71,10 zł
Dla jednych jest głosem dzieciństwa. Który codziennie rano witał ich przez radioodbiornik lub czytał książki. Dla innych lektorem, który nie pozwalał zasnąć w trakcie oglądania filmów fabularnych i przyrodniczych. Choć skończył już 90 lat, jego głos wciąż jest dobrze znany. Do dziś można go usłyszeć w pociągach warszawskiego metra, gdzie zapowiada stacje I linii. Ksawery Jasieński to jeden z najwybitniejszych polskich lektorów, zwanym „kustoszem żywego słowa”, „człowiekiem o aksamitnym głosie" lub – ze względu na swoją elegancję i wytworność – „księciem lektorów”.
Tę wyjątkową postać przybliża dziennikarka Polskiego Radia Marta Kawalec, która stworzyła wciągającą opowieść o jednym z najsłynniejszych w środowisku spikerów i lektorów. Opowieść pełną ciekawostek i anegdot, która z jednej strony pozwala nam poznać samego bohatera, a z drugiej przywołuje barwne czasy PRL-u, do których wielu z nas ma duży sentyment.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 335
WSTĘP
Szlachcic z pochodzenia, ekonomista z wykształcenia, spiker radiowy z przypadku. W niebanalny sposób wylądował przed mikrofonem i stał się pierwowzorem dla nagrywających audiobooki.
Dla jednych jest głosem dzieciństwa. Kimś, kto codziennie rano witał ich przez radioodbiornik lub czytał książki. Dla innych lektorem, który nie pozwalał zasnąć w trakcie oglądania filmów fabularnych i przyrodniczych. Choć skończył już dziewięćdziesiąt trzy lata, jego głos wciąż jest dobrze znany. Do dziś można go usłyszeć w pociągach warszawskiego metra, gdzie zapowiada stacje I linii.
Ksawery Jasieński to jeden z najwybitniejszych polskich lektorów, zwany „kustoszem żywego słowa”, „człowiekiem o aksamitnym głosie” lub – ze względu na swoją elegancję i wytworność – „księciem lektorów”.
Czas poznać historię najbardziej znanego przedstawiciela rodziny herbu Dołęga. Wybrać się w malownicze rejony Gór Świętokrzyskich, do zabytkowego dworu w Chocimowie, gdzie dorastał mały Ksawery, następnie przez Radom, gdzie chodził do liceum, przyjechać do Warszawy i zajrzeć do studiów Polskiego Radia i Telewizji, które do dziś przechowują niezliczone anegdoty na temat jednego z najwybitniejszych polskich spikerów.
Ksawery Jasieński to przedstawiciel starej szkoły radiowców, który nie tolerował błędów językowych u spikerów i tępił je całe życie. Mawiał, że „nawet słuchacz podcięty ma prawo do słuchania eleganckiej i wzorcowej polszczyzny”. Charakteryzuje go niezapomniany głos, wyjątkowa osobowość i kpiarsko-ironiczny stosunek do rzeczywistości.
Laureat Złotego i Diamentowego Mikrofonu oraz Złotej Odznaki Polskiego Związku Niewidomych, dwukrotnie otrzymał tytuł „Zasłużony Działacz Kultury”. Na swoim koncie ma również Srebrny Krzyż Zasługi i Krzyż Oficerski oraz Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Taka historia i taka osobowość nie mogą pójść w zapomnienie. Kiedy zaproponowałam współpracę panu Jasieńskiemu, odmówił. Następnym razem powiedział tylko: „Będą się ludzie śmiać, że jeszcze żyje, a już książki o nim piszą...”. Potraktowałam to jako zgodę...
Połączyły nas dwa środowiska: niewidomych i radiowców. Spotkaliśmy się w 2011 roku na jubileuszu, który świętował w Bibliotece Centralnej Polskiego Związku Niewidomych, gdzie wówczas pracowałam. Po kilku latach pracy w Polskim Radiu, wciąż chodząc jego śladami, postanowiłam lepiej poznać jednego z najsłynniejszych spikerów i lektorów.
O Ksawerym Jasieńskim opowiadali mi pracownicy Polskiego Radia i Polskiego Związku Niewidomych, przyjaciele, rodzina, koledzy, fani oraz... on sam – choć, przez wrodzoną skromność, niewiele.
MARTA KAWALEC
PROLOG
Na warszawskim Rakowcu nie rośnie już zbyt wiele drzew lipowych. Zdominowały je świerki i sosny. Niektórzy miłośnicy zieleni zasłonili okna niekształtnymi krzakami bzu, aby choć przez dwa tygodnie poczuć zapach wiosny w środku zatłoczonego miasta. Pozostałe drzewa wykarczowano pod kolejne bloki lub place zabaw. Jest jednak jedna bardzo stara lipa, która oparła się modzie na betonozę i nie przeszkodziła nawet w budowie chodnika z kolorowej kostki. Swoją potężną koroną budzi respekt, a długowiecznością szybko studzi wszelkie pomysły na zagospodarowanie powierzchni cienia. W ciepłe czerwcowe dni powoli dociera do okolicznych mieszkań wyjątkowy zapach jej kwiatów, tak ściśle związany z historią człowieka mieszkającego na parterze usytuowanego nieopodal bloku. Okno w mieszkaniu jest teraz szeroko otwarte i dobiegają z niego radosne trele małego, żółtego kanarka. W pobliżu jego klatki stoi filiżanka świeżo zaparzonej kawy, podanej jak dawniej, w eleganckiej porcelanie. Z drugiego okna wpadają do pokoju pierwsze promienie porannego słońca, które uwidaczniają drobinki kurzu tańczącego w powietrzu.
Salon ten wystrojem przypomina bardziej staropolski dworek niż współczesne M3. Na dość niewielkiej przestrzeni upchnięte są przedwojenne meble i obrazy w ciężkich, złoconych ramach. To właśnie rzeczywistość, która od wielu lat otacza siedzącego w fotelu starszego człowieka. Dziewięćdziesięciotrzyletni pan Ksawery pochyla się nad filiżanką kawy, a następnie spogląda na cały pokój, jakby widział go pierwszy raz. Przesuwa wzrokiem po wytwornych starych meblach, na których stały kiedyś ukochane książki babci. Drewniane kredensy przechowują wspomnienia proszonych obiadów podawanych na wytwornych porcelanach oraz letnich wieczorów spędzanych przy filiżankach herbaty. Dalej stoi okrągły drewniany stół, świadek emocjonujących rozgrywek brydżowych, i krzesła, z których jedno nigdy nie doczekało się nowych sprężyn, a jego oparcie szlifowania i bejcy. Mężczyzna pogodził się już z tym, że jego warsztat został kilka lat temu ostatecznie spakowany i zniesiony do piwnicy przez żonę.
Ze ścian spoglądają krewni zaklęci na starych fotografiach i olejnych obrazach – mało kto może się pochwalić taką paletą stryjów, ciotek i dalszych krewnych żyjących ponad wiek temu. Wśród nich szczególnie ważna i wyjątkowa wydaje się fotografia ślubna na tle szwajcarskiego pejzażu. Trudno dziś dojść, kim byli wszyscy młodzi wówczas, uśmiechnięci ludzie. Wystrojeni uroczyście w ubrania z tamtej epoki, znieruchomieli ponad wiek temu w obranych pozach, w oczekiwaniu na pstryknięcie aparatu. Kobiety w szerokich sukniach i kapeluszach na głowach. Mężczyźni we frakach i surdutach. Babcia zawsze podkreślała, że do zdjęcia trzeba się lepiej przygotować niż na niedzielne nabożeństwo. Bo co jak co, ale rodzina Ośniałowskich o swój nienaganny wygląd dbała zawsze!
Śmiał się z tych zwyczajów prapradziadek Andrzej Ośniałowski, który problemu z garderobą nigdy nie miał, gdyż odkąd w 1807 roku wstąpił do 4. Pułku Piechoty Wojsk Księstwa Warszawskiego, zawsze występował w mundurze. Pozując do zdjęć i portretu stojącego na górnej półce, wpinał tylko nowe odznaczenia i kolejno zdobywane stopnie. Tuż koło prapradziadka Andrzeja znalazł się portret krewnej Agnieszki Zdziarskiej w pięknym koronkowym szalu, który to, podobnie jak wspomnienie o jej ciepłym i miłym głosie, przetrwał do dziś. Kobieta spogląda łagodnie na swojego męża, którego podobizna wisi na przeciwległej ścianie...
Ostatnia złota rama nie kryje już żadnej tajemnicy z mglistej przeszłości. Okala ona sylwetkę człowieka zamyślonego, wspartego na przedramieniu, któremu czas nie zabrał tylko przenikliwego i bystrego spojrzenia. W tych oczach znajdują się wspomnienia chwil radosnych i smutnych. Widać jednak, że niczego nie żałuje. Dzięki nim jest przecież tym, kim jest.
Nagle mężczyzna w złotej ramie poruszył się nieznacznie i wyprostował. To nie portret, ale odbicie w zamglonym lustrze. Historia tego człowieka jest tak niezwykła, że warto poznać ją od początku...