Tatuś - Magdalena Adaszewska - ebook + audiobook + książka

Tatuś ebook

Adaszewska Magdalena

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tatuś

Magdalena Adaszewska

Spin off mrożącej krew w żyłach opowieści o balsamistce. Sprzedane prawa do ekranizacji!

W małej miejscowości w Bieszczadach dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw znikają dwie turystki. Na miejsce przyjeżdża dziennikarka śledcza Monika Biel, która ma na własną rękę przyjrzeć się tajemniczej sprawie. W ślad za nią podąża balsamistka Amelia Rosa. Jest pewna, że Monika jest jej siostrą, i przekonuje ją, by razem odszukały ojca i wymierzyły mu karę za zło, którego dokonał.

Potem policja znajduje w jeziorze ciało dziewczyny, a na brzegu prawdopodobnego świadka. Kobieta nie pamięta, kim jest i co się wydarzyło. Sprawę prowadzą policjanci Pola Król i Marek Sikora. Pojawia się wiele zagadek do rozwiązania. Nikt nie wie, kim jest osoba znaleziona nad jeziorem, a ona sama jest w szoku i nie można się z nią porozumieć. Nikt też nie podejrzewa, dokąd może zaprowadzić zgłębianie prawdy, jak bardzo szokujący jest finał.

W Tatusiu splatają się losy bohaterów z Balsamistki i Córeczki, którzy wcześniej się nie znali i przez lata poszukiwali tego samego przestępcy albo stanęli z nim oko w oko i doświadczyli z jego rąk okrucieństwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 191

Oceny
4,5 (40 ocen)
28
4
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lidka222

Nie oderwiesz się od lektury

mocna i to bardzo
00
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

Losy bohaterów poprzednich książek z cyklu łączą się ponownie w Bieszczadach. Książka wyjaśnia jak zło i przemoc rodzą kolejne zwichrowane jednostki zdolne do najgorszych zbrodni i wynaturzeń. Tytułowy tatuś był kim był przez to co przeszedł w swoim dzieciństwie. Nie można jednak usprawiedliwiać zbrodni i zła tym, że ktoś jest po przejściach.
00
pchelut

Nie oderwiesz się od lektury

świetny finał, świetnej serii 🤩
00
Kazuchalex

Nie oderwiesz się od lektury

Brutalna.Fajne zakończenie serii.
00
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

porażająca. przeczytajcie
00

Popularność




Prolog

Pro­log

Deszcz spadł z nieba jak kur­tyna. Męż­czy­zna popa­trzył na kro­ple wody na porę­czy werandy, po czym nagle odwró­cił głowę w kie­runku dwóch mło­dych kobiet, jakby dopiero teraz je zauwa­żył. Na jego twa­rzy nie było widać żad­nej emo­cji, nie drgnął ani jeden mię­sień. Prze­no­sił pusty wzrok z jed­nej kobie­cej syl­wetki na drugą, po czym znów zaczął się wpa­try­wać przed sie­bie, w obraz, który widział tylko on. A one nie mogły ode­rwać od niego wzroku.

Rok 2022 / Teraz / Miasteczko w Bieszczadach

Rok 2022

Teraz

Mia­steczko w Biesz­cza­dach

Rozdział 1

1

Dry­fo­wała zaplą­tana w sito­wie na brzegu jeziora. Woda obmy­wała jej ciało, jakby chciała ukoić ból i oswoić śmierć, szep­tała ciche zaklę­cia i zapew­nie­nia: już dobrze, już po wszyst­kim, to koniec.

Zaczy­nało świ­tać. Czerń nieba prze­cięły szare smugi. Góry wyła­niały się z ciem­no­ści. Powie­trze było zimne i prze­szy­wa­jące. Wiał wiatr.

Nie zmie­niło się nic. A powinno? Być może tak.

Zamiast tego był cichy, zwy­czajny koniec czy­jejś histo­rii.

I począ­tek nowego dnia.

Na brzeg wyrzu­ciła ją woda? Potur­bo­wały kamie­nie? Może pośli­zgnęła się, upa­dła, wyle­ciała z mostu? To się zda­rza, tury­ści cza­sem prze­ce­niają swoje umie­jęt­no­ści.

Ale tam nie było mostu. I takich ran nie zadają kamie­nie.

Było tylko nie­duże jezioro w doli­nie. Pomost dla miej­sco­wych ryba­ków. Zamknięty na głu­cho drew­niany domek.

Kim była?

*

– W jezio­rze leży ciało. Mamy je zabrać i zawia­do­mić bie­głego sądo­wego – poli­cjant Marek Sikora napił się kawy z jed­no­ra­zo­wego kubka i spoj­rzał przez okno.

– Ciało? – Pola Król popra­wiła koł­nierz mun­duru, w który zaplą­tały się włosy. – Ktoś uto­nął?

– Na to wygląda – Marek dopił kawę, zgniótł papie­rowy kubek i wrzu­cił go do kosza. – To jak, jedziemy?

– Jasne, jedziemy – Pola ski­nęła głową i ruszyła do radio­wozu.

Uświa­do­miła sobie, że od jej przy­jazdu tutaj, trzy tygo­dnie temu, wyda­rzyło się dość sporo, jak na tę spo­kojną gór­ską oko­licę.

Z jeziora wysta­wały drzewa, dwa, roz­ło­ży­ste i zie­lone, trzy­ma­jące się mocno dna korze­niami i jesz­cze moc­niej za ręce – jak w miło­ści, wiel­kiej i namięt­nej. Zza drzew wyło­niło się słońce, a wraz z nim pasmo gór. Pod­je­chali radio­wo­zem od strony opusz­czo­nego domku na wzgó­rzu. Zatrzy­mali się pod drze­wem, na linii przy­brzeż­nych zaro­śli, w któ­rych dry­fo­wało ciało. Na brzegu stała młoda kobieta. Wyglą­dała na zdez­o­rien­to­waną, zagu­bioną, taką, która nie wie, dokąd pójść. Na sobie miała kurtkę, spodnie i buty tra­perki, całe nasiąk­nięte wodą.

– Kim pani jest? Co się tutaj stało? – Pola i Marek zapy­tali nie­mal jed­no­cze­śnie. – Czy to pani zadzwo­niła na poli­cję?

Miała mętlik w gło­wie. Czy dzwo­niła? Nie mogła sobie przy­po­mnieć. W pamięci miała dziwne luki i niczego nie była pewna.

– Co się stało? – zapy­tał Marek, oglą­da­jąc ją z góry do dołu i zatrzy­mu­jąc wzrok na jej dło­niach, na któ­rych zauwa­żył sine ślady. – Ktoś panią skrzyw­dził?

Nie odpo­wie­działa, ale usły­szała pyta­nie, bo po chwili sta­rała się zasło­nić dło­nie ręka­wami, ścią­ga­jąc je w dół. Na­dal jed­nak mil­czała, nie umiała powie­dzieć, co się wyda­rzyło. Nie mogła sobie przy­po­mnieć, co spo­tkało ją wcze­śniej, miała jedy­nie wra­że­nie, mocne, głę­boko w środku, że były to rze­czy złe.

Pamię­tała, że wpa­try­wała się w cudowne korony drzew, wtu­lone w sie­bie jak para kochan­ków. Prze­peł­niał ją zachwyt pomie­szany z zazdro­ścią na widok tej miło­snej pasji wyła­nia­ją­cej się z czerni nocy i oświe­tlo­nej pierw­szymi pro­mie­niami słońca. Wyda­wało się jej, że była tu już wcze­śniej, że nie pierw­szy raz w tych poran­nych mgłach odby­wała jakby pier­wotny, meta­fi­zyczny rytuał poszu­ki­wa­nia początku życia. Jed­nak tym razem czuła, że ten świt nie­sie coś wię­cej, nie umiała wytłu­ma­czyć co, ale wie­działa, że jest inny od wszyst­kich. Ptaki pode­rwały się do lotu z wrza­skiem, tafla wody zadrżała. Słońce coraz bar­dziej oświe­tlało jezioro i dziki brzeg. Pamię­tała, że odcu­mo­wała łódkę, wsko­czyła do niej i chwy­ciła za wio­sło z zamia­rem pod­pły­nię­cia do drzew. Mijała trzciny i przy­brzeżne krzewy. Jesz­cze nie widziała tego, co miało zamie­nić ten pora­nek w kosz­mar. Chwilę póź­niej moc­niej­szy podmuch wia­tru odsło­nił w szu­wa­rach przy brzegu, kil­ka­na­ście metrów dalej, coś, co przy­kuło jej wzrok. Pod­pły­nęła bli­żej. Fala roz­ko­ły­sała trzciny, zami­go­tały na niej pro­mie­nie słońca. Zmru­żyła oczy, wpa­tru­jąc się w czarny kawa­łek cze­goś, co przy­po­mi­nało nosek dam­skiej szpilki. Na moment zamarła. Weszła do wody, w tym miej­scu było płytko. Wstrzy­mała oddech na samą myśl o tym, co może odkryć w zie­lo­nej gęstwi­nie. Woda łagod­nie obmy­wała brzeg i sito­wie, z któ­rego wysta­wały cienki obcas i tylna część buta. Oddy­chała szybko, coraz szyb­ciej. Stała w wodzie i nie mogła się poru­szyć. Poczuła ból, głę­boko w środku, roz­dzie­ra­jący. Zawa­hała się. Zro­biła krok do przodu. Pomy­ślała, by wycią­gnąć ciało na brzeg. Jed­nak przez głowę prze­mknęła jej myśl, że powinna szybko stąd uciec, bo może za chwilę na miej­sce zbrodni powróci mor­derca. Bar­dzo czę­sto tak robią: zabi­jają i wra­cają, by zoba­czyć swoje dzieło, albo wzy­wają poli­cję i drżą­cym gło­sem rela­cjo­nują, jak natra­fili na zwłoki. Może jed­nak nie było żad­nego mor­dercy? Może to nie­szczę­śliwy wypa­dek albo samo­bój­stwo? Nie ucie­kła. Stała i bała się poru­szyć. Drżała.

Zapa­mię­tała tylko tych kilka obra­zów, nic wię­cej. Nie wie­działa, jak się tu zna­la­zła i co wyda­rzyło się wcze­śniej. Nie umiała nawet odpo­wie­dzieć na pyta­nie, kim jest. Wyglą­dało to tak, jakby życie zawę­ziło się do tych kilku chwil nad jezio­rem. Patrzyła na kobietę, która już ni­gdy nie wsta­nie, nie poprawi wło­sów, nie wsu­nie na stopy swo­ich szpi­lek, i czuła, że strach ści­ska jej gar­dło, nie mogła wydo­być z sie­bie głosu.

– Nazy­wam się Pola Król – usły­szała głos i dopiero teraz zoba­czyła, że jedną z dwóch osób, które przy­je­chały radio­wo­zem, jest poli­cjantka. Kobieta. Młoda. Popa­trzyła na nią z nadzieją. Poli­cjanta omi­jała wzro­kiem. Czuła opór, jakby cze­goś się oba­wiała. – A to jest Marek Sikora, mój kolega. Jest pani bez­pieczna, już nic pani nie grozi – Król uspo­ka­jała wystra­szoną dziew­czynę.

– A pani? – zapy­tał poli­cjant. – Jak pani się nazywa?

Nie ode­zwała się. Jak się nazywa? Czy musi podać imię i nazwi­sko? No, ale ta mar­twa kobieta w jezio­rze… – myśli galo­po­wały. Czuła, że zaczyna boleć ją głowa. Pra­gnęła zna­leźć się w łóżku, owi­nąć koł­drą i prze­spać cały dzień.

Pola Król zbli­żyła się do zaro­śli. Potknęła się o coś, czego nie zno­siła: o puszki po piwie wysta­jące z kępy traw, zosta­wione jak dowód na nie­zmie­nia­jącą się men­tal­ność. Kilka metrów dalej zoba­czyła w wodzie ciało.

– Niech pani odej­dzie na bok – Marek wska­zał Poli bli­żej nie­okre­ślone miej­sce. – To nie jest widok dla kobiet.

Odda­liła się na kilka kro­ków, obser­wu­jąc, jak kolega krząta się przy zwło­kach.

– Czy zawsze mnie muszą się tra­fiać nie­nor­malne samo­bój­stwa? – Marek mru­czał pod nosem, wycią­ga­jąc ciało na brzeg.

– A są samo­bój­stwa nor­malne? – żach­nęła się Pola.

– Prze­stań, nie cze­piaj się słów, cho­dzi mi o porę dnia – Marek uło­żył zwłoki kobiety na tra­wie i odwró­cił ją na plecy.

– Poza tym, dla­czego mówisz, że to samo­bój­stwo?

– A jak ina­czej?

– Mor­der­stwo, może nie­szczę­śliwy wypa­dek – powie­działa, spo­glą­da­jąc na nogi kobiety. – Ale tym zajmą się kry­mi­nalni. Na pewno trzeba będzie prze­szu­kać teren – rozej­rzała się dokoła. – Może mor­derca zosta­wił jakiś ślad, cza­sem potrafi go wko­pać bzdura. Bo mnie to wcale nie wygląda na samo­bój­stwo. Wiesz dla­czego?

– Dla­czego?

– Zobacz – Pola zsu­nęła suk­nię z nóg kobiety, odsła­nia­jąc liczne obra­że­nia. – Atrak­cyjna kobieta przy­je­cha­łaby nad jezioro, by się uto­pić? W szpil­kach i wyj­ścio­wej sukni? I zada­łaby sobie tyle ran? Tutaj? W górach?

– No tak, chyba masz rację – przy­tak­nął Marek i zaczął się przy­glą­dać dziew­czy­nie, która od ich przy­jazdu wciąż stała jak wryta i sło­wem się nie ode­zwała. – Cho­ciaż nie, to nie musi być tak. Wy, kobiety, macie różne pomy­sły. Wcale bym się nie zdzi­wił, gdyby wyru­szyła w góry w takim stroju.

– Prze­stań! Nie obra­żaj mnie, OK?

– Cie­bie?

– Tak. Obra­ża­jąc kobiety, obra­żasz mnie.

– Młoda, nie prze­sa­dzaj.

Pola pochy­liła się nad kobietą, któ­rej ciało leżało na brzegu jeziora, i pomy­ślała, że prawdę zna tylko ona. Podej­rze­wała, że ta druga wie coś wię­cej. Zadała więc dziew­czy­nie ruty­nowe pyta­nie:

– Czy pani znała ofiarę?

Czy znała? Skąd to pyta­nie?

– Odpo­wie pani?! – Marek się ziry­to­wał.

Dziew­czyna chciała się ode­zwać, jed­nak nie mogła wydo­być z sie­bie głosu. Odpo­wiem, powie­działa w myślach, patrząc poli­cjantce pro­sto w oczy. Po chwili prze­nio­sła wzrok na nad­jeż­dża­jący drugi radio­wóz.

Nie. Nie zna­łam.

*

Pola zadrżała z zimna. Zasu­nęła bły­ska­wiczny zamek w kurtce i ukryła twarz w koł­nie­rzu. Marek włą­czył sil­nik, ruszył i uchy­lił okno w radio­wo­zie. Lubił powiew świe­żego powie­trza, zwłasz­cza kiedy miał do czy­nie­nia z trudną sytu­acją w pracy.

– Ale lodówka, zamknij to okno, umie­ram z zimna – powie­działa Pola.

– Już się robi! – Marek zasu­nął szybę. – A kiedy jedziesz na swoim moto­rze, to nie jest ci zimno?

– Skąd! Mam odpo­wiedni strój i kask.

– Cie­kawe. Nie zna­łem dotąd dziew­czyny… kobiety, która jeź­dzi moto­rem. Zaim­po­no­wa­łaś mi. Może sam prze­siądę się z auta na podobny pojazd. To musi być duża frajda.

– To prawda. Tego nie da się porów­nać z niczym.

– Jakie to uczu­cie? Zasu­wasz i co?

– Wol­ność. Totalna wol­ność.

– No tak… – Marek poki­wał głową.

– Ale ostat­nio rzadko jeż­dżę – przy­znała Pola. – Tutaj jesz­cze nie pró­bo­wa­łam. Tro­chę się boję, nie znam terenu.

– Nie ma się czego bać. Tu też są nor­malne drogi, nie tylko w mie­ście – Marek spoj­rzał na nią, uno­sząc kąciki ust. – A tak wła­ści­wie, już jakiś czas temu chcia­łem cię o to zapy­tać, co cię tutaj przy­wio­dło? Ze sto­licy do głu­szy w górach?

Pola mil­czała. Zaci­snęła usta. Nie musi się spo­wia­dać. Nie chce. Ludzie zawsze chcą wie­dzieć. Ale ona nie musi mówić.

Przy­je­chała tutaj po roz­sta­niu z Krzyś­kiem. Chciała się odda­lić od świata, w któ­rym z nim była, spró­bo­wać żyć gdzie indziej, by nic nie przy­po­mi­nało jej wspól­nych chwil i miejsc. Wybrała góry. Piękne, ale w niej zawsze budzące lęk. Podzi­wiała je, jed­nak nie mogła pojąć miło­ści do gór, takiej abso­lut­nej, za którą można dać się zabić. To nie był jej świat. Góry prze­ra­żały ją swoim ogro­mem. Dla­czego więc je wybrała? Mogła prze­cież wyje­chać do innego mia­sta. Nie, to byłoby zbyt łatwe. Wła­śnie w górach posta­no­wiła prze­zwy­cię­żyć sie­bie i swój strach. Zmie­rzyć się z nowym wyzwa­niem. Roz­po­cząć nowe życie. Zgło­siła się do miej­sco­wego poste­runku poli­cji w Biesz­cza­dach i została przy­jęta. Zamiesz­kała w doli­nie oto­czo­nej górzy­stym maje­sta­tem. Obser­wa­torka sie­bie samej. Nowa ona. Przy­naj­mniej na jakiś czas.

Z zamy­śle­nia wyrwał ją głos Marka:

– Dobra, nie było pyta­nia. Cofam. Mam nadzieję, że dobrze się tutaj czu­jesz i się zado­mo­wisz.

– Jest OK.

– To już coś – Marek zaśmiał się. – A jak będziesz chciała, to pokażę ci miej­sca, o któ­rych prze­ciętny tury­sta może tylko poma­rzyć. Stra­cisz dla nich głowę i już ni­gdy stąd nie wyje­dziesz.

– Naprawdę? – zapy­tała bez prze­ko­na­nia. – Ale ja nie przy­je­cha­łam tu na stałe. Nie zamie­rzam tutaj zostać.

– No tak. I co, teraz cie­plej? Okno już zamknięte.

– Tak, wszystko w porządku.

– Ja jestem przy­zwy­cza­jony do zim­nego powie­trza gór. Pani z War­szawy przy­wy­kła do cie­płego smogu, więc…

– Daj spo­kój! – prze­rwała mu Pola. – Nie jestem w nastroju do żar­tów. Ta kobieta w jezio­rze… to jakaś maka­bryczna histo­ria.

– No dobra. Ale widać od razu, że jesteś świe­żynka.

Marek iry­to­wał Polę. Chciała, żeby ich roz­mowy były czy­sto zawo­dowe.

– Te obra­że­nia na jej ciele… – ode­zwała się, igno­ru­jąc słowa Marka.

– Wygląda na to, że pogru­cho­tały ją kamie­nie, jak upa­dała.

– Kamie­nie? Takich ran nie zadają kamie­nie, chyba że ktoś w nią nimi rzu­cał albo ją nimi bił.

– No nie wiem… Mnie to jed­nak wygląda na samo­bój­stwo. Przy­je­chała turystka niby się zaba­wić, a tak naprawdę to miała swój plan.

– Tak to widzisz?

– Tak czuję.

– A ja nie.

Wje­chali na drogę pro­wa­dzącą do komi­sa­riatu poli­cji. Szary budy­nek maja­czył z daleka.

– Cie­kawe, skąd się tutaj wzięła i kim jest… była? Podob­nie jak ta dziew­czyna, która mil­czy. Widać, że jest w szoku, nawet nie mogła sobie przy­po­mnieć, że do nas zadzwo­niła – myślała gło­śno Pola, a w jej gło­sie sły­chać było współ­czu­cie. – Dobrze, że poje­chała razem z Patry­kiem na komi­sa­riat i będzie pod opieką psy­cho­loga. Spra­wiała wra­że­nie, że nie wie, kim jest. Taka ładna dziew­czyna.

– Przede wszyst­kim jest bar­dzo dziwna – Mar­kowi daleko było do współ­czu­cia. – W pew­nym momen­cie pomy­śla­łem o niej jak o głów­nej podej­rza­nej. Nie zdzi­wię się, jeśli okaże się, że udaje.

– Ja tak o niej nie myślę. Coś mi mówi, że ona prze­żyła silny stres, mega­szok. Mam nadzieję, że nie­ba­wem dowiemy się, co się naprawdę wyda­rzyło.

– Dla­tego konieczne jest prze­słu­cha­nie.

– Chcesz ją prze­słu­chi­wać? W takim sta­nie?

– I to jesz­cze dzi­siaj. Trzeba z niej coś wycią­gnąć, dopóki jest na komi­sa­ria­cie. Na pewno pamięta, tylko zwy­czaj­nie coś ukrywa. Albo, jak wolisz, ma chwi­lową amne­zję.

– A może po pro­stu zna­la­zła ciało w wodzie i się prze­ra­ziła?

– Tego nie wyklu­czam. Dla­tego trzeba ją prze­słu­chać. Im szyb­ciej, tym lepiej. Nie będziemy się z nią cac­kać.

– To nie jest cac­ka­nie, tylko oka­za­nie współ­czu­cia prze­ra­żo­nej kobie­cie.

Marek wzru­szył ramio­nami i podra­pał się po bro­dzie.

– Wiesz, dla szefa to już i tak za dużo. Naj­pierw tamte dwie dziew­czyny, które przy­je­chały tutaj i ślad po nich zagi­nął, a teraz to ciało w jezio­rze i ta nic nie­mó­wiąca. On sobie total­nie nie radzi, nie wie, co zro­bić. Jest już stary i powi­nien pójść na eme­ry­turę. Ludzie w poli­cji zaczy­nają gadać po kątach.

– To jakim cudem został sze­fem?

– Cho­lera wie. Też zadaję sobie to pyta­nie – Marek zer­k­nął na nią zna­cząco. – To się nazywa mieć konek­sje. A teraz nie chce się przy­znać, ale kom­plet­nie poległ. Myślał, że to będzie cie­pła posadka do eme­ry­tury, bo tutaj nic się nie działo, co naj­wy­żej jakiś tury­sta zgu­bił się na szlaku albo zła­mał nogę.

– Widzia­łam go trzy razy. Pogra­tu­lo­wał mi przy­ję­cia do zespołu. Był taki nijaki. Jakby nic go nie inte­re­so­wało, jakby miał wszystko gdzieś. A teraz te kobiety…

– No tak. Wła­śnie w tym rzecz. Rozu­miesz?

– Nie.

– Młoda, na jakim ty świe­cie żyjesz! – Marek spoj­rzał na Polę z nie­do­wie­rza­niem. – Jeśli nagło­śnimy te sprawy, media rzucą się jak sępy i nas zje­dzą. To odstra­szy tury­stów, znie­chęci ich do przy­jazdu, a prze­cież cała oko­lica żyje głów­nie z nich.

– Ale to są zagi­nię­cia i śmierć, a nie kra­dzież bułki!

– No tak, ale ja go rozu­miem. Pew­nie jest pod naci­skiem władz, bur­mi­strza i jesz­cze wyżej. Ma zwią­zane ręce, nie chce się nara­żać.

– Mam gdzieś bur­mi­strza i tury­stów. Inte­re­suje mnie to, co stało się z tymi kobie­tami.

– Mnie też. Ale nie mogę prze­cież dzia­łać na wła­sną rękę. A ofi­cjal­nie sprawy są w zawie­sze­niu.

– Dla­czego nie możesz dzia­łać na wła­sną rękę?

– Bo jestem zatrud­niony w poli­cji i muszę się dosto­so­wać.

Pola spoj­rzała na Marka pyta­jąco.

– No tak. Poza tym mam żonę na utrzy­ma­niu i muszę mieć co wło­żyć do garnka. Samo życie.

– No tak. Oczy­wi­ście. Rozu­miem.

Nie wie­rzyła w słowa Marka. On wcale taki nie był. Podob­nie jak nie wie­rzyła w jego spo­sób mówie­nia o zagi­nię­ciach i śmierci kobiety. Widziała w nim wraż­li­wego czło­wieka, który wpa­dał w pozor­nie lekki i szorstki ton, by móc w miarę nor­mal­nie funk­cjo­no­wać i mieć jasny ogląd sytu­acji, ze wszyst­kimi „za” i „prze­ciw”. Chciała powie­dzieć, że wcale nie jest taki, jakiego udaje, ale zamiast tego zapy­tała:

– Nad jezio­rem stoi domek, nie­da­leko pomo­stu dla ryba­ków, chyba dobrze zapa­mię­ta­łam. Zosta­nie spraw­dzony?

– Myślisz, że poli­cja tutaj jest głu­pia?

– Nie. Myślę o tym, by niczego nie prze­oczyć.

– Aku­rat o to nie musisz się mar­twić. Nie jeste­śmy gorsi od tych w sto­licy.

– Ja tego nie powie­dzia­łam.

– Ja tak usły­sza­łem.

– Nie chcia­łam, by to tak zabrzmiało – Pola popa­trzyła na Marka. – To co robimy?

– Nic. Prze­słu­chamy tę dziew­czynę i zoba­czymy, co dalej.

– Ta sprawa nie może być zamknięta – powie­działa Pola i w tej samej chwili prze­mknęło jej przez głowę, że tak naprawdę tylko ona tego chce.

– Trzeba przej­rzeć jej ple­cak. Jestem cie­kaw, co w nim znaj­dziemy.

Wcześniej / Warszawa

Wcze­śniej

War­szawa

Rozdział 2

2

„Śmierć nie jest naj­więk­szą stratą w życiu. Naj­więk­szą stratą jest to, co umiera w nas, gdy żyjemy” – Nor­man Cousins, dzien­ni­karz.

Monika Biel szu­kała cie­ka­wych cyta­tów do tek­stu o war­to­ści ludz­kiej egzy­sten­cji, gdy na hasło: „życie” wyszu­ki­warka w lap­to­pie jako pierw­sze wyrzu­ciła wła­śnie te słowa.

Cie­kawe i praw­dziwe, jak cho­lera, pomy­ślała, patrząc w ekran i czy­ta­jąc je kolejny raz.

Zasta­na­wiała się, ile rze­czy w niej umarło.

Czy bez­tro­ska w latach dzie­ciń­stwa, któ­rego nie pamię­tała? Jakby ni­gdy się nie wyda­rzyło, ale czuła pod skórą, że było jed­nym z naj­gor­szych, jakie mogło ją spo­tkać. W pamięci miała sceny i prze­ży­cia z kosz­maru domu dziecka, a co było wcze­śniej, kim była, jakich miała rodzi­ców – nie mogła sobie przy­po­mnieć. Wie­działa też, że jeśli tylko zacznie wcho­dzić w tamte obszary, dotknie cze­goś, co zaboli naj­bar­dziej, nie będzie umiała sobie z tym pora­dzić. Od lat roz­wi­jała w sobie umie­jęt­ność widze­nia piękna i odczu­wa­nia rado­ści w dro­bia­zgach: w locie ptaka za oknem, pro­mie­niu słońca na twa­rzy, zapa­chu poran­nej kawy, w płatku śniegu, który usiadł na nosie. Za każ­dym razem uśmie­chała się do sie­bie: tak wygląda małe wiel­kie szczę­ście.

Sporo prze­czy­tała o swoim przy­padku. Został nazwany wypar­ciem. Na róż­nych forach inter­ne­to­wych radzono, by osoba taka jak ona jak naj­szyb­ciej zna­la­zła się na kozetce psy­chia­try i psy­cho­loga. Ni­gdy do nich nie poszła, nie umiała sobie wyobra­zić opo­wia­da­nia o sobie, roz­trzą­sa­nia swo­ich uczuć i emo­cji, dobi­ja­nia się do zako­pa­nych wspo­mnień. Po co żyć prze­szło­ścią? Była pewna, że nie zna­la­złaby logicz­nego wytłu­ma­cze­nia, dla­czego aku­rat jej przy­tra­fiło się pie­kło. Ana­li­zu­jąc zło nie­ustan­nie i dogłęb­nie, czło­wiek ni­gdy się od niego nie uwolni. I mimo że w głębi duszy chciała poznać odpo­wiedź, czemu wła­śnie ją to spo­tkało, wybrała ucieczkę. Zaszyła się w swoim świe­cie, by nie odczu­wać bólu. Wspo­mnie­nia potra­fią nisz­czyć życie, mogą być jak brzy­twa, która tnie za każ­dym razem, gdy je przy­wo­łu­jemy. Nie chciała tego. Dobrze wie­działa, że zło, nawet zapo­mniane, wcale nie prze­staje ist­nieć. Wybrała więc inną drogę: odcię­cie, posta­wie­nie się do pionu i stwo­rze­nie sie­bie od nowa.

Jako dzien­ni­karka śled­cza była wysy­łana do naj­trud­niej­szych spraw. Wszy­scy, na czele z jej sze­fem Rober­tem Koziń­skim, mieli ją za kobietę twardą i odważną.

Zazwy­czaj, by się sku­pić wyłącz­nie na pracy i niczym się nie roz­pra­szać, nie zaglą­dała do poczty i komu­ni­ka­to­rów, wyci­szała tele­fon i dźwięki powia­do­mień w lap­to­pie. Tym razem tego nie zro­biła. Ale w uszach miała słu­chawki i uko­chany rock sku­tecz­nie wszystko zagłu­szał. Nie usły­szała więc dzwonka tele­fonu, który alar­mo­wał już szó­sty raz. Jed­nak na ekra­nie lap­topa zoba­czyła powia­do­mie­nie, że ktoś przy­słał jej e-mail i wia­do­mość na Mes­sen­ge­rze. Nie­chęt­nie zaj­rzała do apli­ka­cji. Miała jedną wia­do­mość gło­sową. O e-mailu szybko zapo­mniała, nawet do niego nie zaj­rzała. Wyłą­czyła muzykę i odsłu­chała nagra­nie. Robert Koziń­ski, tonem nieco zanie­po­ko­jo­nym i zara­zem ziry­to­wa­nym, pro­sił, by do niego zadzwo­niła.

Zadzwoń, Biel, dzwo­nię, nie odbie­rasz, masz ode mnie milion nie­ode­bra­nych połą­czeń.

Odło­żyła pracę nad egzy­sten­cjal­nym arty­ku­łem, choć nie bez żalu, bo była w kli­ma­cie roz­wa­żań i wie­działa, że po roz­mo­wie z Rober­tem trudno będzie jej powró­cić. Wybrała jego numer.

– No, naresz­cie! Dodzwo­nie­nie się do cie­bie gra­ni­czy z cudem! Już mia­łem dać ten temat komu innemu – prze­ko­ma­rzał się jak zawsze, cho­ciaż oboje dobrze wie­dzieli, że nie wyobraża sobie na jej miej­scu nikogo innego. – To jak, pani cesa­rzowa ma chwilę dla kogoś takiego jak ja?

– Robert, pro­szę… Pra­co­wa­łam, mia­łam słu­chawki na uszach, nie sły­sza­łam two­jego tele­fonu.

– Dobrze, dobrze, już OK – nastą­piła chwila ciszy i nagle wypa­lił: – Chcesz jechać w góry?

– W góry? – zdu­miała się. – Mówiąc szcze­rze, nie bar­dzo.

– A jak powiem, że jest bomba?

– To jadę – powie­działa, wpa­da­jąc w jego ton. – A tak poważ­nie, co to za wyjazd?

– Zagi­nęły dziew­czyny, kobiety… Sprawa śmier­dzi na kilo­metr. Nikt z mediów jesz­cze o tym nie wie.

– Jak zawsze o wszyst­kim pierw­szy wiesz ty.

– A ty potem robisz świetne repor­taże.

– Mogę wie­dzieć, od kogo wiesz tym razem? I w ogóle coś wię­cej?

– Nie wiem nic ponad to, co ci powie­dzia­łem. Ktoś wyko­nał ano­ni­mowy tele­fon. Powie­dział, że się boi, ale prosi, żeby­śmy zadzia­łali, zro­bili repor­taż do naszego pro­gramu i w ten spo­sób pomo­gli, bo miej­scowe wła­dze usi­łują zamieść sprawę pod dywan. Miał znie­kształ­cony głos. Ale zde­cy­do­wa­nie nale­żał do męż­czy­zny. Zaczą­łem szpe­rać. Numeru, z któ­rego dzwo­nił, nie udało mi się namie­rzyć.

– I chcesz mnie wysłać do nie­spraw­dzo­nej sprawy?

– Potrak­tuj to jako rese­arch. Pokrę­cisz się, pową­chasz. A jeśli to gruba sprawa? Głos tego męż­czy­zny brzmiał wia­ry­god­nie.

– Robert? Jest coś, o czym mi nie mówisz?

– O rety, Biel, nie ma nic. Czuję, że to może być bomba. A ty to spraw­dzisz. Naj­wy­żej pobę­dziesz przez chwilę w górach. Czy ktoś jesz­cze w Pol­sce ma takiego szefa? To jak, jedziesz?

– A mam inne wyj­ście?

– Możesz odmó­wić.

– Pojadę. Jesteś mistrzem mani­pu­la­cji.

– Świet­nie. Piszesz coś teraz?

– Tak, tekst o war­to­ści życia.

– Mam nadzieję, że nie dla tej idio­tycz­nej gazety, któ­rej tytułu nawet nie wymie­nię.

– Nie – zaśmiała się. – Dla innej.

– Dobra. Napisz więc ten tekst, a ja w tym cza­sie wszystko zała­twię. Jutro zadzwo­nię i powiem co i jak. Na razie.

– Robert?

– Tak?

– Pojadę naj­pierw bez ekipy, dobrze?

– No, tak! Będziesz turystką, podróż­niczką, która przy­je­chała łazić po górach, podzi­wiać widoki i ode­tchnąć świe­żym powie­trzem. Spor­towy strój, zero maki­jażu, potar­gane włosy, ogo­rzała twarz, ple­cak, no, sama wiesz – zaśmiał się i dodał: – Nikt nie może się zorien­to­wać, że jesteś dzien­ni­karką. Pod żad­nym pozo­rem.

– Tak jest, sze­fie. Bar­dzo pasuje mi ta sty­lówka, nie ma co.

– Prze­cież ja mam zawsze świetne pomy­sły. A teraz: do pracy. Pa, na razie.

Monika wró­ciła do swo­jego tek­stu, ale – tak jak prze­wi­dy­wała – nie mogła się sku­pić. W gło­wie miała już nową histo­rię. Znów kobiety. Ktoś znów krzyw­dzi kobiety. A ktoś inny pró­buje to ukryć.

Prze­czy­tała jesz­cze raz cytat:

„Śmierć nie jest naj­więk­szą stratą w życiu. Naj­więk­szą stratą jest to, co umiera w nas, gdy żyjemy”.

*

Uliczne latar­nie zapa­liły się, Monika ode­rwała wzrok od ekranu lap­topa i spoj­rzała za okno. Sza­rość wie­czoru powoli zamie­niała się w czerń nocy. Wstała, pod­nio­sła ręce w górę i prze­cią­gnęła się. Powia­do­mie­nie w lap­to­pie zabrzmiało cichym dźwię­kiem. Mail przy­szedł z konta: ole­an­der@. Zasta­na­wiała się, co znaj­dzie po jego otwar­ciu, bo ludzie potra­fili pisać bar­dzo różne rze­czy. Cza­sem żalili się na swój los albo opo­wia­dali wyssane z palca histo­rie i doma­gali się repor­tażu na ich temat. Skła­dali pro­po­zy­cje umó­wie­nia się na nie­zo­bo­wią­zu­jący seks w win­dzie albo wysy­łali nie­udol­nie tłu­ma­czoną treść w stylu: masz spa­dek krew­nym o tym samym nazwi­sku, który jest umarły i nie wie, co zro­bić z milio­nami dola­rów, pilne kon­tak­to­wa­nie, poda­waj numer two­jego konta. Służ­bowy adres poczty wid­niał na stro­nie inter­ne­to­wej sta­cji. Po incy­den­cie ze stal­ke­rem, który gro­ził jej śmier­cią, jeśli nie wyje­dzie z nim do Nowego Jorku, Robert Koziń­ski zamie­rzał ska­so­wać jej pocztę. Sprze­ci­wiła się. Chciała ją mieć, jakby na coś cze­kała. Dopóki nie będzie wcho­dzić w podej­rzane linki, które cza­sem znaj­do­wała w e-mailach, nic jej nie grozi, niczego się nie bała. Nawet stal­kera.

Klik­nęła w wia­do­mość. Ktoś zwra­cał się do niej po imie­niu. Zaczęła czy­tać i… zamarła.

Droga M. Jestem. Spo­tkajmy się. Jutro o 17 w kawiarni na rogu Pięk­nej i Kru­czej. A.

Monika nie mogła ode­rwać oczu od ekranu. W gło­wie miała pustkę. Jakby na chwilę świat się zatrzy­mał. I nie ist­niało nic poza tym krót­kim mailem.

Ame­lia. To mogła napi­sać tylko ona. Bo tylko ona zwra­cała się do niej „M.”. To nie­wia­ry­godne. Ame­lia! Jest tutaj? W War­sza­wie? Monika tyle razy o niej myślała, nie było dnia, żeby nie miała jej obrazu przed oczami. Tego ostat­niego, gdy zoba­czyła ją na chwilę w drzwiach Hotelu Mer­cure w Pozna­niu, zanim znik­nęła.

Ame­lia. Piękna, ete­ryczna. I ta jej cha­rak­te­ry­styczna czer­wona pomadka. Co się z nią działo przez te dłu­gie mie­siące, które od tam­tego czasu upły­nęły? Gdzie była, co robiła?

Monika miała jej dzien­nik i list. Prze­ka­zała jej je w koper­cie hote­lowa recep­cjo­nistka. Ame­lia opo­wie­działa w nich wer­sję zda­rzeń. Swoją wer­sję tego, co wyda­rzyło się w ich dzie­ciń­stwie, ale Monika nie chciała wie­dzieć nic ponad to, że jakieś kie­dyś było.

Kiedy zna­la­zła się w posia­da­niu prze­syłki, zaj­rzała do dzien­nika i szybko go zamknęła. Frag­menty, na które natra­fiła, były tak wyra­zi­ste, mocne i tak bar­dzo wpro­wa­dzały ją w mroczne zaka­marki jej duszy, że nie zdo­była się na odwagę, by prze­czy­tać całość. Nato­miast list prze­czy­tała od początku do końca. Czuła wtedy ści­ska­nie w gar­dle, z jej oczu pły­nęły łzy. Nie mogła ich opa­no­wać, zwłasz­cza gdy patrzyła na foto­gra­fię mło­dej kobiety z dwiema dziew­czyn­kami.

List zaczy­nał się od słów:

Kochana Moniko.

Wcale nie masz na imię Monika. I nie nazy­wasz się Biel.

Zapy­tasz, skąd to wiem? Wiem o wielu rze­czach.

Na imię mam Ame­lia. Ty jesteś Zuzanna. Ale do cie­bie bar­dziej pasuje Monika. Obie nazy­wamy się Rosa. Jeste­śmy sio­strami…

Kilka mie­sięcy temu, gdy czy­tała te słowa i wpa­try­wała się w zdję­cie, coś w niej drgnęło, poru­szyło się, poczuła przy­pływ okru­chów wspo­mnień, odżyły silne emo­cje, wstyd i strach. Rosa… Ale prze­cież nazy­wała się ina­czej. Ojciec nazy­wał się Frycz. Dla­czego Rosa? Nie rozu­miała. Nie chciała otwie­rać tej jaskini, w któ­rej czają się potwory. Tego nie było, to ni­gdy się nie wyda­rzyło. A ona nazywa się Biel. Monika Biel. Tak było i tak już zosta­nie. Ma swoje życie. Zbu­do­wała je wiel­kim wysił­kiem. I tego nie znisz­czy.

Wahała się, co zro­bić z zawar­to­ścią koperty, w pierw­szym odru­chu chciała ją wyrzu­cić, po chwili jed­nak scho­wała do szafki wiszą­cej pod sufi­tem. Nie chciała wie­dzieć. Nie chciała pamię­tać. Jed­nego tylko nie była w sta­nie usu­nąć ze swo­jej głowy: obrazu Ame­lii w hote­lo­wych drzwiach.

Wiele razy zasta­na­wiała się, czy Ame­lia rze­czy­wi­ście zamor­do­wała tam­tych męż­czyzn – opraw­ców mło­dych kobiet i dziew­cząt – któ­rych znaj­do­wano w wor­kach na torach. W liście napi­sała, że tak. I wyja­śniła, że dzie­sięć lat przed tym, co wyda­rzyło się w Pozna­niu, zamor­do­wała rów­nież ich ojca, który dopusz­czał się strasz­nych czy­nów i był zamie­szany w jedną z naj­bar­dziej okrut­nych w wymia­rze ludz­kim afer.

Monika ponow­nie zer­k­nęła na wia­do­mość e-mailową. Dopiero teraz, gdy minął pierw­szy szok, dotarło do niej, że w krót­kiej wia­do­mo­ści od Ame­lii naj­bar­dziej zna­mienne jest jedno zda­nie: Wiem, gdzie on jest. Co to ozna­cza? Kto? Jaki on? Monice przez głowę prze­la­ty­wało tysiąc myśli.

Kto? Jaki on?, powtó­rzyła w krót­kim mailu zwrot­nym.

Nie musiała długo cze­kać na odpo­wiedź, nade­szła natych­miast.

Ten, który nazy­wał się naszym ojcem.

Prze­cież go zabi­łaś, chciała odpi­sać, lecz zanim zdą­żyła cokol­wiek zro­bić, Ame­lia przy­słała kolejną wia­do­mość.

Przyj­dziesz jutro?

Zawa­hała się. Patrzyła na litery połą­czone w słowa, na każdą z osobna i wszyst­kie razem, jakby skła­dały się w jedno: Ame­lia.

To naprawdę ty?, zapy­tała, nie mogąc powstrzy­mać emo­cji, wzru­sze­nia i nie­do­wie­rza­nia, czy osoba, która do niej napi­sała, rze­czy­wi­ście jest Ame­lią, czy z jakie­goś powodu się pod nią pod­szywa.

Tak, to ja. Naj­praw­dziw­sza ja.

Monika sie­działa przed lap­to­pem jak ogłu­szona. Nie wie­działa, co o tym myśleć. Na­dal nie miała pew­no­ści, czy osoba, która do niej pisze i pro­po­nuje spo­tka­nie, rze­czy­wi­ście jest Ame­lią. Ale jeśli tak, to by ozna­czało, że Ame­lia – tak jak przy­pusz­czała – zabiła ojca jedy­nie w swo­jej gło­wie, w swoim wyima­gi­no­wa­nym świe­cie, dale­kim od tego, w któ­rym żyły. Może nawet sama w to uwie­rzyła, bo tak bar­dzo chciała to zro­bić, tylko ojciec wymknął się jej z rąk, jak wszyst­kim. Widocz­nie dopiero póź­niej wyszła ze stwo­rzo­nego przez sie­bie świata i dotarła do niej prawda. Zaczęła więc go szu­kać. I zna­la­zła. A może było cał­kiem ina­czej?

Monika wstała od stołu i skie­ro­wała się w stronę skrytki. Otwo­rzyła drzwi, weszła na tabo­ret i otwo­rzyła szafkę. Naprawdę tego chciała? Czy­tać ponow­nie list i być może też dzien­nik, usi­łu­jąc sobie przy­po­mnieć, kim jest i co się wyda­rzyło w jej dzie­ciń­stwie. Uświa­do­mić sobie bole­śnie, że poza kosz­ma­rem domu dziecka było coś wię­cej. Zbu­rzyć to, co budo­wała w sobie latami. Osią­gnęła suk­ces i stwo­rzyła nową sie­bie. Prze­trwała. Jed­nak praw­dziwa Monika zawsze w niej była, gotowa bole­śnie przy­po­mnieć o ranach z dzie­ciń­stwa i potwo­rach, które ją skrzyw­dziły. Czy rze­czy­wi­ście prze­stała miesz­kać w ciem­nych poko­jach? Za każ­dym razem, gdy w jej gło­wie poja­wiało się to pyta­nie, ucie­kała od odpo­wie­dzi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki