Tajemnice pałacu prezydenckiego - Długosz Dominika - ebook + audiobook + książka

Tajemnice pałacu prezydenckiego audiobook

Długosz Dominika

4,2

Opis

Pałac prezydencki jest jak dwór, żyje swoim własnym życiem, oderwanym od zewnętrznej rzeczywistości. W pałacu dzieją się rzeczy ludzkie, nie tylko urzędowe.

Pałac prezydencki to prawdopodobnie najbardziej zamknięte środowisko w Polsce. Nie ma tu ludzi przypadkowych, nie ma niewiernych, nie ma niesprawdzonych. To środowisko, które doskonale odcina swojego pryncypała od rzeczywistości i sprawia, że staje się on politykiem obracającym się wyłącznie wśród swoich. I traci kontakt z rzeczywistością.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 25 min

Lektor: Agata Góral

Oceny
4,2 (65 ocen)
31
22
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Drgs25
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Nie taki prezydent straszny jak go malują. Nawet Dudu w książce pani Dominiki nabiera ludzkiej twarzy. Zaskakująco jego wizerunek został wręcz ocieplony podobnie jak Lecha Kaczyńskiego, zaś pewien dystans można nabrać do Komorowskiego a zwłaszcza Wałęsy. Bez niespodzianek Olek Olek jest i był the Best. Historia jak nigdy dynamicznie dzieje sie na naszych oczach. Już w tym roku poznamy nowego lokatora pałacu. Czy będzie on równie barwną postacią w tych niełatwych czasach...
10
grzbak

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa ksiązka, swietnie przeczytana. Polecam
00
Malinka1977

Dobrze spędzony czas

niestety nie jest neutralna politycznie.
00
Morgh

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna. Szkoda, że taka krótka.
00
jurek357

Nie oderwiesz się od lektury

Wiele ciekawostek z życia w Pałacu., temat jednak można jeszcze kontynuować!.
00

Popularność




Rozdział I. Straszny pałac

Roz­dział I

Straszny pałac

Nie ma dru­giego tak zamknię­tego miej­sca jak gmach przy Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. Żaden inny urząd w Pol­sce nie odcina od rze­czy­wi­sto­ści aż tak. Pre­zy­dent przez pięć albo i dzie­sięć lat nawet mleka sam nie kupuje. Wszystko, czym żyje, to pała­cowe gierki, dramy mię­dzy mini­strami, poli­tyczne war­caby i kon­flikty wewnątrz dworu. Zamiast zaj­mo­wać się rze­czami wagi pań­stwo­wej, oddaje się kwe­stiom wagi dwor­skiej.

Wcza­sie roz­mów z kolej­nymi urzęd­ni­kami, mini­strami, poli­ty­kami i ofi­ce­rami BOR usły­sza­łam kilka bar­dzo moc­nych oby­cza­jo­wych histo­rii. Długo zasta­na­wia­łam się, czy w ogóle jest sens je przy­ta­czać, ale w pewien spo­sób oddają one to, co mówili od początku moi roz­mówcy. Pałac pre­zy­dencki jest jak dwór, żyje swoim wła­snym życiem, ode­rwa­nym od zewnętrz­nej rze­czy­wi­sto­ści. W pałacu dzieją się rze­czy ludz­kie, nie tylko urzę­dowe.

Usły­sza­łam więc opo­wieść o tym, że był kie­dyś pre­zy­dent, który miał wyjąt­kową sła­bość do jed­nej ze swo­ich urzęd­ni­czek. Ta sła­bość była powszech­nie znana, cho­ciaż ni­gdy nie trak­to­wano jej w kate­go­riach innych niż poli­tyczne. Aż do chwili, w któ­rej pierw­sza dama bez zapo­wie­dzi weszła do pre­zy­denc­kiego gabi­netu. Urzęd­niczka dość szybko po tym wyda­rze­niu poże­gnała się z urzę­dem.

Usły­sza­łam histo­rię o pierw­szej damie, którą szcze­gólna więź łączyła z ofi­ce­rem ochrony. Więź jed­no­stronna, bo pre­zy­den­towa nie prze­kro­czyła ni­gdy gra­nicy ofi­cjal­nej zaży­ło­ści. Jed­nak histo­ria skoń­czyła się tra­gicz­nie. Funk­cjo­na­riusz zmarł. Ofi­cjalna przy­czyna śmierci to nie­wy­dol­ność serca. Nie­ofi­cjal­nie plot­ko­wano, że pro­sił o zwol­nie­nie ze służby, ale go nie dostał.

Usły­sza­łam histo­rię o pre­zy­den­cie, który miał wyjąt­kową sła­bość do kobiet. Nie­zwy­kle lubił ich towa­rzy­stwo. Cza­sem za bar­dzo i za czę­sto.

Usły­sza­łam histo­rię o wysoko posta­wio­nym urzęd­niku pre­zy­denc­kiej kan­ce­la­rii, który spra­wiał poważne pro­blemy, bo skła­dał pro­po­zy­cje sek­su­alne oso­bom z obsługi pałacu. Urzęd­nik został, a osoby skar­żące się na jego zacho­wa­nie dostały pro­po­zy­cję innej pracy.

Usły­sza­łam histo­rię o pierw­szej damie, która prze­żyła fascy­na­cję osobą ze swo­jego gabi­netu. Fascy­na­cja trwała dłuż­szy czas, a pre­zy­dent miał jej świa­do­mość. Po pro­stu nie miał wyj­ścia i przy­my­kał oko, bo pre­zy­dentowa nie chciała z tej zna­jo­mo­ści zre­zy­gno­wać.

Usły­sza­łam także o pre­zy­den­cie, któ­rego zaży­łość z jedną z kobiet bar­dzo istot­nych dla jego śro­do­wi­ska poli­tycz­nego stała się powo­dem jego olbrzy­mich kło­po­tów poli­tycz­nych.

Usły­sza­łam rów­nież, że był mini­ster, który dzień zaczy­nał co prawda od kawy, ale już o dzie­sią­tej się­gał po pierw­szą whi­sky, nie cze­ka­jąc nawet do trzy­na­stej. I o trzy­na­stej nie koń­cząc.

Usły­sza­łam, że jedna z par pre­zy­denc­kich nie roz­ma­wiała ze sobą całymi tygo­dniami, oboje uśmie­chali się tylko do zdjęć i zagra­nicz­nych gości.

Usły­sza­łam o pre­zy­den­to­wej, która w awan­tu­rach ze swoim mał­żon­kiem nie gry­zła się w język i klęła jak cała armia szew­ców, a funk­cjo­na­riu­szom BOR wię­dły uszy.

Usły­sza­łam, że jeden mini­ster śle­dził innych, żeby mieć na nich haki i dono­sić pre­zy­den­towi, kto z kim spo­tyka się na mie­ście i kto może być źró­dłem prze­cie­ków zza pała­co­wego muru.

Usły­sza­łam, że jeden pre­zy­dent miał ten­den­cje do robie­nia takich awan­tur, że nie tylko uszy wię­dły, ale przede wszyst­kim wyrzu­cał z pracy trzy razy w tygo­dniu te same osoby, bo nie pamię­tał, kogo już zwol­nił.

Usły­sza­łam, że jeden z pre­zy­den­tów przed obję­ciem fotela pre­zy­denta miał z dzien­ni­karką romans, który trwał jesz­cze przez długi czas po zatrza­śnię­ciu się za nim drzwi przy Kra­kow­skim Przed­mie­ściu.

Usły­sza­łam, że jeden z urzęd­ni­ków musiał poże­gnać się z pracą, bo pozwo­lił sobie na zbyt bli­skie kon­takty z osobą z naj­bliż­szego kręgu pre­zy­denta.

Intrygi, romanse, kłót­nie, ręko­czyny, przy oka­zji poli­tyczne roz­grywki i próby budo­wa­nia się mini­strów jako samo­dziel­nych poli­ty­ków. To wszystko działo się w pałacu przez ostat­nie trzy­dzie­ści pięć lat. Po tych wszyst­kich roz­mo­wach i spo­tka­niach jedno dla mnie nie ulega wąt­pli­wo­ści – cha­rak­ter pre­zy­denta i jego pozy­cja ma klu­czowe zna­cze­nie dla tego, jak działa pałac pre­zy­dencki. A pałac jest ema­na­cją stanu, w jakim znaj­duje się głowa pań­stwa. Pre­zy­dent cha­otyczny jak Lech Kaczyń­ski spra­wiał, że pałac trząsł się od intryg, pre­zy­dent bez poli­tycznego zna­cze­nia jak Andrzej Duda, że dwo­rza­nie kom­bi­no­wali wyłącz­nie, jak usta­wić się tak, żeby jed­nak zyskać jakąś poli­tyczną pod­mio­to­wość, a pre­zy­dent budu­jący zaple­cze nie tylko poli­tyczne, ale także biz­ne­sowe jak Alek­san­der Kwa­śniew­ski spo­wo­do­wał, że o biz­ne­sie myśleli wszy­scy w jego oto­cze­niu.

* * *

Pałac pre­zy­dencki to praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej zamknięte śro­do­wi­sko w Pol­sce. Nie ma tu ludzi przy­pad­ko­wych, nie ma nie­wier­nych, nie ma nie­spraw­dzo­nych. Przy­naj­mniej na początku kaden­cji. To śro­do­wi­sko, które dosko­nale odcina swo­jego pryn­cy­pała od rze­czy­wi­sto­ści i spra­wia, że staje się on poli­ty­kiem obra­ca­ją­cym się wyłącz­nie wśród swo­ich. Pre­mier ma przy­naj­mniej od czasu do czasu oka­zję do poli­tycz­nego star­cia z sej­mową opo­zy­cją, od czasu do czasu na swo­jej dro­dze spo­tyka nie­za­do­wo­lo­nych wybor­ców albo wybor­ców, któ­rzy ni­gdy nie byli z niego zado­wo­leni. Pre­zy­dent do Sejmu przy­jeż­dża tylko dwa albo trzy razy w roku, spo­tyka się jedy­nie z przy­wód­cami innych państw, czę­sto mają­cymi podob­nie jak on zna­cze­nie głów­nie repre­zen­ta­cyjne. W każ­dej nie­mal kam­pa­nii pre­zy­denckiej na drugą kaden­cję było widać potężne zasko­cze­nie głowy pań­stwa, że spo­tyka się z kry­tyką, a cza­sami nawet z agre­sją elek­to­ratu. Po pro­stu przez pięć lat w pałacu zapo­mina się, że rze­czy­wi­stość nie jest ani różowa, ani słodka.

Pre­zy­dent ma w Pol­sce jed­no­cze­śnie bar­dzo silny man­dat i bar­dzo małe zna­cze­nie poli­tyczne. Oczy­wi­ście może pró­bo­wać roz­gry­wać z rzą­dem poli­tyczne sza­chy, ale z góry stoi na prze­gra­nej pozy­cji. Oczy­wi­ście może nie pod­pi­sać ustawy, nie powo­łać sędziego, gene­rała, amba­sa­dora czy (co zapew­nił sobie PiS) pro­ku­ra­tora. Ale, jak udo­wad­nia prak­tyka, rząd może sobie bez pre­zy­denta pora­dzić, a jeśli jest spraw­niej­szy i lepiej potrafi budo­wać nar­ra­cję, to pre­zy­dent wycho­dzi na czło­wieka, który nie tylko nie umie odło­żyć poli­tycz­nych sym­pa­tii, ale także jest zwy­czaj­nie kłó­tliwy i małost­kowy. A od małost­ko­wego czło­wieka do małego czło­wieka jest już bar­dzo nie­da­leko.

Pre­zy­denci – nie­za­leż­nie od tego, czy uda­wało im się rzą­dzić w cza­sach, kiedy ich par­tia miała wła­dzę, czy aku­rat zdo­byli ją poli­tyczni prze­ciw­nicy – szar­pali się mię­dzy poczu­ciem dumy (zasłu­żo­nym), że zdo­byli potężny man­dat i sym­pa­tię więk­szej liczby wybor­ców niż któ­ry­kol­wiek par­tyjny lider, a prze­ko­na­niem, że dla par­tii wła­śnie stali się poli­tycz­nymi eme­ry­tami, z któ­rymi nie wia­domo co zro­bić, jak już skoń­czą kaden­cję. Do tego docho­dzi strach, że nie potwier­dzą swo­jej pozy­cji w następ­nym roz­da­niu. Ten nie­po­kój to stała skła­dowa życia poli­tyka, ale w przy­padku pre­zy­denta jest chyba naj­bar­dziej dotkliwa. Te wszyst­kie emo­cje pre­zy­den­towi towa­rzy­szą przez więk­szość kaden­cji i spra­wiają, że coraz bar­dziej zamyka się on we wła­snym oto­cze­niu, które gwa­ran­tuje mu spo­kój i bez­pie­czeń­stwo. A przede wszyst­kim doce­nia jego wiel­kość. W pałacu jest naprawdę kimś.

Jeden z pra­cow­ni­ków pałacu opo­wia­dał mi, że mecha­nizm odry­wa­nia się pre­zy­denta od rze­czy­wi­sto­ści za każ­dym razem wygląda tak samo. Wcho­dzi do pałacu czło­wiek otwarty, przy­ja­zny, uśmiech­nięty, a potem z mie­siąca na mie­siąc coraz bar­dziej się zamyka. Zaczyna rozu­mieć kilka rze­czy jed­no­cze­śnie. Przede wszyst­kim że wszy­scy cze­goś od niego chcą. Zja­wia się cała masa ludzi, poczy­na­jąc od daw­nych pry­wat­nych zna­jo­mych, a na poli­tycz­nych towa­rzy­szach koń­cząc, któ­rzy uwa­żają, że prze­cież jak zadzwo­nią, to on im zała­twi. A czę­sto zwy­czaj­nie on nic nie może. Ale oni dzwo­nią. Potem są sprawy poważ­niej­sze jak biz­nes, który też coś cały czas chce. A następ­nie dociera do niego, że wszy­scy w jego oto­cze­niu tak naprawdę chcą zała­twiać tylko dla sie­bie, że dawno prze­stało cho­dzić o jakieś wiel­kie sprawy.

* * *

Nie ma dru­giego tak zamknię­tego miej­sca jak gmach przy Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. Żaden inny urząd w Pol­sce nie odcina od rze­czy­wi­sto­ści aż tak. Pre­mier, mini­stro­wie, posło­wie, cho­ciaż też żyją w bań­kach wła­snego oto­cze­nia, to jed­nak cza­sem przy­naj­mniej wra­cają do domu i muszą iść do osie­dlo­wego po chleb. Pre­zy­dent przez pięć albo i dzie­sięć lat nawet mleka sam nie kupuje. Wszystko, czym żyje, to pała­cowe gierki, dramy mię­dzy mini­strami, poli­tyczne war­caby i kon­flikty wewnątrz dworu. To go wciąga tro­chę jak codzienny reality show i ura­sta do rangi spraw istot­nych. Zamiast zaj­mo­wać się rze­czami wagi pań­stwo­wej, oddaje się kwe­stiom wagi dwor­skiej. W dodatku to, kto kogo i dla­czego w jego oto­cze­niu pró­buje pod­ko­pać, ma realny wpływ na sprawy kraju. Kto jest pierw­szy w kolejce do ucha pre­zy­denta, ma kolo­salne zna­cze­nie dla jego poli­tyki.

Do tego prze­staje mieć prawo do pry­wat­no­ści do tego stop­nia, że nawet brak mu odwagi, aby pokłó­cić się z wła­sną żoną, żeby nic nie prze­cie­kło do mediów. Nie­ustan­nie boi się skan­dalu, ale nudzi się tak bar­dzo, że chciałby od czasu do czasu prze­żyć jesz­cze coś eks­cy­tu­ją­cego. Jakiś roman­sik, przy­goda, fascy­na­cja. Albo cho­ciaż impreza, która nie będzie wyma­gała kra­wata i gar­ni­turu. Każdy z nich cho­ciaż cza­sem chciałby prze­stać być pre­zy­den­tem.

Przy ich boku prze­waż­nie są kobiety, które miały swoje życie, swo­ich przy­ja­ciół, zawód, firmę, i z dnia na dzień tracą to na rzecz sie­dze­nia w miej­scu i sta­nia za ple­cami męża. Spo­ty­kają się z orga­ni­za­cjami spo­łecz­nymi i poza­rzą­do­wymi, ale nawet te spo­tka­nia to tylko kur­tu­azja, bo pierw­sza dama może jedy­nie wyra­żać swoje wspar­cie i nie ma żad­nego wpływu na poli­tykę. Tak, są spo­tka­nia z mał­żon­kami innych pre­zy­den­tów, ale trudno je zali­czyć do życia towa­rzy­skiego. Nie ma się co dzi­wić, że pierw­sza dama zamknięta w czte­rech, nawet dostoj­nych, ścia­nach ma cza­sem dość i chce się uwol­nić. Wła­ści­wie każda pre­zy­den­towa była naj­więk­szą prze­ciw­niczką startu swo­jego męża na drugą kaden­cję. Jolanta Kwa­śniew­ska i Agata Korn­hau­ser-Duda publicz­nie mówiły, że bar­dzo chciały wró­cić do nor­mal­no­ści, ale musiały się pogo­dzić z decy­zją męża. To też powo­duje napię­cia mię­dzy miesz­kań­cami pałacu.

* * *

Kiedy pre­zy­dent już opusz­cza pałac na dobre, czeka go zimny prysz­nic, bo z jed­nej strony nie odzy­skuje wła­snego życia i na zawsze będzie byłym pre­zy­dentem. A z dru­giej oka­zuje się, że przez czas, kiedy zaj­mo­wały go tylko dwor­skie roz­grywki, układy wewnątrz jego śro­do­wi­ska poli­tycz­nego są już zupeł­nie inne i obecni gra­cze ani nie czują się onie­śmie­leni jego dawną pozy­cją, ani nie zamie­rzają mu niczego oddać. Nie wraca do par­tii jako boha­ter. Prze­waż­nie nie wraca w ogóle. Nikt go nie okla­skuje, nikt mu nie dzię­kuje.

To jest dodat­kowo bole­sne, bo sam były pre­zy­dent wciąż czuje, że z jego pozy­cją, gło­sami, które kie­dyś zdo­był, zaufa­niem spo­łecz­nym, jakie miał aż do samego końca, każde par­tyjne sta­no­wi­sko jest dla niego za małe. Nie będzie prze­cież star­to­wał do Sejmu, żeby cho­dzić po domach z ulot­kami i sie­dzieć w dru­gim rzę­dzie za ludźmi, któ­rzy niczego nie doko­nali, a teraz chcą wyda­wać mu poli­tyczne pole­ce­nia. Pol­skie par­tie zostały przez swo­ich twór­ców zbu­do­wane tak, że żaden były pre­zy­dent nie ma szans w wybo­rach z lide­rem, a zatem eks­pre­zy­denci nie star­tują też na sze­fów swo­ich for­ma­cji. Zakła­da­nie nowych rów­nież do tej pory się nie spraw­dziło. Jedyne, co może zro­bić były pre­zy­dent, to odsu­nąć się na pozy­cję komen­ta­tora rze­czy­wi­sto­ści i wspo­mi­nać dawną wiel­kość.

* * *

Wyda­wać by się mogło, że kiedy pre­zy­dent ma po dru­giej stro­nie part­ne­rów z wła­snego śro­do­wi­ska, jest mu łatwiej. Cenią go, fetują, pytają o zda­nie, kon­sul­tują się z nim. Nic bar­dziej myl­nego. Gdy jesz­cze jest w pałacu, par­tia prze­waż­nie poka­zuje mu, że nie ma żad­nego zna­cze­nia, że nie będzie jej usta­wiał poli­tyki i wpły­wał na par­tyjne decy­zje. Kiedy prze­grywa wybory, zostaje z tą prze­graną sam.

Ale nawet wygrana nie pomaga i nie zapew­nia miej­sca w bie­żą­cej poli­tyce. Alek­san­der Kwa­śniew­ski odcho­dził, mając wciąż bar­dzo wyso­kie popar­cie – w paź­dzier­niku 2005 roku zado­wo­lo­nych z jego pre­zy­den­tury było sześć­dzie­siąt pięć pro­cent Pola­ków. Praw­do­po­dob­nie gdyby mógł star­to­wać na trze­cią kaden­cję, to i ją by wygrał. Ale po pre­zy­den­tu­rze oka­zało się, że nikt nie ma na niego żad­nego pomy­słu. Nie stwo­rzono żad­nego miej­sca, gdzie były pre­zy­dent mógłby się spraw­dzić. Parę razy poja­wiały się pomy­sły, że Senat mógłby być takim cia­łem dorad­czym, gdzie odnajdą się byli pre­zy­denci. Ale na dys­ku­sjach się skoń­czyło.

Już pierw­sze powszechne wybory w 1990 roku, a potem pre­zy­den­tura Lecha Wałęsy i wszyst­kie zagro­że­nia, które nie­sie za sobą umac­nia­nie urzędu głowy pań­stwa, wpro­wa­dziły nie­zwy­kłe zamie­sza­nie w naszym sys­te­mie poli­tycz­nym. Jed­no­cze­sne dzia­ła­nie rządu sku­pia­ją­cego nie­mal całą wła­dzę poli­tyczną i pre­zy­denta z nie­zwy­kle sil­nym man­da­tem i ambi­cjami musi pro­wa­dzić do tarć. To jest zwy­czaj­nie nie­unik­nione. Lech Wałęsa z jego żądzą wła­dzy i prze­ko­na­niem, że może roze­grać sam całą poli­tykę i ode­brać wła­dzę kolej­nym pre­mie­rom – poka­zał wybor­com, że wła­dza sku­piona w jed­nym ręku jest bar­dzo nie­bez­pieczna. Następny pre­zy­dent sam sobie ukrę­cił bicz na wła­sną wła­dzę, bo Alek­san­der Kwa­śniew­ski był jed­nym z twór­ców kon­sty­tu­cji, która bar­dzo sku­tecz­nie ogra­ni­czyła pre­zy­dencką rolę.

Prze­rwana kaden­cja Lecha Kaczyń­skiego poka­zała, że póki pre­zy­dent i pre­mier się doga­dują, to wszystko gra, a koha­bi­ta­cja to mit i legenda. Tuż przed kata­strofą smo­leń­ską, która tra­gicz­nie prze­rwała tę pre­zy­denturę, son­daże poka­zy­wały, że Lech Kaczyń­ski może liczyć na dwa­dzie­ścia parę pro­cent wybor­ców i druga kaden­cja byłaby cudem. W poło­wie marca 2010 roku spo­tka­łam jed­nego z klu­czo­wych spin dok­to­rów PiS, który wtedy mówił otwar­cie: – Trzeba prze­grać jak naj­wy­żej, żeby zbu­do­wać nar­ra­cję na wybory par­la­men­tarne w 2011 roku.

Bro­ni­sław Komo­row­ski z kolei był pre­zy­den­tem w stylu, który po pię­ciu latach oka­zał się dla wybor­ców zbyt męczący, zbyt spo­kojny, a nawet usy­pia­jący. Stało się jasne, że wyborcy chcą cze­goś wię­cej. Kogoś, kto nie zasy­pia na wła­snych uro­czy­sto­ściach i kto na nar­tach nie jeź­dzi już płu­giem. Jedyną wła­ści­wie w oczach wybor­ców zaletą pre­zy­den­tury Komo­row­skiego był święty spo­kój, jaki zapa­no­wał mię­dzy małym a dużym pała­cem. Pre­mier bywał w Bel­we­de­rze – lubił to zwłasz­cza latem – na cyga­rach, ale pre­zy­dent nie utrud­niał pre­mie­rowi życia. W końcu to on posa­dził go pod żyran­do­lem.

Chyba tro­chę z tego powodu wyborcy posta­wili na Andrzeja Dudę. Wia­domo było, że PiS przej­mie wła­dzę, i wyborcy naj­wy­raź­niej uznali, że kolejne wojny nie są im potrzebne. Wybrali zatem pre­zy­denta cał­ko­wi­cie zależ­nego od swo­jego poli­tycz­nego pryn­cy­pała.

Po każ­dej pre­zy­den­tu­rze jeste­śmy – my, wyborcy – świad­kami festi­walu fru­stra­cji odcho­dzą­cej głowy pań­stwa. Loka­to­rzy pałacu pre­zy­denc­kiego nie są w sta­nie zna­leźć dla sie­bie miej­sca na sce­nie poli­tycz­nej, a jesz­cze nie są gotowi odejść na dobre z poli­tyki. Mają poczu­cie, że dostali od wybor­ców man­dat, któ­rego nie ma nikt inny. Dzie­sięć milio­nów gło­sów to potężny kapi­tał. Wcho­dzą na Kra­kow­skie Przed­mie­ście z prze­ko­na­niem, że będą w końcu poważ­nymi gra­czami, ludźmi, z któ­rymi każdy będzie musiał się liczyć. Trzeba przy­znać, że mają powód, żeby tak myśleć, ale za każ­dym razem zde­rzają się z poli­tycz­nym murem par­tii, która ich do pałacu spro­wa­dziła. Po kolei więc fru­strują się i zaczy­nają sku­piać na teni­sie, nar­tach czy rau­tach. To z kolei spra­wia, że par­tie coraz mniej liczą się z ich zda­niem i nie trak­tują ich poważ­nie. Jedno pro­wa­dzi nie­uchron­nie do dru­giego.

Rozdział II. Wycieczka

Roz­dział II

Wycieczka

A teraz zapra­szamy na wycieczkę po wnę­trzach pałacu, żeby­ście mogli Pań­stwo poczuć na wła­snej skó­rze, że w takim miej­scu nie da się pro­wa­dzić nor­mal­nego życia. Zaczniemy od pomiesz­czeń ofi­cjal­nych, a póź­niej pój­dziemy na dru­gie pię­tro, gdzie są apar­ta­menty pre­zy­denc­kie.

Monu­men­talny budy­nek, naj­więk­szy pałac w War­sza­wie. Dwa­na­ście tysięcy metrów kwa­dra­to­wych, z któ­rych oczy­wi­ście naj­wię­cej zaj­muje część repre­zen­ta­cyjna i urzęd­ni­cza. Wnę­trza przy­wo­dzą na myśl teatralne deko­ra­cje. Loka­to­rzy gma­chu przy Kra­kow­skim Przed­mie­ściu nie mogą urzą­dzić się tam po swo­jemu. Żadne współ­cze­sne meble nie pasują do pry­wat­nych apar­ta­men­tów pre­zy­denc­kiej rodziny, bo wnę­trza są za duże, za wyso­kie i w dodatku więk­szość pomiesz­czeń w pałacu jest zbu­do­wana w amfi­la­dzie. I to nie tylko w czę­ści repre­zen­ta­cyj­nej, ale także wła­śnie w apar­ta­men­tach miesz­kal­nych.

Do pałacu pre­zy­denc­kiego wcho­dzi się trzema dro­gami – w zależ­no­ści od tego, kim się jest. Wej­ście główne, za pomni­kiem księ­cia Józefa Ponia­tow­skiego, przed które pod­jeż­dżają przy­wódcy innych państw i przed­sta­wi­ciele rządu, to ofi­cjalne wej­ście do pałacu. Tam już nie ma budki ofi­ce­rów Służby Ochrony Pań­stwa i maszyny do prze­świe­tla­nia bagażu. Za ogrom­nymi drzwiami jest naj­bar­dziej ofi­cjalny pała­cowy hall, nazywa się Sień Wielka. Tu pre­zy­dent wita naj­waż­niej­szych gości. Sień Wielka jest chyba naj­bar­dziej zim­nym pomiesz­cze­niem w gma­chu. Kamienna posadzka, kie­dyś czynny komi­nek w rogu po lewej stro­nie od wej­ścia i cho­rą­giew z bia­łym orłem na wprost.

Z tego pomiesz­cze­nia można pójść w trzech kie­run­kach. I jak zawsze w pałacu prę­dzej czy póź­niej i tak trafi się w to samo miej­sce.

Wej­ście w prawo pro­wa­dzi do Sali Orderu Orła Bia­łego, gdzie wysta­wione są naj­waż­niej­sze pol­skie odzna­cze­nia. To naj­now­sza sala w pałacu i ma naj­bar­dziej nowo­cze­sny cha­rak­ter. Zmie­niono posadzkę, która jest teraz mar­mu­rowa, czarna z bia­łymi fugami, co nadaje prze­strzeni bar­dzo nowo­cze­sny cha­rak­ter. Na bia­łych ścia­nach wiszą odzna­cze­nia w pro­stych czar­nych ramach. Pod­świe­tlone chłod­nym świa­tłem dają bar­dzo ele­gancki efekt. Ale takie roz­wią­za­nie to w pałacu ewe­ne­ment, bo prze­waż­nie wszystko jest w ramach cięż­kich i zło­co­nych.

Stąd jest wej­ście do pała­co­wej kaplicy. Kaplica jest pro­sta, to wnę­trze zdo­mi­no­wane przez utrzy­mane w nie­bie­skiej kolo­ry­styce witraże, które pierw­sze rzu­cają się w oczy. W mszy odpra­wia­nej w kaplicy może wziąć udział dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści osób.

Jak wspo­mi­na­łam, więk­szość pomiesz­czeń w pałacu jest zbu­do­wana w amfi­la­dzie, co ozna­cza, że z jed­nego prze­cho­dzi się do kolej­nych. Z kaplicy można zatem wejść do repre­zen­ta­cyj­nych sal, do któ­rych pro­wa­dzą także drzwi wprost z Sieni Wiel­kiej. To sale: Rokoko, Biała, Nie­bie­ska i jadal­nia. Sala Rokoko, nazy­wana także salą Dam­ską, wygląda jak roko­kowy salo­nik. Tu koń­czy się czarno-biała ele­gan­cja. Meble mają sporo zło­tych ele­men­tów, a pod lustrem, które oczy­wi­ście umiesz­czono w zło­tych ramach, stoi złoty zegar. Na pierw­szy rzut oka widać, że to miej­sce pasuje bar­dziej do picia kawy niż do pro­wa­dze­nia poli­tycz­nych nego­cja­cji. Skąd sala Dam­ska? Stąd, że tutaj na zakoń­cze­nie ofi­cjal­nych roz­mów ocze­kują mał­żonki innych przy­wód­ców, o ile nie mają wła­snego pro­gramu wizyty. Wszyst­kie sale na tym pozio­mie gma­chu mają łukowe sufity, a ich okna, poza Sie­nią Wielką, wycho­dzą na ogród.

Z sali Rokoko drzwi pro­wa­dzą do sali Bia­łej, czyli Ban­kie­to­wej. Na co dzień jest ona wła­ści­wie pusta, bo spo­tka­nia, które się tu odby­wają, są wstę­pem do roz­mów. Tu czę­stuje się gości lampką szam­pana i pro­wa­dzi small talki. Obok jest jadal­nia. Tu pewne zasko­cze­nie, bo stół w jadalni jest dość nie­wielki, a samo pomiesz­cze­nie też nie jest impo­nu­jące. Do jadalni zapra­szani są na lunch goście pre­zy­denta. To raczej intymne spo­tka­nia w cztery oczy. W jadalni nie wydaje się kola­cji dla całej dele­ga­cji ani wiel­kich przy­jęć, tylko przyj­muje gościa na bar­dziej swo­bodną roz­mowę.

Następne przej­ście i jeste­śmy w sali Nie­bie­skiej, gdzie przy wiel­kim stole pro­wa­dzone są ofi­cjalne roz­mowy i nego­cja­cje. To chyba naj­dłuż­szy stół w pałacu. Na jego środku, tyłem do okien, jest miej­sce dla pre­zy­denta. Po dru­giej stro­nie stołu – są miej­sca dla gości. To stra­te­giczne usa­dze­nie, bo nie ma ryzyka, że słońce nagle oślepi pre­zy­denta.

Nazwy sal pocho­dzą od koloru ścian albo od ele­men­tów ich wystroju. Z sali Nie­bie­skiej prze­cho­dzimy do sali Cho­rą­gwia­nej, któ­rej ściany zdo­bią różne pol­skie sztan­dary i cho­rą­gwie, łącz­nie ze sztan­da­rem Soli­dar­no­ści i cho­rą­gwiami Woj­ska Pol­skiego.

W ten spo­sób obe­szli­śmy dookoła ofi­cjalną część zero­wego poziomu pałacu, bo z sali Cho­rą­gwia­nej można przejść z powro­tem do Sieni Wiel­kiej albo na schody, które dopro­wa­dzą nas na górę do naj­bar­dziej zna­nej sali pałacu.

Sze­ro­kimi mar­mu­ro­wymi scho­dami pokry­tymi czer­wo­nym dywa­nem kie­ru­jemy się na pierw­sze pię­tro. Na pół­pię­trze znaj­dziemy dość skromne jak na pałac drzwi. A za nimi znacz­nie skrom­niej­sze schody pro­wa­dzące na samą górę do pry­wat­nych apar­ta­men­tów, a jeśli zro­bimy kilka kro­ków na półpię­tro, to znaj­dziemy tam nie­wielką siłow­nię, w któ­rej ćwi­czą funk­cjo­na­riu­sze SOP. Cho­ciaż podobno ostat­nio korzy­stali z niej także pre­zy­dent Duda i szef jego gabi­netu. Wra­camy na mar­mury. Schody koń­czą się w pomiesz­cze­niu, które ma nazwę Anty­szam­bra. Słowo trudne, ale okre­śla po pro­stu przed­po­kój. Taki więk­szy przed­po­kój, bo sto­jący w rogu for­te­pian nie wydaje się domi­no­wać nad pomiesz­cze­niem. I znowu dwie pary drzwi. Na wprost i w lewo. Na wprost wcho­dzimy do dosko­nale zna­nej z trans­mi­sji tele­wi­zyj­nych sali pałacu.

To sala Kolum­nowa. Nazwa pocho­dzi od ota­cza­ją­cych ją kolumn z zie­lo­nego mar­muru. Jeśli patrzymy na pałac od strony Kra­kow­skiego Przed­mie­ścia, to okna sali Kolum­no­wej znaj­dują się w cen­tral­nej czę­ści gma­chu. To te naj­więk­sze, ale także te mniej­sze nad nimi. Sala Kolum­nowa jest naj­wyż­szą salą w pałacu. Cho­ciaż wszyst­kie pomiesz­cze­nia są zde­cy­do­wa­nie wyż­sze niż stan­dar­dowa wyso­kość w pol­skim miesz­ka­niu, to ta sala jest wyjąt­kowo wysoka.

Na samym środku wisi krysz­ta­łowy żyran­dol. Ten żyran­dol, któ­rego straż­ni­kiem Donald Tusk uczy­nił Bro­ni­sława Komo­row­skiego. Były pre­zy­dent strzegł pra­wie pół tony krysz­ta­łów, bo żyran­dol waży czte­ry­sta dwa­dzie­ścia kilo­gra­mów i składa się z trzech tysięcy sze­ściu­set krysz­ta­łów. Obrę­cze, na któ­rych zostały przy­mo­co­wane, są pokryte dwu­dzie­sto­dwu­ka­ra­to­wym zło­tem. Spe­cjalny mecha­nizm opusz­cza żyran­dol raz w roku, żeby można było go umyć i spraw­dzić, czy wszystko działa. Albo wymie­nić jedną ze stu pięć­dzie­się­ciu sze­ściu żaró­wek. Żyran­dol zapala się na spe­cjalne oka­zje z głów­nej tablicy elek­trycz­nej albo bar­dzo pro­za­icz­nie pilo­tem przy drzwiach wej­ścio­wych do sali Kolum­no­wej.

A teraz wyobraźmy sobie, że jeste­śmy świeżo zaprzy­się­ga­nym człon­kiem rządu. Sto­imy tyłem do wycho­dzą­cych na Kra­kow­skie Przed­mie­ście okien. Po lewej stro­nie widzimy dzien­ni­ka­rzy i kamery. Po pra­wej kole­dzy przy nie­wiel­kim sto­liku pod­pi­sują swoje akty powo­ła­nia. Na wprost pre­zy­dent, jego mini­stro­wie, mar­sza­łek Sejmu. Zaraz otwo­rzą się drzwi po pra­wej i wej­dziemy razem z innymi do sali Obra­zo­wej na lampkę szam­pana. Tu także orga­ni­zuje się ban­kiety. Sala Obra­zowa dla­tego, że tutaj na każ­dej ścia­nie wiszą dzieła sztuki pol­skiej. Prze­waż­nie to kla­syka, czyli sporo wsi siel­skiej, aniel­skiej, zaśnie­żo­nych pól i pędzą­cych koni, ale także płó­cien Janu­arego Sucho­dol­skiego, który malo­wał surow­sze kra­jo­brazy i sceny bata­li­styczne. Sala Obra­zowa jest zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­tulna niż Kolum­nowa przede wszyst­kim dla­tego, że jest zde­cy­do­wa­nie niż­sza i mniej­sza. Na pod­ło­dze leży dębowa mozaika i dywan w czer­wone wzory.

Z sali Obra­zo­wej schody pro­wa­dzą do ogrodu Zimo­wego. To jedyne dobu­do­wane do bryły pałacu pomiesz­cze­nie. Jesz­cze dwa­dzie­ścia lat temu był tu nie­uży­wany taras. Ogród Zimowy utrzy­many jest w zie­leni podob­nie jak sala Kolum­nowa. Posadzka to zie­lony, prąż­ko­wany mar­mur. Całą wycho­dzącą na pała­cowy ogród ścianę zaj­mują okna. Po prze­ciw­nej stro­nie są nato­miast kolo­rowe witraże pod tytu­łem „Cztery pory roku”. Pomiesz­cze­nie zwień­czone jest szklaną kopułą. Tutaj podaje się kawę i desery w cza­sie licz­niej­szych spo­tkań.

Z sali Obra­zo­wej skromne drzwi pro­wa­dzą także do znacz­nie mniej repre­zen­ta­cyj­nej klatki scho­do­wej i całego lewego skrzy­dła pałacu. Tutaj znaj­dują się gabi­net pierw­szej damy i biura nie­któ­rych mini­strów. Pomiesz­cze­nia, w któ­rych pra­cuje mał­żonka pre­zy­denta, wyglą­dają jak wygo­spo­da­ro­wane „na tym­cza­sem”. Tro­chę jak salo­nik, tro­chę jak gabi­net. Nawet drzwi wyglą­dają tutaj jak w przed­wo­jen­nej willi, bo chyba jako jedyne są oszklone. Ale przy­naj­mniej nor­mal­nej wiel­ko­ści. Wszyst­kie pozo­stałe to typowe pała­cowe mon­stra, w któ­rych klamka jest umiesz­czona na wyso­ko­ści pół­tora metra od ziemi, co wybit­nie iry­to­wało kilku pre­zy­den­tów. Bo do tej pory żaden nie był wyso­kim męż­czy­zną.

Z sali Obra­zo­wej „od tyłu” dosta­niemy się do gabi­netu pre­zy­denta. Naj­pierw trzeba przejść przez biblio­tekę i pokój wypo­czyn­kowy. Biblio­teka jest przy­ciężka. Utrzy­mana w brą­zach. Bar­dzo kla­syczna. Szafy na książki zaj­mują wszyst­kie ściany. Są też zamy­kane witryny na cen­niej­sze egzem­pla­rze i biurko do pracy. To pomiesz­cze­nie także zostało urzą­dzone dopiero za pre­zy­den­tury Alek­san­dra Kwa­śniew­skiego.

Z biblio­teki można wejść do pokoju wypo­czyn­ko­wego. Tu stały sławne sofy, na któ­rych Lech Kaczyń­ski przyj­mo­wał swo­ich mini­strów i gości winem. Tylko tamte kanapy były jasne, a w ostat­niej kaden­cji są nie­bie­skie. Tu także można zapa­lić w kominku z czar­nego mar­muru. Jedne drzwi z pokoju pro­wa­dzą z powro­tem do sali Kolum­no­wej, a dru­gie wprost do ofi­cjal­nego gabi­netu pre­zy­denta.

Gabi­net, w któ­rym pre­zy­dent pra­cuje, jest dość typowy. Urzą­dzony w cało­ści – poza fote­lem – meblami pasu­ją­cymi do pała­co­wych wnętrz, a więc jest złoto, baro­kowo i kla­sycz­nie. Na ścia­nie na wprost pre­zy­denc­kiego biurka znaj­duje się masywny komi­nek z czar­nego mar­muru z bia­łymi rzeź­bami che­ru­bi­nów. Mamy tu też wiel­kie lustro wmu­ro­wane w ścianę i oto­czone zło­tym zdo­bie­niem. Nad nim wid­nieją dwie złote litery R i P. Gabi­net pre­zy­denta jest bar­dzo jasny. Świa­tło dzienne wpada do niego przez trzy wiel­kie okna, z któ­rych jedne pro­wa­dzą na bal­kon. To jedyny bal­kon w pałacu. Z tego pomiesz­cze­nia nie ma przej­ścia bez­po­śred­nio do sali Kolum­no­wej. Drzwi obok kominka pro­wa­dzą do sekre­ta­riatu.

To pomiesz­cze­nie jest wspólne dla pre­zy­denta i szefa jego kan­ce­la­rii albo szefa gabi­netu. Zależy, kto aku­rat jest bli­żej serca i ucha głowy pań­stwa. To chyba naj­bar­dziej biu­rowe z pomiesz­czeń w repre­zen­ta­cyj­nej czę­ści pałacu. Biurko co prawda mogłoby stać gdzieś w gabi­ne­cie pre­zesa banku przed wojną, ale wygląda pra­wie zwy­czaj­nie. Są też pra­wie zwy­czajne szafy na doku­menty i zupeł­nie zwy­czajny bała­gan infor­ma­tyczno-tele­ko­mu­ni­ka­cyjny, bo na biurku stoi kilka apa­ra­tów tele­fo­nicz­nych i przy­naj­mniej jeden kom­pu­ter.

Z sekre­ta­riatu jest także wej­ście do gabi­netu naj­bliż­szego współ­pra­cow­nika głowy pań­stwa. To też olbrzy­mia prze­strzeń, w któ­rej dobrze wyglą­dają tylko potężne cięż­kie meble. Rów­nież tutaj na ścia­nie jest wmu­ro­wane wiel­kie lustro w zło­tej ramie, ale – w prze­ci­wień­stwie do gabi­netu pre­zy­denta – nie ma tu kominka. W rogu, za biur­kiem, są zupeł­nie zwy­czajne białe drzwi, które pro­wa­dzą do pomiesz­cze­nia prze­zna­czo­nego dla oso­bi­stego asy­stenta. Tutaj z dala od wszyst­kich i od utar­tych pała­co­wych ście­żek wisiała słynna zagi­niona „Gęsiarka” – dzie­więt­na­sto­wieczny obraz, który z pałacu wyniósł jeden z kel­ne­rów.

Z sekre­ta­riatu można ponow­nie dostać się do Anty­szam­bry i na klatkę scho­dową. Znowu wszystko w kółko. Nic dziw­nego, że jed­nemu z pre­zy­den­tów uda­wało się tu jeź­dzić na hulaj­no­dze.

Wszyst­kie pomiesz­cze­nia w głów­nej, repre­zen­ta­cyj­nej czę­ści pałacu są po pro­stu przy­tła­cza­jące. Potężne, masywne, cięż­kie meble, złote zdo­bie­nia, grube dywany, mar­mury, mozaiki i zaj­mu­jące całe ściany obrazy. Wszystko tu krzy­czy „wła­dza!” i żaden z pre­zy­den­tów nie odci­snął na tych wnę­trzach żad­nego swo­jego śladu. Co prawda każdy kupił sobie fotel czy kanapy, jed­nak do tak szcze­gól­nych wnętrz one też nie mogły być w stylu tych ze szwedz­kiego sklepu meblo­wego.

Ale wejdźmy teraz do pałacu innymi drzwiami. Prze­zna­czo­nymi dla dzien­ni­ka­rzy, pra­cow­ni­ków, wycie­czek i gości, któ­rych głowa pań­stwa nie będzie podej­mo­wać ze spe­cjal­nymi hono­rami. To skromne drzwi od strony kościoła Wnie­bo­wzię­cia Naj­święt­szej Maryi Panny i Świę­tego Józefa. Jeśli pój­dziemy parę kro­ków w kie­runku świą­tyni, to zoba­czymy też kutą bramę, która pro­wa­dzi na nie­wielki par­king dla pra­cow­ni­ków pałacu.

Wcho­dzimy do pałacu. Tu już jest ochrona SOP i „heine­mann” – urzą­dze­nie do prze­świe­tla­nia toreb i gości. Za miej­scem pracy ochrony jest nie­wielka szat­nia. Z tej pała­co­wej sieni wcho­dzi się do sali, w któ­rej od paru lat stoi okrą­gły stół. Tak, ten okrą­gły stół. Z krze­słami, mikro­fo­nami oraz tablicz­kami z nazwi­skami uczest­ni­ków obrad. Przez lata stał w sali Kolum­no­wej, ale został prze­nie­siony.

Teraz pra­wym skrzy­dłem pałacu idziemy w kie­runku czę­ści repre­zen­ta­cyj­nej. Czeka nas spore zasko­cze­nie, bo kory­tarz pro­wa­dzący przez całe skrzy­dło jest wyjąt­kowo wąski. Miej­sca tu jest tak nie­wiele, że dwie osoby nie mogą iść obok sie­bie. Po pra­wej stro­nie cią­gnie się rząd drzwi, które pro­wa­dzą do pomiesz­czeń biura pra­so­wego, biura foto­gra­fów, pokoju kie­row­ców oraz kilku pokoi zaj­mo­wa­nych przez ofi­ce­rów Służby Ochrony Pań­stwa. Po lewej stro­nie znaj­dziemy przej­ście, które kie­dyś pro­wa­dziło do pra­cow­ni­czego bufetu, ale przed­ostat­nia sze­fowa kan­ce­la­rii uznała, że bufet jest nie­po­trzebny. Może dla­tego że parę razy nie było w nim ulu­bio­nych pie­ro­gów sze­fo­wej. Na górę do biur mini­strów można się dostać windą i zupeł­nie nie­re­pre­zen­ta­cyjną klatką scho­dową. Biura w pałacu to naj­mniej pała­cowe pomiesz­cze­nia. Wszystko tro­chę w stylu urzędu gminy, a nie pałacu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki