Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedyś Alex Storm miał wszystko, o czym można zamarzyć ‒ mądrą i piękną żonę, dzieci w drodze i dobrze prosperującą firmę. Po latach bycia outsiderem, rozdartym między dwiema różnymi kulturami, w końcu ułożył sobie życie.
Okazuje się jednak, że przeznaczenie ma wobec niego inne plany. Urząd skarbowy zaczyna się go czepiać, firma popada w długi, a może nawet wkrótce zbankrutuje. Alex próbuje zdobyć szybko pieniądze w jedyny znany sobie sposób. Gra w pokera. Gdy jednak pewna partia wymyka się spod kontroli, zdesperowany mężczyzna wkracza na ścieżkę, którą normalnie nigdy nie chciałby podążać, i powoli, ale konsekwentnie dostosowuje się do surowego i okrutnego świata rządzonego przez mafię. Wmawia sobie, że to tylko na chwilę, ale tak naprawdę nadchodzi sztorm doskonały. Jego mianem określa się zbieg rzadko spotykanych okoliczności, które drastycznie pogarszają sytuację. U Aleksa także kilka wyjątkowo niefortunnych zdarzeń pociąga za sobą kolejne, wszystkie równie fatalne w skutkach.
„Sztorm doskonały” to pierwszy tom serii autorstwa szwedzkiego duetu pisarzy: Dana Buthlera i Leffe Grimwalkera. To również trzymający w napięciu thriller o człowieku, który musi walczyć z przeciwnościami losu, balansując na krawędzi życia i śmierci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 11 min
Tytuł oryginału: En perfekt storm
Przekład z języka szwedzkiego: Karolina Skiba
Copyright © Dan Buthler, Leffe Grimwalker, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Nils Olsson
Redakcja: Krzysztof Grzegorzewski
Korekta: Aneta Iwan
ISBN 978-87-0237-062-1
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Nie wydaje z siebie dźwięku, lecz z serca niemal wyrywa się jej krzyk. Cały dom wstrzymuje oddech, gdy kobieta powoli podnosi dziecko. Nigdy nie czuła się tak przerażona. To tak, jakby świat był migreną, a ucieczka – jedynym lekarstwem.
W powietrzu unosi się zapach burzy, a wichura wściekle wdziera się do środka. Co jakiś czas błyski piorunów rozświetlają dom, przez co musi być wyjątkowo ostrożna. Pod żadnym pozorem nie mogą jej zobaczyć.
– Chce mi się spać – mówi sennie mały, wiercąc się w jej ramionach.
Podała dziecku środki uspokajające. Musiała to zrobić, bo jak ją złapią, to zginie. Nie zamierza niczego zostawiać przypadkowi. Planowała to od miesięcy.
– Ciii. Już czas. Musimy iść, kochanie.
Dziecko przeciera oczy. Zarzuca jej ręce na szyję. Widać, że rozumie. Muszą być najciszej, jak się da. Bo inaczej rozpęta się piekło, które przesądzi o jej życiu lub śmierci.
Wszystko inne jest teraz bez znaczenia. Pod osłoną nocy trzeba dotrzeć do portu. Coraz rzadziej nie obawia się o swoje życie.
Od lat w jej świecie nie obowiązują właściwie żadne zasady. Z wyjątkiem tych ustanowionych przez niego. Dotarła tu jak we mgle. Wreszcie zabrała wszystko, co na pewno do niej należy. Teraz, jak na ironię, nie ma nic do stracenia.
Otwiera drzwi i przygotowuje się na najgorsze.
„Kurwa!”
Alex Storm przyrzekłby, że pokazując mu te kilka marnych tysięcy koron, konto bankowe śmieje mu się w twarz. Jutro musi wypłacić pensje. Dostają wynagrodzenie co dwa tygodnie, tak jak się tego domagali, gdy ich zatrudniał. Ma ich to zabezpieczyć, że w razie powrotu do nałogu nie wydadzą od razu całej miesięcznej pensji. Otrzymują wypłatę dziesiątego i dwudziestego piątego każdego miesiąca, a jutro jest dziesiąty maja.
Bierze szklankę z wodą i zbliża ją do ust, po czym zauważa, że jest pusta. Po raz siódmy tego ranka sprawdza skrzynkę mailową, ale nikt nie jest zainteresowany. Ani jednej wiadomości. Mimo że oferty sprzedaży samochodów zamieścił wszędzie, nawet na stronach zagranicznych.
„Psiakrew”.
Ogarnięty niepokojem bierze głęboki oddech. Ma wrażenie, jakby w jego klatce piersiowej trzepotał jakiś ptaszek, który w panice próbuje się stamtąd wydostać. Skrzydła uderzają mocno i szybko. Serce łomocze jak oszalałe, ptak agresywnie dziobie.
Mężczyzna zamyka oczy i skupia się na oddechu. Mocno ściska ołówek, aż ten się łamie. Próbuje powstrzymać atak, szuka sposobów na zdobycie stu tysięcy w ciągu dwudziestu czterech godzin, lecz wciąż wpada na to samo rozwiązanie. Przyrzekł jednak Jessice, swojej żonie, że nigdy więcej tego nie zrobi.
„Sęk w tym, że jestem dobry w te klocki…”
W jakiś sposób musi znaleźć rozwiązanie, które nie oznacza złamania obietnicy. Tak czy inaczej musi zdobyć pieniądze. Ze względu na Benitę i Joppego. To na nim spoczywa odpowiedzialność. Bez niego mogliby znowu stoczyć się na dno, z którego wcześniej ich wyciągnął. To jego pracownicy i mu ufają. Mają rachunki do zapłacenia i jeśli Alex nie znajdzie rozwiązania, mogą znowu upaść. Przyjaciół się nie zawodzi.
Benita na pewno dałaby sobie radę, ale Joppe jest słabszy psychicznie. Potrzebuje pracy, by nie zawładnął nim wewnętrzny mrok. Alex dobrze wie, jak szybko mrok może przejąć kontrolę nad człowiekiem.
Poza tym… jeśli nie będzie mógł wypłacić sobie pensji, sytuacja w domu również stanie się kiepska. Jessica jest w zaawansowanej ciąży, a budżet domowy już nadwyrężony.
Alex dzwoni do klientów. Odrzucają oferty, jeden po drugim. Nikt nie jest zainteresowany żadnym z jego ekskluzywnych aut, każdy chce czegoś innego, samochodów, których nawet nie można dostać w Szwecji. Albo oferują zdecydowanie za mało pieniędzy. Alex przeklina się za to, że nie starał się bardziej, że nie podejmował bardziej agresywnych działań. Zamiast tego znów w ostatniej chwili próbuje ratować firmę, siebie i pracowników.
Po przeanalizowaniu wszystkich możliwości wzdycha, a jego ciało staje się niesłychanie ciężkie. Mały ptaszek jest coraz bardziej ożywiony i domaga się uwagi. Alex próbuje myśleć o czymś innym, jednocześnie szukając papierowej torby, która pomogłaby mu oddychać.
Zastanawia się, czy nie powinien porządnie obniżyć cen samochodów, tylko po to, by uzbierać pieniądze na przetrwanie tego miesiąca. Ale wtedy cały biznes upadnie jeszcze szybciej, aż w końcu Alex dostanie po dupie i będzie zmuszony ogłosić bankructwo.
Nie widzi innego rozwiązania, musi postawić wszystko na jedną kartę. Musi zrobić to, czego obiecał już nigdy nie robić.
– Cholerny brzuch – wzdycha Jessica i przekręca się ponownie na drugą stronę.
Zawsze spała na brzuchu, z rękami po bokach i dłońmi obróconymi wnętrzem do góry. Ale teraz, gdy jest wielkości piłki lekarskiej, a w środku zabawa w berka trwa w najlepsze, to raczej niemożliwe. I to przez całą noc.
Wstaje i patrzy przez okno. Jest dziesiąta, chłodny majowy wieczór. Mieszkają w domu jednorodzinnym na Flåhackebacken w Tyresö. Jessica traktuje go jako przystanek na drodze do kolejnego lokum. Chciałaby się przeprowadzić bliżej rodziców w Brevik i zamieszkać w ładniejszym domu, w okolicy, w której się wychowała. Dzielnica domów jednorodzinnych, gdzie teraz mieszkają, niczym się nie wyróżnia. Mniejsze i starsze parterowe murowane domy. Co weekend śmierdzi tu rozpałką do grilla i wszędzie widać typowych Svenssonów.
Jessica skręca się z bólu od kopnięcia w brzuchu. Wypiła herbatę rumiankową, kładła na brzuchu chryzokolę i śpiewała kołysanki, gładząc napiętą skórę. To wszystko wina tej foliary Sussie. Ale co ma zrobić ciężarna kobieta, gdy nic innego nie pomaga? Jessica jest coraz bardziej zdesperowana i myśli o tym, żeby przynieść z kuchni nóż kuchenny i otworzyć nim sobie brzuch. Wszystko wydaje się lepsze od tego, co teraz przechodzi. Ile można znieść?
Miała dobre dzieciństwo w domu rządzonym przez matkę. Prawie zawsze dostawała najwyższe oceny, imprezowała z umiarem i nigdy nie zeszła na złą drogę. Ma wielu przyjaciół, ale tylko jedną najlepszą przyjaciółkę, która coś dla niej znaczy. Sussie. Buntowniczka, zawsze chodząca własnymi drogami, skrajne przeciwieństwo Jessiki. W zadziwiający sposób się uzupełniają, niczym yin i yang, i zawsze się wspierały, mimo że wybrały różne ścieżki życiowe.
