Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągający. Przerażający. Klimatyczny. O tym thrillerze mówi cały świat!
Jedna z najbardziej oczekiwanych premier 2019 roku. Prawa do wydania powieści sprzedano do 25 krajów.
Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem...
Pisarz Tom Kennedy nie potrafi pogodzić się z nagłą śmiercią żony. Tęsknota za nią staje się szczególnie dotkliwa w momentach, gdy nie może znaleźć wspólnego języka ze swoim synem. Obaj mają nadzieję, że zmiana otoczenia pozwoli im uporać się z traumą.
Senne Featherbank wydaje się idealne, by zacząć wszystko od nowa. Ale miejscowość ma swoją mroczną przeszłość. Dwadzieścia lat wcześniej seryjny morderca zamordował tu pięciu kilkuletnich chłopców. Prasa nadała mu przezwisko Szeptacz, ponieważ w nocy miał w zwyczaju szeptać pod oknami swych ofiar.
Kiedy dochodzi do zaginięcia małego chłopca, koszmar sprzed lat powraca. Prowadzący śledztwo detektywi dostrzegają niepokojące podobieństwo do sprawy Szeptacza...
„Na początku jest dziwnie, potem strasznie, następnie przerażająco, a na końcu… No cóż, drogi Czytelniku, podejmujesz wyzwanie na własne ryzyko”
A.J. Finn, autor „Kobiety w oknie”
„Najbardziej niepokojący thriller, jaki przeczytałem od czasu "Pierwszego śniegu" Jo Nesbø”.
Alex Michaelides, autor „Pacjentki”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 447
Tytuł oryginału: The Whisper Man
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Ewa Orzeszek-Szmytko
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska, Monika Paduch
Original English language edition first published
by Penguin Books Ltd, London
© Alex North, 2019
The author has asserted his moral rights
All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2019
© for the Polish translation by Paweł Wolak
ISBN 978-83-287-1247-8
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2019
FRAGMENT
Niepokojący i złowieszczy klimat, atmosfera rodzącej się paranoi i zbrodnie przyprawiające o dreszcze. Nie wierzysz w duchy? Po lekturze Szeptacza zaczniesz.
Asia Wójciak, instagram.com/zupa.czyta
Nigdy jeszcze nie czytałam żadnej książki z taką fascynacją i przerażeniem jednocześnie. Szeptacz to absolutny majstersztyk. Ciarki na ciele i przyspieszone bicie serca gwarantowane!
Miłka Awgul, instagram.com/maw_reads
Historia, której nie czyta się po zmroku. Wywołuje gęsią skórkę, niepokoi i intryguje jednocześnie. Przeczytaj, a nie odważysz się podejść nocą do okna.
Natalia Golis, instagram.com/prostymislowami
Alex North stworzył w swojej powieści niesamowity klimat niepokoju, który wciąga od pierwszej strony. Kiedy dodamy do tego małe dzieci i szeptanie, powstanie opowieść, która dostarczy wam wielu mocnych wrażeń.
Diana Chmiel, instagram.com/bardziejlubieksiazki
Od teraz każdy szept będzie wprowadzał mnie w stan niepokoju. Thriller przepełniony napięciem, z przerażającą niewiadomą i inteligentnie poprowadzonym wątkiem śledztwa. Polecam!
Maja Kłodawska, instagram.com/jestemmaja.k
Ależ to jest powieść! Nie odłożysz tej książki, dopóki nie poznasz wszystkich tajemnic Szeptacza. Czytelnicze emocje na najwyższym poziomie – gwarantowane.
Tomasz Radochoński, www.nowalijki.com
Szeptacz to majstersztyk w swoim gatunku. Niepokoi, wywołuje dreszcze, przeraża, a jednocześnie uzależnia i fascynuje. Fabuła porywa i pędzi jak szalona, uniemożliwiając czytelnikowi odłożenie książki choć na krótką chwilę. Z wypiekami na twarzy czekam na kolejną powieść autora. Chcę więcej! Mistrzostwo!
Małgorzata Tinc, www.ladymargot.pl
Po przeczytaniu Szeptacza już zawsze będę sprawdzać, czy moje drzwi są zamknięte. Ta książka jest przerażająco dobra!
Kasia Jarosińska, instagram.com/kejti.reads
Szeptacz sprawi, że w cieniach roślin doszukiwać się będziesz ludzkich twarzy, a każdy nieprzewidziany dźwięk przyprawi cię o gęsią skórkę. Oby wszystkie czające się tam strachy były jedynie wytworem twojej wyobraźni.
Paula Sieczko, instagram.com/ruderecenzuje
Dla Lynn i Zacka
Jake.
Jest tak wiele spraw, o których chciałbym ci powiedzieć, ale chyba zgodzisz się ze mną, że rozmawianie zawsze przychodziło nam z trudem.
Postanowiłem więc do ciebie napisać.
Pamiętam, jak zabraliśmy cię z Rebeccą ze szpitala i przywieźliśmy do domu. Było ciemno i padał śnieg. Nigdy wcześniej nie prowadziłem auta tak ostrożnie. Urodziłeś się zaledwie dwa dni wcześniej i leżałeś na tylnym siedzeniu w specjalnym foteliku. Obok drzemała Rebecca. Od czasu do czasu patrzyłem w lusterko, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Wiesz dlaczego? Ponieważ umierałem ze strachu. Jestem jedynakiem i nie miałem wcześniej żadnego doświadczenia w opiece nad dziećmi. Tymczasem musiałem się zająć noworodkiem. Byłeś mały i bezbronny, a ja czułem się zupełnie nieprzygotowany do roli, którą miałem odegrać. Wydawało mi się, że ktoś, kto pozwolił, żebym zabrał cię ze szpitala, popełnił ogromny błąd. Od samego początku nie za bardzo do siebie pasowaliśmy. Rebecca nie miała problemu z trzymaniem cię na rękach. Było to dla niej coś naturalnego. Zachowywała się jak prawdziwa matka, a ja, biorąc cię w ramiona, spinałem się i bałem, że zrobię ci krzywdę. Kiedy wybuchałeś płaczem, nie miałem pojęcia, czego ci brakuje. Chyba tak naprawdę cię nie rozumiałem.
I to się nigdy nie zmieniło.
Kiedy trochę podrosłeś, Rebecca powiedziała mi, że nie potrafimy się dogadać, ponieważ jesteśmy do siebie za bardzo podobni. Mam nadzieję, że tak nie jest. W końcu zawsze chciałem, żebyś skończył lepiej ode mnie.
Wyszło, jak wyszło, i teraz nie możemy ze sobą rozmawiać. Muszę więc spróbować wyjaśnić ci wszystko na piśmie. Mam zamiar ujawnić całą prawdę o tym, co się stało w Featherbank.
Opowiem ci o panu Nocy, o chłopcu mieszkającym w podłodze, o motylach i małej dziewczynce ubranej w dziwną sukienkę.
No i, rzecz jasna, o Szeptaczu.
To nie będzie łatwe i zdaję sobie sprawę, że powinienem zacząć od przeprosin. Przez te wszystkie lata twierdziłem, że nie ma się czego bać. Próbowałem ci wmówić, że nie istnieją żadne potwory.
Wybacz, ale kłamałem.
Porwanie dziecka to najgorszy koszmar każdego rodzica, jednak statystycznie takie wydarzenie jest mało prawdopodobne. Największe zagrożenia czyhają w domu, za zamkniętymi drzwiami, a krzywdy zazwyczaj nie wyrządzają obcy ludzie, ale członkowie rodziny. Chociaż świat zewnętrzny wydaje się najeżony rozmaitymi niebezpieczeństwami, to na ulicach spotykamy najczęściej przyzwoitych ludzi. Ryzyko czai się w domu.
Mężczyzna, który chodził za sześcioletnim Neilem, doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Szedł spokojnie po drugiej stronie ścieżki, chowając się za krzakami. Starał się ani na chwilę nie stracić chłopca z oczu. Neil snuł się noga za nogą, zupełnie nieświadomy zagrożenia. Od czasu do czasu trącał czubkiem adidasa pylistą ziemię, głośno szurając stopami i wzniecając kłęby kurzu. Nieznajomy wszystko słyszał, sam jednak stawiał kroki ostrożnie, żeby nie zrobić niepotrzebnego hałasu.
Chociaż zbliżał się wieczór, wciąż było ciepło. Przez większą część dnia żar lał się z nieba, ale dochodziła już szósta i niebo zrobiło się lekko zamglone. Temperatura nieco spadła i wszystko nabrało złocistego blasku. W taki wieczór przyjemnie usiąść na tarasie z kieliszkiem schłodzonego białego wina i patrzeć na zachód słońca. Na razie nie trzeba zabierać ze sobą swetra, a kiedy zapadnie zmrok i zrobi się chłodniej, nie będzie się już chciało wracać do domu po jakieś okrycie.
W taką pogodę nawet skąpane w bursztynowym świetle pustkowie wydawało się piękne. Porośnięte krzakami nieużytki rozciągały się od granic miasteczka Featherbank aż do opuszczonego kamieniołomu. Pofałdowany teren był spękany z powodu suszy i pozbawiony roślinności z wyjątkiem rosnących w skupiskach chaszczy, które sprawiały, że okolica przypominała ogromny labirynt. Dzieciaki mieszkające w okolicy czasami się tutaj bawiły, chociaż wiadomo było, że mogą zrobić sobie krzywdę. Dość często zdarzało się, że wchodziły na teren starego kamieniołomu i wspinały się po stromych zboczach, które groziły osunięciem. Władze samorządowe wybudowały ogrodzenie i postawiły odpowiednie znaki, ale wiadomo było, że to nie wystarczy. Dzieci potrafią przecież przechodzić przez płoty.
I nie zwracają uwagi na ostrzeżenia.
Nieznajomy mężczyzna wiedział dużo na temat Neila Spencera. Gruntownie prześwietlił nie tylko chłopca, lecz także jego rodzinę. Neil słabo radził sobie w szkole: miał kiepskie oceny i problemy z kontaktami społecznymi. Jeśli chodzi o pisanie, czytanie i matematykę, był wyraźnie gorszy od rówieśników. Nosił używane ubrania po innych dzieciach i jak na swój wiek zachowywał się dość dziwnie. Łatwo wpadał w złość i darzył świat wyraźną niechęcią. Istniało spore ryzyko, że za kilka lat zostanie rozrabiaką, który dręczy młodszych. Na razie był jednak małym chłopcem i ludzie z łatwością wybaczali mu agresywne zachowanie. „Nie robi tego celowo”, mówili. „To nie jego wina”. Neil nie osiągnął jeszcze wieku, w którym można mu było przypisywać pełną odpowiedzialność. Szukano więc winnych gdzie indziej.
Mężczyzna znał jego sytuację rodzinną, która nie była zresztą dla nikogo tajemnicą.
Neil spędził dzisiejsze popołudnie z ojcem. Rodzice żyli w separacji. Oboje byli alkoholikami, którzy raz lepiej, a raz gorzej radzili sobie z codziennym życiem. Nie potrafili zajmować się synem i woleli, kiedy dziecko przebywało u ekspartnera. Ogólnie rzecz biorąc, Neil mógł liczyć tylko na samego siebie, co w dużym stopniu wyjaśniało jego trudny charakter. Przyszedł na świat, gdy rodzice mieli już swoje lata i na pewno nie obdarzyli go miłością.
Nie pierwszy raz ojciec był zbyt pijany, żeby odwieźć Neila do matki. Nie chciało mu się również wychodzić z domu i odprowadzać go na piechotę. Chłopiec miał prawie siedem lat i ojciec najprawdopodobniej doszedł do wniosku, że sam świetnie da sobie radę. Neil ruszył więc w drogę bez opieki.
Nie miał pojęcia, że wieczorem znajdzie się w zupełnie innym miejscu, niż planował. Mężczyzna rozmyślał o przygotowanym zawczasu pokoju, z trudem powstrzymując narastające podniecenie.
W połowie drogi Neil nagle się zatrzymał.
Mężczyzna również przystanął i rozchylił gałęzie, żeby zobaczyć, co przyciągnęło uwagę chłopca.
Obok jednego z krzaków leżał porzucony przez kogoś stary telewizor. Na szarym wybrzuszonym ekranie nie widać było żadnych pęknięć. Neil lekko trącił telewizor czubkiem adidasa, ale ciężkie urządzenie ani drgnęło. Ten wiekowy odbiornik pewnie wydawał się chłopcu pamiątką dawno minionej epoki: na obudowie znajdowały się guziki i suwaki, a lampowy kineskop wyglądał jak ogromny bęben. Po drugiej stronie ścieżki leżało trochę pokruszonych skał. Mężczyzna patrzył zafascynowanym wzrokiem, jak Neil bierze do ręki jeden z odłamków i z całej siły ciska nim w szklany ekran.
Łup!
Rozległo się głośne brzdęknięcie, ale szkło nie rozbiło się w drobny mak. Pocisk przeleciał na wylot, a w ekranie pojawiła się jedynie mała dziura. Neil sięgnął po drugi kamień, lecz tym razem nie trafił. Kolejny rzut był celniejszy i kineskop znowu ucierpiał.
Neilowi chyba spodobała się ta zabawa.
Mężczyzna wiedział dlaczego. Ten przypadkowy akt bezsensownego wandalizmu był jak wybuch agresji, którą chłopiec przejawiał w szkole coraz częściej. Chodziło o to, żeby wywrzeć jakiś wpływ na otaczającą rzeczywistość. Świat wydawał się przecież całkowicie obojętny na kogoś takiego jak Neil. A chłopiec chciał, żeby go zauważono. Pragnął, żeby ktoś go pokochał.
O tym samym marzyło każde dziecko.
Mężczyzna poczuł ukłucie w bijącym coraz szybciej sercu. Wyszedł zza krzaków i stanął za chłopcem, po czym wyszeptał jego imię.
Neil. Neil. Neil.
Komisarz Pete Willis szedł ostrożnie przez pustkowie, słysząc, jak inni policjanci wykrzykują w regularnych odstępach imię zaginionego chłopca. Między okrzykami zalegała kompletna cisza. Pete podniósł głowę i wyobraził sobie, że skandowane słowa znikają w ciemności, tak samo jak Neil Spencer zniknął bez śladu z powierzchni ziemi.
Komisarz skierował latarkę na zakurzony grunt, żeby sprawdzić, gdzie stoi, i poszukać jakichś tropów. Chłopiec miał na sobie niebieskie spodnie od dresu, koszulkę z logo Minecrafta, czarne adidasy; zabrał też wojskowy chlebak i butelkę wody. Pete dostał informację o jego zaginięciu, kiedy siadał do obiadu, który sam przygotował. Na myśl, że jedzenie stoi teraz na stole i stygnie, ścisnęło go w żołądku.
Zapodział się gdzieś mały chłopiec i zadaniem Pete’a było go odnaleźć.
W panujących ciemnościach nie dało się dostrzec pozostałych policjantów, ale można się było zorientować, gdzie są, ponieważ z ich latarek padały snopy światła przeczesujące pustkowie otaczające miasteczko. Pete rzucił okiem na zegarek: była dwudziesta pięćdziesiąt trzy. Dzień prawie się skończył i chociaż po południu panował jeszcze upał, teraz temperatura znacznie spadła i zrobiło się chłodno. Tak bardzo spieszył się do wyjścia, że zapomniał kurtki. Był ubrany jedynie w cienką koszulę, która nie zapewniała należytej ochrony przed zimnem. Poza tym miał już pięćdziesiąt sześć lat i jego stare kości lubiły ciepło. Zresztą taka temperatura dokuczałaby także komuś młodszemu, szczególnie jeśliby się zgubił i był sam jak palec. I najprawdopodobniej stała mu się jakaś krzywda.
Neil. Neil. Neil.
– Neil! – krzyknął Pete razem z innymi.
Nic.
Najważniejsze jest pierwsze czterdzieści osiem godzin. Zaginięcie chłopca zgłoszono o dziewiętnastej trzydzieści dziewięć, mniej więcej półtorej godziny po wyjściu od ojca. Powinien dotrzeć do domu około osiemnastej dwadzieścia, rodzice nie ustalili jednak między sobą dokładnej godziny powrotu, więc nieobecność syna została odkryta dopiero, gdy matka zadzwoniła do swojego eks. Policja przybyła na miejsce o dziewiętnastej pięćdziesiąt jeden. Słońce chyliło się ku zachodowi, a cienie zrobiły się długie i cienkie. Już na samym początku stracili prawie dwie godziny cennego czasu. Teraz już prawie trzy.
Pete wiedział, że w znakomitej większości przypadków zaginione dzieci szybko się odnajdują i bezpiecznie wracają do swoich rodzin. Zniknięcia nieletnich można było podzielić na pięć kategorii: wyrzucenie z domu, ucieczka z domu, nieszczęśliwy wypadek, porwanie przez członka rodziny i porwanie przez nieznajomego. Rachunek prawdopodobieństwa wskazywał, że w tej sytuacji mają do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem i że chłopiec wkrótce się odnajdzie. Jednak im dłużej przeczesywał pustkowie, tym bardziej instynkt podpowiadał mu, że może się mylić. Poczuł w sercu dziwny ucisk, który pojawiał się niemal zawsze, gdy ginęło dziecko. Zdawał sobie sprawę, że to nic nie znaczy. Chodziło o złe wspomnienia sprzed dwudziestu lat i powiązane z nimi nieprzyjemne emocje.
Nagle snop światła rzucanego przez latarkę przesunął się po czymś szarym.
Pete od razu się zatrzymał, żeby sprawdzić co to. Obok jednego z krzaków stał stary telewizor z podziurawionym kineskopem. Wyglądało to tak, jakby ktoś trenował rzucanie kamieniami do celu. Komisarz przez dłuższą chwilę wpatrywał się w odbiornik.
– Coś ciekawego? – spytał gdzieś z boku anonimowy głos.
– Nie! – odkrzyknął w odpowiedzi Pete i ruszył w dalszą drogę.
Dotarł na drugą stronę pustkowia w tym samym czasie co inni policjanci. Niczego nie udało im się znaleźć. Pete zdążył się przyzwyczaić do ciemności i blada poświata ulicznych latarni wprawiła go w dziwny niepokój. Otaczał go przytłumiony gwar, który wyraźnie kontrastował z ciszą porośniętego krzakami pola nieużytków.
Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Po kilku chwilach spojrzał gdzieś w dal i ruszył przed siebie.
Miał wrażenie, że nogi same go niosą, i nie wiedział, dokąd idzie. Po jakimś czasie zorientował się, że zbliża się do opuszczonego kamieniołomu. W ciemności było tu naprawdę niebezpiecznie, więc skierował się w stronę skupiska latarek rozświetlających mrok. Kolejna grupa policjantów miała właśnie rozpocząć poszukiwania. Niektórzy zaczęli już maszerować wzdłuż skraju kamieniołomu, oświetlając urwiste zbocze i wykrzykując imię zaginionego chłopca. Pozostali przeglądali jeszcze mapy i przygotowywali się do zejścia stromą ścieżką na samo dno. Kiedy zobaczyli mężczyznę wyłaniającego się z ciemności, podnieśli głowy. Jeden z nich rozpoznał komisarza.
– Nie wiedziałem, że jest pan dziś wieczorem na służbie – powiedział.
– Bo nie jestem. – Pete odgiął kawałek siatki z ogrodzenia i prześlizgnął się na drugą stronę, żeby dołączyć do kolegów. – Po prostu mieszkam w okolicy.
– Aha, nie wiedziałem – mruknął policjant z wyraźną wątpliwością w głosie.
Komisarze rzadko brali udział w akcjach terenowych. Amanda Beck koordynowała operację, siedząc za biurkiem, a grupa poszukiwawcza składała się z funkcjonariuszy niższych stopniem. Pete zdał sobie sprawę, że jest w tym gronie najstarszy, ale dzisiaj w nocy czuł się częścią zespołu. Zaginął mały chłopiec i musiał go odnaleźć. Młodszy kolega z pewnością nie pamiętał okoliczności, w jakich dwie dekady wcześniej zniknął Frank Carter. W przeciwnym razie nie byłby zdziwiony, że widzi przed sobą komisarza.
– Proszę iść ostrożnie. Grunt łatwo się tutaj osuwa.
– Wiem.
Co gorsza, ten gołowąs uważał Pete’a za niedołężnego staruszka. Chyba nigdy go nie widział w policyjnej siłowni, gdzie ćwiczył codziennie rano przed rozpoczęciem służby. Chociaż dzieliła ich spora różnica wieku, Pete był przekonany, że na każdym urządzeniu byłby w stanie wycisnąć więcej niż ten młokos. Poza tym zawsze zachowywał ostrożność. To była jego druga natura.
– Okay, za chwilę będziemy schodzić. Chciałem tylko skoordynować działania.
– Ale ja nie wydaję teraz rozkazów. – Pete oświetlił ścieżkę, żeby przygotować się na pokonanie ewentualnych nierówności terenu. Latarka była jednak zbyt słaba, a rzucany przez nią snop światła za krótki. Dno kamieniołomu wyglądało jak wielka czarna dziura. – Pana przełożonym jest komisarz Beck.
– Tak jest.
Pete wpatrywał się w ciemność, rozmyślając o Neilu Spencerze. Sprawdzono dokładnie wszystkie trasy, którymi chłopiec mógł wrócić do domu. Przeszukano ulice i skontaktowano się z większością kolegów. Bez skutku. Na pustkowiu również niczego nie znaleziono. Jeśli zniknięcie chłopca było związane z wypadkiem albo nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, kamieniołom był ostatnim miejscem, które należało spenetrować.
Pete miał jednak wrażenie, że ziejąca w dole otchłań nie kryje w sobie żadnych tajemnic.
Nie wiedział tego na pewno, ale miał bardzo mocne przeczucie, że nie znajdą tam Neila Spencera.
Być może w ogóle nie uda się go odszukać.
– Pamiętasz, co ci powiedziałam? – spytała dziewczynka.
Pamiętał, ale teraz robił wszystko, żeby nie zwracać na nią uwagi. Pozostałe dzieci wyszły na dwór i bawiły się na słońcu. Jake słyszał ich okrzyki i odgłos toczącej się po asfalcie piłki, która od czasu do czasu odbijała się z hukiem od ściany budynku. Sam siedział w świetlicy i rysował. Bardzo chciał skończyć obrazek i wolałby, żeby koleżanka zostawiła go w spokoju.
Nie chodziło o to, że jej nie lubił. Jej towarzystwo sprawiało mu przyjemność, a poza tym była jedynym dzieckiem, które chciało się z nim bawić. Zazwyczaj bardzo się cieszył, gdy do niego podchodziła, tego popołudnia jednak była w jakimś dziwnym nastroju. Zachowywała się wyjątkowo poważnie i nie miała ochoty na żarty. Wcale mu się to nie podobało.
– Pamiętasz?
– Chyba tak.
– W takim razie powtórz.
Głośno westchnął, odłożył ołówek i podniósł wzrok. Koleżanka była ubrana tak jak zwykle. Miała na sobie sukienkę w biało-niebieską kratę, a na kolanie widać było ranę po zadrapaniu, która nie chciała się zagoić. Inne dziewczynki miały ładnie uczesane włosy, które albo luźno opadały na ramiona, albo były spięte w ciasny kucyk. Jej bujne loki od dawna nie widziały grzebienia i sterczały w nieładzie w jedną stronę.
Z wyrazu jej twarzy wywnioskował, że łatwo się nie podda, więc powtórzył słowa, które wcześniej usłyszał:
– „Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę…”.
Dziwne, że tak dobrze wszystko zapamiętał, chociaż szczególnie mu na tym nie zależało. Z jakiegoś jednak powodu te słowa utkwiły mu w pamięci. Chodziło chyba o rytm. Czasami słyszał na CBBC jakąś piosenkę i potem przez wiele godzin miał w głowie powtarzający się refren. W takich sytuacjach tata mówił, że coś za nim chodzi. Jake wyobrażał sobie wtedy, że jakaś tajemnicza postać stoi za jego plecami i nie odstępuje go na krok.
Kiedy skończył, dziewczynka z zadowoleniem skinęła głową, a Jake znowu wziął do ręki ołówek.
– Co to właściwie znaczy? – spytał.
– To ostrzeżenie – wyjaśniła, marszcząc nos. – W każdym razie coś w tym stylu. Kiedy byłam mała, powtarzały to wszystkie dzieciaki.
– Okay, ale o co w tym chodzi?
– Potraktuj to jak dobrą radę – oznajmiła. – Po świecie chodzi wielu złych ludzi i zdarza się mnóstwo niemiłych sytuacji. Warto o tym pamiętać.
Jake zrobił zdziwioną minę i zabrał się do rysowania. Źli ludzie. Znał jednego z nich. To był Carl, trochę starszy chłopiec, z którym Jake chodził do świetlicy. W zeszłym tygodniu Carl bez żadnego powodu się do niego przyczepił. Jake budował fortecę z klocków lego, gdy nagle obok pojawił się Carl. Stanął bardzo blisko, rzucając na podłogę wielki cień.
– Dlaczego zawsze przychodzi po ciebie ojciec? – zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź. – To dlatego, że twoja mama nie żyje?
Jake uznał, że lepiej milczeć.
– Jak wyglądała, kiedy ją znalazłeś?
Nie miał zamiaru odpowiadać na takie pytania. Ta straszna scena pojawiała się tylko w najgorszych koszmarach. Starał się w ogóle do tego nie wracać. Na samą myśl ściskało go w gardle i miał problemy ze złapaniem oddechu. Nie był jednak w stanie pozbyć się świadomości, że mama na zawsze zniknęła z jego życia.
Pamiętał dawno minione czasy, kiedy zaglądał ukradkiem do kuchni i patrzył, jak przepoławia nożem wielką czerwoną paprykę, a potem wykrawa pestki.
– Cześć, przystojniaku.
Zawsze tak do niego mówiła, kiedy zauważyła, że ją obserwuje. Za każdym razem, gdy przypominał sobie, że umarła, słyszał dźwięk podobny do odgłosu powstającego przy wykrawaniu nasion z papryki. Miał wrażenie, że ktoś wydrąża go od środka i zostawia ziejącą pustkę.
– Lubię, kiedy ryczysz jak niemowlak – oznajmił Carl i odszedł od Jake’a, jak gdyby ten w ogóle nie istniał.
Naprawdę wolałby, żeby na świecie nie było takich ludzi. Miał nadzieję, że dziewczynka wszystko zmyśliła. Zaczął rysować kółka, które miały przedstawiać pole siłowe chroniące małe ludziki toczące bitwę.
– Wszystko w porządku, Jake?
Podniósł głowę znad papieru. Zobaczył Sharon, jedną z opiekunek w świetlicy. Wcześniej była w innej części sali i zmywała naczynia. Teraz pochyliła się nad chłopcem z rękami wciśniętymi między kolana.
– Tak – odpowiedział.
– Ładny rysunek.
– Jeszcze nie skończyłem.
– A co to będzie?
Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, jak opowiedzieć o bitwie. Brało w niej udział kilka różnych armii oddzielonych od siebie kolorowymi liniami. Nad przegranymi widniały nieczytelne gryzmoły. Było to naprawdę skomplikowane.
– Po prostu bitwa.
– Na pewno nie chcesz wyjść na dwór i pobawić się z innymi dziećmi? Jest piękna pogoda.
– Nie, dziękuję.
– Mam jeszcze trochę kremu do opalania. – Rozejrzała się po sali. – Powinien tu też być kapelusz przeciwsłoneczny.
– Najpierw muszę skończyć rysunek.
Sharon wyprostowała się i cicho westchnęła, ale wciąż patrzyła na niego z sympatią. Martwiła się o Jake’a, chociaż nie było takiej potrzeby. Pomyślał, że to miłe z jej strony. Zawsze potrafił wyczuć, kiedy ktoś się o niego troszczył. Tak zazwyczaj obchodził się z nim tata, chyba że akurat tracił cierpliwość. Czasami głośno krzyczał, powtarzając: „Ja tylko chcę, żebyś ze mną porozmawiał! Jestem ciekaw, co myślisz i co czujesz!”. W takich chwilach Jake zaczynał się bać. Wydawało mu się, że znowu sprawił ojcu zawód i przysparza mu samych zmartwień. Nie miał jednak pojęcia, w jaki sposób mógłby zmienić swoje zachowanie.
Z zapałem zabrał się do pracy. Wykonywał okrężne ruchy ręką, rysując kolejne pole siłowe. A może to były wrota do teleportacji? Wtedy mali żołnierze mogliby po prostu zniknąć i znaleźć schronienie w jakimś lepszym miejscu. Odwrócił ołówek i zaczął ostrożnie ścierać gumką jedną z postaci.
Okay, zrobione.
Teraz jesteś bezpieczny niezależnie od tego, dokąd cię wysłałem.
Pewnego razu, kiedy tata się wkurzył, Jake znalazł na swoim łóżku wiadomość. Na kartce papieru widniał naprawdę udany obrazek przedstawiający uśmiechniętych ojca i syna z podpisem:
Przepraszam. Pamiętaj, że nawet podczas kłótni bardzo się kochamy. Buziaki!
Jake schował wiadomość do Teczki z Bardzo Ważnymi Rzeczami, w której trzymał wszystko, co zasługiwało na specjalną ochronę.
Poczuł, że musi sprawdzić, czy teczka jest na swoim miejscu. Leżała na stoliku, tuż obok rysunku.
– Niedługo przeprowadzisz się do nowego domu – powiedziała mała dziewczynka.
– Naprawdę?
– Twój tata poszedł dzisiaj do banku.
– Wiem, ale jego zdaniem nic nie jest jeszcze pewne. Możliwe, że nie dostanie pieniędzy.
– Chciałeś powiedzieć: nie udzielą mu kredytu – wyjaśniła cierpliwie dziewczynka. – Nie ma powodów do obaw.
– Skąd wiesz?
– Jest przecież słynnym pisarzem i potrafi wymyślać różne rzeczy. – Spojrzała na rysunek Jake’a i uśmiechnęła się sama do siebie. – Tak jak ty.
Nie wiedział, jak zareagować. W jej uśmiechu było coś dziwnego, tak jakby jednocześnie odczuwała zadowolenie i smutek. W gruncie rzeczy w taki sam sposób myślał o przeprowadzce. Chciał zmiany, ponieważ zdawał sobie sprawę, że w ich obecnym domu tata pogrąża się w coraz głębszej rozpaczy. Razem przeglądali oferty na iPadzie i to właśnie Jake wybrał nowe lokum. Jednocześnie coś podpowiadało mu, że to jednak zła decyzja.
– Czy nadal będziemy się widywać, kiedy się wyprowadzę? – zapytał.
– Oczywiście. Przecież sam dobrze wiesz. – Dziewczynka przysunęła się bliżej i dodała rozgorączkowanym tonem: – Niezależnie od tego, co się stanie, pamiętaj o moich słowach. To bardzo ważne. Musisz mi obiecać, że nie zapomnisz.
– Obiecuję. Tylko nadal nie wiem, o co chodzi.
Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczynka wszystko wyjaśni, lecz wtedy w drugim końcu sali rozległ się dzwonek domofonu.
– Za późno – szepnęła. – Przyszedł twój tata.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz