Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niewidomy latarnik podtrzymuje światło na kole podbiegunowym, dzielna dziewczyna ratuje rozbitków, gatunek ptaka znika po wybudowaniu latarni, duch pisze w nocy na maszynie, ekscentryczny inwestor wznosi wieżę w niedostępnym miejscu na pełnym morzu, dwójka skłóconych latarników zostaje odcięta od świata na klaustrofobicznej wysepce. W wielu zaskakujących historiach odległe latarnie są związane z życiem Edgara Allana Poego, Virginii Woolf i Nelsona Mandeli, a wszystko składa się na doświadczenie wspaniałej wyprawy ku odległym zakątkom i czasom, gdzie niczym w kalejdoskopie mieszają się samotność, szaleństwo, odwaga i szczęście.
Światło na krańcach świata – nawiązujące tytułem do powieści Juliusza Verne’a Latarnia na końcu świata – to unikalna kolekcja ponad trzydziestu opartych na faktach opowieści opatrzonych zachwycającymi ilustracjami, mapami morskimi, schematami architektonicznymi i ciekawostkami na temat odległych latarni. Nie jest to jednak podręcznik geografii, ale jedyny taki paszport dla podróżników marzycieli.
Fascynująca i piękna książka, niezwykła jak opisane w niej latarnie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 89
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nie trzeba dodawać, że Latarnia na Końcu Świata miała światło stałe, nie istniała bowiem obawa, że jakiś kapitan pomyli je ze światłem innej latarni, ponieważ żadnej innej nie było w tych okolicach[1].
JULIUSZ VERNELatarnia na końcu świata
Wstęp
KIEDY PODCZAS RODZINNEGO OBIADU wspomniałem o zamiarze napisania książki o latarniach morskich, ojciec popatrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem i skwitował: „O latarniach morskich? Ty, taki sam szczur lądowy jak ja?”. Miał rację. Urodziłem się w głębi Półwyspu Iberyjskiego i, nie licząc paru lat, zawsze mieszkałem daleko od morza. Muszę zatem przestrzec Czytelników, że ze stronic tych wyziera oszustwo. Choć dawno temu dałem się uwieść urokowi latarni i niekiedy nęka mnie nieodparta potrzeba ucieczki na jakiś przylądek Galicji lub Asturii, żeby się nim nasycić – uczucie zapewne znajome Czytelnikom – z przykrością muszę poinformować, że niestety żaden ze mnie specjalista w tej dziedzinie.
OD PEWNEGO CZASU miałem ochotę zebrać w formie książki materiały, którymi zajmuję się na co dzień: teksty, rysunki, mapy, zdjęcia... rzeczy, z którymi obcuję w pracy. Po głowie chodził mi pomysł, którego zaczynem były ulubione książki – poetyckie atlasy z mapami pełne zwięzłych opowieści, zdolnych ponieść Czytelników w odległe zakątki z zacisza wygodnego fotela. Potrzebny był tylko pretekst. Jeśli ta książka o latarniach morskich na krańcach świata trafiła do Waszych rąk, to stoi za tym kilka zbiegów okoliczności. Zaczęło się od tego, że otrzymałem zlecenie na zaprojektowanie okładki płyty zespołu o nazwie North of South, i pierwszym, co przyszło mi do głowy, była oniryczna wizja latarni morskich na planetoidach, unoszących się na niebie i rozświetlających kosmos. Kiedy zbierałem materiały do ilustracji, zalała mnie fala niecodziennego piękna. Pełen podziwu wpatrywałem się w kolejne latarnie. Drugą z przyczyn było natknięcie się, również na płaszczyźnie zawodowej, na dzieło Sexta Extinción. Atlas sobre biodiversidad ausente (Szóste wymieranie. Atlas przyrody nieobecnej) José Luisa Viñasa – projekt artystyczny, którego tematem jest wyginięcie niektórych gatunków ptaków. To właśnie dzięki niemu poznałem historię łazika południowego i latarni morskiej na Stephens Island, czyli relację z enigmatycznego zniknięcia wszystkich okazów maleńkiego ptaka z jednej z wysepek należących do Nowej Zelandii. Sprawa tak mnie zafascynowała, że podjąłem się kwerendy na temat tego przedziwnego wydarzenia. Zagłębiwszy się w tej historii, w pewnym sensie ją sobie przywłaszczyłem. Niedługo potem, ku własnemu zaskoczeniu, zacząłem opowiadać ją znajomym. Wszystko to były jednoznaczne sygnały, że niedługo dam się uwięzić w jednej z latarni na odludziu i zamienię się w bohatera wybornego opowiadania Raya Bradbury’ego Wołanie we mgle, w którym potwór morski, zwabiony buczeniem i światłem, wynurza się z otchłani, by pochłonąć latarnię.
W NIEMOŻLIWEJ ARCHITEKTURZE tych budowli tkwi piękno i dzikość. Być może dzieje się tak, ponieważ wyczuwamy, że konają. Ich blask wygasa, ich ciała kruszeją. I choć wiele z nich nadal stoi na straży, wiernych swemu powołaniu, by rozświetlać wody, za sprawą nowych technologii stają się dziś coraz bardziej zbędne. Statki nie potrzebują już ich romantycznej opieki; pojawili się nowi przewodnicy – satelity na orbicie, nawigacja GPS, sonary, radary – przez co zapominamy, że latarnie morskie były domostwem i miejscem pracy wielu mężczyzn i kobiet, niejednokrotnie nieznanych. Z upływem czasu coraz więcej latarni podlega automatyzacji. Niektóre tracą pierwotną funkcję, zamieniając się w ciekawostki turystyczne. Inne czeka mniej fortunny los – zburzenie. Większość latarników, przedstawicieli zawodu uosabiającego czujność i ochronę, porzuciło swoją profesję. Choć ten styl życia jest na wymarciu, pozostaną nam ich historie. Ruiny w postaci słów z czasów, kiedy technologia i heroizm stanowiły jedność. Ponieważ w latarniach morskich, zwłaszcza tych odciętych od świata, ludzie zawsze byli na łasce przyrody.
ZATEM NIE JEST TO WYŁĄCZNIE KSIĄŻKA o latarniach morskich. Jest to również okazja do przyjrzenia się sobie w lustrze kondycji ludzkiej, analizy doświadczenia samotności, uznania zależności od innych w walce o przetrwanie, eksploracji tragedii i chwały, do których wiodą nas ekstremalne sytuacje. Pustka odczuwana z dala od opieki bliźnich jest dla niektórych piekłem. Za to dla innych, jak dla Charlesa Bukowskiego, „odosobnienie to dar”.
JULIUSZ VERNE NAPISAŁ POWIEŚĆ PRZYGODOWĄLatarnia na końcu świata zainspirowany małą latarnią morską, która roztaczała efemeryczny blask w Patagonii pod koniec dziewiętnastego wieku. Opisał Wyspę Stanów, choć jego stopa nigdy nie postała na argentyńskim lądzie – tak samo jak nie postała na Księżycu, ani we wnętrzu Ziemi, ani na dnie oceanu – i mimo to stworzył wspaniałą opowieść. Podobnie i ja nurzałem się przez prawie dwa lata w morzu informacji, zgłębiając blaski i mroki, żeby uwierzytelnić opowieści nierzadko mało wiarygodne. Nie ma tu żadnych zmyśleń, a wszystko w niniejszej książce pochodzi z innych źródeł. Choć nie byłem nigdy w żadnej z tych odległych latarni, pozwoliłem sobie potraktować je, jakbym je znał, i doświadczyłem – z perspektywy współczesnych wygód – wichrów smagających okna, odosobnienia wyłaniającego się zza sztormów i samotności wyzierającej z mgły.
NA ŚCIANIE MAM ZAWIESZONĄ GIGANTYCZNĄ mapę świata Michelina. W tych dziwnych czasach każdego dnia rzucam na nią przypadkowe spojrzenie i daję się ponieść losowi. Zachęcony lekturą nazwy widniejącej przy czarnym punkcie lub obserwacją wyznaczonej jakąś linią przestrzeni, wyruszam w wyimaginowaną podróż i w mgnieniu oka pozwalam sobie dryfować ku jej celowi. Być może dlatego ten projekt ma formę atlasu. Jednak w odróżnieniu od nieskończonego, zdawałoby się, zasięgu mapy, niniejsza książka jest krótka i selektywna. Wybrać, które z tych punktów się wybijają, a które nie, stanowiło dla mnie największe wyzwanie. Zdaję sobie sprawę, że wiele latarni ważnych i miłych dla oka, o urzekających losach, nie zmieściło się w mojej książce.
MAM NADZIEJĘ, ŻE TE HISTORIE, RYSUNKI I MAPY złożą się na doświadczenie wspaniałej wyprawy ku odległym zakątkom i czasom oraz że także Czytelnikom przypadnie do gustu to książkowe zesłanie, niekiedy pełne otuchy, a niekiedy mroku.
José Luis González Macías
wrzesień 2020 roku
1
Adżygol
RYBAŁCZE, OBWÓD CHERSOŃSKI (UKRAINA)
ASFALTOWA SZOSA KOŃCZY SIĘ nieopodal Rybałcze. Dalej ciągną się piaski Mierzei Kinburnskiej, odludnego zakątka poprzecinanego złocistymi wydmami, przybrzeżnymi salinami i iglastymi gajami. Na tych stepach żyły Amazonki. Według Herodota dopiero Heraklesowi udało się je rozgromić.
Na wodach zatoki, półtora kilometra od Rybałcze, tam, gdzie Dniepr wpada do Morza Czarnego, od ponad stulecia widnieje smukła budowla. Nadal jest niezbędna. Aby dopłynąć do Chersonia, w górę spowitego uporczywą jesienną mgłą Dniepru, trzeba odnaleźć drogę w labiryncie wysepek rzecznych, manewrując przesmykami i dragowanymi kanałami w meandrach estuarium.
NIEWYKLUCZONE, ŻE ZA PARĘ HRYWIEN, puszek piwa i litrów benzyny ciekawskiemu podróżnikowi udałoby się namówić miejscowego rybaka, żeby zawiózł go do latarni. Przy odrobinie szczęścia nasz pasażer znajdzie się w środku gigantycznego rusztowania utkanego z jaskrawoczerwonego metalu i wespnie się wąskimi schodkami, niczym po skrzydłach gigantycznego owada. U podstawy wieży spoczywa ukryte niewielkie schronienie latarników. Choć dozorcy latarni mogli do niej przybywać każdego dnia z brzegu – kiedy było ciepło łodzią, a zimą na piechotę po lodzie – zdarzało się, że gwałtowne załamanie pogody całymi tygodniami uniemożliwiało im powrót. Nic nie jest tu zbędne.
WŁADIMIR SZUCHOW KREŚLIŁ LINIE z precyzją ukraińskich tkaczek. Przyglądając się rysunkom jego budowli, można by uznać, że powaliłoby je nawet lekkie, ale dobrze wymierzone chłośnięcie bryzy. Mimo to konstrukcje te były równie delikatne, co wytrzymałe. Pod koniec dziewiętnastego wieku umysł Szuchowa wykreował wieże, dachy, pawilony i budynki stabilne pomimo zużycia minimalnej ilości materiału. Udało mu się tchnąć życie w proste szkielety ze stalowej siatki i przeobrazić je w budowle niezwykłe, organiczne, lekkie, wyjęte spod władzy czasu.
Jego hiperboloidy cechowała wydajność, prostota i elegancja, a po rewolucji w 1917 roku nadały radzieckiej architekturze ducha konstruktywizmu. Szuchowa zalicza się do najznamienitszych rosyjskich inżynierów.
LATARNIĘ MORSKĄ NIEOPODAL JEZIORA ADŻYGOL upleciono jak wiklinowy koszyk. Z setkami otworów, przez które hula wiatr.
1
Adżygol
MORZE CZARNE
EUROPA
46°29'32'' N
32°13'57'' E
Projektant: Władimir Szuchow
Lata budowy: 1908–1911
Data uruchomienia: 1911
Czynna
Wieża hiperboloidalna ze stali
Wysokość wieży: 64 m
Wysokość światła: 67 m
Zasięg światła: 19 Mm
Charakterystyka światła: białe stałe
Latarnia bije kilka rekordów wysokości. To najwyższa jednoczęściowa budowla projektu Szuchowa, a zarazem najwyższa latarnia morska na Ukrainie, dziewiętnasta na świecie i najwyższa w tej książce.
Gdyby wieża Eiffla miała analogiczną strukturę hiperboloidy, ważyłaby trzy razy mniej.
Przypisy