Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwsza część oficjalnego przewodnika po serialu „The Crown”. Odkryj sekrety brytyjskiej korony za zamkniętymi drzwiami Pałacu Buckingham i 10 Downing Street.
Nagła śmierć ojca sprawiła, że dwudziestopięcioletnia kobieta stojąca u progu zmagań z nowa rolą - matki i żony - musiała zostać monarchinią. To właśnie wtedy Elizabeth Mountbatten stała się królową Elżbietą II.
Gdy Wielka Brytania wyszła z cienia wojny, Elżbieta II stanęła przed wielkimi wyzwaniami – nie tylko politycznymi, ale też osobistymi. Na przestrzeni lat wspięła się na wyżyny determinacji i wykazała niezwykłą siłą oraz niezłomnością, walcząc o dobre imię królestwa.
Robert Lacey – konsultant historyczny twórców „The Crown” i biograf królewskiego dworu opisuje wczesne lata panownaia Elżbiety II. Jego książka jest przepełniona fascynującymi historiami, które są rozwinięciem serialowych wątków oraz ekskluzywnymi fotografiami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Petera Morgana
Co jest faktem, a co wytworem wyobraźni? Co jest prawdą, a co fikcją? Co rzeczywiście się wydarzyło, a co nie? Okazuje się, że wielu widzów podczas oglądania The Crown przeczesuje Wikipedię w poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania.
Stworzenie scenariusza The Crown i wiwisekcja całego szeregu postaci oraz zdarzeń składających się na opowieść z lat 1947–1955 były dla mnie niewymowną przyjemnością. Niemniej próba zamknięcia dziesięciu lat historii pełnych dramatycznych wydarzeń w dziesięciu godzinach telewizyjnego widowiska stanowiła prawdziwą udrękę. Tak więc ucieszyłem się z propozycji historyka monarchii, Roberta Laceya, który podjął się wyzwania, by rozwiać wszelkie niejasności i oddzielić prawdę od fikcji, uwzględniając przy tym mnóstwo dodatkowych informacji. A więc pozwólcie, że przekażę pałeczkę Robertowi, który zabierze was do roku 1947, kiedy to król uzmysławia sobie, że jest poważnie chory, a jego najstarsza, dwudziestojednoletnia córka, nieśmiała księżniczka Elżbieta, ma poślubić przystojnego, acz niepokornego młodego obcokrajowca, którego nikt nie jest do końca pewien…
1
Miłość i małżeństwo
Pałac Buckingham, rok 1947” – czytamy na początku pierwszego odcinka The Crown, który wprowadza nas prosto do jego wnętrz, gdzie chory na raka król Jerzy VI pochyla się nad muszlą klozetową, boleśnie odkrztuszając krew. Król umiera, szykujcie się na królową… Przenosimy się do sali tronowej i widzimy klęczącego kapitana Królewskiej Marynarki Wojennej, szczupłego Filipa Mountbattena w wysłużonym mundurze wojennym, czekającego na nadanie mu tytułu szlacheckiego przed zaplanowanym na następny dzień ślubem z księżniczką Elżbietą. Lord Kanclerz, Lord Marszałek i cały orszak surowych dygnitarzy przyglądają się, jak niedomagający monarcha unosi miecz, którym przemieni swojego przyszłego zięcia z plebejusza w członka domu królewskiego. Wymieniają zaniepokojone spojrzenia, gdy monarcha zaczyna się jąkać. Król mężnie zaciska szczęki, recytuje trzy tytuły Filipa, zamykając listę najwyższym zaszczytem, który ma dla niego w darze: Orderem Podwiązki, ustanowionym w 1348 roku przez Edwarda III dla towarzyszy broni.
Na lewo: pałac Buckingham, Filip Mountbatten w szarfie Orderu Podwiązki tuż po otrzymaniu tytułu szlacheckiego z rąk króla Jerzego VI w przeddzień swojego ślubu, dziewiętnastego listopada 1947 roku. Na prawo: Whitehall, fotografia z 1947 roku przedstawiająca kapitana Mountbattena w dalszym ciągu sumiennie wykonującego swoje obowiązki w admiralicji.
Nazajutrz „The Times” donosi: „Jego Królewska Mość ma przyjemność nadać kapitanowi Mountbattenowi tytuł Jego Królewskiej Wysokości, jak również godność książęcą Zjednoczonego Królestwa z tytułami barona Greenwich [w uznaniu dla służby Filipa w marynarce], hrabiego Merioneth [ukłon w stronę Walii] oraz księcia Edynburga [tradycyjny tytuł książęcy w hołdzie Szkocji]. […] Król dotknął mieczem obu ramion klęczącego przed nim kapitana Mountbattena podczas ceremonii nadania szlachectwa, po czym obdarzył go insygniami Orderu Podwiązki”.
Duch wikinga… w 1935 roku czternastoletni książę Filip wcielił się w rolę Donalbeina w szkolnej inscenizacji Makbeta Williama Szekspira w Gordonstoun, postępowej akademii w północnej Szkocji założonej przez żydowskiego pedagoga, Kurta Hahna, po ucieczce z nazistowskich Niemiec.
Opis ten odpowiada mniej więcej temu, co widzimy na ekranie. Obcokrajowiec został naturalizowany – z jedną małą różnicą. W ramach preludium do sceny inwestytury obserwujemy, jak „Jego Wysokość Filip, książę Grecji i Danii” zrzeka się narodowości greckiej oraz „wszelkich innych tytułów obcych państw”, by stać się obywatelem Wielkiej Brytanii. Na naszych oczach nikomu nieznany i podejrzany obcy książę zamienia się w dzielnego brytyjskiego bohatera wojennego.
Jednak w rzeczywistości Filip został obywatelem brytyjskim już na początku roku, przechodząc wszelkie wymagane procedury prawne – i z całą pewnością nie miało to miejsca w pałacu Buckingham. Według zapisów historycznych Filip książę Grecji zrzekł się greckich tytułów i otrzymał obywatelstwo brytyjskie osiemnastego marca 1947 roku na mocy Ustawy o obywatelstwie brytyjskim i statusie obcokrajowców – tak więc przez osiem miesięcy, aż do otrzymania tytułu szlacheckiego, występował po prostu jako Filip Mountbatten, kapitan Królewskiej Marynarki Wojennej.
Oglądasz serial kostiumowy, drogi czytelniku, nie dokument historyczny. The Crown to fikcja filmowa oparta na faktach i utrzymana w duchu wydarzeń historycznych. By zrozumieć postać Filipa, zapoznając się z nią, musimy być świadkami jego zrzeczenia się przynależności do obcej rodziny królewskiej; dzięki temu bardziej doceniamy jego wejście do domu Windsorów następnego dnia.
To, co oglądamy na ekranie, jest mieszanką prawdy i inwencji twórczej, utrzymaną w wielowiekowej tradycji dramatu historycznego, którego jednym z najznamienitszych klasycznych przykładów jest przełożona na wiele języków Maria Stuart Friedricha Schillera, po raz pierwszy wystawiona na deskach teatralnych w 1800 roku. W jednej ze scen jesteśmy świadkami gorzkiego starcia dwóch potężnych osobowości podczas spotkania Marii, królowej Szkotów, z Elżbietą I, które w rzeczywistości nigdy nie miało miejsca.
Ta książka unaoczni ogrom drobiazgowej pracy badawczej leżącej u podstaw The Crown. Jest to jednak również widowisko telewizyjne, znakomity montaż pikseli, którego celem jest dostarczenie rozrywki, zobrazowanie wielkich postaci i ważnych wątków w życiu narodu oraz przystępne ukazanie wiekopomnych wydarzeń. Największa siła dawnej i nowożytnej monarchii brytyjskiej leży w zdolności budzenia szczerych emocji, niekiedy złości i wrogości, częściej ciekawości i podziwu – ale zawsze sentymentalizmu w najwyższym stopniu. „Ze wszystkich znanych światu systemów rządów – pisze historyk Edward Gibbon – monarchia dziedziczna zdaje się stanowić najdoskonalsze źródło kpiny”.
Oto paradoksy przedstawione przez Petera Morgana w serialu The Crown, którego fabuła toczy się wokół dwóch jak najbardziej rzeczywistych postaci – Elżbiety Windsor i Filipa Mountbattena – oraz niezwykłej przygody życia, którą wspólnie rozpoczynają. To adaptacja ich siedemdziesięcioletniego związku – historii miłosnej, prostej i wybitnie złożonej zarazem. Właśnie dlatego odcinek pierwszy nie rozpoczyna się od wstąpienia na tron królowej Elżbiety II w lutym 1952 roku ani od ceremonii koronacji rok później w czerwcu, choć oba te wydarzenia to niezaprzeczalnie konstytucyjne kamienie milowe. Poznajemy Elżbietę pięć lat wcześniej, w przeddzień ślubu z Filipem. W rzeczywistości żadne z nich do dziś nie jest do końca pewne, gdzie i kiedy się poznali. Jednak oboje dobrze pamiętają, kiedy tak naprawdę się zauważyli. „Mogliśmy się poznać – pisała w 1947 roku księżniczka Elżbieta, starając się odpowiedzieć na pytanie jednego z dworskich korespondentów – jeszcze podczas koronacji [Jerzego VI w maju 1937 roku] lub na ślubie księżnej Kentu [w listopadzie 1934 roku]”. Jako potomkowie w linii prostej królowej Wiktorii tak Elżbieta, jak i Filip byli dziećmi olśniewających, acz wygasających dziewiętnastowiecznych rodów królewskich, których członkowie wciąż zjeżdżali się na podobne uroczystości. Ale „pamiętam, że nasze pierwsze spotkanie – pisała dalej Elżbieta – miało miejsce w Królewskiej Akademii Marynarki Wojennej w Dartmouth w lipcu 1939 roku, tuż przed wybuchem wojny”.
Spotkanie to zostało zaaranżowane przez kuzyna Jerzego VI, lorda Louisa „Dickiego” Mountbattena, który, tak jak król, był w korpusie kadetów w Dartmouth.
(1895–1952)
grany przez Jareda Harrisa
Krzyż Wiktorii (w skrócie „VC”) to najwyższe brytyjskie odznaczenie za męstwo na polu walki. We wrześniu 1940 roku, podczas szczytowej fazy niemieckich nalotów na Londyn, król Jerzy VI ustanowił Krzyż Jerzego, cywilny odpowiednik Krzyża Wiktorii, który stał się najtrafniejszą metaforą jego własnego życia. W dzieciństwie zmuszany do noszenia bolesnych szyn, by ukryć przed publiką wstydliwe, koślawe kolana, i regularnie sztorcowany przez szorstkiego ojca, króla Jerzego V, w wieku ośmiu lat Bertie zaczął się jąkać, co w tych okolicznościach zupełnie nie dziwi. Wiarę w siebie i swój głos przywrócili mu dopiero żona Elżbieta Bowes-Lyon wespół z australijskim logopedą Lionelem Lodge’em. „Załamałem się i zacząłem szlochać jak dziecko” – wyznał w 1936 roku nowy król po abdykacji swojego olśniewającego brata, który przez całe życie go przyćmiewał. Jednak publiczny stoicyzm, z jakim Jerzy VI walczył ze swoją nieśmiałością i wadą wymowy, ukazał opinii publicznej ludzką twarz monarchii. Wieniec pogrzebowy z białych lilii i goździków na jego trumnę od Winstona Churchilla miał charakterystyczny kształt Krzyża Jerzego.
Losy Mountbattenów i Windsorów splatały się ze sobą już w czasach panowania królowej Wiktorii. Podobnie jak Jerzy VI, Dickie był jednym z jej prawnuków, a w chwili wybuchu pierwszej wojny światowej jego ojciec Louis piastował urząd Pierwszego Lorda Admiralicji. Choć po czterdziestu sześciu latach wiernej służby krajowi Louis senior awansował na to najwyższe stanowisko w królewskiej marynarce, urodził się w Niemczech i niespełna trzy miesiące po wybuchu wojny został zmuszony do ustąpienia podczas powszechnej nagonki na wszystko, co germańskie – od bratwurstu po jamniki. Związki między Windsorami a Mountbattenami zacieśniły się jeszcze bardziej, gdy Louis junior towarzyszył nowemu królowi Jerzemu VI tamtego smutnego grudniowego wieczoru 1936 roku, patrząc, jak były już król Edward VIII pakuje bagaże, by udać się na wygnanie. „Dickie, to straszne – wspominał słowa bliskiego łez nowego króla Mountbatten. – Jestem tylko oficerem marynarki. To jedyne, na czym się znam”.
„To szalenie ciekawy zbieg okoliczności – odparł lord Mountbatten. – Ojciec opowiadał mi, że po śmierci księcia Clarence [w 1892 roku] przyszedł do niego twój ojciec [przyszły król Jerzy V] i powiedział mu niemal dokładnie to samo, co ty mi teraz, na co mój ojciec odparł: «Jerzy, mylisz się. Nie ma lepszego przygotowania do objęcia tronu niż służba w marynarce»”. W 1939 roku w Dartmouth obaj kuzyni mieli okazję udać się w podróż sentymentalną do lat młodości w Akademii, a para dalszych i młodszych kuzynów, Elżbieta i Filip, poznać się przy partii krokieta.
Dwudziesty szósty października 1946 roku: tuż po swoich sekretnych zaręczynach Filip i Elżbieta pojawili się na ślubie córki wuja Dickiego, Patricii Mountbatten, z Johnem Brabourne’em, który odbył się w opactwie Romsey, nieopodal Broadlands, dworku Mountbattenów.
W żyłach urodzonego na wyspie Korfu w czerwcu 1921 roku Filipa księcia Grecji, o popielatych włosach i ostrych skandynawskich rysach, nie płynęła ani kropla greckiej krwi. Był Duńczykiem, jednym z towarów eksportowych największej w nowożytnej Europie dynastii, duńskiej rodziny królewskiej, znanej genealogom jako dynastia Schleswig-Holstein-Sonderburg-Glücksburg. „Nie wyglądasz mi na cholernego Greka” – oznajmił Mike Parker, młody Australijczyk, który służył z Filipem na niszczycielu eskortowym podczas wojny, w późniejszych latach stając się jego bliskim przyjacielem i osobistym sekretarzem. „Mam domieszkę duńskiej, niemieckiej i rosyjskiej krwi – wyjaśnił Filip. – Mogę pojechać praktycznie do każdego kraju w Europie i znajdę tam krewnego, u którego mógłbym się zatrzymać”. A gościnności potrzebował. Po tym, jak jego ojciec, książę Andrzej, został wygnany z Grecji w grudniu 1922 roku podczas jednego z tamtejszych licznych zawirowań politycznych, rodzina musiała uciekać z Korfu na pokładzie brytyjskiego okrętu wojennego – z półtorarocznym Filipem siedzącym w skrzyni na pomarańcze.
Matką Filipa była Alicja, piękna i niesłysząca córka wnuczki królowej Wiktorii, Wiktorii Heskiej, która poślubiła Louisa Battenberga, skrzywdzonego antyniemiecką nagonką admirała floty brytyjskiej i pierwszego z Mountbattenów. U podstaw pewności siebie Filipa leżała mieszanka genów europejskich rodów królewskich i to właśnie nią oczarował księżniczkę Elżbietę podczas ich pierwszego spotkania w Dartmouth. „Ona jest nieśmiała, a on nie – wyjaśniał jeden z przyjaciół pary. – To podstawa dynamiki ich związku. On dodaje jej «ikry»”.
Od tego pierwszego spotkania w 1939 roku i przez lata wojennej służby w marynarce Filip pisywał listy do Elżbiety „z różnych zakątków świata”, które, jak później wspominał, były utrzymane „w duchu rodzinnym” i pozbawione jakiegokolwiek podtekstu romantycznego. „Wtedy nie przywiązywałem do tego szczególnej wagi – opowiadał swojemu oficjalnemu biografowi, Basilowi Boothroydowi. – Od czasu do czasu pisywaliśmy do siebie”. Ale jego kuzynka Elżbieta widziała sprawy w zgoła innym świetle. Niespełna dwadzieścia lat później sir John Wheeler-Bennett opublikował oficjalną biografię jej ojca, Jerzego VI, zleconą i drobiazgowo przez nią przestudiowaną. I choć biografowi tej rangi roztropniej byłoby uniknąć wzmianek o zauroczeniu królowej w tak młodym wieku, zaaprobowany przez nią werdykt sir Johna w kwestii Filipa księcia Grecji nie pozostawiał wątpliwości: „To mężczyzna, w którym księżniczka Elżbieta zakochała się od pierwszego wejrzenia”.
Stara królowa Maria, babka Elżbiety, bacznie się wszystkiemu przyglądała.
Para „jest w sobie zakochana od półtora roku, a nawet dłużej” – zwierzyła się w 1944 roku swojej damie dworu, hrabinie Airlie. Królowa miała słabość do Filipa, którego zapamiętała jako „miłego chłopca o niesamowicie niebieskich oczach” przychodzącego do niej na herbatkę, kiedy jeszcze mieszkała w pałacu Buckingham. Z początkiem wojny dostąpił zaszczytu znalezienia się na jej liście szydełkowej, dołączając do grona ulubionych krewnych, dla których dziergała wełniane szaliki.
Jednak już matka księżniczki, królowa Elżbieta, nie była do niego taka przekonana. Życzyłaby sobie widzieć u niego więcej powściągliwości dla zrównoważenia jego zarozumialstwa, a oprócz tego nie podobały jej się poglądy polityczne Filipa, które – jej zdaniem – „skręcały za bardzo do portu” (na lewo), w wywrotowym duchu jego wuja Dickiego. Uważała, że wojenna izolacja czyniła jej córkę niezdolną do powzięcia tak poważnego zobowiązania w tak młodym wieku, i zaczęła spraszać na weekendy do Windsoru młodych i dobrze urodzonych oficerów Gwardii, w tym przyszłych książąt Grafton i Buccleuch, oraz Henry’ego Herberta, lorda Porchester i przyszłego hrabiego Carnarvon. Ci przystojni dziedzice starych majątków byli w oczach królowej odpowiednio wytworni dla jej córki, a księżniczka lubiła ich towarzystwo. W późniejszych latach niektórzy z nich nawet zagościli na dobre w jej kręgach towarzyskich, zwłaszcza Henry Herbert „Porchey”, z którym księżniczka zdążyła się zaprzyjaźnić dzięki wspólnej pasji do koni. Jednak żaden z „podstawowej jedenastki”, jak dowcipnie nazywali ich wtajemniczeni, nie miał ikry ani animuszu Filipa.
„Wszyscy zaczęli mówić, że to może być on – wspomina Edward Ford, jeden z późniejszych osobistych sekretarzy królowej. – Ale nie bił przed nikim pokłonów i nie próbował wkraść się w niczyje łaski. Zachowywał się z całą pewnością siebie oficera marynarki, z którym wojna łagodnie się obeszła. […] Ani trochę nie bał się podzielić swoimi opiniami politycznymi z lordem Salisbury [jednym z prominentnych polityków partii konserwatywnej]”. „Lord i lady Salisbury, a także arystokraci, z którymi król i królowa jeździli na polowania, w ogóle go nie lubili – wspomina Mike Parker. – Podobnie jak „Tommy” Lascelles i stare dworskie wygi. Byli dla niego po prostu okropni”.
hrabia Mountbatten Birmy
(1900–1979)
grany przez Jareda Harrisa
Szczupły, przystojny, czarujący i bezwstydnie namolny Louis Mountbatten mógł przypisać sobie część zasług za zaaranżowanie spektakularnego małżeństwa swojego siostrzeńca – i często to robił. Pochodzący z tylnych ław rodziny królewskiej „wuj Dickie” w późniejszych latach jeszcze bardziej zbliżył się do jej wewnętrznego kręgu jako mentor i „honorowy dziadek” księcia Karola. W rzeczywistości na chrzcie otrzymał imiona Louis Francis Albert Victor Nicholas, więc nie było wśród nich „Richarda”, który usprawiedliwiałby zdrobnienie „Dickie”; rodzinne tłumaczenie było takie, że to wariacja na temat jego ostatniego imienia dla odróżnienia go od jego wuja, Nicky’ego, czyli cara Mikołaja II. Jako admirał floty podczas wojny zasłużył się w Birmie (obecnie Mjanma), ale jego największe osiągnięcia przypadają na lata 1947–1948, kiedy jako wicekról Indii przyczynił się do częściowego powstrzymania rozlewu krwi podczas brutalnego podziału Indii i Pakistanu. IRA chełpiła się wielkim sukcesem, gdy w sierpniu 1979 roku udało jej się przeprowadzić udany zamach na Mountbattena, wysadzając w powietrze jego łódź podczas rodzinnego wyjazdu na ryby u brzegów hrabstwa Sligo. Jednak zamachowcy podarowali mu jedynie pogrzeb bohatera, o którym mógł tylko marzyć. Nawet najzacieklejsi krytycy ego Mountbattena musieli przyznać, że mu się należał.
Rosnąca nieprzychylność wobec Filipa jednak tylko jeszcze bardziej utwierdziła Elżbietę w jej postanowieniu. Latem 1946 roku Filip wziął kilkutygodniowy urlop w szkole marynarki, gdzie był instruktorem, by dołączyć do rodziny królewskiej podczas jej corocznych wakacji w Szkocji. Tam, jak głosi legenda, w malowniczym górskim zakątku z widokiem na zamek Balmoral, oficjalnie się oświadczył i został przyjęty. Elżbieta miała niespełna dwadzieścia jeden lat i przystając na prośbę rodziców, zgodziła się zaczekać ze ślubem do uzyskania pełnoletniości, ale dobrze wiedziała, kogo kocha i chce za męża.
„To było logiczne następstwo ciągu zdarzeń – opowiadał później Filip swojemu biografowi, z uporem bagatelizując romantyczną otoczkę. – Wszystko było poniekąd zaaranżowane”. Kwestią upublicznienia informacji o zaręczynach rządziły względy praktyczne. Po zakończeniu wojny pałac Buckingham miał dwa priorytety: okazanie wdzięczności narodom Imperium za wojenne wsparcie oraz rekonwalescencja podupadłego na zdrowiu króla. Zaplanowana na wiosnę 1947 roku rodzinna podróż do RPA zgrabnie łączyła oba te zadania. Jerzy VI z radością wyczekiwał tej wycieczki do ciepłych krajów w towarzystwie najbliższej rodziny, którą pieszczotliwie nazywał „naszą czwórką”. Na tym obrazku nie było miejsca dla zięcia.
Dziewiętnasty listopada 1947 roku: wieczór kawalerski świeżo upieczonego JKW barona Greenwich z Greenwich, hrabiego Merioneth, księcia Edynburga i kawalera Orderu Podwiązki, vel kapitana Filipa Mountbattena (w środku), zorganizowany z tradycyjną marynarską pompą przez jego wuja, lorda Louisa „Dickiego” Mountbattena (drugi od prawej z cygarem).
Osiągnięto kompromis. Król wyraził zgodę na zaręczyny córki, które miały jednak zostać ogłoszone dopiero po powrocie z zamorskich wojaży. W październiku Elżbieta i Filip pojawili się na ślubie Patricii, córki lorda Mountbattena, w parafialnym kościele w Romsey w Hampshire, gdzie umyślnie trzymali się z daleka od siebie. „Kiedy wrócę – powiedziała Elżbieta do wieloletniej przyjaciółki swej babki, lady Airlie, dziękując jej za «zaliczkowy» prezent na dwudzieste pierwsze urodziny – czeka nas okazja do świętowania, a może nawet dwie”. Południowoafrykańska podróż była wielkim triumfem Elżbiety, a jej punktem kulminacyjnym było ślubowanie, które złożyła w dniu uzyskania pełnoletniości, transmitowane tego samego wieczoru: „Ślubuję wobec was wszystkich – zaczęła swoim dźwięcznym, dziewczęcym głosem – iż całe swoje życie, bez względu na to, czy będzie ono długie, czy krótkie, poświęcę służbie waszej i naszej wielkiej imperialnej Wspólnoty Narodów, do której wszyscy należymy. Jednak bez waszej pomocy nie wystarczy mi sił, by wypełnić to przyrzeczenie, dlatego z tego miejsca proszę was o wsparcie, będąc pewną, że mi go niezawodnie udzielicie”.
Przemówienie zostało przygotowane przez „Tommy’ego” Lascellesa, surowego tradycjonalistę i osobistego sekretarza Jerzego VI, który w swoim podsumowaniu wizyty chyli czoła przed Elżbietą: „Niezwykle się rozwinęła, i to z każdej strony… – pisze w swoim dzienniku Lascelles. – W razie potrzeby potrafi zabawić starych nudziarzy ze zręcznością godną swej matki, nigdy się nie oszczędzając przy tych wyczerpujących królewskich obowiązkach. Jak na swoje młode lata wykazuje niebywałą dbałość o dobre samopoczucie innych”.
Ta troska o komfort innych, jak zauważa sekretarz, który swego czasu służył Jerzemu V, Edwardowi VIII i Jerzemu VI, nie wspominając o królowej Marii i – wydawałoby się – czarującej królowej Elżbiecie, „nie jest cechą charakterystyczną tej rodziny”. Księżniczka Elżbieta w pełni dojrzała. Była gotowa – a gotowa być musiała. Po powrocie z RPA król Jerzy VI czuł się i wyglądał jak wrak człowieka. Podczas swojej dwunastotygodniowej nieobecności stracił niemal osiem kilogramów i zaczął cierpieć na bolesne skurcze nóg. Jego sekretarze często byli świadkami, jak kopie w gabinetowe biurko, próbując przywrócić krążenie krwi, co było oznaką spowodowanej paleniem miażdżycy i problemów z dopływem krwi do kończyn dolnych. Bezpośrednim objawem tych przypadłości była porywczość króla, która podczas choroby sięgnęła zenitu – oraz uparte nieprzyjmowanie do wiadomości, iż w końcu nadszedł czas, by jego córka wzięła ślub z Filipem.
Z kolei Elżbieta i Filip jeszcze nigdy nie byli tak zakochani i tak zdeterminowani. Na początku czerwca 1947 roku Filip zapewniał w liście swoją przyszłą teściową, że odłożenie planów ślubnych do powrotu rodziny królewskiej z RPA było słuszną decyzją, lecz teraz on i księżniczka pragną rozpocząć wspólne życie. Czynnikiem decydującym było przeświadczenie Elżbiety o słuszności swego wyboru. Bez względu na wątpliwości rodziców ona nie miała żadnych, a skończywszy dwadzieścia jeden lat, stała się osobą dorosłą i nie chciała dłużej czekać. Posłuszna córka wreszcie postawiła na swoim, a w obliczu jej twardego zdecydowania para królewska musiała zaakceptować to, co nieuniknione. „Zna go od dwunastego roku życia – pisała wciąż zmartwiona królowa do swojej siostry May w «wielkim sekrecie» (dwukrotnie podkreślone czarnym i czerwonym tuszem) w liście z siódmego lipca 1947 roku. – Myślę, że darzy go szczerym uczuciem, i modlę się, by była bardzo szczęśliwa”. Trzy dni później informacja o zaręczynach została podana do publicznej wiadomości. „Król i Królowa mają wielką przyjemność – czytamy w komunikacie pałacu Buckingham – ogłosić zaręczyny swojej umiłowanej córki, Księżniczki Elżbiety, z Filipem Mountbattenem, kapitanem Marynarki Królewskiej, […] związek małżeński, na który Król z radością wyraził zgodę”. „Po uroczystym obiedzie oboje przyszli do mnie z wizytą, promieniejąc szczęściem” – pisała uradowana królowa Maria, która podarowała wnuczce część rodzinnych klejnotów. Mabel Airlie była pod wrażeniem tego, jak trafnie wysłużony mundur Filipa odzwierciedlał ciężką sytuację gospodarczą w kraju: „Typowy «powojenny szyk». Podobało mi się, że w przeciwieństwie do tego, co zrobiłoby wielu na jego miejscu, nie sprawił sobie z tej okazji nowego, by zrobić wrażenie”.
W powojennej Wielkiej Brytanii życie było ciężkie. Wciąż obowiązywała reglamentacja z czasów wojny: odzież, podobnie jak żywność, można było kupić jedynie na kartki z wydawanych przez władze specjalnych książeczek. Oficjalnie promowany duch zaciskania pasa i odbudowy wojennych zgliszcz rodził niewygodne pytania co do odpowiedniej skali nadchodzącego królewskiego ślubu. W oczach księżniczki Elżbiety dzielenie się z narodem swoim szczęściem oznaczało również dzielenie jego bolączek. Kwestia kosztów i przepychu królewskich uroczystości miała dzielić naród przez cały okres jej panowania, ale to Aneurin Bevan, lider lewego skrzydła laburzystów, przedstawił kontrowersję w szerszej perspektywie. „Dopóki mamy monarchię – stwierdził – jej rola musi być wypełniana w odpowiedni sposób”. I takie też były powszechne odczucia dwudziestego listopada 1947 roku, w dniu królewskich zaślubin. Lista ponad tysiąca pięciuset prezentów ślubnych stanowi świadectwo niezwykłej szczodrości zwykłych obywateli. Wiele kobiet oszczędzało swoje kartki reglamentacyjne, by przesłać księżniczce najbardziej pożądane w owym czasie kobiece zdobycze: „351 – pani Davidowa Mudd: para nylonowych pończoch. 352 – panna Ethel Newcombe: stara koronka. 353 – pani E. Klarood: para nylonowych pończoch”.
Ludzie, którzy jeszcze kilka lat wcześniej biegli do schronów przeciwlotniczych, mogli teraz świętować i śmiać się na ulicach. Cytując historyka Bena Pimotta, była to „swego rodzaju parada zwycięstwa na cześć wolności” – oraz monarchii konstytucyjnej. „Miłość do osoby Króla i jego rodziny – napisał G.M. Trevelyan w oficjalnym programie uroczystości – przydaje ciepła i emocji surowej obywatelskiej świadomości tradycji historycznych kraju i jego jedności politycznej. W tych prozaicznych czasach jest to swego rodzaju poezja popularna”.
Ślub dopomógł rodzinie w pojednaniu. „Byłem tak dumny z Ciebie i szczęśliwy, że mam Cię przy sobie podczas naszego długiego spaceru w opactwie westminsterskim – pisał po ceremonii do swojej córki król. – Ale oddając Cię arcybiskupowi, czułem, że tracę coś bardzo cennego. […] Tak się cieszę, że napisałaś do Mamy, iż uważasz długie oczekiwanie na zaręczyny, a potem na ślub, za słuszną decyzję. […] Widzę, że jesteś bezgranicznie szczęśliwa z Filipem, i tak być powinno, ale życzeniem Twego jak zawsze kochającego i oddanego papy jest: «nie zapomnij o nas»”. Ze strony Elżbiety wszystko zostało przebaczone. „Najdroższa Mamo – pisała drugiego dnia swojego miesiąca miodowego z Broadlands, majątku Mountbattenów w Hampshire. – Nie wiem, od czego zacząć ten list ani co napisać, ale wiem, że muszę ubrać w słowa to, co dla mnie tak ważne. […] Mam najlepszych rodziców na świecie i mogę tylko żywić nadzieję, że wychowam swoje dzieci w takiej samej atmosferze miłości i prawości, w jakiej dorastałyśmy z Małgorzatą”. Narodziny zdrowego syna i dziedzica niespełna rok później dopełniły obrazu rodzinnego i narodowego szczęścia. Książę Karol urodził się czternastego listopada 1948 roku, a księżniczka Anna niespełna dwa lata później. „Cudowne istotki – pisała zakochana w nich babcia. – Nawet nie wiesz, jaką różnicę sprawia [ich] obecność w domu – wszyscy ogromnie je kochają, a one niewymownie nas rozweselają. Dziękuję Ci bardzo, że pozwoliłaś im przyjechać”.
Na początku 1951 roku mały książę i księżniczka zamieszkali u swoich dziadków w Royal Lodge w Wielkim Parku Windsorskim, dlatego że ich matka wyjechała za granicę, by po raz pierwszy i ostatni zakosztować w miarę normalnego życia. Filip, zgodnie z życzeniem swoim i pałacu, kontynuował karierę w marynarce, odbywając aktywną służbę na Malcie, a Elżbieta mu towarzyszyła. Łącznie przez niemal rok z dwiema przerwami mogła robić stosunkowo zwyczajne rzeczy, na przykład pływać i opalać się na plaży, jeździć własnym autem i co dziesięć dni wpadać do salonu fryzjerskiego Tony’ego w Shemie na mycie i układanie włosów w cenie sześciu szylingów.
W sobotnie wieczory para książęca spotykała się z innymi oficerami i ich żonami na kolacjach z tańcami w sali balowej Hotelu Phoenicia, gdzie Filip słuchał Duke’a Ellingtona (Take the „A” train), a Elżbieta tańczyła sambę. I nic dziwnego, że po tych wszystkich wspólnych wieczorach w Balmoral oboje świetnie radzili sobie ze szkockim tańcem ludowym w ośmioosobowym kółeczku. „Byli tacy zrelaksowani i swobodni, przychodząc i wychodząc, kiedy chcieli… – wspomina te maltańskie przygody John Dean, osobisty służący księcia Filipa. – Myślę, że był to ich najszczęśliwszy okres”.
Filip tymczasem spełnił swoją życiową ambicję, by dowodzić własnym statkiem. Po kilku miesiącach służby, jako pierwszy oficer na niszczycielu klasy C HMS „Chequers”, objął dowództwo nad fregatą HMS „Magpie” wchodzącą w skład wciąż pokaźnej brytyjskiej floty śródziemnomorskiej. Dukey („księciunio”), jak go nazywano za plecami, szybko zaimponował swojej załodze marynarskimi umiejętnościami, pokonując trudne mielizny i dokonując precyzyjnych zwrotów. Filip zabronił załodze zwracać się do siebie tytułami królewskimi, a zaimponował jej członkom jeszcze bardziej, gdy rozebrał się do pasa, by zasiąść przy wiośle jednego z welbotów fregaty i poprowadzić ich do zwycięstwa w dorocznych regatach floty, w których „Magpie” wygrała sześć z dziesięciu wyścigów. W lutym 1951 roku Dukey wraz z żoną, która często gościła na pokładzie fregaty męża, miał oglądać nabrzeżne kwatery małżeńskie z pokojami dziecięcymi, by sprowadzić swoje pociechy.
Dwudziesty listopada 1947 roku: księżniczka Elżbieta i książę Edynburga pozują w pałacu Buckingham z gośćmi weselnymi, w tym z drużbą i zarazem kuzynem Filipa, markizem Milford Haven (w pierwszym rzędzie, pomiędzy panną młodą a księżniczką Małgorzatą trzymającą bukiet), królową matką Elżbietą (w pierwszym rzędzie, czwarta z prawej w szarfie), królową Marią (tuż za młodą parą) oraz wniebowziętym mózgiem operacji „Ślub”, lordem Louisem „Dickiem” Mountbattenem (ostatni rząd, trzeci z lewej). Z powodu powojennej wrogości Brytyjczyków do niedawnego agresora na liście gości nie znalazła się żadna z mieszkających w Niemczech sióstr Filipa. Trzy z nich wyszły za prominentnych nazistów.
Tymczasem w Londynie stan zdrowia Jerzego VI się pogarszał. Gdy w maju 1951 roku otwierał wystawę Festiwalu Wielkiej Brytanii na południowym brzegu Tamizy, pięćdziesięciopięcioletni król wyglądał na nad wiek wycieńczonego i wkrótce musiał opuścić uroczystość, by położyć się do łóżka z powodu, jak się wydawało, ataku grypy. Rentgen wykazał cień na lewym płucu, rozpoznany przez lekarzy jako lekkie zapalenie płuc, mniej ostre od zwyczajnego, które można było wyleczyć zastrzykami penicyliny. Król był przykładnym pacjentem i starannie notował swoje objawy, by dopomóc lekarzom. Szczególną wiarę pokładał w lekach homeopatycznych przepisywanych mu przez jego ulubionego doktora Weira, a jednemu ze swoich koni wyścigowych nadał nawet imię Hypericum – od nazwy specyfiku na bazie dziurawca od owego medyka.
Jednak mijały tygodnie, a król, ku swojemu niezadowoleniu, wciąż pozostawał przykuty do łóżka, niezdolny „przegonić wirusa”, jak to określał. Elżbieta wróciła więc z Malty, by pomóc w tradycyjnych letnich obowiązkach królewskich. Na początku czerwca przeczytała mowę powitalną na bankiecie na cześć przybyłego z wizytą króla Norwegii Haakona, a następnie zastąpiła ojca podczas uroczystej parady z okazji jego urodzin na placu defilad Gwardii Konnej, dosiadając Winstona – mierzącego metr sześćdziesiąt kasztanowego wałacha, którego w poprzednich latach dosiadał Jerzy VI.
„To musiała być dla niej ogromna katorga – pisała do króla królowa Maria – ale przez całą ceremonię zachowywała tak wielki spokój i opanowanie, że oglądanie jej było prawdziwą przyjemnością”. Pod koniec lipca Filip wrócił do Clarence House na The Mall, londyńskiego domu i siedziby książęcej kancelarii, który wraz z Elżbietą dla siebie wyremontowali. „Minie dużo czasu, zanim znów będę ich potrzebował” – stwierdził z żalem, patrząc, jak osobisty służący rozpakowuje i wiesza w szafie jego białe marynarki. Na jesieni para miała odwiedzić Kanadę i już zanosiło się na to, że będzie musiała zastąpić króla i królową podczas zaplanowanej na następny rok długiej podróży do Kenii, Cejlonu oraz Australii i Nowej Zelandii. Zaplanowano ją z nadzieją, że spędzenie zimy w słonecznych krajach wzmocni króla, którego wciąż męczył uporczywy kaszel. Kolejne badania we wrześniu potwierdziły najgorsze obawy lekarzy. Zalecono operację. „Jeśli pomoże mi wrócić do zdrowia, to nie mam nic przeciwko temu – powiedział król. – Ale na samą myśl o skalpelu…” Pójście do szpitala tylko zwiększyłoby królewski stres, więc chirurdzy postanowili stworzyć replikę głównej sali operacyjnej Westminster Hospital w pałacu Buckingham, zaopatrując wysoko sklepioną Buhl Guest Suite w regulowany stół operacyjny, butle tlenowe i gazowe, mocne lampy zabiegowe oraz sprzęt do sterylizacji narzędzi. Sala znajdowała się na pierwszym piętrze, a jej okna wychodziły na The Mall, więc by zapewnić pacjentowi ciszę i spokój podczas operacji oraz późniejszej kilkutygodniowej rekonwalescencji, lekarze poprosili o chwilowe przeniesienie codziennej uroczystej zmiany warty z głównego dziedzińca przed pałac św. Jakuba na The Mall.
Królowi powiedziano, że w wyniku „zmian w strukturze” konieczne jest usunięcie całego lewego płuca. Nie dopytywał o naturę owych zmian. Ale już Winston Churchill, który przygotowywał się właśnie do walki w zaplanowanych na następny miesiąc wyborach parlamentarnych, zapytał swojego osobistego lekarza, Charlesa Morana, dlaczego specjaliści wyrażają się tak mętnie. „Bo nie chcą nazwać rzeczy po imieniu i przyznać, że to rak” – odparł Moran. Słowo „rak” nigdy nie padło z ust lekarzy w rozmowie z królem, królową czy pozostałymi członkami rodziny królewskiej, choć po operacji usunięcia lewego płuca dwudziestego trzeciego września dla chirurgów stało się jasne, że są przerzuty do prawego. W najlepszym wypadku Jerzemu VI zostało kilka miesięcy życia. Wieczorem w dniu operacji – kiedy przed pałacem Buckingham zebrał się ponad pięciotysięczny tłum, by czuwać w ciszy – pamiętnikarz Harold Nicolson odebrał telefon od Wilsona Harrisa, redaktora naczelnego pisma „The Spectator”, z prośbą o napisanie nekrologu Jerzego VI na podstawie podejrzeń Charlesa Morana. Moran powie później Wilsonowi: „Nawet jeśli król przejdzie pomyślnie operację, ma przed sobą mniej niż rok życia”.
„Stan króla [jest] poważny – napisał nazajutrz Nicolson. – Wszyscy mówią tylko o tym, a wybory poszły w niepamięć. Cóż za dziwna rzecz, monarchia!” Na początku października król wciąż był zbyt słaby, by wstać z łóżka i pojawić się na zebraniu Tajnej Rady Królewskiej w celu formalnego zatwierdzenia prorogacji (zawieszenia) parlamentu do wyborów. Tak więc piątego października przy drzwiach jego sypialni zebrała się niewielka delegacja Rady, a Lord Przewodniczący odczytał porządek obrad. Jerzy VI wyszeptał z trudem słowo „zatwierdzam”, a Lascelles przyniósł mu do łóżka niezbędne dokumenty, na których król drżącą ręką złożył podpis.
Wybory, które odbyły się dwudziestego piątego października i zostały wygrane minimalną przewagą głosów przez jego starego druha i wojennego kompana, Winstona Churchilla, zdawały się tchnąć w króla nowe siły. Gdy Churchill przedłożył mu proponowaną listę ministerialnych powołań, królewskie sokole oko dostrzegło, że za nazwiskiem Anthony’ego Edena jako Sekretarza Spraw Zagranicznych dopisano „wicepremier” – ochłap rzucony przez Churchilla dla udobruchania swego ambitnego człowieka numer dwa. Jerzy VI władczym gestem przekreślił dopisek, ponieważ, jak twierdził, naruszał on jego królewską prerogatywę wyboru następcy premiera w razie jego śmierci bądź ustąpienia ze stanowiska.
W następnych tygodniach jego stan zdrowia wciąż się poprawiał. Czternastego listopada czuł się na tyle dobrze, by pojawić się na trzecich urodzinach księcia Karola, gdzie sfotografowano go siedzącego z uśmiechem na sofie obok wnuka. Narzucona sukcesja polityczna może i została ucięta, ale królewska miała się bardzo dobrze.
W grudniu Jerzy VI był na tyle silny, by napisać i nagrać swoje tradycyjne świąteczne orędzie radiowe, po czym rodzina królewska wyjechała do Sandringham, by jak zwykle spędzić tam Boże Narodzenie. Wyglądało na to, że aktywny monarcha wrócił do siebie, ciesząc się kilkoma czynnymi tygodniami zimowego myślistwa, które tak kochał. Ale gdy ostatniego dnia stycznia 1952 roku jego córka wraz z mężem wyruszyli do Kenii, gotowi na rozpoczęcie długiej odysei po południowej półkuli w zastępstwie króla i królowej, osobisty sekretarz księżniczki Elżbiety, Martin Charteris, miał w teczce zapieczętowane koperty zawierające roboczą wersję Deklaracji Intronizacyjnej oraz przesłanie do obu izb parlamentu.
Lekarz homeopata
(1879–1971)
Grany przez Jamesa Laurensona
Podejście sir Johna Weira do pacjentów zasadzało się na kieszonkowym notesie pełnym „figlarnych dowcipów” i „anegdotek”, które opowiadał im ze szkockim akcentem. Ale ich zaufanie do niego opierało się głównie na wspólnej wierze w homeopatię, formę medycyny niekonwencjonalnej wykorzystującej zdolności samego organizmu do wyleczenia się. Homeopatia, jak mawiał Weir, „to nie religia, sekta, przelotna moda czy blaga”. Niewielkie dawki częstokroć ziołowych lekarstw „tylko stymulują reakcje witalne pacjenta, dzięki czemu sam zdrowieje”. Dworzanie tacy jak Dermot Morrah, królewski historyk, nazywali Weira lekceważąco „starym szarlatanem”, którego „znachorskie” specyfiki przynosiły pacjentom więcej szkody niż pożytku. Mimo to królowa matka Elżbieta i Alicja, księżna Gloucester, to dwie pacjentki Weira, które bez przeszkód dożyły ponad stu lat, a późniejsi rekruci w służbie homeopatii, królowa Elżbieta II i książę Karol, również cieszą się dobrym zdrowiem.
Winston Churchill w opozycji
(1945–1951)
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Crown: The Official Companion, Volume 1: Elizabeth II, Winston Churchill, and the Making of a Young Queen
Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska
Wydawca: Małgorzata Święcicka
Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcia na okładce: zdjęcie Elżbiety II © William Hustler
and Georgina Hustler/National Portrait Gallery, London; portret Claire Foy
© Netflix, Inc./photograph by Jason Bell
Copyright © Left Bank Pictures (Television) Limited, 2017
Text copyright © Robert Lacey, 2017
Originally published in the English language in the UK by Blink Publishing,
an imprint of Bonnier Books UK Limited, London.
The moral rights of the author have been asserted.
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2020
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2020
ISBN 978-83-66611-61-0
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek