Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tato, nie wolno Ci byłoto swoista terapia autorki debiutującej jako Lara Dipp. Ojciec pił i molestował córkę, a i matka padła ofiarą jego nałogu i przemocy. Lara ukończyła szkołę fryzjerską, potem liceum ekonomiczne. Jak większość kobiet w tamtym czasie szybko wyszła za mąż i zajęła się wychowywaniem dzieci. Mąż zmusił ją do wyjazdu do Niemiec. Paradoksalnie nowe życie pozwoliło Larze szerzej spojrzeć na świat oraz w głąb własnych traum i krzywd wyrządzonych jej przez bliskich. Tą książką autorka rozlicza się z przeszłością, bo jak czytamy: “Zapomnieć nie można, ale da się żyć lżej”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 86
Redaktorka prowadząca
Michalina Wesołowska
Redakcja
Izabela Dachtera-Walędziak
Projekt okładki
Katarzyna Plichta
Copyright © by Lara Dipp 2022
Copyright © by Sorus 2022
E-book przygotowany na postawie wydania I
ISBN 978-83-66664-85-2
Przygotowanie i dystrybucja
Wydawnictwo Sorus
ul. Bóżnicza 15/6
61-751 Poznań
tel. (61) 653 01 43
księgarnia internetowa
www.sorus.pl
DM Sorus Sp. z o.o.
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Z dziecinnych lat nie przypominam sobie wiele. Nic ciekawego nie działo się wtedy w moim życiu. Dużo pijackiego wrzasku, wygrażania, płaczu, plus jeszcze młodszy brat. Z czego tu się cieszyć, pilnowanie tego malucha było moją jedyną rozrywką. Nasz dom stał przy głównej, wtedy jeszcze nieruchliwej, ale głównej ulicy. Do sąsiadów nie było po co chodzić, oni mieli siebie i swoje dzieci. Podsumowując – nuda. Tylko jeden sąsiad był interesujący, a właściwie to huśtawka, która stała przed jego domem.
Całkiem normalna, ale dla mnie prawie że nieosiągalna piękna huśtawka. Mieszkały tam dwie dziewczynki, one rzadko z niej korzystały, czego absolutnie nie mogłam zrozumieć. Gdyby ona była moja, na pewno całymi dniami nie schodziłabym z niej. Nasz sąsiad, ojciec tych dziewczynek, całkiem nieprzyjemny typ, strasznie krzyczał, kiedy mnie na niej przyłapał. Wtedy jeszcze nie mieli płotu, a nasze domy dzielił tylko kawałek pola z żytem. Przez to żyto prowadziła najkrótsza droga, w końcu ryzyko należy do odważnych. Niestety zabawa nie trwała długo. Jeszcze go nie widziałam, a już słyszałam, jak się drze: Jak cię dostanę, to nogi ci z dupy powyrywam! Miałam pięć, może sześć lat, nie rozumiałam jeszcze tego, co do mnie wykrzykuje. Byłam zajęta uciekaniem. Tylko parę minut na huśtawce, a jaka radość. Przez chwilę żyłam w siódmym niebie.
W przedszkolu było ciekawie. Piękne zabawki, którymi nie mogłam tak często się bawić, jak bym chciała. Mieliśmy tylko trzy lalki, a było nas około dziesięć dziewczynek. Albo byłam za powolna, albo moje przedszkolne koleżanki miały więcej brawury, aby przebić się do nich. Ja mogłam podziwiać je z boku, a były rzeczywiście ładne, z długimi włosami, w kolorowych ubraniach. Jedna miała nawet krakowską sukienkę. Wydaje mi się jednak, że było to po prostu przyzwyczajenie. W domu we wszystkim musiałam ustępować bratu, inaczej zaczynał wrzeszczeć, na co mama była uczulona i błyskawicznie stała obok nas z pytaniem, co się stało. Kto był winny? Wiadomo.
Przedszkole było ładne, nawet bardzo. Duże pokoje, prawie jak sale, skromnie urządzone, ale przyjemnie. W pokojach stały piece kaflowe. W sypialni, jadalni, pokoju do zabaw. Dawały zimą wspaniałe ciepło, inne niż z centralnego ogrzewania. Tak miękko, przytulnie i przyjemnie pachniało drewnem. Szczególnie ostatni pokój, a w zasadzie jego kąty, były moimi ulubionymi. Zawsze kiedy ktoś przeszkadzał, musiał stanąć w kącie. Ja odwiedziłam wszystkie i to nie jeden raz. Tak, nie byłam łatwym dzieckiem, jednak kochałam przedszkole. Czułam się lepiej i bezpieczniej w przedszkolu niż w domu. Długo było to dla mnie zagadką. Z bólem brzucha szłam do domu. Nie lubiłam go. Było mi tam smutno, nieprzyjemnie zimno, a do tego wszystkim przeszkadzałam.
Do szkoły zaczęłam chodzić do tego samego miejsca, w którym mieściło się przedszkole, tylko że przedszkole było na piętrze, a nasza pierwsza klasa na parterze. Stary, powojenny budynek bez centralnego ogrzewania, ale też z wysokimi, kaflowymi piecami, starymi oknami i wysokimi sufitami. W ogóle lubiłam stare wille, miały w sobie coś majestatycznego. Pani Kepel, starsza, przedwojennej daty nauczycielka, uczyła nas polskiego i matematyki, a przede wszystkim kaligrafii. Każda litera czy cyfra musiała być okrągła, od linii do linii, nic dodać, nic ująć, po prostu ładna. Zeszyty zapisywałam najpierw ołówkiem, później najzwyklejszym piórem z atramentem w kałamarzu, a jaszcze później wiecznym piórem. Zeszyty 16-kartkowe musiały być czysto i schludnie prowadzone, bez kleksów (co było prawie że niemożliwe). Nauczycielce nie podobały się nasze bazgroły, nawet jeśli to była ostatnia strona, przekreślała je czerwonym ołówkiem z napisem „niedbalstwo” i kazała przepisać cały zeszyt do następnego dnia. Sama nie raz zasmakowałam tego wątpliwego przywileju, ale ,,nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Teraz Niemcy zazdroszczą mi mojego charakteru pisma. Dziękuję pani, Frau Kepel!
Przyjaciółki albo koleżanki jako takiej nie miałam, moimi kumplami byli koledzy z klasy. Poza robieniem zadań domowych moim głównym zajęciem była opieka nad młodszym o sześć lat bratem, oczkiem w głowie mamy, tylko że ja musiałam to oczko pilnować. Wtedy obawiano się Cyganów, teraz mówi się na nich Romowie, rzekomo porywali małe dzieci. W rzeczywistości to raczej kradli wszystko, co dało się zjeść albo wszystko to, co nie było gwoździami przybite, a mogło się przydać. Oni też potrzebowali wszystkiego. W każdym razie mój czas wolny był nieciekawy. Nie lubiłam szkoły, a szkoła nie lubiła mnie i to przez dobrych parę lat. Szczególnie wkurzała mnie niesprawiedliwość, która panowała w szkole, a przede wszystkim w naszej klasie. Obojętnie, czy byłam przygotowana do lekcji, czy nie, na to samo wychodziło: minus trzy lub trzy na szynach. Inaczej, kiedy pytano Natalię, córkę właściciela prywatnej firmy. Fakt, że od czasu do czasu bywała przygotowana do lekcji, ale nawet jak nie, to żeby jej nie zepsuć średniej i tak dostawała lepszą ocenę. Dziewczyna była ładna, dobrze ubrana, inteligentna, mniej lub więcej. Pojęcie ładna i inteligentna w tym przypadku jest relatywne. Błyskotliwa, cięta i obraźliwa to były jej atrybuty. Ale wystarczy już tych komplementów. Najważniejsze, że jej rodzice mieli kasę i wspierali finansowo klasę (dopłacali małe sumy, ale do czego, nikt nie pytał). Poza tym jej mama od zawsze udzielała się w trójce klasowej, przez to miała duży wpływ na wszystko, co się działo albo i nie działo. Naturalnie jej córka była zawsze i przez wszystkich nauczycieli lubiana. Jak mama, tak i dziewczyna była w klasie wpływowa i każdy musiał tańczyć, jak one zagrały, bo jak nie, córcia skarżyła się wychowawczyni, a ta w klasie miała absolutyzm we krwi. Dwójka za zachowanie załatwiała wszystko. Ja też od czasu do czasu miałam pecha. Zdarzyło się, że jednego dnia byłyśmy razem przy tablicy. Czułam się naprawdę przygotowana. Nawet inni uczniowie potwierdzili, że byłam dużo lepsza niż Natalia, ale to ona dostała wyższą ocenę. Z czasem ta sytuacja stała się nie do wytrzymania.
Natalia miała dwóch starszych braci i nagle po bardzo długiej przerwie urodził się im mały braciszek. Jej rodzice byli już nie najmłodsi. Słyszałam, jak matka i ojciec o tym ,,wypadku przy pracy” rozmawiali. Długo nie rozumiałam, o jaki wypadek chodzi. W nadziei, że mogłabym się Natalii przypodobać (moja naiwność nie znała wtedy granic), wzięłam ją na stronę, żeby jej pogratulować z okazji narodzin braciszka. Wtedy stało się coś, na co nie byłam przygotowana i co mnie do dzisiaj boli. Natalia mnie spoliczkowała. Ten policzek czuję do teraz i wciąż zadaję sobie pytanie, czym sobie na niego zasłużyłam, ale w gruncie rzeczy odpowiedź jest prosta: naiwnością i głupotą. Mogę sobie wyobrazić, że dziewczyna nie była szczęśliwa z zaistniałej sytuacji, bo przestała być oczkiem w głowie rodziców, których całą uwagę pochłonął młodszy braciszek, ale przecież ja nie byłam temu winna. Cóż, ma się kasę, ma się wpływy i dobre oceny, jest się kimś. Nie wiem, jak jest w miastach, ale na wsi nie masz pieniędzy, jesteś niczym, dnem, zerem.
I tak też się czułam.
Naszą klasę drugą podzielono, bo było w niej za dużo dzieci, a w nowej szkole, w innej części wsi, wybudowano ,,tysiąclatkę”. Grzeczne, dobrze ułożone dzieci zostały w starej szkole, te nielubiane dreptały dzień w dzień dobrych 30 minut do nowej szkoły. Obojętne, czy na dworze było minus 20 stopni, czy plus 30 stopni Celsjusza. Najbardziej dokuczały nam jesienne deszcze. Mokrzy od stóp do ostatniego włosa siedzieliśmy w zimnych pomieszczeniach. To było wielkie świństwo wyrządzone małym dzieciom, tylko dlatego, że nauczyciele nie widzieli potrzeby, aby zastanowić się nad lepszym rozwiązaniem. To moje subiektywne zdanie, ale i z perspektywy czasu nadal przy nim stoję.
Nie jestem pewna, kiedy zaczęły mnie prześladować ponure myśli, obrazy, których znaczenia nie rozumiałam. Budziłam się zapłakana, spocona, zastraszona. Bóle brzucha i głowy towarzyszyły mi przy tym za każdym razem.
Lara Dipp to pseudonim literacki autorki. Urodziła się pod koniec lat pięćdziesiątych w górniczej rodzinie na Śląsku. Od prawie pół wieku mieszka w Niemczech. Matka dwóch dorosłych synów i szczęśliwa żona drugiego męża. Zakochana w literaturze i abstrakcyjnym malarstwie.