Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwszy polski e-magzyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie, self-publishingu.
Proponujemy: wywiady, felietony, recenzje, opinie, analizy rynku, opowiadania.
Prezentujemy z dumą drugi numer naszego e-magazynu: Lato 2013.
Zapraszamy i zachęcamy do współpracy: recenzentów, autorów, wydawców, dystrybutorów.
Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński
Sekretarz redakcji: Joanna Ślużyńska
Współpraca:Awiola, Magda Barwińska, Ciernik, Robert Drózd, Agnieszka Hałas, Ewa „Oksa” Jeznach, Stanisław Karolewski, Marcin Łukiańczyk, Robert A. Mason, Alicja Minicka, Piotr Mrok, Tomasz Mróz, Pokrzywnica, Paweł Pollak, Emma Popik, Łukasz Sporyszkiewicz, Alicja Szulborska, Kinga Tutkowska, Władysław Zdanowicz, Agnieszka Żak.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 220
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
REDAKCJA
Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński
Sekretarz redakcji: Joanna Ślużyńska
Skład i łamanie: Oficyna Wydawnicza RW2010
Zespół redakcyjny: Oficyna Wydawnicza RW2010
Współpraca:
Awiola, Magda Barwińska, Ciernik, Robert Drózd, Agnieszka Hałas, Ewa „Oksa” Jeznach, Stanisław Karolewski, Marcin Łukiańczyk, Robert A. Mason, Alicja Minicka, Piotr Mrok, Tomasz Mróz, Pokrzywnica, Paweł Pollak, Emma Popik, Łukasz Sporyszkiewicz, Alicja Szulborska, Kinga Tutkowska, Władysław Zdanowicz, Agnieszka Żak.
ISSN 2300-5645
WYDAWCA
Oficyna wydawnicza RW2010
Os. Orła Białego 4 lok. 75
61-251 Poznań
www.rw2010.pl
Serdecznie zapraszamy do współpracy wszystkich recenzentów, blogerów, dziennikarzy, autorów, księgarzy i wydawców. Propozycje tekstów lub linki do tekstów należy nadsyłać na podany adres poczty elektronicznej. W sprawach reklamy w magazynie – prosimy o kontakt na podany adres poczty elektronicznej.
Dane z rynku ebooków mówiące o osiąganych nakładach, czyli – wyrażając się precyzyjniej, bo ebook jako taki nakładu nie posiada – ilościach pobranych licencji, są jak na razie dość mało wiarygodne, często niezbyt optymistyczne, a nierzadko zawyżane dla potrzeb reklamy bądź zaniżane z innych względów. Dlatego chciałbym przedstawić garść informacji dotyczących tego konkretnie zagadnienia, wraz z podaniem źródeł. A Czytelnicy i ewentualni – nie do końca jeszcze zdecydowani na publikację w tej formie – Autorzy niech sami osądzą, czy jest dobrze, średnio, źle, czy zgoła fatalnie.
Najpierw kilka danych ogólnych, abyśmy wyrobili sobie pojęcie o zjawisku, które wreszcie doczekało się określenia „rynek ebooków w Polsce”.
„Według Łukasza Gołębiewskiego, prezesa Biblioteki Analiz, firmy, która analizuje rynek książki w Polsce, w 2012 roku ebooki (na polskim rynku jest ich około 7-8 tys.) przyniosły wydawcom około 2% wszystkich wpływów ze sprzedaży książek. Wpływy ze sprzedaży przyniosły około 50 mln zł, ale dynamicznie rosną, w przeciwieństwie do przychodów ze sprzedaży książek papierowych, które się w Polsce kurczą”.1 Dla porównania w USA w tym samym roku elektroniczne książki przyniosły wydawcom już prawie 23% wszystkich przychodów (a jeszcze rok temu było to niecałe 17%). Ale nie ma co porównywać, no, może tylko po to, aby poprawić sobie humor stwierdzeniem, że niedługo i u nas będzie lepiej. Natomiast szacunek wielkości rynku (wolumen sprzedaży 50 mln zł) jest jakąś informacją.
A teraz o nakładach, z podaniem przykładów. Po pierwsze – ebooki darmowe. Dla rynku w sensie finansowym nie są to dane miarodajne, ale niezwykle interesujące. Pierwsza polska darmowa antologia opowiadań 31.10. Halloween po polsku zadebiutowała w październiku 2011 roku. W czerwcu 2013 (czyli 20 miesięcy od premiery) na oficjalnej stronie zbioru zakomunikowano, że pobranych zostało ponad 15 000 licencji! Jeszcze ciekawiej wypadła antologia Słodko gorzko. Opowiadania o miłości, która zadebiutowała w lutym 2012 roku, a na koniec sierpnia 2013 roku (czyli 19 miesięcy od premiery) zanotowaliśmy ponad 30 000 pobrań! I dla porównania – pierwszy numer naszego magazynu Świt ebooków w ciągu kwartału czytelnicy pobrali ponad 1 200 razy (tylko w naszym serwisie www.rw2010.pl – pobrano prawie 400 licencji).
A zatem w przypadku publikacji darmowych „poziom sprzedaży” od 10 do 50 licencji dziennie nie stanowi – jak wynika z powyższego zestawienia – rezultatu niemożliwego do osiągnięcia. Choć nie ukrywajmy – trzy wymienione tutaj tytuły stanowią zdecydowaną czołówkę.
W przypadku publikacji płatnych sytuacja wygląda nieco gorzej, zarówno ze względu na ilości pobrań, jak i na... dostępność danych. Tu możemy jako przykładem posłużyć się tylko jedną wiarygodną informacją – w ciągu 9 miesięcy (od grudnia 2012 do sierpnia 2013) ebook Joanny Łukowskiej Nieznajomi z parku pobrano ponad 1 500 razy, co daje średnią ponad 6 pobrań licencji dziennie. To prawdopodobnie jeden z lepszych wyników sprzedaży w chwili obecnej na naszym rynku, jeśli chodzi o polskich pisarzy.
Biorąc pod uwagę dane z rynku książek papierowych nie są to może ilości szokująco imponujące. Ale chyba to pierwszy krok w bardzo dobrym kierunku, czyli w kierunku „american way of life”. Czego oczywiście wszystkim serdecznie życzę.
Tekst pochodzi z portalu www.swiatczytnikow.pl.
Na anglojęzycznych blogach pojawiły się plotki, że Amazon bliski jest uruchomienia swojego sklepu w Rosji. Podobno finalizują umowy z miejscowymi dostawcami treści. Piotr Kowalczyk z serwisu Ebookfriendly zwrócił moją uwagę na infografikę opublikowaną w serwisie Russia Beyond The Headlines.
Co tam jest ciekawego?
70% czytelników książek w Rosji sięga po wersje elektroniczne – statystyka tak wielka, że aż trudna do przyjęcia.
Spośród nich 42% korzysta po prostu z komputera domowego, ale aż 38% sięga po czytnik ebooków, tylko 21% po tablet.
Aż 92% ściąga po prostu książki z netu – a tylko 15% kupuje.
W artykule z serwisu Publishing Perspectives mamy kilka dodatkowych statystyk:
Rosyjski rynek legalnych ebooków w 2012 osiągnął 250 milionów rubli, czyli około 24 mln złotych. Jest to wciąż tylko 1% całego rynku książki. Warto zwrócić uwagę, że polski ebookowy rynek oceniany bywa na 50 mln złotych, co nie tylko wg mnie jest zawyżone.
Władymir Charitonow z rosyjskiego stowarzyszenia wydawców ocenia, że ebooki czyta w Rosji 20-22 milionów ludzi! Co ciekawe – jak dodał w komentarzach – większość wcale nie mieszka w Moskwie i Petersburgu, a na prowincji.
Według wydawnictwa Ekimo 95% ebooków ściąganych w Rosji to wersje pirackie, co przekłada się na wirtualną stratę w wysokości 4 milardów rubli (to oczywiście taki sam SF jak 250 milionów straty w Polsce).
Wśród rosyjskich serwisów z ebookami 60% rynku ma Litres.
Dodatkowo w komentarzach pod artykułem kilka osób z Rosji zwraca uwagę na to, że podstawową przyczyną piractwa jest po prostu brak treści. Rosjanie zorganizowali się sami – istnieją ogromne serwisy internetowe, które zawierają niemal każdą wskanowaną książkę. Tak więc łatwo sięgnąć po już opublikowany materiał, gorzej z jego kupieniem.
Brakuje też czytnikowego ekosystemu – najczęściej trzeba po prostu ściągnąć plik i wgrać go przez USB. Miejscowy potentat próbuje wprowadzić tani czytnik Litres Touch zintegrowany ze swoim sklepem.
Jak traktować plotki o wejściu Amazonu do Rosji – nie mam pojęcia. Podobno zatrudnili już dyrektora operacyjnego tamtejszego oddziału i podpisują umowy z wydawcami. Ale z naszej perspektywy dobrze wiemy, że dopóki nie wejdą, to nie ma nic pewnego. :-)
Amazon do tej pory Rosję traktował jak „czwarty świat”. Był to jeden z niewielu krajów, gdzie... nie można zamówić Kindle. Na stronie wersji international po wybraniu „Russian Federation” zobaczymy smutny komunikat:
Można było za to korzystać z Kindle for PC oraz sklepu Kindle.
To, że od ignorowania tego rynku Amazon miałby przejść od razu do otwarcia tam oddziału, nieco dziwi. Biorąc jednak pod uwagę te 20-25 milionów e-czytelników, kasa wręcz leży na ulicy i firma Bezosa może się po nią schylić.
Tekst pochodzi z blogu www.bezdruku.pl.
Kilka miesięcy temu w tekście Trudne początki ebooków w Polsce pokusiłem się o subiektywny opis rozwoju rynku publikacji elektronicznych w Polsce. Pozwolę sobie wrócić do moich wspomnień związanych z kolejnymi etapami rozwoju e-publikacji w kraju nad Wisłą.
Pierwszą książką, z której przy pomocy Poradnika ściągnąłem DRM był zakupiony w Nexto.pl Cmentarz w Pradze Umberto Eco.
Po ogłoszeniu na blogu Świat Czytników tutorialu, jak ściągać zabezpieczenia, pierwszą księgarnią, która odpowiedziała pozytywnie na apel Roberta było właśnie Nexto.pl. Przedstawiciel tej firmy zapewnił, że postara się jak najszybciej pozbyć się DRM na rzecz przyjaznego znaku wodnego. Nie była to prosta operacja, bo wymagała renegocjacji umów z wydawcami na zmianę formatu dystrybucji elektronicznej. Oferta ebooków ze znakiem wodnym nie była bogata i ograniczała się głównie do małych wydawnictw. Pierwszym było nieistniejące już wydawnictwo Fox Publishing. Po Nexto.pl do ataku ruszyło empikowe Virtualo.pl, potem ebookpoint.pl Helionu. Na rynku zaczęło się pojawiać coraz więcej tytułów i wydawnictw „watermark friendly”.
Pierwsza część rewolucji dobiegała końca. Druga wiązała się z plotkami o wejściu do Polski ogólnoświatowego hegemona internetowej sprzedaży tradycyjnej i elektronicznej, czyli amerykańskiego Amazona. Polski rynek księgarski, podczas Targów Książki we Frankfurcie w listopadzie 2011, na sugestię jednego z dyrektorów Amazon.com, że jego firma planuje wejście do Polski w pierwszym kwartale 2012, zareagował pełną mobilizacją. Baza dostępnych w Polsce ebooków zaczęła się dynamicznie powiększać. Czytniki Amazon Kindle dosłownie wylewały się ze stron Allegro. Powstawać zaczęły specjalistyczne sklepy internetowe, które dystrybuowały czytniki na Polski rynek. E-readery zaczęły być nagrodami w konkursach, ofertami Grouponu lub były rozdawane jako prezent za korzystanie z karty kredytowej (mBank). Trafiły nawet na półki polskich hipermarketów.
Prasa opiniotwórcza, blogi technologiczne opublikowały wiele artykułów, spekulując o dacie startu (wrzesień 2011, grudzień 2011, wiosna 2012) – od kiedy będą dystrybuowane tradycyjne książki i płyty Amazon (Lipsk, nowo otwierane centrum dystrybucyjne w Polsce) oraz kto będzie partnerem amerykańskiego potentata (merlin.pl, wielki dystrybutor książek Olesiejuk). Najwięcej przesłanek wskazywało na Agorę SA, wydawcę Gazety Wyborczej, której drugi polski tytuł prasowy pojawił się w Kindle Store. Premierze tytułu na platformie Amazona towarzyszyła intensywna kampania w mediach Agory, łącznie z okładką jednego z numerów Gazety zawierającą powiększone zdjęcie czytnika Kindle 3 Keyboard.
Poza tym,koncern z Czerskiej zorganizował promocję kuponową pozwalającą nabyć czytnik w niższej cenie. Na łamach Gazety opublikowano cykl artykułów poświęconych rynkowi ebooków i rozważających ich wyższość/niższość wobec tradycyjnych książek. Przypominały one „wykłady profesora mniemanologii stosowanej” Jana Tadeusza Stanisławskiego O wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiejnocy, ale potęgowały plotki o partnerstwie Agory. Co ciekawe w tekstach publicystów Wyborczej nie padała nazwa innych czytników poza Kindle.
Wszystko miało wyjaśnić się w maju 2012 wraz ze startem e-księgarni Agory, której nazwę pilnie strzeżono. Na konferencji ogłaszającej start Publio.pl zaczęto pytać o Amazon i współpracę z nim Agory SA. Przedstawiciel pionu „internet” koncernu ogłosił, że takiego partnerstwa nie ma. Dodał także, że nie były prowadzone żadne rozmowy z koncernem Jeffa Bezosa na temat formalnej współpracy. Trop, na który także ja się nabrałem, okazał się błędny. O rychłym wejściu mogły także świadczyć pojawiające się w Kindle Store miesięczniki W drodze czy Tygodnik Powszechny.
Po zagoszczeniu w Kindle Store tych czterech polskich tytułów prasowych (Polityka, Gazeta Wyborcza, W drodze, Tygodnik Powszechny) Amazon zamknął dostęp dla innych gazet. Poza tym usunął inne książki opublikowane w języku polskim. Niepoprawni optymiści żywili bezpodstawną nadzieję, że wycofanie „polskich” książek z oferty Amazona jest przygotowaniem księgarni do startu w Polsce. Oczywiście nie okazało się to prawdą. Amazona w kraju nad Wisłą mimo dwuletnich spekulacji nie ma do dzisiaj. Dalsze rozważania typu „wejdzie, nie wejdzie” do Polski przypominają wróżenie z fusów. Zastanówmy się jednak: czy Amazon.pl jest nam jeszcze potrzebny?
Myślę, że tak, ale jedynie jako dystrybutor czytników ebooków lub treści na tradycyjnych nośnikach. Amazon ze swoim know-how, europejskim zapleczem dystrybucyjnym i szybkością działania nawet w modelu sklepu internetowego może stanowić godną przeciwwagę dla sklepów z elektroniką użytkową czy księgarni typu Empik.
Nas jednak interesuje rynek publikacji elektronicznych. Tutaj jest zgoła odmienna sytuacja. Polscy e-wydawcy odrobili lekcje i pod wpływem samych plotek wzorowo przygotowali się do ofensywy giganta zarówno pod względem oferty, jak i w aspekcie technologicznym. W sieci mamy największe wydawnictwa i prawdziwą wojnę cenową między nimi. Większość oficyn nie ogranicza swojej oferty do jednej księgarni. Oczywiście są tacy, którzy pewne tytuły mają u siebie „na wyłączność” (np. ofertę Znaku kupimy/otrzymamy tylko w Woblink.com), ale większość stawia na prawdziwą konkurencję i otwarty rynek. Czytelnicy zalewani są promocjami dnia, pakietami książek, ofertami okolicznościowymi (literatura romantyczna na walentynki, a historyczna w rocznicę stanu wojennego czy wybuchu Powstania Warszawskiego) i mnogością formatów. Polskie księgarnie nie tylko dobrze skroiły swoją ofertę pod czytelnika, ale także technologicznie przygotowały się do walki o klienta z oczekiwanym najeźdźcą.
Obecnie nie tylko możemy kupić niezabezpieczone cyfrowo książki, ale także wysłać je bezpośrednio po zakupie z pozycji księgarni na nasz Kindle lub do cyfrowej biblioteczki „w chmurze” oferowanej choćby przez Amazon. Tego typu usługa jest dostępna np. w Virtualo.pl, Publio.pl, Nexto.pl, a ostatnio w Woblinku. Można też kupić ebook bezpośrednio przez czytnik. Specjalną stronę stworzyło internetowe ramię Grupy Kapitałowej Znak, która pozwala nabyć książki z ich księgarni za pomocą aplikacji webowej. Co prawda najlepiej ten sposób działa na czytnikach typu touch, ale jeśli ktoś się uprze, to i na klasycznym da radę kupić i pobrać książkę.
Mamy też ofertę Nexto.pl, który na wzór Amazon.com pozwala na zakup (i zapłatę) ebooka dosłownie jednym kliknięciem. Czegóż nam trzeba więcej? Na rynku są obecne już trzy porównywarki cen ebooków. Jedna stworzona przez autora Świata Czytników, druga bardziej złożona, mająca niedawno premierę upolujebooka.pl, trzecia natomiast to eboo.pl, która posiada także wyszukiwarkę prasy (dziękuję Maciejowi Haudekowi za informację o tej ostatniej). Mamy także innowacyjne produkty, jak dostęp do książek za stałą opłatą oferowaną przez Legimi.
Rozdrobniony rynek e-księgarni powoduje zdrową konkurencję. Amazon chwalony jest za jakość obsługi, jednak jako właściciel Kindle Store jest bezwzględny wobec wydawców i self-publisherów. Zachowuje się jak klasyczny monopolista. Na polskim rynku e-książek obecnie nie ma miejsca na Kindle Store. Jedyne, czego w segmencie rynku ebooków potrzebujemy, to samego czytnika. Na tym rynku Kindle jest praktycznie bezkonkurencyjny: świetny ekosystem pozwalający bez problemu kontynuować lekturę książki na różnych urządzeniach ze sprawną synchronizacją (o tym, jak trudne to zadanie, możemy się przekonać korzystając z „Czytaj bez limitu” Legimi).
Kindle, poza możliwościami synchronizacji i obsługi, bije wszelką e-inkową konkurencję także ceną. Empik, mimo kilku prób wejścia z własnymi urządzeniami, nie odniósł sukcesu, a jakość ich wykonania i wygoda korzystania raczej zniechęcały do e-czytania (vide pierwszy czytnik oferowany przez nich – Oyo).
Polski rynek ma potencjał, o czym świadczy zainteresowanie inwestorów. Małe, lecz dzielne Nexto.pl zyskało potężnego właściciela, czyli kolportera prasy Ruch SA, a Empik stał się współwłaścicielem księgarni Virtualo.pl. O ile jednak w pierwszym z tych przypadków nie widzę synergii, o tyle drugi projekt jest dosyć twórczo rozwijany w salonikach, gdzie można kupić vouchery uprawniające do ściągnięcia ebooków z księgarni.
Nie chcę Kindle Store w Polsce, chociaż bardzo bym sobie życzył samego Amazon.pl w innych segmentach rynku niż ebooki. Patrząc na ceny płyt brytyjskiego sklepu i możliwość wysyłki ich za darmo do Polski za zakupy o wartości 25 funtów, czyli około 120 złotych, mógłby on stanowić poważną konkurencję dla coraz bardziej monopolizującego rynek Empiku. Choć w dużych miastach ma on konkurencję w postaci Saturna, Media Markt czy ostatnio odświeżonego Matrasu, to w mniejszych miastach franczyzowe salonki Empiku są jedynym miejscem, gdzie można nabyć książki czy płyty w tradycyjnej postaci. Tutaj realna konkurencja jest wręcz wyczekiwana. Rynek ebooków, panie Bezos, poradzi sobie bez pana, choć nie bez pańskiego czytnika.
Polski rynek e-publikacji przeszedł dwa poważne przełomy: pierwszym było pozbycie się DRM jako zabezpieczenia ebooków i zastąpienie go przyjaźniejszym watermarkiem. Drugi przełom nastąpił z regularnie powiększającą się ofertą tytułów w postaci elektronicznej. Czy nastąpi trzeci etap rewolucji? Nie zastanawiałem się nad tym do chwili usłyszenia opinii wypowiedzianej przez dyrektora Woblink.com, który w rozmowie dla bezdruku.pl stwierdził, że kolejny przełom może się wiązać z rozdrobnionym rynkiem ebooków. Sam przyznał, że obecnie nie ma impulsu, który rozpocząłby ten proces, a takim mogłoby być... wejście Amazon do Polski.
Chciałbym w kilku zdaniach zwrócić uwagę na inne aspekty aktualnie toczącej się „wojny” dotyczącej urządzeń, na których warto czytać ebooki.
Dlaczego akurat o tym piszę?
Prowadząc największą w Polsce porównywarkę cen ebooków UpolujEbooka.pl, czytałem i słyszałem wiele opinii na ten temat. Teraz chciałbym głośno wyrazić swoją.
Mniej więcej w 2010 roku zobaczyłem u siebie w domu, że kończy mi się miejsce na książki. Układanie ich na półce już nie wchodziło w rachubę, miejsce pod biurkiem też było zajęte, a w pokoiku syna pod parapetem również brakowało wolnej przestrzeni. Podjąłem wówczas męską decyzję: kupuję tablet, od dziś czytam książki tylko na tablecie. Pierwszy mój wypasiony tablet to Archos 10.1 za około 1800 zł, bo przecież co za wariat kupi ipada do czytania książek za prawie 3 tys zł:)!
Dorwałem się do kilku darmowych ebooków z sieci oraz kilku pdfów z różnymi podsumowaniami i zacząłem czytać.
Minęła godzina i pomyślałem: „Jak ludzie mogą czytać na czymś takim ebooki? Przecież to niewygodne (tablet jest ciężki) i oczy bolą (tak jakby latarka świeciła w oczy)”. Oprócz tych wad odkryłem mnóstwo innych, ale to inna historia i dotyczy oprogramowania, które nie do końca można było traktować poważnie odnośnie czytania ebooków w tych czasach.
Wróciłem do czytania „papieru”, póki jeden z moich znajomych (nie pamiętam który, ale mówię: „Dziękuję”) nie pokazał mi, jak działa program ibooks w ipadzie. Opadła mi szczęka, pozbierałem zęby z podłogi i po raz kolejny dotarło do mnie, że „nie stać mnie na kupowanie tanich rzeczy”. Chodzi o to, że kupiłem, chcąc oszczędzić, tablet za 1800 zł, który służy (do tej pory) moim dzieciom za telewizorek oraz do katowania angry birds:), a i tak zainwestowałem w zakup ipada, czyli 1800 zł teoretycznie wyrzuciłem w błoto.
Od tamtej pory zmieniłem swoją ulubioną księgarnię z Heliona na Ebookpoint, skąd pobierałem wersje elektroniczne, które były idealne dla mojego lśniącego ipada. Mogłem na nich łatwo robić notatki, kopiować tekst, zaznaczać ważne fragmenty – po prostu robić to wszystko, co robiłem na papierowych wersjach, ale tutaj było to dużo wygodniejsze. A najważniejsze okazało się to, że książki elektronicznej nie pożycza się znajomym na tzw. wieczne nieoddanie:), więc wszystkie notatki pozostawały moje i nie ginęły.
W takiej postaci czytałem przez długi czas, aż przypadkiem trafiłem na artykuł Roberta Drozda ze „Świata Czytników”, w którym zachwalał czytniki elektroniczne typu e-ink. W skrócie można powiedzieć „na tablecie nie czytamy ebooków, czytamy je na czytniku ebooków:)”. Wiele argumentów wskazywało na to, że rzeczywiście taki czytnik może być świetnym rozwiązaniem; dlatego kupiłem swojego pierwszego Kindla w 2012 roku. Załadowałem ostatnio zakupioną książeczkę z wydawnictwa Onepress i zacząłem czytać. Pierwsze schody pojawiły się, gdy chciałem zrobić notatkę do tego, co przeczytałem. Grrrrrrr... ile ja się namęczyłem, aby to zrobić!:(
„Kochanie, mam dla ciebie świetny prezent...” – mniej więcej tak brzmiało zdanie, skierowane do mojej ukochanej małżonki, którym podsumowałem moją pierwszą przygodę z czytnikiem ebooków. Pomyślałem sobie, że czytając książki o marketingu, social mediach, programowaniu, zarządzaniu ludźmi, i chcąc robić na takim urządzeniu notatki, nie będę miał żadnej frajdy z czytania. Wracam do ipada.
Dużym plusem korzystania z ebooków na ipadzie było to, że mając nierzadko pół godziny wolnego czasu, mogłem wyjąć iphona z kieszeni i kontynuować lekturę, którą czytałem na tablecie. Wszystko dzięki synchronizacji urządzeń w chmurze – po prostu wygoda na wyciągnięcie ręki. Tak, na 3,5-calowym wyświetlaczu da się czytać ebooki:), nie jest to mistrzostwo świata, ale moim zdaniem dobrze zagospodarowałem te pół godziny.
Czytnika Kindle tymczasem używała moja żona, która byłaby z niego zadowolona, gdyby nie fakt, że przydałoby się czasami oświetlenie, tak jak w tablecie.
Ostatnio doszedłem do wniosku, że czas kupić kolejny czytnik, ale tym razem z podświetleniem. Kupiłem najnowszą wersję Onyx Boox i62hd, wrzuciłem na niego Wyścig z czasem. Pierwsza godzina minęła, druga, trzecia, LOL, naprawdę super się czytało, szczególnie że w ciemnym pomieszczeniu włączyłem podświetlenie. Czytnik ebooków nareszcie spełniał swoje zadanie: był lekki, wygodny, a książka, która nie wymagała robienia notatek, idealna nadawała się do tego, aby w miękkim fotelu z uśmiechem na twarzy chłonąć przygody Johna „analityka z CIA”.
Z perspektywy czasu i obcowania z ebookami już od przeszło trzech lat mogę powiedzieć, że nauczyłem się wreszcie z nich korzystać tak, aby w pełni rozkoszować się tym, co mam, oraz stwierdzić, że zarówno tablet, jak i czytnik są idealne do czytania... określonych ebooków. Wszyscy, którzy wykłócają się, na czym lepiej się czyta, niech dokładnie przeanalizują, co czytają i na jakim urządzeniu. Od momentu zakupu Onyxa i62hd wrzucam na niego książki, które czytam w wolnym czasie, dla relaksu. Pozostałe pozycje, które służą mi do rozwoju osobistego, czytam na ipadzie. Ipad daje dużą swobodę przy robieniu notatek i łatwego dostępu do tej wiedzy. Podsumowując, uważam, że: gdy czytasz dla relaksu, to na e-czytniku, a gdy czytasz, by się rozwijać, to na tablecie.
Skamieniałem.
Wcześniej się zapisałem, a podczas jednego z pierwszych spotkań: całkiem znieruchomiałem. A było to tak: jako nowo przyjęty do wrocławskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich karnie udałem się na 1041 Czwartek Literacki, czyli spotkanie autorskie z Beatą Andrzejczuk. Głównym tematem wydarzenia, prócz prozy pani Andrzejczuk, okazały się jednak nie książki, a ebooki, e-czytniki, palmtopy, i podobne wynalazki.
I właśnie dlatego ruszyć się zupełnie nie mogłem – z wrażenia, bo okazało się, że pisarze są do tych wynalazków przychylnie nastawieni.
Żaden z nich zdaje się nie dostrzegać ponurej przyszłości, jaką nam ta elektronika zwiastuje. Oglądałem radosne twarze nieświadome tego, że swymi uśmiechami przywołują kres wolnego świata.
Nie trudno wyobrazić sobie, że olbrzymia promocja ebooków wkrótce przyniesie sukces. Przyczyni się do tego także fakt, że brak kosztów związanych z drukiem i wydaniem papierowym może znacząco obniżyć cenę zakupu licencji na czytanie tekstu. (Bo już przecież nie: cenę książki). Europa pogrążona w coraz to większym kryzysie wreszcie masowo sięgnie po tę formę czytelnictwa, czego następstwem będzie zamknięcie drukarń, firm przygotowujących skład, dostarczających papier itd. – słowem, zniszczona zostanie infrastruktura pozwalająca na wydawanie książek papierowych. Ponadto społeczeństwo przywyknie do tej formy czytelnictwa tak bardzo, że powrót do papieru okaże się praktycznie niemożliwy. Tak jak dziś nikt już nie wraca do ręcznego przepisywania ksiąg.
I właśnie wtedy pisarze pożałują swoich uśmiechów sprzed lat.
Okaże się bowiem, że ten, kto dostarcza oprogramowanie obsługujące te wynalazki, jest zarazem naczelnym cenzorem. Tak jak dziś firma Google powoduje bankructwa firm, usuwając ich strony z wyników wyszukiwania, czy firma Facebook, która w jeden dzień kasuje strony-fanpage przeciwnych opcji politycznych lub tropi niepoprawne słowa. Tak samo będzie z ebookami. Pisarze produkujący niepożądane treści nie będą mogli być czytani za pomocą czytników z przyszłości. Ba, możliwa będzie także modyfikacja tekstów wydanych lata temu; i tak Al-Kaida, która teraz jest największym wrogiem Świata Zachodniego, i zawsze nim była, parę lat później stanie się największym przyjacielem, którym zawsze była. Nikt też nie sprawdzi, co premier obiecywał w kampanii wyborczej lub jakie poglądy miał dwadzieścia lat temu, bo śledząc elektroniczne wydania z tamtych czasów, za każdym razem okaże się, że głoszą to samo, co aktualna polityka, choćby nam nasza pamięć podpowiadała co innego.
Gdy przeczytałem Rok 1984 Georga Orwella, zafrapowało mnie pytanie: w jaki sposób fizycznie zmieniana jest treść podręczników i starych książek. Czy są zbierane i mielone, a potem na nowo drukowane, by zmienić w nich jedno lub dwa słowa? A jak ważne potrafią być dwa słowa, pokazała niezwykła kariera wyrażenia: „lub czasopism”.
Widocznie twórców totalitarnego systemu, który właśnie usiłuje domknąć bramy, również frapował problem niemożności wprowadzenia cenzury wstecznej. Dlatego powstały ebooki.
Od Redakcji:
Autor zaprezentował w powyższym tekście swoje własne zdanie, a my tylko udostępniliśmy łamy naszego magazynu, aby tekst opublikować. Nie ze wszystkimi tezami przedstawionymi się zgadzamy; prawdę mówiąc, nie zgadzamy się z żadną tezą tu zaprezentowaną, ale... strach przed nazwaniem nas ober-cenzorem okazał się silniejszy;-)
Gwoli riposty powiemy tylko, że Autor zapomniał o spisku właścicieli tartaków, mającym na celu kontrolę treści zawartych w książkach papierowych. A już na poważnie, to wydawcy i dystrybutorzy decydują o losie utworu – wydać czy nie wydać, publikować czy nie publikować – a nie producenci nośników czy oprogramowania do nich. I ważą na jednej szali komercję, a na drugiej artyzm. Dzieje się tak bez względu na formę wydania książki. Acz śmiemy twierdzić, że właśnie publikacje elektroniczne stwarzają pisarzom niepokornym i pomijanym z różnych powodów przez wydawców papierowych szansę na zaistnienie – właśnie ze względu na mniejsze koszty oraz dużo mniejszą cenzurę.
Mamy tu oczywiście na myśli wydawnictwa, które zarabiają na wydawaniu i sprzedaży książek, a nie na autorach.
A co do modyfikowania treści, które poszły w świat netu. Co raz pojawiło się w sieci, nigdy z niej nie zniknie... Zawsze gdzieś wypłynie i odbije się czkawką, jeżeli autor ma się czego wstydzić.
Tekst pochodzi z portalu Fahrenheit.
Witam siebie w XXI wieku.
Pierwszym wieku Nowej Ery.
Papier umarł.
Wiem, wiem, to nieprawda.
Umarł jedynie mój sentyment do papieru.
Jeszcze niedawno potrafiłem polecieć do „Taniej Książki” i kupić tam kilka pozycji naraz. Dziesięć, dwanaście lat temu na każdej wyprzedaży organizowanej przez biblioteki zaopatrywałem się w kilkanaście książek. Wszystkie egzemplarze powinny być sprzedawane za złotówkę lub dwie, ale ze względu na to, że robiłem „hurtowe” zakupy niepopularnej wówczas literatury (fantastycznej), miałem zniżki – książka za grosik, dwa, trzy, pięć, dziesięć, piętnaście... dwadzieścia, pięćdziesiąt...
A jednak, ostatnimi czasy, jeden po drugim, na śmietnik wyniosłem kilka dużych (i co gorsza pełnych) worków książek. Od zupełnie kiepskich pozycji, które wypadałoby spalić (by nie narazić nikogo na ich przeczytanie), a które trzymałem z powodu mojego „archiwizującego” charakteru, po całkiem dobre powieści i klasykę klasyki.
Wychodząc z domu, nawet nie kryłem się z tym, co miałem za chwilę uczynić. Chyba liczyłem na to, że trafi się jakiś starszy pan, który zapyta, co ja robię... i wyrwie mi z rąk ów skarb, którego zamierzałem pozbyć się bez skrupułów. Nikt się nie napatoczył, nikt nie zakrzyknął w proteście. Niestety?
A przecież jeszcze jakieś parę lat temu na samą myśl o wyrzucaniu książek na śmietnik zapałałbym świętym oburzeniem i domagałbym się piorunów z jasnego nieba trafiających w „wandala kultury” (oczywiście pioruny winny ominąć biblioteczki tegoż). Dziś przeważają we mnie względy czysto praktyczne – po kilku przeprowadzkach i kupieniu niewielkiego mieszkania szybko zaczęło brakować miejsca. Ostatnia zmiana lokum była katorgą – ja i dwóch wynajętych pomocników przez kilka godzin przenosiliśmy księgozbiór z jednego mieszkania do drugiego.
W dodatku choroba ojca znacznie ograniczyła jego możliwości utrzymania porządku w rodzinnym domu. Książki tylko się kurzą, zajmują miejsce. Zabrać ich wszystkich do siebie nie sposób. Oddać? Fajnie, tylko kto by je wziął? Biblioteki nie chcą już starej beletrystyki, nawet za darmo.
Przyznaję, jestem leniwy. Nie chce mi się szukać i znajdę tysiąc powodów, żeby się nie wysilać przy likwidacji księgozbioru. W domu zostaną więc tylko te tytuły, które z ojcem lubimy, oraz te, które najbardziej lubiły świętej pamięci moja mama i siostra, no i rzecz jasna wszystkie prezenty, książki podpisane przez autorów itp.
W moim umyśle coś się zmieniło po zakupie dobrego czytnika ebooków. Na początku był to gadżet, na który zachorowałem. Szybko okazało się, że jego możliwości i jakość przerosły moje oczekiwania. Zapach papieru, szelest kartek, możliwość fizycznego obcowania z egzemplarzem? To wszystko okazało się jedną wielką bujdą na resorach! Nieszkodliwy fetysz, z którego skutecznie się wyleczyłem.
To prawda, papierowe książki mają swoje zalety. Mają także wady. Podobnie jak ebooki. Oba te rodzaje książek mają za to jedną cechę wspólną, dosłownie identyczną – treść. I tylko ta się liczy, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy tylko tyle, że książek nie czyta, że jest przede wszystkim kolekcjonerem tychże.
Tak, zdarzają się książki, zbiory poezji, albumy czy dzieła ze skomplikowanym układem graficznym, gdzie ważne jest także, jak to wszystko wygląda. Dzisiejsze ebooki i wyświetlacze czytników w takich przypadkach nie sprawdzają się niemal wcale. Dziś. Rozwój techniczny pozwala przypuszczać, że dosyć szybko do użytku zostaną wprowadzone urządzenia z dobrymi, kolorowymi wyświetlaczami, potrafiące bezproblemowo „łyknąć” pdf-y i pochodne formaty.
Po co więc komu książka w papierowym wydaniu? Żeby kurzyła się na półce, żeby zajmowała miejsce, żeby ładnie wyglądała? Jedynym argumentem przemawiającym za „tradycyjną” książką jest możliwość jej czytania w wannie. Ale i to jest do przeskoczenia pod względem technologicznym.
Z ciekawostek – niedawno widziałem filmik z czytnikiem, którego ekran można wyginać (co prawda w stosunkowo niewielkim zakresie, ale już niedługo będzie można nie tylko wirtualnie, ale i fizycznie zagiąć rogi e-kartek).