Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tatuś
Magdalena Adaszewska
Spin off mrożącej krew w żyłach opowieści o balsamistce. Sprzedane prawa do ekranizacji!
W małej miejscowości w Bieszczadach dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw znikają dwie turystki. Na miejsce przyjeżdża dziennikarka śledcza Monika Biel, która ma na własną rękę przyjrzeć się tajemniczej sprawie. W ślad za nią podąża balsamistka Amelia Rosa. Jest pewna, że Monika jest jej siostrą, i przekonuje ją, by razem odszukały ojca i wymierzyły mu karę za zło, którego dokonał.
Potem policja znajduje w jeziorze ciało dziewczyny, a na brzegu prawdopodobnego świadka. Kobieta nie pamięta, kim jest i co się wydarzyło. Sprawę prowadzą policjanci Pola Król i Marek Sikora. Pojawia się wiele zagadek do rozwiązania. Nikt nie wie, kim jest osoba znaleziona nad jeziorem, a ona sama jest w szoku i nie można się z nią porozumieć. Nikt też nie podejrzewa, dokąd może zaprowadzić zgłębianie prawdy, jak bardzo szokujący jest finał.
W Tatusiu splatają się losy bohaterów z Balsamistki i Córeczki, którzy wcześniej się nie znali i przez lata poszukiwali tego samego przestępcy albo stanęli z nim oko w oko i doświadczyli z jego rąk okrucieństwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 191
Prolog
Deszcz spadł z nieba jak kurtyna. Mężczyzna popatrzył na krople wody na poręczy werandy, po czym nagle odwrócił głowę w kierunku dwóch młodych kobiet, jakby dopiero teraz je zauważył. Na jego twarzy nie było widać żadnej emocji, nie drgnął ani jeden mięsień. Przenosił pusty wzrok z jednej kobiecej sylwetki na drugą, po czym znów zaczął się wpatrywać przed siebie, w obraz, który widział tylko on. A one nie mogły oderwać od niego wzroku.
Rok 2022
Teraz
Miasteczko w Bieszczadach
1
Dryfowała zaplątana w sitowie na brzegu jeziora. Woda obmywała jej ciało, jakby chciała ukoić ból i oswoić śmierć, szeptała ciche zaklęcia i zapewnienia: już dobrze, już po wszystkim, to koniec.
Zaczynało świtać. Czerń nieba przecięły szare smugi. Góry wyłaniały się z ciemności. Powietrze było zimne i przeszywające. Wiał wiatr.
Nie zmieniło się nic. A powinno? Być może tak.
Zamiast tego był cichy, zwyczajny koniec czyjejś historii.
I początek nowego dnia.
Na brzeg wyrzuciła ją woda? Poturbowały kamienie? Może poślizgnęła się, upadła, wyleciała z mostu? To się zdarza, turyści czasem przeceniają swoje umiejętności.
Ale tam nie było mostu. I takich ran nie zadają kamienie.
Było tylko nieduże jezioro w dolinie. Pomost dla miejscowych rybaków. Zamknięty na głucho drewniany domek.
Kim była?
*
– W jeziorze leży ciało. Mamy je zabrać i zawiadomić biegłego sądowego – policjant Marek Sikora napił się kawy z jednorazowego kubka i spojrzał przez okno.
– Ciało? – Pola Król poprawiła kołnierz munduru, w który zaplątały się włosy. – Ktoś utonął?
– Na to wygląda – Marek dopił kawę, zgniótł papierowy kubek i wrzucił go do kosza. – To jak, jedziemy?
– Jasne, jedziemy – Pola skinęła głową i ruszyła do radiowozu.
Uświadomiła sobie, że od jej przyjazdu tutaj, trzy tygodnie temu, wydarzyło się dość sporo, jak na tę spokojną górską okolicę.
Z jeziora wystawały drzewa, dwa, rozłożyste i zielone, trzymające się mocno dna korzeniami i jeszcze mocniej za ręce – jak w miłości, wielkiej i namiętnej. Zza drzew wyłoniło się słońce, a wraz z nim pasmo gór. Podjechali radiowozem od strony opuszczonego domku na wzgórzu. Zatrzymali się pod drzewem, na linii przybrzeżnych zarośli, w których dryfowało ciało. Na brzegu stała młoda kobieta. Wyglądała na zdezorientowaną, zagubioną, taką, która nie wie, dokąd pójść. Na sobie miała kurtkę, spodnie i buty traperki, całe nasiąknięte wodą.
– Kim pani jest? Co się tutaj stało? – Pola i Marek zapytali niemal jednocześnie. – Czy to pani zadzwoniła na policję?
Miała mętlik w głowie. Czy dzwoniła? Nie mogła sobie przypomnieć. W pamięci miała dziwne luki i niczego nie była pewna.
– Co się stało? – zapytał Marek, oglądając ją z góry do dołu i zatrzymując wzrok na jej dłoniach, na których zauważył sine ślady. – Ktoś panią skrzywdził?
Nie odpowiedziała, ale usłyszała pytanie, bo po chwili starała się zasłonić dłonie rękawami, ściągając je w dół. Nadal jednak milczała, nie umiała powiedzieć, co się wydarzyło. Nie mogła sobie przypomnieć, co spotkało ją wcześniej, miała jedynie wrażenie, mocne, głęboko w środku, że były to rzeczy złe.
Pamiętała, że wpatrywała się w cudowne korony drzew, wtulone w siebie jak para kochanków. Przepełniał ją zachwyt pomieszany z zazdrością na widok tej miłosnej pasji wyłaniającej się z czerni nocy i oświetlonej pierwszymi promieniami słońca. Wydawało się jej, że była tu już wcześniej, że nie pierwszy raz w tych porannych mgłach odbywała jakby pierwotny, metafizyczny rytuał poszukiwania początku życia. Jednak tym razem czuła, że ten świt niesie coś więcej, nie umiała wytłumaczyć co, ale wiedziała, że jest inny od wszystkich. Ptaki poderwały się do lotu z wrzaskiem, tafla wody zadrżała. Słońce coraz bardziej oświetlało jezioro i dziki brzeg. Pamiętała, że odcumowała łódkę, wskoczyła do niej i chwyciła za wiosło z zamiarem podpłynięcia do drzew. Mijała trzciny i przybrzeżne krzewy. Jeszcze nie widziała tego, co miało zamienić ten poranek w koszmar. Chwilę później mocniejszy podmuch wiatru odsłonił w szuwarach przy brzegu, kilkanaście metrów dalej, coś, co przykuło jej wzrok. Podpłynęła bliżej. Fala rozkołysała trzciny, zamigotały na niej promienie słońca. Zmrużyła oczy, wpatrując się w czarny kawałek czegoś, co przypominało nosek damskiej szpilki. Na moment zamarła. Weszła do wody, w tym miejscu było płytko. Wstrzymała oddech na samą myśl o tym, co może odkryć w zielonej gęstwinie. Woda łagodnie obmywała brzeg i sitowie, z którego wystawały cienki obcas i tylna część buta. Oddychała szybko, coraz szybciej. Stała w wodzie i nie mogła się poruszyć. Poczuła ból, głęboko w środku, rozdzierający. Zawahała się. Zrobiła krok do przodu. Pomyślała, by wyciągnąć ciało na brzeg. Jednak przez głowę przemknęła jej myśl, że powinna szybko stąd uciec, bo może za chwilę na miejsce zbrodni powróci morderca. Bardzo często tak robią: zabijają i wracają, by zobaczyć swoje dzieło, albo wzywają policję i drżącym głosem relacjonują, jak natrafili na zwłoki. Może jednak nie było żadnego mordercy? Może to nieszczęśliwy wypadek albo samobójstwo? Nie uciekła. Stała i bała się poruszyć. Drżała.
Zapamiętała tylko tych kilka obrazów, nic więcej. Nie wiedziała, jak się tu znalazła i co wydarzyło się wcześniej. Nie umiała nawet odpowiedzieć na pytanie, kim jest. Wyglądało to tak, jakby życie zawęziło się do tych kilku chwil nad jeziorem. Patrzyła na kobietę, która już nigdy nie wstanie, nie poprawi włosów, nie wsunie na stopy swoich szpilek, i czuła, że strach ściska jej gardło, nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Nazywam się Pola Król – usłyszała głos i dopiero teraz zobaczyła, że jedną z dwóch osób, które przyjechały radiowozem, jest policjantka. Kobieta. Młoda. Popatrzyła na nią z nadzieją. Policjanta omijała wzrokiem. Czuła opór, jakby czegoś się obawiała. – A to jest Marek Sikora, mój kolega. Jest pani bezpieczna, już nic pani nie grozi – Król uspokajała wystraszoną dziewczynę.
– A pani? – zapytał policjant. – Jak pani się nazywa?
Nie odezwała się. Jak się nazywa? Czy musi podać imię i nazwisko? No, ale ta martwa kobieta w jeziorze… – myśli galopowały. Czuła, że zaczyna boleć ją głowa. Pragnęła znaleźć się w łóżku, owinąć kołdrą i przespać cały dzień.
Pola Król zbliżyła się do zarośli. Potknęła się o coś, czego nie znosiła: o puszki po piwie wystające z kępy traw, zostawione jak dowód na niezmieniającą się mentalność. Kilka metrów dalej zobaczyła w wodzie ciało.
– Niech pani odejdzie na bok – Marek wskazał Poli bliżej nieokreślone miejsce. – To nie jest widok dla kobiet.
Oddaliła się na kilka kroków, obserwując, jak kolega krząta się przy zwłokach.
– Czy zawsze mnie muszą się trafiać nienormalne samobójstwa? – Marek mruczał pod nosem, wyciągając ciało na brzeg.
– A są samobójstwa normalne? – żachnęła się Pola.
– Przestań, nie czepiaj się słów, chodzi mi o porę dnia – Marek ułożył zwłoki kobiety na trawie i odwrócił ją na plecy.
– Poza tym, dlaczego mówisz, że to samobójstwo?
– A jak inaczej?
– Morderstwo, może nieszczęśliwy wypadek – powiedziała, spoglądając na nogi kobiety. – Ale tym zajmą się kryminalni. Na pewno trzeba będzie przeszukać teren – rozejrzała się dokoła. – Może morderca zostawił jakiś ślad, czasem potrafi go wkopać bzdura. Bo mnie to wcale nie wygląda na samobójstwo. Wiesz dlaczego?
– Dlaczego?
– Zobacz – Pola zsunęła suknię z nóg kobiety, odsłaniając liczne obrażenia. – Atrakcyjna kobieta przyjechałaby nad jezioro, by się utopić? W szpilkach i wyjściowej sukni? I zadałaby sobie tyle ran? Tutaj? W górach?
– No tak, chyba masz rację – przytaknął Marek i zaczął się przyglądać dziewczynie, która od ich przyjazdu wciąż stała jak wryta i słowem się nie odezwała. – Chociaż nie, to nie musi być tak. Wy, kobiety, macie różne pomysły. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wyruszyła w góry w takim stroju.
– Przestań! Nie obrażaj mnie, OK?
– Ciebie?
– Tak. Obrażając kobiety, obrażasz mnie.
– Młoda, nie przesadzaj.
Pola pochyliła się nad kobietą, której ciało leżało na brzegu jeziora, i pomyślała, że prawdę zna tylko ona. Podejrzewała, że ta druga wie coś więcej. Zadała więc dziewczynie rutynowe pytanie:
– Czy pani znała ofiarę?
Czy znała? Skąd to pytanie?
– Odpowie pani?! – Marek się zirytował.
Dziewczyna chciała się odezwać, jednak nie mogła wydobyć z siebie głosu. Odpowiem, powiedziała w myślach, patrząc policjantce prosto w oczy. Po chwili przeniosła wzrok na nadjeżdżający drugi radiowóz.
Nie. Nie znałam.
*
Pola zadrżała z zimna. Zasunęła błyskawiczny zamek w kurtce i ukryła twarz w kołnierzu. Marek włączył silnik, ruszył i uchylił okno w radiowozie. Lubił powiew świeżego powietrza, zwłaszcza kiedy miał do czynienia z trudną sytuacją w pracy.
– Ale lodówka, zamknij to okno, umieram z zimna – powiedziała Pola.
– Już się robi! – Marek zasunął szybę. – A kiedy jedziesz na swoim motorze, to nie jest ci zimno?
– Skąd! Mam odpowiedni strój i kask.
– Ciekawe. Nie znałem dotąd dziewczyny… kobiety, która jeździ motorem. Zaimponowałaś mi. Może sam przesiądę się z auta na podobny pojazd. To musi być duża frajda.
– To prawda. Tego nie da się porównać z niczym.
– Jakie to uczucie? Zasuwasz i co?
– Wolność. Totalna wolność.
– No tak… – Marek pokiwał głową.
– Ale ostatnio rzadko jeżdżę – przyznała Pola. – Tutaj jeszcze nie próbowałam. Trochę się boję, nie znam terenu.
– Nie ma się czego bać. Tu też są normalne drogi, nie tylko w mieście – Marek spojrzał na nią, unosząc kąciki ust. – A tak właściwie, już jakiś czas temu chciałem cię o to zapytać, co cię tutaj przywiodło? Ze stolicy do głuszy w górach?
Pola milczała. Zacisnęła usta. Nie musi się spowiadać. Nie chce. Ludzie zawsze chcą wiedzieć. Ale ona nie musi mówić.
Przyjechała tutaj po rozstaniu z Krzyśkiem. Chciała się oddalić od świata, w którym z nim była, spróbować żyć gdzie indziej, by nic nie przypominało jej wspólnych chwil i miejsc. Wybrała góry. Piękne, ale w niej zawsze budzące lęk. Podziwiała je, jednak nie mogła pojąć miłości do gór, takiej absolutnej, za którą można dać się zabić. To nie był jej świat. Góry przerażały ją swoim ogromem. Dlaczego więc je wybrała? Mogła przecież wyjechać do innego miasta. Nie, to byłoby zbyt łatwe. Właśnie w górach postanowiła przezwyciężyć siebie i swój strach. Zmierzyć się z nowym wyzwaniem. Rozpocząć nowe życie. Zgłosiła się do miejscowego posterunku policji w Bieszczadach i została przyjęta. Zamieszkała w dolinie otoczonej górzystym majestatem. Obserwatorka siebie samej. Nowa ona. Przynajmniej na jakiś czas.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Marka:
– Dobra, nie było pytania. Cofam. Mam nadzieję, że dobrze się tutaj czujesz i się zadomowisz.
– Jest OK.
– To już coś – Marek zaśmiał się. – A jak będziesz chciała, to pokażę ci miejsca, o których przeciętny turysta może tylko pomarzyć. Stracisz dla nich głowę i już nigdy stąd nie wyjedziesz.
– Naprawdę? – zapytała bez przekonania. – Ale ja nie przyjechałam tu na stałe. Nie zamierzam tutaj zostać.
– No tak. I co, teraz cieplej? Okno już zamknięte.
– Tak, wszystko w porządku.
– Ja jestem przyzwyczajony do zimnego powietrza gór. Pani z Warszawy przywykła do ciepłego smogu, więc…
– Daj spokój! – przerwała mu Pola. – Nie jestem w nastroju do żartów. Ta kobieta w jeziorze… to jakaś makabryczna historia.
– No dobra. Ale widać od razu, że jesteś świeżynka.
Marek irytował Polę. Chciała, żeby ich rozmowy były czysto zawodowe.
– Te obrażenia na jej ciele… – odezwała się, ignorując słowa Marka.
– Wygląda na to, że pogruchotały ją kamienie, jak upadała.
– Kamienie? Takich ran nie zadają kamienie, chyba że ktoś w nią nimi rzucał albo ją nimi bił.
– No nie wiem… Mnie to jednak wygląda na samobójstwo. Przyjechała turystka niby się zabawić, a tak naprawdę to miała swój plan.
– Tak to widzisz?
– Tak czuję.
– A ja nie.
Wjechali na drogę prowadzącą do komisariatu policji. Szary budynek majaczył z daleka.
– Ciekawe, skąd się tutaj wzięła i kim jest… była? Podobnie jak ta dziewczyna, która milczy. Widać, że jest w szoku, nawet nie mogła sobie przypomnieć, że do nas zadzwoniła – myślała głośno Pola, a w jej głosie słychać było współczucie. – Dobrze, że pojechała razem z Patrykiem na komisariat i będzie pod opieką psychologa. Sprawiała wrażenie, że nie wie, kim jest. Taka ładna dziewczyna.
– Przede wszystkim jest bardzo dziwna – Markowi daleko było do współczucia. – W pewnym momencie pomyślałem o niej jak o głównej podejrzanej. Nie zdziwię się, jeśli okaże się, że udaje.
– Ja tak o niej nie myślę. Coś mi mówi, że ona przeżyła silny stres, megaszok. Mam nadzieję, że niebawem dowiemy się, co się naprawdę wydarzyło.
– Dlatego konieczne jest przesłuchanie.
– Chcesz ją przesłuchiwać? W takim stanie?
– I to jeszcze dzisiaj. Trzeba z niej coś wyciągnąć, dopóki jest na komisariacie. Na pewno pamięta, tylko zwyczajnie coś ukrywa. Albo, jak wolisz, ma chwilową amnezję.
– A może po prostu znalazła ciało w wodzie i się przeraziła?
– Tego nie wykluczam. Dlatego trzeba ją przesłuchać. Im szybciej, tym lepiej. Nie będziemy się z nią cackać.
– To nie jest cackanie, tylko okazanie współczucia przerażonej kobiecie.
Marek wzruszył ramionami i podrapał się po brodzie.
– Wiesz, dla szefa to już i tak za dużo. Najpierw tamte dwie dziewczyny, które przyjechały tutaj i ślad po nich zaginął, a teraz to ciało w jeziorze i ta nic niemówiąca. On sobie totalnie nie radzi, nie wie, co zrobić. Jest już stary i powinien pójść na emeryturę. Ludzie w policji zaczynają gadać po kątach.
– To jakim cudem został szefem?
– Cholera wie. Też zadaję sobie to pytanie – Marek zerknął na nią znacząco. – To się nazywa mieć koneksje. A teraz nie chce się przyznać, ale kompletnie poległ. Myślał, że to będzie ciepła posadka do emerytury, bo tutaj nic się nie działo, co najwyżej jakiś turysta zgubił się na szlaku albo złamał nogę.
– Widziałam go trzy razy. Pogratulował mi przyjęcia do zespołu. Był taki nijaki. Jakby nic go nie interesowało, jakby miał wszystko gdzieś. A teraz te kobiety…
– No tak. Właśnie w tym rzecz. Rozumiesz?
– Nie.
– Młoda, na jakim ty świecie żyjesz! – Marek spojrzał na Polę z niedowierzaniem. – Jeśli nagłośnimy te sprawy, media rzucą się jak sępy i nas zjedzą. To odstraszy turystów, zniechęci ich do przyjazdu, a przecież cała okolica żyje głównie z nich.
– Ale to są zaginięcia i śmierć, a nie kradzież bułki!
– No tak, ale ja go rozumiem. Pewnie jest pod naciskiem władz, burmistrza i jeszcze wyżej. Ma związane ręce, nie chce się narażać.
– Mam gdzieś burmistrza i turystów. Interesuje mnie to, co stało się z tymi kobietami.
– Mnie też. Ale nie mogę przecież działać na własną rękę. A oficjalnie sprawy są w zawieszeniu.
– Dlaczego nie możesz działać na własną rękę?
– Bo jestem zatrudniony w policji i muszę się dostosować.
Pola spojrzała na Marka pytająco.
– No tak. Poza tym mam żonę na utrzymaniu i muszę mieć co włożyć do garnka. Samo życie.
– No tak. Oczywiście. Rozumiem.
Nie wierzyła w słowa Marka. On wcale taki nie był. Podobnie jak nie wierzyła w jego sposób mówienia o zaginięciach i śmierci kobiety. Widziała w nim wrażliwego człowieka, który wpadał w pozornie lekki i szorstki ton, by móc w miarę normalnie funkcjonować i mieć jasny ogląd sytuacji, ze wszystkimi „za” i „przeciw”. Chciała powiedzieć, że wcale nie jest taki, jakiego udaje, ale zamiast tego zapytała:
– Nad jeziorem stoi domek, niedaleko pomostu dla rybaków, chyba dobrze zapamiętałam. Zostanie sprawdzony?
– Myślisz, że policja tutaj jest głupia?
– Nie. Myślę o tym, by niczego nie przeoczyć.
– Akurat o to nie musisz się martwić. Nie jesteśmy gorsi od tych w stolicy.
– Ja tego nie powiedziałam.
– Ja tak usłyszałem.
– Nie chciałam, by to tak zabrzmiało – Pola popatrzyła na Marka. – To co robimy?
– Nic. Przesłuchamy tę dziewczynę i zobaczymy, co dalej.
– Ta sprawa nie może być zamknięta – powiedziała Pola i w tej samej chwili przemknęło jej przez głowę, że tak naprawdę tylko ona tego chce.
– Trzeba przejrzeć jej plecak. Jestem ciekaw, co w nim znajdziemy.
Wcześniej
Warszawa
2
„Śmierć nie jest największą stratą w życiu. Największą stratą jest to, co umiera w nas, gdy żyjemy” – Norman Cousins, dziennikarz.
Monika Biel szukała ciekawych cytatów do tekstu o wartości ludzkiej egzystencji, gdy na hasło: „życie” wyszukiwarka w laptopie jako pierwsze wyrzuciła właśnie te słowa.
Ciekawe i prawdziwe, jak cholera, pomyślała, patrząc w ekran i czytając je kolejny raz.
Zastanawiała się, ile rzeczy w niej umarło.
Czy beztroska w latach dzieciństwa, którego nie pamiętała? Jakby nigdy się nie wydarzyło, ale czuła pod skórą, że było jednym z najgorszych, jakie mogło ją spotkać. W pamięci miała sceny i przeżycia z koszmaru domu dziecka, a co było wcześniej, kim była, jakich miała rodziców – nie mogła sobie przypomnieć. Wiedziała też, że jeśli tylko zacznie wchodzić w tamte obszary, dotknie czegoś, co zaboli najbardziej, nie będzie umiała sobie z tym poradzić. Od lat rozwijała w sobie umiejętność widzenia piękna i odczuwania radości w drobiazgach: w locie ptaka za oknem, promieniu słońca na twarzy, zapachu porannej kawy, w płatku śniegu, który usiadł na nosie. Za każdym razem uśmiechała się do siebie: tak wygląda małe wielkie szczęście.
Sporo przeczytała o swoim przypadku. Został nazwany wyparciem. Na różnych forach internetowych radzono, by osoba taka jak ona jak najszybciej znalazła się na kozetce psychiatry i psychologa. Nigdy do nich nie poszła, nie umiała sobie wyobrazić opowiadania o sobie, roztrząsania swoich uczuć i emocji, dobijania się do zakopanych wspomnień. Po co żyć przeszłością? Była pewna, że nie znalazłaby logicznego wytłumaczenia, dlaczego akurat jej przytrafiło się piekło. Analizując zło nieustannie i dogłębnie, człowiek nigdy się od niego nie uwolni. I mimo że w głębi duszy chciała poznać odpowiedź, czemu właśnie ją to spotkało, wybrała ucieczkę. Zaszyła się w swoim świecie, by nie odczuwać bólu. Wspomnienia potrafią niszczyć życie, mogą być jak brzytwa, która tnie za każdym razem, gdy je przywołujemy. Nie chciała tego. Dobrze wiedziała, że zło, nawet zapomniane, wcale nie przestaje istnieć. Wybrała więc inną drogę: odcięcie, postawienie się do pionu i stworzenie siebie od nowa.
Jako dziennikarka śledcza była wysyłana do najtrudniejszych spraw. Wszyscy, na czele z jej szefem Robertem Kozińskim, mieli ją za kobietę twardą i odważną.
Zazwyczaj, by się skupić wyłącznie na pracy i niczym się nie rozpraszać, nie zaglądała do poczty i komunikatorów, wyciszała telefon i dźwięki powiadomień w laptopie. Tym razem tego nie zrobiła. Ale w uszach miała słuchawki i ukochany rock skutecznie wszystko zagłuszał. Nie usłyszała więc dzwonka telefonu, który alarmował już szósty raz. Jednak na ekranie laptopa zobaczyła powiadomienie, że ktoś przysłał jej e-mail i wiadomość na Messengerze. Niechętnie zajrzała do aplikacji. Miała jedną wiadomość głosową. O e-mailu szybko zapomniała, nawet do niego nie zajrzała. Wyłączyła muzykę i odsłuchała nagranie. Robert Koziński, tonem nieco zaniepokojonym i zarazem zirytowanym, prosił, by do niego zadzwoniła.
Zadzwoń, Biel, dzwonię, nie odbierasz, masz ode mnie milion nieodebranych połączeń.
Odłożyła pracę nad egzystencjalnym artykułem, choć nie bez żalu, bo była w klimacie rozważań i wiedziała, że po rozmowie z Robertem trudno będzie jej powrócić. Wybrała jego numer.
– No, nareszcie! Dodzwonienie się do ciebie graniczy z cudem! Już miałem dać ten temat komu innemu – przekomarzał się jak zawsze, chociaż oboje dobrze wiedzieli, że nie wyobraża sobie na jej miejscu nikogo innego. – To jak, pani cesarzowa ma chwilę dla kogoś takiego jak ja?
– Robert, proszę… Pracowałam, miałam słuchawki na uszach, nie słyszałam twojego telefonu.
– Dobrze, dobrze, już OK – nastąpiła chwila ciszy i nagle wypalił: – Chcesz jechać w góry?
– W góry? – zdumiała się. – Mówiąc szczerze, nie bardzo.
– A jak powiem, że jest bomba?
– To jadę – powiedziała, wpadając w jego ton. – A tak poważnie, co to za wyjazd?
– Zaginęły dziewczyny, kobiety… Sprawa śmierdzi na kilometr. Nikt z mediów jeszcze o tym nie wie.
– Jak zawsze o wszystkim pierwszy wiesz ty.
– A ty potem robisz świetne reportaże.
– Mogę wiedzieć, od kogo wiesz tym razem? I w ogóle coś więcej?
– Nie wiem nic ponad to, co ci powiedziałem. Ktoś wykonał anonimowy telefon. Powiedział, że się boi, ale prosi, żebyśmy zadziałali, zrobili reportaż do naszego programu i w ten sposób pomogli, bo miejscowe władze usiłują zamieść sprawę pod dywan. Miał zniekształcony głos. Ale zdecydowanie należał do mężczyzny. Zacząłem szperać. Numeru, z którego dzwonił, nie udało mi się namierzyć.
– I chcesz mnie wysłać do niesprawdzonej sprawy?
– Potraktuj to jako research. Pokręcisz się, powąchasz. A jeśli to gruba sprawa? Głos tego mężczyzny brzmiał wiarygodnie.
– Robert? Jest coś, o czym mi nie mówisz?
– O rety, Biel, nie ma nic. Czuję, że to może być bomba. A ty to sprawdzisz. Najwyżej pobędziesz przez chwilę w górach. Czy ktoś jeszcze w Polsce ma takiego szefa? To jak, jedziesz?
– A mam inne wyjście?
– Możesz odmówić.
– Pojadę. Jesteś mistrzem manipulacji.
– Świetnie. Piszesz coś teraz?
– Tak, tekst o wartości życia.
– Mam nadzieję, że nie dla tej idiotycznej gazety, której tytułu nawet nie wymienię.
– Nie – zaśmiała się. – Dla innej.
– Dobra. Napisz więc ten tekst, a ja w tym czasie wszystko załatwię. Jutro zadzwonię i powiem co i jak. Na razie.
– Robert?
– Tak?
– Pojadę najpierw bez ekipy, dobrze?
– No, tak! Będziesz turystką, podróżniczką, która przyjechała łazić po górach, podziwiać widoki i odetchnąć świeżym powietrzem. Sportowy strój, zero makijażu, potargane włosy, ogorzała twarz, plecak, no, sama wiesz – zaśmiał się i dodał: – Nikt nie może się zorientować, że jesteś dziennikarką. Pod żadnym pozorem.
– Tak jest, szefie. Bardzo pasuje mi ta stylówka, nie ma co.
– Przecież ja mam zawsze świetne pomysły. A teraz: do pracy. Pa, na razie.
Monika wróciła do swojego tekstu, ale – tak jak przewidywała – nie mogła się skupić. W głowie miała już nową historię. Znów kobiety. Ktoś znów krzywdzi kobiety. A ktoś inny próbuje to ukryć.
Przeczytała jeszcze raz cytat:
„Śmierć nie jest największą stratą w życiu. Największą stratą jest to, co umiera w nas, gdy żyjemy”.
*
Uliczne latarnie zapaliły się, Monika oderwała wzrok od ekranu laptopa i spojrzała za okno. Szarość wieczoru powoli zamieniała się w czerń nocy. Wstała, podniosła ręce w górę i przeciągnęła się. Powiadomienie w laptopie zabrzmiało cichym dźwiękiem. Mail przyszedł z konta: oleander@. Zastanawiała się, co znajdzie po jego otwarciu, bo ludzie potrafili pisać bardzo różne rzeczy. Czasem żalili się na swój los albo opowiadali wyssane z palca historie i domagali się reportażu na ich temat. Składali propozycje umówienia się na niezobowiązujący seks w windzie albo wysyłali nieudolnie tłumaczoną treść w stylu: masz spadek krewnym o tym samym nazwisku, który jest umarły i nie wie, co zrobić z milionami dolarów, pilne kontaktowanie, podawaj numer twojego konta. Służbowy adres poczty widniał na stronie internetowej stacji. Po incydencie ze stalkerem, który groził jej śmiercią, jeśli nie wyjedzie z nim do Nowego Jorku, Robert Koziński zamierzał skasować jej pocztę. Sprzeciwiła się. Chciała ją mieć, jakby na coś czekała. Dopóki nie będzie wchodzić w podejrzane linki, które czasem znajdowała w e-mailach, nic jej nie grozi, niczego się nie bała. Nawet stalkera.
Kliknęła w wiadomość. Ktoś zwracał się do niej po imieniu. Zaczęła czytać i… zamarła.
Droga M. Jestem. Spotkajmy się. Jutro o 17 w kawiarni na rogu Pięknej i Kruczej. A.
Monika nie mogła oderwać oczu od ekranu. W głowie miała pustkę. Jakby na chwilę świat się zatrzymał. I nie istniało nic poza tym krótkim mailem.
Amelia. To mogła napisać tylko ona. Bo tylko ona zwracała się do niej „M.”. To niewiarygodne. Amelia! Jest tutaj? W Warszawie? Monika tyle razy o niej myślała, nie było dnia, żeby nie miała jej obrazu przed oczami. Tego ostatniego, gdy zobaczyła ją na chwilę w drzwiach Hotelu Mercure w Poznaniu, zanim zniknęła.
Amelia. Piękna, eteryczna. I ta jej charakterystyczna czerwona pomadka. Co się z nią działo przez te długie miesiące, które od tamtego czasu upłynęły? Gdzie była, co robiła?
Monika miała jej dziennik i list. Przekazała jej je w kopercie hotelowa recepcjonistka. Amelia opowiedziała w nich wersję zdarzeń. Swoją wersję tego, co wydarzyło się w ich dzieciństwie, ale Monika nie chciała wiedzieć nic ponad to, że jakieś kiedyś było.
Kiedy znalazła się w posiadaniu przesyłki, zajrzała do dziennika i szybko go zamknęła. Fragmenty, na które natrafiła, były tak wyraziste, mocne i tak bardzo wprowadzały ją w mroczne zakamarki jej duszy, że nie zdobyła się na odwagę, by przeczytać całość. Natomiast list przeczytała od początku do końca. Czuła wtedy ściskanie w gardle, z jej oczu płynęły łzy. Nie mogła ich opanować, zwłaszcza gdy patrzyła na fotografię młodej kobiety z dwiema dziewczynkami.
List zaczynał się od słów:
Kochana Moniko.
Wcale nie masz na imię Monika. I nie nazywasz się Biel.
Zapytasz, skąd to wiem? Wiem o wielu rzeczach.
Na imię mam Amelia. Ty jesteś Zuzanna. Ale do ciebie bardziej pasuje Monika. Obie nazywamy się Rosa. Jesteśmy siostrami…
Kilka miesięcy temu, gdy czytała te słowa i wpatrywała się w zdjęcie, coś w niej drgnęło, poruszyło się, poczuła przypływ okruchów wspomnień, odżyły silne emocje, wstyd i strach. Rosa… Ale przecież nazywała się inaczej. Ojciec nazywał się Frycz. Dlaczego Rosa? Nie rozumiała. Nie chciała otwierać tej jaskini, w której czają się potwory. Tego nie było, to nigdy się nie wydarzyło. A ona nazywa się Biel. Monika Biel. Tak było i tak już zostanie. Ma swoje życie. Zbudowała je wielkim wysiłkiem. I tego nie zniszczy.
Wahała się, co zrobić z zawartością koperty, w pierwszym odruchu chciała ją wyrzucić, po chwili jednak schowała do szafki wiszącej pod sufitem. Nie chciała wiedzieć. Nie chciała pamiętać. Jednego tylko nie była w stanie usunąć ze swojej głowy: obrazu Amelii w hotelowych drzwiach.
Wiele razy zastanawiała się, czy Amelia rzeczywiście zamordowała tamtych mężczyzn – oprawców młodych kobiet i dziewcząt – których znajdowano w workach na torach. W liście napisała, że tak. I wyjaśniła, że dziesięć lat przed tym, co wydarzyło się w Poznaniu, zamordowała również ich ojca, który dopuszczał się strasznych czynów i był zamieszany w jedną z najbardziej okrutnych w wymiarze ludzkim afer.
Monika ponownie zerknęła na wiadomość e-mailową. Dopiero teraz, gdy minął pierwszy szok, dotarło do niej, że w krótkiej wiadomości od Amelii najbardziej znamienne jest jedno zdanie: Wiem, gdzie on jest. Co to oznacza? Kto? Jaki on? Monice przez głowę przelatywało tysiąc myśli.
Kto? Jaki on?, powtórzyła w krótkim mailu zwrotnym.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź, nadeszła natychmiast.
Ten, który nazywał się naszym ojcem.
Przecież go zabiłaś, chciała odpisać, lecz zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Amelia przysłała kolejną wiadomość.
Przyjdziesz jutro?
Zawahała się. Patrzyła na litery połączone w słowa, na każdą z osobna i wszystkie razem, jakby składały się w jedno: Amelia.
To naprawdę ty?, zapytała, nie mogąc powstrzymać emocji, wzruszenia i niedowierzania, czy osoba, która do niej napisała, rzeczywiście jest Amelią, czy z jakiegoś powodu się pod nią podszywa.
Tak, to ja. Najprawdziwsza ja.
Monika siedziała przed laptopem jak ogłuszona. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nadal nie miała pewności, czy osoba, która do niej pisze i proponuje spotkanie, rzeczywiście jest Amelią. Ale jeśli tak, to by oznaczało, że Amelia – tak jak przypuszczała – zabiła ojca jedynie w swojej głowie, w swoim wyimaginowanym świecie, dalekim od tego, w którym żyły. Może nawet sama w to uwierzyła, bo tak bardzo chciała to zrobić, tylko ojciec wymknął się jej z rąk, jak wszystkim. Widocznie dopiero później wyszła ze stworzonego przez siebie świata i dotarła do niej prawda. Zaczęła więc go szukać. I znalazła. A może było całkiem inaczej?
Monika wstała od stołu i skierowała się w stronę skrytki. Otworzyła drzwi, weszła na taboret i otworzyła szafkę. Naprawdę tego chciała? Czytać ponownie list i być może też dziennik, usiłując sobie przypomnieć, kim jest i co się wydarzyło w jej dzieciństwie. Uświadomić sobie boleśnie, że poza koszmarem domu dziecka było coś więcej. Zburzyć to, co budowała w sobie latami. Osiągnęła sukces i stworzyła nową siebie. Przetrwała. Jednak prawdziwa Monika zawsze w niej była, gotowa boleśnie przypomnieć o ranach z dzieciństwa i potworach, które ją skrzywdziły. Czy rzeczywiście przestała mieszkać w ciemnych pokojach? Za każdym razem, gdy w jej głowie pojawiało się to pytanie, uciekała od odpowiedzi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki