Szantażystka - Ryczko Marta - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Szantażystka ebook i audiobook

Ryczko Marta

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Znam twój sekret

 

Ania pracuje w Warszawie w internetowym serwisie plotkarskim.
Dawniej marzyła o pracy dziennikarki śledczej, ale zrezygnowała, gdy jej mentorka została zamordowana przez gangsterów.

Podczas robienia zdjęć na gali dla sportowców przypadkiem podsłuchuje rozmowę znanej aktorki z tajemniczą kobietą. Obie wydają się zdenerwowane. Ich wspólnej znajomej przydarzyło się coś złego.

Ania wyczuwa, że celebrytka ukrywa mroczny sekret, i postanawia go odkryć za wszelką cenę.
Jest przekonana, że musi działać sama, dopóki nie odbiera telefonu od charyzmatycznego podkomisarza Konrada Lisa.
Nie przypuszcza, że ślady poprowadzą ją w miejsce, o którym wolałaby zapomnieć.

 

Koszmarne dzieciństwo. Brudne pieniądze. Więzy przeszłości.

Czy droga do sławy zawsze prowadzi przez cierpienie innych?

 

Prowadzona dwutorowo akcja nie pozwala oderwać się od lektury.
Marta Ryczko zręcznie podsuwa mylne tropy i zaskakuje do samego końca. Polecam!

Anna Kańtoch

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 25 min

Lektor: Leszek Filipowicz
Oceny
4,3 (928 ocen)
458
302
127
35
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lukaszmarkowski

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa. Sposób czytania przez lektora bardziej pasowałby do bajki dla dzieci niż kryminału.
30
Weganka_i_Tajga

Z braku laku…

Miał być świetny debiut, ale jak dla mnie to książka niczym się nie wyróżniająca. Miejscami przeciągnięta. Brakowało mi akcji i napięcia.
30
Danutka71

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Ciekawa akcja i zakończenie.
20
PaulinaO

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, pochłonęłam w jeden dzień. Czekam na kolejną część. Polecam
20
Rysiarys

Dobrze spędzony czas

Genialny Lektor.
21

Popularność




Marta Ryczko

Sz­antażys­tka

1

Paździ­ernik 2018

Podko­m­is­arz Kon­rad Lis za­parkował na pod­jeździe wyłożonym kostką i wysi­adł z sam­ochodu. Wil­gotna mżawka osiadła mu na policzkach pokry­tych bliz­nami, które dwadzieś­cia lat wcześniej zostawił młodzieńczy trądzik.

Polic­jant rozejrzał się. Wzdłuż ale­jki prowadzącej do domu rosły ig­laki przy­cięte w taki sposób, że tworzyły dzi­waczną rzeźbę podobną do niereg­u­larnej fali. Kawałek dalej, między kępami fioletow­ych wrzosów, stały trzy wyso­kie fig­ury sfink­sów. Pro­file posągów były płaskie, a oczy pozbawione źrenic i niepoko­jące.

Lis przen­iósł spojrzenie na dom, cho­ciaż słowo „dom” nie oddawało charak­teru bu­dynku, w którym mieszkali Chmielewscy. Błękitne kolumny na ganku, ba­jkowa wieżyczka wysoka na dwie kon­dyg­nacje, fantazyjne wole oczy w krytym gon­tem dachu.

Coś jest z tym miejscem nie tak – pomyślał Lis. Na ra­zie nie po­trafił sprecyzować, co mu się nie podoba, odsunął więc myśl na bok i ruszył do willi.

Minęła godz­ina, odkąd w jego por­anną rutynę wdarł się tele­fon od dyżur­ującego polic­janta. Podko­m­is­arz był jeszcze w spod­niach od piżamy, gdy usłyszał w słuchawce:

– Wiesz, co się stało? Za­ginęła żona Maurycego Chmielewskiego. Ko­mend­ant chce, żebyś jak najszy­b­ciej do niego po­jechał i przyjął za­wiadomi­enie.

– Dlaczego nie na ko­m­is­ariacie? – Kon­rad potarł za­spane oczy.

– Podobno fa­cet nie może wyjść z domu.

Dopiero wtedy funk­c­jon­ari­usz sko­jar­zył, że prze­cież Maurycy to syn tego Chmielewskiego – byłego posła se­jmiku wo­jew­ódzkiego, wcześniej przez kilkanaście lat starosty powi­atu myłowskiego, a w dod­atku kumpla od kiel­iszka ko­mend­anta Kucharskiego. Nie mu­siał nawet py­tać o adres. Wszy­scy wiedzieli, że młody Chmielewski wybudował się na pięknej dzi­ałce pod lasem, a fikuśny dach jego willi był widoczny z głównej drogi.

Maszer­ując w jesi­en­nej mżawce, z dłońmi wciśn­iętymi w kieszenie skórz­anej kur­tki, podko­m­is­arz przeklinał w myślach zi­mno i słotę, a przede wszys­tkim mało­mi­asteczkowe ko­ligacje. Gdyby nie chodz­iło o synową miejscowej szychy, nikt nie wyciągałby go z łóżka. Równie dobrze zgłoszenie mógł przyjąć polic­jant, który ak­urat pełnił dyżur.

Po­grążony w pon­urych myślach, wszedł na ganek i nacis­nął dz­wonek. Spod okapu daszku przy­glądało mu się mech­an­iczne oko kamery, przy której mig­ała czer­wona lampka. Lis pobiegł wzrokiem po fas­adzie bu­dynku i odnalazł drugą kamerę na fron­towej ścianie – ta mon­it­orowała pod­jazd.

Drzwi się ot­worzyły. W progu stanął cz­ter­dzi­estolatek z głębokimi za­kolami, posz­ar­z­ałą, zmęczoną twarzą i niemowlę­ciem przytu­lonym do piersi.

Widząc Lisa, mężczyzna cofnął się od­ruchowo. Polic­janta to nie za­skoczyło: dobrze wiedział, jakie budził sko­jar­zenia, gdy był bez mun­duru. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt, krótko os­trzyżony, z szer­okimi barami i zi­ar­nistymi bliz­nami na twarzy. Ludzie spodziewali się raczej, że trzyma w zanad­rzu kij bejs­bolowy, a nie poli­cyjną le­git­ymację.

– Pan Chmielewski? Podko­m­is­arz Kon­rad Lis z wydzi­ału krym­in­al­nego.

Gos­podarz wyraźnie odetch­nął.

– Proszę szybko wchodzić, mała nie może być w prze­ciągu. – Cofnął się w głąb wi­atrołapu. – Jak próbuję ją położyć, od razu za­czyna płakać, jakby czuła, że mamy nie ma. Starsza córka dostała anginy. To będzie kata­strofa, jak Misia się za­razi – tłu­maczył ner­wowo, prowadząc goś­cia do kole­jnego pom­ieszczenia.

– Ile ma? – Lis wskazał niemowlę, które właśnie próbowało przys­sać się do koszuli na piersi ojca. Wiek dziecka nic go nie obchodził, po prostu chciał naw­iązać roz­mowę.

– Trzy miesiące. Jest głodna. Szuka piersi – wyjaśnił Chmielewski jed­nocześnie zden­er­wow­any i za­wsty­dzony.

Dzieciak za­k­wilił. Mężczyzna za­kołysał nim lekko w górę i w dół.

– Już, już. Za­raz będzie butla.

Weszli do salonu.

Cho­ciaż z zewnątrz dom wy­glądał ek­strawagancko, wnętrze uderz­ało prostotą. Może mieszkańcy hoł­dowali za­s­adzie min­im­al­izmu albo zwycza­jnie nie mieli pomysłu, jak poradzić sobie z aranżacją tak im­ponującej przestrzeni. Lis rozejrzał się po salonie. Duże przeszklenia wy­chodz­iły na sz­ary, deszczowy ogród. Pod­nie­siony sufit przy­wodził na myśl sklepi­enie koś­cioła i tylko potęgował wrażenie pustki.

Na środku pokoju stała niska ława, przy niej dwa fotele i skórz­ana kanapa, na której leżało przykryte ko­cem dziecko. Blat ławy był za­r­zu­cony różnymi przed­mi­otami. Polic­jant za­uważył zużyte chusteczki higi­en­iczne, smoczki, czyste pieluchy z tetry, ko­lorowe książeczki i pudełka po lekach. Stała tam również butelka z mlekiem w proszku, po którą sięgnął Chmielewski, si­ada­jąc na jednym z foteli.

– Proszę, niech pan spocznie. – Wskazał Lisowi drugi fotel, po czym zbliżył koniec butelki do buzi niemowlę­cia. Dziecko ob­jęło war­gami si­likonowy smoczek i za­częło łap­czy­wie ssać, na przemian nadyma­jąc i wciąga­jąc policzki.

Lis popatrzył na leżącą pod ko­cem dziew­czynkę, która przy­glądała mu się szer­oko ot­wartymi, podkrążonymi oczami. Mi­ała ryże włoski i wy­glądała na jakieś pięć lat.

– Zbiłem gorączkę, ale córka co jakiś czas wymi­otuje – wyjaśnił Chmielewski. – Dlat­ego nie mo­głem przyjechać na ­ko­m­is­ariat.

Lis za­uważył plastikowy kubełek przysunięty do kanapy.

– Czy jest ktoś, kto mógłby się za­jąć dziećmi, kiedy będziemy rozmawiać? – zapy­tał.

– Moja mama mi­ała przyjechać, ale spadła ze schodka i skrę­ciła kostkę. Tata jest z nią właśnie na pogo­towiu. A pani Kasia, nasza pomoc, która tu sprząta, ma od wczoraj wolne. Dz­wonię do niej od rana, ale nie odbi­era. Wszys­tkie nieszczęś­cia naraz.

– Tatusiu, chce mi się pić – pis­nęła dziew­czynka z kanapy.

Chmielewski przełożył butelkę do lewej ręki, którą jed­nocześnie podtrzymy­wał główkę pijącego niemow­laka. Prawą, już uwolnioną dłonią podał chorej córce szk­lankę z wodą. Wymagało to pewnej gim­nastyki, ale sobie poradził.

– Często za­jmuje się pan dziećmi? – zapy­tał Lis, ob­ser­wując ruchy mężczyzny.

– Codzi­en­nie. To prze­cież moje córki.

– Prac­uje pan w Krakowie?

– Tak, w kur­at­orium oświaty. Ale wolałbym, żebyśmy teraz nie tra­cili czasu na pogaduszki.

– Tatusiu, zabierz. – Dziew­czynka oddała ojcu pustą szk­lankę, cho­ciaż sama bez trudu mo­gła dosięgnąć ławy.

Lis miał już dość całej tej sytu­acji. Pomyślał o dok­u­mentach, które przy­wiózł ze sobą. Nie był jeszcze pew­ien, czy będzie je wypełniać, mo­gło się prze­cież okazać, że „za­gin­iona” za­ba­lowała z przy­ja­ciółką albo po kłótni z mężem po­jechała do mamusi i całą sprawę uda się rozwiązać jednym tele­fonem. Taką miał nadzieję.

Z dru­giej strony, czy jakakolwiek kobi­eta zostaw­iłaby chorego przed­szkolaka i głodne niemowlę?

Tak, całkiem możliwe – odpow­iedział sam sobie podko­m­is­arz. W ciągu lat spęd­zo­nych w policji spotkał tuz­iny kobiet, które bez wa­hania porzu­ciłyby dzieci, jeśliby ktoś postawił przed nimi flaszkę wódki. Gdyby Chmielewska okazała się tego typu kobi­etą, os­zczędz­iłoby mu to sporo pracy. Miał jed­nak przeczucie, paskudne przeczucie, że ta sprawa rozwinie się w zu­pełnie innym kier­unku.

– Moglibyśmy jed­nak usiąść gdzie in­dziej? – zapy­tał chłodno, skupiając uwagę na swoim za­daniu. O ile do niemow­laka nic jeszcze nie doci­er­ało, starsza dziew­czynka wy­glądała na całkiem ro­zumną i jej obecność mo­gła za­kłó­cić prze­bieg roz­mowy.

Chmielewski popatrzył na córkę i skinął głową.

– Jak pan uważa. Zostan­iesz chwilę sama? – zwró­cił się do małej, która na­tych­mi­ast zapy­tała słabym głosem:

– Mogę obejrzeć ba­jkę?

– Dobrze, możesz. – Chmielewski po­głaskał ją po spo­co­n­ych włoskach.

W bałaganie na sto­liku odnalazł pi­lota i włączył telewizor wiszący na ścianie naprze­ciwko kanapy.

– Chodźmy.

Os­trożnie niosąc młod­szą dziew­czynkę cały czas przys­saną do butli, poprowadził Lisa do kole­jnego pom­ieszczenia. Tym razem była to przestronna kuch­nia utrzy­mana w bieli i sz­arości. Polic­jant om­iótł pom­ieszczenie wzrokiem: no­woczesne meble na wy­miar, dro­gie AGD i uderza­jąca czystość.

Przy­pom­niał sobie swoje własne mieszkanie za­raz po urodzeniu syna. Podłoga była wiecznie niezamieciona, brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, a w przed­pokoju śmier­dzi­ały worki ze zużytymi pamper­sami, których nikt nie zdążył wynieść do konten­era. Mari­ola była bezn­adziejną gos­po­dynią, ale też nie mi­ała żad­nego ws­par­cia. Po każdej nieprzespanej nocy wy­glądała i czuła się jak zom­bie.

Pomyślał o Chmielewskiej. Po pracy mąż odciążał ją w opiece nad dziećmi, a wyna­jęta pomoc za­j­mowała się domem. Żyć nie umi­erać. A może wcale nie? Może to tylko po­zory, a prawda była całkiem inna? Trzeba koniecznie porozmawiać z gos­posią – zan­o­tował w myślach.

Chmielewski pod­szedł do kuchen­nego blatu, zatrzymał się i rozejrzał bezrad­nie, jakby nie wiedział, co teraz począć.

– Wypada zapro­ponować coś do pi­cia? – zapy­tał niepewnie.

Praw­do­podob­nie nigdy wcześniej nie był w podob­nej sytu­acji i nie wiedział, jak się zachować. Wpo­jona grzeczność wal­czyła w nim z nieci­er­pli­woś­cią i coraz sł­a­biej maskow­anym niepoko­jem.

– Nie trzeba, niech pan si­ada. – Lis pod­sunął Chmielewskiemu krzesło, a sam za­jął dru­gie. Z salonu dobie­gały pisk­liwe głosy bo­haterów kreskówki. – Proszę opow­iedzieć o okolicznościach zdar­zenia. Kiedy os­tatni raz widział pan żonę?

– Wczoraj wieczorem wyszła z domu i jeszcze nie wró­ciła. – Gos­podarz usi­adł os­trożnie. Dziecko w jego rami­on­ach mrużyło oczka, głośno przełyka­jąc mleko.

– Próbował pan do niej dz­wonić?

– Nie za­b­rała tele­fonu.

– Wyszła w jakimś konkret­nym celu?

– Na spacer.

W deszczu? – miał ochotę zapy­tać Lis, ale ugryzł się w język. Lepiej nie za­czynać os­tro.

– Coś się wcześniej wydar­zyło? – pod­sunął.

– Nie, nic szczegól­nego. – Chmielewski po­gładził kciukiem czółko małej Misi.

Kon­rad ot­worzył teczkę z dok­u­mentami.

– Uzu­pełnię teraz druk za­wiadomi­enia o za­gin­ię­ciu. – Wyrównał kartki i wziął długopis. – Później sprawdzi pan, czy wszys­tko się zgadza, a po powrocie na ko­mendę wprowadzę dane do sys­temu. Dz­ięki temu szy­b­ciej zna­jdziemy panią Chmielewską. Pańskie imię i nazwisko?

– Maurycy Chmielewski.

– Imię ojca?

– Kazi­mierz.

– PESEL?

– Niech pan za­czeka, przyniosę dowód.

Osesek przestał przełykać mleko i chyba za­s­nął. Smoczek butelki wysunął się z jego buzi. Chmielewski przełożył sobie dziecko przez ramię i os­trożnie wstał od stołu. Wyszedł z pokoju i wró­cił po dłuższej chwili, już bez córki, za to z kilkoma dok­u­mentami w ręku.

– To mój dowód, a to mo­jej żony.

– Zostaw­iła dok­u­menty? – To nie był dobry znak.

– Tak, dok­u­menty i port­fel. A to są jej zdję­cia – podał fo­to­grafie Lisowi. – Pan Staszek up­rzedzał, że będą po­trzebne.

Pan Staszek, czyli pod­in­spek­tor Stan­isław Kucharski, szef ko­mendy powi­atowej w Myłowie. Kon­rad czuł się dzi­wnie, słysząc, że ktoś mówi o sze­fie, uży­wa­jąc zdrob­ni­enia. Sam na pewno by tego nie zrobił.

– Wybrałem dwa, na których Izaura wy­gląda na­jbardziej nat­ur­al­nie. – Chmielewski ponownie usi­adł.

Izaura, co za imię – pomyślał Lis.

Spojrzał na zdję­cia. Pier­wsze wykon­ano na jakimś wyjeździe. Maurycy i fili­granowa kobi­eta obe­j­mowali się na tle im­ponującego gór­skiego masywu. Oboje no­sili firm­owe spor­towe kur­tki i czapki, a w dło­niach trzymali kijki do nart albo nor­dic walkingu. Pasowali do siebie: obydwoje niez­byt at­rak­cyjni, ale też nie bardzo sz­petni, o prze­cięt­nych, nieciekaw­ych twar­z­ach. Zwykli ludzie, tyle że z pien­iędzmi i konek­s­jami.

Na dru­giej fo­to­grafii Izaura była sama. Ma­ter­iał popielatej tuniki opinał jej pękaty ciążowy brzuch, a w rudych włosach tańczyły odblaski let­niego słońca. Mi­ała jasne rzęsy, piegi na nosie i za­czer­wienione policzki – jej blada cera nie re­agowała dobrze na opa­lanie. Dlaczego się nie uśmiechała? Lis za­stanawiał się nad tym przez chwilę, patrząc na wargi kobi­ety ściąg­nięte w wąską kreskę.

– Zna­jdziecie ją, prawda? – zapy­tał z nadzieją Chmielewski. – Pan Staszek obiecał, że tak.

Polic­jant pod­niósł wzrok na mężczyznę.

Nie współczuj mu za bardzo – na­pom­niał się w duchu. – Później będzie ci głu­pio, jeśli się okaże, że trzyma trupa żony w pi­wnicy.

– Niech pan da te dowody – pow­iedział.

Przyjął dok­u­menty i za­czął uzu­pełniać rub­ryki for­mu­larza dotyczące os­oby zgłasza­jącej i za­gin­ionej. Przed ślubem Izaura nazy­wała się Woźniak i przyszła na świat w Kózkach. Lis nigdy nie słyszał o tej miejscowości. Zapy­tał o nu­mery tele­fonów, a po­tem o za­wód za­gin­ionej.

– Za­jmuje się domem – odparł Chmielewski.

To nie dzi­wiło. Syna starosty było stać na utrzy­manie nieprac­ującej żony.

– A jakie ma wyk­ształ­cenie?

– Pod­sta­wowe.

Tym razem Lis oder­wał wzrok od for­mu­larza i posłał Chmielewskiemu za­skoczone spojrzenie.

– Tak – potwi­er­dził Maurycy. – Jest po pod­stawówce. Chodz­iła do tech­nikum fryzjer­skiego, ale mu­si­ała przer­wać naukę.

Polic­jant położył dłoń, w której trzymał długopis, na stole.

– Jak się państwo pozn­ali?

– Na pry­wat­nej im­prezie w galerii sztuki współczes­nej. Ale to było lata temu i nie ma żad­nego związku z tą sprawą. Dlaczego pan o coś takiego pyta?

– Chcę się dow­iedzieć trochę więcej o państwa rodzinie.

– Tu nie ma się czego dowiady­wać, jesteśmy nor­malnym małżeństwem. Proszę nie tra­cić czasu i za­jąć się swoją pracą. Staram się zachow­y­wać spoko­jnie, żeby nie straszyć dziew­czynek, ale sytu­acja jest naprawdę poważna. Izaura spędz­iła całą noc poza domem.

Lis nie sko­mentował. Przeszedł do kole­jnej rub­ryki.

– Żona na coś chor­uje?

– Nie.

– Bierze jakieś leki?

– Mówiłem, że jest zdrowa.

– A uży­wki? – Dostrzegł grymas niechęci na twarzy Chmielewskiego. – To rutynowe py­tanie – uspokoił.

– Izaura nie pali, nie bierze narkotyków. Daw­niej zdar­z­ało jej się wypić lampkę wina wieczorem, ale teraz w ogóle nie pije.

Lis przeszedł do rub­ryki „zdol­ność do sam­od­ziel­nej eg­zys­tencji” i zan­o­tował: „pełna”.

– Teraz za­jmiemy się ryso­p­isem. Ile pani Izaura ma wzrostu?

– Metr pięćdziesiąt pięć.

– Waży?

– Nie jestem pew­ien, dużo schudła po ciąży. Pięćdziesiąt? Może mniej.

– Budowa ciała: drobna. Włosy… – Lis zerknął na zdjęcie. – Rude. Oczy… sz­are?

– Raczej niebieskie.

– Jakieś znaki szczególne?

– Nie, raczej nie… Nic mi nie przy­chodzi do głowy.

– W co była ub­rana w chwili za­gin­ię­cia?

– Mi­ała na sobie suki­enkę w pepitkę…

– Mógłby pan to jaśniej opisać? Jaki to wzór?

– Taka trochę przekrzy­wiona czarno-bi­ała kratka. Suki­enka była do kolan, z krótkim rękawem. Nie pam­iętam, czy włożyła jakiś sweter. Na nogach mi­ała balerinki…

– Za­raz. – Lis ponownie op­uś­cił długopis i spojrzał na mężczyznę. – Przed chwilą twi­er­dził pan, że żona poszła na spacer mimo złej po­gody. Teraz mówi pan, że była bez kur­tki i w lekkich butach?

– Tak… – Chmielewski mo­ment­al­nie poczer­wieniał. – Ona… – Ur­wał, rozpacz­li­wie szuka­jąc jakiejś dobrej wymówki. Gołym okiem było widać, że zam­ierza krę­cić.

– Wie pan co – Lis nied­bałym ruchem rzu­cił wypełniony do połowy for­mu­larz na lśn­iący czystoś­cią blat stołu – za­uważyłem, że mają państwo kamerę przed we­jś­ciem. Myśli pan, że złapała mo­ment wyjś­cia za­gin­ionej?

Pur­pura rozlała się po twarzy Chmielewskiego aż po czubki uszu.

Mam cię, skubańcu – pomyślał polic­jant, po czym zapro­ponował po­zornie od niech­cenia:

– Może sprawdz­imy, co się na­grało?

Nie mu­siał długo czekać na reak­cję. Maurycy zatrzymał go, ledwo za­czął pod­nosić się z krzesła.

– Niech pan za­czeka.

– Czemu? Myśli pan, że kam­era ak­urat wtedy się zepsuła?

Mężczyzna posłał mu spojrzenie pełne wyrzutu i jed­nocześnie udręki.

– Nie pow­iedzi­ałem wszys­tkiego – wyznał. – Iza i ja trochę się wczoraj pokłó­ciliśmy…

Spis rozdzi­ałów

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Epi­log

© Wydawn­ictwo WAM, 2024

© Marta Ryczko, 2024

Opieka redak­cyjna: Ag­nieszka Ćwieląg-Piec­ulewicz

Redak­cja: Anna Śledzikowska

Korekta: Maria Armatowa

Pro­jekt okładki: Mari­usz Banachow­icz

Skład: Lucyna Ster­czewska

ePub e-ISBN: 978-83-277-3677-2

Mobi e-ISBN: 978-83-277-3678-9

MANDO

ul. Ko­per­nika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.wydawn­ict­wo­mando.pl

DZIAŁ HAND­LOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: han­del@wydawn­ict­wo­mando.pl