Jessica tęskni za treningami. W kartonie na strychu schowane są wszystkie trofea i medale, które zdobyła w młodości. Wtedy całe jej życie było wyścigiem i pod wieloma względami nadal nim jest. Zawsze ciężko pracowała i zawsze wiedziała, czego chce. Nigdy nie ulegała niczemu ani nikomu, dopóki w jej życiu nie pojawił się Alex. Oni też są jak yin i yang. Mężczyzna jeszcze nie wrócił do domu i Jessica się zastanawia, czy jest w klubie pokerowym, czy w firmie. Ostatnio był cichszy niż zwykle. Owszem, uśmiecha się do niej, mówi miłe rzeczy, które poprawiają jej nastrój, ale dobrze go zna i ani trochę mu nie wierzy, gdy czasem zakłada tę maskę. Nawet porozkładał po domu karteczki z pięknymi, pełnymi miłości cytatami, ale mimo wszystko… Robi dla niej miłe rzeczy, wydaje się jednak nieobecny. Alex to Alex i w pewnym sensie sama jest sobie winna. Zakochała się przecież właśnie w jego mrocznym wnętrzu. Z pewnością mógłby być niebezpieczny, jeśli tylko by zechciał, ale jej tego nie pokazuje. Dręczą go demony przeszłości. Jessica zdaje sobie sprawę, że nie miał w życiu lekko. Ale teraz powinien być przy niej. Od kiedy jest w ciąży, nienawidzi zostawać sama.
Wstaje i idzie do kuchni. Trąca jabłka kupione przez Aleksa, oczywiście nie te, które ona lubi. I to dwa kilo, tak na wszelki wypadek. Nie sprostał zadaniu, mimo że dała mu kartkę. Ale za to na pewno pamięta, jakie lody sam lubi najbardziej.
„Wino…”
Jessica patrzy na butelki, na których w ciągu ostatnich kilku miesięcy zebrał się kurz, i ma ochotę wypić je wszystkie. Ale w tym pieprzonym kraju już tak nie można, o nie. Ma być bezalkoholowo i cholernie nudno. Zasługuje na drinka i obiecała sobie, że zaraz po porodzie wyjedzie na weekend z przyjaciółkami. Nie może się doczekać, aż zniknie jej brzuch. Zasługuje na oderwanie się od codzienności i wypicie morza wina z przyjaciółkami. Na to, by najzwyczajniej w świecie zapomnieć o niemowlętach, brzuchach, butelkach do karmienia i górze pieluch, które ma przed oczami. Z dala od Aleksa, który ostatnio wkurzał ją bardziej niż zwykle. Najlepiej na cały tydzień, bez zasięgu. Ale najważniejsze jest wino. I ser z niepasteryzowanego mleka. I szynka parmeńska. I wino.
W komórce słychać dźwięk przychodzącej wiadomości i kiedy ją odczytuje, zbiera jej się na płacz.
Alex Storm siedzi z dwiema piątkami w ręku i wie, że prawdopodobnie wygra to rozdanie.
Znajduje się w dość zapuszczonym budynku przemysłowym, a kasyno mieści się w części biurowej po nieudolnej próbie odremontowania, dlatego niezbyt da się tu poczuć atmosferę prawdziwego domu hazardu. Równie dobrze można by grać w czyimś garażu. Za biurkiem, które jest kasą, gdzie wymienia się pieniądze na żetony, siedzi Annika, kobieta bez przyszłości. Stoją tu trzy wysłużone stoły do pokera z nadrukami kasyna Cherry i nikt nie przejmuje się smętnie ubrudzonymi obrusami. Wilgotne pierścienie od szklanek, ślady przypaleń od papierosów i gdzieniegdzie jakieś inne plamy, lepiej nie wiedzieć od czego. Pachnie tu stęchlizną, a ściany zdobią tandetne plakaty z gwiazdami pokera. To z pewnością nie miejsce na randkę.
Piątki, które ma w ręce, i ta jedna na stole tworzą razem trójkę, a w tym towarzystwie to twarda waluta. Ośmiu mężczyzn w różnym wieku gra w No Limit Texas Hold’em i panuje między nimi miła atmosfera, mimo że postawili na szali swoje pieniądze i autorytet. Choć tak naprawdę większość z nich wiedzie nudne, samotne życie i pragnie towarzystwa.
Sebastian, jeden z tych, którzy stale tracą na graniu pieniądze, ale myślą, że to przez pecha, rzuca dwie karty i pasuje, gdy przychodzi jego kolej, a potem jak zwykle nawija dalej. Coś o tym, że chciałby przelecieć laski, z którymi nigdy nie odważyłby się porozmawiać w prawdziwym życiu. I że gwałt może być dobrą rzeczą, że przecież wszystkie dziewczyny to kręci.
Sebastian to typ, którego masz ochotę pobić, aż będzie wyglądał jak po wypadku drogowym, ale zdajesz sobie sprawę, że ktoś inny cię ubiegł…
Po drugiej stronie stołu siedzi Ali, człowiek, który miał pecha przy rozdawaniu DNA. Odstające uszy, blisko osadzone oczy. Czasem wygrywa, czasem przegrywa. Alex podejrzewa, że kasyno to jedyne miejsce, gdzie rzeczywiście jest mile widziany, i że nie rozumie, że chodzi jedynie o jego pieniądze. Że nikt z siedzących przy stole nie poszedłby z nim na piwo.
Alex lubi niektórych grających tu ludzi, choć większość z nich ma swoje dziwactwa.
Ali zaczyna robić sobie jaja z mężczyzny, który jest tu po raz pierwszy. Mówi szwedzkim z przedmieścia i udaje zbira. Facet, z którym zadziera, wygląda na przerażonego, najwyraźniej takie kluby jak ten to dla niego nowość.
– Daruj sobie, Ali – mówi Storm, a Ali wydyma usta jak nadąsany pięciolatek.
– Nigdy nie pozwalasz mi się zabawić. – Podnosi wzrok i spogląda na nowego gościa. – Czy jednak mogę?
– Nie przejmuj się Alim. On tylko tak wygląda. W rzeczywistości jest fotografem i robi zdjęcia, głównie warzywom i potrawom. A może wzbiłeś się na wyższy poziom i fotografujesz też ludzi?
– Co jest, kurwa?! Bo spieprzysz mi reputację, ziom. Tak naprawdę to robię zdjęcia samochodom i mam za to cholernie dużo hajsu. Mucho. – Ali zaciera ręce.
– Alex – przedstawia się Storm, wyciągając rękę do nowego.
– Jonathan, ale mówią na mnie Nalle.
Podają sobie ręce, a wtedy Ali wybucha śmiechem i kręci głową.
Dziś po raz pierwszy do klubu zawitał jego właściciel. Choć Alex bywał tu wielokrotnie, nigdy wcześniej go nie spotkał. Mężczyzna ma na imię Oleg. Co ciekawe, stawka w grze nigdy nie była tak wysoka jak dziś. Storm zastanawia się przez chwilę, czy ma to związek z pojawieniem się Olega, czy raczej chodzi o to, że ten nowy koleś, facet po trzydziestce, gra tak agresywnie.
Spogląda na kalafiorowate uszy Olega, niepodważalny dowód, że dużą część jego życia stanowiły sztuki walki. Chrząstki zostały tak zniekształcone, że faktycznie przypominają wyglądem kalafiora. Typowy uraz zapaśnika. Alex domyśla się, że Oleg trenował sambo, rosyjską sztukę walki.
Zazwyczaj Alex nie lubi grać na tak duże sumy, ale dzisiaj są tu amatorzy – jego dwie ulubione rybki – i po nieco ponad trzech godzinach jest około trzydziestu tysięcy na plusie. Na pokrycie pensji potrzebuje co najmniej dziewięćdziesięciu.
Podejrzewa, że nie jest tak bogaty jak pozostali gracze – albo przynajmniej jak udają, że są – i dlatego czuje się szczególnie podekscytowany. Ma więcej do stracenia, ale jak to w życiu bywa, również więcej do zyskania.
Zaschło mu w ustach, więc bierze łyk wody Ramlösa. Niektórzy gracze piją alkohol, ale on nigdy za tym nie przepadał. Boi się, że się upije i straci nad sobą kontrolę, a poza tym zwykle po piciu przez tydzień męczy go kac.
Przychodzą tu całkiem zwyczajni ludzie, którzy w ten czy inny sposób zarabiają zupełnie niezłe pieniądze, ale nie chcą się z nimi obnosić. To nielegalny klub, a więc i brudna forsa na stole. To główny powód, dla którego nie siedzą w Casino Cosmopol. Takich gości bynajmniej nie pociąga państwowe kasyno z weryfikacją tożsamości, kamerami i ciągłym ryzykiem kontaktu z policją. Wcześniej w ciągu dnia Aleksowi udało się sprzedać pontiaca firebirda, za którego dostał całkiem niezłe pieniądze. Trzydzieści tysięcy zysku, formalnie rzecz biorąc to pieniądze firmy, ale teraz zarówno one, jak i wygrana dzisiejszego wieczoru znalazły się na stole. Gdyby Jessica się o tym dowiedziała, Storm przez rok musiałby spać na kanapie. Co najmniej rok. Jest jednak dość wygodna, więc nie byłoby najgorzej.
Pitbull kładzie głowę na kolanach Aleksa i domaga się pieszczot, a Alex z przyjemnością to robi. Gdyby mógł decydować, mieliby z Jessicą właśnie takiego psa zamiast tej jej Mimozy. Za każdym razem, gdy zabiera rękę, pitbull go trąca, by głaskał go dalej. Nie wie nawet, czyj to pies, ale wydaje mu się, że mieszka w klubie hazardowym, bo zawsze tu jest. Myśli, żeby zabrać go ze sobą do domu. To mogłoby być ciekawe.
Większość osób przy stole to rodowici Szwedzi, z wyjątkiem Alego, Olega i Aleksa. Jak zwykle czuje się wyobcowany. Będąc pół-Szwedem, pół-Chińczykiem, nigdzie nie zapuścił korzeni na tyle głęboko, by gdziekolwiek czuć się jak u siebie. Zawsze żył w poczuciu, że inni ludzie nie mają wątpliwości co do swojego pochodzenia. Że pasują do miejsca, w którym się znajdują, i do tego, co robią. I że on nigdy tak nie miał. Dopóki nie poznał Jessiki. To ona jest dla niego oparciem w momentach załamania. Niestety nie pomaga mu to w znalezieniu własnej tożsamości. Trudno mu to wyjaśnić. Może dlatego dobrze się czuje w towarzystwie innych zagubionych dusz, między innymi wśród tych, którzy grają w nielegalnych klubach. Daje mu to poczucie, że jest trochę lepszy od nich.
Alex oddycha spokojnie, by nie pokazać, że się denerwuje. Gdyby nie chodziło o pensje i gdyby miał dużo pieniędzy, to by się aż tak nie stresował. Wszystko zależy od ostatniej karty, river, którą krupier zaraz odwróci na pokrytym zielonym filcem stole. W puli jest nieco ponad sto tysięcy. Oleg od pierwszego rozdania obstawiał wysoko, zapewne, by pozbyć się jak najszybciej rywali, ale taka taktyka działa rzadko, gdy gra się z tak kiepskimi przeciwnikami. Alex zaryzykował i zobaczył flopa, ponieważ ma najlepsze karty w tym rozdaniu i dzięki temu, zanim zadecyduje o tym, co zrobi, wie, jak wszyscy zagrali.
Choć Storm nie zna Rosjanina, wystarczy mu to, co widział, by mieć pewność, że ten blond olbrzym ze złotym zębem, w workowatych dresach i spranej szarej koszulce z nadrukiem „Slayer”, ma w ręce dwa asy lub króle. Zostało ich trzech w grze o największą stawkę. Alex się denerwuje, ale nie może teraz zdjąć maski, którą przywdział. Musi nadal udawać, że się nie przejmuje. W pokerze bardziej chodzi o ludzi niż o karty. O umiejętność czytania przeciwników i dostrzegania ich strategii. Każde rozdanie to po części kwestia szczęścia, ale ostatecznie zawsze wygrywa bardziej doświadczony gracz. Co oczywiście pasuje Aleksowi, bo kto by chciał, żeby o grze decydował przypadek?
Trzeci z graczy, Sonny, uczulony na myślenie, najmłodszy przy stole, może już – albo dopiero, zależy, jak na to spojrzeć – dwudziestopięcioletni, wyjmuje porcję snusa na wieczko pudełka i po raz ósmy spogląda na swoje karty. Znak, że ma słabą rękę. Najprawdopodobniej przeszarżował z paroma damami lub waletami, a ponieważ karty na stole mu nie pomogły, powinien zdać sobie sprawę, że przegra.
Alex potrafi czytać ludzi, a raczej odczytywać ich słabości. Chyba dlatego tak dobrze mu wychodzi utrzymywanie się z kupna i sprzedaży samochodów. Ta umiejętność to także nieoceniony atut przy grze w pokera i jest całkiem pewien, że mężczyzna spasuje. Wystarczyło jedno wymowne spojrzenie Sonny’ego i okazuje się, że ma rację.
‒ Shit, pamiętam, jak postawiłem na…
‒ Błagam cię ‒ wzdycha znużony Alex.
‒ Mam przestać mówić czy co? To chyba wolny kraj, no nie?
Sebastian szybko rzuca okiem na Olega, który kręci głową.
‒ Nie, nie ‒ odpowiada Alex. ‒ Śmiało, mów dalej, prędzej czy później na pewno wyjdzie z twoich ust coś inteligentnego.
Pozostali się śmieją i napięta atmosfera trochę się rozluźnia.
‒ Czy właśnie powiedziałeś, że jestem głupi?
Sebastian, z grubym złotym łańcuchem na szyi, uważa się za podmiejskiego gangstera i napina mięśnie.
‒ Nie jesteś głupi ‒ mówi Alex i się uśmiecha ‒ tylko myślenie przynosi ci pecha.
Pozostali znów się śmieją, a Storm bawi się zielonym żetonem. W zasadzie chciałby, żeby Sebastian mu przywalił, ma jednak nadzieję, że tego nie zrobi. Nie tutaj i nie teraz. Alex obiecał siostrze, że nigdy więcej nie będzie się bił, a poza tym ma mocne karty w ręku. Ale nie mógł się powstrzymać – ma problem z takimi ludźmi jak Sebastian, którzy myślą, że wszystko może im ujść na sucho. Obstawia, że znęcał się w szkole nad innymi, a tacy goście rozumieją tylko jedno. Przemoc. Ale upłynęło dużo czasu i los takich jak on trzeba zostawić przeznaczeniu.
Sebastian podnosi się tak energicznie, że krzesło z głośnym szurnięciem leci do tyłu. Zaciska dłonie w pięści, ale powstrzymuje go chrząknięcie Olega. Podnosi krzesło i siada, wpatrując się w stół.
Aleksa ściska w gardle, ale nie zrzuca maski. Jak zawsze chce pokazać po sobie jak najmniej. Sebastianowi, ale przede wszystkim w grze. Prawie na pewno ma w tej chwili najsilniejsze karty, ale wciąż pozostaje jedna. Całkiem możliwe, że Oleg ma strita, na stole jest dwójka, czwórka, ta wspaniała piątka i ósemka. To tak zwana tęcza, czyli każda karta na stole jest w innym kolorze. Rosjanin może go pokonać tylko asem i trójką, co wydaje się mało prawdopodobne. Albo parą ósemek, ale to prawie wykluczone. Jeśli więc river nie jest asem, królem lub trójką, Alex zabierze do domu pulę o wartości połowy rocznej pensji.
Czuje dreszcz na plecach, a na skroni pojawia mu się kropla potu.
‒ Co masz? ‒ pyta Oleg z niewyraźnym uśmiechem, jednocześnie pobrzękując niewielkim stosem czerwonych żetonów o najwyższym nominale; każdy z nich jest wart pięć tysięcy.
To kolej Aleksa, a olbrzymowi zostało około czterdziestu tysięcy koron.
‒ Po to tu jesteśmy, żeby się dowiedzieć ‒ odpowiada. ‒ Ale to kosztuje.
Czuje się niezbyt komfortowo, zadzierając z kimś, kto podobno należy do mafii, ale to poker i obowiązują tu inne zasady. To niemożliwe, że źle zinterpretował sytuację lub żeby dał się zastraszyć i miał się teraz wycofać. Wszystko od tego zależy.
‒ Jestem pewien, że blefujesz, przecież limpowałeś…
‒ Skoro jesteś tego pewien, to chyba pozostaje tylko jedno… ‒ odzywa się Alex z szyderczym uśmiechem.
Dudnienie w głowie staje się coraz bardziej uporczywe. „Oddałbym wszystko za tabletkę przeciwbólową” ‒ myśli i wstrzymuje oddech. To jego szansa.
‒ Prawda ‒ odpowiada wytatuowany olbrzym. ‒ Wchodzę all in.
Po tych słowach przesuwa wszystkie pozostałe żetony na środek stołu i bierze łyk marnej whisky pitej w tym klubie. Nielegalny alkohol z importu.
Alex się nie przejmuje. Zawsze może być gorzej, a w tej chwili chodzi o to, żeby zarobić na pensje. Tylko ten jeden raz, potem będzie musiał przestać tu przychodzić.
„Znowu…”
Wygląda na to, że Oleg ma głęboko gdzieś pieniądze, że chce tylko wygrać lub blefować, stosując taktykę zastraszania, wchodząc do gry all in. Jeśli przegra, nie bardzo będzie wiedział, co zrobić. Wydaje mu się, że widzi w oczach Olega odrobinę niepewności.
‒ Sprawdzam.
Oleg nonszalancko rzuca odkryte karty na stół, a w mózgu Aleksa młot włącza ostatni, zabójczy bieg. Ten wariat zagrał jak ostatni głupek, asa karo i trójkę karo. Ma strita, więc już po Aleksie. Czuje się tak, jakby skakał w przepaść.
„Kurwa!”
Oleg się śmieje.
‒ Zawsze bardzo mi przyjemnie, kiedy do mojego skromnego klubu przychodzą nowi goście. Zwłaszcza gdy wracają do domu bez gotówki.
Powiedzieć, że Rosjanin potrafi wygrywać, byłoby grubą przesadą. Alex najchętniej by stąd uciekł i zwrócił tę gównianą tortillę, którą zjadł na obiad w drodze tutaj, ale nie da tej satysfakcji ani Olegowi, ani pozostałym. Nadchodzą kolejne rozdania, a okazanie teraz słabości miałoby wpływ na dalszą grę. Dlatego odwraca karty.
‒ Oczywiście. Trudno nie cieszyć się towarzystwem tak uprzejmego gospodarza. Nieźle, byłem pewien, że masz asy albo króle.
Krupier do tej pory spokojnie obserwował sytuację, ale teraz mówi:
– River…
Zrozpaczony niepowodzeniem Alex prawie zapomniał, że została jeszcze jedna karta, i gdy na stole pojawia się ósemka trefl, w ułamku sekundy się orientuje, że ta karta go ratuje.
Mówi na tyle beztroskim tonem, na ile pozwala mu na to przyspieszone tętno:
‒ No i właśnie, ratunek przyszedł przed podziałem puli.
Z niedowierzaniem zgarnia kupkę rozrzuconych żetonów i siada, by ułożyć je w schludne stosy. Dwaj mężczyźni przy stole patrzą po sobie, przebąkują, że jest późno, biorą kurtki i kierują się w stronę ciężkich metalowych drzwi.
Oleg nie odzywał się przez co najmniej pół minuty, ale teraz okrąża stół i kładzie gigantyczną dłoń na ramionach Aleksa. Ten niedźwiedź musi ważyć czterdzieści kilogramów więcej niż on.
‒ Cholera, co za ręka.
Oleg naciska mocniej, niż powinien, ale po jego oczach nic nie widać, więc uśmiech może być szczery.
‒ Po to się gra, inaczej człowiek nie czuje, że żyje. No, chyba że obciąga ci para ładnych bliźniaczek, ale to nie zdarza się zbyt często. Trudno to przebić. Robię sobie przerwę, potrzebuję papierosa.
Alex wolałby spieniężyć żetony i wrócić do domu, ale nie byłoby to dobrze widziane, więc zostaje jeszcze prawie dwie godziny. Gdy napięcie mija, wieczór mu się dłuży i przez resztę czasu gra bardzo ostrożnie. Za to siedząc w taksówce w drodze do Tyresö, czuje, że odzyskał energię do życia.
Alex Storm ma dwanaście lat i jest wkurzony. Zamierza zrobić coś, co jest jednocześnie wredne i dobre, i ma na to najlepszy plan na świecie. Mikael, jeden z najgorszych dzieciaków w szkole, ten z dziewiątej klasy, którego nie da się pobić, bo jest zbyt duży, nie przestaje się nad nim znęcać. Nie jest agresywny, ale gdy nikt nie patrzy, rzuca obraźliwe pomówienia i dokucza mu złośliwymi docinkami. Niemal zawsze wiąże się to z faktem, że Alex nie ma ojca.
Chłopak idzie pięć metrów za ojcem Mikaela. Mężczyzna ma na sobie długi jasny płaszcz i brzydką czarną czapkę z pomponem. Trochę kuleje, ale jest całkiem dobrze zbudowany.
Alex przygotował się starannie, poznał plan dnia ojca Mikaela i zamierza wyświadczyć jego synowi przysługę. Ma mały czarny notes, który nazywa księgą równowagi. Dostał go od mamy na Boże Narodzenie. Powiedziała mu, że za każdym razem, gdy wywinie coś głupiego, musi zrobić jedną dobrą rzecz. Bo w życiu trzeba zachować równowagę. Pisze więc w notesie niemal codziennie. Gdy zrobi coś głupiego, musi zrobić coś dobrego. Można też to odwrócić: gdy zrobi coś dobrego, musi zrobić coś złego. Tak sobie wmawia, mimo że mama nic na ten temat nie mówiła.
Ojciec Mikaela jest dupkiem, więc nic dziwnego, że Mikael jest taki, jaki jest. Alex widział, jak ojciec uderza Mikaela, nie mocno, to było jedno lekkie klepnięcie w tył głowy, ale właśnie takie uderzenia, te, które upokarzają, wyrządzają największe zło. Mikael dostał po głowie, bo spudłował do prawie pustej bramki. Potem ojciec wygłosił pełne pogardy kazanie o tym, jak złym piłkarzem jest Mikael. Że powinien mieć jeszcze jednego syna, który wiedziałby, jak się gra w piłkę nożną, a nie taką ciotę jak on. Co za niedorzeczność. Mikael jest najlepszym piłkarzem w całym Lidingö i prawdopodobnie w Sztokholmie, wszyscy myślą, że zostanie zawodowcem. Mikael uważa, że to żadna przyjemność grać w piłkę przy ojcu ‒ Alex widział to w jego oczach.
„Dwie pieczenie na jednym ogniu…”
Zrobi to właśnie dzisiaj i niewykluczone, że to, co zamierza podrzucić, nawet nie będzie kłamstwem. Widział, jak nauczycielka uśmiecha się do ojca Mikaela w ten specjalny sposób, łapczywie się w niego wpatrując. Że trochę za często się dotykają, by można było uznać to za stosowne. Poza tym Alex za nią nie przepada, bo gdy zgłasza się do odpowiedzi, ona nigdy go nie wybiera, jakby go nie lubiła. Bo jest dziwny i półkrwi. Wszystko, co związane z Aleksem, wydaje się niekompletne.
Chłopak siedzi na stacji i czeka, aż ojciec Mikaela skończy pracę. Dochodzi dziesiąta wieczorem. Mama Aleksa jest na imprezie i wróci do domu późno, więc Alex musi to zrobić teraz.
Pada śnieg, dlatego ludzie nie zwracają specjalnej uwagi na dwunastolatka, który o tak późnej porze jest jeszcze na dworze. Śledzi ojca Mikaela, idąc wzdłuż dworca, gdzie tłoczą się samochody, autobusy i ludzie. Ogromne płatki śniegu powoli spadają Aleksowi na język. To chyba najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widział. Z wyjątkiem Julii z jego klasy.
Alex wie, że w drodze do domu mężczyzna zatrzyma się w kiosku i jak zwykle kupi papierosy, a wtedy on zrobi to, co zamierza. Ćwiczył to już kilka razy. Choć do tej pory jedynie ocierał się o płaszcz mężczyzny i stamtąd wychodził.
Zbliżają się do kiosku. Alex wyjmuje z kieszeni karteczkę i stara się jej nie ściskać, by nie rozmazać najważniejszej części. Zdobył numer nauczycielki i odbił na kartce swoje usta wymalowane szminką pożyczoną od mamy. Próbował kilka razy, zanim było idealnie.
Kiedy ojciec Mikaela zajmuje miejsce w kolejce, chłopak ustawia się tuż za nim. Mężczyzna przeklina po cichu, spoglądając na zegarek.
„Teraz” ‒ postanawia w myślach Alex.
Wsuwa karteczkę do kieszeni płaszcza mężczyzny i odchodzi spokojnym krokiem. Jest pewien, że znajdzie ją matka Mikaela, bo to ona zajmuje się domem, sprząta i robi pranie. Wie o tym, bo wielokrotnie stał przed ich domem i ich obserwował. Nigdy nie wygląda na szczęśliwą, z wyjątkiem sytuacji, gdy są z Mikaelem sami. Wtedy jakby ożywają. Aleksa trochę to dziwi, ale domyśla się, że ma to związek z ojcem. Alex chce wyzwolić ją i Mikaela. Przynajmniej tak to widzi.
Mama powiedziała, że należy robić dobre rzeczy, że wszechświat nagradza ludzi, którzy są dobrzy, więc Alex czuje się jak anioł. Może kiedy Mikael nie będzie już miał taty, on i Alex zostaną najlepszymi przyjaciółmi…
Właśnie wtedy postanawia, że jeśli sam kiedyś zostanie ojcem, to będzie najlepszym tatą pod słońcem.
„Przepraszam. Nie zdążę wrócić do domu. Muszę znów jechać do pracy. Wkurza mnie to. Ale kocham cię ponad wszystko”.
„Ta, jasne”. Po przeczytaniu SMS-a, którego jej przysłał, wrzuca telefon do śmietnika w kuchni. Teraz jest już pewna, że grał do późna w pokera i pojechał z kasyna prosto do firmy. Myśli, że może mieć przed nią tajemnice, ale ona wie więcej, niż mu się wydaje.
Jest po północy, zaczyna się kolejny zwykły czwartek. Nienawidzi kłaść się do łóżka sama, mimo że tak naprawdę nie jest sama, biorąc pod uwagę życie, które w sobie nosi.
Włącza telewizor i Netflixa. Ma ochotę obejrzeć coś smutnego, by móc się wypłakać. Głównie dla własnego dobra. Już nie żyjesz… Brzmi obiecująco.
Obejrzenie wszystkich odcinków zajęło Jessice kilka godzin, a ten durny serial był zabawny, mimo że w dużej mierze dotyczył śmierci. I zabijania mężczyzn. Powiew świeżości. Gdyby tak Alex był multimilionerem, mogłaby go w jakiś sprytny sposób zabić, a potem zgarnąć spadek i ubezpieczenie na życie. Ale nie jest takim szczęściarzem. Pozwoli mu cierpieć. Zbyt mocno go kocha, by nie pozwolić mu cierpieć.
Kobieta ma wyrzuty sumienia. To zalewające jej ciało hormony powodują chaos w głowie. Nigdy nie skrzywdziłaby Aleksa. Oboje dobrze o tym wiedzą. Ona kocha jego, a on ją. Pasują do siebie idealnie. Najczęściej.
‒ Och, przestańcie ‒ mówi do swojego brzucha. ‒ Śpijcie już, bo inaczej… będzie szlaban czy coś. Albo… Ech.
Wyjmuje komórkę z kosza na śmieci i wysyła Sussie SMS, że nie chce być już w ciąży. Że Sussie ma do niej przyjść z nożem i jakimiś prochami, żeby od razu mogły to załatwić. Przyjaciółka, która chyba nigdy nie śpi, odpowiada niemal natychmiast i przesyła jej link do piosenki Always Look on the Bright Side of Life. Jessica zastanawia się, jakie leki bierze Sussie. Przydałoby jej się kilka opakowań właśnie teraz.
Wchodzi na Insta. Robi zdjęcie gigantycznego brzucha z profilu w lustrze i natychmiast je publikuje. Umieszcza jakiś fajny komentarz i wie, że dostanie co najmniej kilkaset lajków. Nienawidzi kłamać. W zasadzie chciałaby dodać wściekły post i wyrzygać całą prawdę o tym, jak się czuje w ciąży. Sprawić, by Alex poczuł wyrzuty sumienia, gdyby oczywiście miał Instagrama.
Siada w ogrodzie pod grubym kocem i czeka na wschód słońca. Ma nadzieję, że Alex wkrótce wróci do domu. Tęskni za nim…
Potem zasypia.
Jest czwartek rano, dziesiąty maja, dzień po rozgrywce w pokera, a Alex wciąż nie zmrużył oka. Włożył koperty z pensjami Benity i Joppego do pojemników na dokumenty. Na pewno się domyślą, że w tym miesiącu otrzymują wynagrodzenie na czarno. Poza tym dał im więcej pieniędzy, niż powinni dostać, głównie dlatego, że nie wie, czy będzie w stanie zapłacić im dwudziestego piątego.
Zapewne nie jest to dla nich idealna sytuacja, że w sprawie pensji muszą polegać na dyslektyku z dyskalkulią, ale się udało. Po raz kolejny.
Alex wertuje mały czarny notes, dzięki któremu – w zależności od tego, co w nim zapisze – czuje się raz lepiej, raz gorzej. Czterdziesty ósmy zapis plusów i minusów. Zachował wszystkie małe czarne notesy, w których opisał swoje uczynki. Leżą na poddaszu nad garażem i tylko się kurzą, ale pewnego dnia przejrzy je wszystkie.
Otwiera notes i po stronie z minusami wpisuje grę w pokera i to, że okłamał Jessicę, a po stronie z plusami pensje i premie oraz to, że wstawił się za Nallem, ale kłamstwo przeważa nad pozytywami. To nie był dobry dzień, musi wziąć się w garść.
Gdy rozlega się delikatne pukanie do drzwi, podnosi zmęczony wzrok i spogląda w ciemnobrązowe oczy, które wydają się smutne, jakby widziały w życiu za dużo. Należą do Benity Andersson, głównej księgowej w jego firmie samochodowej. Ma czterdzieści pięć lat, ale wygląda na dziesięć więcej. Jest byłą heroinistką, a Alex to jedyna osoba, która odważyła się ją zatrudnić. Z początku liczył głównie na to, że za niewielkie pieniądze pomoże mu prowadzić księgowość i ogarniać podatki oraz inne płatności, z którymi według wiecznie wygłodniałych sępów z rządu zalega. Szybko jednak się okazało, że była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjął. Benita to jego opoka. Nie tylko utrzymuje porządek, żeby wszystko działało, jak należy, ale jest także promykiem słońca w firmie. Co samo w sobie nie jest aż takie trudne, biorąc pod uwagę, że pracują tam tylko trzy osoby. Ale bez niej czułby się kompletnie zagubiony. Podobnie jest w przypadku Joppego, byłego pijaka, ale magika od silników. Alex dał mu szansę, a Joppe ją wykorzystał i ani razu nie spieprzył. Czasami szansa dana po raz tysięczny okazuje się właśnie tą, której się potrzebuje.
‒ Słuchaj, Alex… Nie chcę cię martwić, ale… ‒ Z jej pobrużdżonej twarzy bije niepokój.
‒ No właśnie widzę ‒ rzuca Storm na jednym wydechu. Czuje, jak tętno przyspiesza ze stresu.
‒ Czy masz firmową kasę na jakimś innym tajnym koncie?
‒ Ile potrzeba?
‒ W przyszłym tygodniu trzeba zapłacić faktury na trzydzieści osiem tysi. A poza tym spójrz, co właśnie przyszło.
Bierze od niej kartkę i gdy widzi logo Urzędu Skarbowego, tłumi dziecięce pragnienie, by ją spalić. Gdyby mafia była tak dobra w wyciąganiu pieniędzy od ludzi, już dawno kontrolowałaby cały glob.
‒ Nie zamierzasz przeczytać?
Benita bębni o drzwi długimi, akrylowymi paznokciami. Ma siwe, dość rzadkie włosy i gdybyś zobaczył ją na ulicy, wziąłbyś ją za ćpunkę i trzymał swoje rzeczy przy sobie.
‒ Nie możesz po prostu mi powiedzieć, czego chcą?
Alex opiera czoło o jasny drewniany blat i nie zważa na wibrujący telefon. Parę razy lekko uderza głową w biurko z Ikei i czuje, jak tętno mu przyspiesza. Nienawidzi pism, organów władzy, administracji i wszystkiego, co się z tym wiąże. Dysleksja utrudnia mu czytanie zwykłych dokumentów, ale gdy tylko patrzy na pismo z Urzędu Skarbowego, litery zaczynają tańczyć rave’a.
‒ Milion dwieście. Tyle chcą w ciągu dwudziestu ośmiu dni.
Alex czuje się tak, jakby nacierały na niego dwa byki i jeden uderzał go w klatkę piersiową, a drugi próbował stratować.
‒ Ja pierdolę. Możesz powtórzyć?
‒ Słyszałeś mnie, mój drogi.
‒ Chyba się przesłyszałem.
‒ Milion dwieście tysięcy koron. Teraz usłyszałeś?
‒ Czy wolno im to zrobić?
‒ Urząd Skarbowy może robić, co tylko zechce. To podatek, który trzeba zapłacić. Mówiłam ci to chyba z pięć razy w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Alex zamyka oczy. Benita ma zapewne rację, ale jak zwykle wyparł to z pamięci. Jego matka lubi powtarzać, że w życiu są trzy rzeczy, które szybko znikają: pieniądze, szczęście i lody. Mężczyzna chciałby zwinąć się w kłębek, zjeść trzy litry lodów i udawać, że ma pięć lat i nie musi brać na siebie żadnej odpowiedzialności. Nagle te nieco ponad sto tysięcy, które wczoraj wygrał w pokera, wydają mu się nic niewarte. Nawet nie chce myśleć o tym, co powie Jessica.
‒ Czy życie choć raz nie może być proste?
Benita się uśmiecha, ale nie wygląda na wesołą.
‒ Życie to dziwka, jak mawiał mój ojciec.
Właściwie powinien się zamknąć. Jeśli ktoś tu miał trudne życie, to właśnie Benita. Trochę mu wstyd, ale nic nie może poradzić na to, że uważa, że czasem jest do bani. Wcześniej bywało ciężko i zawsze jakoś sobie radził, ale teraz jest tego po prostu za dużo. Wszystkiego. Wygrana w pokera miała mu dać miesiąc bez zmartwień, zamiast tego jest bardziej spłukany niż jakiś bezdomny.
‒ Zdobędziesz tę kasę? ‒ Brwi Benity jeszcze nigdy się tak wysoko nie uniosły. Sztuczne rzęsy niemalże trzepoczą o sufit.
‒ Nie wiem, Benito. Musiałbym sprzedać jeden lub dwa samochody, a w tej chwili nie mam nikogo, kto umówiłby się chociaż na jazdę próbną ‒ mówi, patrząc w stół.
‒ Musisz uzbierać te pieniądze. W przeciwnym razie skarbówka może doprowadzić firmę do bankructwa, tobie i Jessice zabiorą dom, wszystko, co macie wartościowego, nie mówiąc o biznesie i samochodach, a ja i Joppe stracimy pracę.
‒ Bez presji.
‒ Na pewno coś wymyślisz. Zawsze tak jest.
Alex nasłuchuje, jak Benita idzie do swojego gabinetu. Zostawia go samego z wszystkimi jego obawami. Pogwizduje melodię z Kill Billa. Ależ ma chore poczucie humoru. Jej dawna bezdomność, narkomania i walka o przetrwanie każdej kolejnej godziny nie dają o sobie zapomnieć, teraz jednak jest dumna z tego, że zyskała kontrolę nad swoim życiem.
„Jak, do cholery, mam zdobyć milion…?”
Problem z prowadzeniem własnej działalności polega na tym, że często nie ma się kasy i czuje się tak, jakby się stało nad przepaścią. I to nie jest zwykła przepaść, a raczej Wielki Kanion.
Salon wystawowy jest świeżo po remoncie. Alex wszystko zrobił sam, by zaoszczędzić. Podłoga lśni, a reflektory sufitowe są idealnie symetrycznie umieszczone nad samochodami. Jest tam przytulny kącik z ekspresem do kawy dla klientów, miłe oświetlenie i miękkie fotele, żeby mogli się zrelaksować. W jasnej i przestronnej przestrzeni, na pomalowanej betonowej podłodze, stoją samochody, na ścianach wiszą obrazy samochodów i szczęśliwych rodzin, a biura mają przeszklone ściany od podłogi do sufitu. Akwarium, jak mawia Benita. W budynku znajduje się warsztat, którego nie widać z salonu.
Z głośników leci muzyka instrumentalna, „do windy”. Rodzaj muzyki, który według Aleksa działa na klienta relaksująco, co z kolei sprawia, że jest bardziej skłonny, by wybrać jeden z tych unikalnych samochodów, prawdziwe spełnienie marzeń. Alex sprowadza samochody z Europy, czasem z USA, a zanim zostaną wystawione w salonie, zleca Joppemu ich przegląd i naprawę. Nie da się wzbogacić na sprzedaży samochodów, ale właśnie tego chce Alex – małego i łatwego do kontrolowania biznesu, dającego mu większą swobodę w zarządzaniu godzinami pracy.
Co za pieprzony żart! Nie ma nad nim żadnej kontroli…
Roczne obroty firmy wynoszą około dwudziestu milionów koron, może dzięki temu wyciągnąć całkiem przyzwoitą pensję, utrzymać się na powierzchni i osiągać niewielki zysk. „Nie najgorzej jak na pół-Szweda z dysleksją i zaledwie średnim wykształceniem ekonomicznym” ‒ myśli Alex.
Jessice jednak to nie wystarcza i zawsze powtarza, że można wyciągnąć z tego biznesu więcej. A gdy już czasami dochodzi między nimi do kłótni, zawsze ma to związek z tym, że Alex nie chce, jak to ona ujmuje, „sprzedawać prawdziwych, nowych samochodów”. „Zaciągnij kredyt i się rozwijaj. Weź na siebie większą odpowiedzialność i zatrudnij więcej pracowników. Zostań dealerem jakiejś dużej marki”. Jednak Alex nie marzy o czymś takim, to raczej jego koszmar. Wyspecjalizował się w sprzedaży nieco bardziej nietypowych samochodów, najchętniej podróżowałby więcej i kupował lokalnie, ale jeszcze częstsza nieobecność w domu tylko pogorszyłaby sprawę. Zwłaszcza teraz, gdy będą mieć dziecko. Minus jest taki, że sprzedaje dość mało aut, ale kiedy już mu się uda, to zarabia dużo pieniędzy. Obecnie ma w salonie siedem samochodów, wszystkie z tych bardziej luksusowych. Jessica ma oczywiście rację, ale trudno.
‒ Alex. ‒ Benita znów stoi w drzwiach.
‒ W tej chwili nie mogę z tobą rozmawiać. ‒ Uderza znowu czołem o stół.
‒ Masz klienta w salonie. Wygląda na to, że ma pieniądze. Gapi się na audi jak na czekoladową fontannę.
Storm podnosi głowę, wystawia środkowy palec i język w stronę pisma ze skarbówki. Czasami zachowuje się jak pięciolatek, ale co mu tam. Jeśli uda mu się sprzedać samochód, to może wszystko się ułoży, zwłaszcza jeśli to będzie audi. Wszechświat daje i zabiera, a może, mimo wszystko, akurat dziś jest jeden z tych dobrych dni.
Idzie do pomieszczenia z samochodami i dostrzega mężczyznę w garniturze, białej koszuli, ale bez krawata, błyszczących czarnych butach i z drogim szalikiem owiniętym nieco niedbale wokół szyi. Wygląda, jakby wygrał w totka.
‒ Kabum ‒ szepcze do siebie Alex. Wszechświat się do niego uśmiecha, jak powiedziałaby Sussie.
Dopiero gdy mężczyzna odwraca się twarzą do niego, do Aleksa dociera, kto to jest. Oleg. Wygląda, jakby ktoś przepuścił go przez maszynę i wypluł zupełnie nowy klon. Klasa i styl zamiast smokingu w postaci dresu adidasa rodem z getta. Alex spostrzega, że spod garnituru nie wystają żadne tatuaże.
‒ Alex… Dzięki za wczoraj. Mimo że oskubałeś mnie ze wszystkiego w moim własnym klubie. ‒ Uśmiecha się szeroko i wyciąga olbrzymią rękę, którą jak imadłem ściska dłoń Aleksa. Złoty ząb błyska mu w ustach, po czym uśmiech znika z jego twarzy. Na prawej ręce Oleg nosi duży złoty sygnet z ogromnym rubinem. Mówi z lekkim rosyjskim akcentem, choć zaledwie wczoraj posługiwał się bezbłędnym szwedzkim. Jeszcze większy mężczyzna w garniturze, który stoi tuż przy wejściu, stara się – z powodzeniem – wyglądać jak rosyjski gangster i ochroniarz. Alex zastanawia się, czy ma przy sobie broń. Zapala mu się w głowie czerwona lampka, ale myśl o pieniądzach jest kusząca.
‒ Ja też dziękuję. Miałem szczęście. Jestem pewien, że następnym razem mnie ograsz. Ale co ty tu robisz, do cholery?
‒ Co ja robię w salonie samochodowym? Żartujesz sobie? ‒ Oleg śmieje się ochryple. Brzmi to tak, jakby za dużo palił. Zapach zbyt silnych perfum unosi się wokół niego niczym smog wokół Hongkongu. ‒ Po naszym wczorajszym spotkaniu dowiedziałem się przypadkiem, że masz samochód, który mi się podoba.
‒ O, to fajnie. Jesteś zainteresowany tym audi, tak?
Oleg kiwa twierdząco głową.
‒ Marzenie. W całej Szwecji jest tylko jedno takie auto na sprzedaż i wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy się dowiedziałem, że masz je u siebie w salonie.
Aleksowi nie podoba się ten inny sposób mówienia Olega. Jakby ubranie określało to, kim jest, jak mówi i jak się zachowuje. Jakby zmieniał maski. Storm przeciąga dłonią po karoserii.
‒ Audi R8 spyder. V10, kabriolet. Sportowy układ wydechowy. Sześćset dziesięć koni. Superszybka fura. Od zera do stu w trzy i sześć setnych sekundy. Ale pewnie już to wszystko wiesz.
Oleg przytakuje.
‒ Można powiedzieć, że samochody to moje hobby. Straciłem rachubę, ale w moich garażach już prawie nic się nie mieści. Choć R8 nigdy nie miałem. Ile za niego chcesz?
‒ Milion trzysta. I to jest cena dla kumpla od pokera.
Oleg spogląda na samochód i przekrzywia głowę. Robi sceptyczną minę.
‒ Mogę się nim przejechać?
Alex kiwa twierdząco głową, otwiera drzwi Rosjaninowi i już ma iść po kluczyki, ale Benita mu je podaje i puszcza szefowi oko. Alex się do niej uśmiecha – jest naprawdę superbohaterką. Niedbale rzuca kluczyki Olegowi, który natychmiast uruchamia samochód.
Zamyka oczy, lekko wciska gaz, demonstrując potworną moc silnika. Kiwa z satysfakcją głową.
‒ Dostaniesz równy milion. Zrobię przelew dziś, a jutro będziesz miał pieniądze na koncie. Umowa stoi?
‒ Zejdę do miliona dwustu, ale nic poniżej, bo będę stratny.
Oleg się śmieje i wyłącza silnik. Wysiada z niskiego samochodu zaskakująco sprawnie jak na mężczyznę jego wzrostu.
‒ Milion sto.
‒ Zgodzę się na milion sto pięćdziesiąt.
Rosjanin parska śmiechem.
‒ Czy znowu jesteśmy przy stole pokerowym, Alex?
‒ Nie gram w pokera o swoje samochody. Mam na to zbyt kiepskie marże. Nie jestem tak bogaty jak ty. Sam nigdy nie mógłbym sobie pozwolić na to auto.
Oleg kiwa głową i mówi:
‒ Dobrze, ale i tak musisz zejść trochę z ceny, milion sto i mamy to.
Storm może odetchnąć z ulgą. Będzie w stanie zapłacić podatki i jeszcze raz wyjdzie na prostą. A jak sprzeda kilka kolejnych samochodów, nadrobi straty. Na pewno nie zamierza ponownie znaleźć się w podobnej sytuacji.
Z udawaną niechęcią i uśmiechem na twarzy wyciąga rękę.
‒ Niech będzie! ‒ Alex wskazuje na przytulny kącik dla klientów. ‒ Chcesz coś? Kawy, wody, drożdżówkę?
‒ Poproszę kawę. Żadnych drożdżówek. Zaczynam się robić gruby. ‒ Oleg śmieje się i klepie po brzuchu.
Alex też się śmieje, a jego brzuch wypełnia spokój. Ma nieprawdopodobne szczęście, że mu się udało. Urząd skarbowy dostanie swoje pieniądze i wszystko znowu wróci do normy.
‒ Usiądź, a ja wydrukuję wszystkie dokumenty.
Kiedy wraca dwie minuty później, Oleg zajada drożdżówkę. Benita podała mu kawę i magicznym sposobem wcisnęła mu słodką bułkę.
Storm się uśmiecha i siada. Zastanawia się nad różnicą między Olegiem z wczoraj a Olegiem siedzącym u niego w salonie i dochodzi do wniosku, że coś w tym facecie sprawia, że chce trzymać się od niego z daleka. Nie chodzi tylko o to, że niewątpliwie jest mafiosem, ale czuje się nieswojo w towarzystwie człowieka, który potrafi całkowicie przeobrazić się w kogoś innego.
Oleg zapoznaje się z dokumentami, bierze do ust ostatni duży kawałek drożdżówki, ostentacyjnie siorbie kawę i odkłada umowę na mały stolik ze stali nierdzewnej i szkła.
‒ Tylko jedna rzecz.
Alex wierci się na krześle. „Żadnych numerów. Naprawdę potrzebuję pieniędzy”.
‒ Jak pewnie wiesz, prowadzę kilka biznesów, nie tylko ten mały klub hazardowy, który jest moim hobby. To nie może być mój prywatny samochód, musimy go zarejestrować na jedną z moich firm.
Wyciąga z kieszeni złożoną kartkę i podaje ją Aleksowi.
‒ Urząd Skarbowy, rozumiesz. Pieprzone żmije.
To pełnomocnictwo firmy budowlanej. Aleksowi wydaje się, że rozpoznaje jej nazwę.
‒ To żaden problem, dla mnie nie ma znaczenia, kto kupuje. Możesz odebrać samochód, gdy tylko pieniądze znajdą się na moim koncie. Albo, jak wolisz, możemy auto dostarczyć do ciebie. Bez dodatkowych opłat.
‒ Ech, obawiam się, że muszę zabrać je już dziś. Jadę w podróż służbową do mojego kraju rodzinnego, chciałbym zrobić wielkie wejście.
Oleg bębni palcami w stół, wydając z siebie pomruk niezadowolenia i zmienia ton – teraz brzmi jak człowiek, który nie znosi sprzeciwu.
‒ Dlatego chcę zabrać samochód od razu. W czym problem? Sugerujesz, że nie można mi wierzyć na słowo? Dostałeś pełnomocnictwo, zlecę księgowemu, by zrobił natychmiastowy przelew i wysłał potwierdzenie. Jeśli nie dostaniesz pieniędzy, to wiesz, gdzie mieszkam, i w ogóle. Wystarczy, że naślesz na mnie policję. ‒ Oleg śmieje się i odchyla do tyłu. ‒ Muszę mieć to auto dziś. Pochwaliłem się już wspólnikom i nie chcę się skompromitować przed ludźmi, z którymi robię interesy. Ty akurat powinieneś to rozumieć.
Alex najchętniej by mu się postawił, ale nie chce stracić takiej okazji. Od tego zależy wszystko.
‒ Jeśli się dogadamy, dam ci dwadzieścia pod stołem. W ramach podziękowania. ‒ Oleg wkłada rękę do kieszeni, po czym podaje Aleksowi zwitek banknotów pięćsetkoronowych. ‒ Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdybyśmy mogli to rozegrać w ten sposób. Wszyscy wygrywają, rozumiesz. ‒ Mruga do przeciwnika.
Aleksowi w ogóle nie podoba się ten układ, ale jeśli nie dojdzie do tej transakcji, wszystko szlag trafi. Pełnomocnictwo wydaje się standardowe, poza tym wie, że Oleg ma pieniądze. Prawdopodobnie dużo pieniędzy – nawet najgorszy gangster świata nie może źle zarabiać jako szef mafii. Poza tym nie mrugnął okiem, gdy przegrał pieniądze w pokera, a wręcz przeciwnie, wydawał się niemal rozbawiony.
‒ Możesz spojrzeć na to również w ten sposób: będę ci winien przysługę. Większość ludzi zdecydowanie wolałaby coś takiego niż to, żebym był niezadowolony.
Alex przeczuwa, co w świecie Olega jest rozumiane jako przysługa, i domyśla się, co może oznaczać jego niezadowolenie.
‒ Okej, zwykle nie robię takich rzeczy, ale skoro osobiście gwarantujesz, że pieniądze będą jutro na koncie…
‒ Będą.
Mężczyzna bierze komórkę, dzwoni do kogoś i rozmawia po rosyjsku. Storm słyszy słowo „milion”, w tym samym czasie Oleg wręcza mu szwedzkie prawo jazdy, mrugając i unosząc kciuk.
Alex widzi nazwisko Koppel na dokumencie Olega. Rosjanin kończy rozmowę.
‒ Zrobi przelew w ciągu minuty, a potem wyśle ci mailem potwierdzenie. Gdzie mam się podpisać?
‒ Koppel… To nie brzmi jak rosyjskie nazwisko.
Oleg potrząsa głową.
‒ Mój ojciec pochodzi z Estonii. Mama jest Rosjanką.
Alex rozpoznaje ten wyraz twarzy, który pojawia się na mikrosekundę. Oleg jest półkrwi, tak jak on. Sam też robił taką minę, gdy mówił o swoim pochodzeniu. Przez chwilę współczuje Olegowi, ale o tym nie wspomina.
‒ Podpisz tu i tu.
Alex wpisuje zmianę właściciela na stronie Szwedzkiej Agencji Transportu, a kiedy kończy, ma mieszane uczucia. Ale to pewnie jak zwykle tylko jego paranoja. Czasami Jessica nazywa go skorupką od jajka, zwłaszcza gdy się pokłócą, a w tym momencie niemal słyszy, jak pęka mu skóra.
Gdy samochód rusza w kierunku wyjazdu na teren przemysłowy, a potem znika, Storm czuje ćmiący niepokój. Ale co mógł zrobić? Jutro pójdzie do Benity z podniesionym czołem i poprosi ją o wpłacenie pieniędzy na konto podatkowe. W drodze do domu zamierza kupić kwiaty, ostrygi i bezalkoholowego szampana, by zaskoczyć Jessicę. Nie powie jej, że prawie zbankrutował. Nie chce jej niepotrzebnie niepokoić. Zdaje sobie też sprawę, że dzięki temu nie będzie się go czepiać. Przynajmniej nie o pieniądze. W ogóle nie chce, żeby na niego narzekała. Żeby znowu miała rację.
Wzywa Benitę i Joppego, idzie do lodówki i otwiera butelkę szampana.
‒ Powinniśmy to uczcić! Właśnie sprzedałem audi!
Gdy Alex Storm po raz trzeci postanawia się zabić, ma czternaście lat. Jest zima, a więc najlepsza pora roku, by popełnić samobójstwo, skacząc z mostu. Przeczytał o tym w jakiejś książce i dlatego stoi teraz na barierce i wpatruje się w zimną czarną wodę dwadzieścia pięć metrów niżej. Metal jest śliski. Trzyma się stalowego słupka, ale zaczyna tracić czucie w palcach. Jakie to ma zresztą znaczenie? Skoro i tak ma umrzeć.
Jest dwudziesty ósmy grudnia, dochodzi ósma wieczorem. Niedawno odbyła się premiera filmu Titanic i to przez niego Alex tu stoi. Zainspirował się nim, a poza tym jest niedziela, kilka dni po świętach. Innymi słowy, dobry dzień na śmierć.
Ścisk w gardle rośnie wraz z pragnieniem śmierci, gdy myśli o swoim gównianym życiu. O tym, jak nic nigdy nie układa się po jego myśli, jak los najwyraźniej uwielbia odbierać mu to, co każdy bierze za pewnik: ojca, miłość, przyjaciół, śmiech. Gdyby tylko miał najlepszego przyjaciela. Ale nikt go nie rozumie. Wszyscy się go boją lub go nienawidzą, bo jest półkrwi.
Alex bierze głęboki oddech. Podmuch wiatru porywa mu czapkę, która spada powoli, robi kilka salt, po czym znika w mroku nocy. Pieprzyć to. Tam, dokąd się wybiera, i tak nie będzie potrzebował czapki.
Zastanawia się, gdzie trafi. O ile niebo i piekło istnieją. Pewnie do piekła, tak brzydkiego jak on sam. Alex nie cierpi swoich azjatyckich rysów. Ma ochotę rozbić lustro za każdym razem, gdy widzi swoje odbicie. Czy mama nie mogła wybrać mu innego ojca? Takiego, który by go chciał? Ojciec powinien kochać swoje dziecko, a nie je porzucać, czyż nie? Tylko że Alex jest zbyt brzydki, by ktokolwiek go zechciał. Maria nawet to powiedziała: „Jesteś brzydki i odpychający i masz strasznie brzydkie oczy”. Do tego splunęła.
Dwa dni temu z nim zerwała, pewnie dlatego, że dokuczano jej ze względu na Aleksa, że jest skośnooki, że nie jest taki jak inni. Maria powiedziała, że ona nie ma takich oczu jak on. Wszystkie jej koleżanki to słyszały i śmiały się z niego. Alex wie, że nie zamierzała być złośliwa. Że to była gra, bo nie chciała, by ją dręczyli. Pozbyła się balastu, którym w tym przypadku był Alex. Jego pierwsza i ostatnia dziewczyna. Co on sobie właściwie myślał? Że ktoś go pokocha?
Czuje niewyobrażalny ból w klatce piersiowej i brzuchu. Mama, choć niechętnie, zabrała go wczoraj na pogotowie, bo leżał na podłodze, wijąc się z bólu. Lekarze nic nie znaleźli. Jakby był całkiem pusty i bezwartościowy.
Alex ponownie spogląda w dół. Woda wydaje się twarda. Wygląda, jakby tylko czekała, by przejąć jego ciało i nakarmić nim ryby. Jeśli nie zginie od uderzenia o powierzchnię wody, to utonie lub zamarznie. To bez znaczenia. Byleby szybko poszło.
Dość już tego, nie ma po co żyć. Nie ma korzeni. Matka wiecznie pracuje. Sam musi gotować dla siebie i siostry i jeść bez mamy. Prawie cały czas jest sam. Nie ma przyjaciela, z którym mógłby się spotkać, pośmiać… Cholera. Smuci go jedynie to, że zostawi siostrę Sarę, ale już nie ma siły.
„Do trzech razy sztuka…”
Pierwszy raz próbował się zabić na stacji kolejowej. Tuż przed przyjazdem pociągu pospiesznego, kiedy już zestawiał nogę z peronu w kierunku nadjeżdżającego pociągu, zatrzymał go starszy mężczyzna. Wciągnął go z powrotem i zaprowadził na ławkę. Rozmawiał z nim jak z normalnym człowiekiem. Chciał zabrać go do szpitala, ale Alex odmówił.
Tego dnia wrócił do domu z pewną nadzieją w sercu, ale wkrótce smutek i zwątpienie powróciły. Natrętne myśli, które ciągle mu podpowiadały, że inni wiedzą więcej, że mają całe piękne życie przed sobą. Nie tak jak on, wyobcowany i zawsze o krok do tyłu.
Za drugim razem skoczył z dachu szkoły, ale wylądował w krzakach, złamał rękę i to wszystko. Jeśli chodzi o samobójstwo, Alex jest w tym najgorszy na świecie. Nawet tego nie potrafi.
„Pieprzony frajer…”
Mama o niczym nie wie. Powiedział, że się przewrócił i uderzył ręką o duży kamień. Dostał lody i tylko jej imię pojawiło się na gipsie. Mama pewnie wie, że syn z nikim się nie przyjaźni, że zawsze trzyma się na uboczu, ale najwyraźniej go nie słucha. I nie widzi blizn po żyletce.
Powiedziała, że musi pracować, żeby mogli żyć, a Alex zdaje sobie sprawę, że to jego wina. Mama musi pracować, dlatego że on istnieje.
Tak naprawdę troszczy się o niego tylko jego młodsza siostra. Ale jest mała i nic nie rozumie. Poza tym jest słodka i wygląda normalnie. Nie ma obrzydliwie skośnych oczu, które sprawiają, że przypomina istotę z kosmosu. Inaczej niż Alex. Cingciong, żółtek, zbieracz ryżu lub jego faworyt: pieprzony bambus. Dzieci stają się wyjątkowo pomysłowe, gdy chcą być wredne. Trzeba im to oddać.
Alex tęskni za ojczymem, który zniknął. Nigdy nie mieszkali ze sobą jak rodzina, ale kiedy przebywali razem w Peru, przynajmniej widywali się tak często, że trochę ją przypominali. Niestety, kiedy przyszedł czas na kolejną przeprowadzkę, już tak się nie dało. Mama mówi, że nie miało to nic wspólnego z Aleksem, ale on wie swoje. Dlatego lepiej, żeby je zostawił, zanim mama z siostrą zostawią jego. Bo to pewnie tylko kwestia czasu.
Pamięta, jak kiedyś dyrektor szkoły zadzwonił i powiedział, że Alex prawie zabił jednego ucznia, mimo że tylko popchnął chłopaka, a ten stracił równowagę i spadł ze schodów. Wszyscy mu współczuli i chcieli się podpisać na gipsie. Po tej rozmowie mama strasznie płakała. Nie sądziła, że syn ją widzi, ale widział. Alex nie chce taki być, tak się po prostu dzieje. Chciałby jedynie, żeby dali mu spokój, chciałby mieć najlepszego przyjaciela i nie musieć słuchać…
Ślizga się na poręczy, ssie go w żołądku. Szybko oddycha, a serce mu wali, jakby się dokądś spieszyło. Zrobi to. Oderwie się od wszystkiego i niech się dzieje wola nieba. Czy skończy w piekle, czy nie, będzie to lepsze niż to gówniane życie.
„Raz…”
Zamyka oczy. Myśli, że musi oddychać pod wodą, żeby trafiła prosto do płuc. Słyszał, że utonięcie to najlepszy sposób na śmierć. Bez bólu, tylko opaść na dno, w ciemność wodnej głębiny.
„Dwa…”
Zastanawia się, czy mama będzie szczęśliwa. Oczywiście najpierw będzie smutna. Ale potem. Po pogrzebie i tak dalej poczuje się wolna, w sposób, jaki nigdy sam się nie czuł. Zasługuje na to.
‒ Kocham cię, mamusiu ‒ mówi cicho Alex, napinając się.
„Trzy…”
Robi krok w nieskończoność i spada.
Alex wyjątkowo źle spał. Śniło mu się, jak spadł z Västerbron, ale mimo to przeżył – jak zwykle miał pecha. Choć okazało się, że wyszło mu na dobre to, że nie zginął, bo inaczej nie poznałby Jessiki, która teraz jest w ciąży. Wpadł do wody, a potem obudził się na plaży wśród skał. Pożałował tego, co zrobił, gdy chłód niemal pozbawił go tchu. Jakimś cudem zawsze udawało mu się przeżyć.
Wpatruje się w zegar na ścianie. Jest za dwadzieścia ósma, piątek rano. Majowa pogoda jak zwykle ma rozdwojenie jaźni i nie może się zdecydować, czy będzie słonecznie, czy deszczowo. Późno położył się do łóżka, a Jessica wierciła się przez całą noc i z milion razy wstawała do toalety. Zapach ostryg staje się coraz intensywniejszy, więc wkłada muszle do osobnego worka, zawiązuje go szczelnie i kładzie przy drzwiach wejściowych. Wyrzuci go, gdy przestanie mżyć. Choć pewnie o nim zapomni. Siada przy stole, otwiera laptopa i sprawdza saldo na firmowym koncie.
Czterdzieści sześć tysięcy z hakiem, nierealnie daleko od miliona, który musi się wkrótce pojawić. Zdaje sobie sprawę, że nie będzie mógł normalnie myśleć ani oddychać, dopóki nie zobaczy pieniędzy za audi. Z drugiej strony, nie można ufać bankom, które jedynie w określonych porach dnia przelewają pieniądze klientów na konto, zwłaszcza jeśli są to duże kwoty. Czytał o systemie bankowym w Szwecji, że w porównaniu z innymi bankami na świecie jest przestarzały. Będzie musiał sprawdzić konto jeszcze raz o dziewiątej.
Czuje lekkie kłucie w klatce piersiowej. Dlaczego zgodził się oddać samochód przed zapłatą? Burczy mu w brzuchu, a kwas żołądkowy podchodzi do gardła. Jeśli został wystawiony do wiatru, to wszystko diabli wezmą. Nawet gdyby obniżył ceny za pozostałe samochody, które ma w firmie, nic to nie da. Oczywiście, dzięki temu mógłby zapłacić podatki, ale wtedy nie miałby za co kupić nowych aut, a konkurenci zorientowaliby się, że jest w tarapatach, przez co musiałby kupować drożej. Poza tym pensje trzeba wypłacać co miesiąc, więc musiałby ogłosić bankructwo, byłby też zmuszony poręczyć, że spłaci zobowiązania. Zostałby bez pracy i z długiem i prawdopodobnie nie obyłoby się bez sprzedaży domu. Musiałby poprosić o pomoc rodziców Jessiki, ludzi, u których zawsze wyczuwa nieskrywaną pogardę, ponieważ ich córka wyszła za mąż za niewykształconego sprzedawcę samochodów, zarabiającego mniej niż ona. Już wolałby zostać pochowany nago i umazany w miodzie w lesie deszczowym. W środku nocy.
„Ale ‒ z determinacją stwierdza w myślach ‒ pieniądze pojawią się o dziewiątej”. Oleg nie ma przecież powodu, by go oszukać. Na pewno dba o reputację.
Masuje mostek w miejscu, gdzie zgaga miesza się z początkami niepokoju. Zastanawia się, czy będzie mu dziś potrzebna papierowa torba do hiperwentylacji.
Alex i Jessica mieszkają w być może najbrzydszym domu w całym Tyresö. Kiedyś był otynkowany na biało, ale teraz ma kolor szarozielonych glonów i widać na nim pęknięcia. Remont elewacji kosztuje pół miliona, a oni nie mają takich pieniędzy. Niezbędna jest też renowacja dachu, podobnie jak piwnicy i strychu. Mieli je odnowić, ale Alex nie znalazł czasu ani funduszy, a na tak późnym etapie ciąży Jessica powinna mieć spokój i ciszę. W nocy prawie nie śpi i często jest w fatalnym nastroju. Alex stara się oczywiście nie pogarszać jej humoru, lecz nawet jeśli mu się powiedzie, to za każdym razem, gdy zrobi coś nie tak, jego małe zwycięstwa pozostają niedocenione. Niemal słyszy odgłos tłuczonego szkła, gdy znajdzie się niedaleko Jessiki, ale po prostu musi się z tym pogodzić. Nosi w sobie jego geny i to daje jej przyzwolenie na takie zachowanie. Więc tak naprawdę to jego wina.
Wczoraj najwyraźniej musiał kupić złą odmianę jabłek, bo zaczęła go ignorować. Pomyślał, że to dobry pomysł wziąć od razu dwa kilogramy, i teraz cała piwnica pachnie owocami.
Wyjmuje z lodówki butelkę wody. Jessica nie chce pić wody z kranu, która według niej zawiera zbyt dużo azotanów. Alex znów siada przy stole, podkręca słuchawki Marshalla na maksymalną głośność, googluje nazwę firmy budowlanej i wchodzi na jej stronę internetową. Zdjęcia wielkich, efektownych budynków i prezesa Andersa Gustafssona. Strona wygląda porządnie i Storm trochę się uspokaja. Oleg raczej nie mógł podrobić pełnomocnictwa tak dużej firmy. Przegląda informacje o przedsiębiorstwie, ale po chwili przestaje, bo przez dysleksję litery na ekranie zaczynają żyć własnym życiem. Wyćwiczył umiejętność czytania, ale nigdy całkowicie nie uwolni się od tego zaburzenia. Myśli o tym, jak dokuczano mu z tego powodu w szkole, jeszcze zanim go zdiagnozowano. Nauczyciele uważali, że jest nieco opóźniony w rozwoju, co sprawiało, że Alex czuł się jak idiota. Ciężko zliczyć, ile razy bił się z dręczącymi go kolegami; z czasem odpuścili, ponieważ ciosy Storma za bardzo bolały. No i jeszcze ten szczegół, że miał skośne oczy. Potem przenosili się z mamą do nowego miejsca, a w nowej szkole cały cykl zaczynał się od nowa. I tak w kółko. To naprawdę świetnie, gdy twoja matka pracuje w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Nie powinien jednak narzekać.
‒ Ale zbladłeś. Jesteś chory?
Jessica stoi w szlafroku, ale nawet z wystającym brzuchem jest wspaniała jak zawsze. Jej długie, ciemne włosy są upięte w niechlujny kok. Piękne oczy, obiecujące garnek złota na końcu tęczy, i ten jej nos, którym stale pociąga, a który on i tak uwielbia. Czasami się zastanawia, dlaczego za niego wyszła. Niby wie, że wiele osób uważa go za przystojnego. Jessica często to mówi, lecz sam jest innego zdania. Gdy patrzy w lustro, widzi gęste czarne włosy i prosty nos, ale głównie ‒ skośne oczy. Alex ma metr siedemdziesiąt pięć i jak na Azjatę jest wysoki, przede wszystkim jednak jest półkrwi. Gdziekolwiek się pojawia, ma wrażenie własnej inności, ale Jessica nigdy się tym nie przejmowała i powinna dostać za to medal. Bez niej czułby się jeszcze bardziej niepełny, bo to ona stanowi jedyną stałą w jego życiu. Ona i jego małe notesy.
Jessica trzyma rękę na brzuchu. Alex chciałby się do niej przytulić i powiedzieć jej o pieniądzach. Ale to niemożliwe. Nie chce jej martwić, a przede wszystkim rozczarować. Wkrótce rodzina się powiększy, ona musi czuć, że on robi to, co do niego należy. Przecież będzie najlepszym tatą na świecie i w ogóle.
‒ Skądże, jestem po prostu trochę zmęczony. Chyba nie udało ci się za bardzo pospać, co?
‒ Może ze dwie godziny. Jeśli kobiety uważają, że jedno dziecko to za dużo, powinny spróbować mieć trójkę w tym samym czasie. Mam wrażenie, że boksują i kopią w dwunastu kierunkach jednocześnie.
Alex ziewa, a Jessica wsadza mu palec do ust.
‒ Co ty robisz!
‒ Przepraszam, nie mogłam się oprzeć. To moja obsesja. ‒ Śmieje się i całuje go w policzek. ‒ Słuchaj, mógłbyś podjechać dzisiaj do sklepu z farbami? Tapeta już przyszła.
‒ Oczywiście ‒ przytakuje Alex, choć tak naprawdę chce mu się krzyczeć.
Jessica zrobiła specjalne zamówienie na tapetę do pokoju dziecięcego i Alex obiecał, że położy ją przed narodzinami dzieci. Oczywiście, że to zrobi, a wtedy ona zwróci mu uwagę, że jest krzywo, więc będzie musiał zaczynać od nowa.
‒ Ile kosztuje?
‒ Nie pamiętam dokładnie, jakieś sześć tysięcy.
„Sześć tysięcy…”
‒ Rany.
‒ Ej, byli tacy mili i tak naprawdę dali mi zniżkę. Moja mama zna właściciela. Trzeba też naprawić tę deskę na dachu. Od dwóch miesięcy obiecujesz, że to zrobisz. Zalanie to chyba ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy.
‒ Jasne. Naprawię to w weekend.
Jessica mówi dalej, ale on słyszy tylko stłumiony pomruk. Szumi mu w uszach i kręci mu się w głowie. Sześć tysięcy z hakiem, które to on musi zapłacić, bo ona kupiła nową lodówkę. Kolejny wydatek, na który nie ma pieniędzy.
‒ Skarbie ‒ mówi, przejeżdżając palcem po jego klatce piersiowej.
Alex natychmiast domyśla się, o co jej chodzi. Położna powiedziała, że seks może wywołać poród, a Jessica niczego bardziej nie pragnie.
‒ Nie, nie teraz, kochanie.
‒ No chodź, wiesz, że tego chcesz ‒ mówi, a Alex nie może powstrzymać się od śmiechu. Czasami Jessica zachowuje się jak jeden z jego kumpli.
Schodzi ręką niżej, zaczyna go pieścić, wącha jego ucho i delikatnie je skubie. Wie, że to zwykle działa.
Alex odchyla głowę i wydaje z siebie jęk, ale spogląda na ekran laptopa i głęboko wzdycha.
‒ Serio, muszę pracować.
‒ Ech! Żadnej rozrywki dla mnie. ‒ Kobieta pochyla głowę, wydyma dolną wargę i idzie do kuchni.