Szach-mat - Ali Hazelwood - ebook + książka

Szach-mat ebook

Hazelwood Ali

4,3
35,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Muza
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2024
Opis

Zdobywczyni nagrody Goodreads w kategorii Young Adult za 2023 rok.

Cudownie przezabawny debiut young adult bestsellerowej autorki The Love Hypothesis.

Rywale znad szachownicy rozgrywają pojedynek o uczucie.

Mallory Greenleaf twierdzi, że skończyła z szachami. Po tym, jak cztery lata wcześniej szachy doprowadziły jej rodzinę niemal do rozpadu, obecnie Mal skupia się na swojej mamie, siostrach i pracy zapewniającej jako taki byt bez perspektyw. Do dnia, w którym niechętnie zgadza się po raz ostatni wziąć udział w turnieju charytatywnym i beztrosko rozsmarowuje na szachownicy słynnego Nolana „Królobójcę” Sawyera, mistrza świata i niegrzecznego chłopca szachów.

Ta przegrana z nikomu nieznaną szachistką jest wstrząsem dla wszystkich. Jeszcze bardziej zdumiewa dążenie Nolana do rewanżu. Co mu chodzi po głowie? Co chce uzyskać? Najrozsądniej byłoby wstać od stolika i odejść. Zrezygnować. Poddać się.

Triumf otwiera Mallory drogę do tak bardzo pożądanych w jej sytuacji nagród pieniężnych, poza tym wbrew sobie Mal zaczyna czuć osobliwy pociąg do enigmatycznego przeciwnika…

Dziewczyna pnie się po szczeblach kariery szachowej i szybko uświadamia sobie, że gra toczy się nie tylko na szachownicy. Rywalizacja okazuje się wściekle ostra, przeciwnik zaś zabójczo… atrakcyjny, inteligentny i nieprzeciętnie doprowadzający do szału

„Wciągająca historia miłosna, fascynujące studium postaci i niezwykłe okno na świat szachów”.

Rachel Lynn Solomon, autorka We Can’t Keep Meeting Like This

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 371

Oceny
4,3 (14 ocen)
6
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
IwonaP19884

Całkiem niezła

Początek i środek świetne. Końcówka do bani.
00
MKWielgosz

Dobrze spędzony czas

Nieco inna odsłona pisarki i dobrze. Bohaterowie są młodsi, ale równie genialni. Jak zawsze podjęte tematy dyskryminacji kobiet w konkretnym środowisku. Humor i dobra rozrywka.
00
Weronika8608

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała, lubię styl autorki, aczkolwiek główna bohaterka jest irytująca, postać Nolana jest świetna
00

Popularność




Tytuł oryginału: Check & Mate

Redakcja: Dorota Kielczyk

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła, Barbara Milanowska (Lingventa)

Ilustracja wykorzystana na okładce © lilithsaur

Projekt okładki © Vikki Chu

© 2023 by Ali Hazelwood. By arrangement with the author.

All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Jacek Żuławnik

ISBN 978-83-287-2865-3

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Dla Sarah A. i Helen,

na zawsze moich naj

Prolog

– Wiem z wiarygodnego źródła, że jesteś symbolem seksu pokolenia Z.

O mało nie upuszczam telefonu.

To znaczy, wylatuje mi z ręki, ale udaje mi się go złapać, zanim z pluskiem wpadnie do zlewki pełnej amoniaku. Dyskretnie rozglądam się po pracowni chemicznej, czy przypadkiem ktoś jeszcze nie usłyszał.

Uff, na szczęście nadal mam w uszach airpody. Pozostali piszą coś w komórkach albo krzątają się, robiąc doświadczenie. Pani Agarwal siedzi przy biurku i udaje, że ocenia sprawdziany, ale pewnie tak naprawdę czyta erotyczne fanfiki o Billu Nye’u. Znad mojej ławki unosi się zapach kwasu octowego; oby nie był zabójczy.

Nikt nie zwraca uwagi na mnie ani na zapauzowany filmik na mojej komórce. Wciskam play.

– Dwa tygodnie temu na okładce „Time’a” umieszczono twoje zdjęcie podpisane: „Symbol seksu pokolenia Z”. Jak się z tym czujesz?

Spodziewam się zobaczyć Zendayę. Harry’ego Stylesa. Billie Eilish. BTS w komplecie, stłoczonych na kanapie w jakimś talk­-show, który youtube’owy algorytm automatycznego odtwarzania postanowił mi podsunąć po zakończeniu tutoriala z doświadczeniem z pH. Ale nie, to tylko jakiś koleś. Zwykły chłopak. Wygląda totalnie od czapy na fotelu z czerwonym aksamitnym obiciem. Ciemna koszula i spodnie, ciemne włosy, ponura mina, z której trudno cokolwiek wyczytać.

– Czuję się z tym źle – odpowiada niskim, poważnym głosem.

– Ach tak? – dziwi się gospodarz programu, Jim, James czy inny Jimmy.

– Część o pokoleniu Z się zgadza – mówi gość. – Część o symbolu seksu nie bardzo.

Widownia chłonie jego słowa, bije brawo i pokrzykuje. Dopiero wtedy przesuwam spojrzenie na podpis pod filmikiem: „Nolan Sawyer”. Dalej leci wyjaśnienie, kto to taki, ale ja już wiem. Co prawda, nie rozpoznaję jego twarzy, nazwisko jednak nie jest mi obce. Przeciwnie: pamiętam je doskonale.

Poznajcie państwo Królobójcę, szachistę numer jeden na świecie.

– Coś ci powiem, Nolanie: tak się składa, że intelekt jest teraz bardzo seksowny.

– Nadal nie czuję, że to określenie mnie dotyczy.

Nadaje swojemu głosowi ostentacyjnie obojętny ton. Aż dziw, jak specowi od wizerunku w ogóle udało się namówić kolesia na tę rozmowę. Mimo to widownia się śmieje, a z nią prowadzący. Pochyla się w stronę rozmówcy, wyraźnie pod wpływem jego uroku. A gość może się pochwalić wysportowaną sylwetką, ma umysł niczym fizyk teoretyczny i na dodatek jest wart tyle, co przedsiębiorca z Doliny Krzemowej. Diablo przystojny geniusz, który uparcie zaprzecza, jakoby był pod jakimkolwiek względem wyjątkowy.

Ciekawe, czy Jim-Jimmy-James słyszał to samo co ja. Pogłoski. Przekazywane szeptem opowieści. Mroczne plotki o złotym chłopaku szachów.

– Nie zaprzeczysz jednak, że seksowne, i to bardzo, stały się szachy. Dzięki tobie. Od kiedy zacząłeś grać publicznie, przeżywają prawdziwy renesans. Komentarze dotyczące rozgrywanych przez ciebie partii zdobywają wiralową sławę na TikToku… ChessToku, jak mi podpowiadają z reżyserki… i coraz więcej osób uczy się grać. Ale po kolei: jesteś arcymistrzem szachowym. To najwyższy tytuł, jaki można zdobyć w tej dyscyplinie sportu. Niedawno po raz drugi zostałeś mistrzem świata po rozgrywce, w której pokonałeś… – gospodarz musi zerknąć do notatek, bo zwyczajni arcymistrzowie nie są tak znani jak Sawyer – …Andreasa Antonowa. Gratulacje.

Sawyer dziękuje krótkim skinieniem głowy.

– Właśnie skończyłeś osiemnaście lat. Kiedy dokładnie?

– Trzy dni temu.

Trzy dni temu ja skończyłam szesnaście lat.

Dziesięć lat i trzy dni temu dostałam swoje pierwsze szachy – plastikowe bierki, różowe i fioletowe – i rozpłakałam się z radości. Bawiłam się nimi cały dzień, wszędzie nosiłam cały zestaw ze sobą, a potem, tuląc go, zasnęłam.

Teraz już nawet nie pamiętam, jak to jest trzymać w dłoni bierkę.

– Zacząłeś grać bardzo młodo. Rodzice cię uczyli?

– Dziadek – mówi Sawyer. Prowadzący wygląda na zbitego z tropu, jakby nie sądził, że chłopak będzie skłonny poruszyć ten temat. Szybko jednak się ogarnia.

– Kiedy uświadomiłeś sobie, że jesteś wystarczająco dobry, aby myśleć o profesjonalnej karierze?

– A jestem?

Znowu śmiech widowni. Przewracam oczami.

– Od początku wiedziałeś, że zostaniesz zawodowym graczem?

– Tak. Szybko dotarło do mnie, że nic nie sprawia mi takiej przyjemności jak wygranie meczu szachowego.

Gospodarz unosi brew.

– Nic?

– Nic – potwierdza bez wahania gość.

– Nawet…

– Mallory? – Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Wzdrygam się zaskoczona i wyszarpuję z ucha jedną słuchawkę. – Pomóc ci w czymś?

– Nie! – Posyłam pani Agarwal promienny uśmiech i wsuwam telefon do tylnej kieszeni spodni. – Właśnie skończyłam oglądać nagranie instruktażowe.

– Doskonale. Pamiętaj, żeby włożyć rękawiczki, zanim zaczniesz dolewać kwas.

– Oczywiście.

Pozostali już prawie zakończyli doświadczenie. Ściągam brwi i szybko próbuję nadgonić. Kilka minut później miotam się przy sprzęcie, nie mogę znaleźć lejka i rozsypuję sodę oczyszczoną, dlatego w końcu skupiam się na zadaniu i przestaję myśleć o Sawyerze, o tym, jak brzmiał jego głos, kiedy mówił, że nigdy niczego nie pragnął tak bardzo, jak grać w szachy. Nie myślę o nim przez dwa lata z niewielkim hakiem – aż do dnia, gdy przychodzi mi zmierzyć się z nim po raz pierwszy.

I wtedy daję mu naprawdę tęgie lanie.

CZĘŚĆ PIERWSZAOtwarcia

Rozdział 1

Dwa lata później

Easton to cwaniara, udaje jej się wywabić mnie na zewnątrz obietnicą darmowej bubble tea. Ale jest też głupia, bo nie może zaczekać, aż zacznę popijać swój boski napój z sosem czekoladowym i serową pianką, tylko wali prosto z mostu:

– Potrzebuję przysługi.

– Zapomnij – mówię i dokładam szeroki uśmiech. Biorę dwie słomki z koszyka, podaję jej jedną, ale w ogóle nie zwraca na to uwagi.

– Mal. Nawet nie wiesz, o co chcę…

– Nie.

– Chodzi o szachy.

– Nooo, jeśli tak stawiasz sprawę… – Uśmiecham się do laski, która serwuje moje zamówienie. Zeszłego lata spotkałyśmy się dwa, może trzy razy. Pamiętam ją jak przez mgłę, ale to przyjemne wspomnienie: usta pociągnięte malinową ChapStick, dźwięki Bon Iver sączące się z głośników w jej hyundaiu elantrze, jej miękka, chłodna dłoń pod moją koszulką bez rękawów… Niestety brakuje w nim imienia dziewczyny. Ale nic nie szkodzi, bo widzę, że napisała na moim kubku: „Melanie”.

Wymieniamy się dyskretnymi, porozumiewawczymi uśmiechami, po czym zwracam się do Easton:

– Skoro tak stawiasz sprawę, to dwa razy nie.

– Brakuje mi zawodniczki na turniej drużynowy.

– Już nie gram. – Zerkam na telefon: dziewięć po dwunastej. Mam równo dwadzieścia jeden minut, żeby wrócić do warsztatu. Mój szef Bob nie jest życzliwym, wielkodusznym człowiekiem. Chwilami mam wątpliwości, czy w ogóle należy do rodzaju ludzkiego. – Wypijmy na zewnątrz, dobra? Czeka mnie upojne popołudnie pod chevroletem silverado.

– Daj spokój, Mal. – Karci mnie wzrokiem. – Chodzi o szachy. Przecież nadal grasz.

Kiedy nauczyciel mojej siostry Darcy oświadczył, że zamierza wysłać klasową świnkę morską na „odległą farmę” – co, jak wiadomo, znaczy „uśpić” – Darcy, wówczas uczennica szóstej klasy, ponieważ nie mogła ustalić, co to za farma i czy w ogóle istnieje, postanowiła go porwać. Nie nauczyciela, ma się rozumieć, świnkę – samca. I tak już od roku dzielę mieszkanie z Goliatem Uprowadzonym, i od roku odmawiam mu resztek z naszej kolacji, odkąd weterynarz, na którego nas nie stać, błagał na kolanach, żebyśmy dopilnowały, aby Goliat przeszedł na dietę. Sęk w tym, że Goliat ma niebywałą zdolność: potrafi zmusić mnie wzrokiem do całkowitej uległości.

Zupełnie jak Easton. Oboje roztaczają wokół siebie aurę stuprocentowo czystego, twardego uporu.

– Nie-e. – Pociągam herbatę przez słomkę. Niebo w gębie. – Zapomniałam, jakie są zasady. Weź powiedz, co robi ten taki mały konik.

– Bardzo śmieszne.

– Nie, serio. Który to szach? Królowa podbija Catan, nie przechodząc przez start…

– Nie proszę cię, żebyś znów robiła to, co dawniej.

– A co dawniej robiłam?

– No wiesz, kiedy miałaś trzynaście lat, pokonałaś wszystkie dzieciaki w klubie szachowym w Paterson, potem nastolatki, a potem dorosłych. I sprowadzili ludzi z Nowego Jorku, żebyś mogła ich upokorzyć. Nie potrzebuję niczego takiego.

Tak naprawdę miałam wtedy dwanaście lat. Pamiętam dobrze, bo tata stał przy mnie i trzymając ciepłą dłoń na moim kościstym ramieniu, ogłaszał z dumą: „Od kiedy rok temu Mallory skończyła jedenaście lat, nie udało mi się jej ani razu pokonać. Jest niesamowita, prawda?”. Ale nie poprawiam Easton. Zamiast tego siadam na trawie obok ledwo żywych cynii. Sierpień w New Jersey dla nikogo nie jest łaskawy.

– Pamiętasz tamtą serię partii towarzyskich? W połowie myślałam, że zemdleję, a wtedy ty kazałaś wszystkim się cofnąć…

– …i oddałam ci swój sok.

Siada obok mnie. Zerkam na jej precyzyjnie namalowaną łukowatą kreskę na powiece, po czym przenoszę spojrzenie na swój poplamiony smarem kombinezon i myślę: proszę, jak pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Perfekcjonistka Easton Peña, która zawsze ma plan, i jej niechlujna pomagierka Mallory Greenleaf. Chodziłyśmy do jednej klasy od początku szkoły, ale niewiele miałyśmy ze sobą wspólnego, dopóki jako dziesięciolatka Easton nie zapisała się do klubu szachowego w Paterson. Już wtedy była pod wieloma względami ukształtowana. Niesamowita, uparta osoba. Co zresztą zostało jej do dziś.

– Serio kręcą cię te głupoty? – spytała, kiedy dobrano nas w parę, żebyśmy rozegrały partię.

– A ciebie nie? – odpaliłam zbulwersowana.

– Jasne, że nie. Zbieram zajęcia dodatkowe, muszę mieć ich jak najwięcej. Stypendium koledżu samo się nie zdobędzie.

Dałam jej szacha w czwartym posunięciu i od tamtej pory szczerze ją uwielbiam.

Ciekawe, że Easton nigdy nie zależało na szachach tak bardzo jak mnie, a jednak to ona została przy nich o wiele dłużej. Tworzymy we troje naprawdę dziwaczny trójkąt miłosny.

– No wisisz mi przysługę za tamten sok. Przyjdź na turniej – nakazuje. – Muszę mieć cztery osoby w drużynie, a wszyscy albo są na wakacjach, albo nie odróżniają szachów od warcabów. Nawet nie musisz wygrywać, bo to i tak na cele dobroczynne.

– Jakie?

– Czy to ważne?

– A nie? Chodzi o prawicowy think tank? Nowy film Woody’ego Allena? Zmyśloną chorobę typu histeria albo nietolerancja glutenu?

– Nietolerancja glutenu nie jest zmyśloną chorobą.

– Poważnie?

– Mhm. A dochód z turnieju zostanie przeznaczony na… – Zaczyna przesuwać palcem po telefonie. – Nie mogę teraz znaleźć, ale czy naprawdę musimy to ciągnąć? Przecież obie wiemy, że się zgodzisz.

Robię wkurzoną minę.

– Nic podobnego.

– Dobra, może ty nie wiesz.

– Mam swoją godność, Easton.

– Jasne. – Zaczyna energicznie, wręcz agresywnie przeżuwać kulki z tapioki; jest bardziej grizzly niż świnką morską.

Przypomina, jak w dziewiątej klasie namówiła mnie, żebym została jej zastępczynią, kiedy były wybory gospodarza klasy (poległyśmy… przytłaczającą liczbą głosów). Albo jak w dziesiątej klasie nakłoniła mnie do zhakowania na X-ie konta Missy Collins, która rozpuszczała plotki. Albo jak w jedenastej klasie, wbrew zdrowemu rozsądkowi i pomimo skromnych możliwości wokalnych – zaledwie pół oktawy – zagrałam panią Bennett w musicalu napisanym i wyreżyserowanym przez Easton, na podstawie Dumy i uprzedzenia. W ostatniej klasie pewnie też zgodziłabym się na coś totalnie głupiego, gdyby nie to, że w domu było… cóż, nieciekawie, przynajmniej z finansowego punktu widzenia. I gdybym nie poświęcała każdej wolnej chwili na pracę w warsztacie.

– Wiadomo, że nie potrafisz odmówić – wytyka mi Eas­ton. – Więc powiedz „tak” i miejmy to z głowy.

Sprawdzam godzinę na telefonie – zostało mi dwanaście minut przerwy. Jest nieziemski upał. Wysiorbałam swoją bubble tea i spoglądam pożądliwie na kubek Easton: melonowa – mój drugi ulubiony smak.

– Jestem zajęta.

– A co robisz?

– Mam randkę.

– Z kim? Z gościem od mięsożernych roślin? Czy z sobowtórką Paris Hilton?

– Nie. Ale znajdę kogoś.

– Oj, weź. Przynajmniej spędzimy razem trochę czasu, zanim wyjadę do koledżu.

Prostuję plecy i szturcham ją łokciem.

– Kiedy jedziesz?

– Za niecałe dwa tygodnie.

– Co takiego? Przecież dopiero skończyłyśmy szkołę…

– To było trzy miesiące temu, wiesz? W połowie sierpnia muszę być już w Kolorado, bo zaczyna się kurs wprowadzający.

– Aha. – Czuję się tak, jakbym się obudziła z wczesnopopołudniowej drzemki i zorientowała, że już ciemno. – Aha – powtarzam w lekkim szoku. Wiedziałam, że to nastąpi, ale musiałam chyba stracić poczucie czasu gdzieś pomiędzy atakiem mononukleozy u mojej siostry, tygodniowym pobytem mamy w szpitalu, mononukleozą u drugiej siostry i dodatkowymi godzinami, które brałam, żeby wszystko się spinało. Przerażające… bo przecież zawsze mieszkałyśmy z Easton w tym samym mieście i od niepamiętnych czasów spotykałyśmy się raz w tygodniu, żeby pograć w Dragon Age, pogadać o Dragon Age albo popatrzeć, jak ktoś gra w Dragon Age. Może przydałoby nam się jakieś nowe hobby. Próbuję się uśmiechnąć. – Czas szybko leci, jak się człowiek dobrze bawi.

– A ty, Mal? Dobrze się bawisz? – Mruży oczy, na co reaguję rechotem. – Nie ma się z czego śmiać. Wiecznie tylko pracujesz, a kiedy wychodzisz z warsztatu, robisz za szofera sióstr albo wozisz mamę po lekarzach, albo… – Wsuwa palce w swoje ciemne loki i zostawia je potargane, co wyraźnie wskazuje na to, jak bardzo jest rozdrażniona. Powiedziałabym, że siedem w skali od jednego do dziesięciu. – Byłaś mistrzem w naszej klasie. Jesteś genialną matematyczką i potrafisz zapamiętać dosłownie wszystko. Dostałaś trzy propozycje stypendium, w tym jedną z Boulder, gdzie uczyłybyśmy się razem. Postanowiłaś nie skorzystać, ale mam wrażenie, że znalazłaś się w sytuacji bez wyjścia i utknęłaś tutaj… Wiesz co? To twój wybór i ja go szanuję, ale mogłabyś choć raz zluzować i zrobić przynajmniej jedną rzecz, która sprawia ci przyjemność.

Wpatruję się w jej poczerwieniałe policzki przez sekundę, dwie, trzy… i prawie otwieram usta, żeby wygłosić równie płomienną przemowę. Powiedzieć, że stypendium owszem, umożliwia naukę w koledżu, ale nie zapewnia środków na raty hipoteki, na opłacenie obozu dla zawodniczek roller derby, na który bardzo chciałaby pojechać siostra, na zakup tabletek z witaminą C dla porwanego zwierzaka twojej drugiej siostry ani na coś – cokolwiek – co pozwoliłoby pozbyć się poczucia winy, uparcie przywierającego do dna żołądka. Prawie. W ostatniej chwili odwracam wzrok i kieruję go na telefon.

Za sześć wpół do pierwszej. Cholera.

– Muszę lecieć.

– Co? Zwariowałaś, Mal? Nie chciałam…

– Nie. – Posyłam jej uśmiech. – Skończyła mi się przerwa.

– Przecież dopiero co przyszłaś.

– No. Bob nie jest zwolennikiem ludzkich grafików i równowagi między pracą a życiem prywatnym. Chcesz dopić tę bubble tea czy…?

Przewraca oczami tak mocno, że na pewno coś sobie naciąga, ale wręcza mi kubek. Odchodząc, zaciśniętą pięścią wykonuję gest zwycięstwa.

– Daj mi znać, co zdecydowałaś w sprawie turnieju – woła za mną Easton.

– Już ci powiedziałam.

Jęknięcie. A po nim poważne, wymowne: „Mallory”. Odwracam się, choć wiem, że Bob w oparach swojego cuchnącego oddechu wypomni mi spóźnienie.

– Posłuchaj, nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Ale kiedyś szachy były całym twoim życiem, a teraz nie zagrasz nawet w słusznej sprawie.

– Takiej jak walka z nietolerancją glutenu?

Easton kolejny raz przewraca oczami, a ja, śmiejąc się, biegnę do pracy. Udaje mi się zdążyć w ostatniej chwili. Szykuję narzędzia, zanim znów wsunę się pod silverado, ale przerywa mi buczenie telefonu. Zrzut ekranu z ulotką, na której jest napisane: „Turniej drużynowy Igrzyska Klubów. Okręg nowojorski. We współpracy z Lekarzami bez Granic”.

Uśmiecham się.

MALLORY: okej niech ci będzie że to słuszna sprawa

BRET EASTON ELLIS: Mówiłam. A tak w ogóle, to…

Podsyła mi link do strony WebMD na temat nietolerancji glutenu. Z artykułu wynika, że coś takiego rzeczywiście istnieje.

MALLORY: okej niech ci będzie że MOŻNA nie tolerować glutenu

BRET EASTON ELLIS: Mówiłam.

MALLORY: twoje nowe powiedzonko

BRET EASTON ELLIS: Raczej: „Miałam rację”. To co, zagrasz w turnieju?

Reaguję prychnięciem i zaczynam wklepywać: „nie”. Mam ochotę przypomnieć jej powód, dla którego już nie gram w szachy, bo widocznie zapomniała.

A potem wyobrażam sobie rzeczywistość bez niej: Easton wyjechała na studia, nie ma jej wiele miesięcy, a ja siedzę tu sama i próbuję gadać o najnowszym Dragon Age z kimś, kogo interesuje wyłącznie całowanie. Myślę o tym, jak przyjeżdża do domu na Święto Dziękczynienia – może zjawi się w jakiejś odlotowej fryzurze, może zostanie weganką, może zacznie nosić ciuchy w krowi wzór. Może stanie się zupełnie, ale to zupełnie inną osobą. Będziemy się spotykały tam gdzie zawsze, oglądały to co zawsze, plotkowały o tych samych ludziach… tyle że będzie już zupełnie, ale to zupełnie inaczej, bo Easton nawiąże nowe znajomości, zobaczy nowe rzeczy, stworzy nowe wspomnienia.

Czuję ukłucie strachu. Boję się, że ona się zmieni, rozwinie i już nigdy nie będzie taka jak dawniej. Za to ja – wręcz przeciwnie. Zostanę tutaj, w Paterson, i ani drgnę z miejsca. Żadna z nas nie powie tego głośno, ale będzie to oczywiste.

Dlatego piszę:

MALLORY: dobra. ostatni wzlot

BRET EASTON ELLIS: Ha! Widzisz? Miałam rację.

MALLORY: …

MALLORY: zrewanżujesz mi się tym że w przyszłym tygodniu zawieziesz moje siostry na obóz żebym mogła wziąć dodatkową zmianę

BRET EASTON ELLIS: Mal, nie.

BRET EASTON ELLIS: Mal, błagam. Wszystko, tylko nie to.

BRET EASTON ELLIS: Mal, one mnie PRZERAŻAJĄ.

MALLORY: …

– Ej, Greenleaf! Nie płacę ci za siedzenie na Insta albo zamawianie kanapek z awokado. Bierz się do roboty.

Przewracam oczami, w duchu.

– Sorry, Bob, pomyliłeś pokolenia.

– Wali mnie to. Zasuwaj.

Chowam telefon w kieszeni kombinezonu, wzdycham i wykonuję polecenie szefa.

– Mal, a Sabrina uszczypnęła mnie w rękę i powiedziała, że mam kutaśny oddech!

– Mal, a Darcy ziewnęła mi w twarz ohydnym kutaśnym oddechem!

Wzdycham, ale twardo dalej przyrządzam owsiankę dla swoich sióstr. Cynamon, chude mleko, zero cukru, bo inaczej: „Ja cię normalnie zamorduję, Mal. Obiło ci się o uszy słowo «zdrowie»?” (Sabrina). Masło orzechowe, podróbka nutelli z logo marki własnej miejscowego sklepu, banan i: „Dasz więcej nutelli? Proooszę! Chcę chociaż trochę urosnąć, zanim pójdę do ósmej klasy!” (Darcy).

– Mallory, Darcy na mnie pierdnęła!

– Wcale że nie! Sabrina to głupolka, bo podtyka nos pod mój tyłek!

W roztargnieniu zlizuję niby-nutellę z łyżeczki i rozważam, czy nie dolać zmywacza do owsianki. Tylko nakrętkę, nakręteczkę, może dwie. Tak sobie fantazjuję.

Istnieją pewne minusy tego pomysłu, takie jak przedwczesny zgon dwóch osób, które kocham najbardziej na świecie, ale za to jakie plusy! Nie do przebicia. Koniec gryzienia po palcach w środku nocy przez Goliata, który – wcale bym się nie zdziwiła – pewnie ma wściekliznę. Koniec brutalnych ochrzanów za upranie różowego stanika Sabriny, za skitranie gdzieś różowego stanika Sabriny, za rzekomą kradzież różowego stanika Sabriny, za nieujawnianie informacji o tym, gdzie aktualnie znajduje się różowy stanik Sabriny. Koniec z gapiącym się na mnie lubieżnie z plakatów Timothéem Chalametem.

Zostałabym ja i tylko ja, ostrząca swój majcher w ciszy i spokoju celi więziennej w New Jersey.

– Mallory, a Darcy to wstrętna gnojówa…

Odkładam łyżeczkę i idę do łazienki. To tylko trzy kroki – rezydencja państwa Greenleafów jest mała, a rodzina nie za bardzo wypłacalna.

– Jeżeli w tej chwili się nie zamkniecie – odgrażam się naj­ostrzejszym tonem, na jaki mnie stać o ósmej rano – zabiorę was na bazar i wymienię na kiść winogron.

Coś dziwnego stało się w zeszłym roku – niemal z dnia na dzień moje dwie słodkie kluseczki, które były dla siebie najlepszymi psiapsiami, przepoczwarzyły się w rywalizujące ze sobą wiedźmy z mokradeł. Sabrinie stuknęło czternaście lat i zaczęła się zachowywać tak, jakby w swojej wyimaginowanej fajności nie miała z nami kompletnie nic wspólnego, natomiast Darcy skończyła dwanaście lat i… cóż, pozostała sobą. Bez przerwy z książką, nad wiek rozwinięta i zanadto spostrzegawcza, co nie zawsze wychodzi jej na dobre. Pewnie dlatego Sabrina kupiła za kieszonkowe nowy zamek do drzwi i wykopała siostrę ze wspólnego pokoju. Przygarnęłam Darcy, stąd Timothée Chalamet, jego wzrok Mona Lisy oraz ryzyko wścieklizny.

– O Boooże. – Darcy przewraca oczami. – Już nie bądź taka zasadnicza, Mal.

– Właśnie, Mallory. Zluzuj poślady.

Ach, no tak. Jedyne, co teraz może połączyć te dwie niewdzięcznice, to kampania skierowana przeciwko mnie. Mama mówi, że to kwestia dojrzewania. Ja skłaniam się ku teorii, że zostały opętane przez demony, ale kto wie? Natomiast zdążyłam się przekonać, że w przypadku moich sióstr próby przemówienia im do rozsądku, błaganie albo rwanie sobie włosów z głowy to metody z góry skazane na niepowodzenie. Jakikolwiek przejaw słabości jest natychmiast wykorzystywany i kończy się tym, że pod wpływem szantażu muszę im kupować jakieś absurdalnie zbędne pierdoły, takie jak poduszka z Edem Sheeranem albo biret dla świnki morskiej. Moje motto brzmi: rządź poprzez strach. Zero negocjacji z tymi rozpuszczonymi jak dziadowski bicz, krwiożerczymi rekinami pełnymi buzujących hormonów.

Rany, kocham je tak bardzo, że aż chce mi się płakać.

– Mama śpi – syczę przez zęby. – Przysięgam, że jeśli nie będziecie cicho, jednej i drugiej napiszę na czole niezmywalnym markerem „kutaśny oddech” i „wstrętna gnojówa”, a potem poślę was obie do ludzi.

– Lepiej się zastanów – uprzedza Darcy, grożąc mi szczoteczką do zębów – bo naślemy na ciebie opiekę społeczną.

– Albo nawet policję – wtóruje jej Sabrina.

– Stać ją na prawnika?

– W życiu. Powodzenia z utyranym po kokardę, źle wynagradzanym obrońcą z urzędu, Mal.

Opieram się o futrynę drzwi.

– Teraz to jesteście zgodne.

– Zawsze jesteśmy zgodne co do tego, że Darcy ma kutaśny oddech.

– Wcale nie! A ty jesteś puszczalska.

– Jeśli obudzicie mamę – straszę – spuszczę was obie w kiblu.

– Nie śpię! Nie ma sensu, skarbie, bo się rury zatkają… – Mama idzie powoli korytarzem, stawiając niepewne kroki. Nagle kłuje mnie w dołku. Mniej więcej od miesiąca, a właściwie od początku wakacji, poranki są trudne. Zerkam na Darcy i Sabrinę, które mają choć tyle przyzwoitości, żeby zrobić skruszone miny. – Skoro już wstałam o świcie, mogę poprosić o przytulasa od moich matrioszek?

Mama lubi żartować, że moje siostry i ja, każda z nas – wszystkie jasne blondynki o ciemnoniebieskich oczach i okrągłych różowych policzkach – jest nieco mniejszą wersją tej starszej. Chociaż Darcy trafiły się wszystkie piegi, Sabrina do perfekcji opanowała estetykę VSCO, a ja… No cóż, gdyby w Goodwillu nie sprzedawali tylu ciuchów w stylu boho chic za pięć dolców sztuka, nie wyglądałabym jak cosplayerka Alexis Rose. Mimo to nikt nie ma wątpliwości, że wszystkie trzy dziewczyny Greenleafów ulepiono z tej samej gliny. Tylko czy ta glina na pewno należała do mamy, która dawniej miała ciemne włosy (dziś siwiejące) i opaloną skórę? Jesteśmy bardziej podobne do taty, a jeśli kiedykolwiek mama miała nam to za złe, nigdy nie wyraziła tego głośno.

– Już na nogach? Czemu? – Kieruje to pytanie do czoła Darcy, a zaraz kolejne zadaje Sabrinie: – Masz trening?

Dziewczyna sztywnieje.

– Zaczynam dopiero w przyszłym tygodniu. O ile w ogóle zacznę, bo najpierw ktoś mnie musi zapisać do Związku Roller Derby Juniorów, a termin mija w następny piątek…

– Do piątku zapłacę składkę – zapewniam siostrę.

Posyła mi spojrzenie pełne powątpiewania i nieufności. Jakbym zbyt wiele razy złamała jej serce swoimi śmiesznie niskimi zarobkami jako mechanik samochodowy.

– Dlaczego nie możesz od razu?

– Bo lubię się z tobą drażnić jak pająk z muchą.

I jeszcze dlatego, że muszę wziąć dodatkowe godziny w warsztacie, żeby mnie było stać na składki.

Mruży oczy.

– Nie masz kasy?

Serce o mało mi nie staje.

– Jasne, że mam.

– Ale jakby co, to jestem już praktycznie dorosła. McKenzie pracuje w budce z mrożonym jogurtem, mogłabym ją zapytać, czy…

– Nie jesteś dorosła. – Odczuwam fizyczny ból na myśl, że Sabrina martwi się o kasę. – Na mieście mówią, że straszna z ciebie gówniara.

– Skoro prosimy i jest nam dane – wtrąca Darcy z buzią pełną pasty do zębów – to chciałam zauważyć, że Goliat nadal cierpi na samotność i rozpaczliwie potrzebuje dziewczyny.

– Mmm. – Przychodzi mi do głowy przelotna refleksja na temat ilości kupy, jaką wyprodukowałyby dwa Goliaty. O kurczę. – Z innej beczki, Easton w swej życzliwości zaoferowała się zawieźć was na obóz w przyszłym tygodniu. Nie poproszę, żebyście były przy niej grzeczne, normalne ani nawet miłe, bo z nią też się lubię drażnić. Nie ma za co.

Wychodzę z łazienki i zamykam za sobą drzwi. Przedtem udaje mi się uchwycić zdumione spojrzenia, jakimi się wymieniły siostry. Ich miłość do Easton jest głęboka i ma długą historię.

– Ładnie dziś wyglądasz – komplementuje mnie mama w kuchni.

– Dzięki. – Pokazuję jej zęby. – Wyczyściłam nicią.

– Szalona. Prysznic też wzięłaś?

– Bez przesady. Nie jestem influencerką modową.

Chichocze.

– Nie włożyłaś drelichu.

– To się nazywa kombinezon, mamo. Ale dzięki, że zauważyłaś. – Spoglądam na zwykły biały T-shirt, który wybrałam do jasnożółtej haftowanej spódnicy. – Nie idę do warsztatu.

– Randka? Minęło sporo czasu.

– Nie, nie randka. Obiecałam Easton, że… – Gryzę się w język.

Mama jest cudowna. To najżyczliwsza, najbardziej cierpliwa osoba, jaką znam. Na pewno nie miałaby mi za złe, gdybym powiedziała, że wybieram się na turniej szachowy. Ale dziś rano wyszła z sypialni o lasce, z wyraźnie spuchniętymi stawami, a ja od trzech lat nie używałam słowa na „sz” i nie chcę tego zmieniać.

– Za dwa tygodnie wyjeżdża do Boulder, więc postanowiłyśmy spędzić trochę czasu razem w Nowym Jorku.

Mama pochmurnieje.

– Chciałabym, żebyś przemyślała kwestię dalszej nauki…

– Maaamooo – jęczę jak najbardziej zbolałym tonem.

Po wielu próbach i błędach w końcu odkryłam najlepszy sposób na to, żeby ze mnie zeszła. Otóż w ogóle wspominam o koledżu na tyle rzadko, że ilekroć porusza ten temat, odgrywam szalenie zranioną jej brakiem poszanowania moich wyborów życiowych. Tak naprawdę wcale nie jestem zraniona, ale nie lubię mamy okłamywać, więc robię to w gruncie rzeczy dla jej dobra. Nie chcę, żeby ktoś z mojej rodziny myślał, że ma u mnie jakikolwiek dług, albo żeby zmagał się z wyrzutami sumienia z powodu moich postanowień. Nie ponoszą żadnej winy.

Decyzję w pełni biorę na siebie, bo jest wyłącznie moja.

– No tak. Przepraszam. Wspaniale, że spędzisz czas z Easton.

– Naprawdę?

– Oczywiście. Wraca ci młodzieńcza werwa. Robisz to, co powinny robić osiemnastolatki. – Posyła mi tęskne spojrzenie. – Cieszę się, że wzięłaś dzień wolny… YALO i w ogóle.

– YOLO, mamo. YOLO.

– Na pewno?

Śmiejąc się, zgarniam torebkę i całuję mamę w policzek.

– Wrócę wieczorem. Dasz sobie radę z wiedźmami? W lodówce są trzy dania. Aha, Sabrina jest ostatnio wyjątkowo upierdliwa, więc jeśli McKenzie albo któraś z koleżanek zaprosi ją do siebie, nie pozwól jej jechać!

Wzdycha.

– Wiesz, że ty też jesteś moim dzieckiem, prawda? Nie możesz ze mną odgrywać roli rodzica.

– Eeej. – Robię udawaną marsową minę. – Chyba nie idzie mi aż tak źle? Myślisz, że powinnam dodawać harpiom do śniadania jeszcze więcej pokruszonych proszków nasennych?

Chcę ją rozbawić, ale ona tylko kręci głową.

– Nie podoba mi się to, że reaguję zaskoczeniem na twój dzień wolny w pracy. Ani to, że Sabrina patrzy na ciebie, kiedy mówi, że potrzebuje pieniędzy. To nie…

– Mamo. Mamo! – Uśmiecham się najszczerzej, jak umiem. – Jest okej. Serio.

Nieprawda.

Jest coś bardzo nie okej w tym, że nasza rodzina zna na pamięć stronę w Wikipedii o reumatoidalnym zapaleniu stawów. Że na podstawie bruzd wokół ust mamy potrafimy poznać, że to będzie dla niej zły dzień. Rok temu musiałam wyjaśnić Darcy, czym jest przewlekła choroba. Przewlekła, czyli nieuleczalna. Taka, która nigdy nie minie.

Mama zrobiła dyplom z biologii i jest – znakomitą! – autorką treści o tematyce medycznej. Tworzyła materiały edukacyjne i dokumenty dla Agencji Żywności i Leków, pisała wnios­ki o granty, dzięki którym jej klienci zdobyli miliony dolarów. Sęk w tym, że jest wolnym strzelcem. Kiedy był z nami tata i mogła regularnie realizować nowe zlecenia, nie stanowiło to problemu. Ale niestety sytuacja się zmieniła. Bywają dni, kiedy ból praktycznie uniemożliwia jej wstawanie z łóżka, i wtedy nie ma mowy o jakiejkolwiek aktywności zawodowej. Cztery razy odrzucano w opiece społecznej jej niewiarygodnie zawiły wniosek o przyznanie zasiłku z powodu niezdolności do pracy. Ale przynajmniej ma mnie. Przynajmniej mogę trochę ułatwić jej życie.

Więc może, może w końcu będzie okej.

– Odpoczywaj, dobrze? – Dotykam jej policzka. Ma siedem szarych kręgów pod oczami. – Wracaj do łóżka. Potworki same się sobą zajmą.

Wychodząc, słyszę, jak Sabrina i Darcy narzekają na owsiankę. Zapamiętuję, żeby zrobić zapas zmywacza do paznokci. Zza rogu wyłania się samochód Easton. Macham do niej i kawałek podbiegam.

Oto początek reszty mojego życia.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz