Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sonia to dwudziestotrzyletnia studentka kulturoznawstwa. Ostatni rok nauki postanawia odbyć w Warszawie, uciekając tym samym od problemów rodzinnych, które przeżywała w Gdyni. W stolicy poznaje nie tylko nowych ludzi, ale też nieznane sobie dotąd uczucia.
Kiedy dowiaduje się o zaginięciu swojej rówieśniczki, postanawia dotrzeć do prawdy skutecznie ukrywanej przez otoczenie. Sonia staje pomiędzy tajemniczym przyszłym panem prokuratorem i spowitym smutkiem bratem zaginionej. Ich odwieczna rywalizacja przybierze na sile, a bohaterka nawet nie orientuje się, kiedy wpada w sidła obsesji…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 516
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Sylwia Burgs
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redakcja
Dominika Surma @pani.redaktorka
Korekta
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Redakcja techniczna i graficzna
Marcin Olbryś
www.wydawnictwowr.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-02-8
Dla kochanej mamy.
Dziękuję za Twoją siłę.
Ostrzeżenie:
Treści nieodpowiednie dla czytelników poniżej 18. roku życia oraz dla osób wrażliwych. Książka zawiera sceny przemocy, zażywania narkotyków, opisy zabójstw oraz wątki erotyczne.
Nad trawą unosiła się wilgotna chmura mgły. Ziębiła mój nos, policzki, usta. Ciało przeszywał prąd, pobudzający krążenie krwi i wzmagający niepokój. Z każdym drżeniem zastanawiałam się, czy to dreszcze zbudziły mnie, czy to ja zbudziłam dreszcze.
Promienie słońca powoli przedostawały się przez korony drzew. Lato zbliżało się wielkimi krokami, ale poranki nadal pozostawały chłodne. Nic jednak nie miało okazać się bardziej zimne i mroczne od tego, co czekało mnie w domu. Na leśnym mchu czułam się bezpieczniej niż za drzwiami własnego pokoju. Cienki splot wełny na plecach dawał złudzenie ciepła i chyba to wystarczyło mi, by porzucić strach.
Poranek był wyjątkowo wczesny, a wkoło panowała szarość. Usiadłam bezradnie, namacalnie wyczuwając swoją kruchość malującą się w postaci rozległego obrzęku na twarzy. Byłam wdzięczna, korzystając z gościnności, jaką dała mi natura. Nie bałam się zwierząt, choć w normalnych warunkach miałabym na uwadze ich obecność. Wyplątałam pojedyncze liście z ciemnych włosów, myśląc o tym, co mogłam zrobić. Na co miałam wpływ i na kogo powinnam liczyć? Co należało zmienić, by chronić samą siebie?
Pozaciągane rajstopy i leśny krajobraz nasuwały mi na myśl gorzkie skojarzenie. Sama dla siebie stałam się obiektem drwin i nieustannie napływającego śmiechu. Zdjęłam buty i ściągnęłam z ud podarty nylon. Żaden z kroków, które stawiałam bosą stopą w kierunku znanej mi rzeczywistości, nie miał nic wspólnego z pewnością. Jednak był to jedyny świat, jaki znałam.
***
Jej śmiech urwał się jak hejnał. Po raz pierwszy od wielu dni poczułem w moim ciele siłę. Dotykałem swoich ramion, jakby Bóg po latach wątłości przelał w nie tęgość. Nie dowierzałem. Ostatni haust powietrza, jaki przy mnie wzięła, znaczył teraz dokładnie tyle, co te powodowane lawiną szyderczego śmiechu. Jej sina skóra była dla mnie jak trofeum – mógłbym ją z niej zerwać jak mało gustowne ubranie i oprawić nią najbardziej znienawidzoną przez siebie książkę.
Konsekwencje – tylko one mogły powstrzymać celebrowanie tej chwili. Prawo wiszące nade mną przypominało stary żyrandol zbierający kurz. Jeden gwałtowny ruch i wszystko spadnie mi na głowę. Nie zasłużyłem na to.
Miałem dwadzieścia minut. Jedyne, o czym marzyłem, to umycie rąk. Najpierw przerzuciłem linę przez gruby, młody konar. Oplotłem nią pień kilkukrotnie, czując, jak krew pulsuje w moich skroniach. Wszystko przypominało mi przedstawienie w przydrożnym teatrze – brakowało temu smaku i widowni, ale zostało rozpoczęte i musiało mieć swoje zakończenie.
Gruby splot zniekształcał jej szyję, a nogi bezwładnie zwisały z tułowia. Wyglądała jak szmaciana lalka. Taka, co skoczyła z krzesła.
– Nie mogę w to uwierzyć, akurat dziś! – rzuciłam sama do siebie, ściągając przy tym spojrzenia ludzi na korytarzu. Jak dobrze, że nie musiałam się z nimi mierzyć. – Nie dość, że gada do siebie, to jeszcze ma niebieskie włosy.
Popchnęłam drzwi ciężarem swojego sześćdziesięciokilogramowego ciała i wpadłam do sali wykładowej. Pach, spojrzenia. Najbardziej nieznośne należało oczywiście do prowadzącego. Choć na kulturoznawstwie dziwny kolor włosów nie powinien wzbudzać w ludziach szoku, to jednak to robił. Nie mówiąc już o sławetnym pierwszym wrażeniu, podczas którego zupełnie obcy ci ludzie oceniają ciebie i całe twoje życie na podstawie twojego wyglądu. Jeszcze gdybyś codziennie wkładała te same przetarte, czarne dżinsy i błękitną koszulkę z pierwszą płytą Nirvany. Ale każdego dnia wyglądasz inaczej. W takim razie każdego dnia moja historia powinna być przewartościowywana. Może wtedy nabrałaby jakiegokolwiek sensu.
– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. – Rzuciłam szybkie, zakłopotane spojrzenie i ruszyłam w stronę siedzeń.
– Dzień dobry, a z panią chyba nie spotkałem się wcześniej na zajęciach – zagaił z uśmiechem wykładowca, a jego zmarszczki na czole ułożyły się w wyraz miłego zaskoczenia. Facet miał przystojną, śniadą twarz i łagodne spojrzenie.
Zatrzymałam się w pół kroku.
– To prawda, przeniosłam się z innego miasta.
– A z jakiego? I co pani wcześniej studiowała? – drążył niczym kropla, ale jedynym, co udało mu się na razie wydrążyć, było moje zawstydzenie.
– Również kulturoznawstwo, tylko w Gdyni. – Posłałam przepraszający uśmiech, choć nie wiedziałam, za co i kogoprzepraszam. Chyba pozostałych studentów za to, że stoję na środku auli i zabieram czas zajęć swoją i tak już przejaskrawioną osobą.
– No tak, przecież zapamiętałbym panią przez włosy.
Ach, klasyczna, „mimowolnie” rzucona uwaga, jakby chciał się upewnić, że dobrze widzi. Miałam jeszcze szansę zaprzeczyć, choć wtedy na dzień dobry wyszłabym na niegrzeczną.
– Na początku zajęć podzieliliśmy się na trzyosobowe grupy projektowe, dołączy pani do Krzysztofa i Beatki, akurat brakowało im jednej osoby.
Wskazał dłonią puste miejsce od korytarza, zaraz obok krótko ściętego blondyna. Ten blond był zdecydowanie rozjaśniany, a w płatku prawego ucha chłopaka można było zauważyć złote kółko.
– Dziękuję. – Stawiając kolejne kroki w jego stronę, odkryłam, że ma niebieskie oczy, a moje przypatrywanie się jest co najmniej dziwne. Podobnego zdania była wspomniana wcześniej Beatka, bo w tym samym czasie musiała obserwować moją twarz, skoro wydałam jej się śmieszna. Przynajmniej to mogłam wywnioskować, patrząc na zawadiacki uśmieszek posłany z buzi otoczonej gąszczem ciemnych, przecudnie kręcących się włosów. Zawsze chciałam takie mieć, ale moje się nie kręciły. Dlatego przefarbowałam je na niebiesko.
Kiedy udało mi się zająć miejsce, a resztki wstydu zdążyły opuścić ciało, ponownie usłyszałam głos prowadzącego skierowany w moją stronę:
– Tak jeszcze zapytam, co panią skłoniło do opuszczenia pięknego, portowego miasta i zamienienia go na zatłoczoną Warszawę?
Wykładowca w istocie był bardzo miły, okazując mi zainteresowanie i wypytując o, zdawałoby się, zwykłe rzeczy leżące w granicach przyzwoitego small talku z zupełnie nową studentką. Ale na to pytanie naprawdę nie chciałam odpowiadać.
Kochałam Gdynię. Uwielbiałam fakt, że mogłam w każdej chwili znaleźć się nad morzem i poczuć słony wiatr na twarzy. Uwielbiałam pływać w cholernie zimnym Bałtyku i urządzać sobie nad nim spacery z moimi znajomymi. To właśnie na plaży odbywały się najlepsze imprezy, kończące się nad ranem w McDonald’s na stacji kolejowej. Bukowe lasy były wymarzonym miejscem na moje kontemplacje. Do Władka było bardzo blisko, i wcale nie mówiłam o swoim byłym. Mój facet może nie był zbyt dojrzały, ale przynajmniej seks mieliśmy fajny.
Te i wiele innych rzeczy musiałam za sobą zostawić. Przyszedł najwyższy czas, by pozbyć się strachu i poczucia winy. Nie marzyłam o wspaniałej karierze, nowych ciuchach czy kosmetykach. Chciałam usiąść we własnym domu i usłyszeć wibrującą ciszę. Czuć zapach pieprzonego płynu do płukania reklamowanego w telewizji, a nie smród wymiocin pomieszany z alkoholem. Pójść spać o normalnej porze, a nie kiedy zaśnie ojciec, zmęczony kilkunastogodzinnym maratonem lania wódy.
– Taki kaprys. – Wzruszyłam ramionami, zsuwając z siebie nie tylko bluzę, ale i ciężar, który zdążyłam nagromadzić w ciągu tych kilkunastu sekund.
Prowadzący odpowiedział zdziwionym uśmiechem. Zorientował się, że był zbyt dociekliwy, i od razu wrócił do tematu zajęć.
Westchnęłam cicho i sięgnęłam do torby po zeszyt.
– Trochę zgasiłaś tego profesorka – usłyszałam szept dobiegający ze strony sąsiada. Zwrócił twarz w moim kierunku, uśmiechając się z uznaniem. Miał przyjemny, drzewno-cytrusowy zapach, za który z pewnością odpowiadały perfumy.
– Jest doprawdy sympatyczny, ale chyba już dosyć pytań na dziś. – Przewróciłam z rozbawieniem oczami, kładąc zeszyt na pulpicie. – Jestem Sonia. – Wysunęłam dłoń w jego stronę, co od razu odwzajemnił.
– Krzysiek. – Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, co pozwoliło mi zauważyć, że tęczówki chłopaka wypełniał jasnoniebieski odcień. Jego uśmiech otaczały urocze zmarszczki, przywołujące mi na myśl kilka nazwisk ulubionych aktorów. Był naprawdę przystojny. Moje spojrzenie go nie peszyło, bo wciąż je odwzajemniał. Czułam jednak obecność Beaty, a charakter jej relacji z Krzysztofem był mi jeszcze nieznany. Lepiej nie prowokować dziwnych sytuacji.
– Sonia. – Nachyliłam się do przodu, by móc ją w pełni zobaczyć, i powtórzyłam gest. Wysunęła się nieco z siedzenia i z pewnym siebie uśmiechem podała mi rękę.
– Ata.
Wydawała się wycofana i ekscentryczna, ale nadal na tyle pewna siebie, by zaznaczać swoją obecność. Oczywiście w niebezpośredni sposób. Czułam, jakbym znalazła się pod jej lupą. Mimo wszystko mógł to być tylko efekt pierwszej interakcji, podczas której kreuje się pierwsze wrażenie.
***
Dużym plusem całej sytuacji było posadzenie mnie obok Krzyśka i Aty. Oboje byli dosyć specyficznymi i interesującymi ludźmi. Szczególnie Krzysztof. Był zabawny i miły, ale to nie pozbawiało go charakteru. Emanował pozytywną energią i od początku okazywał mi zainteresowanie. Miałam wrażenie, że wynikało to z troski… Choć na tym etapie znajomości to zdecydowanie za dużo powiedziane.
– W sumie jest późno, ale co powiecie na jakieś piwko? – Krzysztof zawiesił zawadiacko plecak na ramieniu, nadal uśmiechając się po moim poprzednim żarcie.
– Mam papkę z mózgu po sześciu godzinach zajęć. Wygląda na to, że jutro czeka nas to samo, więc… oficjalnie piwko jest pomysłem dnia. – Ata potrząsnęła radośnie ciemnobrązowymi lokami, co dało przezabawny efekt. Miała tak dużo włosów, że gdy tylko się poruszyły, sprawiały wrażenie żyjących własnym, niezależnym życiem. Już kolejny raz dzisiaj przyłapywałam się na wpatrywaniu w jej loki.
– Sonia, idziesz z nami? – Krzysiek zatrzymał się przy bocznych drzwiach wyjściowych, zwracając się w moją stronę.
To pytanie w moich uszach zabrzmiało ekscytująco. Obawiałam się dzisiejszego dnia, nowej uczelni i obcych osób. Tymczasem dwójka ludzi, których poznałam kilka godzin temu, sprawiła, że czułam się tu kompletnie zwyczajna. Te ściany, budynki i twarze, zanim się obejrzę, staną się dla mnie słodką codziennością. Lęk opuścił mnie już po pierwszych zajęciach, jednak trochę alkoholu zdecydowanie pomoże mi zrelaksować się w poniedziałkowy wieczór.
– Chętnie.
– Super, blisko uczelni jest stacja benzynowa. Mamy za nią taką spokojną miejscówkę. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko plenerowi. – Otworzył przede mną drzwi.
– No co ty, w Gdyni przesiadywaliśmy na okrągło w lasach albo gdzieś na osiedlu. – Uśmiechnęłam się nieco zawstydzona, przemykając na zewnątrz pod jego ramieniem. – Moja studencka kieszeń będzie mi bardzo wdzięczna.
Krzysztof nie utrzymywał dystansu. Zdawał się wykorzystywać każdy dogodny moment na przysunięcie się w moją stronę. Dość szybko zaczęłam odróżniać bycie miłym od flirtu i pomimo jego przyjemnej aparycji starałam się nie odpowiadać na to zbyt entuzjastycznie. Komplikowanie spraw od początku nie wydawało się dobrym pomysłem. Jedno wydawało się jasne: Ata nie była jego dziewczyną. Za to coś mi mówiło, że zrobiłaby wiele, by to się zmieniło.
Siedzieliśmy na przewalonym drzewie przy samym płocie uczelni, popijając piwo ze stacji. Lubiłam takie klimaty; o wiele bliżej było mi do ławkowej dziewczyny niż panienki włóczącej się po restauracjach. Moi nowi znajomi zdawali się często przebywać w takich miejscach.
Kończyliśmy właśnie pierwsze piwo. Zrobiło się zabawnie i luźno, a Krzysiek postanowił zejść na mój temat.
– To czemu w końcu przeniosłaś się do Wawy? Profesorka spławiłaś, ale nas już nie wypada. – Zrobił rozczarowaną minę, po raz kolejny tego dnia mnie rozbawiając.
– Właśnie. – Ata pociągnęła łyk z butelki, robiąc krótką pauzę. – Przecież Trójmiasto jest super. Jeżdżę tam przynajmniej raz w roku ze znajomymi na Open’era.
– Oj tak, Open’er jest totalnym sztosem, jeśli chodzi o festiwale muzyczne – wtrącił z entuzjazmem blondyn. Po krótkiej chwili ożywienie ustąpiło miejsca zamyśleniu. – Byliśmy pięć razy z Sarą. W tym roku byłby szósty.
– To pewnie twoja była dziewczyna? – rzuciłam po pauzie, nie chcąc pozwolić rozmowie umrzeć. Choć ulżyło mi, że zeszli ze mnie, to czułam dziwną nostalgię w atmosferze.
Cisza trwała kilka sekund, podczas których wpadłam na to, że poruszyłam drażliwy temat.
– To moja siostra bliźniaczka. Zaginęła w zeszłym roku.
Świetnie, chyba nie mogłam zadać bardziej idiotycznego pytania w tym momencie.
– Przepraszam, to było głupie.
Krzysiek wlepił wzrok w etykietę na butelce.
– Nie wiedziałam.
Poczułam falę żenady nieporównywalną do stania na środku pełnej auli. Co za biedny chłopak… Zdawałoby się, że jest roześmiany i pozytywny, a jeszcze rok temu musiał przeżywać prawdziwy koszmar. Właściwie to przeżywał go zapewne do dziś. Czasami czułam się jak robot, tak łatwo było mi powiedzieć coś niewłaściwego. Starzy przyjaciele puszczali to w niepamięć, ale nie powinnam się do tego przyzwyczajać.
– Sara była też moją przyjaciółką. Byliśmy praktycznie nierozłączni w piątkę. – Ata spojrzała na mnie łagodnie, z przepraszającym uśmiechem. To ja powinnam jej go posłać. – Aż do czerwcowego ogniska. Właściwie to stało się po drugiej stronie ulicy, w parku Młocińskim.
– Jezu – wyrwało się z moich ust. – Jest mi bardzo przykro. – Spojrzałam na Krzyśka współczująco i zdecydowałam się na położenie ręki na jego ramieniu. – Przeżywacie coś niewyobrażalnego.
– Przepraszam, nie powinienem w ogóle wyciągać jej tematu.
– Przestań. Przecież to twoja siostra. Nie mam rodzeństwa, ale gdyby któremukolwiek z moich przyjaciół przytrafiło się coś takiego, chyba pękłoby mi serce.
Między ostatnimi dźwiękami moich słów a pochyleniem butelek z bursztynową cieczą zawisła cisza. Ciężka atmosfera sugerowała mi, że żadne z nich nie chciało kontynuować tego tematu. Trudno zresztą się temu dziwić, skoro w grę wchodziła zaginiona dziewczyna. Do tego fakt, że zdarzyło się to po drugiej stronie ulicy… Dreszcz przebiegł wzdłuż dolnej partii moich pleców. Wiedziałam, że pierwszy dzień na nowej uczelni będzie pełen wrażeń, ale nie sądziłam, że zaledwie kilkaset metrów stąd wydarzyło się coś tak strasznego.
– O kurde, późno już – zauważyła Ata, podciągając rękaw kurtki, by odsłonić tarczę zegarka. Wstała i otrzepała spódnicę. – Muszę jeszcze wziąć coś od Kaśki.
– Od Kaśki? – Mężczyzna zareagował gwałtownie, jakby na chwilę stracił rezon. Poprawił się na konarze i przypominając sobie o mnie, zwrócił się ponownie do Aty, tym razem łagodniej: – Utrzymujecie kontakt?
– Tak. Próbowałam ci to powiedzieć pod koniec sierpnia, ale nie odbierałeś telefonu. Do jutra. – Kiwnęła głową w moją stronę, decydując się na delikatny uśmiech.
Patrzyliśmy w ciszy, jak krok za krokiem Beata oddala się w stronę budynku uczelni. Skłamałabym, mówiąc, że nie czułam podekscytowania, iż zostaliśmy sami.
– Przepraszam cię. Od zaginięcia siostry wszyscy staliśmy się popieprzeni – westchnął głęboko, patrząc gdzieś przed siebie. – Nie powinienem był ci tego mówić pierwszego dnia, to nie jest twój problem.
– Nie powiem, że cię rozumiem, bo taka tragedia mi się nie przydarzyła, jednak wyobrażam sobie, że coś takiego nie zniknie ci z głowy po miesiącu i… – tutaj niepewna wydźwięku swoich słów, zatrzymałam się na moment – będziesz musiał z tym żyć.
Krzysztof przetarł twarz dłonią. Zwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie w ciszy. Ta chwila trwała i trwała, aż zaczęłam czuć ciepło napływające do policzków. Nie bądź idiotką, skarciłam się w myślach. Facet opowiada ci o prawdopodobnie najtragiczniejszym wydarzeniu w swoim życiu, a ty myślisz o wpiciu się w jego usta. Spuściliśmy oboje wzrok, ponownie znajdując się w niezręcznej ciszy.
– Wiesz, jak wszyscy z uczelni się dowiedzieli… Odwrócili się od naszej paczki. W szczególności ode mnie. – Kołysał butelką piwa w dłoni, wprawiając ciecz w ruch. Niemal słyszałam, jak obija się o ścianki. – Jakby bali się, że nie będą już
mieli o czym ze mną gadać. Albo jakby coś podobnego miało im się stać w moim towarzystwie. – Wychylił ostatnie łyki alkoholu. Oblizał wydatne usta, przyprawiając mnie tym o delikatny dreszcz w okolicy karku. Tam też zaczęłam wyobrażać sobie jego pocałunki. – Ale ty się nie boisz, prawda? – Po raz kolejny tego wieczoru spojrzał na mnie tym wzrokiem.
W zadanym pytaniu było coś dziwnie niepokojącego. Zwierzenia związane z zaginięciem jego siostry zaczęły przemieniać się we flirt. Było to tak zboczone, że sama nie wiedziałam, czy mi się to podoba, czy odczuwam lęk. Gdybym była choć odrobinę mniej antypatyczna, ta druga odpowiedź wydawałaby mi się oczywista. A może to właśnie w ten sposób podrywa dziewczyny, wywołując u nich współczucie i chęć otoczenia go opieką…
– Muszę lecieć. Mam do wydrukowania jeszcze kilka dokumentów do dziekanatu na jutro. – Podniosłam się powoli, nie chcąc, by odniósł wrażenie, jakbym uciekała. Opuściłam pas torby na ramię. – I nie, nie boję się. Właściwie to nie boję się niczego.
Powiedziałam to z pełną świadomością i odpowiedzialnością za swoje słowa.
– W takim razie nie przeszkodzi ci, że odprowadzę cię na metro. – Wstał z kłody i znalazł się o kilka centymetrów bliżej mnie, niż to było konieczne.
– Nawet jeśli, to nie miałabym jak się ukryć. – Uśmiechnęłam się z przekonaniem. – W końcu mam niebieskie włosy.
Promienie nowego dnia przedzierały się w postaci ciepłej smugi przez przesmyk grubych, welurowych zasłon, padając na moje plecy. Obserwowałam je chwilę na ścianie, składając w całość elementy dzisiejszego snu.
Widziałam las. Zdawałoby się, że był środek dnia, ale wkoło panowała szarówka. Siedziałam w jamie utworzonej z ziemi i korzeni drzew. Wachlarz ciemnozielonych, gęsto utkanych igiełek zdawał się pełnić funkcję prowizorycznego parawanu. Ktoś cały czas krzyczał moje imię. Męski głos z czasem stawał się nie tylko bardziej ochrypnięty, ale i głośniejszy. Czułam się bezpieczna z myślą, że nikt nie znajdzie tak skrzętnie przygotowanej przez matkę naturę kryjówki. Ciało już miał opanować spokój, kiedy ten sam surowy głos zbliżył się do mego ucha, mówiąc:
– I tak nic nie znajdziesz.
Biorąc prysznic, próbowałam doszukać się wytłumaczenia dla tego, co wytworzył mózg podczas snu. Jeżeli facetowi chodziło o wydawnictwo dla moich opowiadań, którego rozpaczliwie poszukiwałam prawie całe lato w Warszawie, nie były to dobre wieści.
Kilka lat temu odnalazłam swoją pasję do pisania. Po przeczytaniu wielu wspaniałych książek z błyskotliwymi bohaterami i pełnymi cudów światami zapragnęłam stworzyć miejsce, w którym byłoby choć trochę nadziei. W domu nie czekało na mnie nic dobrego – wiecznie pijany, awanturujący się ojciec i matka niebędąca w stanie ani go powstrzymać, ani zostawić. Nie chciałam w tym uczestniczyć i wtedy moją jedyną, prawdziwą ucieczką stały się historie, które zaczęłam tworzyć. Wymyślałam światy, w których byłam szczęśliwa, z ludźmi, których nigdy nie poznałam. Choć sytuacja w domu nieraz wymagała mojej interwencji, większość czasu spędzałam za drzwiami pokoju. Właśnie w tych światach. Bezpieczna.
Przez pozostałe dni tygodnia myślałam o tym, co wyznali mi Krzysiek i Ata. Spędzaliśmy wspólnie czas między zajęciami oraz po nich, jednak nie poruszaliśmy więcej tego tematu. Może uznali, że niepotrzebnie mnie o tym informowali? Pomimo tego historia siostry bliźniaczki pozostawała interesująca i kłębiła się gdzieś z tyłu rozkojarzonej głowy.
Ubrana w bieliznę stanęłam przed szafą. Jej drzwi opornie przesuwały się po szynach, przez co musiałam je wręcz pchnąć. Wzięłam się pod boki, studiując wzrokiem jej wnętrze.
– Szykuj się, słońce! Dzisiaj pierwszy dzień w nowej pracy! – Klara wysunęła głowę zza drzwi mojego pokoju. Jej krótkie, orzechowe włosy, ledwo zasłaniające uszy, były jeszcze w nieładzie poranka. Piwne oczy tętniły życiem.
Owa filigranowa piękność z uśmiechem uzbrojonym w dwa rzędy prostych, białych zębów była moją współlokatorką. Wprowadziłam się do niej na początku lipca, akurat gdy jej były chłopak opuszczał mieszkanie. Swoją drogą – straszny z niego chujek.
– Po co ludzie kupują książki w sobotę? – Przewróciłam oczami, po czym zajęłam się przeszukiwaniem szuflady w celu znalezienia spodni, które nie byłyby poszarpane.
– Po to, by studenci dzienni mieli za co żyć. No już, załóż coś wygodnego! To, że masz pięć minut do pracy, nie oznacza, że nie możesz się do niej spóźnić. A uwierz mi, Jacek nie toleruje spóźnień.
Jak dobrze, że nie dość, że była moją współlokatorką, to jeszcze miałyśmy pracować razem. Co prawda dzisiaj miała wolne, ale zamierzałyśmy możliwie jak najgęściej obsadzić swoje grafiki wspólnymi zmianami.
Wsunęłam jasne dżinsy na swój krągły, o jeden rozmiar za duży tyłek, podczas gdy Klara wyciągnęła z szafy grafitowy T-shirt z charakterystyczną czachą Misfits. Kiedy pokrywałam rzęsy czarnym tuszem, przygotowała dla mnie jedzenie do pracy. Była najukochańszą osóbką, jaką poznałam w życiu, a znałyśmy się dopiero trzy miesiące. Jej troskliwe gesty sprawiały, że czułam się przy niej jak żonka. Zresztą w klubie zawsze udawałyśmy parę, by żaden facet do nas nie podbijał – ona straciła kompletnie wiarę w mężczyzn, a ja nie miałam ochoty na nawiązywanie nic nieznaczących znajomości. I choć to wszystko było żartem lub koleżeńskim wyrazem sympatii, wyczuwałam w niej tęsknotę za czyjąś bliskością i dbaniem o tę drugą osobę. W takich momentach jak ten zaczynało mi być żal, że abym mogła ją w ogóle poznać, ona musiała przeżyć bolesne rozstanie po dwóch latach związku. Ale co to za związek, skoro gościu idzie w melanż i wraca po tygodniu, nie pamiętając, czyje majtki znajdują się w jego kieszeni?
Medycyna, kochani. To się dzieje z człowiekiem, który usuwa z mózgu miejsce przeznaczone dla rozsądku, by zmieściło się tam więcej artykułów naukowych. I weź tu uwierz w porządnego faceta.
– I pamiętaj: jak wrócisz, świętujemy! – Wskazała palcem w moją stronę, mrużąc przy tym oczy. – Odpierdolę ci taki make--up, że będziemy musiały dać występ, żeby się od nas odczepili!
Wybuchnęłyśmy śmiechem. Klara uwielbiała makijaż, od piekielnie kobiecych looków glamour rodem z MET Gali po artystyczne, kolorowe odcięcia na powiece, okraszone brokatem i błyszczącymi kryształkami. Była prawdziwą sroką i artystką oczywiście. Dawała temu wyraz podczas każdego kolejnego zaliczenia na uczelni, gdzie studiowała wizaż i charakteryzację.
– Wracaj do łóżka, wariatko. – Popukałam się w czoło, sugerując jej problemy z głową. Kopnęła mnie w tyłek i zamknęła za mną drzwi.
Zeszłam po schodach z trzeciego piętra starego, klimatycznego bloku z lat sześćdziesiątych. Księgarnia znajdowała się tuż za rogiem. Zmierzając w jej stronę, minęłam genialną pizzerię i sklep monopolowy – dwie rzeczy, bez których nie wyobrażałam sobie mojej studenckiej egzystencji. Wzdłuż chodnika każdego dnia parkowały równolegle samochody, pozostawiając pieszym tylko wąski przesmyk do przejścia. Cały proceder miały rekompensować nieśmiało pnące się w górę zielone klomby, rysujące się gdzieś w oddali. Przystanek autobusowy, znajdujący się czterysta metrów od mojego mieszkania, obsługiwany był przez naszą ulubioną nocną linię N44, pamiętającą wyczerpujące powroty z klubu.
Witajcie w Warszawie.
Pokonałam róg i w zasięgu wzroku znalazło się moje nowe miejsce pracy. Klara wolała tę przytulną księgarnię od makijażowych wysepek w centrach handlowych, więc nie mogło być źle. W dodatku gdzie znaleźć inspiracje do nowych opowiadań, jak nie w miejscu, w którym półki i stoiska uginają się od książek? To będzie dobry dzień.
Otworzyłam drzwi, a nad głową zadźwięczał mi dzwoneczek. Wydało mi się to nawet urocze. W środku nie dostrzegłam żadnego klienta, za to za ladą stał Jacek – właściciel księgarni i jednocześnie mój przełożony. Słysząc czyjeś nadejście, oderwał wzrok od książki, którą trzymał w dłoniach. Guziki jego koszuli wspinały się ku górze, rozstępując jej poły nisko pod kołnierzykiem i ukazując kawałek owłosionego torsu. Dzisiaj wydawał się zdecydowanie mniej oficjalny niż podczas rozmowy o pracę.
– Cześć. – Popatrzyłam na niego, lekko się uśmiechając. Klara wspominała, że zostały mu dwa lata do czterdziestki. Mimo tego był szczupłym i zadbanym mężczyzną. Brązowe włosy jeszcze nie zostały oszronione siwizną. Dałabym mu osiem lat mniej.
– Cześć, Sonia. – Pokazał szeroki uśmiech. – Jak samopoczucie?
– Dobrze, jestem gotowa na pierwszy dzień w pracy – powiedziałam z pewnością w głosie. – A twoje?
– A dziękuję, w porządku. Jestem gotowy na pierwszy dzień szkolenia. – Mówiąc to, sięgnął pod ladę i wyjął stamtąd czerwony fartuszek. Na materiale błysnęła miedziano-srebrna plakietka, na której udało mi się dostrzec moje imię. To miłe, że zadbał o tak drobny szczegół. – Postaram się nie zasypać cię wszystkimi informacjami już pierwszego dnia. W razie gdyby było tego za dużo, daj mi znać, okej?
– Nie ma sprawy. – Przejęłam od niego wspomniany kitelek i przełożyłam od razu przez głowę. Przynajmniej czerwony kolor idealnie kontrastował z lazurowym odcieniem moich włosów.
***
– Był taki miły! – wypowiedziałam z trudem, lokując kawałki pizzy po bokach policzków. Siedziałam w pokoju Klary, naprzeciwko jej niebotycznych rozmiarów toaletki zajmującej całą przestrzeń pod oknem. Zerkałam co chwilę w lustro obudowane misternie rzeźbionym drewnem, kiedy moja osobista make-up artist robiła mi makijaż na wspólne wyjście. Zwykle na imprezy lubiłam nosić czarne, kocie kreski i podkreślać usta czerwonym, półprzezroczystym błyszczykiem. Aktualnie na moich powiekach iskrzył się srebrny brokat, przydymiony czernią w zewnętrznych kącikach oczu. Choć makijaż nie był jeszcze skończony, to musiałam przyznać, że już na tym etapie bardzo mi się podobał.
– Bo się nie spóźniłaś. – Klara przerwała na chwilę konturowanie moich policzków, posyłając mi znaczące spojrzenie. – Kiedyś komplementował mój makijaż, teraz tylko patrzy z dezaprobatą i głęboko wzdycha. Ignorant – prychnęła, na co obie się zaśmiałyśmy.
– Żaden z niego Wojciech Inglot. – Wzruszyłam delikatnie ramionami i przełknęłam ostatni kawałek pizzy. – Jakie mi zrobisz usta?
– Zależy, kim chcesz dzisiaj być. – Dziewczyna zrobiła się nagle dziwnie tajemnicza. Popatrzyłam na nią pytająco, wiedząc, że zazwyczaj to wystarczy, by zachęcić ją do odarcia z sekretów. Kiedy się ekscytowała, nie potrafiła długo czegoś ukrywać.
– A jakie są moje opcje? – Porozumiewałyśmy się właśnie w lustrze, gdy zobaczyłam, jak schyla się do leżącej nieopodal frędzlowanej torebki. Wyprostowała się, stojąc za mną i patrząc na mnie w odbiciu. Nachyliła się nad moim prawym ramieniem.
– Córka bogatego maklera, która uciekła z wystawnego przyjęcia, by poimprezować w rytmach popu… – Wykonała zabawny gest ręką, ukazując w niej beżową płynną pomadkę. Po chwili ją schowała, widząc moją niepewną minę, i wyjęła coś z kieszeni. – Lub – teraz nachylała się nad moim lewym ramieniem – gwiazda rocka po kłótni z menedżerem dotyczącej jej wizerunku, chcącasię naprawdę zabawić.
W lustrzanym odbiciu dostrzegłam, jak trzyma czarną, matową pomadkę i… dwie pigułki w samarce. Na twarzy malował jej się szeroki uśmiech. Wyjęłam z jej dłoni przezroczystą folijkę, przyglądając się zawartości. Myślałam, że upalimy się przed wyjściem jak zwykle.
– Co to dokładnie jest? – Przygryzłam wargę z niepewnością. Nie próbowałam niczego innego poza trawą. Po zabawnych obrazkach wytłoczonych na kolorowych tabletkach mogłam się tylko domyśleć, że to ecstasy.
– Ta dama ma wiele imion ze względu na swoje imprezowe usposobienie, ale moim ulubionym jest zdecydowanie molly.
Mieszkałam z nią od trzech miesięcy, widziałam wszystkie jej głupie pomysły i nadal wierzyłam w to, że posiada jakieś resztki normalności.
– To najlepsza przyjaciółka każdej dobrej imprezy. Sooonia, baw się dzisiaj ze mną! – Obróciła mnie na stołku w swoją stronę, łapiąc delikatnie za przedramię. Jej neonowe różowe kreski wyglądałyby drapieżnie z czarnymi, matowymi ustami. Podobnie jak moje brokatowe smokey. – Bądźmy dzisiaj gwiazdami rocka.
Zamknęłam oczy i westchnęłam głęboko. Nie wierzyłam, że to robię, ale każdy szanowany pisarz miał na swoim koncie choć jedno doświadczenie o wątpliwej wartości moralnej.
– Jesteś pieprznięta. – Spojrzałam na nią zdegustowana, obracając pigułki pod palcami. Wyraz jej twarzy zdecydowanie zbladł. – Każesz mi wybierać pomiędzy ufoludkiem a motylkiem!
Wchodząc do klubu, od razu poczułam specyficzny nastrój. Bas odbijał się od mojego mostka, a we wnętrznościach kłębiło się podekscytowanie, silniejsze z każdym kolejnym krokiem. Przyjemny chłód przebiegł po gołym brzuchu i odsłoniętym karku; miałam na sobie czarny top na ramiączkach, a na głowie space buns utworzone z niebieskich pukli. Malachitowe spodnie opinały mój tyłek. Właśnie bawiłam się ich łańcuchem, wcielając się dziś w rolę gwiazdy. Czułam to. Oczekiwałam tylko jednego. Aż przyleci po mnie statek UFO.
– Poczekaj tu na mnie. – Klara spróbowała przekrzyczeć tłum, po czym skierowała się w stronę baru.
Stanęłam przy wysokim stoliku, badając jego powierzchnię. Miałam szczęście, ktoś przed chwilą go przetarł. Oparłam buzię na dłoni, rozglądając się po ludziach: połowa z nich była już dawno nagrzana, a ja nadal czekałam na pierdolnięcie. Co robią gwiazdy rocka w oczekiwaniu na peak? Wyjęłam papierosa z czarnej, winylowej torebki i odpaliłam, nie mając gdzie podziać myśli.
Oczami wyobraźni zobaczyłam uśmiech Krzyśka. Błysk złotego kółka w uchu. Cudowne dziecko spowite namacalnym mrokiem, z którego wyłaniała się ukochana siostra. Gdyby mi o niej nie powiedział, nie przeszłoby mi nigdy przez myśl, że ten młody facet ma za sobą taki koszmar. Zdążyłam polubić jego żarty i fantazjować o nim w nieodpowiedni sposób. Jednak to zaginięcie…
– Czy wypada podbić do typa, któremu rok temu zaginęła siostra? – rzuciłam ni to do siebie, ni do Klary, gdy ta przyniosła dwie wysokie szklanki wypełnione po brzegi jasnym piwem.
– Że co? – zaśmiała się i wyjęła z mojej dłoni papierosa. – Już cię jebnęło?
– No właśnie nie, a ty przyniosłaś piwo. Która gwiazda rocka przychodzi trzeźwa do klubu? – Byłam nieco zniecierpliwiona, a wciąż napływający do środka tłum wywoływał u mnie lekki niepokój.
– Dbam o twoje nawodnienie. Jak już jebnie, to spocisz się jak po zagraniu dwugodzinnego koncertu. – Wysunęła język w moją stronę, wypuszczając przy tym słomkę z mięsistych ust. Pozostawiła na niej czarną linię.
– Widzę, że wszystko dokładnie przemyślałaś. – Nachyliłam się bliżej niej, odwzajemniając spojrzenie jednego z typów, który po raz kolejny obczajał mnie tego wieczoru. Upiłam kilka sporych łyków, nie mogąc doczekać się, aż uciążliwe myśli znikną z mojej głowy na resztę nocy.
– Kochana, nigdzie nie ruszam się bez opracowanego planu. – Stuknęła nasze szklanki, po czym uniosła swoją. – Za pierwszy dzień w pracy i pierwszy tydzień na nowej uczelni!
Wzniosłam szkło z uśmiechem, udając, że się zawstydzam.
– Życzę ci życia! – wykrzyknęłam, na co obie zgięłyśmy się w pół, reagując w ten sposób na nasz inside joke.
Przechyliłam szklankę, zamykając oczy, a gdy je otworzyłam, światła wokół stały się mocno nasycone. Bit zdawał się zamieniać w uderzający w głowę młotek. Zamrugałam kilka razy, ale zamiast odgonić to uczucie, zaczęłam się kołysać, poruszając biodrami.
– Sonka! – Słyszałam głos Klary, ale to nie skłoniło mnie do uniesienia powiek. Gdy uderzył drop, stałam się jedyną osobą na tej planecie. Poczułam wszechogarniającą mnie miłość: do muzyki, do tego miejsca, do mojej współlokatorki. – UFO już przyleciało?
– Mów mi alien! – Pociągnęłam ostatni łyk piwa i wyciągnęłam współlokatorkę na parkiet.
Czułam siebie, gdy moje biodra płonęły od zamaszystej odpowiedzi na bit. Czułam siebie, gdy razem z przyjaciółką odwalałyśmy swój popieprzony taniec. Przede wszystkim jednak czułam spojrzenia innych gości, zbierających się wokół nas jak sępy. Serce waliło mi w piersi, ale nie przestawałam tańczyć.
Kolorowe światła rozlewały się po suficie, przeplatając ze sobą i tworząc łuny. Uniosłam ręce i oddałam się muzyce, czując Klarę blisko siebie. Cała pulsowałam wraz z muzyką. Dotyk własnych rąk zdawał się obcy, a może było zupełnie na odwrót?
Twarz Klary mignęła mi w przelocie, a ja sama nie ocierałam się już o jej ciało, ale o smukłą, męską sylwetkę, spryskaną obficie słodkim, korzennym zapachem.
***
Mocny bas wyrwał mnie z głębokiego snu. Otworzyłam szeroko oczy, próbując ustalić, czy nadal znajduję się w klubie. Zdecydowanie to nie był mój pokój, ale otoczenie wydawało się znajome. Odetchnęłam z ulgą, która chwilę potem ustąpiła miejsca bólowi głowy.
– Ja pierdolę. – Złapałam się za czoło, zastanawiając się nad źródłem muzyki. Lubiłam electro, ale ta piosenka była oficjalnie najgorszą pobudką w moim życiu.
– So let’s ride, bitches know they can’t catch me1! – Słysząc znajomy głos, nieco się uspokoiłam. Klara darła japę, zmywając przed toaletką wczorajszy makijaż. – Dzień dobry, kosmitko!
– Proszę cię, wyłącz to. – Nałożyłam pierzastą poduszkę na twarz, próbując odciąć dźwięk od uszu, ale fale dźwiękowe bez problemu docierały do bębenków.
– O nie, kochana. Po tym, co wczoraj odpierdoliłaś, musisz mnie ładnie poprosić. – Uraczyła mnie zrezygnowanym spojrzeniem, po czym przyłożyła wacik nasączony płynem micelarnym do oka. Ciekawe, czy sama miałam na sobie makijaż. Przejechałam palcem wskazującym po mojej powiecie; cały iskrzył się od brokatu.
– Klarcia, kurwa, błagam.
– Już dobrze. Kiedy jak nie dziś powinnaś zaznać litości – westchnęła głęboko, po czym ściszyła muzykę do minimum i puściła Youth Knows No Pain Lykke Li. Jej poczucie humoru było bezlitosne. – To powinno ci przypaść do gustu.
– Do diabła z tobą. – Usiadłam powoli na łóżku. Top z wczorajszego wieczoru nadal pozostawał na swoim miejscu, ale wzorzyste spodnie leżały na podłodze. – Mam nadzieję, że mnie nie wykorzystałaś – rzuciłam z cieniem uśmiechu.
– Ja nie, ale ten przystojniak był o krok od zabrania cię do domu. Powinnaś mi dziękować, że mu na to nie pozwoliłam.
– Że co?! – wyrzuciłam z siebie, dziwiąc się brzmieniu własnego głosu. Odchrząknęłam i popatrzyłam na Klarę z niezrozumieniem.
– No tak, niepotrzebnie mieszałaś. Mówiłam ci, żebyś trzymała się piwa, ale totalnie przyssałaś się do drinków. Molly nie działa najlepiej z wódką. – Skrzywiła się przepraszająco, jakby dopiero teraz przypomniała sobie, że powinna mi to dobitniej wyjaśnić jeszcze przed wzięciem.
– Jakie drinki…? – Fala przerażenia i żenady zalała moją twarz, gdy podnosiłam swoje rzeczy z podłogi. Nie wiedziałam, jak bardzo musiałam być zrobiona, skoro nie dotarłam do własnego pokoju znajdującego się kilka metrów obok.
Klara stanęła naprzeciwko mnie i położyła mi ręce na ramionach.
– Nie panikuj, o wszystkim ci opowiem. Najpierw zmyjemy z ciebie ten makijaż i wsadzimy pod prysznic. Swoją drogą, zajebista ta nowa baza do cieni. – Zaczęła przyglądać się wciąż umalowanym powiekom, podczas gdy moją głowę rozsadzał tępy ból.
Strząsnęłam z siebie jej ręce i wyszłam z pokoju. Co takiego wczoraj się wydarzyło? Owszem, pamiętałam, że tańczyłam z jakimś gościem, ale drinki i moja rzekoma chęć pojechania z nim do niego?
Stojąc już pod prysznicem, zaczęłam oglądać ostrożnie swoje ciało, jednak nie zauważyłam niczego niepokojącego, oprócz… siniaków na kolanach.
Nie, ja nie jestem taka. Zrozumiem wszystko, naprawdę, ale nie to, że pozbyłam się wszelkich hamulców tylko po jednej zielonej tabletce z ufoludkiem. To niedorzeczne.
Poczułam wzbierające we mnie łzy, które po wybuchu okazały się spazmem. Zanosiłam się płaczem, czując, jak w środku się rozpadam. Roztrzęsiona osunęłam się po ścianie kabiny, bojąc się, że zaraz umrę.
Brakuje ci powietrza, zaraz się udusisz, a Klara nic nie usłyszy. Umrzesz tu.
Histerycznie potrzebowałam obecności mamy, która znajdowała się ponad trzysta kilometrów stąd, a ja zostawiłam ją samą z ojcem… Toksyczne myśli zalewały moją głowę, tak samo jak woda ze słuchawki. Tak bardzo chciałam, żeby spłynęła w dół wraz z tym, co siedziało w rozdygotanym wnętrzu…
Wyobraziłam sobie, jak czarna maź spływa z ogarniętego przerażeniem ciała. Czerń znikała powoli w odpływie, pozostawiając na mnie już tylko przezroczystą, lepką warstwę bólu. Nagle powietrza zrobiło się więcej. Przetarłam twarz wilgotnymi dłońmi, oddając się gorącemu prysznicowi.
Nie może być tak źle, pomyślałam, spieniając na skórze czekoladowy żel.
Przetrwałam burzę.
1 Charli XCX – Vroom Vroom.