Sztorm doskonały - Leffe Grimwalker & Dan Buthler - ebook + audiobook

Sztorm doskonały ebook i audiobook

Leffe Grimwalker & Dan Buthler

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedyś Alex Storm miał wszystko, o czym można zamarzyć ‒ mądrą i piękną żonę, dzieci w drodze i dobrze prosperującą firmę. Po latach bycia outsiderem, rozdartym między dwiema różnymi kulturami, w końcu ułożył sobie życie.

Okazuje się jednak, że przeznaczenie ma wobec niego inne plany. Urząd skarbowy zaczyna się go czepiać, firma popada w długi, a może nawet wkrótce zbankrutuje. Alex próbuje zdobyć szybko pieniądze w jedyny znany sobie sposób. Gra w pokera. Gdy jednak pewna partia wymyka się spod kontroli, zdesperowany mężczyzna wkracza na ścieżkę, którą normalnie nigdy nie chciałby podążać, i powoli, ale konsekwentnie dostosowuje się do surowego i okrutnego świata rządzonego przez mafię. Wmawia sobie, że to tylko na chwilę, ale tak naprawdę nadchodzi sztorm doskonały. Jego mianem określa się zbieg rzadko spotykanych okoliczności, które drastycznie pogarszają sytuację. U Aleksa także kilka wyjątkowo niefortunnych zdarzeń pociąga za sobą kolejne, wszystkie równie fatalne w skutkach.

„Sztorm doskonały” to pierwszy tom serii autorstwa szwedzkiego duetu pisarzy: Dana Buthlera i Leffe Grimwalkera. To również trzymający w napięciu thriller o człowieku, który musi walczyć z przeciwnościami losu, balansując na krawędzi życia i śmierci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 11 min

Oceny
4,5 (17 ocen)
10
6
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pablogos

Dobrze spędzony czas

na tyle ciekawa że sięgnę po następną część
00
meggi106

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra pozycja, czyta się szybko. Już sięgam po drugą część.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: En per­fekt storm

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Dan Bu­th­ler, Leffe Grim­wal­ker, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Nils Ols­son

Re­dak­cja: Krzysz­tof Grze­go­rzew­ski

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-87-0237-062-1

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Rozdział 1

Hongkong

Noc

Nie wy­daje z sie­bie dźwięku, lecz z serca nie­mal wy­rywa się jej krzyk. Cały dom wstrzy­muje od­dech, gdy ko­bieta po­woli pod­nosi dziecko. Ni­gdy nie czuła się tak prze­ra­żona. To tak, jakby świat był mi­greną, a ucieczka – je­dy­nym le­kar­stwem.

W po­wie­trzu unosi się za­pach bu­rzy, a wi­chura wście­kle wdziera się do środka. Co ja­kiś czas bły­ski pio­ru­nów roz­świe­tlają dom, przez co musi być wy­jąt­kowo ostrożna. Pod żad­nym po­zo­rem nie mogą jej zo­ba­czyć.

– Chce mi się spać – mówi sen­nie mały, wier­cąc się w jej ra­mio­nach.

Po­dała dziecku środki uspo­ka­ja­jące. Mu­siała to zro­bić, bo jak ją zła­pią, to zgi­nie. Nie za­mie­rza ni­czego zo­sta­wiać przy­pad­kowi. Pla­no­wała to od mie­sięcy.

– Ciii. Już czas. Mu­simy iść, ko­cha­nie.

Dziecko prze­ciera oczy. Za­rzuca jej ręce na szyję. Wi­dać, że ro­zu­mie. Mu­szą być naj­ci­szej, jak się da. Bo ina­czej roz­pęta się pie­kło, które prze­są­dzi o jej ży­ciu lub śmierci.

Wszystko inne jest te­raz bez zna­cze­nia. Pod osłoną nocy trzeba do­trzeć do portu. Co­raz rza­dziej nie oba­wia się o swoje ży­cie.

Od lat w jej świe­cie nie obo­wią­zują wła­ści­wie żadne za­sady. Z wy­jąt­kiem tych usta­no­wio­nych przez niego. Do­tarła tu jak we mgle. Wresz­cie za­brała wszystko, co na pewno do niej na­leży. Te­raz, jak na iro­nię, nie ma nic do stra­ce­nia.

Otwiera drzwi i przy­go­to­wuje się na naj­gor­sze.

Rozdział 2

Storm Exclusive Cars, teren przemysłowy Högdalen

„Kurwa!”

Alex Storm przy­rzekłby, że po­ka­zu­jąc mu te kilka mar­nych ty­sięcy ko­ron, konto ban­kowe śmieje mu się w twarz. Ju­tro musi wy­pła­cić pen­sje. Do­stają wy­na­gro­dze­nie co dwa ty­go­dnie, tak jak się tego do­ma­gali, gdy ich za­trud­niał. Ma ich to za­bez­pie­czyć, że w ra­zie po­wrotu do na­łogu nie wy­da­dzą od razu ca­łej mie­sięcz­nej pen­sji. Otrzy­mują wy­płatę dzie­sią­tego i dwu­dzie­stego pią­tego każ­dego mie­siąca, a ju­tro jest dzie­siąty maja.

Bie­rze szklankę z wodą i zbliża ją do ust, po czym za­uważa, że jest pu­sta. Po raz siódmy tego ranka spraw­dza skrzynkę ma­ilową, ale nikt nie jest za­in­te­re­so­wany. Ani jed­nej wia­do­mo­ści. Mimo że oferty sprze­daży sa­mo­cho­dów za­mie­ścił wszę­dzie, na­wet na stro­nach za­gra­nicz­nych.

„Psia­krew”.

Ogar­nięty nie­po­ko­jem bie­rze głę­boki od­dech. Ma wra­że­nie, jakby w jego klatce pier­sio­wej trze­po­tał ja­kiś pta­szek, który w pa­nice pró­buje się stam­tąd wy­do­stać. Skrzy­dła ude­rzają mocno i szybko. Serce ło­mo­cze jak osza­lałe, ptak agre­syw­nie dzio­bie.

Męż­czy­zna za­myka oczy i sku­pia się na od­de­chu. Mocno ści­ska ołó­wek, aż ten się ła­mie. Pró­buje po­wstrzy­mać atak, szuka spo­so­bów na zdo­by­cie stu ty­sięcy w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin, lecz wciąż wpada na to samo roz­wią­za­nie. Przy­rzekł jed­nak Jes­sice, swo­jej żo­nie, że ni­gdy wię­cej tego nie zrobi.

„Sęk w tym, że je­stem do­bry w te klocki…”

W ja­kiś spo­sób musi zna­leźć roz­wią­za­nie, które nie ozna­cza zła­ma­nia obiet­nicy. Tak czy ina­czej musi zdo­być pie­nią­dze. Ze względu na Be­nitę i Jop­pego. To na nim spo­czywa od­po­wie­dzial­ność. Bez niego mo­gliby znowu sto­czyć się na dno, z któ­rego wcze­śniej ich wy­cią­gnął. To jego pra­cow­nicy i mu ufają. Mają ra­chunki do za­pła­ce­nia i je­śli Alex nie znaj­dzie roz­wią­za­nia, mogą znowu upaść. Przy­ja­ciół się nie za­wo­dzi.

Be­nita na pewno da­łaby so­bie radę, ale Joppe jest słab­szy psy­chicz­nie. Po­trze­buje pracy, by nie za­wład­nął nim we­wnętrzny mrok. Alex do­brze wie, jak szybko mrok może prze­jąć kon­trolę nad czło­wie­kiem.

Poza tym… je­śli nie bę­dzie mógł wy­pła­cić so­bie pen­sji, sy­tu­acja w domu rów­nież sta­nie się kiep­ska. Jes­sica jest w za­awan­so­wa­nej ciąży, a bu­dżet do­mowy już nad­wy­rę­żony.

Alex dzwoni do klien­tów. Od­rzu­cają oferty, je­den po dru­gim. Nikt nie jest za­in­te­re­so­wany żad­nym z jego eks­klu­zyw­nych aut, każdy chce cze­goś in­nego, sa­mo­cho­dów, któ­rych na­wet nie można do­stać w Szwe­cji. Albo ofe­rują zde­cy­do­wa­nie za mało pie­nię­dzy. Alex prze­klina się za to, że nie sta­rał się bar­dziej, że nie po­dej­mo­wał bar­dziej agre­syw­nych dzia­łań. Za­miast tego znów w ostat­niej chwili pró­buje ra­to­wać firmę, sie­bie i pra­cow­ni­ków.

Po prze­ana­li­zo­wa­niu wszyst­kich moż­li­wo­ści wzdy­cha, a jego ciało staje się nie­sły­cha­nie cięż­kie. Mały pta­szek jest co­raz bar­dziej oży­wiony i do­maga się uwagi. Alex pró­buje my­śleć o czymś in­nym, jed­no­cze­śnie szu­ka­jąc pa­pie­ro­wej torby, która po­mo­głaby mu od­dy­chać.

Za­sta­na­wia się, czy nie po­wi­nien po­rząd­nie ob­ni­żyć cen sa­mo­cho­dów, tylko po to, by uzbie­rać pie­nią­dze na prze­trwa­nie tego mie­siąca. Ale wtedy cały biz­nes upad­nie jesz­cze szyb­ciej, aż w końcu Alex do­sta­nie po du­pie i bę­dzie zmu­szony ogło­sić ban­kruc­two.

Nie wi­dzi in­nego roz­wią­za­nia, musi po­sta­wić wszystko na jedną kartę. Musi zro­bić to, czego obie­cał już ni­gdy nie ro­bić.

Rozdział 3

Fårdala, Tyresö

– Cho­lerny brzuch – wzdy­cha Jes­sica i prze­kręca się po­now­nie na drugą stronę.

Za­wsze spała na brzu­chu, z rę­kami po bo­kach i dłońmi ob­ró­co­nymi wnę­trzem do góry. Ale te­raz, gdy jest wiel­ko­ści piłki le­kar­skiej, a w środku za­bawa w berka trwa w naj­lep­sze, to ra­czej nie­moż­liwe. I to przez całą noc.

Wstaje i pa­trzy przez okno. Jest dzie­siąta, chłodny ma­jowy wie­czór. Miesz­kają w domu jed­no­ro­dzin­nym na Flåhac­ke­bac­ken w Ty­resö. Jes­sica trak­tuje go jako przy­sta­nek na dro­dze do ko­lej­nego lo­kum. Chcia­łaby się prze­pro­wa­dzić bli­żej ro­dzi­ców w Bre­vik i za­miesz­kać w ład­niej­szym domu, w oko­licy, w któ­rej się wy­cho­wała. Dziel­nica do­mów jed­no­ro­dzin­nych, gdzie te­raz miesz­kają, ni­czym się nie wy­róż­nia. Mniej­sze i star­sze par­te­rowe mu­ro­wane domy. Co week­end śmier­dzi tu roz­pałką do grilla i wszę­dzie wi­dać ty­po­wych Svens­so­nów.

Jes­sica skręca się z bólu od kop­nię­cia w brzu­chu. Wy­piła her­batę ru­mian­kową, kła­dła na brzu­chu chry­zo­kolę i śpie­wała ko­ły­sanki, gła­dząc na­piętą skórę. To wszystko wina tej fo­liary Sus­sie. Ale co ma zro­bić cię­żarna ko­bieta, gdy nic in­nego nie po­maga? Jes­sica jest co­raz bar­dziej zde­spe­ro­wana i my­śli o tym, żeby przy­nieść z kuchni nóż ku­chenny i otwo­rzyć nim so­bie brzuch. Wszystko wy­daje się lep­sze od tego, co te­raz prze­cho­dzi. Ile można znieść?

Miała do­bre dzie­ciń­stwo w domu rzą­dzo­nym przez matkę. Pra­wie za­wsze do­sta­wała naj­wyż­sze oceny, im­pre­zo­wała z umia­rem i ni­gdy nie ze­szła na złą drogę. Ma wielu przy­ja­ciół, ale tylko jedną naj­lep­szą przy­ja­ciółkę, która coś dla niej zna­czy. Sus­sie. Bun­tow­niczka, za­wsze cho­dząca wła­snymi dro­gami, skrajne prze­ci­wień­stwo Jes­siki. W za­dzi­wia­jący spo­sób się uzu­peł­niają, ni­czym yin i yang, i za­wsze się wspie­rały, mimo że wy­brały różne ścieżki ży­ciowe.

Jes­sica tę­skni za tre­nin­gami. W kar­to­nie na stry­chu scho­wane są wszyst­kie tro­fea i me­dale, które zdo­była w mło­do­ści. Wtedy całe jej ży­cie było wy­ści­giem i pod wie­loma wzglę­dami na­dal nim jest. Za­wsze ciężko pra­co­wała i za­wsze wie­działa, czego chce. Ni­gdy nie ule­gała ni­czemu ani ni­komu, do­póki w jej ży­ciu nie po­ja­wił się Alex. Oni też są jak yin i yang. Męż­czy­zna jesz­cze nie wró­cił do domu i Jes­sica się za­sta­na­wia, czy jest w klu­bie po­ke­ro­wym, czy w fir­mie. Ostat­nio był cich­szy niż zwy­kle. Ow­szem, uśmie­cha się do niej, mówi miłe rze­czy, które po­pra­wiają jej na­strój, ale do­brze go zna i ani tro­chę mu nie wie­rzy, gdy cza­sem za­kłada tę ma­skę. Na­wet po­roz­kła­dał po domu kar­teczki z pięk­nymi, peł­nymi mi­ło­ści cy­ta­tami, ale mimo wszystko… Robi dla niej miłe rze­czy, wy­daje się jed­nak nie­obecny. Alex to Alex i w pew­nym sen­sie sama jest so­bie winna. Za­ko­chała się prze­cież wła­śnie w jego mrocz­nym wnę­trzu. Z pew­no­ścią mógłby być nie­bez­pieczny, je­śli tylko by ze­chciał, ale jej tego nie po­ka­zuje. Drę­czą go de­mony prze­szło­ści. Jes­sica zdaje so­bie sprawę, że nie miał w ży­ciu lekko. Ale te­raz po­wi­nien być przy niej. Od kiedy jest w ciąży, nie­na­wi­dzi zo­sta­wać sama.

Wstaje i idzie do kuchni. Trąca jabłka ku­pione przez Aleksa, oczy­wi­ście nie te, które ona lubi. I to dwa kilo, tak na wszelki wy­pa­dek. Nie spro­stał za­da­niu, mimo że dała mu kartkę. Ale za to na pewno pa­mięta, ja­kie lody sam lubi naj­bar­dziej.

„Wino…”

Jes­sica pa­trzy na bu­telki, na któ­rych w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy ze­brał się kurz, i ma ochotę wy­pić je wszyst­kie. Ale w tym pie­przo­nym kraju już tak nie można, o nie. Ma być bez­al­ko­ho­lowo i cho­ler­nie nudno. Za­słu­guje na drinka i obie­cała so­bie, że za­raz po po­ro­dzie wy­je­dzie na week­end z przy­ja­ciół­kami. Nie może się do­cze­kać, aż znik­nie jej brzuch. Za­słu­guje na ode­rwa­nie się od co­dzien­no­ści i wy­pi­cie mo­rza wina z przy­ja­ciół­kami. Na to, by naj­zwy­czaj­niej w świe­cie za­po­mnieć o nie­mow­lę­tach, brzu­chach, bu­tel­kach do kar­mie­nia i gó­rze pie­luch, które ma przed oczami. Z dala od Aleksa, który ostat­nio wku­rzał ją bar­dziej niż zwy­kle. Naj­le­piej na cały ty­dzień, bez za­sięgu. Ale naj­waż­niej­sze jest wino. I ser z nie­pa­ste­ry­zo­wa­nego mleka. I szynka par­meń­ska. I wino.

W ko­mórce sły­chać dźwięk przy­cho­dzą­cej wia­do­mo­ści i kiedy ją od­czy­tuje, zbiera jej się na płacz.

Rozdział 4

Teren dzielnicy przemysłowej Hammarby, Sztokholm

Alex Storm sie­dzi z dwiema piąt­kami w ręku i wie, że praw­do­po­dob­nie wy­gra to roz­da­nie.

Znaj­duje się w dość za­pusz­czo­nym bu­dynku prze­my­sło­wym, a ka­syno mie­ści się w czę­ści biu­ro­wej po nie­udol­nej pró­bie od­re­mon­to­wa­nia, dla­tego nie­zbyt da się tu po­czuć at­mos­ferę praw­dzi­wego domu ha­zardu. Rów­nie do­brze można by grać w czy­imś ga­rażu. Za biur­kiem, które jest kasą, gdzie wy­mie­nia się pie­nią­dze na że­tony, sie­dzi An­nika, ko­bieta bez przy­szło­ści. Stoją tu trzy wy­słu­żone stoły do po­kera z na­dru­kami ka­syna Cherry i nikt nie przej­muje się smęt­nie ubru­dzo­nymi ob­ru­sami. Wil­gotne pier­ście­nie od szkla­nek, ślady przy­pa­leń od pa­pie­ro­sów i gdzie­nie­gdzie ja­kieś inne plamy, le­piej nie wie­dzieć od czego. Pach­nie tu stę­chli­zną, a ściany zdo­bią tan­detne pla­katy z gwiaz­dami po­kera. To z pew­no­ścią nie miej­sce na randkę.

Piątki, które ma w ręce, i ta jedna na stole two­rzą ra­zem trójkę, a w tym to­wa­rzy­stwie to twarda wa­luta. Ośmiu męż­czyzn w róż­nym wieku gra w No Li­mit Te­xas Hold’em i pa­nuje mię­dzy nimi miła at­mos­fera, mimo że po­sta­wili na szali swoje pie­nią­dze i au­to­ry­tet. Choć tak na­prawdę więk­szość z nich wie­dzie nudne, sa­motne ży­cie i pra­gnie to­wa­rzy­stwa.

Se­ba­stian, je­den z tych, któ­rzy stale tracą na gra­niu pie­nią­dze, ale my­ślą, że to przez pe­cha, rzuca dwie karty i pa­suje, gdy przy­cho­dzi jego ko­lej, a po­tem jak zwy­kle na­wija da­lej. Coś o tym, że chciałby prze­le­cieć la­ski, z któ­rymi ni­gdy nie od­wa­żyłby się po­roz­ma­wiać w praw­dzi­wym ży­ciu. I że gwałt może być do­brą rze­czą, że prze­cież wszyst­kie dziew­czyny to kręci.

Se­ba­stian to typ, któ­rego masz ochotę po­bić, aż bę­dzie wy­glą­dał jak po wy­padku dro­go­wym, ale zda­jesz so­bie sprawę, że ktoś inny cię ubiegł…

Po dru­giej stro­nie stołu sie­dzi Ali, czło­wiek, który miał pe­cha przy roz­da­wa­niu DNA. Od­sta­jące uszy, bli­sko osa­dzone oczy. Cza­sem wy­grywa, cza­sem prze­grywa. Alex po­dej­rzewa, że ka­syno to je­dyne miej­sce, gdzie rze­czy­wi­ście jest mile wi­dziany, i że nie ro­zu­mie, że cho­dzi je­dy­nie o jego pie­nią­dze. Że nikt z sie­dzą­cych przy stole nie po­szedłby z nim na piwo.

Alex lubi nie­któ­rych gra­ją­cych tu lu­dzi, choć więk­szość z nich ma swoje dzi­wac­twa.

Ali za­czyna ro­bić so­bie jaja z męż­czy­zny, który jest tu po raz pierw­szy. Mówi szwedz­kim z przed­mie­ścia i udaje zbira. Fa­cet, z któ­rym za­dziera, wy­gląda na prze­ra­żo­nego, naj­wy­raź­niej ta­kie kluby jak ten to dla niego no­wość.

– Da­ruj so­bie, Ali – mówi Storm, a Ali wy­dyma usta jak na­dą­sany pię­cio­la­tek.

– Ni­gdy nie po­zwa­lasz mi się za­ba­wić. – Pod­nosi wzrok i spo­gląda na no­wego go­ścia. – Czy jed­nak mogę?

– Nie przej­muj się Alim. On tylko tak wy­gląda. W rze­czy­wi­sto­ści jest fo­to­gra­fem i robi zdję­cia, głów­nie wa­rzy­wom i po­tra­wom. A może wzbi­łeś się na wyż­szy po­ziom i fo­to­gra­fu­jesz też lu­dzi?

– Co jest, kurwa?! Bo spie­przysz mi re­pu­ta­cję, ziom. Tak na­prawdę to ro­bię zdję­cia sa­mo­cho­dom i mam za to cho­ler­nie dużo hajsu. Mu­cho. – Ali za­ciera ręce.

– Alex – przed­sta­wia się Storm, wy­cią­ga­jąc rękę do no­wego.

– Jo­na­than, ale mó­wią na mnie Nalle.

Po­dają so­bie ręce, a wtedy Ali wy­bu­cha śmie­chem i kręci głową.

Dziś po raz pierw­szy do klubu za­wi­tał jego wła­ści­ciel. Choć Alex by­wał tu wie­lo­krot­nie, ni­gdy wcze­śniej go nie spo­tkał. Męż­czy­zna ma na imię Oleg. Co cie­kawe, stawka w grze ni­gdy nie była tak wy­soka jak dziś. Storm za­sta­na­wia się przez chwilę, czy ma to zwią­zek z po­ja­wie­niem się Olega, czy ra­czej cho­dzi o to, że ten nowy ko­leś, fa­cet po trzy­dzie­stce, gra tak agre­syw­nie.

Spo­gląda na ka­la­fio­ro­wate uszy Olega, nie­pod­wa­żalny do­wód, że dużą część jego ży­cia sta­no­wiły sztuki walki. Chrząstki zo­stały tak znie­kształ­cone, że fak­tycz­nie przy­po­mi­nają wy­glą­dem ka­la­fiora. Ty­powy uraz za­pa­śnika. Alex do­my­śla się, że Oleg tre­no­wał sambo, ro­syj­ską sztukę walki.

Za­zwy­czaj Alex nie lubi grać na tak duże sumy, ale dzi­siaj są tu ama­to­rzy – jego dwie ulu­bione rybki – i po nieco po­nad trzech go­dzi­nach jest około trzy­dzie­stu ty­sięcy na plu­sie. Na po­kry­cie pen­sji po­trze­buje co naj­mniej dzie­więć­dzie­się­ciu.

Po­dej­rzewa, że nie jest tak bo­gaty jak po­zo­stali gra­cze – albo przy­naj­mniej jak udają, że są – i dla­tego czuje się szcze­gól­nie pod­eks­cy­to­wany. Ma wię­cej do stra­ce­nia, ale jak to w ży­ciu bywa, rów­nież wię­cej do zy­ska­nia.

Za­schło mu w ustach, więc bie­rze łyk wody Ram­lösa. Nie­któ­rzy gra­cze piją al­ko­hol, ale on ni­gdy za tym nie prze­pa­dał. Boi się, że się upije i straci nad sobą kon­trolę, a poza tym zwy­kle po pi­ciu przez ty­dzień mę­czy go kac.

Przy­cho­dzą tu cał­kiem zwy­czajni lu­dzie, któ­rzy w ten czy inny spo­sób za­ra­biają zu­peł­nie nie­złe pie­nią­dze, ale nie chcą się z nimi ob­no­sić. To nie­le­galny klub, a więc i brudna forsa na stole. To główny po­wód, dla któ­rego nie sie­dzą w Ca­sino Co­smo­pol. Ta­kich go­ści by­naj­mniej nie po­ciąga pań­stwowe ka­syno z we­ry­fi­ka­cją toż­sa­mo­ści, ka­me­rami i cią­głym ry­zy­kiem kon­taktu z po­li­cją. Wcze­śniej w ciągu dnia Alek­sowi udało się sprze­dać pon­tiaca fi­re­birda, za któ­rego do­stał cał­kiem nie­złe pie­nią­dze. Trzy­dzie­ści ty­sięcy zy­sku, for­mal­nie rzecz bio­rąc to pie­nią­dze firmy, ale te­raz za­równo one, jak i wy­grana dzi­siej­szego wie­czoru zna­la­zły się na stole. Gdyby Jes­sica się o tym do­wie­działa, Storm przez rok mu­siałby spać na ka­na­pie. Co naj­mniej rok. Jest jed­nak dość wy­godna, więc nie by­łoby naj­go­rzej.

Pit­bull kła­dzie głowę na ko­la­nach Aleksa i do­maga się piesz­czot, a Alex z przy­jem­no­ścią to robi. Gdyby mógł de­cy­do­wać, mie­liby z Jes­sicą wła­śnie ta­kiego psa za­miast tej jej Mi­mozy. Za każ­dym ra­zem, gdy za­biera rękę, pit­bull go trąca, by gła­skał go da­lej. Nie wie na­wet, czyj to pies, ale wy­daje mu się, że mieszka w klu­bie ha­zar­do­wym, bo za­wsze tu jest. My­śli, żeby za­brać go ze sobą do domu. To mo­głoby być cie­kawe.

Więk­szość osób przy stole to ro­do­wici Szwe­dzi, z wy­jąt­kiem Alego, Olega i Aleksa. Jak zwy­kle czuje się wy­ob­co­wany. Bę­dąc pół-Szwe­dem, pół-Chiń­czy­kiem, ni­g­dzie nie za­pu­ścił ko­rzeni na tyle głę­boko, by gdzie­kol­wiek czuć się jak u sie­bie. Za­wsze żył w po­czu­ciu, że inni lu­dzie nie mają wąt­pli­wo­ści co do swo­jego po­cho­dze­nia. Że pa­sują do miej­sca, w któ­rym się znaj­dują, i do tego, co ro­bią. I że on ni­gdy tak nie miał. Do­póki nie po­znał Jes­siki. To ona jest dla niego opar­ciem w mo­men­tach za­ła­ma­nia. Nie­stety nie po­maga mu to w zna­le­zie­niu wła­snej toż­sa­mo­ści. Trudno mu to wy­ja­śnić. Może dla­tego do­brze się czuje w to­wa­rzy­stwie in­nych za­gu­bio­nych dusz, mię­dzy in­nymi wśród tych, któ­rzy grają w nie­le­gal­nych klu­bach. Daje mu to po­czu­cie, że jest tro­chę lep­szy od nich.

Alex od­dy­cha spo­koj­nie, by nie po­ka­zać, że się de­ner­wuje. Gdyby nie cho­dziło o pen­sje i gdyby miał dużo pie­nię­dzy, to by się aż tak nie stre­so­wał. Wszystko za­leży od ostat­niej karty, ri­ver, którą kru­pier za­raz od­wróci na po­kry­tym zie­lo­nym fil­cem stole. W puli jest nieco po­nad sto ty­sięcy. Oleg od pierw­szego roz­da­nia ob­sta­wiał wy­soko, za­pewne, by po­zbyć się jak naj­szyb­ciej ry­wali, ale taka tak­tyka działa rzadko, gdy gra się z tak kiep­skimi prze­ciw­ni­kami. Alex za­ry­zy­ko­wał i zo­ba­czył flopa, po­nie­waż ma naj­lep­sze karty w tym roz­da­niu i dzięki temu, za­nim za­de­cy­duje o tym, co zrobi, wie, jak wszy­scy za­grali.

Choć Storm nie zna Ro­sja­nina, wy­star­czy mu to, co wi­dział, by mieć pew­ność, że ten blond ol­brzym ze zło­tym zę­bem, w wor­ko­wa­tych dre­sach i spra­nej sza­rej ko­szulce z na­dru­kiem „Slayer”, ma w ręce dwa asy lub króle. Zo­stało ich trzech w grze o naj­więk­szą stawkę. Alex się de­ner­wuje, ale nie może te­raz zdjąć ma­ski, którą przy­wdział. Musi na­dal uda­wać, że się nie przej­muje. W po­ke­rze bar­dziej cho­dzi o lu­dzi niż o karty. O umie­jęt­ność czy­ta­nia prze­ciw­ni­ków i do­strze­ga­nia ich stra­te­gii. Każde roz­da­nie to po czę­ści kwe­stia szczę­ścia, ale osta­tecz­nie za­wsze wy­grywa bar­dziej do­świad­czony gracz. Co oczy­wi­ście pa­suje Alek­sowi, bo kto by chciał, żeby o grze de­cy­do­wał przy­pa­dek?

Trzeci z gra­czy, Sonny, uczu­lony na my­śle­nie, naj­młod­szy przy stole, może już – albo do­piero, za­leży, jak na to spoj­rzeć – dwu­dzie­sto­pię­cio­letni, wyj­muje por­cję snusa na wieczko pu­dełka i po raz ósmy spo­gląda na swoje karty. Znak, że ma słabą rękę. Naj­praw­do­po­dob­niej prze­szar­żo­wał z pa­roma da­mami lub wa­le­tami, a po­nie­waż karty na stole mu nie po­mo­gły, po­wi­nien zdać so­bie sprawę, że prze­gra.

Alex po­trafi czy­tać lu­dzi, a ra­czej od­czy­ty­wać ich sła­bo­ści. Chyba dla­tego tak do­brze mu wy­cho­dzi utrzy­my­wa­nie się z kupna i sprze­daży sa­mo­cho­dów. Ta umie­jęt­ność to także nie­oce­niony atut przy grze w po­kera i jest cał­kiem pe­wien, że męż­czy­zna spa­suje. Wy­star­czyło jedno wy­mowne spoj­rze­nie Sonny’ego i oka­zuje się, że ma ra­cję.

‒ Shit, pa­mię­tam, jak po­sta­wi­łem na…

‒ Bła­gam cię ‒ wzdy­cha znu­żony Alex.

‒ Mam prze­stać mó­wić czy co? To chyba wolny kraj, no nie?

Se­ba­stian szybko rzuca okiem na Olega, który kręci głową.

‒ Nie, nie ‒ od­po­wiada Alex. ‒ Śmiało, mów da­lej, prę­dzej czy póź­niej na pewno wyj­dzie z two­ich ust coś in­te­li­gent­nego.

Po­zo­stali się śmieją i na­pięta at­mos­fera tro­chę się roz­luź­nia.

‒ Czy wła­śnie po­wie­dzia­łeś, że je­stem głupi?

Se­ba­stian, z gru­bym zło­tym łań­cu­chem na szyi, uważa się za pod­miej­skiego gang­stera i na­pina mię­śnie.

‒ Nie je­steś głupi ‒ mówi Alex i się uśmie­cha ‒ tylko my­śle­nie przy­nosi ci pe­cha.

Po­zo­stali znów się śmieją, a Storm bawi się zie­lo­nym że­to­nem. W za­sa­dzie chciałby, żeby Se­ba­stian mu przy­wa­lił, ma jed­nak na­dzieję, że tego nie zrobi. Nie tu­taj i nie te­raz. Alex obie­cał sio­strze, że ni­gdy wię­cej nie bę­dzie się bił, a poza tym ma mocne karty w ręku. Ale nie mógł się po­wstrzy­mać – ma pro­blem z ta­kimi ludźmi jak Se­ba­stian, któ­rzy my­ślą, że wszystko może im ujść na su­cho. Ob­sta­wia, że znę­cał się w szkole nad in­nymi, a tacy go­ście ro­zu­mieją tylko jedno. Prze­moc. Ale upły­nęło dużo czasu i los ta­kich jak on trzeba zo­sta­wić prze­zna­cze­niu.

Se­ba­stian pod­nosi się tak ener­gicz­nie, że krze­sło z gło­śnym szur­nię­ciem leci do tyłu. Za­ci­ska dło­nie w pię­ści, ale po­wstrzy­muje go chrząk­nię­cie Olega. Pod­nosi krze­sło i siada, wpa­tru­jąc się w stół.

Aleksa ści­ska w gar­dle, ale nie zrzuca ma­ski. Jak za­wsze chce po­ka­zać po so­bie jak naj­mniej. Se­ba­stia­nowi, ale przede wszyst­kim w grze. Pra­wie na pewno ma w tej chwili naj­sil­niej­sze karty, ale wciąż po­zo­staje jedna. Cał­kiem moż­liwe, że Oleg ma strita, na stole jest dwójka, czwórka, ta wspa­niała piątka i ósemka. To tak zwana tę­cza, czyli każda karta na stole jest w in­nym ko­lo­rze. Ro­sja­nin może go po­ko­nać tylko asem i trójką, co wy­daje się mało praw­do­po­dobne. Albo parą óse­mek, ale to pra­wie wy­klu­czone. Je­śli więc ri­ver nie jest asem, kró­lem lub trójką, Alex za­bie­rze do domu pulę o war­to­ści po­łowy rocz­nej pen­sji.

Czuje dreszcz na ple­cach, a na skroni po­ja­wia mu się kro­pla potu.

‒ Co masz? ‒ pyta Oleg z nie­wy­raź­nym uśmie­chem, jed­no­cze­śnie po­brzę­ku­jąc nie­wiel­kim sto­sem czer­wo­nych że­to­nów o naj­wyż­szym no­mi­nale; każdy z nich jest wart pięć ty­sięcy.

To ko­lej Aleksa, a ol­brzy­mowi zo­stało około czter­dzie­stu ty­sięcy ko­ron.

‒ Po to tu je­ste­śmy, żeby się do­wie­dzieć ‒ od­po­wiada. ‒ Ale to kosz­tuje.

Czuje się nie­zbyt kom­for­towo, za­dzie­ra­jąc z kimś, kto po­dobno na­leży do ma­fii, ale to po­ker i obo­wią­zują tu inne za­sady. To nie­moż­liwe, że źle zin­ter­pre­to­wał sy­tu­ację lub żeby dał się za­stra­szyć i miał się te­raz wy­co­fać. Wszystko od tego za­leży.

‒ Je­stem pe­wien, że ble­fu­jesz, prze­cież lim­po­wa­łeś…

‒ Skoro je­steś tego pe­wien, to chyba po­zo­staje tylko jedno… ‒ od­zywa się Alex z szy­der­czym uśmie­chem.

Dud­nie­nie w gło­wie staje się co­raz bar­dziej upo­rczywe. „Od­dał­bym wszystko za ta­bletkę prze­ciw­bó­lową” ‒ my­śli i wstrzy­muje od­dech. To jego szansa.

‒ Prawda ‒ od­po­wiada wy­ta­tu­owany ol­brzym. ‒ Wcho­dzę all in.

Po tych sło­wach prze­suwa wszyst­kie po­zo­stałe że­tony na śro­dek stołu i bie­rze łyk mar­nej whi­sky pi­tej w tym klu­bie. Nie­le­galny al­ko­hol z im­portu.

Alex się nie przej­muje. Za­wsze może być go­rzej, a w tej chwili cho­dzi o to, żeby za­ro­bić na pen­sje. Tylko ten je­den raz, po­tem bę­dzie mu­siał prze­stać tu przy­cho­dzić.

„Znowu…”

Wy­gląda na to, że Oleg ma głę­boko gdzieś pie­nią­dze, że chce tylko wy­grać lub ble­fo­wać, sto­su­jąc tak­tykę za­stra­sza­nia, wcho­dząc do gry all in. Je­śli prze­gra, nie bar­dzo bę­dzie wie­dział, co zro­bić. Wy­daje mu się, że wi­dzi w oczach Olega odro­binę nie­pew­no­ści.

‒ Spraw­dzam.

Oleg non­sza­lancko rzuca od­kryte karty na stół, a w mó­zgu Aleksa młot włą­cza ostatni, za­bój­czy bieg. Ten wa­riat za­grał jak ostatni głu­pek, asa karo i trójkę karo. Ma strita, więc już po Alek­sie. Czuje się tak, jakby ska­kał w prze­paść.

„Kurwa!”

Oleg się śmieje.

‒ Za­wsze bar­dzo mi przy­jem­nie, kiedy do mo­jego skrom­nego klubu przy­cho­dzą nowi go­ście. Zwłasz­cza gdy wra­cają do domu bez go­tówki.

Po­wie­dzieć, że Ro­sja­nin po­trafi wy­gry­wać, by­łoby grubą prze­sadą. Alex naj­chęt­niej by stąd uciekł i zwró­cił tę gów­nianą tor­tillę, którą zjadł na obiad w dro­dze tu­taj, ale nie da tej sa­tys­fak­cji ani Ole­gowi, ani po­zo­sta­łym. Nad­cho­dzą ko­lejne roz­da­nia, a oka­za­nie te­raz sła­bo­ści mia­łoby wpływ na dal­szą grę. Dla­tego od­wraca karty.

‒ Oczy­wi­ście. Trudno nie cie­szyć się to­wa­rzy­stwem tak uprzej­mego go­spo­da­rza. Nie­źle, by­łem pe­wien, że masz asy albo króle.

Kru­pier do tej pory spo­koj­nie ob­ser­wo­wał sy­tu­ację, ale te­raz mówi:

– Ri­ver…

Zroz­pa­czony nie­po­wo­dze­niem Alex pra­wie za­po­mniał, że zo­stała jesz­cze jedna karta, i gdy na stole po­ja­wia się ósemka trefl, w ułamku se­kundy się orien­tuje, że ta karta go ra­tuje.

Mówi na tyle bez­tro­skim to­nem, na ile po­zwala mu na to przy­spie­szone tętno:

‒ No i wła­śnie, ra­tu­nek przy­szedł przed po­dzia­łem puli.

Z nie­do­wie­rza­niem zgar­nia kupkę roz­rzu­co­nych że­to­nów i siada, by uło­żyć je w schludne stosy. Dwaj męż­czyźni przy stole pa­trzą po so­bie, prze­bą­kują, że jest późno, biorą kurtki i kie­rują się w stronę cięż­kich me­ta­lo­wych drzwi.

Oleg nie od­zy­wał się przez co naj­mniej pół mi­nuty, ale te­raz okrąża stół i kła­dzie gi­gan­tyczną dłoń na ra­mio­nach Aleksa. Ten niedź­wiedź musi wa­żyć czter­dzie­ści ki­lo­gra­mów wię­cej niż on.

‒ Cho­lera, co za ręka.

Oleg na­ci­ska moc­niej, niż po­wi­nien, ale po jego oczach nic nie wi­dać, więc uśmiech może być szczery.

‒ Po to się gra, ina­czej czło­wiek nie czuje, że żyje. No, chyba że ob­ciąga ci para ład­nych bliź­nia­czek, ale to nie zda­rza się zbyt czę­sto. Trudno to prze­bić. Ro­bię so­bie prze­rwę, po­trze­buję pa­pie­rosa.

Alex wo­lałby spie­nię­żyć że­tony i wró­cić do domu, ale nie by­łoby to do­brze wi­dziane, więc zo­staje jesz­cze pra­wie dwie go­dziny. Gdy na­pię­cie mija, wie­czór mu się dłuży i przez resztę czasu gra bar­dzo ostroż­nie. Za to sie­dząc w tak­sówce w dro­dze do Ty­resö, czuje, że od­zy­skał ener­gię do ży­cia.

Rozdział 5

Lidingö, Sztokholm

Alex Storm ma dwa­na­ście lat i jest wku­rzony. Za­mie­rza zro­bić coś, co jest jed­no­cze­śnie wredne i do­bre, i ma na to naj­lep­szy plan na świe­cie. Mi­kael, je­den z naj­gor­szych dzie­cia­ków w szkole, ten z dzie­wią­tej klasy, któ­rego nie da się po­bić, bo jest zbyt duży, nie prze­staje się nad nim znę­cać. Nie jest agre­sywny, ale gdy nikt nie pa­trzy, rzuca ob­raź­liwe po­mó­wie­nia i do­ku­cza mu zło­śli­wymi do­cin­kami. Nie­mal za­wsze wiąże się to z fak­tem, że Alex nie ma ojca.

Chło­pak idzie pięć me­trów za oj­cem Mi­ka­ela. Męż­czy­zna ma na so­bie długi ja­sny płaszcz i brzydką czarną czapkę z pom­po­nem. Tro­chę ku­leje, ale jest cał­kiem do­brze zbu­do­wany.

Alex przy­go­to­wał się sta­ran­nie, po­znał plan dnia ojca Mi­ka­ela i za­mie­rza wy­świad­czyć jego sy­nowi przy­sługę. Ma mały czarny no­tes, który na­zywa księgą rów­no­wagi. Do­stał go od mamy na Boże Na­ro­dze­nie. Po­wie­działa mu, że za każ­dym ra­zem, gdy wy­wi­nie coś głu­piego, musi zro­bić jedną do­brą rzecz. Bo w ży­ciu trzeba za­cho­wać rów­no­wagę. Pi­sze więc w no­te­sie nie­mal co­dzien­nie. Gdy zrobi coś głu­piego, musi zro­bić coś do­brego. Można też to od­wró­cić: gdy zrobi coś do­brego, musi zro­bić coś złego. Tak so­bie wma­wia, mimo że mama nic na ten te­mat nie mó­wiła.

Oj­ciec Mi­ka­ela jest dup­kiem, więc nic dziw­nego, że Mi­kael jest taki, jaki jest. Alex wi­dział, jak oj­ciec ude­rza Mi­ka­ela, nie mocno, to było jedno lek­kie klep­nię­cie w tył głowy, ale wła­śnie ta­kie ude­rze­nia, te, które upo­ka­rzają, wy­rzą­dzają naj­więk­sze zło. Mi­kael do­stał po gło­wie, bo spu­dło­wał do pra­wie pu­stej bramki. Po­tem oj­ciec wy­gło­sił pełne po­gardy ka­za­nie o tym, jak złym pił­ka­rzem jest Mi­kael. Że po­wi­nien mieć jesz­cze jed­nego syna, który wie­działby, jak się gra w piłkę nożną, a nie taką ciotę jak on. Co za nie­do­rzecz­ność. Mi­kael jest naj­lep­szym pił­ka­rzem w ca­łym Li­dingö i praw­do­po­dob­nie w Sztok­hol­mie, wszy­scy my­ślą, że zo­sta­nie za­wo­dow­cem. Mi­kael uważa, że to żadna przy­jem­ność grać w piłkę przy ojcu ‒ Alex wi­dział to w jego oczach.

„Dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu…”

Zrobi to wła­śnie dzi­siaj i nie­wy­klu­czone, że to, co za­mie­rza pod­rzu­cić, na­wet nie bę­dzie kłam­stwem. Wi­dział, jak na­uczy­cielka uśmie­cha się do ojca Mi­ka­ela w ten spe­cjalny spo­sób, łap­czy­wie się w niego wpa­tru­jąc. Że tro­chę za czę­sto się do­ty­kają, by można było uznać to za sto­sowne. Poza tym Alex za nią nie prze­pada, bo gdy zgła­sza się do od­po­wie­dzi, ona ni­gdy go nie wy­biera, jakby go nie lu­biła. Bo jest dziwny i pół­krwi. Wszystko, co zwią­zane z Alek­sem, wy­daje się nie­kom­pletne.

Chło­pak sie­dzi na sta­cji i czeka, aż oj­ciec Mi­ka­ela skoń­czy pracę. Do­cho­dzi dzie­siąta wie­czo­rem. Mama Aleksa jest na im­pre­zie i wróci do domu późno, więc Alex musi to zro­bić te­raz.

Pada śnieg, dla­tego lu­dzie nie zwra­cają spe­cjal­nej uwagi na dwu­na­sto­latka, który o tak póź­nej po­rze jest jesz­cze na dwo­rze. Śle­dzi ojca Mi­ka­ela, idąc wzdłuż dworca, gdzie tło­czą się sa­mo­chody, au­to­busy i lu­dzie. Ogromne płatki śniegu po­woli spa­dają Alek­sowi na ję­zyk. To chyba naj­pięk­niej­sza rzecz, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dział. Z wy­jąt­kiem Ju­lii z jego klasy.

Alex wie, że w dro­dze do domu męż­czy­zna za­trzyma się w kio­sku i jak zwy­kle kupi pa­pie­rosy, a wtedy on zrobi to, co za­mie­rza. Ćwi­czył to już kilka razy. Choć do tej pory je­dy­nie ocie­rał się o płaszcz męż­czy­zny i stam­tąd wy­cho­dził.

Zbli­żają się do kio­sku. Alex wyj­muje z kie­szeni kar­teczkę i stara się jej nie ści­skać, by nie roz­ma­zać naj­waż­niej­szej czę­ści. Zdo­był nu­mer na­uczy­cielki i od­bił na kartce swoje usta wy­ma­lo­wane szminką po­ży­czoną od mamy. Pró­bo­wał kilka razy, za­nim było ide­al­nie.

Kiedy oj­ciec Mi­ka­ela zaj­muje miej­sce w ko­lejce, chło­pak usta­wia się tuż za nim. Męż­czy­zna prze­klina po ci­chu, spo­glą­da­jąc na ze­ga­rek.

„Te­raz” ‒ po­sta­na­wia w my­ślach Alex.

Wsuwa kar­teczkę do kie­szeni płasz­cza męż­czy­zny i od­cho­dzi spo­koj­nym kro­kiem. Jest pe­wien, że znaj­dzie ją matka Mi­ka­ela, bo to ona zaj­muje się do­mem, sprząta i robi pra­nie. Wie o tym, bo wie­lo­krot­nie stał przed ich do­mem i ich ob­ser­wo­wał. Ni­gdy nie wy­gląda na szczę­śliwą, z wy­jąt­kiem sy­tu­acji, gdy są z Mi­ka­elem sami. Wtedy jakby oży­wają. Aleksa tro­chę to dziwi, ale do­my­śla się, że ma to zwią­zek z oj­cem. Alex chce wy­zwo­lić ją i Mi­ka­ela. Przy­naj­mniej tak to wi­dzi.

Mama po­wie­działa, że na­leży ro­bić do­bre rze­czy, że wszech­świat na­gra­dza lu­dzi, któ­rzy są do­brzy, więc Alex czuje się jak anioł. Może kiedy Mi­kael nie bę­dzie już miał taty, on i Alex zo­staną naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi…

Wła­śnie wtedy po­sta­na­wia, że je­śli sam kie­dyś zo­sta­nie oj­cem, to bę­dzie naj­lep­szym tatą pod słoń­cem.

Rozdział 6

Fårdala, Tyresö

„Prze­pra­szam. Nie zdążę wró­cić do domu. Mu­szę znów je­chać do pracy. Wku­rza mnie to. Ale ko­cham cię po­nad wszystko”.

„Ta, ja­sne”. Po prze­czy­ta­niu SMS-a, któ­rego jej przy­słał, wrzuca te­le­fon do śmiet­nika w kuchni. Te­raz jest już pewna, że grał do późna w po­kera i po­je­chał z ka­syna pro­sto do firmy. My­śli, że może mieć przed nią ta­jem­nice, ale ona wie wię­cej, niż mu się wy­daje.

Jest po pół­nocy, za­czyna się ko­lejny zwy­kły czwar­tek. Nie­na­wi­dzi kłaść się do łóżka sama, mimo że tak na­prawdę nie jest sama, bio­rąc pod uwagę ży­cie, które w so­bie nosi.

Włą­cza te­le­wi­zor i Net­flixa. Ma ochotę obej­rzeć coś smut­nego, by móc się wy­pła­kać. Głów­nie dla wła­snego do­bra. Już nie ży­jesz… Brzmi obie­cu­jąco.

Obej­rze­nie wszyst­kich od­cin­ków za­jęło Jes­sice kilka go­dzin, a ten durny se­rial był za­bawny, mimo że w du­żej mie­rze do­ty­czył śmierci. I za­bi­ja­nia męż­czyzn. Po­wiew świe­żo­ści. Gdyby tak Alex był mul­ti­mi­lio­ne­rem, mo­głaby go w ja­kiś sprytny spo­sób za­bić, a po­tem zgar­nąć spa­dek i ubez­pie­cze­nie na ży­cie. Ale nie jest ta­kim szczę­ścia­rzem. Po­zwoli mu cier­pieć. Zbyt mocno go ko­cha, by nie po­zwo­lić mu cier­pieć.

Ko­bieta ma wy­rzuty su­mie­nia. To za­le­wa­jące jej ciało hor­mony po­wo­dują chaos w gło­wie. Ni­gdy nie skrzyw­dzi­łaby Aleksa. Oboje do­brze o tym wie­dzą. Ona ko­cha jego, a on ją. Pa­sują do sie­bie ide­al­nie. Naj­czę­ściej.

‒ Och, prze­stań­cie ‒ mówi do swo­jego brzu­cha. ‒ Śpij­cie już, bo ina­czej… bę­dzie szla­ban czy coś. Albo… Ech.

Wyj­muje ko­mórkę z ko­sza na śmieci i wy­syła Sus­sie SMS, że nie chce być już w ciąży. Że Sus­sie ma do niej przyjść z no­żem i ja­ki­miś pro­chami, żeby od razu mo­gły to za­ła­twić. Przy­ja­ciółka, która chyba ni­gdy nie śpi, od­po­wiada nie­mal na­tych­miast i prze­syła jej link do pio­senki Al­ways Look on the Bri­ght Side of Life. Jes­sica za­sta­na­wia się, ja­kie leki bie­rze Sus­sie. Przy­da­łoby jej się kilka opa­ko­wań wła­śnie te­raz.

Wcho­dzi na In­sta. Robi zdję­cie gi­gan­tycz­nego brzu­cha z pro­filu w lu­strze i na­tych­miast je pu­bli­kuje. Umiesz­cza ja­kiś fajny ko­men­tarz i wie, że do­sta­nie co naj­mniej kil­ka­set laj­ków. Nie­na­wi­dzi kła­mać. W za­sa­dzie chcia­łaby do­dać wście­kły post i wy­rzy­gać całą prawdę o tym, jak się czuje w ciąży. Spra­wić, by Alex po­czuł wy­rzuty su­mie­nia, gdyby oczy­wi­ście miał In­sta­grama.

Siada w ogro­dzie pod gru­bym ko­cem i czeka na wschód słońca. Ma na­dzieję, że Alex wkrótce wróci do domu. Tę­skni za nim…

Po­tem za­sy­pia.

Rozdział 7

Storm Exclusive Cars, teren przemysłowy Högdalen

Jest czwar­tek rano, dzie­siąty maja, dzień po roz­grywce w po­kera, a Alex wciąż nie zmru­żył oka. Wło­żył ko­perty z pen­sjami Be­nity i Jop­pego do po­jem­ni­ków na do­ku­menty. Na pewno się do­my­ślą, że w tym mie­siącu otrzy­mują wy­na­gro­dze­nie na czarno. Poza tym dał im wię­cej pie­nię­dzy, niż po­winni do­stać, głów­nie dla­tego, że nie wie, czy bę­dzie w sta­nie za­pła­cić im dwu­dzie­stego pią­tego.

Za­pewne nie jest to dla nich ide­alna sy­tu­acja, że w spra­wie pen­sji mu­szą po­le­gać na dys­lek­tyku z dys­kal­ku­lią, ale się udało. Po raz ko­lejny.

Alex wer­tuje mały czarny no­tes, dzięki któ­remu – w za­leż­no­ści od tego, co w nim za­pi­sze – czuje się raz le­piej, raz go­rzej. Czter­dzie­sty ósmy za­pis plu­sów i mi­nu­sów. Za­cho­wał wszyst­kie małe czarne no­tesy, w któ­rych opi­sał swoje uczynki. Leżą na pod­da­szu nad ga­ra­żem i tylko się ku­rzą, ale pew­nego dnia przej­rzy je wszyst­kie.

Otwiera no­tes i po stro­nie z mi­nu­sami wpi­suje grę w po­kera i to, że okła­mał Jes­sicę, a po stro­nie z plu­sami pen­sje i pre­mie oraz to, że wsta­wił się za Nal­lem, ale kłam­stwo prze­waża nad po­zy­ty­wami. To nie był do­bry dzień, musi wziąć się w garść.

Gdy roz­lega się de­li­katne pu­ka­nie do drzwi, pod­nosi zmę­czony wzrok i spo­gląda w ciem­no­brą­zowe oczy, które wy­dają się smutne, jakby wi­działy w ży­ciu za dużo. Na­leżą do Be­nity An­ders­son, głów­nej księ­go­wej w jego fir­mie sa­mo­cho­do­wej. Ma czter­dzie­ści pięć lat, ale wy­gląda na dzie­sięć wię­cej. Jest byłą he­ro­inistką, a Alex to je­dyna osoba, która od­wa­żyła się ją za­trud­nić. Z po­czątku li­czył głów­nie na to, że za nie­wiel­kie pie­nią­dze po­może mu pro­wa­dzić księ­go­wość i ogar­niać po­datki oraz inne płat­no­ści, z któ­rymi we­dług wiecz­nie wy­głod­nia­łych sę­pów z rządu za­lega. Szybko jed­nak się oka­zało, że była to jedna z naj­lep­szych de­cy­zji, ja­kie pod­jął. Be­nita to jego opoka. Nie tylko utrzy­muje po­rzą­dek, żeby wszystko dzia­łało, jak na­leży, ale jest także pro­my­kiem słońca w fir­mie. Co samo w so­bie nie jest aż ta­kie trudne, bio­rąc pod uwagę, że pra­cują tam tylko trzy osoby. Ale bez niej czułby się kom­plet­nie za­gu­biony. Po­dob­nie jest w przy­padku Jop­pego, by­łego pi­jaka, ale ma­gika od sil­ni­ków. Alex dał mu szansę, a Joppe ją wy­ko­rzy­stał i ani razu nie spie­przył. Cza­sami szansa dana po raz ty­sięczny oka­zuje się wła­śnie tą, któ­rej się po­trze­buje.

‒ Słu­chaj, Alex… Nie chcę cię mar­twić, ale… ‒ Z jej po­bruż­dżo­nej twa­rzy bije nie­po­kój.

‒ No wła­śnie wi­dzę ‒ rzuca Storm na jed­nym wy­de­chu. Czuje, jak tętno przy­spie­sza ze stresu.

‒ Czy masz fir­mową kasę na ja­kimś in­nym taj­nym kon­cie?

‒ Ile po­trzeba?

‒ W przy­szłym ty­go­dniu trzeba za­pła­cić fak­tury na trzy­dzie­ści osiem tysi. A poza tym spójrz, co wła­śnie przy­szło.

Bie­rze od niej kartkę i gdy wi­dzi logo Urzędu Skar­bo­wego, tłumi dzie­cięce pra­gnie­nie, by ją spa­lić. Gdyby ma­fia była tak do­bra w wy­cią­ga­niu pie­nię­dzy od lu­dzi, już dawno kon­tro­lo­wa­łaby cały glob.

‒ Nie za­mie­rzasz prze­czy­tać?

Be­nita bębni o drzwi dłu­gimi, akry­lo­wymi pa­znok­ciami. Ma siwe, dość rzad­kie włosy i gdy­byś zo­ba­czył ją na ulicy, wziął­byś ją za ćpunkę i trzy­mał swoje rze­czy przy so­bie.

‒ Nie mo­żesz po pro­stu mi po­wie­dzieć, czego chcą?

Alex opiera czoło o ja­sny drew­niany blat i nie zważa na wi­bru­jący te­le­fon. Parę razy lekko ude­rza głową w biurko z Ikei i czuje, jak tętno mu przy­spie­sza. Nie­na­wi­dzi pism, or­ga­nów wła­dzy, ad­mi­ni­stra­cji i wszyst­kiego, co się z tym wiąże. Dys­lek­sja utrud­nia mu czy­ta­nie zwy­kłych do­ku­men­tów, ale gdy tylko pa­trzy na pi­smo z Urzędu Skar­bo­wego, li­tery za­czy­nają tań­czyć rave’a.

‒ Mi­lion dwie­ście. Tyle chcą w ciągu dwu­dzie­stu ośmiu dni.

Alex czuje się tak, jakby na­cie­rały na niego dwa byki i je­den ude­rzał go w klatkę pier­siową, a drugi pró­bo­wał stra­to­wać.

‒ Ja pier­dolę. Mo­żesz po­wtó­rzyć?

‒ Sły­sza­łeś mnie, mój drogi.

‒ Chyba się prze­sły­sza­łem.

‒ Mi­lion dwie­ście ty­sięcy ko­ron. Te­raz usły­sza­łeś?

‒ Czy wolno im to zro­bić?

‒ Urząd Skar­bowy może ro­bić, co tylko ze­chce. To po­da­tek, który trzeba za­pła­cić. Mó­wi­łam ci to chyba z pięć razy w ciągu ostat­nich trzech mie­sięcy.

Alex za­myka oczy. Be­nita ma za­pewne ra­cję, ale jak zwy­kle wy­parł to z pa­mięci. Jego matka lubi po­wta­rzać, że w ży­ciu są trzy rze­czy, które szybko zni­kają: pie­nią­dze, szczę­ście i lody. Męż­czy­zna chciałby zwi­nąć się w kłę­bek, zjeść trzy li­try lo­dów i uda­wać, że ma pięć lat i nie musi brać na sie­bie żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści. Na­gle te nieco po­nad sto ty­sięcy, które wczo­raj wy­grał w po­kera, wy­dają mu się nic nie­warte. Na­wet nie chce my­śleć o tym, co po­wie Jes­sica.

‒ Czy ży­cie choć raz nie może być pro­ste?

Be­nita się uśmie­cha, ale nie wy­gląda na we­sołą.

‒ Ży­cie to dziwka, jak ma­wiał mój oj­ciec.

Wła­ści­wie po­wi­nien się za­mknąć. Je­śli ktoś tu miał trudne ży­cie, to wła­śnie Be­nita. Tro­chę mu wstyd, ale nic nie może po­ra­dzić na to, że uważa, że cza­sem jest do bani. Wcze­śniej by­wało ciężko i za­wsze ja­koś so­bie ra­dził, ale te­raz jest tego po pro­stu za dużo. Wszyst­kiego. Wy­grana w po­kera miała mu dać mie­siąc bez zmar­twień, za­miast tego jest bar­dziej spłu­kany niż ja­kiś bez­domny.

‒ Zdo­bę­dziesz tę kasę? ‒ Brwi Be­nity jesz­cze ni­gdy się tak wy­soko nie unio­sły. Sztuczne rzęsy nie­malże trze­po­czą o su­fit.

‒ Nie wiem, Be­nito. Mu­siał­bym sprze­dać je­den lub dwa sa­mo­chody, a w tej chwili nie mam ni­kogo, kto umó­wiłby się cho­ciaż na jazdę próbną ‒ mówi, pa­trząc w stół.

‒ Mu­sisz uzbie­rać te pie­nią­dze. W prze­ciw­nym ra­zie skar­bówka może do­pro­wa­dzić firmę do ban­kruc­twa, to­bie i Jes­sice za­biorą dom, wszystko, co ma­cie war­to­ścio­wego, nie mó­wiąc o biz­ne­sie i sa­mo­cho­dach, a ja i Joppe stra­cimy pracę.

‒ Bez pre­sji.

‒ Na pewno coś wy­my­ślisz. Za­wsze tak jest.

Alex na­słu­chuje, jak Be­nita idzie do swo­jego ga­bi­netu. Zo­sta­wia go sa­mego z wszyst­kimi jego oba­wami. Po­gwiz­duje me­lo­dię z Kill Billa. Ależ ma chore po­czu­cie hu­moru. Jej dawna bez­dom­ność, nar­ko­ma­nia i walka o prze­trwa­nie każ­dej ko­lej­nej go­dziny nie dają o so­bie za­po­mnieć, te­raz jed­nak jest dumna z tego, że zy­skała kon­trolę nad swoim ży­ciem.

„Jak, do cho­lery, mam zdo­być mi­lion…?”

Pro­blem z pro­wa­dze­niem wła­snej dzia­łal­no­ści po­lega na tym, że czę­sto nie ma się kasy i czuje się tak, jakby się stało nad prze­pa­ścią. I to nie jest zwy­kła prze­paść, a ra­czej Wielki Ka­nion.

Sa­lon wy­sta­wowy jest świeżo po re­mon­cie. Alex wszystko zro­bił sam, by za­osz­czę­dzić. Pod­łoga lśni, a re­flek­tory su­fi­towe są ide­al­nie sy­me­trycz­nie umiesz­czone nad sa­mo­cho­dami. Jest tam przy­tulny ką­cik z eks­pre­sem do kawy dla klien­tów, miłe oświe­tle­nie i mięk­kie fo­tele, żeby mo­gli się zre­lak­so­wać. W ja­snej i prze­stron­nej prze­strzeni, na po­ma­lo­wa­nej be­to­no­wej pod­ło­dze, stoją sa­mo­chody, na ścia­nach wi­szą ob­razy sa­mo­cho­dów i szczę­śli­wych ro­dzin, a biura mają prze­szklone ściany od pod­łogi do su­fitu. Akwa­rium, jak ma­wia Be­nita. W bu­dynku znaj­duje się warsz­tat, któ­rego nie wi­dać z sa­lonu.

Z gło­śni­ków leci mu­zyka in­stru­men­talna, „do windy”. Ro­dzaj mu­zyki, który we­dług Aleksa działa na klienta re­lak­su­jąco, co z ko­lei spra­wia, że jest bar­dziej skłonny, by wy­brać je­den z tych uni­kal­nych sa­mo­cho­dów, praw­dziwe speł­nie­nie ma­rzeń. Alex spro­wa­dza sa­mo­chody z Eu­ropy, cza­sem z USA, a za­nim zo­staną wy­sta­wione w sa­lo­nie, zleca Jop­pemu ich prze­gląd i na­prawę. Nie da się wzbo­ga­cić na sprze­daży sa­mo­cho­dów, ale wła­śnie tego chce Alex – ma­łego i ła­twego do kon­tro­lo­wa­nia biz­nesu, da­ją­cego mu więk­szą swo­bodę w za­rzą­dza­niu go­dzi­nami pracy.

Co za pie­przony żart! Nie ma nad nim żad­nej kon­troli…

Roczne ob­roty firmy wy­no­szą około dwu­dzie­stu mi­lio­nów ko­ron, może dzięki temu wy­cią­gnąć cał­kiem przy­zwo­itą pen­sję, utrzy­mać się na po­wierzchni i osią­gać nie­wielki zysk. „Nie naj­go­rzej jak na pół-Szweda z dys­lek­sją i za­le­d­wie śred­nim wy­kształ­ce­niem eko­no­micz­nym” ‒ my­śli Alex.

Jes­sice jed­nak to nie wy­star­cza i za­wsze po­wta­rza, że można wy­cią­gnąć z tego biz­nesu wię­cej. A gdy już cza­sami do­cho­dzi mię­dzy nimi do kłótni, za­wsze ma to zwią­zek z tym, że Alex nie chce, jak to ona uj­muje, „sprze­da­wać praw­dzi­wych, no­wych sa­mo­cho­dów”. „Za­cią­gnij kre­dyt i się roz­wi­jaj. Weź na sie­bie więk­szą od­po­wie­dzial­ność i za­trud­nij wię­cej pra­cow­ni­ków. Zo­stań de­ale­rem ja­kiejś du­żej marki”. Jed­nak Alex nie ma­rzy o czymś ta­kim, to ra­czej jego kosz­mar. Wy­spe­cja­li­zo­wał się w sprze­daży nieco bar­dziej nie­ty­po­wych sa­mo­cho­dów, naj­chęt­niej po­dró­żo­wałby wię­cej i ku­po­wał lo­kal­nie, ale jesz­cze częst­sza nie­obec­ność w domu tylko po­gor­szy­łaby sprawę. Zwłasz­cza te­raz, gdy będą mieć dziecko. Mi­nus jest taki, że sprze­daje dość mało aut, ale kiedy już mu się uda, to za­ra­bia dużo pie­nię­dzy. Obec­nie ma w sa­lo­nie sie­dem sa­mo­cho­dów, wszyst­kie z tych bar­dziej luk­su­so­wych. Jes­sica ma oczy­wi­ście ra­cję, ale trudno.

‒ Alex. ‒ Be­nita znów stoi w drzwiach.

‒ W tej chwili nie mogę z tobą roz­ma­wiać. ‒ Ude­rza znowu czo­łem o stół.

‒ Masz klienta w sa­lo­nie. Wy­gląda na to, że ma pie­nią­dze. Gapi się na audi jak na cze­ko­la­dową fon­tannę.

Storm pod­nosi głowę, wy­sta­wia środ­kowy pa­lec i ję­zyk w stronę pi­sma ze skar­bówki. Cza­sami za­cho­wuje się jak pię­cio­la­tek, ale co mu tam. Je­śli uda mu się sprze­dać sa­mo­chód, to może wszystko się ułoży, zwłasz­cza je­śli to bę­dzie audi. Wszech­świat daje i za­biera, a może, mimo wszystko, aku­rat dziś jest je­den z tych do­brych dni.

Idzie do po­miesz­cze­nia z sa­mo­cho­dami i do­strzega męż­czy­znę w gar­ni­tu­rze, bia­łej ko­szuli, ale bez kra­wata, błysz­czą­cych czar­nych bu­tach i z dro­gim sza­li­kiem owi­nię­tym nieco nie­dbale wo­kół szyi. Wy­gląda, jakby wy­grał w totka.

‒ Ka­bum ‒ szep­cze do sie­bie Alex. Wszech­świat się do niego uśmie­cha, jak po­wie­dzia­łaby Sus­sie.

Do­piero gdy męż­czy­zna od­wraca się twa­rzą do niego, do Aleksa do­ciera, kto to jest. Oleg. Wy­gląda, jakby ktoś prze­pu­ścił go przez ma­szynę i wy­pluł zu­peł­nie nowy klon. Klasa i styl za­miast smo­kingu w po­staci dresu adi­dasa ro­dem z getta. Alex spo­strzega, że spod gar­ni­turu nie wy­stają żadne ta­tu­aże.

‒ Alex… Dzięki za wczo­raj. Mimo że osku­ba­łeś mnie ze wszyst­kiego w moim wła­snym klu­bie. ‒ Uśmie­cha się sze­roko i wy­ciąga ol­brzy­mią rękę, którą jak ima­dłem ści­ska dłoń Aleksa. Złoty ząb bły­ska mu w ustach, po czym uśmiech znika z jego twa­rzy. Na pra­wej ręce Oleg nosi duży złoty sy­gnet z ogrom­nym ru­bi­nem. Mówi z lek­kim ro­syj­skim ak­cen­tem, choć za­le­d­wie wczo­raj po­słu­gi­wał się bez­błęd­nym szwedz­kim. Jesz­cze więk­szy męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze, który stoi tuż przy wej­ściu, stara się – z po­wo­dze­niem – wy­glą­dać jak ro­syj­ski gang­ster i ochro­niarz. Alex za­sta­na­wia się, czy ma przy so­bie broń. Za­pala mu się w gło­wie czer­wona lampka, ale myśl o pie­nią­dzach jest ku­sząca.

‒ Ja też dzię­kuję. Mia­łem szczę­ście. Je­stem pe­wien, że na­stęp­nym ra­zem mnie ograsz. Ale co ty tu ro­bisz, do cho­lery?

‒ Co ja ro­bię w sa­lo­nie sa­mo­cho­do­wym? Żar­tu­jesz so­bie? ‒ Oleg śmieje się ochry­ple. Brzmi to tak, jakby za dużo pa­lił. Za­pach zbyt sil­nych per­fum unosi się wo­kół niego ni­czym smog wo­kół Hong­kongu. ‒ Po na­szym wczo­raj­szym spo­tka­niu do­wie­dzia­łem się przy­pad­kiem, że masz sa­mo­chód, który mi się po­doba.

‒ O, to faj­nie. Je­steś za­in­te­re­so­wany tym audi, tak?

Oleg kiwa twier­dząco głową.

‒ Ma­rze­nie. W ca­łej Szwe­cji jest tylko jedno ta­kie auto na sprze­daż i wy­obraź so­bie moje zdzi­wie­nie, kiedy się do­wie­dzia­łem, że masz je u sie­bie w sa­lo­nie.

Alek­sowi nie po­doba się ten inny spo­sób mó­wie­nia Olega. Jakby ubra­nie okre­ślało to, kim jest, jak mówi i jak się za­cho­wuje. Jakby zmie­niał ma­ski. Storm prze­ciąga dło­nią po ka­ro­se­rii.

‒ Audi R8 spy­der. V10, ka­brio­let. Spor­towy układ wy­de­chowy. Sześć­set dzie­sięć koni. Su­per­szybka fura. Od zera do stu w trzy i sześć set­nych se­kundy. Ale pew­nie już to wszystko wiesz.

Oleg przy­ta­kuje.

‒ Można po­wie­dzieć, że sa­mo­chody to moje hobby. Stra­ci­łem ra­chubę, ale w mo­ich ga­ra­żach już pra­wie nic się nie mie­ści. Choć R8 ni­gdy nie mia­łem. Ile za niego chcesz?

‒ Mi­lion trzy­sta. I to jest cena dla kum­pla od po­kera.

Oleg spo­gląda na sa­mo­chód i prze­krzy­wia głowę. Robi scep­tyczną minę.

‒ Mogę się nim prze­je­chać?

Alex kiwa twier­dząco głową, otwiera drzwi Ro­sja­ni­nowi i już ma iść po klu­czyki, ale Be­nita mu je po­daje i pusz­cza sze­fowi oko. Alex się do niej uśmie­cha – jest na­prawdę su­per­bo­ha­terką. Nie­dbale rzuca klu­czyki Ole­gowi, który na­tych­miast uru­cha­mia sa­mo­chód.

Za­myka oczy, lekko wci­ska gaz, de­mon­stru­jąc po­tworną moc sil­nika. Kiwa z sa­tys­fak­cją głową.

‒ Do­sta­niesz równy mi­lion. Zro­bię prze­lew dziś, a ju­tro bę­dziesz miał pie­nią­dze na kon­cie. Umowa stoi?

‒ Zejdę do mi­liona dwu­stu, ale nic po­ni­żej, bo będę stratny.

Oleg się śmieje i wy­łą­cza sil­nik. Wy­siada z ni­skiego sa­mo­chodu za­ska­ku­jąco spraw­nie jak na męż­czy­znę jego wzro­stu.

‒ Mi­lion sto.

‒ Zgo­dzę się na mi­lion sto pięć­dzie­siąt.

Ro­sja­nin par­ska śmie­chem.

‒ Czy znowu je­ste­śmy przy stole po­ke­ro­wym, Alex?

‒ Nie gram w po­kera o swoje sa­mo­chody. Mam na to zbyt kiep­skie marże. Nie je­stem tak bo­gaty jak ty. Sam ni­gdy nie mógł­bym so­bie po­zwo­lić na to auto.

Oleg kiwa głową i mówi:

‒ Do­brze, ale i tak mu­sisz zejść tro­chę z ceny, mi­lion sto i mamy to.

Storm może ode­tchnąć z ulgą. Bę­dzie w sta­nie za­pła­cić po­datki i jesz­cze raz wyj­dzie na pro­stą. A jak sprzeda kilka ko­lej­nych sa­mo­cho­dów, nad­robi straty. Na pewno nie za­mie­rza po­now­nie zna­leźć się w po­dob­nej sy­tu­acji.

Z uda­waną nie­chę­cią i uśmie­chem na twa­rzy wy­ciąga rękę.

‒ Niech bę­dzie! ‒ Alex wska­zuje na przy­tulny ką­cik dla klien­tów. ‒ Chcesz coś? Kawy, wody, droż­dżówkę?

‒ Po­pro­szę kawę. Żad­nych droż­dżó­wek. Za­czy­nam się ro­bić gruby. ‒ Oleg śmieje się i kle­pie po brzu­chu.

Alex też się śmieje, a jego brzuch wy­peł­nia spo­kój. Ma nie­praw­do­po­dobne szczę­ście, że mu się udało. Urząd skar­bowy do­sta­nie swoje pie­nią­dze i wszystko znowu wróci do normy.

‒ Usiądź, a ja wy­dru­kuję wszyst­kie do­ku­menty.

Kiedy wraca dwie mi­nuty póź­niej, Oleg za­jada droż­dżówkę. Be­nita po­dała mu kawę i ma­gicz­nym spo­so­bem wci­snęła mu słodką bułkę.

Storm się uśmie­cha i siada. Za­sta­na­wia się nad róż­nicą mię­dzy Ole­giem z wczo­raj a Ole­giem sie­dzą­cym u niego w sa­lo­nie i do­cho­dzi do wnio­sku, że coś w tym fa­ce­cie spra­wia, że chce trzy­mać się od niego z da­leka. Nie cho­dzi tylko o to, że nie­wąt­pli­wie jest ma­fio­sem, ale czuje się nie­swojo w to­wa­rzy­stwie czło­wieka, który po­trafi cał­ko­wi­cie prze­obra­zić się w ko­goś in­nego.

Oleg za­po­znaje się z do­ku­men­tami, bie­rze do ust ostatni duży ka­wa­łek droż­dżówki, osten­ta­cyj­nie sior­bie kawę i od­kłada umowę na mały sto­lik ze stali nie­rdzew­nej i szkła.

‒ Tylko jedna rzecz.

Alex wierci się na krze­śle. „Żad­nych nu­me­rów. Na­prawdę po­trze­buję pie­nię­dzy”.

‒ Jak pew­nie wiesz, pro­wa­dzę kilka biz­ne­sów, nie tylko ten mały klub ha­zar­dowy, który jest moim hobby. To nie może być mój pry­watny sa­mo­chód, mu­simy go za­re­je­stro­wać na jedną z mo­ich firm.

Wy­ciąga z kie­szeni zło­żoną kartkę i po­daje ją Alek­sowi.

‒ Urząd Skar­bowy, ro­zu­miesz. Pie­przone żmije.

To peł­no­moc­nic­two firmy bu­dow­la­nej. Alek­sowi wy­daje się, że roz­po­znaje jej na­zwę.

‒ To ża­den pro­blem, dla mnie nie ma zna­cze­nia, kto ku­puje. Mo­żesz ode­brać sa­mo­chód, gdy tylko pie­nią­dze znajdą się na moim kon­cie. Albo, jak wo­lisz, mo­żemy auto do­star­czyć do cie­bie. Bez do­dat­ko­wych opłat.

‒ Ech, oba­wiam się, że mu­szę za­brać je już dziś. Jadę w po­dróż służ­bową do mo­jego kraju ro­dzin­nego, chciał­bym zro­bić wiel­kie wej­ście.

Oleg bębni pal­cami w stół, wy­da­jąc z sie­bie po­mruk nie­za­do­wo­le­nia i zmie­nia ton – te­raz brzmi jak czło­wiek, który nie znosi sprze­ciwu.

‒ Dla­tego chcę za­brać sa­mo­chód od razu. W czym pro­blem? Su­ge­ru­jesz, że nie można mi wie­rzyć na słowo? Do­sta­łeś peł­no­moc­nic­two, zlecę księ­go­wemu, by zro­bił na­tych­mia­stowy prze­lew i wy­słał po­twier­dze­nie. Je­śli nie do­sta­niesz pie­nię­dzy, to wiesz, gdzie miesz­kam, i w ogóle. Wy­star­czy, że na­ślesz na mnie po­li­cję. ‒ Oleg śmieje się i od­chyla do tyłu. ‒ Mu­szę mieć to auto dziś. Po­chwa­li­łem się już wspól­ni­kom i nie chcę się skom­pro­mi­to­wać przed ludźmi, z któ­rymi ro­bię in­te­resy. Ty aku­rat po­wi­nie­neś to ro­zu­mieć.

Alex naj­chęt­niej by mu się po­sta­wił, ale nie chce stra­cić ta­kiej oka­zji. Od tego za­leży wszystko.

‒ Je­śli się do­ga­damy, dam ci dwa­dzie­ścia pod sto­łem. W ra­mach po­dzię­ko­wa­nia. ‒ Oleg wkłada rękę do kie­szeni, po czym po­daje Alek­sowi zwi­tek bank­no­tów pięć­set­ko­ro­no­wych. ‒ Był­bym nie­zmier­nie wdzięczny, gdy­by­śmy mo­gli to ro­ze­grać w ten spo­sób. Wszy­scy wy­gry­wają, ro­zu­miesz. ‒ Mruga do prze­ciw­nika.

Alek­sowi w ogóle nie po­doba się ten układ, ale je­śli nie doj­dzie do tej trans­ak­cji, wszystko szlag trafi. Peł­no­moc­nic­two wy­daje się stan­dar­dowe, poza tym wie, że Oleg ma pie­nią­dze. Praw­do­po­dob­nie dużo pie­nię­dzy – na­wet naj­gor­szy gang­ster świata nie może źle za­ra­biać jako szef ma­fii. Poza tym nie mru­gnął okiem, gdy prze­grał pie­nią­dze w po­kera, a wręcz prze­ciw­nie, wy­da­wał się nie­mal roz­ba­wiony.

‒ Mo­żesz spoj­rzeć na to rów­nież w ten spo­sób: będę ci wi­nien przy­sługę. Więk­szość lu­dzi zde­cy­do­wa­nie wo­la­łaby coś ta­kiego niż to, że­bym był nie­za­do­wo­lony.

Alex prze­czuwa, co w świe­cie Olega jest ro­zu­miane jako przy­sługa, i do­my­śla się, co może ozna­czać jego nie­za­do­wo­le­nie.

‒ Okej, zwy­kle nie ro­bię ta­kich rze­czy, ale skoro oso­bi­ście gwa­ran­tu­jesz, że pie­nią­dze będą ju­tro na kon­cie…

‒ Będą.

Męż­czy­zna bie­rze ko­mórkę, dzwoni do ko­goś i roz­ma­wia po ro­syj­sku. Storm sły­szy słowo „mi­lion”, w tym sa­mym cza­sie Oleg wrę­cza mu szwedz­kie prawo jazdy, mru­ga­jąc i uno­sząc kciuk.

Alex wi­dzi na­zwi­sko Kop­pel na do­ku­men­cie Olega. Ro­sja­nin koń­czy roz­mowę.

‒ Zrobi prze­lew w ciągu mi­nuty, a po­tem wy­śle ci ma­ilem po­twier­dze­nie. Gdzie mam się pod­pi­sać?

‒ Kop­pel… To nie brzmi jak ro­syj­skie na­zwi­sko.

Oleg po­trząsa głową.

‒ Mój oj­ciec po­cho­dzi z Es­to­nii. Mama jest Ro­sjanką.

Alex roz­po­znaje ten wy­raz twa­rzy, który po­ja­wia się na mi­kro­se­kundę. Oleg jest pół­krwi, tak jak on. Sam też ro­bił taką minę, gdy mó­wił o swoim po­cho­dze­niu. Przez chwilę współ­czuje Ole­gowi, ale o tym nie wspo­mina.

‒ Pod­pisz tu i tu.

Alex wpi­suje zmianę wła­ści­ciela na stro­nie Szwedz­kiej Agen­cji Trans­portu, a kiedy koń­czy, ma mie­szane uczu­cia. Ale to pew­nie jak zwy­kle tylko jego pa­ra­noja. Cza­sami Jes­sica na­zywa go sko­rupką od jajka, zwłasz­cza gdy się po­kłócą, a w tym mo­men­cie nie­mal sły­szy, jak pęka mu skóra.

Gdy sa­mo­chód ru­sza w kie­runku wy­jazdu na te­ren prze­my­słowy, a po­tem znika, Storm czuje ćmiący nie­po­kój. Ale co mógł zro­bić? Ju­tro pój­dzie do Be­nity z pod­nie­sio­nym czo­łem i po­prosi ją o wpła­ce­nie pie­nię­dzy na konto po­dat­kowe. W dro­dze do domu za­mie­rza ku­pić kwiaty, ostrygi i bez­al­ko­ho­lo­wego szam­pana, by za­sko­czyć Jes­sicę. Nie po­wie jej, że pra­wie zban­kru­to­wał. Nie chce jej nie­po­trzeb­nie nie­po­koić. Zdaje so­bie też sprawę, że dzięki temu nie bę­dzie się go cze­piać. Przy­naj­mniej nie o pie­nią­dze. W ogóle nie chce, żeby na niego na­rze­kała. Żeby znowu miała ra­cję.

Wzywa Be­nitę i Jop­pego, idzie do lo­dówki i otwiera bu­telkę szam­pana.

‒ Po­win­ni­śmy to uczcić! Wła­śnie sprze­da­łem audi!

Rozdział 8

Västerbron, Sztokholm

Gdy Alex Storm po raz trzeci po­sta­na­wia się za­bić, ma czter­na­ście lat. Jest zima, a więc naj­lep­sza pora roku, by po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, ska­cząc z mo­stu. Prze­czy­tał o tym w ja­kiejś książce i dla­tego stoi te­raz na ba­rierce i wpa­truje się w zimną czarną wodę dwa­dzie­ścia pięć me­trów ni­żej. Me­tal jest śli­ski. Trzyma się sta­lo­wego słupka, ale za­czyna tra­cić czu­cie w pal­cach. Ja­kie to ma zresztą zna­cze­nie? Skoro i tak ma umrzeć.

Jest dwu­dzie­sty ósmy grud­nia, do­cho­dzi ósma wie­czo­rem. Nie­dawno od­była się pre­miera filmu Ti­ta­nic i to przez niego Alex tu stoi. Za­in­spi­ro­wał się nim, a poza tym jest nie­dziela, kilka dni po świę­tach. In­nymi słowy, do­bry dzień na śmierć.

Ścisk w gar­dle ro­śnie wraz z pra­gnie­niem śmierci, gdy my­śli o swoim gów­nia­nym ży­ciu. O tym, jak nic ni­gdy nie układa się po jego my­śli, jak los naj­wy­raź­niej uwiel­bia od­bie­rać mu to, co każdy bie­rze za pew­nik: ojca, mi­łość, przy­ja­ciół, śmiech. Gdyby tylko miał naj­lep­szego przy­ja­ciela. Ale nikt go nie ro­zu­mie. Wszy­scy się go boją lub go nie­na­wi­dzą, bo jest pół­krwi.

Alex bie­rze głę­boki od­dech. Po­dmuch wia­tru po­rywa mu czapkę, która spada po­woli, robi kilka salt, po czym znika w mroku nocy. Pie­przyć to. Tam, do­kąd się wy­biera, i tak nie bę­dzie po­trze­bo­wał czapki.

Za­sta­na­wia się, gdzie trafi. O ile niebo i pie­kło ist­nieją. Pew­nie do pie­kła, tak brzyd­kiego jak on sam. Alex nie cierpi swo­ich azja­tyc­kich ry­sów. Ma ochotę roz­bić lu­stro za każ­dym ra­zem, gdy wi­dzi swoje od­bi­cie. Czy mama nie mo­gła wy­brać mu in­nego ojca? Ta­kiego, który by go chciał? Oj­ciec po­wi­nien ko­chać swoje dziecko, a nie je po­rzu­cać, czyż nie? Tylko że Alex jest zbyt brzydki, by kto­kol­wiek go ze­chciał. Ma­ria na­wet to po­wie­działa: „Je­steś brzydki i od­py­cha­jący i masz strasz­nie brzyd­kie oczy”. Do tego splu­nęła.

Dwa dni temu z nim ze­rwała, pew­nie dla­tego, że do­ku­czano jej ze względu na Aleksa, że jest sko­śno­oki, że nie jest taki jak inni. Ma­ria po­wie­działa, że ona nie ma ta­kich oczu jak on. Wszyst­kie jej ko­le­żanki to sły­szały i śmiały się z niego. Alex wie, że nie za­mie­rzała być zło­śliwa. Że to była gra, bo nie chciała, by ją drę­czyli. Po­zbyła się ba­la­stu, któ­rym w tym przy­padku był Alex. Jego pierw­sza i ostat­nia dziew­czyna. Co on so­bie wła­ści­wie my­ślał? Że ktoś go po­ko­cha?

Czuje nie­wy­obra­żalny ból w klatce pier­sio­wej i brzu­chu. Mama, choć nie­chęt­nie, za­brała go wczo­raj na po­go­to­wie, bo le­żał na pod­ło­dze, wi­jąc się z bólu. Le­ka­rze nic nie zna­leźli. Jakby był cał­kiem pu­sty i bez­war­to­ściowy.

Alex po­now­nie spo­gląda w dół. Woda wy­daje się twarda. Wy­gląda, jakby tylko cze­kała, by prze­jąć jego ciało i na­kar­mić nim ryby. Je­śli nie zgi­nie od ude­rze­nia o po­wierzch­nię wody, to uto­nie lub za­mar­z­nie. To bez zna­cze­nia. By­leby szybko po­szło.

Dość już tego, nie ma po co żyć. Nie ma ko­rzeni. Matka wiecz­nie pra­cuje. Sam musi go­to­wać dla sie­bie i sio­stry i jeść bez mamy. Pra­wie cały czas jest sam. Nie ma przy­ja­ciela, z któ­rym mógłby się spo­tkać, po­śmiać… Cho­lera. Smuci go je­dy­nie to, że zo­stawi sio­strę Sarę, ale już nie ma siły.

„Do trzech razy sztuka…”

Pierw­szy raz pró­bo­wał się za­bić na sta­cji ko­le­jo­wej. Tuż przed przy­jaz­dem po­ciągu po­spiesz­nego, kiedy już ze­sta­wiał nogę z pe­ronu w kie­runku nad­jeż­dża­ją­cego po­ciągu, za­trzy­mał go star­szy męż­czy­zna. Wcią­gnął go z po­wro­tem i za­pro­wa­dził na ławkę. Roz­ma­wiał z nim jak z nor­mal­nym czło­wie­kiem. Chciał za­brać go do szpi­tala, ale Alex od­mó­wił.

Tego dnia wró­cił do domu z pewną na­dzieją w sercu, ale wkrótce smu­tek i zwąt­pie­nie po­wró­ciły. Na­trętne my­śli, które cią­gle mu pod­po­wia­dały, że inni wie­dzą wię­cej, że mają całe piękne ży­cie przed sobą. Nie tak jak on, wy­ob­co­wany i za­wsze o krok do tyłu.

Za dru­gim ra­zem sko­czył z da­chu szkoły, ale wy­lą­do­wał w krza­kach, zła­mał rękę i to wszystko. Je­śli cho­dzi o sa­mo­bój­stwo, Alex jest w tym naj­gor­szy na świe­cie. Na­wet tego nie po­trafi.

„Pie­przony fra­jer…”

Mama o ni­czym nie wie. Po­wie­dział, że się prze­wró­cił i ude­rzył ręką o duży ka­mień. Do­stał lody i tylko jej imię po­ja­wiło się na gip­sie. Mama pew­nie wie, że syn z ni­kim się nie przy­jaźni, że za­wsze trzyma się na ubo­czu, ale naj­wy­raź­niej go nie słu­cha. I nie wi­dzi blizn po ży­letce.

Po­wie­działa, że musi pra­co­wać, żeby mo­gli żyć, a Alex zdaje so­bie sprawę, że to jego wina. Mama musi pra­co­wać, dla­tego że on ist­nieje.

Tak na­prawdę trosz­czy się o niego tylko jego młod­sza sio­stra. Ale jest mała i nic nie ro­zu­mie. Poza tym jest słodka i wy­gląda nor­mal­nie. Nie ma obrzy­dli­wie sko­śnych oczu, które spra­wiają, że przy­po­mina istotę z ko­smosu. Ina­czej niż Alex. Cing­ciong, żół­tek, zbie­racz ryżu lub jego fa­wo­ryt: pie­przony bam­bus. Dzieci stają się wy­jąt­kowo po­my­słowe, gdy chcą być wredne. Trzeba im to od­dać.

Alex tę­skni za oj­czy­mem, który znik­nął. Ni­gdy nie miesz­kali ze sobą jak ro­dzina, ale kiedy prze­by­wali ra­zem w Peru, przy­naj­mniej wi­dy­wali się tak czę­sto, że tro­chę ją przy­po­mi­nali. Nie­stety, kiedy przy­szedł czas na ko­lejną prze­pro­wadzkę, już tak się nie dało. Mama mówi, że nie miało to nic wspól­nego z Alek­sem, ale on wie swoje. Dla­tego le­piej, żeby je zo­sta­wił, za­nim mama z sio­strą zo­sta­wią jego. Bo to pew­nie tylko kwe­stia czasu.

Pa­mięta, jak kie­dyś dy­rek­tor szkoły za­dzwo­nił i po­wie­dział, że Alex pra­wie za­bił jed­nego ucznia, mimo że tylko po­pchnął chło­paka, a ten stra­cił rów­no­wagę i spadł ze scho­dów. Wszy­scy mu współ­czuli i chcieli się pod­pi­sać na gip­sie. Po tej roz­mo­wie mama strasz­nie pła­kała. Nie są­dziła, że syn ją wi­dzi, ale wi­dział. Alex nie chce taki być, tak się po pro­stu dzieje. Chciałby je­dy­nie, żeby dali mu spo­kój, chciałby mieć naj­lep­szego przy­ja­ciela i nie mu­sieć słu­chać…

Śli­zga się na po­rę­czy, ssie go w żo­łądku. Szybko od­dy­cha, a serce mu wali, jakby się do­kądś spie­szyło. Zrobi to. Ode­rwie się od wszyst­kiego i niech się dzieje wola nieba. Czy skoń­czy w pie­kle, czy nie, bę­dzie to lep­sze niż to gów­niane ży­cie.

„Raz…”

Za­myka oczy. My­śli, że musi od­dy­chać pod wodą, żeby tra­fiła pro­sto do płuc. Sły­szał, że uto­nię­cie to naj­lep­szy spo­sób na śmierć. Bez bólu, tylko opaść na dno, w ciem­ność wod­nej głę­biny.

„Dwa…”

Za­sta­na­wia się, czy mama bę­dzie szczę­śliwa. Oczy­wi­ście naj­pierw bę­dzie smutna. Ale po­tem. Po po­grze­bie i tak da­lej po­czuje się wolna, w spo­sób, jaki ni­gdy sam się nie czuł. Za­słu­guje na to.

‒ Ko­cham cię, ma­mu­siu ‒ mówi ci­cho Alex, na­pi­na­jąc się.

„Trzy…”

Robi krok w nie­skoń­czo­ność i spada.

Rozdział 9

Fårdala, Tyresö

Alex wy­jąt­kowo źle spał. Śniło mu się, jak spadł z Väster­bron, ale mimo to prze­żył – jak zwy­kle miał pe­cha. Choć oka­zało się, że wy­szło mu na do­bre to, że nie zgi­nął, bo ina­czej nie po­znałby Jes­siki, która te­raz jest w ciąży. Wpadł do wody, a po­tem obu­dził się na plaży wśród skał. Po­ża­ło­wał tego, co zro­bił, gdy chłód nie­mal po­zba­wił go tchu. Ja­kimś cu­dem za­wsze uda­wało mu się prze­żyć.

Wpa­truje się w ze­gar na ścia­nie. Jest za dwa­dzie­ścia ósma, pią­tek rano. Ma­jowa po­goda jak zwy­kle ma roz­dwo­je­nie jaźni i nie może się zde­cy­do­wać, czy bę­dzie sło­necz­nie, czy desz­czowo. Późno po­ło­żył się do łóżka, a Jes­sica wier­ciła się przez całą noc i z mi­lion razy wsta­wała do to­a­lety. Za­pach ostryg staje się co­raz in­ten­syw­niej­szy, więc wkłada muszle do osob­nego worka, za­wią­zuje go szczel­nie i kła­dzie przy drzwiach wej­ścio­wych. Wy­rzuci go, gdy prze­sta­nie mżyć. Choć pew­nie o nim za­po­mni. Siada przy stole, otwiera lap­topa i spraw­dza saldo na fir­mo­wym kon­cie.

Czter­dzie­ści sześć ty­sięcy z ha­kiem, nie­re­al­nie da­leko od mi­liona, który musi się wkrótce po­ja­wić. Zdaje so­bie sprawę, że nie bę­dzie mógł nor­mal­nie my­śleć ani od­dy­chać, do­póki nie zo­ba­czy pie­nię­dzy za audi. Z dru­giej strony, nie można ufać ban­kom, które je­dy­nie w okre­ślo­nych po­rach dnia prze­le­wają pie­nią­dze klien­tów na konto, zwłasz­cza je­śli są to duże kwoty. Czy­tał o sys­te­mie ban­ko­wym w Szwe­cji, że w po­rów­na­niu z in­nymi ban­kami na świe­cie jest prze­sta­rzały. Bę­dzie mu­siał spraw­dzić konto jesz­cze raz o dzie­wią­tej.

Czuje lek­kie kłu­cie w klatce pier­sio­wej. Dla­czego zgo­dził się od­dać sa­mo­chód przed za­płatą? Bur­czy mu w brzu­chu, a kwas żo­łąd­kowy pod­cho­dzi do gar­dła. Je­śli zo­stał wy­sta­wiony do wia­tru, to wszystko dia­bli we­zmą. Na­wet gdyby ob­ni­żył ceny za po­zo­stałe sa­mo­chody, które ma w fir­mie, nic to nie da. Oczy­wi­ście, dzięki temu mógłby za­pła­cić po­datki, ale wtedy nie miałby za co ku­pić no­wych aut, a kon­ku­renci zo­rien­to­wa­liby się, że jest w ta­ra­pa­tach, przez co mu­siałby ku­po­wać dro­żej. Poza tym pen­sje trzeba wy­pła­cać co mie­siąc, więc mu­siałby ogło­sić ban­kruc­two, byłby też zmu­szony po­rę­czyć, że spłaci zo­bo­wią­za­nia. Zo­stałby bez pracy i z dłu­giem i praw­do­po­dob­nie nie oby­łoby się bez sprze­daży domu. Mu­siałby po­pro­sić o po­moc ro­dzi­ców Jes­siki, lu­dzi, u któ­rych za­wsze wy­czuwa nie­skry­waną po­gardę, po­nie­waż ich córka wy­szła za mąż za nie­wy­kształ­co­nego sprze­dawcę sa­mo­cho­dów, za­ra­bia­ją­cego mniej niż ona. Już wo­lałby zo­stać po­cho­wany nago i uma­zany w mio­dzie w le­sie desz­czo­wym. W środku nocy.

„Ale ‒ z de­ter­mi­na­cją stwier­dza w my­ślach ‒ pie­nią­dze po­ja­wią się o dzie­wią­tej”. Oleg nie ma prze­cież po­wodu, by go oszu­kać. Na pewno dba o re­pu­ta­cję.

Ma­suje mo­stek w miej­scu, gdzie zgaga mie­sza się z po­cząt­kami nie­po­koju. Za­sta­na­wia się, czy bę­dzie mu dziś po­trzebna pa­pie­rowa torba do hi­per­wen­ty­la­cji.

Alex i Jes­sica miesz­kają w być może naj­brzyd­szym domu w ca­łym Ty­resö. Kie­dyś był otyn­ko­wany na biało, ale te­raz ma ko­lor sza­ro­zie­lo­nych glo­nów i wi­dać na nim pęk­nię­cia. Re­mont ele­wa­cji kosz­tuje pół mi­liona, a oni nie mają ta­kich pie­nię­dzy. Nie­zbędna jest też re­no­wa­cja da­chu, po­dob­nie jak piw­nicy i stry­chu. Mieli je od­no­wić, ale Alex nie zna­lazł czasu ani fun­du­szy, a na tak póź­nym eta­pie ciąży Jes­sica po­winna mieć spo­kój i ci­szę. W nocy pra­wie nie śpi i czę­sto jest w fa­tal­nym na­stroju. Alex stara się oczy­wi­ście nie po­gar­szać jej hu­moru, lecz na­wet je­śli mu się po­wie­dzie, to za każ­dym ra­zem, gdy zrobi coś nie tak, jego małe zwy­cię­stwa po­zo­stają nie­do­ce­nione. Nie­mal sły­szy od­głos tłu­czo­nego szkła, gdy znaj­dzie się nie­da­leko Jes­siki, ale po pro­stu musi się z tym po­go­dzić. Nosi w so­bie jego geny i to daje jej przy­zwo­le­nie na ta­kie za­cho­wa­nie. Więc tak na­prawdę to jego wina.

Wczo­raj naj­wy­raź­niej mu­siał ku­pić złą od­mianę ja­błek, bo za­częła go igno­ro­wać. Po­my­ślał, że to do­bry po­mysł wziąć od razu dwa ki­lo­gramy, i te­raz cała piw­nica pach­nie owo­cami.

Wyj­muje z lo­dówki bu­telkę wody. Jes­sica nie chce pić wody z kranu, która we­dług niej za­wiera zbyt dużo azo­ta­nów. Alex znów siada przy stole, pod­kręca słu­chawki Mar­shalla na mak­sy­malną gło­śność, go­ogluje na­zwę firmy bu­dow­la­nej i wcho­dzi na jej stronę in­ter­ne­tową. Zdję­cia wiel­kich, efek­tow­nych bu­dyn­ków i pre­zesa An­dersa Gu­sta­fs­sona. Strona wy­gląda po­rząd­nie i Storm tro­chę się uspo­kaja. Oleg ra­czej nie mógł pod­ro­bić peł­no­moc­nic­twa tak du­żej firmy. Prze­gląda in­for­ma­cje o przed­się­bior­stwie, ale po chwili prze­staje, bo przez dys­lek­sję li­tery na ekra­nie za­czy­nają żyć wła­snym ży­ciem. Wy­ćwi­czył umie­jęt­ność czy­ta­nia, ale ni­gdy cał­ko­wi­cie nie uwolni się od tego za­bu­rze­nia. My­śli o tym, jak do­ku­czano mu z tego po­wodu w szkole, jesz­cze za­nim go zdia­gno­zo­wano. Na­uczy­ciele uwa­żali, że jest nieco opóź­niony w roz­woju, co spra­wiało, że Alex czuł się jak idiota. Ciężko zli­czyć, ile razy bił się z drę­czą­cymi go ko­le­gami; z cza­sem od­pu­ścili, po­nie­waż ciosy Storma za bar­dzo bo­lały. No i jesz­cze ten szcze­gół, że miał sko­śne oczy. Po­tem prze­no­sili się z mamą do no­wego miej­sca, a w no­wej szkole cały cykl za­czy­nał się od nowa. I tak w kółko. To na­prawdę świet­nie, gdy twoja matka pra­cuje w Mi­ni­ster­stwie Spraw Za­gra­nicz­nych. Nie po­wi­nien jed­nak na­rze­kać.

‒ Ale zbla­dłeś. Je­steś chory?

Jes­sica stoi w szla­froku, ale na­wet z wy­sta­ją­cym brzu­chem jest wspa­niała jak za­wsze. Jej dłu­gie, ciemne włosy są upięte w nie­chlujny kok. Piękne oczy, obie­cu­jące gar­nek złota na końcu tę­czy, i ten jej nos, któ­rym stale po­ciąga, a który on i tak uwiel­bia. Cza­sami się za­sta­na­wia, dla­czego za niego wy­szła. Niby wie, że wiele osób uważa go za przy­stoj­nego. Jes­sica czę­sto to mówi, lecz sam jest in­nego zda­nia. Gdy pa­trzy w lu­stro, wi­dzi gę­ste czarne włosy i pro­sty nos, ale głów­nie ‒ sko­śne oczy. Alex ma metr sie­dem­dzie­siąt pięć i jak na Azjatę jest wy­soki, przede wszyst­kim jed­nak jest pół­krwi. Gdzie­kol­wiek się po­ja­wia, ma wra­że­nie wła­snej in­no­ści, ale Jes­sica ni­gdy się tym nie przej­mo­wała i po­winna do­stać za to me­dal. Bez niej czułby się jesz­cze bar­dziej nie­pełny, bo to ona sta­nowi je­dyną stałą w jego ży­ciu. Ona i jego małe no­tesy.

Jes­sica trzyma rękę na brzu­chu. Alex chciałby się do niej przy­tu­lić i po­wie­dzieć jej o pie­nią­dzach. Ale to nie­moż­liwe. Nie chce jej mar­twić, a przede wszyst­kim roz­cza­ro­wać. Wkrótce ro­dzina się po­więk­szy, ona musi czuć, że on robi to, co do niego na­leży. Prze­cież bę­dzie naj­lep­szym tatą na świe­cie i w ogóle.

‒ Skądże, je­stem po pro­stu tro­chę zmę­czony. Chyba nie udało ci się za bar­dzo po­spać, co?

‒ Może ze dwie go­dziny. Je­śli ko­biety uwa­żają, że jedno dziecko to za dużo, po­winny spró­bo­wać mieć trójkę w tym sa­mym cza­sie. Mam wra­że­nie, że bok­sują i ko­pią w dwu­na­stu kie­run­kach jed­no­cze­śnie.

Alex ziewa, a Jes­sica wsa­dza mu pa­lec do ust.

‒ Co ty ro­bisz!

‒ Prze­pra­szam, nie mo­głam się oprzeć. To moja ob­se­sja. ‒ Śmieje się i ca­łuje go w po­li­czek. ‒ Słu­chaj, mógł­byś pod­je­chać dzi­siaj do sklepu z far­bami? Ta­peta już przy­szła.

‒ Oczy­wi­ście ‒ przy­ta­kuje Alex, choć tak na­prawdę chce mu się krzy­czeć.

Jes­sica zro­biła spe­cjalne za­mó­wie­nie na ta­petę do po­koju dzie­cię­cego i Alex obie­cał, że po­łoży ją przed na­ro­dzi­nami dzieci. Oczy­wi­ście, że to zrobi, a wtedy ona zwróci mu uwagę, że jest krzywo, więc bę­dzie mu­siał za­czy­nać od nowa.

‒ Ile kosz­tuje?

‒ Nie pa­mię­tam do­kład­nie, ja­kieś sześć ty­sięcy.

„Sześć ty­sięcy…”

‒ Rany.

‒ Ej, byli tacy mili i tak na­prawdę dali mi zniżkę. Moja mama zna wła­ści­ciela. Trzeba też na­pra­wić tę de­skę na da­chu. Od dwóch mie­sięcy obie­cu­jesz, że to zro­bisz. Za­la­nie to chyba ostat­nia rzecz, ja­kiej po­trze­bu­jemy.

‒ Ja­sne. Na­pra­wię to w week­end.

Jes­sica mówi da­lej, ale on sły­szy tylko stłu­miony po­mruk. Szumi mu w uszach i kręci mu się w gło­wie. Sześć ty­sięcy z ha­kiem, które to on musi za­pła­cić, bo ona ku­piła nową lo­dówkę. Ko­lejny wy­da­tek, na który nie ma pie­nię­dzy.

‒ Skar­bie ‒ mówi, prze­jeż­dża­jąc pal­cem po jego klatce pier­sio­wej.

Alex na­tych­miast do­my­śla się, o co jej cho­dzi. Po­łożna po­wie­działa, że seks może wy­wo­łać po­ród, a Jes­sica ni­czego bar­dziej nie pra­gnie.

‒ Nie, nie te­raz, ko­cha­nie.

‒ No chodź, wiesz, że tego chcesz ‒ mówi, a Alex nie może po­wstrzy­mać się od śmie­chu. Cza­sami Jes­sica za­cho­wuje się jak je­den z jego kum­pli.

Scho­dzi ręką ni­żej, za­czyna go pie­ścić, wą­cha jego ucho i de­li­kat­nie je sku­bie. Wie, że to zwy­kle działa.

Alex od­chyla głowę i wy­daje z sie­bie jęk, ale spo­gląda na ekran lap­topa i głę­boko wzdy­cha.

‒ Se­rio, mu­szę pra­co­wać.

‒ Ech! Żad­nej roz­rywki dla mnie. ‒ Ko­bieta po­chyla głowę, wy­dyma dolną wargę i idzie do kuchni.