Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela - Dan Raviv, Yossi Melman - ebook

Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela ebook

Dan Raviv, Yossi Melman

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pasjonująco napisana i znakomicie udokumentowana historia najsłynniejszej agencji wywiadowczej świata. Są tu opisy najbardziej spektakularnych akcji inspirowanych przez izraelski wywiad, m.in. operacji Piorun – odbicia pasażerów porwanego samolotu Air France z Izraelczykami na pokładzie w Entebbe w Ugandzie w 1976 roku; czy operacji Opera – zbombardowania irackiego reaktora atomowego w Tammuzie w 1981 roku. Autorzy nie stronią od spraw kontrowersyjnych i wyciągają na światło dzienne dyskusyjne działania Mossadu, takie jak funkcjonowanie Kidonu, „Mosadu w Mosadzie”, elitarnego oddziału wyspecjalizowanego w politycznych zabójstwach, który jest oskarżany o zamordowanie czterech irańskich fizyków pracujących nad programem nuklearnym Teheranu. W książce pojawia się też wątek polski: to historia przekazania ambasadzie Izraela sławnego referatu Chruszczowa na XX zjeździe WKPB, wówczas jeszcze tajnego, przez polskiego dziennikarza żydowskiego pochodzenia Wiktora Szpilmana-Grajewskiego, który romansował z sekretarką Edwarda Ochaba, Łucją Baranowską.

„Autorzy pokazują bardziej ludzki, niewyidealizowany wymiar działalności szpiegowskiej.” „Los Angeles Times”

„Na podstawie rozmów z byłymi oficerami operacyjnymi oraz lektur dokumentów, które nie są już objęte klauzulą tajności, Raviv i Melman napisali odkrywczą i zarazem krytyczną historię wzlotu i upadku słynnego izraelskiego wywiadu: od działań w pełnych ideałów czasach początków państwa Izrael po chaotyczne współczesne akcje w obliczu palestyńskiej intifady czy szokującą podatność pracowników tajnych służb na korupcję.” „Publishers Weekly”

„Izrael od swego powstania w 1948 roku nieustannie przyciąga uwagę świata.

Ciągłe napięcia z sąsiadami, dwie wojny (1967, 1973) oraz nieustanne konflikty z rozmaitymi organizacjami arabskimi, kwestionującymi istnienie państwa Izrael (OWP, Hezbollah, Hamas, Al Kaida) powodowały i powodują, że tajne służby tego państwa odgrywają istotną rolę w zapewnieniu jego bezpieczeństwa.

Wiele się ostatnio mówi na temat tajnych służb Izraela, ich możliwościach, przeprowadzonych akcjach, determinacji i wyszkoleniu. Tajne służby Izraela uchodzą bowiem za jedne z najlepszych. Mają znakomite możliwości techniczne oraz agenturalne.

„Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela” to pasjonująca lektura. Scharakteryzowano tu wszystkie istniejące służby państwa Izrael (nie tylko Mossad), działające od lat czterdziestych ubiegłego wieku niemal po dzień dzisiejszy. Opisane są kulisy brawurowych akcji – likwidowania liderów organizacji terrorystycznych, odbijania zakładników – tajniki pozyskiwania broni atomowej, dezinformacji, werbowania agentów i wiele innych elektryzujących informacji. Po raz pierwszy poznajemy też ludzi, którzy owe służby tworzyli, stali na ich czele lub stanowili ich elitę.

To swoista kronika izraelskich działań wywiadowczych, którym zdaje się przyświecać motto: „Za nic nie przepraszaj, niczego nie żałuj, nigdy nie mów »nigdy« i »to niemożliwe«”.”

Gromosław Czempiński

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 649

Oceny
4,3 (43 oceny)
21
15
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Seria LINIE FRONTU

Karol K. Soyka, Krzysztof Kotowski Cel za horyzontem.Opowieść snajpera GROM-u

Grzegorz Kaliciak Karbala. Raport z obrony City Hall

Michael Golembesky, John R. Bruning Marines. Bohaterowie operacji specjalnych

Grzegorz Kaliciak Afganistan. Odpowiedzieć ogniem

Wkrótce ukaże się:

Karol K. Soyka, Krzysztof Kotowski Krew snajperów. Opowieść żołnierza GROM-u

Dan Raviv, Yossi Melman

Szpiedzy Mossadu i tajne wojny Izraela

Przełożył Janusz Ochab

Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.

Tytuł oryginału angielskiego Spies Against Armageddon: Inside Israel’s Secret Wars

Projekt okładki Piotr Bukowski

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by New York Post Archives / Getty Images

Copyright © 2012 by Dan Raviv and Yossi Melman

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2014

Copyright © for the Polish translation by Janusz Ochab, 2014

Redakcja Małgorzata Poździk / d2d.pl

Korekta Agata Czerwińska / d2d.pl, Anna Woś / d2d.pl

Redakcja techniczna i skład Robert Oleś / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-531-9

Pamięci Beniamina Raviva

Pamięci Icchaka i Anny Melmanów

Kochanym Dori, Jonathanowi i Emmie

Kochanym Billie, Jotamowi i Darii

Kluczowe postacie izraelskiego wywiadu

Dyrektorzy Mossadu

1951–1952 Reuwen Sziloah

1952–1963 Isser Harel

1963–1968 Meir Amit

1968–1974 Zwi Zamir

1974–1982 Icchak Hofi

1982–1989 Naum Admoni

1989–1996 Szabtaj Szawit

1996–1998 Dani Jatom

1998–2002 Efraim Halewi

2002–2010 Meir Dagan

2011– Tamir Pardo

Dyrektorzy wywiadu wojskowego (Amanu)

1948–1948 Isser Be’eri

1949–1950 Chaim Herzog

1950–1955 Beniamin Gibli

1955–1959 Jehoszafat Harkabi

1959–1962 Chaim Herzog

1962–1963 Meir Amit

1964–1972 Aaron Jariw

1972–1974 Eli Zeira

1974–1978 Szlomo Gazit

1979–1983 Jehoszua Saguy

1983–1985 Ehud Barak

1986–1991 Amnon Lipkin Szahak

1991–1995 Uri Saguy

1995–1998 Mosze Ja’alon

1998–2001 Amos Malka

2001–2006 Aaron Ze’ewi Farkasz

2006–2010 Amos Jadlin

2010– Awiw Kohawi

Dyrektorzy Szin Betu

1948–1952 Isser Harel

1952–1952 Izzy Dorot

1952–1963 Amos Manor

1964–1974 Josef Harmelin

1974–1981 Abraham Ahituw

1981–1986 Abraham Szalom

1986–1988 Josef Harmelin

1988–1995 Ja’akow Perry

1995–1996 Karmi Gilon

1996–2000 Ami Ajalon

2000–2005 Awi Dichter

2005–2011 Juwal Diskin

2011– Joram Cohen

Dyrektorzy Lakamu

1957–1981 Beniamin Blumberg

1981–1986[1] Rafi Eitan

Szefowie Malmabu

1958–1974 Beniamin Blumberg

1974–1985 Chaim Karmon

1986–2007 Jechiel Horew

2007– Amir Kain

Dyrektorzy Natiwu

1952–1970 Saul Awigur

1970–1981 Nehemiasz Lewanon

1981–1985 Jehuda Lapidot

1986–1992 Dawid Bartow

1992–1999 Ja’akow Kedmi

2000–2006 Zwi Magen

2006– Naomi Ben Ami

Prolog

Z kart niniejszej książki czytelnik dowie się, co dniem i nocą robią izraelskie agencje wywiadowcze – kierowane przez Mossad – by chronić swój kraj, a tym samym narody Zachodu. Z izraelskiego punktu widzenia jest to niekończąca się tajna wojna. Izraelczycy uważają, że nie mają innego wyjścia, jak za każdym razem zwyciężać.

Nadchodzi kryzys. Iran może skonstruować bombę atomową, a islamscy terroryści mogą ponownie zaatakować Amerykę – może też dojść do obu tych nieszczęść. Prezydent Stanów Zjednoczonych zapytałby z pewnością: Co ci Izraelczycy mówią? Co wiedzą? Co takiego robią, że nie mogą o tym nam powiedzieć? I co może zrobić Mossad?

Tak jak Statua Wolności i McDonald’s stały się symbolami USA, tak Mossad stał się nazwą kojarzoną na całym świecie z Izraelem. Co istotniejsze, w obecnej sytuacji, gdy na Bliskim Wschodzie wciąż dochodzi do różnego rodzaju wstrząsów politycznych, izraelska agencja wywiadu zagranicznego uczestniczy w największych, choć ukrytych, dramatach naszych czasów.

Czy Mossad naprawdę jest taki dobry w tym, co robi? Tak, jak pokazujemy to w niniejszej książce, jest zdumiewająco skuteczny – tym bardziej, jeśli pomyślimy o tym, jak niewielkie jest terytorium państwa żydowskiego. Tak, pokażemy również, że w ciągu ponad sześćdziesięciu lat swego istnienia Mossad popełnił sporo błędów. Święci triumfy lub ponosi klęski głównie za sprawą ludzi, którzy w nim pracują. Są naprawdę świetni. Są zmotywowani. Są też jednak ludźmi, a ci są omylni.

Pełna nazwa agencji brzmi HaMossad l’Modi’in u’l’Tafkidim Mejuchadim, co po hebrajsku znaczy Instytut Wywiadu i Zadań Specjalnych. Zatrudnia kilka tysięcy osób, a w minionym dziesięcioleciu ujawnił nieco informacji na swój temat za pośrednictwem strony internetowej.

Ze strony Mossad.gov.il można się między innymi dowiedzieć, że oficjalne motto pracowników agencji brzmi: „Z braku rządów naród upada, tam wybawienie, gdzie wielki doradca”. W zamieszczonym na tej stronie internetowej angielskim tłumaczeniu tego cytatu z Księgi Przysłów (rozdz. 11, w. 14), które można przełożyć jako: Gdzie brak dobrej rady, naród upada, ale gdzie wielu doradców, tam i bezpieczeństwo”, użyto rzeczownika „counsel”, czyli rada. Nie oddaje on jednak wieloznaczności hebrajskiego słowa takhbulot. Można je przetłumaczyć również jako „podstęp”, „fortel”, „wybieg” albo „mądra wskazówka”, lecz we wszystkich tych znaczeniach chodzi przede wszystkim o udaremnienie planów przeciwnika.

Motto wybrane przez Mossad można więc sprowadzić do następującego stwierdzenia: bez sprytnych planów Izrael by upadł, ale jeśli będzie zbierał dużo informacji, uratuje się.

Były dyrektor Mossadu Efraim Halewi powiedział nam, że jeszcze celniejszym mottem byłoby zdanie: „Wszystko da się zrobić”. Takie podejście najlepiej opisuje ducha tej agencji.

Mossad od dawna słynie ze zdecydowanych akcji i ogromnej aktywności, nic więc dziwnego, że jest owiany wieloma mitami – uważa się powszechnie, że jest wszechpotężny, wszystko wiedzący i bezwzględny, że potrafi spenetrować najodleglejsze zakątki świata.

Być może Izrael nie stworzył takiego wizerunku celowo, ale z pewnością z niego korzysta. Kiedy międzynarodowa prasa i politycy przypisują jakieś nieprawdopodobne wyczyny Mossadowi, przedstawiciele tej agencji nie zabierają głosu.

Polityka milczenia dodaje jeszcze Mossadowi aury tajemniczości, co z kolei sieje strach i niepewność wśród wrogów Izraela. Kraj ten nie przyznaje się otwarcie do posiadania broni atomowej, ale w niniejszej książce opisujemy dokładnie, jak osiągnął status mocarstwa atomowego i jak stara się unikać jednoznacznych deklaracji w tej kwestii.

Jeden z powszechnie panujących poglądów na temat Mossadu jest jednak błędny. Mossad to tylko jedna ze służb wywiadowczych Izraela, należą do nich również wywiad krajowy – Szin Bet, i wojskowy – Aman.

Spośród tej wielkiej trójki to właśnie Aman – wywiad wojskowy – ma największe zasoby ludzkie i finansowe oraz w największym stopniu przyczynia się do zapewnienia bezpieczeństwa Izraelowi.

W naszej książce opisujemy również dwie mniejsze, wyspecjalizowane części tajnych służb Izraela. Jedna z nich, którą można nazwać „żydowskim wywiadem”, pomaga Żydom korzystać z ustanowionego przed laty „prawa powrotu” do ich ojczyzny – gdzie natychmiast otrzymują izraelskie obywatelstwo – a także chroni ich, gdy mają jakieś kłopoty poza granicami kraju.

Druga jednostka, której oficjalnym zadaniem była „współpraca z nauką” i która teoretycznie została rozwiązana po tym, jak w 1985 roku na szpiegowaniu w Stanach Zjednoczonych przyłapano Jonathana Pollarda, odpowiada za stworzenie i ochronę najważniejszego środka odstraszającego Izraela: tajnego potencjału nuklearnego, którego istnienie nigdy nie zostało oficjalnie potwierdzone.

Jak wspomnieliśmy, Mossad stosuje politykę milczenia lub niedopowiedzeń i nie ujawnia szczegółów swojej działalności, pozwalając, by inni sami interpretowali różne nie do końca wyjaśnione wydarzenia. Różnorakie przeinaczenia i zafałszowania mogą wynikać z chęci gloryfikowania agencji lub z wrogości wobec Izraela, mogą to być również czyste spekulacje. Rozmaici szarlatani puszczają wodze fantazji i piszą, co tylko zechcą: że kiedy brytyjski magnat prasowy Robert Maxwell wypadł ze swojego jachtu, zamordował go Mossad, że izraelski wywiad doprowadził do wypadku księżnej Diany, że agenci Mossadu to głównie mistrzowie zabijania, że każdy Izraelczyk aresztowany za handel narkotykami służy Mossadowi oraz, co najabsurdalniejsze, że to Mossad stoi za zamachami z 11 września 2001 roku.

Celem niniejszej publikacji jest rzucenie światła na prawdziwą naturę izraelskich służb wywiadowczych oraz przedstawienie ich rozwoju – od powstania aż po dzień dzisiejszy – przez pryzmat wyjątkowej historii tego kraju.

Państwo żydowskie pozostaje w stanie wojny od momentu, gdy w 1948 roku Dawid Ben Gurion ogłosił powstanie Izraela. A izraelscy przywódcy nadal uważają, że codziennie są na wojnie.

Jednak dzisiejsza „wojna” różni się zasadniczo od wojny o niepodleg­łość z 1948 roku, a także od zwycięskiej wojny sześciodniowej z roku 1967. Służby wywiadowcze starają się także, by nigdy już nie doszło do powtórki Jom Kippur z 1973 roku, kiedy to zaskakujący atak wojsk arabskich zostałby udaremniony, gdyby tylko Izrael posłuchał doskonale umiejscowionych agentów z Egiptu.

Dziś czasy są jeszcze niebezpieczniejsze, pociski skierowane w państwo żydowskie mogą być bowiem wyposażone w głowice nuklearne lub chemiczne, stworzone przez wrogów, którzy również korzystają z rozwoju techniki.

Dlatego też jednym z najważniejszych zadań wywiadu jest unikanie otwartej wojny.

Dziś celem wywiadu jest ciągłe zwyciężanie – albo w przypadku Iranu udaremnianie i opóźnianie najniebezpieczniejszych planów wroga – bez użycia dużej liczby żołnierzy i samolotów i bez narażania ludności Izraela na ataki wrogich sił zbrojnych.

Niniejsza książka pokazuje więcej, niż Izrael chciał kiedykolwiek ujawnić, szczególnie w przypadku takich spraw, jak wykorzystanie zabójstw jako narzędzi nacisku i manipulacji, zniszczenie reaktora atomowego w Syrii w 2007 roku oraz sabotaż i morderstwa zmierzające do zablokowania irańskich ambicji nuklearnych.

Początkowo działania wywiadu w nieprzerwanej i złożonej grze, jaką jest prowadzenie polityki na Bliskim Wschodzie, skupiały się na przygotowaniach do następnej wojny. Teraz izraelscy szpiedzy stale prowadzą wojnę za pomocą tajnych operacji, sabotażu, dezinformacji i zabójstw.

Żołnierze różnych formacji Sił Obronnych Izraela blisko współpracują z agencjami wywiadowczymi. Ta książka pokazuje, że nowoczesne i elastyczne siły zbrojne nie ograniczają się do zadań prowadzonych przez żołnierzy uzbrojonych w karabiny. Członkowie jednostek specjalnych, niekoniecznie umundurowani, wykonują śmiałe misje na terytorium wrogich państw. Ci ludzie są takimi samymi szpiegami jak agenci Mossadu.

Izrael w coraz większym stopniu wykorzystuje swoje supernowoczesne, zdalnie sterowane samoloty, systemy podsłuchowe i satelity szpiegowskie, które stały się niezastąpionym elementem rosnącej sieci obrony tego maleńkiego narodu.

Działania wszystkich służb wywiadowczych, nie tylko Mossadu, wynikają z sytuacji Izraela – niewielkiego kraju, który w znaczącym stopniu różni się od swych sąsiadów religijnie i kulturowo, otoczonego przez narody, które nie akceptują jego prawa do istnienia, a w najlepszym wypadku niechętnie godzą się na koegzystencję z nim.

Dlatego też izraelski wywiad wypracował śmiały styl działania, gotów jest podejmować ryzyko i stara się nieustannie rozwijać i unowocześniać. Ma do dyspozycji mniej niż wywiady innych krajów, więc braki liczebne nadrabia fantastyczną jakością.

– Czynnik ludzki jest największy i najważniejszy zarówno dla naszego społeczeństwa, jak i służb wywiadowczych – powiedział nieżyjący już Meir Amit, który kierował i Mossadem, i Amanem w latach sześćdziesiątych minionego wieku.

Ta uwaga pozostaje aktualna do dzisiaj. „Sukcesy Mossadu i realizacja wyznaczonych zadań zależą od jakości ludzi, którzy mu służą, tworzą jego rdzeń i są jego siłą napędową”, pisze na stronie internetowej agencji jej obecny dyrektor Tamir Pardo. Ma nadzieję, że jego pracownicy to „najlepsi i najodpowiedniejsi ludzie”, którzy postrzegają swoją pracę jako „wkład w umacnianie bezpieczeństwa państwa izraelskiego”. Temu właśnie powinni „poświęcić swe umiejętności i talenty, służyć z determinacją i wytrwałością”.

Kilku Izraelczyków służących obecnie jako agenci Mossadu powiedziało, że ich główną motywacją do pracy jest ochrona ojczyzny i swych rodzin. Zwykle są to bardzo ambitni ludzie, którzy starają się wyróżniać we wszystkim, co robią.

Mossad deklaruje na swojej stronie, że chętnie przyjmuje podania o pracę od „ludzi, którzy są kreatywni i lubią wyzwania, szukają ciekawych rzeczy oraz innej, wyjątkowej pracy – zajęcia interesującego, niekonwencjonalnego i dynamicznego”, zaczynającego się od rocznego szkolenia.

Kandydaci powinni się odznaczać „umiejętnością pracy w zespole, ciekawością i chęcią do nauki, inteligencją, kreatywnością i niekonwencjonalnym myśleniem, znajomością języków obcych na wysokim poziomie oraz gotowością do pracy w nienormowanym czasie i do częstych wyjazdów zagranicznych”.

*

Stałym problemem Izraela, który nigdy nie pozbył się mentalności czasów wojny, jest inherentna sprzeczność pomiędzy demokracją i tajną obroną.

Izrael na długo przed tym, jak w następstwie wydarzeń z 11 września kraje Zachodu musiały poradzić sobie z tym problemem, starał się znaleźć równowagę. Czy nie jest absurdem utrzymywanie tajnej subkultury chroniącej wolność narodu? Koegzystencja tych dwóch płaszczyzn nigdy nie była łatwa.

Przez wiele lat agenci Szin Betu kłamali w sądzie i gotowi byli poświęcić wartości demokratyczne na ołtarzu walki z terroryzmem. Większość Izraelczyków to akceptowała. Woleli spokojnie spać w nocy ze świadomością, że ktoś ich ochrania.

Trzeba jednak przyznać Izraelowi, że różnego rodzaju nadużycia były ujawniane i trafiały do sądów, a także nagłaśniane przez media i ludzi żądających transparentnych działań państwa.

To jednak nie jedyny dysonans. Nawet jeśli pracownicy wywiadu przestrzegają izraelskich praw i wartości, to ze względu na charakter swej działalności często naruszają suwerenność innych państw i łamią ich prawo – dochodzi nawet do tego, że zabijają pojedynczych wrogów w zagranicznych stolicach.

Istota problemu, teraz dobrze znanego także Stanom Zjednoczonym i innym państwom, tkwi w tym, jak zachować i wzmacniać naszą wolność, walcząc jednocześnie z wrogimi siłami, które chcą zniszczyć nasze wartości.

Służby wywiadowcze w państwach demokratycznych znajdują się praktycznie w sytuacji bez wyjścia. Jako „ci dobrzy” muszą przestrzegać prawa, przynajmniej w swojej ojczyźnie, podczas gdy terroryści wykorzystują system, którym gardzą: pozywają funkcjonariuszy, którzy ich przesłuchiwali, blokują pracę sądów przeciągającymi się procesami, a nawet domagają się uwolnienia w imię praw człowieka. Są to swobody, których w swoich ojczyznach nie przyznaliby nikomu.

Od początku istnienia Izraela, czyli od roku 1948, jego przywódcy traktują bezpieczeństwo jako priorytet. Ich kraj jest tak mały – a do roku 1967 był też tak wąski – że niektórzy analitycy mówili o możliwości zniszczenia całego narodu. Kilka bomb atomowych zrzuconych na środek Izraela zabiłoby niemal cały naród.

Armagedon to w tradycji chrześcijańskiej ostateczna bitwa między siłami dobra i zła. Choć ma się ona podobno rozegrać na wzgórzu w pobliżu Megiddo, w dolinie Jezreel w północnym Izraelu, Żydzi nie oczekują żadnych apokaliptycznych wydarzeń ani do nich nie dążą. Jednakże izraelskie służby wywiadowcze nieustannie muszą toczyć wojnę, która oddala od ich kraju widmo zagłady. Każdy błąd w obecnej kampanii skierowanej przeciwko irańskiemu programowi nuklearnemu mógłby się okazać brzemienny w skutki.

Dwadzieścia dwa lata temu napisaliśmy książkę Every Spy a ­Prince[2], historię izraelskiego wywiadu poruszającą również niektóre z zarysowanych tu kwestii. Od tamtej pory sporo się jednak wydarzyło, a wiele rządów i czołowych postaci polityki zniknęło z międzynarodowej sceny – jedni spokojnie, inni w bardzo burzliwych okolicznościach. Od czasu podpisania traktatu pokojowego z Izraelem w 1979 roku Egipt był filarem stabilności politycznej w regionie, ale upadek prezydenta Husniego Mubaraka w roku 2011 zatrząsł fundamentami całego Bliskiego Wschodu. W wielu krajach arabskich sytuacja wciąż jest niepewna.

W miarę upływu czasu, gdy zmieniały się wyzwania stojące przed Izraelem, zyskiwaliśmy coraz większy dostęp do interesujących informacji. Utajnione niegdyś dokumenty teraz są dostępne, uczestnicy tych dramatów coraz częściej skłonni są o nich rozmawiać, a agencje i urzędy niegdyś tak tajne, że w ogóle się o nich nie mówiło, oficjalnie się ujawniły. Udało nam się porozmawiać z większością szefów tych agencji i z wieloma agentami.

Naszą misją jest rzucenie nowego światła na wydarzenia historyczne. Chcemy pokazać z innej perspektywy wyzwania obecne w tym trudnym i strategicznym regionie, który znów stoi na krawędzi kryzysu mogącego dotknąć nas wszystkich.

Dan Raviv

Waszyngton

Yossi Melman

Tel Awiw

Czerwiec 2012

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Powstrzymać Iran

Upoważnionych gości i pracowników wchodzących na drugie piętro głównej kwatery Mossadu – w pilnie strzeżonym kompleksie przy skrzyżowaniu dwóch ważnych autostrad na północ od Tel Awiwu – wita napis na ścianie złożony z czterech hebrajskich liter, które należy odczytać jako Ramsad. W świecie wywiadu, pełnym skrótów i akronimów, napis ten oznacza Rosz ha-Mossad – szef Mossadu.

Meir Dagan sprawował tę ważną funkcję od 2002 do 2010 roku, a podczas swej kadencji ujawnił kilka informacji, które pozwoliły lepiej poznać jego sposób myślenia i okoliczności, w jakich ukształtował się jego charakter. Na ścianach wisiały różnego rodzaju pamiątki z czasów jego służby w wojsku, ale poczesne miejsce zajmowało zdjęcie z mrocznych czasów II wojny światowej.

Czarno-biała fotografia przedstawiała przygnębiającą scenę: owinięty tałesem (szalem modlitewnym) Żyd klęczał z rękami uniesionymi w modlitwie lub w geście poddania, otoczony przez grupę uśmiechających się szyderczo nazistowskich żołnierzy.

Dagan mówił swoim gościom, że ów Żyd to jego dziadek ze strony matki Ber Ehrlich Słuszny. Mówił też, że kilka minut po wykonaniu tego zdjęcia jego dziadek został zastrzelony podczas masakry dokonanej przez Niemców na kilku tysiącach Żydów w sztetlu Łuków na Ukrainie.

Choć Dagan nie uchodził za człowieka sentymentalnego, nie rozstawał się z tą fotografią przez całą karierę. Wieszał ją na ścianie wszędzie, gdzie służył jako oficer wojska izraelskiego. Zawiesił ją również w gabinecie w Ramsad.

Tam owo przygnębiające zdjęcie nabrało dodatkowego znaczenia – przypominało o zagrożeniach, z jakimi Izrael borykał się od początku swojej historii, w agencji, której zadaniem jest zapobieganie takim właśnie zagrożeniom.

Trudno sobie wyobrazić cięższe brzemię niż to, które Dagan dźwigał podczas swego ośmioletniego przewodzenia Mossadowi: musiał powstrzymać zajadłych wrogów Izraela z Republiki Iranu przed stworzeniem broni atomowej.

Dagan chętnie opowiadał o tym, jak wszedł w posiadanie zdjęcia swojego dziadka. Tłumaczył, że po wojnie jego ojciec wrócił z Rosji do Łukowa, by szukać tam żyjących krewnych. Tam dowiedział się, że nikt nie uszedł z życiem z Holokaustu. Spotkał się z sąsiadem, gojem, a ten opowiedział mu, jak Niemcy zmuszali go do grzebania ciał zabitych Żydów, a ponieważ miał aparat fotograficzny, kazali mu także robić zdjęcia. Po spotkaniu dał zdjęcie dziadka Dagana jego ojcu, który przywiózł je do Izraela.

Dla Dagana fotografia z ponurych czasów wojny niesie ze sobą znaczenie głębsze niż to, do którego często odnoszą się polityczni przywódcy Izraela, mówiąc, że Żydzi „nigdy więcej” nie mogą stać się ofiarami zagłady i że potrzebują odpowiednich sił, by się bronić.

Zdaniem Dagana zdjęcie zawiera w sobie również naukę moralną. Ilekroć na nie patrzył, nie mógł się nadziwić, jak łatwo ludzie zmieniają się w oprawców i bestie. Zrozumiał, że to może przydarzyć się niemal każdemu.

Oczywiście jako szef Mossadu, dysponujący olbrzymim potencjałem operacyjnym, sam mógł ulec takiej przemianie. Ramsad mógł nabrać przekonania, że jest niemal Bogiem. Miał olbrzymią władzę. Mógł decydować o losie wielu ludzi.

Gdy Dagan zastanawiał się, jakich użyć środków oraz jak i kiedy je zastosować, konflikt z Iranem stawiał przed nim ogromne wyzwania i trudne dylematy. Mniej więcej dwa lata po tym, jak objął urząd szefa Mossadu, w roku 2004, doszedł do wniosku, że walka z reżimem ajatollahów będzie dla niego priorytetem, należało przede wszystkim pomyśleć o tym, jak powstrzymać Iran przed stworzeniem broni atomowej.

*

Ambicje nuklearne Iranu zrodziły się jeszcze przed dojściem do władzy szyitów i proklamowaniem Islamskiej Republiki Iranu przez ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego. Historia rozwoju potencjału nuklearnego w Iranie sięga połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia oraz rządów szacha Mohammada Rezy Pahlawiego, który za sprawą Stanów Zjednoczonych został „policjantem” tego regionu.

Jako władca Iranu szach był ulubieńcem amerykańskiego przemysłu nuklearnego. Był doskonałym klientem, który chętnie kupował elektrownie atomowe budowane przez Amerykanów. Oczywiście elektrownie miały tylko wytwarzać prąd, ale monarcha nie ukrywał, że chętnie wykorzystałby kiedyś tę technologię do celów militarnych, to jest stworzenia bomby atomowej i rozszerzenia swojego panowania.

W owym czasie, jeszcze przed rokiem 1979, Izrael także chciał skorzystać na lukratywnych interesach z Iranem. Od lat pięćdziesiątych szach i jego reżim byli bliskimi sprzymierzeńcami państwa żydowskiego. Izrael walczył z Arabami, a Iran, choć zamieszkany w większości przez muzułmanów, nie uważał siebie za jedno z państw arabskich, wciąż jednak miał z nimi jakieś zatargi. Aspiracje szacha pozostawały w sprzeczności z interesami egipskiego przywódcy Gamala Abdela Nasera oraz władców Arabii Saudyjskiej. Sojusz z Izraelem był więc małżeństwem z rozsądku.

Izraelczycy szkolili członków Savaku, brutalnej tajnej policji szacha i agencji wywiadowczej. W zamian szach pozwalał Mossadowi działać na terenie swojego kraju i rekrutować agentów w Iraku oraz innych krajach. Zapewniał nawet dokumenty, które stanowiły przykrywkę dla tajnych działań Izraelczyków.

Izraelskie fabryki broni prowadziły dochodowe interesy z Iranem. Szach sprzedawał Izraelowi ropę naftową i finansował wspólne projekty wojskowe, między innymi konstruowanie ulepszonej wersji pocisków ziemia–ziemia o nazwie Jerycho, stworzonych na podstawie dokumentacji udostępnionej przez Francuzów na początku lat sześćdziesiątych.

Pociski Jerycho, zbudowane w ramach tajnego projektu Kwiat, miały służyć do przenoszenia izraelskiej broni nuklearnej. Szach zakładał, że to samo będzie dotyczyć jego przyszłego arsenału atomowego.

Potem na scenie politycznej pojawił się Szymon Peres, minister obrony – oraz przyszły premier i prezydent Izraela – który był jednym z twórców tajnego izraelskiego programu nuklearnego. Peres zaofiarował szachowi technologię nuklearną oraz wsparcie ekspertów z Izraelskiej Komisji Energii Atomowej.

Kilkadziesiąt lat później Izrael czułby ogromne zakłopotanie i żal, gdyby szach przyjął wówczas tę propozycję. Izraelczycy pomogliby zbudować arsenał nuklearny swojemu przyszłemu wrogowi numer jeden. Szach jednak odmówił. Nie potrzebował pomocy Izraela. W kolejce po lukratywne kontrakty z Iranem stały już takie państwa, jak Stany Zjednoczone, Niemcy, Francja i Kanada.

Po obaleniu szacha w 1979 roku nowi, szyiccy przywódcy nie mieli czasu ani środków, by angażować się w program nuklearny. Zajmowała ich przede wszystkim ponaddziesięcioletnia wojna z Irakiem rządzonym przez Saddama Husajna. Ten straszliwy konflikt, który pochłonął przeszło milion ofiar po każdej ze stron, skłonił ich do przemyślenia swojej postawy. Irakijczycy używali przeciwko Iranowi broni chemicznej i gazów bojowych, atakując również irańskie miasta pociskami dalekiego zasięgu Scud.

Ajatollah Chomeini zauważył, że wobec tych zbrodni świat milczy. Był wściekły, kiedy dowiedział się, że Stany Zjednoczone wspierają Irak. Najwyższy przywódca duchowy Iranu był przeciwny użyciu broni niekonwencjonalnej, świadom, że najczęściej ofiarami broni masowego rażenia są niewinni ludzie, a tego rodzaju akty stały w sprzeczności z jego zasadami religijnymi. Jednak po wojnie Chomeini zmienił zdanie i doszedł do wniosku, że Iran musi dorównywać swoim wrogom – choćby po to, by w ten sposób powstrzymać ich przed atakiem.

Na początku lat dziewięćdziesiątych, po śmierci Chomeiniego, Iran ponownie uruchomił program budowy bomby atomowej. Mógł przy tym liczyć na wsparcie Rosji i Chin, ale przede wszystkim okrytego niesławą pakistańskiego inżyniera i handlowca Abdela Kadira Chana.

Irańczycy ograniczyli się do zakupu projektów i instrukcji budowy „kaskady” wirówek służących do wzbogacania uranu. Wymagało to stworzenia ośrodków wzbogacania, ale Iran uważał, że sam sobie z tym poradzi – w odróżnieniu od Libijczyków, którzy w 1992 roku kupili od Abdela Kadira Chana całościowy projekt.

Co zdumiewające, w tamtym czasie izraelski wywiad i ministerstwo obrony nie postrzegały Iranu jako zagrożenia. Pozwalały nawet, by izraelskie firmy i izraelscy pośrednicy sprzedawali ajatollahom sprzęt wojskowy.

Transakcje takie utrzymywano jednak w tajemnicy, by nie dowiedziały się o nich Stany Zjednoczone. Amerykanie byliby im zdecydowanie przeciwni głównie ze względu na upokorzenie, jakiego doznało pięćdziesięciu dwóch amerykańskich dyplomatów, których przetrzymywano w Teheranie jako zakładników od końca 1979 do początku 1981 roku.

Najbardziej niepokojące i dalekosiężne transakcje przeprowadził Naum Manbar. Ten izraelski biznesmen podróżował do Polski pod koniec lat dziewięćdziesiątych i zaczął sprzedawać polską broń Iranowi, który chciał odbudować swoje zasoby po wyczerpującej wojnie z Irakiem. Manbar nawiązał kontakty w irańskim ministerstwem obrony i dostarczał z Węgier i Chin surowce, które Iran wykorzystywał do tworzenia broni chemicznej.

Brytyjska agencja wywiadowcza MI6 zwróciła uwagę na jego działalność, prowadzoną częściowo na terenie Wielkiej Brytanii, nie mog­ła jednak uwierzyć, że Izraelczyk mógłby tak blisko współpracować z Irańczykami. Analitycy brytyjskiego wywiadu doszli oczywiście do wniosku, że Manbar jest agentem Mossadu, który ma poznać tajniki irańskiego systemu obrony i broni chemicznej. Nie był.

Mossad oraz Szin Bet, krajowe służby wywiadowcze – odpowiednik amerykańskiego FBI – zaczęły sobie właśnie uświadamiać, że nie należy pomagać Iranowi w realizacji jego wojskowych ambicji. Tolerowanie handlu bronią nie miało sensu. Rozpoczęto inwigilację Manbara, po części ze względu na obawy Stanów Zjednoczonych. Izraelscy szpiedzy monitorowali wszelkie jego osobiste i telefoniczne kontakty z przedstawicielami irańskiego rządu.

Podczas misji szpiegowskiej w 1993 roku w Wiedniu dwaj agenci Mossadu, którzy późną nocą jechali motocyklem, skręcili w niewłaściwą ulicę. Uderzyli w samochód i zginęli na miejscu. Oficjalne źródła informowały tylko o śmierci dwóch izraelskich turystów. Mossad przeprowadził śledztwo, by zyskać pewność, że kierowca samochodu nie był wrogim agentem.

Manbar nie był wprawdzie w żaden sposób winny śmierci agentów, ale po tym zdarzeniu Mossadowi jeszcze bardziej zależało na ukaraniu izraelskiego handlarza.

Został aresztowany w 1997 roku i osądzony w Izraelu. Proces utajniono, a cenzura wojskowa zadbała, by zwykle nadzwyczaj aktywna prasa izraelska w ogóle się o nim nie dowiedziała. Całkowite utajnienie postępowania sądowego było rutynową procedurą w sprawach dotyczących agencji szpiegowskich i delikatnych kwestii międzynarodowych. Manbar został skazany na szesnaście lat więzienia za handel z wrogim państwem.

Stawiając Iran na szczycie swojej listy priorytetów, Dagan postępował zgodnie z oczekiwaniami premiera Ariela Szarona. To przecież on w 2002 roku mianował szefem Mossadu swego starego przyjaciela i byłego generała. Zadaniem Dagana było uczynienie z Mossadu sprawnej, prężnej i nieustępliwej organizacji o jasno określonych celach.

Dagan uważał, że Mossadowi brakowało polotu w działaniach, a czasem nawet grzeszył lenistwem. Metaforycznie rzecz ujmując, chciał przywrócić do życia Mossad „ze sztyletem w zębach”. W odpowiednich, dobrze wybranych momentach należało posłać ten sztylet w stronę Iranu.

Zarówno Mossad, jak i agencja wywiadu wojskowego, Aman, doszły do wniosku, że program nuklearny Iranu jest prowadzony dwutorowo. Jeden z nich, cywilny, miał umożliwić wytwarzanie elektryczności i wspomagać badania medyczne i rolnicze. Jednocześnie irańscy naukowcy potajemnie pracowali nad zastosowaniami wojskowymi, często wykorzystując badania cywilne jako przykrywkę do tworzenia bomby atomowej. Podwójnemu celowi służyła zarówno część sprzętu, jak i kadry ekspertów. Badacze i wykładowcy uniwersyteccy należeli również do programu budowy arsenału atomowego.

Szaron poinstruował Dagana, by został głównym „project managerem” (kierownikiem projektu) – co jest żargonowym określeniem w przypadku działań wywiadowczych. Szef Mossadu miał osobiście koordynować działania Izraela wymierzone przeciwko Iranowi – politycznie, gospodarczo, psychologicznie i niemal całkowicie w ukryciu.

Najłagodniejsze z nich obejmowały naciski dyplomatyczne na Iran. Z innych krajów napływały do ajatollahów i ich rządów informacje, że Iran powinien zrezygnować z wojskowej części badań, oraz ostrzeżenia, że jeśli tak się nie stanie, muszą się liczyć z poważnymi konsekwencjami.

Następnym etapem było przekonanie głównych partnerów handlowych Iranu, by nałożyli na ten kraj sankcje zmierzające do zrujnowania gospodarki kraju. Dotyczyło to głównie krajów europejskich, które należało przekonać, że irańskie programy zbrojeń atomowych mogą stanowić zagrożenie nawet dla nich. Być może irańscy przywódcy doszliby wtedy do wniosku, że nie warto kontynuować prac nad bronią atomową, bo ograniczenie dostępu do pewnych towarów, transakcji finansowych i podróży wywoła niezadowolenie ich narodu. Izraelski wywiad był zdania, że choć Iran sprawia wrażenie surowej religijnej dyktatury, rząd doskonale zdaje sobie sprawę, iż potrzebuje wsparcia opinii publicznej.

Mossad – i sam Dagan – poświęcił mnóstwo wysiłków i energii, by się jak najwięcej dowiedzieć o irańskiej opinii publicznej oraz tarciach i nastrojach w obrębie irańskiego społeczeństwa. Populacja tego kraju w połowie składała się z Persów, w połowie zaś z etnicznej mieszanki – Azerów, Kurdów, Arabów, Beludżów i Turkmenów. Wszystkie te mniejszości były w różnym stopniu uciskane i stanowiły słabe ogniwo w irańskim łańcuchu społecznym.

Tego rodzaju napięcia można było wykorzystać w wojnie psychologicznej, podsycając niepokoje społeczne w Iranie. Najbardziej niezadowoleni obywatele byli również potencjalnymi kandydatami na płatnych informatorów Mossadu.

Tajne działania mogły przyjmować różne formy: rekrutację cennych agentów w irańskich kołach rządowych i w programie nuklearnym, sabotaż infrastruktury oraz likwidowanie najważniejszych postaci programu. Główne założenie tego rozległego planu działań – zgodnie z analizą Dagana oraz głosami innych członków Mossadu – sprowadzało się do „określenia i wykorzystania narzędzi, które mogą zmienić nastawienie kraju”.

Należało przekonać przywódców Iranu – i to nie słowami, lecz czynami – że prace nad stworzeniem broni atomowej przyniosą odwrotny skutek. Musieli oni zrozumieć, że doprowadzi to raczej do osłabienia niż do wzmocnienia ich reżimu. Zdaniem Mossadu naciski i perswazja – nie zawsze łagodne – są znacznie lepszą strategią niż zmasowane naloty na obiekty wojskowe i badawcze.

Izrael nie kontaktował się bezpośrednio z irańskimi przywódcami, ale kilka rządów europejskich i azjatyckich mogło przekazywać między nimi wiadomości. Poza tym od czasu do czasu Stany Zjednoczone i kraje z nimi sprzymierzone prowadziły z Iranem rozmowy o jego programie nuklearnym.

Rezultaty wszystkich tych zabiegów były w zasadzie niewidoczne. Zniesmaczone brakiem postępów i ciągłymi oszustwami, kraje Zachodu w latach 2011 i 2012 znacząco wzmocniły sankcje ekonomiczne skierowane przeciwko najważniejszym osobom i organizacjom w Iranie.

Przywódcy polityczni Izraela, którzy zachęcali Mossad do stosowania metod bliskich działaniom wojennym, często wygłaszali wojownicze oświadczenia na użytek opinii publicznej. Przekonali się, że wspominając o rychłej konieczności wysłania sił powietrznych, by one zniszczyły irańskie urządzenia nuklearne, zwracają uwagę całego świata na problem irańskiego programu atomowego. Szaron już w 2002 roku, gdy mianował Dagana szefem Mossadu, żywił nadzieję, że inne kraje zaczną bardziej zdecydowanie wywierać nacisk na Iran. Dysponowały bowiem większym potencjałem gospodarczym i militarnym – chodziło mu szczególnie o Stany Zjednoczone.

Szaron – zastąpiony później przez premiera Ehuda Olmerta, a ostatnio przez jeszcze bardziej stanowczego Beniamina Netanjahu – powtarzał wielokrotnie, że Iran jest problemem nie tylko Izraela, ale i całej społeczności międzynarodowej. Dagan przejął to hasło i tocząc swoją prywatną wojnę, starał się zyskać jak największe wsparcie tajnych służb innych krajów.

Dagan miał jednak spore trudności z przekonaniem obcych służb wywiadowczych, że Iran stara się stworzyć broń nuklearną. To była naprawdę trudna misja. Analitycy wojskowi z Amanu w raportach rocznych już kilkakrotnie wszczynali fałszywy alarm. W połowie lat dziewięćdziesiątych szacowali, że Iran skonstruuje broń atomową jeszcze przed początkiem nowego tysiąclecia. Później przesunięto tę datę na rok 2003, a jeszcze później na 2005.

Sprawie Izraelczyków, głoszących, że irański program nuklearny to sprawa ważna i pilna, mocno zaszkodził inny raport – dokument amerykańskich służb wywiadowczych przedstawiony prezydentowi George’owi W. Bushowi w 2007 roku. Stwierdzano w nim z pełnym niemal przekonaniem, że irański program nuklearny został wstrzymany w roku 2003, być może w reakcji na amerykańską inwazję na Irak.

Dlaczego więc świat miałby uwierzyć, że analizy Izraelczyków są bliższe prawdy? Rządy na całym świecie sceptycznie traktowały wszystko, co dotyczyło tajemnic Bliskiego Wschodu. Amerykańskie i brytyjskie wywiady dobrze pamiętały kompromitację z 2002 roku, kiedy to twierdziły, że Saddam Husajn z całą pewnością dysponuje bronią masowej zagłady – te fałszywe informacje stanowiły jedną z podstaw kosztownej i niepopularnej wojny w Iraku.

Dagan pracowicie zacieśniał stosunki Mossadu z wieloma służbami wywiadowczymi w Europie, Azji, Afryce i Ameryce. Najpierw chciał je przekonać, że irańskie zagrożenie jest realne, przedstawił więc najnowsze dowody poparte szczegółowymi danymi. Choć do tej pory uważano powszechnie, że Izrael bardzo niechętnie dzieli się informacjami – chce dostać dużo, niewiele dając w zamian – Dagan zaprezentował wręcz lawinę faktów świadczących o tym, że irański program nuklearny miał znacznie szerszy zakres, niż wymagałyby tego wyłącznie cele pokojowe.

Szef Mossadu wielokrotnie spotykał się ze swoimi odpowiednikami w krajach, z którymi współpracowała jego agencja, i starał się ich przekonać, że wstrzymanie irańskiego programu nuklearnego jest tym, czego wszyscy powinni chcieć i o co powinni zabiegać. Szczególnie dobrze Dagan rozumiał się z czterema dyrektorami Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), którzy pracowali w tej instytucji w ciągu ośmiu lat jego urzędowania: George’em Tenetem, Porterem Gossem, Michaelem Haydenem i Leonem Panettą.

Aby zebrać jak największą ilość dostępnych i aktualnych informacji – a potem działać, bazując na nich – Mossad połączył siły z jednostką techniczną Amanu oraz z Izraelską Komisją Energii Atomowej. Wspólnie stworzyli listę wszystkich komponentów, których Iran potrzebował do zbudowania bomby atomowej.

Komisja Energii Atomowej mogła wykorzystać doświadczenie zdobyte przy gromadzeniu danych na temat wymagań izraelskiego programu atomowego – tajnego projektu, o którym żaden z przedstawicieli państwa nie chce oficjalnie rozmawiać. Ostatecznie lista liczyła dwadzieścia pięć tysięcy pozycji, od maleńkich śrub po części do silników: zdumiewająco szeroki asortyment obejmujący specjalistyczne metale, włókno węglowe, zawory, okablowanie, komputery, panele sterownicze i wiele, wiele więcej.

Irańska sieć handlowców działająca na pięciu kontynentach i kierowana przez dyrektorów programu nuklearnego systematycznie gromadziła wszystko, czego wymagał program. Pierwszym krokiem, jaki podjął Dagan, było przekonanie współpracujących z nim zagranicznych służb wywiadowczych, by w legalny sposób zablokowały transporty niebezpiecznych materiałów i sprzętu do Iranu. Bez trudu namówił do tego CIA, MI6, niemieckie BND, francuskie DGSE i kilka innych agencji, które rozumiały zagrożenie i monitorowały irański projekt nuklearny.

Wkrótce stosunkowo niewielkie wywiady krajów takich jak Polska dołączyły do tej nieformalnej koalicji służb specjalnych. Działania tych organów obejmowały zatrzymywanie i konfiskatę ładunku. Dzięki informacjom przekazywanym przez Mossad, CIA i MI6 ujawniono dziesiątki irańskich siatek zaopatrzeniowych. Transporty z takich krajów, jak Tanzania, Włochy, Belgia, Hiszpania, Ukraina, Azerbejdżan i Turkmenistan, zostały przejęte przez władze państw europejskich i innych.

Mossad zacieśnił współpracę z agencjami wywiadowczymi z byłych krajów komunistycznych Europy Wschodniej, które miały na Bliskim Wschodzie inne kontakty – i często przydatniejsze – niż agencje zachodnie. Kiedy do Iranu przybywał biznesmen lub podróżnik z byłego bloku sowieckiego, władze traktowały go z mniejszą podejrzliwością niż przybyszów z Zachodu. Izrael mógł korzystać z części informacji zebranych przez gości, wśród których znajdowali się również szpiedzy.

Dowodem udanej współpracy były nagrody, które Dagan otrzymał od kilku państw, w tym honorowe obywatelstwo Polski. Był to gest szczególnie przejmujący w świetle tragicznej historii jego rodziny na polskiej ziemi, stanowił przy tym wyraz uznania dla jego współczesnej działalności na czele Mossadu.

Iran zaczął odczuwać skutki przerwania łańcucha dostaw, ale program nuklearny nie został wstrzymany.

Konieczne było zintensyfikowanie działań wspólnoty międzynarodowej. W nadziei, że to ONZ stanie się głównym źródłem nacisków na Iran, Izrael i współpracujące z nim agencje starali się zebrać jeszcze więcej informacji, które świadczyłyby o prawdziwych intencjach Iranu. Udało się to dzięki wspólnemu wysiłkowi Mossadu, CIA, MI6 i BND. Służby te regularnie dostarczały tajne informacje Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej działającej przy ONZ.

MAEA z siedzibą w Wiedniu miała mandat do monitorowania irańskiego programu. Agencja kupiła zdjęcia satelitarne od różnych prywatnych firm i wysłała swoich inspektorów do kilku irańskich placówek, gdzie zainstalowano wtedy kamery ONZ.

Choć inspektorzy zdobyli całkiem sporo istotnych danych, nie pozwolono im powiedzieć prawdy. Międzynarodowi biurokraci pod wodzą dyrektora generalnego MAEA, byłego egipskiego dyplomaty Mohameda el-Baradeia, rozwodnili raporty do tego stopnia, że zawarte w nich argumenty niemal całkowicie straciły swą moc. Izraelczycy wyczuwali, że El-Baradei dąży do rozwiązania, które pozwoliłoby Irańczykom nadal wzbogacać uran.

Kiedy na spotkaniach MAEA prezentowano kwartalne raporty Agencji, Wiedeń przypominał sceny z filmu Orsona Wellsa Trzeci człowiek. W „miasteczku ONZ” nad Dunajem roiło się od szpiegów Mossadu, CIA i innych służb wywiadowczych, którzy podróżowali zwykle z technikami rozpoznania radiowego (sigint). Próbowali rekrutować członków irańskiej delegacji i podsłuchiwali ich rozmowy. Tylko podczas tego rodzaju spotkań mogli nawiązać bezpośredni kontakt z pracownikami irańskiego rządu poza granicami ich kraju. Niektórzy z nich byli naukowcami i dyrektorami Irańskiej Organizacji Energii Atomowej.

El-Baradei, który naprawdę obawiał się, że kraje Zachodu manipulują agencją i realizują własne interesy, był nieugięty. Nie uległ ich naciskom i nie oskarżył otwarcie Iranu. Wśród jego pracowników znajdowało się około dwudziestu Irańczyków, a Izrael podejrzewał, że do Agencji przeniknęli szpiedzy z Iranu i innych krajów. MAEA przestała być organizacją godną zaufania.

Mossad zebrał bogate dossier El-Baradeia, w zgromadzonych dokumentach zarzucał mu nawiązanie zbyt bliskich relacji z Iranem, i przekazał te akta Omarowi Sulejmanowi, który był wówczas szefem wywiadu prezydenta Husniego Mubaraka. Mubarak nie przepadał za Iranem, a Sulejman chętnie współpracował z Izraelem przy wielu projektach. Nadal jednak nic nie wskazywało na to, by rząd Egiptu przywołał El-Baradeia do porządku.

Agenci Mossadu rozważali różne scenariusze działań, które skompromitowałyby El-Baradeia, a tym samym zmusiły go do ustąpienia ze stanowiska szefa MAEA. Planowali między innymi zdobyć dostęp do jego konta bankowego i zdeponować tam pieniądze, których pochodzenia nie byłby w stanie wyjaśnić. Następnie rozpuściliby wśród dziennikarzy plotki, że El-Baradei przyjmował łapówki od irańskich agentów. W końcu jednak do tego nie doszło. Co więcej, prestiż El-Baradeia jeszcze się umocnił, gdy wraz z MAEA otrzymał w 2005 roku Pokojową Nagrodę Nobla.

Mniej więcej w tym samym czasie El-Baradei sam zaczął traktować Iran z większą surowością, gdyż materiały dostarczone przez zachodnie służby wywiadowcze nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że Iran oszukuje inspektorów agencji. Irańczycy wzbogacali więcej uranu, niż było to potrzebne do produkcji medycznych izotopów lub wytwarzania energii – choć oficjalnie tylko takie były ich cele – a jednocześnie starali się zakończyć ostatni etap programu nuklearnego: weaponization (uzbrajanie). Zamierzali połączyć ze sobą wszystkie elementy, w tym materiał rozszczepialny umieszczony w metalowych kulach o precyzyjnie dobranych rozmiarach oraz detonatory z szybkimi przełącznikami (high-speed switches).

Prowadzili również skomplikowane obliczenia dotyczące detonacji bomby atomowej oraz optymalnej wysokości, z jakiej można ją zrzucić.

Intencje Irańczyków stały się oczywiste, gdy do MAEA trafił laptop z trzyminutowym nagraniem i komentarzem w języku perskim. Komputer najwyraźniej należał do Irańczyka, który umieścił w nim obliczenia matematyczne, zdjęcia laboratoriów i pracowni oraz szczegółowy opis modelu głowicy pocisku. Jeden szczegół tego krótkiego nagrania wyjątkowo zapadł wszystkim w pamięć: oprócz komentarza obrazom towarzyszyła muzyka z oscarowego filmu Rydwany ognia.

Mossad zdobył ten niepodważalny dowód w 2004 roku i przekazał go służbom wywiadowczym krajów Zachodu, a te z kolei dostarczyły nagranie międzynarodowym inspektorom. Pojawiły się głosy, że Mossad mógł sfabrykować ten film, lecz CIA uznała go za autentyczny.

Wyposażone w te i inne dowody, we wrześniu 2005 roku kraje Zachodu zdołały przekonać innych członków MAEA do przyjęcia rezolucji, która oskarżała Irańczyków o „nieposłuszeństwo”. Oficjalne stanowisko agencji głosiło, że Iran zataja informacje i nie stosuje się do apeli o wstrzymanie wzbogacania uranu.

Konflikt między agencją i Iranem wkroczył na wyższy poziom, gdy w lutym 2006 roku przedstawiono raport na temat działań Irańczyków w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Sprzeciw zgłosiły Chiny, które kupowały od Iranu piętnaście procent swojej ropy naftowej, oraz Rosja, która utrzymywała bliskie kontakty handlowe z Iranem i budowała elektrownię jądrową w irańskim mieście Buszehr. Ostatecznie jednak w grudniu 2006 roku ONZ nałożyła na Iran sankcje.

W następnych latach wprowadzano kolejne sankcje, które obejmowały oficerów irańskiego wojska, przywódców Strażników Rewolucji, ekspertów naukowych oraz korporacje związane z programem nuklearnym. Nie mogli oni wyjeżdżać z Iranu, a ich zagraniczne konta zostały zamrożone. Na całym świecie obowiązywał zakaz handlu z poszczególnymi ludźmi i firmami.

Amerykańskie i izraelskie służby oceniły skuteczność tych restrykcji i uznały, że są one zbyt łagodne. Ich zdaniem tylko surowsze, rujnujące sankcje mogły wywrzeć jakiś wpływ na władze Iranu.

Tego rodzaju sankcje wymagałyby zakazu kupna irańskiej ropy naftowej i produktów pochodnych. Chiny i Rosja odmówiły udziału w tej operacji, a to oznaczało, że przywódcy Iranu mogli nadal prowadzić prace nad stworzeniem broni atomowej.

Mossad zrozumiał, że konieczne będą drastyczniejsze kroki. Plan Dagana przewidywał na tym etapie sabotaż. Działania takie przyjmowały różne formy. Już w 2003 roku Mossad i CIA wymieniały się pomysłami dotyczącymi zniszczenia urządzeń i linii energetycznych obsługujących irańskie ośrodki badawcze. Planowano podłożenie ładunków wybuchowych wzdłuż sieci energetycznej prowadzącej do centrum wzbogacania uranu w Natanz.

Dagan – gorący zwolennik zacieśniania współpracy ze Stanami Zjednoczonymi po traumie, której Ameryka doświadczyła 11 września 2001 roku – wspierał tworzenie kolejnych wspólnych planów, a potem wspólnych tajnych operacji na Bliskim Wschodzie.

Inny plan zakładał wysłanie do Iranu fizyka, który zaoferowałby pomoc przy realizacji planu nuklearnego. Fizykiem tym był pewien Rosjanin, który przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych. Operacja zakończyła się fiaskiem za sprawą absurdalnego błędu CIA, która zapomniała poinformować fizyka o tym, że podmieniła plany głowic. Zgodnie z założeniem Irańczycy dostaliby dokumenty, które storpedowałyby ich plan. Niestety, Rosjanin zauważył błędy i powiedział o tym Irańczykom. Po prostu nie zdawał sobie sprawy, że CIA chce, by trzymał język za zębami i jedynie przekazał materiały.

Pomimo tego niepowodzenia sam pomysł „zatruwania” zarówno sprzętu, jak i informacji wydawał się atrakcyjny, więc Mossad, CIA i Brytyjczycy podejmowali kolejne próby. Tworzyli firmy, które nawiązywały kontakt z irańskimi sieciami handlowymi. By zdobyć ich zaufanie, początkowo sprzedawały oryginalny, pełnowartościowy towar. Później jednak umieszczały wśród dobrych części – takich jak metalowe rurki i szybkie przełączniki – części wadliwe, które niszczyły irański sprzęt.

Wkrótce działalność agencji wywiadowczych zaczęła przynosić rezultaty. Irańczycy mieli coraz większe kłopoty z kontrolą kupowanego za granicą sprzętu.

Szczytem działań sabotażowych był niezwykle nowoczesny i pomysłowy wirus komputerowy o nazwie Stuxnet. Oficjalnie nigdy nie ujawniono jego pochodzenia, ale wiadomo, że był to wspólny projekt CIA, Mossadu i działu technicznego Amanu. Złośliwe oprogramowanie zostało zaprojektowane tak, by zakłócało działanie skomputeryzowanego systemu kontroli, który sterował wirówkami w Natanz.

Aby zrealizować ten projekt, należało najpierw zbadać, jak dokładnie działają pulpit sterowniczy i komputery oraz jaki mają wpływ na wirówki. W tym celu niemiecka agencja BND – bardzo przychylna Izraelowi, co być może po części miało zadośćuczynić zbrodni Holokaustu – wciągnęła do współpracy niemiecką korporację Siemens, która sprzedała ten system Irańczykom. Dyrektorzy Siemensa zgodzili się udzielić Izraelowi pomocy, być może ze względu na poczucie winy, a być może w reakcji na naciski opinii publicznej, gdyż prasa ujawniła, że jest to największy partner handlowy Iranu w Niemczech.

Aby lepiej zrozumieć i zbadać proces wzbogacania stosowany w Iranie, Izrael zamontował stare wirówki – które kupił wiele lat wcześniej – w budynku w Dimonie, izraelskim ośrodku nuklearnym na południu pustyni Negew. Wirówki były niemal takie same jak te, które wzbogacały uran w Natanz.

Izraelczycy przeanalizowali dokładnie, jak wirus mógł zmienić proces przemysłowy. Testy, częściowo prowadzone również w laboratoriach rządowych USA w Idaho, trwały w sumie dwa lata.

Wirtualna broń pokroju wirusa Stuxnet może trafić do atakowanej sieci za pośrednictwem e-maila, można ją także zainstalować osobiście, korzystając z pendrive’a. Nie wiemy, który z tych sposobów wykorzystał Mossad, ale w roku 2009 wirus przedostał się do systemu kontroli w Natanz. Stuxnet tkwił w systemie ponad rok, nim został wykryty przez irańskich informatyków. Do tego czasu wydawał wirówkom sprzeczne komendy, które zakłócały ich precyzyjną synchronizację. Nie wirowały już we właściwym, zgodnym tempie, a gdy na przemian to przyśpieszały, to znów zwalniały, napędzające je wirniki zostały poważnie uszkodzone.

Największą zaletą tego wirusa był fakt, że operatorzy systemu nie mieli pojęcia, iż dzieje się coś niedobrego. Przez długi czas na pozór wszystko działało normalnie, a gdy w końcu prawda wyszła na jaw, było już za późno. Niemal tysiąc wirówek – jedna piąta wszystkich urządzeń tego typu działających w Natanz – zostało wyłączonych z użytku.

Irański wywiad i informatycy byli zszokowani. Program nuklearny coraz bardziej zwalniał, ledwie posuwał się do przodu i dawno już nie nadążał za harmonogramem. To właśnie Stuxnet w największym stopniu uświadomił Irańczykom, że są obiektem tajnego ataku, przed którym właściwie nie mogą się obronić.

Pod koniec 2011 roku poinformowali o dwóch kolejnych cyberatakach. Wiele wskazywało na to, że jeden z wirusów, nazywany przez informatyków Duqu, był dziełem tych samych, niezwykle utalentowanych hackerów, którzy stworzyli Stuxnet, pracujących dla służb wywiadu Stanów Zjednoczonych i Izraela.

Jakby tego było mało, Irańczyków, niczym starożytnych Egipcjan dręczonych plagami, dosięgały kolejne ciosy – tym razem śmiertelne. Od roku 2007 do 2011 w zamachach zginęło pięciu spośród najważniejszych irańskich naukowców. Jeden z nich rzekomo zatruł się tlenkiem węgla ­wydzielanym przez grzejnik w jego domu. Czterech pozostałych zabiły bomby.

Trzech spośród czterech zamachów dokonano z wykorzystaniem silnych magnesów zawierających ładunek o unikatowym kształcie – małą, lecz potężną bombę, która kierowała całą swą zabójczą moc w jedno miejsce – i przyczepianych do drzwi samochodu. Magnesy mocowali napastnicy poruszający się na motocyklach, a to właśnie motocykle były wręcz znakiem firmowym zabójców z Mossadu.

Dokonano jeszcze jednej próby zamachu za pomocą bomby umocowanej w magnesie, lecz człowiek, który stanowił cel ataku, niemal cudem uniknął śmierci. Być może dzięki instynktowi, który wyrobił w sobie jako członek korpusu Strażników Rewolucji, Ferejdun Abbas Diwani wyczuł niebezpieczeństwo i w porę wyskoczył z samochodu. Irański reżim wykorzystał tę okazję, by zamanifestować swoją niezależność, i awansował Abbas Diwaniego na szefa Irańskiej Organizacji Energii Atomowej, oskarżywszy wcześniej „syjonistów i Amerykę” o dokonanie serii zamachów.

Wszystkie te ataki łączył fakt, że ich celem były ważne postacie irańskiego programu nuklearnego, a co najmniej część z nich zajmowała się uzbrajaniem. Byli to również wykładowcy lub badacze z najlepszych irańskich uczelni wyższych.

Wszystkie zamachy przeprowadzano rano, gdy ofiary jechały­ do pracy. Napastnicy na motocyklach wykazali się zimną krwią i niezwykłą precyzją. Z pewnością byli to profesjonaliści, którzy znali nie tylko adresy ofiar, ale też ich zwyczaje i rozkład dnia.

W tym samym czasie, w którym doszło do serii zamachów na irańskich naukowców, doszło do innego bardzo istotnego wydarzenia. W grudniu 2011 roku potężna eksplozja zniszczyła znaczną część ośrodka badawczego w pobliżu Teheranu, gdzie testowano pociski. W wybuchu zginęło kilkadziesiąt osób, w tym generał Strażników Rewolucji odpowiedzialny za program budowy pocisków dalekiego zasięgu, które mogły uderzyć w Izrael. Generał Hassan Moghadam był odpowiedzialny również za współpracę z Syrią oraz Hezbollahem i decydował, jakie pociski Iran przekaże bojownikom w Libanie.

Podobnie jak w przypadku zabójstw naukowców, nikt nie wziął na siebie odpowiedzialności za śmierć generała i pracowników ośrodka. Iran zaprzeczał, jakoby wybuch był wynikiem sabotażu, choć prawdopodobnie dlatego, że nie chciał przyznać, iż obcy agenci przeniknęli na teren tak ważnej bazy wojskowej.

Niektórzy irańscy uchodźcy, przeciwnicy ajatollahów, twierdzili, że to ich rodacy dopuszczają się tych aktów przemocy. Wygnańcy sfrustrowani trwałością islamskiego reżimu chcieli wierzyć, że polityczni dysydenci utworzyli aktywne podziemie zdolne atakować irański program nuklearny z tak wielką odwagą i precyzją.

Choć Izrael nigdy tego nie potwierdził, w rzeczywistości wszystkie te zamachy były dziełem Mossadu. Takie misje z pewnością nie należały do łatwych, ale izraelski wywiad miał już za sobą długą historię aktów sabotażu i zabójstw. Celem tych działań, jak sugerują ­Księga Przysłów i motto agencji, było pokrzyżowanie planów wroga.

Warto też zauważyć, że Stany Zjednoczone zdecydowanie zaprzeczyły, jakoby miały w tym jakikolwiek udział. Amerykańscy oficjele posunęli się nawet do tego, że publicznie skrytykowali nieznanych zabójców za storpedowanie ich wysiłków dyplomatycznych, bo po każdym ataku szanse na sukces negocjacji z Iranem znacząco malały. Nieoficjalnie Amerykanie mówili, że chcieli w ten sposób zbesztać Izrael.

Do podejrzanych można oczywiście zaliczyć wywiady innych państw, ale choć Niemców niepokoiła sytuacja w Iranie, to obecnie ich szpiedzy na szczęście nie posuwają się do zabójstw, a brytyjska MI6 również zrezygnowała z zamachów po zakończeniu konfliktu w Irlandii Północnej w 1998 roku.

Niektórzy dziennikarze sugerowali, że Mossad tylko zlecił zabójstwa irańskim zamachowcom. Sugerowali też, że Izraelczycy zrekrutowali ich z grupy zwanej Ludowi Mudżahedini (MEK) lub organizacji sunnickich muzułmanów Dżund Allah (Żołnierze Boga) znanej także jako Irański Ludowy Ruch Oporu, który działał w irańskiej prowincji Beludżystan.

To prawda, że plan Dagana zakładał wykorzystanie grup wewnątrz Iranu niechętnych władzy ajatollahów. W depeszy Departamentu Stanu z 2007 roku, zdobytej i ujawnionej przez Wikileaks, szef Mossadu pisał do wysoko postawionego urzędnika USA, że Stany Zjednoczone i Izrael mogłyby wykorzystać niezadowolenie wśród mniejszości takich jak Beludżowie, Azerowie i Kurdowie. Dagan proponował również, by wspierać studenckie ruchy domagające się demokracji, choćby po to, by wywoływać niepokoje w Iranie.

Jak wynika z depeszy, Dagan był też pewien, że Stany Zjednoczone i Izrael mogą „zmienić reżim rządzący w Iranie i jego podejście do wspierania innych reżimów terrorystycznych” i „zmusić ich do opóźnienia programu nuklearnego”.

Dagan pisał także, że „gospodarka kuleje, co wywołuje prawdziwy kryzys wśród irańskich przywódców”. Mniejszości, które służby takie jak Mossad i CIA mogły wspierać lub wykorzystać, „podnoszą głowy i skłonne są uciec się do przemocy”.

Z punktu widzenia Mossadu wysokie bezrobocie wśród młodych mężczyzn w Iranie mogło się okazać bardzo przydatne przy werbowaniu sprzymierzeńców, agentów albo nawet bojowników najemnych lub powstańczych armii.

W następnych latach pojawiały się różne tropy świadczące o tym, że aktywiści z MEK, Dżund Allah i kilku innych dysydenckich grup działających w Iranie dostarczali Izraelowi informacji. Co więcej, kiedy Mossad chciał podać jakąś wiadomość o Iranie w międzynarodowych mediach, przekazywał ją MEK lub innej grupie, która nagłaśniała tę sprawę. W pewnym sensie było to „pranie” informacji, służące ochronie źródeł i metod ich pozyskiwania.

Mossad mógł też stosunkowo łatwo i bezpiecznie przedostawać się do Iranu przy wsparciu służb państw współpracujących z Izraelem i przez ich terytoria – choćby takich jak autonomiczna strefa kurdyjska w północnym Iraku. Izraelscy szpiedzy od kilkudziesięciu lat utrzymywali doskonałe stosunki z Kurdami w wielu krajach. Mniejszość kurdyjska ceniła sobie pomoc Izraela w walce z uciskającymi ich Arabami. Na Bliskim Wschodzie wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.

W przypadku jednak tak trudnej, niebezpiecznej i brawurowej akcji, jaką była seria zabójstw w stolicy Iranu, Mossad nie liczyłby na pomoc najemników. Po pierwsze naraziłoby to na szwank jego wiarygodność, a po drugie z pewnością nie chciał ujawniać obcym bojownikom swoich metod działania.

W rzeczywistości były to „biało-niebieskie” operacje – termin ten oznacza w języku izraelskiego wywiadu operacje w całości izraelskie, a odnosi się do kolorów flagi narodowej tego państwa. Z nielicznych ujawnionych do dzisiaj informacji wynika, że wykonanie akcji było niemal perfekcyjne: śmiałe, zaskakujące, żywcem wyjęte z podręcznika strategii Ramsada.

Mossad pokazywał wyraźniej niż jakakolwiek zachodnia służba wywiadowcza, że gotów jest stosować drastyczne środki i ryzykować życie swoich agentów. Ci z kolei – mężczyźni i nieliczne kobiety – byli gotowi do poświęceń. Gdyby którykolwiek z nich został schwytany, powieszono by go w jakimś publicznym miejscu. Zdarzało się już, że tak właśnie kończyli izraelscy szpiedzy, choć nierzadko przez lata prowadzili podwójne życie we wrogim kraju.

Oczywiście w Tel Awiwie nikt nie mówił o szczegółach operacyjnych, o tym, jak Izraelczycy przedostawali się na terytorium Iranu i jak je opuszczali ani gdzie się zatrzymywali podczas pobytu w tej islamskiej republice.

Możliwości było wiele. Z pewnością izraelscy agenci podróżowali, korzystając z obcych paszportów, zarówno sfałszowanych, jak i oryginalnych. Przez lata kilkakrotnie zdarzyło się, że fakt ten został przypadkiem ujawniony. Ponadto Mossad wciąż miał w Iranie kryjówki przygotowane jeszcze za rządów szacha, przed 1979 rokiem. Wtedy była to inwestycja na przyszłość, typowa dla izraelskiego wywiadu.

Mossad miał również ogromne zasoby ludzkie – w Izraelu mieszkały dziesiątki tysięcy byłych Irańczyków. Irańscy Żydzi zbiegli tam głównie po rewolucji 1979 roku, a ich dzieci doskonale znały język perski i perskie zwyczaje. Ci, którzy byli dość odważni – i zostali wyszkoleni przez Mossad – mogli wrócić do Iranu i potajemnie służyć Izraelowi.

Izraelscy agenci w Iranie wykonywali różnego rodzaju zadania szpiegowskie, a w razie potrzeby wskazywali również cele do ataków z powietrza. Mossad dobrze wiedział, że nie da się zniszczyć całego irańskiego programu zbrojeń, zabijając naukowców i wojskowych. Tych ludzi mogli zastąpić inni. Każde opóźnienie programu było jednak osiągnięciem. Izraelska myśl strategiczna – stosowana w Egipcie, Iraku i innych miejscach – zakładała, że czasowe zakłócenia niebezpiecznych projektów wroga są wystarczającym powodem, by podejmować ryzykowne działania.

Taka taktyka sprawdzała się szczególnie w przypadku likwidowania irańskich specjalistów, którzy pracowali nad trudnymi zagadnieniami, wymagającymi lat badań. Takich ludzi nie było wielu, choć Iran dysponował stosunkowo dużą i nowoczesną infrastrukturą.

Zamachy miały też duże znaczenie psychologiczne – dawały jasno i wyraźnie do zrozumienia zarówno Irańczykom, jak i naukowcom z innych krajów, że praca przy programie nuklearnym jest niebezpieczna. Mossad chciał im w ten sposób powiedzieć: Zostańcie w swoich salach wykładowych. Pracujcie naukowo. Publikujcie wyniki badań. Korzystajcie z życia akademickiego. Nie pomagajcie jednak Iranowi stworzyć broni atomowej. Inaczej waszą karierę zakończy bomba albo pocisk.

Izraelski wywiad po jakimś czasie zauważył, że mordercza kampania zaczęła przynosić skutki. Naukowcy się bali, wielu zastanawiało się nad odejściem z programu, a niektórzy nawet się na to decydowali. Nie opuszczali Iranu i nie przechodzili na drugą stronę, ale wyraźnie odcinali się od programu nuklearnego. Inni naukowcy z kolei nie chcieli do niego przystępować pomimo bardzo korzystnych warunków, jakie oferował reżim.

Kampania zastraszania z pewnością wywarła duże wrażenie na obcokrajowcach. Choć w przeszłości Rosjanie, Chińczycy, Pakistańczycy i obywatele kilku innych państw chętnie przyjmowali zaproszenia do pracy w Iranie – oraz wysokie wynagrodzenie – po zamachach zainteresowanie takimi ofertami wyrażali już tylko naukowcy z Korei Północnej.

Dagan był zadowolony ze skutków operacji oraz z ich „nienagannego” wykonania: zabójcy nie zostawili po sobie żadnych śladów, żadnych odcisków palców, nawet motocykli. Władze Iranu mogły się tylko domyślać, kto atakuje ich obywateli w biały dzień, w stolicy.

Sposób prowadzenia działań wojennych stosowany przez szefa izraelskiego wywiadu był niezwykle śmiały. Agencja atakowała nie tylko w Iranie, organizowała również zamachy na palestyńskich radykałów oraz nieuchwytnego szefa libańskiego Hezbollahu. Nową cechą zamachów, którą przypisywano Mossadowi za rządów Dagana, było to, że więcej zabójstw niż kiedykolwiek dotąd miało miejsce w krajach „docelowych” – Libanie, Syrii, Iranie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Dagan był dumny z tej zmiany. To był właśnie ten „sztylet w zębach”, którego chciał Szaron. W ciągu poprzednich czterdziestu lat zamachy – z nielicznymi wyjątkami – przeprowadzano w bezpieczniejszych krajach. Na przykład w latach siedemdziesiątych Mossad prowadził „war of the spooks” (wojnę duchów, wojnę na zastraszenie) z palestyńskimi bojownikami. Strzelaniny i zamachy bombowe zamieniły niektóre części Europy w pola bitew między mieszkańcami Bliskiego Wschodu. Izraelczycy mieli wówczas swoją europejską siedzibę w Paryżu, później przenieśli ją do Brukseli. Dopiero od niedawna zaczęto organizować mordercze wypady na tereny państw arabskich.

Zdaniem Dagana i Mossadu zabójstwa były uprawnionym elementem strategii, ale nie celem samym w sobie. Należało je traktować jako część szeroko zakrojonego planu, jedno z wielu narzędzi w bitwie z Iranem prowadzonej na wielu polach.

W 2007 roku, podczas spotkania z przedstawicielem rządu USA, Dagan nie podał szczegółów żadnego z aktów przemocy. Namawiał jednak Amerykę, by natychmiast przyłączyła się do „pięcioelementowego” planu destabilizacji reżimu ajatollahów. Jako owe pięć elementów wymieniał „naciski polityczne”, „tajne działania”, „zbrojenia”, „sankcje” i „wymuszone zmiany reżimu”.

Dagan zachęcał dział badawczy Mossadu, żeby nie zostawiał zaawansowanych analiz Amanowi i nakłaniał swoich pracowników do dyskusji nad wszystkimi wymienionymi wyżej czynnikami, by – jak mówi motto agencji – wysłuchać głosu „wielu doradców”.

Dagan zawsze wierzył w skuteczność międzynarodowych nacisków, szczególnie sankcji. Podczas spotkań mówił pracownikom Mossadu, że we współczesnym świecie czynniki ekonomiczne mają ogromne znaczenie. Wyjaśniał, że badał najważniejsze motywy kształtujące politykę zagraniczną prowadzoną przez amerykańskich prezydentów i zrozumiał, że Stany Zjednoczone wydały wojnę Irakowi – dwukrotnie – głównie ze względu na swoje interesy energetyczne.

Tym samym Dagan doszedł do wniosku, że Stany Zjednoczone nie pozwolą Iranowi na zbudowanie bomby atomowej – nie tylko z obawy, że reżim szyitów mógłby dzięki temu zastraszać Izrael – ale głównie dlatego, że Iran stałby się wtedy najpotężniejszym państwem wśród wytwórców energii.

Jako mocarstwo atomowe Iran znacznie rozszerzyłby swoją strefę wpływów na południe i zachód, obejmując nią takie państwa znad Zatoki Perskiej, jak Arabia Saudyjska, Irak i Zjednoczone Emiraty Arabskie, oraz na północ i wschód, gdzie znajdują się takie świeckie kraje muzułmańskie, jak Azerbejdżan i Turkmenistan.

Gdyby wypadki potoczyły się zgodnie z tym scenariuszem, Iran kontrolowałby sześćdziesiąt procent globalnego rynku energii. Zdaniem Dagana Stany Zjednoczone nie dopuściłyby do tego.

Potencjał wojskowy Stanów Zjednoczonych był wiele razy większy od potencjału Izraela, Dagan cieszył się więc, że w razie potrzeby Izrael nie będzie musiał walczyć sam. Gdyby się okazało, że nie ma już innego sposobu na powstrzymanie – albo opóźnienie – Irańczyków, najlepszym rozwiązaniem byłoby według niego potężne uderzenie wojsk amerykańskich na irańskie ośrodki badań nuklearnych.

W grudniu 2010 roku, po przejściu na emeryturę i po latach milczenia, Dagan powiedział izraelskim mediom, że gdyby Izrael zaatakował Iran, „byłaby to najgłupsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek słyszał”. Zaledwie rok później w programie CBS60 Minutes stwierdził, że ufa prezydentowi Obamie. „Opcja militarna jest brana pod uwagę, a prezydent nie pozwoli, by Iran stał się mocarstwem nuklearnym” – oświadczył.

Dagan dodał również, że „nie jest to problem Izraela – to problem międzynarodowy”. Przyznał, że gdyby ktokolwiek miał zaatakować Iran, to „zawsze wolał, by zrobili to Amerykanie”.

Obama odwlekał wszelkie militarne działania tak długo, jak tylko się dało. W końcu – być może ze względu na wybory prezydenckie w 2012 roku – otwarcie poparł pogląd Izraela, że nie można dopuścić, by Iran, reżim wspierający terrorystów, wszedł w posiadanie broni atomowej.

Pomimo różnic charakterów i poglądów z premierem Beniaminem Netanjahu, gdy w marcu 2012 roku wygłosili oddzielne przemówienia do American Israel Public ­Affairs Committee (Amerykańsko-Izraelska Komisja Spraw Publicznych, wpływowe proizraelskie lobby, w skrócie AIPAC), Obama praktycznie powtórzył niepokojącą analizę izraelskiego przywódcy: gdyby Iran stał się mocarstwem nuklearnym, inne kraje Bliskiego Wschodu natychmiast zaczęłyby budować swój arsenał atomowy. Turcja, być może Egipt, Arabia Saudyjska i inne państwa znad Zatoki Perskiej chciałyby zapewnić sobie bezpieczeństwo za pomocą nuklearnego parasola ochronnego. Najbardziej niestabilny rejon na świecie ­wypełniłby się najniebezpieczniejszą bronią, jaką wynalazła ludzkość.

Obama powiedział również, że „nie blefuje”, rozważając realizację „opcji militarnej” przeciwko Iranowi.

Amerykańscy przywódcy wojskowi niewiele mówili o tym, co mogą zrobić Iranowi, a przedstawiciele Pentagonu powtarzali z uporem, że mają „czas i miejsce”, by wypróbować wszystkie inne możliwości, nim uciekną się do interwencji zbrojnej.

Izraelscy oficjele, używając różnych chwytów retorycznych, ostrzegali, że ich cierpliwość do Iranu już się kończy. Podkreślali, że Izrael ma ograniczoną liczbę pocisków, samolotów i bomb burzących, które mogłyby zniszczyć wzmocnione i ukryte pod ziemią ośrodki badawcze w Iranie. Oznaczało to, że szanse na podjęcie skutecznych działań w roku 2012 malały z dnia na dzień.

Ehud Barak, minister obrony, były premier, a jeszcze wcześniej komandos, który odbył wiele misji na terenie wroga, ukuł określenie „strefa odporności”, sugerując w ten sposób, że jeśli jego kraj będzie zwlekał zbyt długo, pewnego dnia może się okazać, że jest już za późno, by atak Izraela na Iran przyniósł znaczący skutek.

Uwagi Baraka i Netanjahu były częścią starannie zaplanowanej kampanii, która miała zaangażować w tę sprawę amerykańskie media, polityków i obywateli i uwiarygodnić twierdzenie, że ktoś będzie musiał zbombardować Iran. Przekazując zdobyte przez wywiad informacje swoim amerykańskim odpowiednikom, ci dwaj izraelscy politycy podkreślali, że irańska zgoda na negocjacje to tylko gra na czas i że Irańczycy nadal potajemnie pracują nad wzbogacaniem uranu, projektem bomby i konstrukcją pocisków.

Posługując się różnymi formami perswazji i korzystając z pomocy lobby AIPAC w Kongresie, Izraelczycy nieustannie przypominali Amerykanom o rosnącym zagrożeniu ze strony Iranu. Izraelscy przywódcy próbowali manipulować opinią publiczną i decyzjami rządu, ale można to również postrzegać jako nakłanianie Amerykanów, by zwrócili uwagę na coś naprawdę ważnego, co mogłoby przejść niezauważone w natłoku problemów związanych z Irakiem, Afganistanem, terroryzmem i gospodarką.

Oficjalnie Izrael ostrzegał, że irański program nuklearny zagraża amerykańskim interesom na całym Bliskim Wschodzie, liniom transportowym ropy naftowej, a nawet celom w Europie, które znalazłyby się w zasięgu irańskich pocisków. Mossad również uparcie przypominał Waszyngtonowi, że jeśli Izrael rzeczywiście się powstrzyma i nie podejmie żadnych otwartych działań, to Stany Zjednoczone powinny mu zagwarantować, że podejmą wszelkie konieczne kroki, by rozwiązać ten problem.

Oczywiście cała ta wrzawa miała też wystraszyć irańskich przywódców i przekonać ich, że odmowa zatrzymania programu nuklearnego może sprowokować katastrofalne w skutkach ataki. Podobny przekaz kierowano ku Europie, a szczególnie ku Rosji i Chinom, które nie chciały zaostrzenia sankcji wobec Iranu. Z pewnością nie życzyłyby sobie ataku Izraela, który zakłóciłby wydobycie i transport ropy naftowej oraz stosunki handlowe z Iranem.

Jeszcze przed odejściem Dagana pod koniec roku 2010 Mossad wspierał kampanię kontrolowanych przecieków informacji o tajnych laboratoriach nuklearnych i fabrykach broni w Iranie. Dagan uważał jednak, że Netanjahu i Barak za dużo mówią, a zbyt mało robią. Bicie na alarm i wymachiwanie szabelką przynosiło niewielkie skutki, jeśli nie wspierały tego konkretne działania.

Dyrektor Mossadu nadal miał nadzieję, że opóźnienie lub całkowite zatrzymanie programu można osiągnąć za pomocą sabotażu, tajnych akcji wojskowych i zwiększonych wysiłków zmierzających do obalenia radykalnego islamskiego rządu w Teheranie. Przewidywał, że gdyby Izrael zbombardował Iran, mieszkańcy tego kraju „skupiliby się wokół mułłów”, co zniweczyłoby nadzieje na obalenie reżimu i ustanowienie rządu przyjaźniejszego Izraelowi.

Dagan zgadzał się oczywiście z opinią, że Iran uzbrojony w bombę atomową i kierowany przez radykalny islamski rząd będzie stanowił zagrożenie dla jego kraju. Zawsze starał się czcić pamięć swojego dziadka i innych ofiar Holokaustu, zajmując twarde stanowisko wobec wrogów ludu żydowskiego. Jednak wraz ze swoimi analitykami z Mossadu doszedł do wniosku, że Izrael nie powinien znaleźć się sam na froncie wojny z Iranem.

Powtarzał znaną od lat opinię swego przyjaciela Szarona: nie zwracać na siebie uwagi. Dagan i Szaron byli bardzo pomysłowymi generałami i słynęli z tego, że potrafili ukrywać swoje wojska aż do momentu ataku.

Prawda była taka, że Dagan, jako świadek okropieństw wojny, nie chciał dopuścić do zbrojnego konfliktu całych narodów. Uważał, że otwarta wojna, szczególnie przeciwko Iranowi, to ostateczność, do której można się uciec tylko, jeśli „będziemy mieli nóż na szyi”, jak mówił.

Zdaniem Dagana jako dyrektora Mossadu tajne akcje przeciwko Iranowi były bardzo skuteczne. Nie chciał tłumaczyć tego publicznie, ale wiadomo, że wirus komputerowy Stuxnet wyrządził ogromne szkody. Powodzeniem zakończyły się także śmiałe zamachy i sabotaż w Teheranie. Według obliczeń Dagana wszystkie te działania opóźniły irański program nuklearny o pięć do siedmiu lat.

Był pewien, że irańscy przywódcy chcieli mieć gotową bombę już w 2005, a potem w 2007 roku, ale wciąż są o kilka lat opóźnieni w stosunku do harmonogramu. Za największe osiągnięcie swoich ośmioletnich rządów w Mossadzie Dagan uważa właśnie zatrzymanie Iranu na drodze do klubu państw dysponujących bronią nuklearną.

Kiedy odszedł, nieco rozczarowany, że Netanjahu nie przedłużył jego kadencji, jego miejsce zajął jeden z zastępców, Tamir Pardo. Pardo był weteranem wielu operacji Mossadu i oczekiwano, że będzie kontynuował zrównoważoną politykę Dagana, łączącą w sobie ostrożność i czujność oraz zdecydowane działania.

Większość dowódców Izraelskich Sił Zbrojnych, w tym Amanu, podzielała zdanie Dagana, że dobrze będzie jeszcze wstrzymać się od ataku i kontynuować międzynarodową kampanię nacisków na Iran – choć zaostrzaniu sankcji powinno towarzyszyć jak najwięcej aktów sabotażu w Iranie. Do tego należało jeszcze prawdopodobnie dołączyć tajne i starannie zaplanowane akty przemocy.

Izraelskie Siły Zbrojne przygotowały jednak plany uderzenia na irańskie ośrodki, na wypadek gdyby polityczni przywódcy Izraela zdecydowali się na taki krok, choć wojskowi mieli spore wątpliwości co do szkód, jakie mógłby przynieść atak. Obawiali się też akcji odwetowych Iranu i jego lokalnych sprzymierzeńców, libańskiego Hezbollahu i palestyńskich terrorystów z Hamasu w Strefie Gazy. Życie w znacznej części Izraela zamieniłoby się w istne piekło, gdyby na kraj spadł prawdziwy grad pocisków.

Choć poglądy i wnioski izraelskiego wywiadu różniły się czasem od stanowiska CIA, w 2012 roku sojusznicze agencje zgadzały się już co do tego, jakie są cele Iranu – i kiedy chce on je osiągnąć. Być może w roku 2013 Iran byłby w stanie skonstruować broń atomową, byłaby to jednak prymitywna, niedopracowana bomba. Dopiero w roku 2015 irańska bomba byłaby dość mała, by mogła się zmieścić w głowicy pocisku Szihab, który mógł dosięgnąć Izraela.

Innymi słowy, izraelski wywiad mówił swoim politycznym mocodawcom, że jest jeszcze czas na rozwiązanie tego problemu bez wywoływania wojny. Eksperci Mossadu chcieli się przekonać, co można osiągnąć przez zaostrzenie sankcji, w tym podjętą latem 2012 roku decyzję dużych państw europejskich o wstrzymaniu kupna irańskiej ropy naftowej, oraz przez kolejne akty sabotażu dokonywane przez Izrael i jego tajnych sojuszników.

Netanjahu i Barak uważali, że analizy wywiadu są błędne. Podczas przemówień, nieformalnych spotkań z dziennikarzami i w wywiadach wciąż uderzali w wojowniczy ton. Zachowywali się tak, jakby nie mieli żadnych wątpliwości, że za pomocą interwencji zbrojnej Izrael jest w stanie zniszczyć irański program nuklearny. Wydawało się jednak, że ten przekaz skierowany jest przede wszystkim do Amerykanów: Lepiej się tym zajmijcie, bo jeśli wy nie zaczniecie działać, my to zrobimy!

Była to realna groźba czy izraelski blef? Przedstawiciele amerykańskiego rządu wciąż prosili Izrael, by przedstawił im konkretne plany interwencji i by uprzedzał ich o każdym ataku. Waszyngton nie chciał żadnych niespodzianek. Wydawało się jednak, że najważniejsi izraelscy politycy chcieli trzymać Amerykę w niepewności.

Podziały między izraelskimi służbami bezpieczeństwa i władzami państwa odzwierciedlały podobne rozłamy w Iranie. Sankcje coraz bardziej doskwierały mieszkańcom tego państwa, choćby ze względu na rosnące bezrobocie, cięcia dotacji rządowych, gwałtowny wzrost cen czy niedobory paliwa, a wielu z nich obwiniało o to właśnie program nuklearny.

Zdaniem analityków Mossadu irańscy politycy najwyższego szczebla uwikłali się w debatę polityczną, która miała rozstrzygnąć, czy korzystniejsze będzie zrezygnowanie z budowy arsenału nuklearnego, czy też dalsze podążanie tą ścieżką.

Irańscy przywódcy potrzebowali broni nuklearnej jako narzędzia, które zapewniłoby trwałość ich reżimu. Przyglądając się poczynaniom Korei Północnej, doszli do wniosku, że dzięki broni nuklearnej to osamotnione państwo stało się praktycznie nietykalne. Zachodnie mocarstwa nie ośmielały się atakować Korei Północnej, a tamtejsi dyktatorzy – Kim Dzong Il, a później jego syn – mogli robić wszystko, co im się żywnie podoba.

Irańczycy mieli również na uwadze to, co spotkało Muammara Kaddafiego. Libijski dyktator rozpoczął program nuklearny, ale ostatecznie nie udało mu się zbudować bomby. Potulnie zrezygnował ze swoich nuklearnych ambicji, by utrzymać dobre relacje z Zachodem. Jednak po kilku zaledwie latach samoloty Stanów Zjednoczonych i innych państw Zachodu wsparły rebelię w Libii: Kaddafi został obalony, a potem ścigano go jak zwierzę i w bestialski sposób zabito. Brak bomby oznaczał brak ochrony. Twardogłowi Irańczycy poprzysięgli sobie, że nie popełnią tego błędu.

W najwyższych kręgach władzy istniała jednak również inna frakcja, na której zwycięstwo liczył Mossad. Należeli do niej starsi Irańczycy, duchowni muzułmańscy, członkowie korpusu Strażników Rewolucji i rządu, którzy utrzymywali, że atak Izraela lub Ameryki – albo obu tych państw – doprowadzi do klęski Islamskiej Republiki Iranu.

Śledząc ten retoryczny spór, który mógł doprowadzić do zarzucenia programu nuklearnego, analitycy Mossadu z wielkim zainteresowaniem odnotowali, że kilku ważnych duchownych – w tym duchowy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei – wydało edykty stwierdzające, że taka broń jest niezgodna z nauką islamu.

Izraelscy eksperci wiedzieli, że może to być zwykłe kłamstwo i że przywódcy religijni Iranu w każdej chwili mogą stwierdzić, że wyjątkowe okoliczności usprawiedliwiają budowanie bomb nuklearnych. Jednakże Izraelczycy mieli nadzieję, że irańscy liderzy dojdą do innego wniosku i zrozumieją, że program nuklearny nie tyle ochroni ich reżim, ile przyspieszy jego upadek.

Izraelski wywiad był przekonany, że dysponuje bardzo dobrymi i aktualnymi informacjami z najbliższego otoczenia Chameneia, do którego w sprawach najistotniejszych dla Iranu należało ostatnie słowo. Chamenei był następcą Chomeiniego, legendarnego charyzmatycznego założyciela Islamskiej Republiki Iranu, sam jednak przypominał raczej współczesnego polityka, otoczonego przez gadatliwych doradców w świętym mieście Kom.

Analitycy Mossadu przypuszczali, że w 2012 roku irańscy naukowcy poinformują Chameneia – oraz zadowolonego z siebie, złotoustego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada – że są bliscy „przełomu”, czyli wykorzystania wzbogaconego uranu do budowy bomby atomowej. Taki proces mógł potrwać nawet rok i należało się spodziewać, że w tym czasie Iran wydali wszystkich inspektorów MAEA.

Oznaczało to również, że Izrael i Stany Zjednoczone będą miały dość czasu, by przypuścić atak, który zakłóci i opóźni kolejne poczynania wroga.

Już po odejściu z Mossadu Dagan wyraził opinię, że irańscy przywódcy są „rozsądni” i że potrafią przewidywać konsekwencje swoich decyzji i działań. Zarówno on, jak i nowe kierownictwo izraelskiego wywiadu mieli ogromną nadzieję, że Chamenei odrzuci pogląd, iż posiadanie bomby atomowej jest gwarancją przetrwania reżimu.

Najważniejszym elementem izraelskiej strategii pokojowego rozwiązania kryzysu było nakłonienie Chameneia, by spojrzał na tę sprawę z innego punktu widzenia – by zrozumiał, że przełom doprowadzi do uderzenia na Iran, być może potężnej interwencji wojsk amerykańskich. Przełom – zamiast zabezpieczyć przyszłość reżimu – paradoksalnie, przyspieszy jego koniec.

Mossad chciał stale wywierać presję na Iran, unikając przy tym otwartej wojny. Owa presja obejmowała już działania, których nie podjąłby wywiad żadnego innego kraju: przerzucanie Izraelczyków na teren Iranu, zamachy na wybranych Irańczyków oraz inne akty przemocy, na różne sposoby naruszające kanony prawa międzynarodowego.

Cudzoziemiec uznałby zapewne wiele z tych działań za oburzające. Dla służb wywiadowczych Izraela miały one jednak głęboki sens – szczególnie jeśli alternatywą było bombardowanie Iranu lub przyzwolenie na to, by reżim zbudował bombę atomową.

Kolejne operacje izraelskiego wywiadu mogą się okazać gwałtowniejsze, ryzykowniejsze i straszliwsze w skutkach niż jakiekolwiek kroki podjęte przez ten kraj od chwili jego powstania.

Działania skierowane przeciwko Iranowi noszą znamiona typowe dla izraelskich służb szpiegowskich. Gromadzenie informacji, sabotaż, zamachy, wojna psychologiczna – oraz inne środki, które utrzymano w jeszcze większej tajemnicy – to metody opracowane, doskonalone i stosowane przez izraelskie agencje wywiadowcze przez ponad sześćdziesiąt lat prób, błędów i sukcesów.

Strategie i śmiałe posunięcia dzisiejszych służb są mocno zakorzenione w historii. Aby zrozumieć podejmowane dziś decyzje, należy wrócić do roku 1948 i poznać motywacje oraz metody działania ludzi pracujących w izraelskim wywiadzie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Choroby wieku dziecięcego

– Wyrzućcie go! – Taki rozkaz wydał Isser Harel, niekwestionowany władca izraelskich służb wywiadowczych.

Zbliżał się koniec roku 1954. Kilku agentów Mossadu siedziało w małym biurze przy lotnisku Sde Dov w północnym Tel Awiwie. Byli śmiertelnie zmęczeni, mieli za sobą czterogodzinny lot w roztrzęsionym samolocie z czasów II wojny światowej. Chcieli wrócić do domów, do swoich rodzin, ale mieli problem. Wyładowali właśnie zwłoki i nie wiedzieli, co z nimi zrobić.

Było to ciało Awnera Israela. Jego życie, śmierć i zniknięcie stanowiły przykład tego, jak niemal wszystko w pierwszych latach istnienia Izraela wymagało improwizacji. Niezależnie od tego, czy chodziło o zdrajcę, czy o łowcę szpiegów, plan powstawał na bieżąco. Jednak w całej historii izraelskiego wywiadu każda porażka, każde improwizowane rozwiązanie i każdy łut szczęścia przyczyniały się do rozwoju unikatowego i skutecznego stylu działania.