Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Z początku byli partnerami i zawiązali swego rodzaju sojusz, wkrótce jednak stali się największymi wrogami w dziejach. Nigdy się nie spotkali, ale oczywiście jeden uważnie śledził wszelkie posunięcia drugiego, a nawet podziwiał jego bezwzględność. Przez sześć lat ich losy były nierozerwalnie splecione, co czyni wszelkie porównania szczególnie fascynującymi.
Znakomita książka poświęcona Hitlerowi i Stalinowi, kulminacja trzydziestu lat pracy badawczej brytyjskiego historyka Laurence’a Reesa. Analizuje on działania obu tyranów podczas największej i najkrwawszej wojny w dziejach. Choć toczyli zaciekłą walkę, autor pokazuje, że obaj dyktatorzy byli tak naprawdę jak dwie strony tego samego medalu. Przypomina również, że choć Holokaust, za który odpowiada Hitler, to wyjątkowa zbrodnia, Stalin także dopuszczał się ludobójstwa na skalę światową.
Dzięki niepublikowanym dotąd, zaskakującym relacjom naocznych świadków – żołnierzy Armii Czerwonej i Wehrmachtu, cywilów skazanych na wojenne cierpienie i ludzi, którzy osobiście znali obu dyktatorów – Rees podważa dawne, powszechnie utarte i czasem fałszywe opinie na temat Hitlera i Stalina.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 796
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przedmowa
Łatwo wyjaśnić, skąd wzięła się niniejsza książka. Przez ostatnie trzydzieści lat zajmowałem się kręceniem filmów dokumentalnych, a oprócz tego pisałem o Trzeciej Rzeszy, stalinizmie i drugiej wojnie światowej. Przy okazji mojej pracy poznałem setki ludzi, którzy żyli pod rządami Hitlera i Stalina. Nie mówię tu wyłącznie o ofiarach, ale również o entuzjastycznych zwolennikach obu dyktatorów. Spotkania ze świadkami historii i ich fascynujące opowieści skłoniły mnie do napisania książki, którą teraz trzymacie w rękach.
Kilkanaście lat temu odwiedziłem w Moskwie Borisa Jefimowa, sławnego radzieckiego rysownika z okresu drugiej wojny światowej[1]. Wyjaśnił mi, że pracował pod ścisłym nadzorem. Jeśli dany rysunek dotykał wrażliwej kwestii, Stalin musiał osobiście wyrazić zgodę na publikację. Dopytywałem, jak się czuje artysta, który zamiast wyrażać własne poglądy i emocje produkuje propagandę na zlecenie państwa. Jefimow dał mi prostą odpowiedź: twórca ma obowiązek dbać, by „jego prace nie zaszkodziły rodakom ani ojczyźnie”[2].
Rzecz jasna dziś na Zachodzie zupełnie inaczej definiujemy rolę artysty. Słuchając Jefimowa, przypomniałem sobie rozmowy, które wiele lat wcześniej prowadziłem z filmowcami pracującymi dla Josepha Goebbelsa, niesławnego ojca nazistowskiej propagandy[3]. Oni także powtarzali, że sztuka musi służyć państwu. W tej kwestii obydwa reżimy mówiły jednym głosem.
Natomiast doświadczenia ludzi, którzy mieli regularny i bezpośredni kontakt z Hitlerem, zasadniczo różniły się od doświadczeń ludzi osobiście znających Stalina. Spotkanie z przywódcą Trzeciej Rzeszy ani trochę nie przypominało spotkania z wodzem Związku Radzieckiego. Pod względem osobowości mówimy o dwóch zupełnie odmiennych ludziach.
Z biegiem lat coraz częściej zdarzało mi się porównywać obu dyktatorów i oba reżimy. Na czym polegały najważniejsze różnice? Gdzie należało szukać podobieństw? I, co może najważniejsze, do jakiego stopnia Hitler i Stalin kształtowali swoją epokę, a do jakiego stopnia epoka ukształtowała każdego z nich?
Po długim namyśle postanowiłem, że książka ta będzie dotyczyła lat 1939–1945. W tym czasie Hitlera i Stalina łączyły wyjątkowo istotne relacje. Z początku byli partnerami i zawiązali swego rodzaju sojusz, wkrótce jednak stali się największymi wrogami w dziejach. Nigdy się nie spotkali, ale oczywiście jeden uważnie śledził wszelkie posunięcia drugiego, a nawet podziwiał jego bezwzględność[4]. Przez sześć lat ich losy były nierozerwalnie splecione, co w mojej opinii czyni wszelkie porównania szczególnie fascynującymi.
Ponieważ książka kładzie nacisk na okres wojenny, różni się od najsłynniejszej z dotychczasowych prac, w których zestawiono obu dyktatorów. Mam na myśli oczywiście pracę Alana Bullocka Hitler i Stalin. Żywoty równoległe[5]. Powstała ona prawie trzydzieści lat temu; od tego czasu przeprowadzono mnóstwo znakomitych badań historycznych, z których miałem szczęście korzystać. Największa bodaj różnica polega na tym, że w przeciwieństwie do Bullocka mogłem odwoływać się do niezliczonych relacji naocznych świadków. Ba, większość wywiadów, które cytuję, nie została nigdy wcześniej opublikowana.
Wykonywana przeze mnie praca wiązała się z ogromnym przywilejem: pozwoliła mi podróżować z rozmaitymi ekipami filmowymi po byłych krajach Związku Radzieckiego i spotykać się z ludźmi, którzy wcześniej nie mogli opowiedzieć nikomu o swoich doświadczeniach. Przez wiele lat odwiedzałem najróżniejsze zakątki dawnego imperium, od Syberii po Ukrainę, od Kałmucji po wybrzeże Morza Barentsa, od Litwy po Wołgę. Rozmawiałem z emerytowanymi członkami służb bezpieczeństwa, z mieszkańcami wsi, którzy wycierpieli wiele okrucieństw z rąk niemieckich żołnierzy i sowieckich partyzantów, z weteranami gigantycznych bitew pod Stalingradem i pod Moskwą, a nawet z byłym telegrafistą Stalina. Ten ostatni opowiedział mi, że w ponurych dniach października 1941 roku dyktator był bliski decyzji o ucieczce ze stolicy. Gdyby mur berliński nie runął i gdyby nie upadł Związek Radziecki, świadkowie tych niezwykłych wydarzeń nie zdążyliby podzielić się z nikim swoimi doświadczeniami – strach przed karą zamknąłby im usta, a ich historie przepadłyby na zawsze.
Tego rodzaju materiał źródłowy jest niezwykle cenny dla każdego, kto chce porównywać obu dyktatorów. W zaciszu wygodnych, dobrze ogrzewanych gabinetów Hitler i Stalin podejmowali decyzje przynoszące cierpienie milionom zwykłych ludzi. Koniecznie powinniśmy zatem oddać głos ofiarom.
Do relacji naocznych świadków musimy podchodzić ze szczególną ostrożnością i wyczuciem. W jednej z wcześniejszych książek opowiedziałem, w jaki sposób sprawdzaliśmy autentyczność pozyskanych materiałów i pisałem, na co trzeba zwracać uwagę, kiedy wykorzystuje się takie źródła[6]. Niezależnie od tych zastrzeżeń, lata pracy z relacjami świadków nauczyły mnie, że wspomnienia przywoływane po wielu dekadach nie są z natury rzeczy mniej wiarygodne niż dokumenty „z epoki”. Pierwszy raz przekonałem się o tym trzydzieści lat temu. Kręciłem wówczas film, w którym wykorzystywałem relacje słoweńskich domobrańców, których latem 1945 roku Brytyjczycy przekazali w ręce marszałka Tity[1*][7]. Opowiadali oni, że partyzanci Tity potraktowali ich wyjątkowo okrutnie i że brytyjscy oficerowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Tymczasem obraz wyłaniający się z dokumentów archiwalnych był zupełnie inny. Przykładowo, pewien brytyjski oficer pisał, że ludzie marszałka dobrze traktowali jeńców: „Obchodzono się z nimi uprzejmie i podano im lekki posiłek przed dalszą podróżą pociągiem do Jugosławii”[8].
Niektórzy powiedzieliby, że należy zaufać przede wszystkim temu spisanemu raportowi. Ja jednak miałem możliwość porozmawiania z jego autorem. Potwierdził on relacje domobrańców i ujawnił, że przełożeni kazali mu napisać nieprawdę. Dziwił się nawet, że ktokolwiek mu uwierzył – przecież wzmianka o „lekkim posiłku” serwowanym przez ludzi Tity była ewidentnie niedorzeczna[9].
Przywołuję tę anegdotę nie po to, by przekonywać kogokolwiek, że relacje naocznych świadków są lepsze niż dokumenty archiwalne. Pragnę jedynie podkreślić, że historyk musi podchodzić do każdego źródła sceptycznie[10]. Dokumenty są nieprawdopodobnie ważne. Wiele razy zdarzyło się, że list czy raport, odkryte po wielu latach, rzuciły zupełnie nowe światło na wydarzenia z czasów drugiej wojny światowej. Przykładem choćby notatka podpisana przez Stalina, zatwierdzająca rozstrzelanie tysięcy polskich oficerów, do której udało się dotrzeć dopiero po upadku komunizmu w ZSRR[11].
Skupiam się tu na latach drugiej wojny światowej, ale omawiam też wcześniejsze wydarzenia, dzięki którym pewne sprawy łatwiej zrozumieć. Przykładowo, przeciągającą się wojnę między ZSRR a Finlandią warto rozpatrywać w kontekście czystek w Armii Czerwonej w latach trzydziestych. Uznałem ponadto, że we wstępie przedstawię podstawowe informacje biograficzne na temat obu dyktatorów i zapowiem tematy, które będę podejmował w dalszych rozdziałach.
Napisałem książkę historyczną, sądzę jednak, że mówi ona wiele o współczesności. Na świecie wciąż jest bowiem wielu tyranów, a niejeden z nich dysponuje odpowiednimi środkami, by zesłać na nas śmierć.
Wstęp
Hitler i Stalin pochodzili z niższych warstw społecznych. Przyszły wódz ZSRR urodził się w grudniu 1878 roku w Gruzji, tysiące kilometrów od Sankt Petersburga, stolicy Imperium Rosyjskiego. Hitler przyszedł na świat w miejscowości jeszcze bardziej odległej (pod względem kulturowym, a nie geograficznym) od najważniejszych ośrodków niemieckiego życia politycznego. Urodził się w kwietniu 1889 roku, nie w Niemczech, lecz w Austrii, w przygranicznym miasteczku Braunau am Inn. Rodziny? Całkiem zwyczajne. Ojciec Hitlera był urzędnikiem celnym, ojcu Stalina, szewcowi, finansowo wiodło się znacznie gorzej. Obydwaj ojcowie pili, obydwaj bili swoich synów.
Tego rodzaju proste informacje bywają jednak zwodnicze. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach miliony chłopców miały podobne dzieciństwo, a mimo to żaden z nich nie wyrósł na krwawego dyktatora. Należy też ustrzec się myśli, że Hitlerowi i Stalinowi, ludziom o silnych i władczych osobowościach, potęga była pisana od samego początku. Otóż wcale nie była.
Obaj znaleźli się na drodze ku władzy w okresie po pierwszej wojnie światowej, która oznaczała gwałtowny koniec poprzedniej epoki. Nie mieli na nią żadnego wpływu. W lipcu 1914 roku, krótko przed wybuchem konfliktu, nikt nie zdołałby przewidzieć, że dwudziestopięcioletni Hitler zostanie jednym z najbardziej niesławnych przywódców w dziejach ludzkości. Nie zajmował się nawet polityką: mieszkał w Monachium, gdzie przeprowadził się z Wiednia i próbował zarabiać na życie jako malarz. Uchodził za dziwaka. Zadręczał ludzi, prawiąc im kazania na temat sztuki lub literatury, a przy tym winił cały świat za swoje porażki. „Było wiele rzeczy, w tym także mało znaczących, które mogły wywołać jego wzburzenie”, wspominał jego wiedeński współlokator[1]. „W pierwszym okresie pobytu w Wiedniu miałem w ogóle wrażenie, że Adolf kompletnie stracił równowagę psychiczną”[2]. Gdybyście spotkali Hitlera przed pierwszą wojną światową, zapewne przytaknęlibyście nieco późniejszej opinii wygłoszonej przez jego towarzysza broni: ten młody człowiek „miał w sobie coś dziwnego”[3].
W 1914 roku Stalin, w przeciwieństwie do Hitlera, był już żarliwym rewolucjonistą. Piętnaście lat wcześniej porzucił seminarium duchowne, nawrócił się na marksizm i postanowił obalić panujący ustrój. Gdy rozległ się huk dział pierwszej wojny światowej, Stalin przebywał na Syberii. Miał na koncie sporo przestępstw – aby zdobyć fundusze na działalność rewolucyjną, współorganizował choćby brutalny napad rabunkowy w Tyflisie (obecnie Tbilisi) w 1907 roku. Wyrzekł się nazwiska Iosif Dżugaszwili i przyjął wiele mówiący pseudonim – Stalin, czyli Człowiek ze Stali[4]. Nic jednak nie zapowiadało, że rewolucjoniści, z którymi się związał, kiedykolwiek zdobędą władzę.
Pierwsza wojna światowa odmieniła losy obu przyszłych dyktatorów. Po fatalnej kampanii na froncie i zamieszkach wywołanych niedoborami żywności car Mikołaj II został w marcu 1917 roku zmuszony do abdykacji. Nie oznaczało to jednak, że bolszewicy – ugrupowanie, do którego należał Stalin – przejmą władzę. Cara zastąpił Rząd Tymczasowy, a w kraju rozszalał się kryzys polityczny i gospodarczy. Nowe władze podjęły wówczas brzemienną w skutki decyzję: latem 1917 roku postanowiły przeprowadzić kolejną ofensywę na froncie. Bolszewicy pod przywództwem Włodzimierza Lenina byli gotowi, by wykorzystać ten moment. Gdy tylko zaczęły się starcia z oddziałami niemieckimi na zachodniej Ukrainie, w rosyjskiej armii doszło do buntów. Podsycali je bolszewiccy agitatorzy w poszczególnych jednostkach, podburzający żołnierzy przeciwko oficerom. Kilka miesięcy później wybuchła rewolucja październikowa, która wyniosła Lenina i jego ludzi do władzy.
Trudno wyobrazić sobie, by mogło się to stać, gdyby nie pierwsza wojna światowa. Tym bardziej wydaje się niemożliwe, że Hitler zostałby przywódcą partii politycznej – a co dopiero kanclerzem – gdyby nie okoliczności towarzyszące klęsce Niemiec w listopadzie 1918 roku. Wojenna przegrana wywołała jego gniew i oburzenie. Ponadto zapragnął znaleźć winnych. Wszystko to skłoniło go do zajęcia się polityką. We wrześniu 1919 roku przyłączył się w Monachium do garstki ekstremistów tworzących Niemiecką Partię Robotników. Dwa lata później stanął na jej czele. Doszło też do zmiany nazwy – powstała Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP). Jej członków zwano nazistami.
Już w latach dwudziestych Hitler i Stalin bardzo się od siebie różnili, choćby pod względem roli, którą pragnęli odgrywać w swoich politycznych światach. W odróżnieniu od Stalina Hitler był wręcz modelowym „przywódcą charyzmatycznym”. Pojęcie to stworzył niemiecki socjolog Max Weber. Przywódca charyzmatyczny zawdzięcza prawomocność swojej władzy pewnym cechom osobistym, zapewniają mu one bowiem oddanie zwolenników. Kojarzy się z „prorokiem”, z reguły jednak kiepsko wpasowuje się w struktury biurokratyczne[5].
Wszystko płynęło z serca. Poruszył każdego z nas – wspominał Hans Frank, który pierwszy raz usłyszał Hitlera w 1920 roku i wkrótce stał się jednym z najważniejszych członków partii nazistowskiej. – Wyrażał nasze myśli, jasno i zrozumiale przedstawiał ogólne doświadczenia oraz powszechne pragnienia ludzi, którzy cierpieli i marzyli, by pojawił się nowy program. [...] Ale nie tylko to. Wskazywał nam drogę, jedyną, która pozostaje każdemu narodowi rzuconemu na kolana. Musieliśmy wydobyć się z głębokiej otchłani dzięki odwadze, wierze, gotowości do działania, ciężkiej pracy i wspólnym dążeniom do wspaniałego, świetlanego celu. [...] Nabrałem przekonania, że jeśli jakikolwiek człowiek zdoła w pojedynkę przesądzić o przyszłości Niemiec, będzie nim właśnie Hitler[6].
Słowa „wyrażał nasze myśli” pomagają zrozumieć, skąd brała się popularność Hitlera. Charyzmatyczny przywódca nic nie zdziała, jeśli nie znajdą się ludzie gotowi podzielać jego przekonania. Jeśli ktoś w latach dwudziestych zasadniczo nie zgadzał się z Hitlerem, był zapewne całkowicie uodporniony na jego „charyzmę”. Oracje wodza nazistów nie przekonały na przykład Herberta Richtera, weterana pierwszej wojny światowej. Richter nie zgadzał się z poglądami Hitlera, dostrzegał więc jego „chropawy głos” i tendencję do „wykrzykiwania jak najprostszych politycznych haseł”[7].
Stalin tymczasem był zaprzeczeniem Weberowskiego charyzmatycznego przywódcy. Jako mówca raczej nie porywał tłumów, chętnie za to wykorzystywał biurokratyczne reguły do własnych celów. Cała jego kariera polityczna dowodzi, że doskonale rozumiał, jak wiele można ugrać dzięki działalności w rozmaitego rodzaju komitetach. Miał szczęście, że jego osobowość świetnie pasowała do charakteru nowego sowieckiego państwa. Za rządów Stalina doszło do gigantycznego rozrostu administracji: liczba osób, pracujących na rzecz systemu wzrosła z niespełna czterech milionów w 1929 roku do prawie czternastu milionów w roku 1939[8].
W kwietniu 1922 roku na XI Zjeździe RKP(b) Stalina mianowano sekretarzem generalnym Komitetu Centralnego. Zyskał tym samym kontrolę nad rozmaitymi obszarami komunistycznej biurokracji. Podejmował między innymi decyzje personalne. Administracyjne imperium stało się fundamentem jego władzy. Pomógł mu fakt, że Lenin i inni przywódcy bolszewików dążyli do centralizacji. Wyrazem tego było powoływanie rozmaitych komitetów, na przykład politbiura i Biura Organizacyjnego. Co ważne, Stalin jako jedyny zasiadał zarówno w politbiurze i Biurze Organizacyjnym, jak i w Komitecie Centralnym[9].
Ponieważ w tamtych latach działał głównie „na zapleczu”, historycy wciąż spierają się o to, w którym dokładnie momencie stał się najważniejszym człowiekiem w państwie. Po śmierci Lenina w 1924 roku należał do grona polityków rządzących Związkiem Radzieckim i dopiero na początku lat trzydziestych zdołał siłą wysunąć się na czoło. Mimo to nigdy nie został oficjalnie głową państwa. Funkcję tę pełnił inny bolszewik, Michaił Kalinin, nie miał jednak żadnej władzy – Stalin zademonstrował to nader dobitnie w 1938 roku, gdy kazał aresztować żonę Kalinina Jekatierinę i torturować ją w Więzieniu Lefortowskim.
Natomiast w przypadku Hitlera moment zdobycia pełnej władzy jest oczywisty. Trzydziestego stycznia 1933 roku przywódca nazistów został kanclerzem Niemiec, a 2 sierpnia 1934 roku, po śmierci prezydenta Paula von Hindenburga, objął urząd Führera i kanclerza Rzeszy. Od tego momentu cały świat wiedział, że to właśnie Hitler jest w Niemczech osobą numer jeden. Stalin miał szczęście, że pod względem charakterologicznym świetnie pasował do reguł nowego sowieckiego systemu, tymczasem dla Hitlera korzystny był fakt, że jego osobowość spodobała się milionom Niemców w okresie chaosu gospodarczego na początku lat trzydziestych. Cechy, które w spokojniejszym okresie z pewnością uniemożliwiłyby mu zdobycie władzy, postrzegano teraz jako atuty. Brak doświadczenia w polityce uznano za powiew świeżości – wszak typowi politycy nie zdołali wyprowadzić kraju z kryzysu. Hitler nie potrafił słuchać innych ani dążyć do kompromisu, co podobało się ludziom, bo chcieli „silnego przywódcy”. Również jego nienawiść do demokracji stała się zaletą, gdyż w powszechnej opinii to właśnie demokracja była przyczyną panującego w Niemczech bałaganu.
Przedstawiona tu różnica – Hitler jako charyzmatyczny mówca, Stalin jako przewodniczący najrozmaitszych komitetów – ma zasadnicze znaczenie. Wątek ten będzie się przewijał przez całą książkę. Weźmy choćby kwestię roli, jaką każdy z dyktatorów przypisywał swojemu ugrupowaniu politycznemu. Wprawdzie Stalin przyznał niezwykle istotne prerogatywy zarówno NKWD, jak i pewnym komisariatom gospodarczym, przez co stały się one ośrodkami władzy konkurencyjnymi wobec partii komunistycznej, lecz żadna próba zniszczenia jej nie wchodziła w grę. Stalin, przynajmniej w teorii, zawsze pozostawał jej wiernym sługą. Hitler natomiast podejrzliwie traktował wszelkie narzucane mu instytucjonalne ograniczenia. Robił, co tylko mógł, by niszczyć scentralizowane struktury, które choć odrobinę umniejszałyby jego władzę. Doprowadził na przykład do atrofii niemieckiego rządu – po 1938 roku nie odbyło się już ani jedno posiedzenie. Być może uważał, że należy się pozbyć również NSDAP. Hans Frank cytował jego słowa wypowiedziane podczas pewnej kolacji w 1938 roku. Hitler miał wówczas oznajmić, że kiedy uzna, że partia nie jest już potrzebna, „zniszczy ją do cna” i „pierwszy rzuci płonącą pochodnię”[10].
Członkostwo we Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) było dostępne tylko wybranym jednostkom, czego nie da się raczej powiedzieć o NSDAP. W 1939 roku do tego drugiego ugrupowania należało około pięciu milionów osób, podczas gdy liczba bolszewików nie przekraczała dwóch milionów – a trzeba tu pamiętać, że w ZSRR mieszkało dwa razy więcej ludzi niż w Niemczech. Stalin uważał swoją partię za elitarną instytucję. Hitler doceniał wprawdzie NSDAP, ale nigdy nie przywiązywał do niej aż tak wielkiej wagi.
Wymownej ilustracji sposobu, w jaki chciał rządzić krajem, dostarcza przykład gauleiterów, czyli przywódców NSDAP w poszczególnych okręgach. Było ich około czterdziestu; zawdzięczali swą władzę wyłącznie Führerowi[11]. Czasami wódz spotykał się z każdym z nich osobno, by upewnić się, czy gauleiter wiernie realizuje jego wizję. Dawało im to swego rodzaju autonomię pozwalającą choćby ignorować polecenia złowrogiego Heinricha Himmlera, zwierzchnika SS, z którego czasami wręcz sobie żartowali. Albert Forster, gauleiter okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, rzucił kiedyś: „Gdybym wyglądał jak Himmler, raczej unikałbym mówienia o czystości rasowej”[12]. W systemie sowieckim żaden z podwładnych Stalina nie mógłby sobie pozwolić na otwarte kpiny z człowieka będącego odpowiednikiem Himmlera, a mianowicie Ławrientija Berii, szefa NKWD.
Hitler i Stalin różnili się nie tylko, jeśli chodzi o podejście do rządzenia, ale też zupełnie inaczej wypadali w kontaktach prywatnych. Fritz Darges, członek SS, został podczas wojny jednym z adiutantów Führera. Później zebrał swoje doświadczenia (podobne relacje pozostawiło wielu wiernych nazistów).
Jego jasne oczy zrobiły na mnie wielkie wrażenie – pisał Darges. – Czułem, że ich spojrzenie przenika mnie na wskroś. Zarazem wiedziałem, że mogę w pełni zawierzyć [Hitlerowi – J.D.]. [...] Już podczas naszego pierwszego spotkania budził ufność. W jego obecności nigdy nie byłem wystraszony czy onieśmielony. Mogłem rozmawiać z nim jak z bliskim, zaufanym człowiekiem[13].
Karl Wilhelm Krause był kamerdynerem Hitlera przez pięć lat, aż do wybuchu wojny. Nazywał Führera „miłym człowiekiem”, który „pragnął dla narodu niemieckiego wszystkiego, co najlepsze”. Po wojnie, podobnie jak wielu dawnych zwolenników nazistowskiego reżimu, Krause kurczowo trzymał się błędnego przekonania, że za straszliwe zbrodnie odpowiadało otoczenie Hitlera, a nie sam wódz. Ten był, zdaniem Krausego, „niewinny”. Poza tym „nie był tyranem, ani trochę. Czasami wpadał w gniew, ale przecież każdemu się to zdarza”[14].
Zagraniczni dygnitarze również ulegali urokowi Hitlera. Kanadyjski premier Mackenzie King spotkał się z nim w 1937 roku i opisał wodza następująco: „Miał cokolwiek wodniste oczy, co świadczy o przenikliwości i zdolności do odczuwania głębokiego współczucia”. Wierzył, że Hitler „naprawdę kocha bliźnich i swą ojczyznę tak bardzo, że gotów jest dla nich do wszelkich poświęceń”[15].
W tym przypadku mamy jednak do czynienia z osobą, która już przed spotkaniem podzielała do pewnego stopnia poglądy Hitlera. Zaraz po rozmowie z wodzem Mackenzie King udał się na obiad w towarzystwie niemieckiego ministra spraw zagranicznych Konstantina von Neuratha i cierpliwie, bez słowa sprzeciwu wysłuchał, jak ten tłumaczy, dlaczego konieczne jest ukrócenie rzekomych wpływów żydostwa. Rok później, po zajęciu Austrii przez Trzecią Rzeszę, King stanowczo sprzeciwiał się przyjmowaniu żydowskich uchodźców przez Kanadę[16].
Politycy, którzy nie byli szczególnie podatni na urok Hitlera, wynosili inne wrażenie ze spotkań z dyktatorem. Lord Halifax odwiedził Führera w jego domu w Alpach Salzburskich. Ponoć w pierwszej chwili wziął wszechpotężnego wodza za lokaja i niewiele brakowało, a wręczyłby mu swój płaszcz[17]. Brytyjski premier Neville Chamberlain również nie uznał Hitlera za szczególnie imponującą postać. Nazwał go później „«najpospolitszym małym pieskiem», jakiego kiedykolwiek widział”[18].
Wiele osób, w tym Chamberlain i Halifax, uważało, że Hitler nie ma żadnych cech, które by go wyróżniały, i że jest dość prostackim, wrzaskliwym awanturnikiem, całkowicie odpornym na głos rozsądku. Cechy te przypisywano mu od wczesnej młodości. August Kubizek znał Hitlera przed pierwszą wojną światową. Według jego wspomnień Hitler chętnie rozprawiał o książkach, które przeczytał, ale nigdy nie interesowały go cudze opinie[19]. Czasami podczas spotkań z Führerem trudno było wtrącić choćby jedno słowo. Przekonał się o tym choćby Benito Mussolini.
Hitler gadał, gadał i gadał – pisał w dzienniku hrabia Ciano po spotkaniu w kwietniu 1942 roku. – Mussolini, który był zmuszony niemal stale milczeć, a nawykły do tego, że to on sam mówi, bardzo cierpiał. Drugiego dnia po obiedzie, gdy już zresztą wszystko sobie powiedzieliśmy, Hitler mówił jeszcze przez godzinę i czterdzieści minut. Nie pominął żadnego tematu: wojna i pokój, religia i filozofia, sztuka i historia[20].
A więc zależnie od punktu widzenia Hitler był albo inspirującym wizjonerem, albo straszliwym nudziarzem.
Pod tym względem Józef Stalin stanowił zupełne przeciwieństwo Hitlera. Przeważnie wolał, by inni mówili. Intensywnie słuchał i jeszcze intensywniej studiował otoczenie. „Z natury był bardzo czujny i zawsze obserwował twarze ludzi, kiedy mówił – opowiadał Stiepan Mikojan, który dorastał na Kremlu w latach trzydziestych. – Jeśli nie patrzyli mu prosto w oczy, zaczynał podejrzewać, że go oszukują, a wówczas był zdolny do podjęcia najbardziej nieprzyjemnych kroków”[21].
Władimir Jerofiejew, tłumacz Stalina, opowiadał, że przywódca ZSRR poruszał się niemal bezszelestnie. „Wchodzi Stalin. Siedzę plecami do drzwi, zupełnie go nie słyszę. Wyczuwam jednak jego obecność”. Odnotowywał też oszczędność w słowach. „Wygłaszał swój pogląd na dany temat, mówił, co miał do powiedzenia, a potem słuchał, co powiedzą inni. [...] Niebezpiecznie było z nim pracować. Jeśli coś mu się nie spodobało, nie mogłeś liczyć na przebaczenie”[22].
Myśli Stalina nie dawało się odgadnąć. Pod tym względem zdecydowanie różnił się od Hitlera. Grigoł Uratadze siedział ze Stalinem w więzieniu w Gruzji przed pierwszą wojną światową. „Kompletnie niewzruszony człowiek. Spędziliśmy razem ponad pół roku w więzieniu w Kutaisi. Przez cały ten czas ani razu nie widziałem, by coś go zdenerwowało, by stracił nad sobą panowanie, rozzłościł się, krzyczał, przeklinał, jednym słowem, by ukazał niespokojne oblicze. Również jego głos świadczył o »chłodzie«, który przypisywali mu ludzie z jego otoczenia”[23].
Według Stiepana Mikojana do najważniejszych cech Stalina zaliczała się
podejrzliwość. [...] Ponieważ sam oszukiwał i był zdradziecki, zakładał, że inni postępują tak samo. [...] Jeśli go okłamywałeś, umiał to wyczuć. Nie było nic gorszego, niż go okłamać. [...] Mogłeś też powiedzieć prawdę, ale potem zdarzało się, że ktoś zaprzeczył twoim słowom i Stalin zaczynał podejrzewać, że go oszukujesz. Z jego perspektywy nie istniała gorsza zbrodnia[24].
To niezwykle ważna obserwacja. Stalin podchodził do wszystkiego i wszystkich podejrzliwie. Nieustannie zadawał sobie pytanie: kto próbuje mnie zdradzić? Pewnego dnia szedł w towarzystwie radzieckiego oficera korytarzami Kremla i zwrócił uwagę na strażników rozstawionych co kilka kroków. „Widzicie ilu ich jest? Ilekroć tędy idę, zastanawiam się: który z nich? Jeśli ten, dostanę kulę w plecy, a jeśli ten za rogiem, to w twarz”[25].
Kira Alliłujewa, bratanica żony Stalina, przyznawała, że był on z natury podejrzliwy. „Taki się urodził”[26]. Niewykluczone – w przypadku tego rodzaju cech nie da się jednoznacznie określić przyczyny. Trzeba jednak pamiętać, że przez lata działał w konspiracji jako rewolucjonista, ukrywał się przed władzami i nie wiedział, komu może zaufać, a komu nie. Z pewnością jego podejrzliwość jeszcze bardziej przybrała wówczas na sile.
Hitler nie był aż tak ostrożny. Z reguły ufał ludziom ze swojego najbliższego otoczenia, dopóki ktoś go nie zdradził – w przeciwnym razie hrabia von Stauffenberg zapewne nie miałby okazji podłożyć mu bomby w lipcu 1944 roku. Nie jest przypadkiem, że wiemy o kilku próbach zgładzenia Hitlera, ale nic nie wskazuje, by ktokolwiek szykował zamach na Stalina. Skrajna podejrzliwość ma swoje zalety.
Powinniśmy też uwzględnić rolę, jaką ówczesne media odgrywały w budowaniu publicznego wizerunku Stalina i Hitlera. Zaliczali się oni do pierwszych wodzów w historii, którzy postawili na propagandę filmową. Dawniej przywódcy wykorzystywali najrozmaitsze sposoby upowszechniania swego wizerunku – bili monety, zamawiali rzeźby lub obrazy – ale w czasach obu dyktatorów pojawiły się zupełnie nowe możliwości. Dzięki medium filmowemu miliony obywateli miały okazję „osobiście poznać” Hitlera i Stalina, choć przecież nigdy żadnego z nich nie spotkały. Ludzie widzieli ich jak żywych na ekranie; każdy gest został odpowiednio wybrany, wszystko odpowiednio zmontowano, by uzyskać jak najdobitniejszy efekt.
Co nieuchronne, propaganda rozjeżdżała się z rzeczywistością. Nie powinno nas dziwić, że gdy lord Halifax pierwszy raz ujrzał Hitlera na własne oczy, wziął go za lokaja. Wódz nie przypominał wszak półboga z kronik filmowych produkowanych pod nadzorem Goebbelsa. Stalin „na żywo” także nie dorastał do oczekiwań. Hugh Lunghi, oficer armii brytyjskiej, spotkał się z nim podczas drugiej wojny światowej. Był kompletnie zaskoczony.
Miałem przed sobą drobnego, starszego pana, niższego ode mnie, a przecież bynajmniej nie zaliczam się do wysokich ludzi. [...] Wyglądał jak sympatyczny wujaszek. Potem otworzył usta i przeżyłem kolejny szok z powodu jego silnego gruzińskiego akcentu. Świetnie mówił po rosyjsku, ale ten akcent w połączeniu z bardzo cichym głosem sprawiał, że trzeba było się mocno wysilać, by zrozumieć jego słowa[27].
Amerykański dyplomata George Kennan ujrzał
krótkonogą, drobną postać [...]. Krył w sobie jednak opanowaną, spokojną siłę. Twarz miał na swój sposób przystojną choć dziobatą, zęby nieco przebarwione, wąsy mizerne, szorstkie i przetykane pasemkami siwizny, oczy żółte. Wszystko to sprawiało, że wygląda jak stary tygrys zaprawiony w walkach. Co do sposobu bycia, wydał nam się cichy i dość niepozorny[28].
Inni przedstawiciele państw alianckich uważali, że Stalin, w przeciwieństwie do Hitlera, zachowywał się dość zwyczajnie i nie wydziwiał, choć zarazem nie dawało się odczytać jego myśli.
W mojej opinii był lepiej poinformowany niż Roosevelt i rozumował trzeźwiej niż Churchill. Pod pewnymi względami uważam go za najskuteczniejszego ze wszystkich wojennych przywódców – wspominał układny amerykański polityk Averell Harriman. – Oczywiście, był też tyranem i mordercą. Muszę przyznać, że nie spotkałem nigdy człowieka równie zagadkowego i pełnego sprzeczności[29].
Stalin i Hitler ubierali się skromnie. W latach trzydziestych wódz Rzeszy wybierał zazwyczaj brązową koszulę wojskową, natomiast kremlowski tyran stawiał na szarą robotniczą kurtę[30]. Stroje nie były kwestią przypadku. Obaj doskonale pamiętali ostentacyjny styl władców, którzy jeszcze niedawno rządzili ich krajami. Car Mikołaj II i cesarz Wilhelm II mieli pod dostatkiem imponujących mundurów, na które w żaden sposób nie zasłużyli – po prostu obaj urodzili się w odpowiedniej rodzinie. Hitler i Stalin woleli przywdziewać skromne ubrania, by w ten sposób podkreślać więź ze zwykłymi ludźmi, a także wyraźnie odcinać się od poprzedników.
Gardzili instytucją monarchii. W marcu 1942 roku Hitler rzucił w rozmowie, że „ośmiu na dziesięciu królów nie dałoby sobie rady z prowadzeniem sklepu”[31]. Stalin budował państwo, którego wartości były całkowitym zaprzeczeniem monarchii dziedzicznej. Trzeba wszak pamiętać, że to bolszewicy zamordowali w 1918 roku cara Mikołaja II i całą jego rodzinę. Jest zatem ironią losu, że obaj dyktatorzy rządzili do ostatnich chwil życia, co zawsze stanowiło przywilej królów. Stracili władzę dopiero, gdy ich serca przestały bić. Biorąc pod uwagę ich osobowości oraz charakter struktur politycznych w Trzeciej Rzeszy i w Związku Radzieckim, trudno sobie wyobrazić, że którykolwiek mógłby dobrowolnie podać się do dymisji. Pod tym względem również mieli więcej wspólnego z królami, niż chcieliby przyznać.
Istniało jeszcze jedno podobieństwo między dwoma tyranami: na początku drugiej wojny światowej żaden z nich nie miał żony. Stalin dwukrotnie stanął na ślubnym kobiercu. Pierwsza żona umarła w 1907 roku z powodu choroby, druga popełniła samobójstwo na Kremlu w 1932 roku. Dyktator miał złe stosunki z trójką swych dzieci. Pierwszy syn próbował się zabić, drugi został alkoholikiem, narzeczony córki trafił z woli Stalina do gułagu. Hitler nie miał za sobą żadnych małżeństw, nie spłodził też dzieci. Swą partnerkę, Evę Braun, widywał bardzo rzadko. Ożenił się z nią w kwietniu 1945 roku, tuż przed śmiercią.
Warto odnotować wątek samobójstw. Nie tylko druga żona Stalina targnęła się na swoje życie (sposób, w jaki traktował ją dyktator, najpewniej przyczynił się do podjęcia tej decyzji). Podobnie rzecz miała się w wypadku wielu kobiet bliżej związanych z Hitlerem. Eva Braun dwukrotnie próbowała się zabić w latach trzydziestych. W 1928 roku Maria Reiter, sklepikarka z Berchtesgaden, oczarowana Hitlerem, próbowała się powiesić. Geli Raubal, siostrzenica Hitlera, zastrzeliła się w jego mieszkaniu w 1931 roku.
Wiele osób snuje rozmaite domysły na temat życia seksualnego obu dyktatorów (zwłaszcza wodza Trzeciej Rzeszy), z reguły jednak mało kto zwraca uwagę na najważniejszą rzecz. W 1939 roku, kiedy wybuchła druga wojna światowa, obydwaj byli zupełnie samotni. Żaden nie miał przy sobie bliskiej osoby, żaden nie utrzymywał intymnych relacji.
Rozmaite wymienione tu podobieństwa schodzą jednak na dalszy plan, jeśli wziąć pod uwagę najistotniejszą cechę łączącą obu despotów. Otóż każdy z nich sądził, że odkrył sekret istnienia. Niejeden dyktator przypomina cynicznego mafijnego bossa, który chce władzy dla samej władzy, ale Hitler i Stalin byli zupełnie inni. Obydwaj w coś wierzyli. Nie należy jednak porównywać ich do religijnych monarchów europejskich z dawnych epok, oddających cześć chrześcijańskiemu Bogu. Przeciwnie, Stalin i Hitler gardzili chrześcijaństwem. Führer w prywatnych rozmowach nazywał je „tworem chorych umysłów”[32], choć publicznie unikał wypowiadania się na ten temat, by nie zrażać do siebie niemieckiego społeczeństwa[33].
Mówimy tu o dwóch ludziach epoki postoświeceniowej. Uważali, że Bóg umarł, a jego miejsce zajęła nowa, spójna ideologia. W to samo wierzyły miliony ich zwolenników.
Oczywiście Hitler i Stalin mieli zupełnie różne światopoglądy. Ponadto ani jeden, ani drugi nie stworzył ideologii, w której dostrzegałby prawdę o naturze życia – obaj zaadaptowali cudzą filozofię.
Dla Hitlera punktem wyjścia była „rasa”. U podstaw jego systemu przekonań znalazło się założenie, że wartość człowieka zależy od jego „pochodzenia rasowego”. Idea ta zyskała popularność w 1855 roku, kiedy dyplomata Arthur de Gobineau opublikował Essai sur l’inégalité des races humaines (Szkic o nierówności ras ludzkich). Pisał:
Historia uczy [...], że wszystkie cywilizacje powstały dzięki białej rasie. Żadna nie istnieje bez jej pomocy. Społeczeństwo osiąga wspaniałość tylko, jeśli dba o krew szlachetnej grupy, która je stworzyła[34].
Hitler uznał, że trzeba za wszelką cenę chronić „czystość rasową”. Ludziom „niższej rasy” przyznawał stosownie gorszą pozycję. Ten koncept również nie był nowy. Doktor Alfred Ploetz postulował w 1895 roku, by lekarze decydowali, czy pozwolić danemu dziecku żyć, czy też nie, zależnie od jego wartości rasowej[35]. Ćwierć wieku później, w roku 1920, profesor Alfred Hoche opowiedział się za zabijaniem ludzi „nieuleczalnie chorych” i „martwych umysłowo”. Jego zdaniem miało to „poprawić ogólny dobrostan” państwa[36].
Ideę, że „rasa” to klucz do zrozumienia natury egzystencji, głosiły też inne niemieckie ugrupowania polityczne. W listopadzie 1918 roku Rudolf von Sebottendorf, twórca monachijskiego Towarzystwa Thule (Thule-Gesellschaft), stwierdził, że panujący w kraju zamęt polityczny „został wywołany przez rasy niższe, albowiem pragną one, by wśród ludu niemieckiego rozprzestrzeniła się zgnilizna”. W gazecie „Münchener Beobachter”, redagowanej przez Sebottendorfa, ukazał się artykuł, w którym wzywano Niemców: „Dbajcie o czystość swej krwi! [...] Czystość rasowa zapewnia zdrowie społeczeństwu. Gdy nic nie będzie kalać naszej krwi, problemy ogółu zostaną rozwiązane”[37]. Miało to rzecz jasna istotny wymiar antysemicki. W mowie wygłoszonej w listopadzie 1918 roku Sebottendorf stwierdzał bez ogródek, że dla Niemców rasowym zagrożeniem jest między innymi „Żyd [...], nasz śmiertelny wróg”[38].
Ta myśl również nie była oryginalna. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku filozof Houston Stewart Chamberlain pisał w dziele Grundlagen des neunzehnten Jahrhunderts (Podwaliny dziewiętnastego wieku), że rasa „aryjska”, do której należeli Niemcy, musi toczyć walkę z Żydami. Dlaczego? Otóż obie te grupy dokładają starań, by płodzić potomstwo tylko w ramach własnej rasy. Z tego powodu konflikt o dominację jest nieuchronny[39].
Swoją wizję świata Hitler wyłożył w Mein Kampf, książce napisanej w więzieniu po nieudanej próbie wywołania puczu w Monachium w 1923 roku. Nie przyznawał w niej, że wiele osób wyrażało przed nim tego rodzaju poglądy. Życie postrzegał jako niekończącą się walkę. „Kto chce żyć, ten walczy, a kto na tym świecie wiecznych zmagań nie chce się spierać, ten nie zasługuje na życie”[40]. W walce tej Żyd jest największym wrogiem. „Pozostaje wiecznym pasożytem, darmozjadem, który niczym szkodliwy bakcyl szerzy się coraz bardziej, gdy tylko sprzyja temu korzystne podłoże”[41]. Według Hitlera Żydzi stali za „żydowską nauką marksizmu”, ideologią stanowiącą ewidentne zagrożenie dla Niemiec, czego dowodzić miały socjalistyczne powstania w Berlinie i Monachium zaraz po pierwszej wojnie światowej[42].
Hitler uważał, że jego koncepcja rasy jest prawdą absolutną – tak właśnie wygląda świat. „Ta planeta poruszała się w przestworzach bez ludzi już miliony lat i kiedyś znowu może się tak stać, jeśli ludzie zapomną, że swój wyższy byt zawdzięczają nie ideom pewnych zwariowanych ideologów, lecz poznaniu i bezwzględnemu stosowaniu żelaznych praw natury”[43].
Według Hitlera nie było sensu zaprzeczać owym żelaznym prawom natury – człowiek równie dobrze mógłby twierdzić, że Ziemia jest płaska. Jeden z najważniejszych dogmatów nazistowskiego przywódcy głosił, że miarą jakości kraju nie są żadne wskaźniki gospodarcze, lecz rasowy skład populacji. Tego rodzaju chora logika podpowiadała Hitlerowi, że Ameryka jest z punktu widzenia Niemiec groźniejszą rywalką niż Związek Radziecki. W Zweites Buch (Drugiej książce), pisanej pod koniec lat dwudziestych i wydanej już po jego śmierci, twierdził, że Stany Zjednoczone są zamieszkiwane przez „populację niezwykle czystą rasowo”, toteż „tylko świadoma polityka etniczna i rasowa zdoła uchronić narody Europejskie przed utratą inicjatywy i władzy na rzecz Ameryki”[44]. Z kolei Związek Radziecki, uparcie nazywany przez Hitlera „Rosją”, charakteryzował się
populacją na tyle mało wartościową, że nawet mimo ogromnego rozmiaru państwo to nie stanowi zagrożenia dla wolności na świecie. Gospodarcza i polityczna dominacja Rosji nie wchodzi w grę, aczkolwiek możliwe, że wylęgające się tam chorobotwórcze zarazki zdołają rozprzestrzenić się po innych krajach[45].
Hitler przewidywał, że Niemcy czeka katastrofa, jeśli charakterystyka rasowa kraju się zmieni, czy to za sprawą „związków mieszanych”, czy za sprawą emigracji najlepszych jednostek (zwłaszcza do Ameryki). „Stopniowe usuwanie nordyckiego elementu doprowadzi do pogorszenia się jakości rasowej, a zatem do osłabienia naszych sił twórczych w obszarze techniki, kultury czy polityki”[46].
Na gruncie rasistowskich założeń Hitler zbudował całkiem spójną wizję. Celem życia było wzmacnianie rasy przy użyciu wszelkich możliwych środków. Należało na przykład starannie kontrolować, kto płodzi z kim potomstwo i, w razie potrzeby, pozyskiwać więcej ziemi, by „najlepszy element” mógł rozkwitać. Siła liczyła się bardziej niż cokolwiek. Każdy, kto uważał inaczej, występował przeciwko „żelaznym prawom natury”.
W Drugiej książce znaleźć można też inną uwagę, która ujawnia ważne rzeczy na temat światopoglądu autora. „Od narodzin aż do śmierci ludzkie życie jest pełne wątpliwości. Tylko śmierć wydaje się pewna. Ale właśnie dlatego złożenie ostatecznej ofiary nie jest wcale najtrudniejsze. Wszak prędzej czy później i tak każdemu przyjdzie to uczynić”[47].
Hitler mówi tu zasadniczą rzecz. Zamiast odkładać śmierć w czasie tak długo, jak się tylko da, powinniśmy zrozumieć, że i tak kiedyś po nas przyjdzie. Nie ma znaczenia, czy stanie się to za sekundę, czy za pięćdziesiąt lat.
Skoro tak, człowiek powinien ryzykować. Umrze przecież każdy: zarówno ostrożny nudziarz, jak i dzielny bohater. Podczas pierwszej wojny światowej Hitler naoglądał się nagłej, okrutnej śmierci i przekonał się o arbitralności egzystencji.
Przedstawiona tu mieszanka idei żarliwie wyznawanych przez Hitlera sprawiła, że zawtórował doktorowi Ploetzowi i innym, opowiadając się za zabijaniem „niepożądanych rasowo” dzieci. W przemówieniu wygłoszonym w 1929 roku stwierdził (w co trudno uwierzyć z dzisiejszej perspektywy), że zamordowanie 70–80 procent wszystkich niemieckich noworodków mogłoby przynieść pozytywne skutki. „Jeśli każdego roku w Niemczech rodzi się milion dzieci, to wyeliminowanie 700–800 tysięcy z nich na dłuższą metę zapewne wzmocniłoby nasz naród. Nie ma większego niebezpieczeństwa niż zatrzymanie sił doboru naturalnego”. Z uznaniem wypowiadał się o „Spartanach, najznakomitszym rasowo państwie w historii”, gdzie tego rodzaju „rasowe prawa wdrażane były w sposób systematyczny”. Ostrzegał ponadto, że skoro „przestępcy mają możliwość rozmnażania się”, a „degeneratów wychowuje się w sztucznych cieplarnianych warunkach [...], pomału hodujemy słabych i zabijamy silnych”[48].
Wkrótce po objęciu urzędu kanclerza Hitler wprowadził przepisy umożliwiające sterylizację ludzi cierpiących na choroby w rodzaju schizofrenii, ale też „nałogowych alkoholików”. Naziści próbowali uzasadnić tę politykę, odwołując się do praw obowiązujących rzekomo w królestwie zwierząt. Zrealizowany w 1935 roku krótki film propagandowy Das Erbe (Dziedzictwo) miał promować zalety przymusowej sterylizacji. Otwiera go następująca scena: naiwna studentka mówi, że owady badane w laboratorium z pewnością „żyłyby spokojnie”, gdyby pozostawiono je w lesie. Profesor łagodnie poucza dziewczynę. „Natura nigdy nie zapewnia spokoju – mówi. – Wszystkie zwierzęta uczestniczą w ciągłej walce, a najsłabsze są nieustannie zabijane”[49].
Agresywny antysemityzm Hitlera stanowił zasadniczą część tego światopoglądu. Nienawiść Führera do Żydów nie wynikała z pobudek religijnych. Nie był to zatem antysemityzm tradycyjny, lecz „nowoczesny”, motywowany rasowo. Hitler uważał, że Żydzi stanowią fundamentalne zagrożenie z powodu ich „krwi”. Prześladował ich wyjątkowo zapamiętale. Jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej mieszkająca w Niemczech społeczność żydowska wiele wycierpiała z powodu wprowadzanych stopniowo okrutnych przepisów i restrykcji. Do najokrutniejszego ataku doszło 9 listopada 1938 roku. W tak zwaną noc kryształową niszczono żydowskie domy i sklepy i palono synagogi. Przeszło 90 Żydów straciło życie, a około 30 tysięcy osób wysłano do obozów koncentracyjnych.
„Aryjczyków” zapewniano, że są lepsi od innych, więc za wszelką cenę muszą dbać o czystość rasy. Esesman Joseph Altrogge pisał w notatce dołączonej do swoich akt personalnych: „Ciąży na nas święty obowiązek zachowania czystej krwi i przekazania jej naszym dzieciom i wnukom”. Wypełnienie owego „świętego obowiązku” zapewniało życie wieczne, aczkolwiek rozumiane inaczej niż w chrześcijaństwie.
Każdy z nas jest zaledwie ogniwem w łańcuchu pokoleń. Jeżeli tylko uda nam się utrzymać linię dziedziczenia, będziemy żyli w naszych najodleglejszych potomkach. Tym samym staniemy się naprawdę nieśmiertelni. Nikt nie chce być najsłabszym ogniwem ani przerwać łańcucha, powstrzymując się od obcowania cielesnego lub płodzenia dzieci.
„Walka” dopiero się zaczynała. „Nasze dzieci i wnuki będą ją kontynuować, aż pewnego dnia cel zostanie osiągnięty, ku chwale Trójcy: Rzeszy, Narodu [Volk – L.R.] i Wiary”[50].
Nie było zatem żadnego „życia po życiu”, a nieśmiertelność zawdzięczało się wyłącznie potomstwu. Skoro tak, człowiek nie musiał przejmować się „sądem ostatecznym” w zaświatach. Przekonanie to łączyło esesmanów w rodzaju Josepha Altroggego z bolszewikami krzewiącymi ateizm w Związku Radzieckim.
Stalin, podobnie jak Hitler, opierał się na cudzej filozofii. Największy wpływ miała na niego myśl Karola Marksa. W ogromnym stopniu przyczyniła się ona do tego, że porzucił seminarium duchowne i został rewolucjonistą. Dzieła Marksa – na przykład Manifest komunistyczny, napisany wraz z Fryderykiem Engelsem i opublikowany w 1848 roku, czy Kapitał, którego pierwszy tom ukazał się w 1867 roku, kolejne dwa wydano zaś po śmierci autora w roku 1883 – obnażały problemy nękające robotników i robotnice w epoce rewolucji przemysłowej. Filozof podkreślał choćby alienację proletariatu. Wskazywał, że praca nie zapewnia mu spełnienia, a ponure dziewiętnastowieczne fabryki tłamszą ludzkiego ducha. Alienacja mogła przybierać różne oblicza. Dotyczyła choćby relacji między robotnikiem a wytwarzanymi przez niego towarami, gdyż w fabryce człowiek nie produkował niczego w pojedynkę i był jedynie trybikiem w wielkiej maszynie. Ponadto robotnik cierpiał z powodu alienacji od własnego człowieczeństwa, skoro, według Marksa, w kapitalizmie całą swą wartość zawdzięczał wyłącznie zdolności wytwarzania towarów na polecenie właściciela fabryki. Wreszcie, alienacja wkradała się między robotników, bo praca w nowoczesnych zakładach rzadko kiedy wymagała kooperacji[51].
Marks kładł ogromny nacisk na nierówność relacji robotnik–właściciel fabryki. Robotnik poświęcał ogromną część życia na pracę, lecz wytwarzane w ten sposób zyski trafiały do kapitalistów. Dlaczego? Bo należały do nich budynki fabryczne, w których trwała niewolnicza harówka. Kapitaliści nie musieli się wysilać i wiedli szampańskie życie, wyzyskując robotników. Sytuacji takiej nie wolno było tolerować.
Niemiecki filozof przedstawił imponującą analizę dziewiętnastowiecznego świata pracy. Wprawdzie jego rozważania odnosiły się raczej do fabryk w Manchesterze niż do carskiej Rosji, której gospodarka opierała się głównie na rolnictwie, ale trafiły Stalinowi do przekonania. Dyktator aż do śmierci uważał, że musi walczyć z niesprawiedliwością na świecie, na przykład z bogatymi chłopami – kułakami – którzy wyzyskiwali swych uboższych sąsiadów.
Problem polegał na tym, że choć Marks znakomicie diagnozował problemy, zaproponowane przezeń rozwiązanie pozostawiało wiele do życzenia. Zakładał na przykład nieuchronność kolejnych etapów dziejowych. Po etapie niewolnictwa miał przyjść feudalizm, następnie kapitalizm, potem zaś socjalizm i wreszcie komunizm[52].
Interesował go głównie etap bieżący: kapitalizm. Wierzył jednak, że świat będzie szedł naprzód i że komunizm jest nieuchronny. Nastąpi koniec historii, środki produkcji należeć będą do wszystkich, nikt nikogo nie będzie wyzyskiwał i powstanie całkowicie sprawiedliwe społeczeństwo. Nikt nie będzie też potrzebował rządu, a instytucje państwa pomału się „rozwieją”.
Zwolennicy Marksa spierali się, co ich guru miał na myśli, formułując rozmaite prognozy i teorie. Różnili się też w kwestii najlepszego sposobu dojścia do komunizmu. Jedni zarzucali drugim, że wyrzekli się nauk mistrza, co przywodziło na myśl oskarżenia o „herezję” w świecie średniowiecznego chrześcijaństwa. Wskutek tego rodzaju sporów powstała między innymi partia bolszewików. W 1902 roku Włodzimierz Lenin, rewolucjonista i marksista, opublikował książkę zatytułowaną Co robić?. Skorygował w niej przepowiednie Marksa dotyczące końca kapitalizmu: zamiast postulować oddolny bunt klasy robotniczej, stwierdził, że gdy ucisk stanie się zbyt silny, powinna wyłonić się grupa twardych, nieprzejednanych rewolucjonistów, którzy zaprowadzą socjalizm. Pogląd ten przyczynił się do konfliktu w Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji, której członkiem był Lenin, aż wreszcie w 1903 roku doszło do rozłamu. Zwolennicy Lenina mieli większość, zostali więc nazwani bolszewikami. Ich oponenci zyskali miano mienszewików.
Stalin, który spotkał Lenina po raz pierwszy w roku 1905, bez wątpienia był bolszewikiem. Wierzył, że radykalna zmiana społeczna dokona się dzięki awangardzie zawodowych rewolucjonistów. Ponadto w jego opinii klasa robotnicza musiała użyć siły, by zastąpić kapitalistów. W wywiadzie udzielonym H.G. Wellsowi w 1934 roku mówił:
Komuniści ani trochę nie idealizują metod siłowych. Z drugiej strony nie chcą, by cokolwiek ich zaskoczyło. Nie mogą liczyć, że stary porządek przeminie dobrowolnie. Wiedzą, że będzie się bronił, nie szczędząc brutalnych środków. I dlatego mówią klasie robotniczej: odpowiadajcie przemocą na przemoc, zróbcie wszystko, by stary porządek was nie zmiażdżył. Nie pozwólcie założyć sobie kajdan, nie pozwólcie, żeby skrępowano wam ręce, bo te ręce mają obalić dotychczasowy ład[53].
Lenin dostrzegł w Stalinie człowieka czynu, choćby za sprawą roli odegranej w napadzie na bank w Tyflisie w 1907 roku. Dopiero jednak w roku 1913 Stalin został uznany za ważnego teoretyka. Stało się tak za sprawą jego rozprawy Marksizm a kwestia narodowa.
Podjął niełatwy temat. Na terenie carskiej Rosji żyło wiele narodów, potencjalnie aspirujących do stworzenia własnych państw. Przykład stanowili choćby Gruzini, rodacy Stalina. Bolszewicy musieli wypracować jednoznaczne stanowisko na ten temat. Stalin wybrał proste podejście. Twierdził, że „idea narodu, jak każde zjawisko dziejowe, ma swoją określoną historię, określony początek i koniec”[54]. W nowym bolszewickim państwie poszczególne narody miały zyskać nieco swobody, ale tylko tymczasowej, teoria marksistowska mówiła bowiem, że z czasem i tak po prostu znikną. Lenin pamiętał, z jakim entuzjazmem przyjął pracę Stalina, i mianował go komisarzem ludowym do spraw narodowościowych.
Jak widać, światopoglądy Hitlera i Stalina zasadniczo się od siebie różniły. Hitler był zaprzysięgłym rasistą, tymczasem Stalin wierzył, że człowieka kształtuje przede wszystkim jego otoczenie. Pierwszy głosił konieczność podporządkowania się prawom „natury”, drugi był wyznawcą Karola Marksa. Ponadto Hitler bał się bolszewizmu i nim pogardzał, Stalin zaś nienawidził ideologii nazistowskiej.
Fakt, że Hitler przewodził narodowym s o c j a l i s t o m wywołuje konfuzję u osób słabo obeznanych z historią. Przecież Stalin też wierzył w socjalizm jako etap pośredni na drodze do komunizmu. Skoro tak, czy obaj dyktatorzy nie wyznawali podobnych poglądów? Odpowiedź brzmi: nie, nie wyznawali. Stalin pragnął zniszczyć kapitalizm, który uważał za zło absolutne. „Jeżeli nie pozbędziemy się burżuazji, jeżeli nie zniesiemy prywatnej własności środków produkcji, nie zdołamy stworzyć gospodarki planowej”, mówił[55]. Hitler nigdy by się z tym nie zgodził. Doszedł przecież do władzy dzięki pomocy ludzi związanych z wielkim kapitałem. Naziści wykorzystywali socjalistyczne hasła tylko do celów propagandowych, pragnąc zyskać popularność wśród niemieckich robotników.
Słowo „socjalizm” wyrażało też pragnienie wyeliminowania wszelkich podziałów klasowych w niemieckim społeczeństwie. Hitler pragnął stworzyć Volksgemeinschaft – wspólnotę narodową, w której wszyscy „prawdziwi” Niemcy, w tym również kapitaliści, będą wspólnie działać na rzecz dobra narodu. W przemówieniu wygłoszonym w kwietniu 1922 roku Hitler mówił:
Klasy społeczne nie istnieją i nie mogą istnieć. Klasa to kasta, a kasta to rasa. [...] My, Niemcy, mamy tę samą krew, takie same oczy, mówimy tym samym językiem. Nie będzie więc żadnych klas. Jest tylko jeden naród [Volk – J.D.] i nic więcej[56].
Zarazem w „bezklasowych” Niemczech z wizji Hitlera, społeczeństwie jednolitym „rasowo”, kapitaliści mogliby czerpać zyski z ciężkiej pracy zwykłych ludzi. Hitler przewodził Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, nigdy jednak nie wprowadził gospodarki planowej, za którą opowiadał się Stalin, i zdecydowanie nie był socjalistą.
Dyktatorzy różnili się też co do swych ostatecznych celów. Komunizm miał oznaczać społeczeństwo bez państwa, natomiast Hitler dążył do stworzenia wielkiego imperium, w którym panowałby brutalny rasizm. Różnica ta wpływa na sposób, w jaki obecnie postrzegamy obydwie ideologie. Rasistowska nienawiść, stanowiąca rdzeń filozofii Hitlera, jest słusznie potępiana. W wielu krajach wyrażanie tego rodzaju poglądów zostało nawet zakazane. Z drugiej strony nie brakuje osób, które z dumą nazywają się marksistami. Nie oznacza to jednak, że podpisują się pod ideologią Stalina, bo akurat za jego rządów dawne marzenie bolszewików o zniesieniu państwa było nie do zrealizowania. Przyznawał to sam dyktator.
Przemawiając na XVIII Zjeździe WKP(b) w marcu 1939 roku, oznajmił, że Marks i Engels nie zawsze mieli rację. „Niektóre ogólne twierdzenia marksizmu nie zostały opracowane do końca i były niewystarczające”. Kiedy Engels pisał, że państwo obumrze, pominął „czynnik międzynarodowy”. I na tym właśnie polega problem, tłumaczył Stalin. Inne kraje nie wstąpiły na drogę do komunizmu, dlatego Związek Radziecki potrzebuje „dobrze wyszkolonej armii, dobrze zorganizowanych organów karnych oraz mocnego wywiadu”[57]. Przesłanie było proste: przyzwyczajcie się do „dobrze zorganizowanych organów karnych”, bo te z pewnością nie znikną, dopóki komunizm nie zapanuje na całym świecie – co raczej nie mogło się zdarzyć w przewidywalnej przyszłości.
Należy przywołać też jeszcze jedno ogólne podobieństwo łączące Hitlera i Stalina: obydwaj prezentowali swoim zwolennikom utopijne wizje. Oczywiście mocno się one od siebie różniły. Należało przejść trudną drogę – Stalin przyznawał w 1939 roku, że dotarcie do celu potrwa dłużej, niż ktokolwiek zdołałby sobie wyobrazić – na końcu jednak czekała kraina wspaniałości. Zwolennicy dyktatorów, którzy wierzyli w te obietnice, mogli nadać swojemu życiu nowy sens i nie potrzebowali do tego religii.
Nikanor Pieriewałow urodził się w roku 1917, był więc rówieśnikiem rewolucji październikowej. Doskonale wiedział, po co żyje.
W naszym kraju powstała partia komunistyczna, która najpierw miała zbudować socjalizm, a potem komunizm. Potrzebowała świadomych ludzi i właśnie dlatego zdecydowałem się wstąpić w jej szeregi. Zamierzałem prowadzić masy, uświadamiać im, jak ważne jest zwycięstwo socjalizmu i komunizmu. [...] Pragnęliśmy, by lud Rosji miał zapewniony dobry los[58].
W ramach owego „zapewniania” Pieriewałow wstąpił do NKWD i odpowiadał za masowe deportacje na Syberię.
Johannes Hassebroek, komendant obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, odnalazł sens życia dzięki SS.
Byłem wdzięczny tej formacji za przewodnictwo intelektualne. Wszyscy byliśmy wdzięczni. Wcześniej błąkaliśmy się bez celu, kompletnie zagubieni. Nie pojmowaliśmy, co się dokoła nas dzieje. SS oferowała proste, zrozumiałe wyjaśnienia, w które uwierzyliśmy[59].
Zarówno Hitler, jak i Stalin zdecydowanie odrzucali idee liberalnej demokracji oraz wszystko, co obecnie uważamy za fundamentalne elementy „wolności”, zwalczali swobodę wypowiedzi oraz prawa człowieka i, co najważniejsze, obaj chcieli odebrać ci jednostkowość. Nie mogłeś być tym, kim pragniesz być. Musiałeś podporządkować się nowemu systemowi wartości – w przeciwnym razie czekały cię prześladowania. Właśnie dlatego w utopiach Hitlera i Stalina z pewnością istniałaby tyrania. Nawet gdyby udało się dotrzeć do ziemi obiecanej, każdy, kto uznałby, że nowy raj na ziemi mu się nie podoba, poniósłby surową karę.
Mam zamiar wykazać w niniejszej książce, że ucisk i represje były niezbywalną częścią obu systemów. Więcej: ucisk i represja stanowiły ich istotę.
Przypisy
Przedmowa
Wstęp