Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
128 osób interesuje się tą książką
Czas na święta Tessy i Westona, które przejdą do historii!
Przeczytaj wyjątkową kontynuację „100 dni słońca” Abbie Emmons.
Zbliżają się pierwsze wspólne święta Tessy i Westona. Dziewczyna jest zdeterminowana, by uczynić je wyjątkowymi. Ale kiedy jej matka pojawia się znikąd i planuje zostać na dwa tygodnie, nic nie idzie zgodnie z planem.
Tessa wciąż żywi do niej urazę i nie ma ochoty dawać drugiej szansy. Po co się do niej zbliżać, skoro i tak odejdzie? Zamierza unikać matki tak bardzo, jak to możliwe. Musi jednak
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Tessa and Weston: The Best Christmas Ever
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki, grafik i wyklejki: © Anna Jamróz
Tessa and Weston: The Best Christmas Ever
Copyright © 2021 by Abbie Emmons
All rights reserved.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Monika Bukowska, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-721-0
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Tessa
11 grudnia
Nic nie ma w sobie większej magii niż pierwszy śnieg – zwłaszcza kiedy spada w nocy.
Kładłam się spać w szaroburym świecie, a gdy się budzę, za oknem rozciąga się zimowa kraina czarów. Każda gałązka drzewa jest pokryta szronem i migocze w promieniach porannego słońca. Uśmiecham się na ten widok, serce trzepocze mi z ekscytacji.
Natychmiast łapię za telefon, by uwiecznić ten magiczny widok na zdjęciu, i wysyłam je Westonowi.
TESSA:
ŚNIEG!!!
W oczekiwaniu na jego odpowiedź wkładam bluzę od dresu, a na stopy wsuwam puchate skarpetki. Nareszcie czuć, że jest zima.
Że idą święta.
Telefon wibruje od przychodzącej wiadomości. Uśmiecham się, gdy na ekranie rozbłyskuje jego imię.
WESTON:
Zauważyłem
Ale się wymądrza. Już mam przewrócić oczami, kiedy…
ŁUP!
O okno mojej sypialni rozbija się śnieżka.
Co tu się dzieje?
Przez chwilę gapię się w okno, oszołomiona. A potem podbiegam do niego i wyglądam na zewnątrz. Między resztkami śniegu na szybie dostrzegam znajomą postać stojącą na trawniku przed domem. Chłopaka z irytująco optymistycznym uśmiechem na twarzy, dopełniającego tę idealną zimową scenerię, bo migocząca śniegiem okolica przypomina obrazki Normana Rockwella.
Otwieram okno i wychylam głowę.
– Weston! Co ty tu robisz?
– Budzę cię serenadą! – I wyciąga teatralnie rękę. – Och, Julio! Julio! Gdzie jesteś, Julio?
Wybucham śmiechem.
– Ciii!!! Obudzisz całą okolicę.
– Już nie śpią. Tylko ty jeszcze śpisz.
– Wypraszam sobie! Przecież nie śpię.
– Spałaś jeszcze chwilę temu.
– Skąd ta pewność? – pytam, unosząc podbródek.
– Po prostu to wiem. – Uśmiecha się szeroko i lepi kolejną śnieżkę. – Zawsze od razu po przebudzeniu wysyłasz mi wiadomość.
Ech, za dobrze mnie zna. Czuję, jak się rumienię.
– Mogłeś mnie chociaż ostrzec, że przyjdziesz – mówię tonem pełnym pretensji, spoglądając na niego z góry.
– I co by to była za frajda? – odpowiada Weston. – Potrzebujesz w życiu więcej niespodzianek, Tessa.
– Och, serio?
Weston kiwa głową, posyłając mi ten swój szelmowski uśmiech.
– Takich jak ta! – krzyczy i rzuca we mnie śnieżką.
Uchylam się w samą porę. Śnieżka wpada przez okno i rozbryzguje się na podłodze. Z mojej piersi wyrywa się jęk, a gdy znowu wychylam głowę, widzę, że Weston się śmieje.
Co za bezczelny chłopak! Mam ochotę strzelić go za to, co przed chwilą zrobił. Ale jednocześnie pragnę go pocałować.
– Zapłacisz mi za to! – wrzeszczę przez okno.
Zbieram śnieg z podłogi i lepię z niego kulkę, po czym szybko zbiegam po schodach. Kiedy przelatuję przez kuchnię, w powietrzu unosi się słodki zapach gofrów.
– Tessa! Co ty wyprawiasz? – pyta przestraszona babcia.
Odpowiadam jej tylko szaleńczym śmiechem, nie zatrzymując się nawet, by cokolwiek wyjaśnić. Kieruję się prosto do drzwi frontowych i wybiegam w tę zimową krainę czarów, zapominając nawet o butach.
Na mój widok Weston robi wielkie oczy, bo pędzę w jego stronę jak wariatka. Wpadam na niego i zarzucam mu ręce na szyję, a on wybucha śmiechem i pod wpływem mojego ciężaru robi kilka kroków w tył.
– No proszę, proszę. Udało mi się wywabić pustelnicę z domu.
Spoglądam w jego błyszczące szaroniebieskie oczy, próbując złapać oddech.
– To za śpiewanie serenady pod moim oknem niczym Romeo – oznajmiam, a potem wspinam się na palce i całuję go w usta.
Serce wali mi jak szalone, w środku wzbiera fala oszałamiającego ciepła i wszystko inne przestaje się liczyć. Weston pachnie cudownie – świeżym powietrzem, pierwszym śniegiem i tym męskim, korzennym zapachem, na którego punkcie kompletnie zwariowałam. Prawie nie czuję zimna, gdy obejmuje mnie delikatnie w pasie w czasie pocałunku.
A wtedy przypominam sobie o śnieżce, która topnieje mi w dłoni.
Czas na zemstę.
Szeroki uśmiech rozjaśnia mi twarz, gdy odrywam się od ust Westona i szepczę niewinnym głosikiem:
– A to… za rzucenie we mnie śnieżką.
I wpycham mu śnieg za kołnierz.
– Brrr!!! – Weston wzdryga się, zaskoczony, a ja wybucham śmiechem. – Ty okrutna dziewczyno! – ryczy, łapiąc kolejną garść śniegu i celując we mnie.
Uchylam się z piskiem.
– Sam zacząłeś!
I tak rozpoczyna się bitwa. Gonimy się wokół trawnika, rzucamy w siebie śnieżkami, a powietrze iskrzy od drobinek białego puchu. Weston ma celne oko i trafia mnie dużo częściej niż ja jego, co wcale mi się nie podoba. Zasługuje na porządne lanie – tyle że jest taki kochany…
Wreszcie babcia wychodzi na ganek, by sprawdzić, co to za hałasy.
– Weston! – Uśmiecha się na jego widok. – Mogłam się domyślić. Moja wnuczka nie zrywa się z łóżka tak wcześnie dla nikogo innego. Tessa, a ty co wyprawiasz na śniegu bez butów? Chodźcie, zrobiłam gofry.
Na wzmiankę o gofrach oboje wparowujemy do środka. Wciąż z trudem łapię oddech po tej walce, skarpetki mam całe oblepione śniegiem, a ręce mi zamarzają. Chucham na nie, próbując odzyskać czucie w palcach.
– Zostaw to mnie – odzywa się Weston i ujmuje moje palce w swoje silne, ciepłe dłonie. To cudowne uczucie, kiedy ma się zmarznięte ręce. Przez chwilę tylko wpatruję się w niego wzrokiem pełnym miłości.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że jest moim chłopakiem. Nawet po tych trzech miesiącach nie całkiem to do mnie dociera. Może dlatego, że spędziliśmy całe lato jako przyjaciele. A na początku nawet jako wrogowie – tyle że kiedy wreszcie wpuściłam Westona do swojego serca, wiedziałam, że już go nie wypuszczę.
Słoneczne wrześniowe popołudnie, gdy po raz pierwszy zobaczyłam go na własne oczy, było zaledwie początkiem. Nie sądziłam, bym była w stanie pokochać go jeszcze bardziej, ale w tej chwili jestem w nim zakochana po uszy. A moje życie zupełnie się odmieniło.
Owszem, na początku gapiłam się na niego w szoku – ponieważ wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, że Weston może nie mieć nóg. Nie byłam w stanie uwierzyć, że udało mu się zataić przede mną ten sekret przez całe lato. Rozmawialiśmy potem wiele godzin. Siedzieliśmy w parku, ja zadałam mu ze sto pytań, a on udzielił mi ze sto odpowiedzi. Tak zastał nas zachód słońca, a kiedy niebo przybrało różowo-pomarańczową barwę, Weston spytał mnie, czy zostanę jego dziewczyną. Odpowiedziałam z uśmiechem: „Myślałam, że już nią jestem”, na co on się roześmiał.
Od tego dnia jesteśmy nierozłączni.
Weston jest moim słońcem, a ja jestem jego.
Dopiero gdy pałaszujemy gofry, wychodzi na jaw prawdziwy powód tak wczesnej wizyty.
– Jest sobota – odzywam się, polewając posiłek syropem klonowym. – Nie uważasz, że weekend to pora, by sobie pospać?
– Nie. A do tego wszyscy chłopcy są w domu i doprowadzają mamę do szału… więc powiedziałem, że zabiorę ich na sanki, dzięki czemu mama pozbędzie się ich na chwilę. Idziesz z nami?
– Na sanki? Ja?
– Mówisz to takim tonem, jakbyś nigdy nie jeździła na sankach.
– Oczywiście, że jeździłam. Ale dawno temu.
– Oto plusy posiadania młodszego rodzeństwa – stwierdza Weston. – Możesz się zachowywać jak pięciolatek i uchodzi ci to na sucho.
Przewracam oczami, choć uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
– Babciu, mogę iść na sanki z Westonem i jego braćmi?
– Jasne – odpowiada babcia, nalewając do gofrownicy kolejną porcję ciasta. – Bylebyś tylko wróciła do domu na czwartą.
– A co będzie o czwartej?
– Och, nic takiego. Chciałam tylko… żebyś pojechała ze mną na świąteczne zakupy.
Z jej tonu wnioskuję, że to nie wszystko – domyślam się, że planuje jakąś niespodziankę. Zazwyczaj ich nie lubię, ale święta są wyjątkiem – ich esencją są właśnie niespodzianki i słodkie sekrety. To część magii świąt, więc staram się poskromić ciekawość i o nic nie pytam.
Wszystkiego i tak dowiem się o czwartej.
Weston
11 grudnia
– Kto ostatni na górze, ten frajer! – krzyczy ciągnący puste sanki Aidan, mijając mnie i rozbryzgując śnieg na boki.
– Hej, to nie fair! – wrzeszczę za nim. – Ja ciągnę Noaha! A on jest już chyba na to trochę za duży. – Spoglądam przez ramię i piorunuję wzrokiem mojego najmłodszego brata, który leży rozwalony na sankach brzuchem do góry.
– Nie jestem za duży! – piszczy, ciskając we mnie śniegiem. – To ty jesteś za wolny!
– Śmiem twierdzić, że jestem całkiem szybki jak na faceta bez nóg – odpowiadam i uśmiecham się do Tessy. Ma na sobie różową kurtkę puchową i puszystą białą czapkę z pomponem: strój, który bardziej by się nadawał na spacer ulicami Manhattanu niż do tego, by brnąć przez zasypane śniegiem pole golfowe z bandą nieokrzesanych chłopaków.
Chciałbym móc powiedzieć, że to tylko przez Noaha idę tak wolno, ale to nieprawda. Prawdziwym wrogiem żwawego tempa są protezy. Nawet na prawdziwych nogach ciężko się brnie przez śnieg, więc możecie sobie wyobrazić, jakie to trudne ze sztucznymi. Na szczęście mam w tym już takie doświadczenie, że nie runę jak długi na oczach Tessy.
Ale bracia nie dają mi żadnej taryfy ulgowej. Wciąż oczekują, że będę ciągnął sanki jak renifer.
– Aidan nas wyprzedził! – jęczy Noah, rzucając mi w plecy kolejną śnieżką. – Pospiesz się!
– Noah – odzywa się Tessa swoim słodkim głosem, w którym pobrzmiewa stalowa nuta. – Jeszcze chwila, a Weston każe ci zejść z sanek i będziesz szedł sam.
– Gdybyśmy mieli psa, mógłby ciągnąć sanki z Noahem – wtrąca Henry z nadzieją.
Tessa marszczy brwi.
– Psa?
– Henry, rodzice mówili ci już, że nie możemy mieć psa. Za dużo byłoby przy nim pracy.
– Ale to ja bym się nim zajmował – przekonuje Henry. – Oni nie musieliby nic przy nim robić. Zresztą nie chodzi tylko o mnie. Mógłby pilnować domu. Wszyscy powinni mieć takie psy. Prawda, Tessa?
– Tessy w to nie mieszaj – warczę.
– Och, masz absolutną rację, Henry – odpowiada Tessa, posyłając mi figlarny uśmiech. – Dlaczego nie miałbyś mieć psa? Jeśli naprawdę zamierzasz się nim zajmować…
– No właśnie! Ciągle to powtarzam! Ale mama uważa, że psy strasznie gubią sierść. Jak tylko o tym wspominam, zawsze wynajduje jakiś problem.
– Nie wszystkie psy gubią sierść – stwierdza rozsądnie Tessa. – A o jakiej rasie myślisz?
– Chciałbym mieć golden retrievera.
– Ups. – Tessa wybucha śmiechem. – One akurat gubią. I to bardzo.
Henry wzdycha i sfrustrowany kopie zaspę śniegu.
Wreszcie docieramy na szczyt pagórka, gdzie Aidan siedzi na sankach i lepi śnieżki, po czym układa je w stos.
– Co wam tak długo zajęło? – pyta zgryźliwie.
– Cicho bądź! – krzyczy Noah, zeskakując z sanek tak nagle, że ledwo utrzymuję równowagę.
– Noah, uważaj… Aidan, daj mu spokój, dobra?
Ale Aidan zdążył już rzucić w Noaha śnieżką i między nimi wywiązuje się walka. Noah odpowiada bratu tym samym, rycząc jak mały tygrys, kiedy dostaje w twarz.
– Hej, hej, hej, chłopaki… stać! – Wskakuję na linię ognia, a oni przerywają bitwę i wbijają we mnie wzrok. – Rozwiążemy ten spór jak dżentelmeni, dobrze?
Noah, ze śniegiem przylepionym do podbródka, mruga zaskoczony.
– Czyli jak?
– Hmm… Aidanowi udało się jako pierwszemu dotrzeć na górę… ale wszyscy wiemy, że prawdziwym zwycięzcą jest ten, kto pierwszy z niej zjedzie.
– No to jazda! – Aidan upuszcza śnieżkę i rzuca się na sanki.
– Stój… – Szybko łapię za sznurek. – Musisz poczekać na Noaha, jeśli nie chcesz wyjść na oszusta.
Aidan z jękiem stawia buty z powrotem na śniegu.
– Niech ci będzie. Noah, ruchy!
– Henry, ty zjeżdżasz z Noahem.
– Jestem już duży, mogę zjeżdżać sam! – jęczy Noah.
Krzyżuję ręce na piersi.
– Kiedy trzeba było samemu wejść na górkę, to jakoś nie byłeś duży.
Noah robi nadąsaną minę, ale już się nie sprzeciwia. Kiedy Henry dosiada się do niego na sankach, łapię Aidana za kołnierz kurtki i szepczę mu do ucha:
– Jeśli nie dasz Noahowi wygrać, schowam ci Xboxa tak, że nigdy go nie znajdziesz.
Aidan odwraca się na pięcie.
– Ale ty jesteś wredny!
– Sam jesteś wredny. Noah jest najmłodszy. Daj mu wygrać.
– No dooobra – odpowiada niechętnie Aidan.
Gdy się odwracam, widzę, że Tessa obserwuje mnie z rozbawieniem.
– To jak, jesteś gotowa pokazać im, jak się jeździ na sankach?
Tessa przewraca oczami.
– Już ci mówiłam, że od lat tego nie robiłam.
– No to zwalę na ciebie, jak przegramy. – Puszczam do niej oko i ładujemy się na sanki. Tessa siada przede mną, a ja obejmuję ją w pasie. Sanki są zdecydowanie fajniejsze, gdy jedzie się na nich z dziewczyną.
Właściwie dochodzę do wniosku, że wszystko jest fajniejsze, gdy towarzyszy ci w tym dziewczyna.
– To jak, gotowi?
– Tak! – krzyczy Aidan, już usadowiony przy zjeździe z górki.
– Henry?
Henry unosi kciuk, a siedzący przed nim Noah podskakuje zniecierpliwiony.
– Jedźmy już!
– Jeszcze chwila – mruczę, popychając nieco nasze sanki. – Na stanowiska… Gotowi, do startu… Start!
Wszyscy odpychamy się w tym samym momencie i ruszamy w dół, rozbryzgując śnieg, który migocze w promieniach słońca. Tessa piszczy, trzyma się mocno moich nóg i wciska się we mnie. Chłopcy mijają nas w pędzie wśród krzyków i śmiechu.
– Weston, uważaj na zaspę! – ostrzega mnie Tessa.
– Na jaką zaspę?
I wtedy w nią wpadamy.
Siła zderzenia wyrzuca nas z sanek i lądujemy jedno na drugim. Zaczynamy się śmiać, a Tessa przetacza się na ziemię, naciągając mi czapkę na oczy.
– Zrobiłeś to specjalnie!
– Myślałem, że uda nam się nad nią przelecieć. – Odsuwam czapkę z oczu. – Ale chyba nie wyszło.
Tessa z jękiem chwyta garść śniegu.
– Ty nieokrzesany…
– Ani mi się waż wsypywać go za kołnierz! – Próbuję się odtoczyć i sam łapię garść śniegu, by mieć się czym bronić.
– Przestań! – śmieje się Tessa, dając nura w bok, ale łapię ją za rękę i wsuwam pełną śniegu dłoń za kołnierz jej kurtki. Pewnie nie jest to zbyt romantyczne, ale nie umiem się powstrzymać. – Tak nie wolno! – krzyczy, otrzepując się z zimna.
Mam ochotę parsknąć śmiechem.
– Sama zaczęłaś.
– To ty zacząłeś, kiedy wpakowałaś nas w zaspę!
– Wcale nie chciałem…
– A mnie się wydaje, że chciałeś. – Tessa piorunuje mnie wzrokiem, cała rumiana na twarzy. Jakimś cudem kiedy się na mnie wścieka, wygląda jeszcze bardziej uroczo. – Słowo daję, Henry jest dojrzalszy od ciebie.
Przewracam ją na śnieg i spoglądam w jej błyszczące niebieskie oczy.
– Przepraszam. Czy w ten sposób jakoś ci to wynagrodzę?
Pochylam się i delikatnie chwytam wargami jej usta. Są miękkie jak jedwab, smakują cukierkami, a ja wciąż nie jestem w stanie uwierzyć, że mogę ją całować. To niewiarygodnie cudowne uczucie, gdy Tessa odwzajemnia mój pocałunek, a kiedy dotyka mojej szyi, zapominam o wszystkim.
– Tak – szepcze. – To mi wszystko wynagradza.
Kiedy wracamy do domu, chłopcy są wykończeni. Mama z zadowoleniem wita ich ziewanie, a jeszcze bardziej cieszy się na widok Tessy. Pyta, co u niej słychać, jak się czują dziadkowie i tak dalej. Mama uwielbia Tessę i zawsze się rozpromienia, kiedy widzi nas razem.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że przyprowadzam do domu dziewczynę. Chodzimy ze sobą dopiero od trzech miesięcy, ale moi rodzice już traktują Tessę jak członka rodziny. Zaadaptowała się do niej tak łatwo, że mam wrażenie, jakbyśmy byli ze sobą od zawsze.
– Zimno ci? – pytam, kiedy widzę, jak się trzęsie w samym podkoszulku.
Tessa kiwa głową, pocierając ramiona.
– Sweter mi przemókł. Dzięki tobie, bo wepchnąłeś mi śnieg za kurtkę.
– Dam ci jakiś swój.
Tessa idzie za mną do mojego pokoju. Na szczęście pamiętałem dziś rano, by pościelić łóżko. Ale ona i tak marszczy nos i mówi:
– Ale tu bałagan.
– No fakt, nie jest tu tak nieskazitelnie jak w twojej idealnej sypialni.
Tessa parska śmiechem, a ja wyciągam szarą bluzę z kapturem ze stosu czystych ubrań, które wciąż zapominam schować do szafy. Tessa we wszystkim wygląda pięknie – nawet w mojej bluzie, która jest na nią o wiele za duża. Wtula w nią twarz, a kiedy na mnie spogląda, jej wzrok łagodnieje.
– O co chodzi? – pytam.
– O nic, tylko… to pierwszy raz, kiedy dałeś mi swoją bluzę.
– To jakiś ważny moment?
Tessa przewraca oczami.
– Tak! To bardzo romantyczne.
– Co w tym romantycznego?
Wzdycha i kręci głową.
– W ogóle nie rozumiesz dziewczyn, Wes.
– To prawda – odpowiadam, śmiejąc się z zakłopotaniem. – Nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny.
– A ja nigdy wcześniej nie miałam chłopaka.
– No i dobrze.
Tessa unosi brew.
– Niby czemu?
– Bo dzięki temu jestem najlepszym chłopakiem, jakiego miałaś.
Roześmiana Tessa zarzuca mi ręce na szyję.
– I rzeczywiście jesteś – szepcze, a jej oczy biegną do mojej twarzy. – Jak na razie.
– Jak na razie?
Tessa chichocze i opiera czoło na mojej piersi, a ja kręcę głową.
– No wiesz…Widać nie tylko ja nie mam pojęcia o romantyzmie.
– Żartowałam. Zawsze przy tobie nogi mam jak z waty – mówi Tessa.
– A moje są z dużo twardszego tworzywa.
Teraz Tessa śmieje się już na całego i staje na palcach, by dać mi szybkiego całusa w usta. Wracamy na dół, gdzie mama przygotowuje gorące kakao dla chłopców, którzy grają teraz na konsoli w pokoju rekreacyjnym. Noah ciągnie mnie za rękę i błaga, żebym z nimi zagrał, ale mama mówi:
– Weston na pewno chce spędzić trochę czasu z Tessą.
Noah oddala się z kubkiem kakao, szurając nogami i narzekając, jaki się zrobiłem „stary i nudny”, od kiedy mam dziewczynę.
Może to i racja. Zanim poznałem Tessę, nigdy nie spędziłbym sobotniego popołudnia na kanapie w salonie, popijając kakao i oglądając zdjęcia w albumie rodzinnym. To właśnie chce robić Tessa, a mnie to pasuje, dopóki siedzi wtulona we mnie, z głową opartą o moje ramię.
– Uwielbiam albumy ze zdjęciami – mówi. – To jak podróż w czasie… doświadczanie na nowo chwili, która już nigdy się nie wydarzy. – Uśmiecha się, podnosząc na mnie wzrok. – Jak te zdjęcia z polaroidu, które dla mnie zrobiłeś, gdy straciłam wzrok.
– Mhm, to był dobry pomysł, co nie?
– Bardzo dobry.
– Romantyczny, prawda?
Ona uśmiecha się na to promiennie i kiwa głową.
– Bardzo romantyczny.
Tessa wygląda niesamowicie uroczo w mojej bluzie, z wilgotnymi włosami i zaróżowionymi policzkami. Nasze splecione dłonie leżą na jej kolanach, gdy ona przewraca strony albumu. To fotografie sprzed kilku lat. Na szczęście nie ma tu żadnych moich krępujących zdjęć z czasów niemowlęcych, za to dużo jest Aidana. Jest też Henry po wygraniu konkursu ortograficznego. Ja grający w drużynie piłki nożnej, jakoś w czasach gimnazjum. Mama w ciąży z Noahem. Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Pozowane zdjęcia grupowe ze zjazdów rodzinnych. A potem przeskok do czasów, gdy miałem trzynaście lat.
– Czy to ty i Rudy? – pyta Tessa, zerkając na zdjęcie.
– Mhm. To była jego bar micwa. Czyli dzień, kiedy się skaleczyłem…
– O rany. – Tessa milknie na chwilę i wiem, na co teraz patrzy.
Na moje nogi. Na moje prawdziwe nogi.
– Oboje wyglądacie przeuroczo – mówi tylko i przewraca kolejną stronę.
Większość ludzi patrzy na swoje stare zdjęcia i widzi na nich różne etapy życia: kolejny rok, nowa klasa, ważne osiągnięcia. A ja mam wrażenie, jakby moja przeszłość była podzielona tylko na dwa rozdziały: Sprzed i Po.
Dziwnie mi patrzeć na zdjęcia Sprzed. Widzieć siebie stojącego obok Rudy’ego albo moich braci. Kiedy byłem taki jak oni.
Tessa dalej przegląda album i przechodzimy od „Lata Sprzed” do „Zimy Po”. Następuje długa seria fotografii beze mnie i Tessa wygląda na zdezorientowaną.
– Jak to możliwe, że nigdzie nie ma tu ciebie?
– Byłem wtedy w szpitalu i w centrum rehabilitacji. Jakoś nie miałem ochoty na zdjęcia.
Tessa lekko się rumieni i spuszcza wzrok.
– No tak, rozumiem.
– O, tu jest jedno – mówię, wskazując na górę strony. – To mój pokój w centrum rehabilitacji.
Tessa przechyla głowę i uważnie przygląda się fotografii. Wykonano ją, zanim dostałem protezy. Siedzę na wózku inwalidzkim, chudy i wymizerowany, posyłając zmęczony uśmiech tacie, który robił to zdjęcie. Mama stoi z tyłu, Henry i Aidan obok mnie, a Noah w czapce świętego mikołaja siedzi mi na kolanach. Wszyscy się uśmiechamy, ale nie wyglądamy na szczęśliwych.
– Czy to Boże Narodzenie? – pyta Tessa, patrząc na czapkę świętego mikołaja, która mocno się gryzie z szarością tego pokoju.
– Tak. Mama nie chciała, żebym czuł się samotnie, więc zabrała tam chłopców i otwieraliśmy prezenty razem. Tata przyniósł tę małą sztuczną choinkę, a mama zaproponowała, by zaśpiewać kolędy. Niektóre pielęgniarki przyszły nawet do naszego pokoju i przyłączyły się do śpiewu. – Uśmiecham się lekko na to wspomnienie. – Rodzice starali się, jak mogli, ale… to były najgorsze święta w moim życiu.
Oczy Tessy lekko zachodzą mgłą, gdy słucha tej opowieści.
– Tak mi przykro, że musiałeś przejść przez to wszystko.
– Niepotrzebnie – mówię, całując ją w czoło. – Kilka tygodni później dostałem upragniony prezent.
– Co to było?
Wyciągam rękę i stukam w swoją protezę.
– To.
Tessa parska śmiechem.
– Zawsze szukasz we wszystkim pozytywów, prawda?
– Mhm. Też powinnaś kiedyś spróbować.
– Wypraszam sobie… widzę wokół siebie mnóstwo pozytywów.
– Naprawdę?
– Tak! – Tessa uderza mnie w ramię. – W sumie mam do powiedzenia jedną bardzo, ale to bardzo optymistyczną rzecz.
– No proszę, proszę. Zamieniam się w słuch.
Widzę, że ma ochotę się roześmiać, ale tylko nachyla się do mojego ucha i szepcze:
– Myślę, że to będą najlepsze święta w twoim życiu.
Z uśmiechem ściskam jej dłoń.
– Wiem.
Tessa
11 grudnia
Kiedy wchodzę do domu, babcia nie wygląda, jakby się wybierała na zakupy, tylko w dresach odkurza schody.
– O! Tessa! – Prostuje się na mój widok i wyłącza odkurzacz. – Wróciłaś wcześniej.
– Naprawdę? – Podnoszę rękaw bluzy Westona i zerkam na zegarek. – Jest wpół do czwartej. Nie chciałam się spóźnić. Czy mam… iść się przygotować?
– Najpierw możesz mi pomóc z tym.
Dziwnie to wygląda – takie nagłe sprzątanie tuż przed wyjazdem na świąteczne zakupy. Zazwyczaj babcia zostawia wszystkie większe prace domowe na poniedziałek. Ale nie drążę tematu, zabieram tylko odkurzacz na górę i kończę to żmudne zadanie.
Ogarniam nieco swój pokój: ścielę łóżko, które tylko pospiesznie wygładziłam przed wyjściem, układam na nim poduszki, a potem porządkuję biurko. Weston wciąż co tydzień przynosi mi kwiaty. Tym razem ze względu na zbliżające się święta padło na czerwone goździki. Uśmiecham się na wspomnienie, kiedy po raz pierwszy przyniósł mi bukiet – chciałam rzucić mu w głowę słoikiem, taka byłam wściekła. Ale Weston był uparty jak osioł. Znosił moje wybuchy. Pokochał mnie, choć poznał mnie od najgorszej strony.
Wtulam twarz w jego bluzę, wdychając ten korzenny zapach. Wolałabym jej nie zdejmować, ale pewnie na zakupy powinnam włożyć coś stosowniejszego. Niechętnie przebieram się w biały golf i upinam włosy w schludniejszy kok, po czym wracam na dół.
– Jeśli o mnie chodzi, to jestem gotowa. – Staję w drzwiach kuchni i spoglądam ze zdumieniem na babcię, która właśnie odkłada do szafek czyste naczynia. – Jedziemy na zakupy czy… sprzątamy dom?
– Hmm… – Babcia śmieje się nerwowo.
Zakładam ręce na piersi.
– Dlaczego mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz? Wiedziałam rano, że planowałaś jakąś niespodziankę. O co chodzi?
Babcia bierze głęboki oddech i szykuje się do wyjaśnień, ale zanim zdąży się odezwać, rozlega się pukanie do drzwi.
Widzę błysk w jej oczach. Odwraca się, by zerknąć na zegar, a potem znowu spogląda na mnie z uśmiechem.
– Idź sprawdzić, kto to.
Dziwne.
Marszczę brwi, zdezorientowana, i ruszam korytarzem do drzwi. Może to kurier, który przywiózł dla mnie prezent gwiazdkowy. Ale czy to nie za wcześnie na prezenty? I skąd babcia wiedziałaby, o której dokładnie dostarczy paczkę?
Przestaję się bawić w zgadywanki i po prostu otwieram. A tam, na ganku, stoi ostatnia osoba, którą spodziewałabym się zobaczyć.
– Mama?
– Cześć, Tessa! – wykrzykuje, zarzucając mi ręce na szyję.
Na chwilę odbiera mi mowę. Uderza mnie w nozdrza zapach papierosów i tanich perfum, gdy mama ściska mnie tak mocno, że mało mnie nie udusi. Staram się odwzajemnić ten uścisk, lecz nie potrafię się skupić, bo w głowie mam zamęt.
– Co ty tu robisz? – odzywam się, kiedy udaje mi się odzyskać dech w piersi.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej