z inicjatywy policyjnych hintów, którzy obawiali się wojny gangów o «Nikosiową» legendę i niektóre wpływy. Oni muszą mieć kogoś, z kim się komunikują, dogadują i kontrolują podziemie”. Rzeczywiście, z przebiegu spotkania wynikało, że jego celem jest wybranie jednego capo di tutti capi, który zapanuje nad gorącym żywiołem chłopców z Trójmiasta. „Filmów się, kurwa, naoglądali i chcieli jak w sycylijskiej mafii wybrać jakiegoś szefa, który będzie rozstrzygał o podziałach w miejskich biznesach. To było i śmieszne, i straszne. Ale ja miałem świadomość, że takiego szefa na drugi dzień już chwycą psy i będą z niego robić pas transmisyjny” – mówi mi po latach jeden z gości klubu Sierra. Prognozowane zagrożenia nie przeszkodziły w realizacji wiadomo gdzie rozpisanego scenariusza. W duchu demokracji i poszanowania praw większości świat przestępczy Trójmiasta po śmierci „Nikosia” wybrał jego następcę. A właściwie pełniącego obowiązki (sic!) szefa podziemia. Został nim rozbudzający w tym czasie wyobraźnię nie mniej niż „Nikoś” popularny „Tygrys” ze Stogów.
Nie radość, a smutek dominował podczas katolickiego pogrzebu 44-letniego Nikodema Skotarczaka. Pogrzeb odbył się na gdańskim cmentarzu Srebrzysko 30 kwietnia 1998 roku. Ceremonię pogrzebową poprzedziła msza żałobna w katedrze oliwskiej. Celebrujący mszę ksiądz kanonik Mirosław Paracki nie wygłosił tego dnia kazania. Zgodnie z ustaleniami z rodziną liturgię wypełniło czytanie ewangelii, bez kazania. Zgodę na katolicki pogrzeb i mszę w katedrze – jak pisano w prasie i informowano w telewizji – wydał sam metropolita, arcybiskup gdański Tadeusz Gocłowski. Nie potwierdza tego jednak ksiądz Paracki, który tłumaczy: „Pogrzebów się nie odmawia, tym bardziej jeśli chodzi o kogoś, kto chodził do kościoła – tak było według moich informacji w tym wypadku. Proboszcz parafii Nikodema Skotarczaka poprosił rodzinę, aby decyzję w tym wypadku podjęła kuria. Kanclerz, być może po konsultacji z arcybiskupem, przekazał mi, że mam sprawować posługę na tym pogrzebie”. I tak się stało…
Na cmentarny parking zajechały luksusowe samochody z rejestracjami z różnych stron Polski i Europy. W ostatniej drodze gangstera udział wzięły tłumy mieszkańców Trójmiasta. Wśród nich bramkarze z dyskotek, biznesmeni, sportowcy, złodzieje, w końcu zwykli gapie, którzy „Nikosia” znali tylko z gazet. Tuż za trumną, obok pogrążonej w smutku rodziny – ojca, żon i dzieci, maszerował Ryszard Glinkowski „Tata” – przyjaciel „Nikosia”. Za kilka miesięcy, dokładnie 9 września 1998 roku, podzieli los właśnie grzebanego kolegi – zostanie zastrzelony w budce telefonicznej w Gdyni. Wokół najbliższych, w ciemnych okularach znani ochroniarze z najlepszych gdańskich klubów, kantorów i dyskotek. Widać, że są w pracy. Po latach pytam jednego z nich: co właściwie ochranialiście na pogrzebie? Odpowiada: „Edyta, ówczesna żona «Nikosia», nie chciała, żeby ktoś składał kondolencje, mieliśmy jej to zapewnić, nie chodziło o nic innego”. Nie było kondolencji, nie było też przemów – uroczystość rozpoczął i zakończył ksiądz kanonik Mirosław Paracki. Po drugiej stronie żałobników, gości i gapiów rzesza fotografów, dziennikarzy i kamery telewizyjne. To dzięki nim widzimy, jak żałobny tłum szepcze fragment najważniejszej dla katolików modlitwy: „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”.