Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 343
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Babciu... Pierwszą książkę, która mnie zaciekawiła, dostałam od Ciebie. Swoją, pierwszą na papierze, dedykuję Tobie. Choć nie zdążyłaś jej przeczytać, jestem pewna, że jeszcze po nią sięgniesz. Specjalnie dla Ciebie ukryłam w niej kilka znaków, żebyś łatwiej nas znalazła.
Pierwszy był dźwięk. Niewyraźny i oddalony, choć lekki powiew wiatru mówił mi, że jego źródło powinno być tuż obok. Nie wyrwałam się gwałtownie z letargu, lecz stopniowo dochodziły do mnie kolejne strzępki powracającej rzeczywistości.
– Poruszyła palcami! Lis, sprawdź parametry! – Zniecierpliwiony ton Liama uderzył do najbardziej opornych komórek mojego mózgu, kiedy poczułam ciepły oddech przy skroni.
Wszystkie zmysły wyostrzyły się i skoncentrowały na dobrze mi znanym barytonie, jak gdyby były na niego zaprogramowane. Ten głos rozpoznałabym nawet z zaświatów. Tak dobrze go słyszeć… Powoli zaczęły dochodzić kolejne stłumione dźwięki, jakby wydobywały się z głębokiej studni.
Okej, uporządkujmy… Żyję – tak sądzę. Dziś mija więc dokładnie sto lat od ułożenia nas w komorach z nadzieją, że gdy się obudzimy, Ziemia będzie bezpieczna i zdatna do zamieszkania po wybuchu dwunastu tysięcy głowic atomowych. Zostało nas niewielu, bo ledwie trzystu osobom zapewniono ten luksus. W tym mnie, i wciąż budziło to we mnie okrutne poczucie winy.
– Dlaczego się nie wybudza? Azot uleciał całkowicie dziesięć minut temu, każdemu z nas wystarczyły góra dwie minuty!
Gdybym mogła teraz na niego spojrzeć, z pewnością zobaczyłabym, jak zamyka w pięściach te urocze, przydługie, kręcone blond włosy i zaciska mocno oczy, przy których tworzą się małe kurze łapki. Zawsze tak robił, gdy się denerwował.
– No, dalej, Księżniczko! Wróć do nas.
Mój przyjaciel nie był paranoikiem. Gdybym miała opisać go jednym zdaniem, powiedziałabym, że jest… nieziemsko przystojnym, opanowanym lekkoduchem. Dlatego teraz, wyczuwając tak wyraźne napięcie w jego głosie, zrozumiałam, że jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Wsłuchałam się w otoczenie, próbując wychwycić dźwięk uderzającego o żebra serca, bo w takiej sytuacji można by się spodziewać co najmniej tachykardii, jednak… nie działo się nic podobnego. Błoga cisza i spokój zawładnęły moim ciałem i umysłem.
Księżniczko…
Błagalny ton odbijał się echem w mojej głowie. Zwykle nazwanie mnie Księżniczką skutkowało szybkim dopasowaniem pięści do jego ramienia i kilkoma niecenzuralnymi słowami. Nie znosiłam, gdy mnie tak nazywał. Z jakiegoś powodu wywoływało to u mnie nieprzyjemny dreszcz, choć jestem pewna, że nigdy nie miał nic złego na myśli. Być może uświadamiało mi to, że wciąż widzi we mnie tę małą dziewczynkę z sąsiedztwa, którą trzeba się opiekować… Oboje byliśmy jedynakami, gdy więc, mając dziewięć lat, powiedział mi, że jestem dla niego „jak siostra z innej mamy” i zawsze będzie o mnie dbał, skakałam ze szczęścia. Mimo że byliśmy w tym samym wieku i chodziliśmy do jednej klasy, ochrzcił się mianem mojego starszego brata. Jak na tamten czas taki układ wydawał mi się całkiem atrakcyjny.
Opowiadałam zatem koleżankom, że mam starszego brata, którego mogą mi zazdrościć. Gdy tylko jacyś chłopcy mi dokuczali, Liam natychmiast stawał na wysokości zadania, skłaniając ich do publicznych przeprosin. Nigdy nikogo nie uderzył, bo nie miał ku temu okazji, i chyba tylko fakt, że nie pokazał dotąd swojej siły, sprawił, że ludzie się go bali. Mój przyjaciel nie skrzywdziłby nawet muchy, mimo że mógł wydawać się groźny. W tym przypadku pozory działały na jego korzyść – miał mocno zbudowaną sylwetkę i ludzie zwykle truchleli na jego widok. Niejednokrotnie w ramach przeprosin chłopcy przynosili mi polne kwiaty, błagając o wybaczenie. Może wstyd się przyznać, ale… uwielbiałam te momenty. Wkrótce jednak było ich coraz mniej, aż w końcu nikt mi nie dokuczał, obawiając się obciachu przed całą szkołą, bo… Cóż, ceremonie przeprosin musiały odbywać się z pompą. Z czasem zaczęło mi ich brakować i zdarzało się, że prowokowałam różne sytuacje, by Liam znów mógł zainterweniować. Chłopcy jednak zaczęli omijać mnie szerokim łukiem. Wówczas ja straciłam – i tak już liche – powodzenie, natomiast mój „starszy brat” zyskał na popularności wśród dziewcząt, nawet tych ze starszych klas. Wokół niego zaczęły pojawiać się ich całe wianuszki, wzdychające nad nim z zachwytem. Chryste, jak mnie irytował ten widok… Co było oczywiście całkowicie zrozumiałe, bo to był mój „starszy brat”. Niech inne dziewczyny poszukają sobie własnego.
Przez długi czas byłam pewna, że właśnie o to chodzi. Do momentu, w którym zobaczyłam, jak Lora z dwunastej klasy pcha swój długi jęzor do jego gardła na szkolnym parkingu, jak gdyby próbowała pobrać wymaz do testu na COVID-19. On, rzecz jasna, chętnie oddał „próbkę”. Nie rozumiał, dlaczego nie odezwałam się do niego słowem przez następne dwa tygodnie. Jeśli mam być szczera, to podejrzewam, że pewnie wciąż nie zna powodu. Nie wracaliśmy do tematu.
Dla niego zawsze byłam tylko rozpieszczoną smarkulą. Nigdy mi tego nie powiedział, ale i nie musiał, ponieważ doskonale wiedziałam, co ludzie o mnie myślą. Jedyna córeczka prezydenta Ameryki i jego pierwszej damy, dostawała wszystko pod nos prędzej, niż zdążyła sobie tego zażyczyć.
Odkąd pamiętam, tata zajmował odpowiedzialne polityczne stanowiska, najpierw będąc senatorem, następnie ministrem, a od dwóch kadencji przyszło mu pełnić urząd prezydenta. Ludzie go uwielbiali. Był dobrym człowiekiem, konsekwentnym i surowym, jeśli sytuacja tego wymagała, ale zawsze starał się podejmować decyzje jak najlepsze dla mieszkańców kraju.
Na samo wspomnienie rodziców poczułam silny ścisk w dołku… Nie miałam zbyt wiele czasu na oswojenie się ze stratą. Już dwa dni po ich śmierci zostałam ułożona w komorze i przez cały ten czas moja świadomość najwyraźniej nie funkcjonowała. Mogę więc uznać, że zostałam sierotą jakieś… trzy dni temu. Wykorzystując wciąż ospałe szare komórki, próbowałam ocenić swoje położenie.
Po kolei… Zanim znaleźliśmy się w komorach, staliśmy w podziemiach jako jedni z ostatnich i czekaliśmy na swoją kolej. Znów to cholerne ukłucie winy… Po raz kolejny status społeczny miał na tyle duże znaczenie, że nas, osoby wyższej rangi, zahibernowano dopiero po upewnieniu się, że z tymi pierwszymi wszystko poszło zgodnie z planem. Byliśmy zbyt cenni, by na nas eksperymentować. Choć osobiście nie miałam pojęcia, jaka jest moja wartość, kiedy prezydent nie żyje. Jego córka powinna chyba stracić na swej cenie… I nie miałabym nikomu za złe, gdyby potraktowano mnie jak zwykłego, szarego obywatela, bo na mnie nikt już nie czekał. Nawet Liam już na mnie nie czekał… Dosadnie uświadomił mi, że nie znaczę dla niego tyle, ile bym pragnęła. Nigdy nie godziłam się na segregację ludzi i czułam się okropnie, poddając się z tą myślą hibernacji na całe sto lat. Od tego czasu minęła wieczność, a ja odczuwam to tak, jak gdyby wszystko wydarzyło się przed chwilą. Sto lat… A mimo to zawód, jaki mi wtedy sprawiły jego słowa, nie zelżał choćby w najmniejszym stopniu. Najwyraźniej podczas hibernacji umysł zasypia wraz z podstawowymi funkcjami organizmu. Nigdy nie łączyło nas nic poza przyjaźnią, jednak w tamtych okolicznościach miałam nadzieję na… sama nie wiem na co. W jakikolwiek sposób by to zrobił, odrzucenie bolałoby samo w sobie.
Kiedy więc wyznałam mu wreszcie miłość, po ponad dekadzie wyjątkowej, pięknej więzi, w odpowiedzi zostałam brutalnie wyśmiana. Tym samym wyczerpały się we mnie wszelkie pokłady nadziei na coś więcej niż przyjaźń. Sposób, w jaki zareagował na moje słowa, nie wskazywał nawet na to, że w ogóle mnie lubi. Co mogłam zrobić? To, czego nauczyło mnie całe dzieciństwo i kariera ojca, którą wszyscy, chcąc nie chcąc, byliśmy obarczeni. Skinęłam bez emocji głową i ruszyłam w stronę swojej komory. Stoicki spokój i całkowite opanowanie. Zimna krew.
Brawo, Ava. Tatuś byłby dumny.
Okej… Dalej się nie budzę, ale nie panikuję. Wystarczy, że robi to Liam. Prychnęłam w duchu. Próbowałam zmusić umysł do odtworzenia snów z ostatniego wieku, bo wydawało mi się niemożliwe, by przez tak długi czas nie śnić absolutnie o niczym. Miałam w głowie jedną wielką pustkę, co bardziej mnie irytowało, niż martwiło. Wytężyłam zatem umysł, lecz ujrzałam jedynie bezdenną otchłań niczego. Sfrustrowana uznałam, że jeśli uspokoję oddech, zdenerwowanie powinno odpuścić.
Jesteś idiotką, Av… Ty nie oddychasz.
Oddaliłam się na kilkadziesiąt centymetrów od swojego bezwładnego ciała, skąd mogłam przyjrzeć się zmartwionym twarzom. Wróć… Drobna nadinterpretacja. Wszystkie one były nad wyraz obojętne, jak gdyby nie patrzyły właśnie na śmierć młodej dziewczyny, a co najwyżej na rozgrywający się turniej szachowy. Na względnie poruszonego wyglądał tylko Liam, choć pamięć podpowiadała mi mnóstwo sytuacji, w których okazywał większe przejęcie. Najwyraźniej mój stan, jakikolwiek on jest, nie zrobił na pozostałych zbyt mocnego wrażenia… Wiem, że nie oddycham, a moje serce nie bije. Przypuszczam, że nie żyję…
Kurwa mać.
No dobrze, może w tej właśnie chwili pozwolę sobie na delikatną panikę.
Ułożyłam się z powrotem w miejscu spoczywającego ciała, z naiwną nadzieją, że jeśli zakryję je duchem, jakimś cudem zmartwychwstanę. Skoncentrowałam się znów na ciemnej głębi umysłu, aż czerń w niektórych miejscach zaczęła się przejaśniać, a ciemnoszare barwy przeobrażały się w przepiękny pejzaż nasycany powoli żywymi, choć wciąż naturalnymi kolorami. Z tego obrazu zaczęły wyłaniać się sceny, które już po chwili przeskakiwały jak film wyświetlany w siedmiokrotnie przyspieszonym tempie, po czym zatrzymały się na kadrze najpiękniejszego odcienia szmaragdu. Długie, gęste, czarne rzęsy stanowiły jego idealną oprawę, a delikatne zmarszczki w kącikach oczu z pewnością utworzyły się w wyniku szczerego, ciepłego uśmiechu. Nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknych oczu. Nie wiem, do kogo one należały, ale jestem pewna, że nie mogłabym zapomnieć ich właściciela. Zaszkliły się nagle i pociemniały na tyle, że mogłam dostrzec w nich swoje odbicie – uśmiechałam się czule, z miłością. Moja twarz wyglądała inaczej… W ogóle nie przypominała mojej, jednak byłam pewna, że patrzę właśnie na siebie. Wyglądałam na szczęśliwą i przepełnioną taką miłością, jakiej dotąd nie było mi dane doświadczyć. Po chwili powieki zasłoniły źrenice, a gdy otworzyły się na nowo, w odbiciu nie zostało już nic przyjemnego. Na ten widok natychmiast zrobiło mi się zimno. Mnóstwo krwi i bólu na przerażonej twarzy, która nie należała do mnie, ale czułam, że jest moja. Umęczona i bezradna brunetka z dłuższymi włosami, o ciemnych, orzechowych oczach patrzyła na mnie przez zmrużone powieki. Z jej skroni sączyła się ciemna, niemal czarna krew. Wpatrywała się we mnie przez te ciepłe, pełne miłości, szmaragdowe oczy swoim pustym, martwym wzrokiem.
Płacz dziecka. Żałosny, przestraszony głos maleństwa dociera do wszystkich moich nerwów, wywołując wilgoć pod powiekami. Lament jest coraz głośniejszy, a ja wreszcie poczułam, jak moje serce zabiło i zaczęło pompować ostudzoną krew do żył, niemal wyskakując mi z piersi. Nadal nie mogłam oderwać wzroku od tych smutnych orzechowych oczu, z których płyną teraz łzy, a każda kolejna drąży osobliwą ranę w mojej duszy.
Powieki przymknęły się znów na moment i otworzyły na nowo, ociężale. Zimne, bez życia spojrzenie wywołało dreszcze na moim ciele, ukazując ostatni obraz – mikroskopijnych rozmiarów ważkę lądującą na maleńkiej rączce chłopca, który kwilił coraz ciszej, aż w końcu zamilkł. Ponad ciałem brunetki, zakrywającym przerażone dziecko, przez gęste, czarne chmury próbowało się przedrzeć słońce i znalazło w końcu wyjście, kreśląc sobie kilkoma promieniami drogę do miejsca, w którym owad trzepotał skrzydełkami.
Cholera, za jasno…
– Jest! Wróciła! – Krzyk Liama wyrwał mnie z miejsca, do którego przy zdrowych zmysłach nie powinnam chcieć wracać, a mimo to czułam, że właśnie tam powinnam być.
Otworzyłam oczy i natychmiast je zamknęłam. Co za idiota pomyślał, że idealnym światłem dla człowieka przebudzonego po stu latach głębokiego snu będzie kilkadziesiąt szpitalnych białych żarówek tuż nad jego głową?! Mrugając szybko, by oswoić się z jasnością, miałam wrażenie, że ktoś przystawia mi do twarzy stroboskop. Powoli łapałam ostrość widzenia i dopiero po kilku minutach, choć wciąż przez kolorowe plamki, udało mi się zobaczyć ich wszystkich: Liama, Berga i dwie obce kobiety, które wyglądały, jakby towarzyszyły zmartwychwstaniu, a nie przebudzeniu. Cóż – w zasadzie tak właśnie było.
– Szlag – zaklęłam cicho. – Boli mnie głowa.
Mój głos był tak ochrypły, że nawet mnie wydawał się obcy.
Przyjaciel ścisnął moją rękę i dopiero teraz uświadomiłam sobie, dlaczego to jego słyszałam najwyraźniej. Był tak blisko, że sporą częścią swego ciała praktycznie na mnie leżał.
Już otwierałam usta, by z niego zadrwić, ale jego zmartwiony wzrok i wspomnienie okoliczności, w jakich się rozstaliśmy, skutecznie zamknęły mi buzię.
– Cholera, Księżniczko… Wróciłaś. – Ułożył rozgrzane czoło na mojej zimnej dłoni i odetchnął głośno.
– No… Więcej nie piję – odpowiedziałam, siląc się na żartobliwy ton, na który nikt nie zareagował.
Kiepska publika.
Delikatnie obracając głową na boki, bo mięśnie były jeszcze niewiarygodnie spięte, kątem oka dostrzegłam nieruchome postacie z wlepionymi we mnie ślepiami.
Bez przesady… Nie był to aż taki suchar.
Liam zamrugał kilka razy i dopiero wtedy zauważyłam, że jego oczy błyszczą wilgocią. Otrząsnął się szybko i przybrał twardy wyraz twarzy, podobny do tego, który widziałam po raz ostatni.
Witamy z powrotem.
– Nie było cię, Księżniczko… – szepnął cicho, niemal niesłyszalnie.
Przeskakiwał wzrokiem po każdym milimetrze mojej twarzy, tak jakby chciał się upewnić, że rzeczywiście tu jestem, cała i zdrowa. Poza tymi przejętymi, błękitnymi oczami nie było po nim widać najmniejszej emocji. Nie umknęło to mojej uwadze, bo znałam go dobrze. Mogłabym nawet przysiąc, że lepiej niż siebie. Ja potrafiłam stać obok człowieka w agonii i nie pokazać po sobie, że jakkolwiek mnie to porusza – zostałam do tego doskonale wyszkolona. To, co się dzieje wówczas w środku, jest już inną sprawą.
Liam był przeciwieństwem mnie. Z niego mogłam czytać jak z otwartej księgi, zwłaszcza gdy w grę wchodziła czyjaś krzywda. Choć umiałam ukrywać uczucia, on zawsze twierdził, że zna mnie na wylot, i faktycznie, zwykle trafnie odczytywał, co się dzieje w moim wnętrzu. Poza oczywiście tymi sytuacjami, w których było to naprawdę potrzebne… Chociaż może to i lepiej.
– Nie było cię z nami całe dwadzieścia minut – wychrypiał w moją dłoń, nie patrząc na mnie.
– Z naukowego punktu widzenia funkcje życiowe po tak długim czasie… – wtrącił kobiecy, cienki głos, ale Liam szybko jej przerwał:
– Nie teraz, Lis – warknął agresywnie, uciszając obcą kobietę w kitlu, na co Berg przyjrzał mu się z zaciekawieniem. Tego również nie mogłam przeoczyć, nawet z zamglonym jeszcze umysłem.
Zawsze mimowolnie zwracałam uwagę na zachowania ludzi w otoczeniu i sposób, w jaki się komunikują, co mój przyjaciel nazywał „niepotrzebnym talentem przynoszącym same problemy”, bo i nie widział sensu zastanawiania się nad powodami stosowania takich czy innych gestów, mimiki lub tonu głosu. Mnie jednak zawsze to fascynowało i z biegiem lat, muszę przyznać, osiągnęłam poziom perfekcji.
– Synu… Czy jesteś pewien, że proces przeszedł pomyślnie? – zapytał przeciągle Berg, przewiercając go oczami w kolorze wyblakłego szmaragdu.
Kiedyś musiały być piękne, pomyślałam, wgapiając się w nie bezwiednie.
– Tak, z całą pewnością. – Liam wstał, a w miejscu, gdzie dotąd trzymał swoją dłoń, nagle zrobiło się zimno. Stanął przy mnie, patrząc przed siebie pustym wzrokiem, i odchrząknął. – Organizm zareagował trochę inaczej, ale wkrótce dojdzie do siebie. Najgorsze za nami.
– Tak… – Berg z zamysłem postukał pożółkłym od papierosów palcem po siwej brodzie. – To się jeszcze okaże, ale na to liczę. Deszcz pada, Synu.
– Oczywiście – wymamrotał, a senator skinął głową, jednak nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie znalazłam ani jednego okna, przez które można by ocenić pogodę. Zdołałam tylko zmarszczyć brwi, nim całkowicie wycieńczona ponownie zapadłam w sen.
Gdziekolwiek właśnie się znalazłam, było mi dobrze. Pod sobą miałam miękkie łóżko, a na małym stoliku przy oknie delikatnie migotał płomień świecy w okrągłym szkle, co nadawało całemu pomieszczeniu ciepły, domowy klimat.
Znajomy zapach mięty i cytrusów dotarł do moich nozdrzy, stąd miałam pewność, że gdzieś obok był Liam. Obróciłam głowę w stronę drzwi wejściowych i dostrzegłam go, wyciągniętego na fotelu, z nogami na moim łóżku. Przyglądałam się jego zamkniętym powiekom i lekko rozchylonym ustom. Nie potrafię zliczyć, ile razy zerkałam na nie ukradkiem z obawą, że zostanę przyłapana na gorącym uczynku, a dziś po raz pierwszy mogę poświęcić im należytą uwagę. Nie żebym wciąż miała wobec nich jakieś plany…
Nie po tym, co mi powiedział. Mimo to grzechem byłoby przepuścić taką okazję. Złote loki niedbale opadały mu na czoło, co bynajmniej nie odbierało mu uroku. Nie miał na sobie koszulki, jedynie spodnie od piżamy w szarą kratę, mogłam więc do woli korzystać z nieczęstej możliwości poznawania go w sposób, jaki interesował mnie od dawna i do jakiego nigdy nie zostanę zaproszona. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała miarowo w rytm spokojnego snu, a światło rzucane przez lampę za fotelem dodało całemu widokowi majestatycznego uroku.
Majestatyczny?! Chryste, Av, skarciłam się w duchu. Opadając na poduszki, uznałam, że nastał odpowiedni moment na pogodzenie się z rzeczywistością. To inny świat. Ten, na który czekaliśmy i który był naszą ostatnią nadzieją. Skoro oboje oddychamy, mogę chyba bezpiecznie uznać, że nam się udało. A przynajmniej chciałam w to wierzyć.
– Obudziłaś się – rzucił i natychmiast znalazł się przy moim boku. – Boże, tak się bałem – wyszeptał z przejęciem, a ja poczułam skrępowanie i niewytłumaczalne ukłucie winy.
– Liam… Co się ze mną działo? – spytałam i przesunęłam się nieznacznie, by w możliwie swobodny sposób stworzyć między nami dystans.
– Av, przeraziłaś mnie na śmierć – wypowiedział moje imię, co robił tylko w dwóch przypadkach: kiedy nabroiłam lub gdy działo się coś złego. – Wszyscy wybudziliśmy się w moment po otwarciu komory, ale ty… Ty przez długi czas nie dawałaś znaku życia. Czujniki szalały, aż w końcu zawyły i… Chryste… – Położył swoją głowę na moim policzku i poczułam, jak wstrząsa nim dreszcz. – Zupełnie tego nie przewidziałem. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że mogę cię stracić… Byłaś martwa, Księżniczko. Naprawdę myślałem, że cię zabiłem – wyrzucił z siebie zachrypłym głosem, moszcząc głowę na moim brzuchu, i uścisnął mnie mocno.
– Liam… – Poruszyłam się, przenosząc ciężar ciała na łokcie. Z jakiegoś powodu źle ono reagowało na ten bliski kontakt, choć dotąd nie przebieraliśmy w przyjacielskich czułościach. Uznałam, że to wynik urażonej dumy. – Nie byłeś odpowiedzialny za nic, co się ze mną działo. Każdy organizm może inaczej zareagować na hibernację. Wiedzieliśmy o tym wszyscy i świadomie podjęliśmy ryzyko, by się ratować. Tak jakby… nie było wyboru – stwierdziłam rzeczowo i zgodnie z prawdą.
Moje serce wciąż pękało na wspomnienie jego gorzkich słów, ale teraz liczyło się tylko to, że żyjemy. Na samą myśl, że naprawdę odeszłam z tego świata, zadrżałam. Liam powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie ostrożnie.
– Tak… Nie było wyboru… – odpowiedział ciężko i utkwił nieobecny wzrok gdzieś nade mną. Znów potrząsnął głową, jakby wracał z bardzo dalekich, nieprzyjemnych myśli.
– Eee… okej, a co z resztą? Wszyscy się wybudzili? – Postanowiłam zmienić temat na nieco mniej drażliwy, ale na moje pytanie znieruchomiał.
– Tak… – odpowiedział po dłuższej chwili, nie patrząc mi w oczy. – Na jutro po śniadaniu zapowiedziano konferencję, na której Berg wam wszystko wyjaśni – dodał, a ja zmarszczyłam brwi.
– „Wam”? – zwróciłam uwagę. – Powiedziałeś to tak, jak gdybyś ty już wszystko wiedział.
– Jutro, Av – powiedział zdystansowanym tonem i ruszył w stronę wyjścia, po czym zatrzymał się z dłonią na klamce. – Odpoczywaj. Jutro będziecie mieli jeszcze dość luźny dzień, aby się tu zaaklimatyzować, no i Berg jest zajęty przygotowaniami do konferencji, ale później… Mamy wiele do zrobienia. – Odchrząknął, wyprostował się i wyszedł, zostawiając mnie całkowicie zdezorientowaną.
Całą noc miotałam się na łóżku, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do spania. Gdy tylko przymykałam powieki, wciąż pojawiały się te piękne, szmaragdowe oczy, i nie narzekałabym, gdyby nie towarzyszyło im tak potworne cierpienie. Jakby cały ten ból, jaki w sobie skrywały, był ich nieodłącznym elementem.
Kuliłam kark i zaciskałam mocno oczy w obawie, że za chwilę znów usłyszę dziecięcy płacz, od którego pękało mi serce. Im bardziej starałam się o tym nie myśleć, tym bliżej mnie była ta ponura wizja. Wreszcie zdołałam zasnąć. Nie wiem, ile minęło czasu, bo nie udało mi się znaleźć w pokoju żadnego zegara. Ani kalendarza. Jedynie całe mnóstwo bezużytecznych, zbierających kurz bibelotów, ustawionych na komodzie w taki sposób, jakby układał je ktoś z nerwicą natręctw. Nazajutrz, tuż po śniadaniu, stawiliśmy się wszyscy w sali konferencyjnej. Na początku spotkania to moi rodzice mieli wygłosić uroczystą mowę do zgromadzonych, zapewniając ich o swej radości z powodzenia misji.
Ja stałabym na podium wraz z nimi, a po skończonej przemowie mieliśmy złączyć się w uścisku, chwycić za dłonie i wspólnie postawić pierwszy krok na naszej Ziemi. Za nami mieli podążyć pozostali mieszkańcy Bazy, a później zabralibyśmy się do pracy nad odbudowaniem cywilizacji.
Taki był plan. Pozostało mi wierzyć, że następca mojego ojca zrobi wszystko, by go zrealizować, a tym samym upamiętni ogromny wysiłek jego twórców.
Późnymi wieczorami układałyśmy z mamą ten scenariusz tyle razy, że nowy świat, jaki na nas czekał, zamiast być jedną wielką niewiadomą, stał się czymś w rodzaju nirwany.
Świat bez wojen, głodu i cierpienia… Mama była idealistką i niepoprawną optymistką, co z pewnością po niej odziedziczyłam. Natomiast skłonność do otwierania ust w niewłaściwym momencie i rzucania niestosownych żartów odziedziczyłam, zdaniem taty, po przodkach z moich poprzednich wcieleń, w co osobiście nie wierzyłam. Dla mnie życie kończyło się z chwilą śmierci i nigdy nie rozumiałam tej jego paplaniny o wcieleniach i duszach, choć byłoby to jedynym wytłumaczeniem dla mojej niewyparzonej buzi. Wśród niewielkiej rodziny, którą miałam, nie było nikogo o równie popapranym charakterze.
Rodzina, którą miałam…
Uporczywe myśli zadźwięczały mi w głowie, przenosząc membranę bólu wprost do osamotnionego serca. Wtedy spałam spokojnie w swoim pokoju, zupełnie nieświadoma tego, że tuż za ścianą, niemal bezgłośnie, odbierano im życie. Gdy w niedzielny poranek wyszłam na korytarz, zdziwił mnie brak zapachu naleśników. Odkąd pamiętam, coniedzielne naleśniki przygotowywane przez mamę na śniadanie były naszą tradycją. Nigdy nie robiła ich w tygodniu, bo jak mawiała: „Naleśnikami z malinami i dużą ilością syropu klonowego należy się delektować. Jedzenie ich w pośpiechu w dni powszednie byłoby czystą profanacją”. Poczułam pieczenie pod powiekami, a w gardle urosła mi gula, którą z trudem przełknęłam, przywołując się do porządku. Nie tylko nie miałam czasu na to, by przeżyć po nich żałobę, lecz także nie udało mi się ich pochować w sposób, na jaki zasługiwali. Pierwszą rzeczą, jaką obiecałam sobie zrobić po wyjściu na zewnątrz, był powrót do domu i urządzenie pięknej ceremonii, by uczcić ich pamięć. Nawet jeśli miałabym być na niej sama.
– Cieszę się niezmiernie, że znów was widzę, moi bracia i siostry, całych i zdrowych – rozpoczął senator Berg, któremu najwyraźniej przypadł zaszczyt pełnienia funkcji prezydenta. – Jak widzicie, wszyscy jesteśmy w komplecie, by zapracować na to, czego tak bardzo pragnęliśmy… Powrót do domu!
W pomieszczeniu rozległ się głos miarowych oklasków, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że zebrani zachowują idealną synchronię uderzania dłoni w dłoń.
– Mamy przed sobą całą wieczność idealnego życia, które zaoszczędzi nam wielu niepotrzebnych rozczarowań i bólu – kontynuował Berg.
No nie do końca mogłam się z jego słowami zgodzić, gdyż ból był zwyczajnie jednym ze stałych elementów istnienia, nie wspominając już o wieczności. Dotąd średnia wieku wynosiła około siedemdziesięciu lat, a trudno szacować możliwości organizmów na niedawno skażonej planecie, która, co prawda, powinna się już oczyścić w dużym stopniu z toksyn, wciąż jednak będziemy się jej uczyć na nowo. Ale co ja tam wiem… Młoda jestem.
– Do wczoraj byliśmy osobno – mówił dalej. – Po dziś dzień przetrwaliśmy. Od teraz jesteśmy jednością. Powtórzcie proszę, bym miał pewność, że jesteśmy w tym razem!
– Do wczoraj byliśmy osobno… – zagrzmiała sala jednym głosem, co przyprawiło mnie o ciarki. – Po dziś dzień przetrwaliśmy… – recytowano bez emocji, bez krzty zwątpienia. – Od teraz jesteśmy jednością.
Wow… jesteśmy członkami sekty?
Coś tu nie grało… Rozejrzałam się po wszystkich mniej i bardziej znanych mi postaciach. Siedziały nieruchomo, nienaturalnie wyprostowane na krzesłach bez oparć, ze wzrokiem wbitym w mównicę. Nie znałam Berga dobrze, ale nie sądziłam, że będzie w stanie w ciągu zaledwie jednego dnia stworzyć sobie własny „kościółek”.
Szukałam wzrokiem Liama, który zawsze był blisko mnie, jednak bez skutku. Nie widziałam też kilku innych znajomych, którzy powinny przyjść tu dziś z nami. Policzyłam w ciszy wszystkich obecnych. Równo trzydzieści osób na widowni, łącznie ze mną, z czego dwadzieścia dziewięć jak zahipnotyzowane wpatrywało się bez mrugnięcia okiem w Berga, niczym w święty obrazek.
Gdzie podziała się reszta ocalonych?!
Tuż za nim stała ogromna, złota rzeźba, która w pierwszej chwili niczego mi nie przypominała. Przedstawiała cyrkiel w kształcie trójkąta, a w nim znajdowało się oko. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego.
– Moi drodzy, mam dla was wspaniałą wiadomość! Mieliśmy, co prawda, wrócić na powierzchnię dopiero po stu latach – głos Berga przedzierał się przez okrzyki wiwatującego tłumu – ale nasze komputery uznały, że upłynęło wystarczająco dużo czasu, byśmy mogli bezpiecznie zrobić to już dziś.
Natychmiast wróciłam wzrokiem na mównicę.
Ale jak to? Dokładne analizy wykonane przez moich rodziców wyraźnie mówiły, że nawet przy użyciu nowej technologii potrzebujemy dokładnie wieku, by powietrze i ziemia zostały niemal całkowicie oczyszczone z toksyn. A na pewno na tyle, byśmy mogli rozpocząć odbudowę życia na planecie. Zawierały nawet dziesięcioletni margines błędu, tak dla pewności. Pomiary, nad którymi pracowała też cała rzesza wybitnych naukowców i badaczy, nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
– Kochani! Mamy pierwszy dzień wiosny dwa tysiące czterdziestego szóstego roku i jesteśmy całkowicie gotowi na powrót do domu! Już nazajutrz dotkniemy stopami Ziemi, na której zostaliśmy zrodzeni!
Okrzyki i oklaski rozniosły się po sali konferencyjnej. Nie usłyszałam ani jednego wyrazu sprzeciwu czy wątpliwości wśród zebranych.
Idiota nas zabije!
Wszystko było przygotowane z największą precyzją, nie było mowy o pomyłce. Nie uwierzę w jakikolwiek błąd w konstrukcji planu. Czy jednak był to odpowiedni czas i miejsce na wygłoszenie moich wątpliwości? Rodzice – przede wszystkim ojciec – zawsze pilnowali, bym starała się wydawać własny osąd w różnych sprawach, ale uczyli mnie też, że bywają momenty, kiedy nie warto się nim dzielić. Intuicja podpowiadała mi, że ten był jednym z nich. Zresztą nawet jeśli faktycznie Ziemia nadawała się już do zamieszkania – co musiało wydarzyć się po drodze, by każda z obecnych tu osób zachowywała się, jakby została pozbawiona charakteru? Po zakończonej konferencji zostaliśmy odprowadzeni do swoich pokoi, a z każdym kolejnym krokiem w ich stronę coraz bardziej wyglądaliśmy jak więźniowie, a nie pełnoprawni mieszkańcy Ziemi.
– Jak się czujesz? Cieszysz się na jutro? – zapytał mój przyjaciel na pozór swobodnym tonem, gdy na koniec dnia wszedł za mną do mojego pokoju.
Bardzo dziwnego dnia, składającego się głównie z czekania na dźwięk kolejnego alarmu, po którym można było opuścić lokum, udać się do stołówki lub pod wspólny prysznic i wrócić do siebie.
Usiadłam na łóżku i przyglądałam się bez słowa, jak chodził po pomieszczeniu, podciągając rękawy białej koszuli. Kiedy odsłonił przedramiona, przed oczami mignął mi szary rysunek tuż nad lewym nadgarstkiem, ale gdy powiódł za moim wzrokiem, szybko spuścił rękaw. Zareagował na tyle nerwowo, że postanowiłam nie pytać, a dowiedzieć się samodzielnie, skąd się wziął u niego tatuaż, którego zrobienia całe życie się wyrzekał, bo jak mawiał: „Lamborghini nie potrzebuje ozdób, by miało charakter”. Przestawiał z jednego miejsca na drugie niewiadomego pochodzenia bibeloty i rozglądał się niespiesznie po ścianach pokoju. Choć zadał mi pytanie, nie wyglądał, jakby czekał na odpowiedź. Mimo to chciałam oczyścić atmosferę między nami i wyrzucić z siebie to, co czułam. Potrzebowałam szczerej rozmowy z przyjacielem. Westchnęłam cicho i podciągnęłam kolana pod brodę.
– Moi rodzice nie żyją, Liam. Jak mogłabym cieszyć się z możliwości postawienia stóp na Ziemi, o którą walczyli dla nas wszystkich właśnie oni, i o których w tym całym letargu zapomniano? Podczas przemowy Berga nie padło nawet słowo o budowniczych podziemia, w którym teraz mieszkamy.
Zatrzymał się na chwilę, patrząc tępo w jeden punkt na ścianie, po czym spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem.
– Na każdej wojnie giną ludzie, mała. Możemy albo to roztrząsać, albo iść dalej. Po prostu.
– Po prostu… – Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
Nie… nie powiedział tego.
Mogłam wybaczyć słowa, którymi skwitował moje wyznanie. Mogłam tolerować jego dziwne zachowanie, ale nie to…
– Chyba… – zaczęłam, ale musiałam przełknąć gorycz, jaka wzbierała we mnie. Zamrugałam kilkakrotnie, by osuszyć wilgotniejące i piekące już oczy, po czym przeniosłam uwagę na paznokcie wbijające się w wewnętrzną stronę dłoni. – Powinieneś już wyjść. Chcę odpocząć.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciłam się na łóżku plecami do drzwi i nakryłam szczelnie kołdrą.
– W porządku, śpij dobrze. Jutro czeka nas wiele pracy, warto być wypoczętym. – Przysunął się tak blisko, że poczułam jego gorący oddech koło ucha. – Nie wychylaj się i rób, co reszta, a nie stanie ci się krzywda. Rób. To. Co. Reszta – dodał, podkreślając raz jeszcze każdy wyraz, przyciskając moje ramiona do materaca, po czym wyszedł swobodnie, jak gdyby przed sekundą mi nie groził.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Tacy sami
ISBN: 978-83-8313-600-4
© Sandra Ewertowska i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Emila Swatkowska
Korekta: Anna Jakubek
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek