Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kultowa powieść na podstawie kultowego serialu!
Sarah Lund kończy właśnie pracę w kopenhaskiej policji. Wraz z nastoletnim synem ma przeprowadzić się do Szwecji, by zamieszkać ze swoim narzeczonym.
Gdy przekazuje gabinet następcy, dowiaduje się o niepokojącym znalezisku na niezamieszkałych terenach pod miastem. Niedługo potem policja trafia na zwłoki dziewiętnastoletniej Nanny Birk Larsen. Okazuje się, że przed śmiercią dziewczyna została wielokrotnie zgwałcona.
Sarah odkłada wyjazd i wraz z Janem Meyerem rozpoczyna trudne dochodzenie, w którym nieustannie mnożą się wątki i podejrzani.
W Kopenhadze trwa w tym czasie zacięta walka o fotel burmistrza, politycy najwyraźniej nie cofną się przed niczym, byle tę walkę wygrać. W zdemoralizowanym świecie Ratusza, w porażonym żałobą domu Birk Larsenów – wszędzie może się kryć klucz do rozwiązania zagadki. Sarah Lund wie, że musi znaleźć mordercę, poświęcając tym samym nawet swoje życie osobiste.
Napisanie powieści na podstawie scenariusza serialu wymagało od Davida Hewsona nie lada kreatywności, ale też dało mu nowe możliwości rozbudowania postaci czy wprowadzenia zaskakujących zwrotów akcji. Jeśli widz serialu myśli, że zna tę historię, to bardzo się myli.
„The Killing” to rewelacyjna powieść kryminalna, która już osiągnęła status kultowej, podobnie jak jej pierwowzór, duński serial „Forbrydelsen”, na podstawie scenariusza Sørena Sveistrupa, oraz jego amerykański remake.
Zapraszamy do wysłuchania finalnego odcinka pierwszego tomu!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Killing 1. Part 3
Przekład z języka angielskiego: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Copyright © Dawid Hewson, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska
Korekta: Maria Zając
ISBN 978-91-8076-214-4
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
9
Niedziela, 16 listopada
Rano komisja wyborcza spotkała się na posiedzeniu nadzwyczajnym i unieważniła swoją decyzję z poprzedniego wieczoru. Troels Hartmann wrócił do gry oczyszczony z zarzutów, uznany za ofiarę niefortunnego zbiegu okoliczności. Nikt nie wiedział o próbie samobójczej, nawet Poul Bremer, a w każdym razie taką Hartmann miał nadzieję.
Dwie godziny później w siedzibie liberałów Morten Weber usiłował tchnąć nadzieję w szeregowych bojowników.
– Mamy robotę do wykonania. Musimy wyjaśnić wyborcom, że Troels jest niewinny. My o tym wiemy, wie o tym policja, ale wyborcy dopiero muszą to zrozumieć.
Ośmioro członków sztabu i Hartmann.
– Wielu naszych zwolenników wycofało wsparcie finansowe – ciągnął Weber. – Bez pieniędzy nie ma kampanii, musimy więc ponownie ich do siebie przekonać.
– A co z koalicją? – spytała Elisabet Hedegaard.
– Zapomnijcie o koalicji – odrzekł Hartmann. – Jeśli zdobędziemy głosy, koalicjanci sami do nas wrócą. Bo dokąd pójdą?
Hedegaard nie wyglądała na przekonaną.
– Wybory od wtorku za tydzień. Wszyscy wiemy, co to oznacza. Do soboty ludzie muszą podjąć decyzję, nie mamy czasu.
Morten skrzywił się i opuścił wzrok na stół.
Hartmann wstał, spojrzał po kolegach i koleżankach z partii. Każdej osobie patrzył w oczy, tak aby właśnie ona poczuła się wyjątkowa.
– Elisabet ma rację. Czas nie działa na naszą korzyść. Media także nam nie sprzyjają. Niewykluczone, że Bremer chowa coś jeszcze w rękawie. – Hartmann wzruszył ramionami. – Wiem tylko jedno: jeśli nie spróbujemy, na pewno przegramy. Więc może lepiej iść na całość? Walczyć, marzyć? – Roześmiał się. Podobała mu się ta kameralna scena, maleńka publiczność. – Nie polecam celi w areszcie do rozmyślań o polityce, ale w pewien sposób ona też się przydała. Kiedy tam siedziałem… – Powędrował wzrokiem gdzieś w dal. Wszyscy, nawet Weber, byli pod wrażeniem tej chwili. – W tym niebieskim kombinezonie więziennym… zastanawiałem się, kim jesteśmy. – Wskazał ich ruchem głowy. – Pomyślałem o was. O co walczycie? Nic się w tej sprawie nie zmieniło. Nasze ideały, ambicje cały czas są takie same. Czy dzisiaj znaczą dla nas mniej niż wczoraj? – Uderzył pięścią w stół. – Nie. Dla mnie znaczą więcej. Nie chcę, żeby Ratusz pogrywał sobie z policją tylko dlatego, że komuś tutaj tak się podoba.
W sali rozległ się pomruk aprobaty. Napięcie się rozładowało. I o to chodziło.
– Damy z siebie wszystko? Czy też Poul Bremer postawi na swoim i dostanie kolejne cztery lata do zmarnowania?
Weber zaklaskał. Elisabet Hedegaard również. I potem reszta.
Hartmann się uśmiechnął, patrząc po zebranych. Przypominał sobie ich nazwiska. Jeszcze przed momentem niemal wszyscy byli gotowi postawić na nim krzyżyk. Każdemu z osobna podziękuje teraz wylewnie za okazane wsparcie.
– A więc do dzieła. – Patrzył, jak wychodzą.
– Rozmawiałeś z Rie? – spytał Weber. – Mamy dużo pracy.
– Wiem, wiem. Zostawiłem jej setki wiadomości. Nie oddzwania.
Ktoś zastukał do drzwi. Poul Bremer, w zimowym płaszczu, z czerwonym szalikiem i promiennym uśmiechem. Wyglądał, jakby szedł na rozmowę kwalifikacyjną, by starać się o posadę świętego mikołaja.
– Troels! – zakrzyknął radośnie. – Przepraszam, że przeszkadzam. Musiałem przyjść i powiedzieć… – Wszedł i zdjął szalik. Pięknie pachniał.
Szczerość.
– Powiedzieć „witaj”.
– To bardzo miło z twojej strony.
Weber burknął coś gniewnie i wycofał się do swojego biurka. Bremer wszedł do gabinetu Hartmanna, poczęstował się kawą, po czym siadł na kanapie, kręcąc głową.
– Holck, Holck… Wieczny samotnik. Ale żeby aż tak… Nie rozumiem. Dlaczego? Pojechaliśmy razem na Łotwę. Może był trochę markotny, ale… – Poczęstował się ciasteczkiem. – Kompetentny facet, choć bez polotu. Umiarkowanym w ostatecznym rozrachunku lepiej będzie bez niego. Może następnym razem im się uda, bo jeśli o te wybory chodzi, są przegrani. Podobnie jak ludzie Kirsten i te wszystkie pasożyty, które żerują na innych. – Znowu szeroki uśmiech. – Tak czy inaczej wszystkich ich rozwaliłeś w drzazgi. Teraz zostaliśmy tylko ty i ja. Pogratulowałbym ci, gdybym sądził, że to zamierzone.
– Masz coś do powiedzenia?
Jeszcze jeden łyk kawy i żywe szare oczy zwróciły się na Hartmanna.
– Mam. Przykro mi bardzo z powodu tego, co się stało. Naprawdę. Wczoraj wieczorem myślałem, że w tych okolicznościach zrobiliśmy to, co należało. Nasz obraz okoliczności co prawda był błędny, ale nikt z nas o tym nie wiedział.
Czekał. Hartmann już rozpoznawał tę polityczną taktykę.
– I ja przepraszam, Poul, jeśli w zdenerwowaniu niesłusznie cię oskarżyłem.
Bremer wzruszył ramionami.
– Nie ma za co. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Tak jak ja. Teraz musimy patrzeć w przyszłość. Wszystkich nas to dotknęło, nie tylko ciebie.
Hartmann zajął krzesło naprzeciwko burmistrza.
– I?
– Osiągnęliśmy konsensus. To rzadkość. Rozmawiałem z resztą po tym, jak zmieniliśmy decyzję o wykluczeniu cię z wyborów. A przyszło nam to z łatwością, muszę dodać. Wszyscy się zgodziliśmy, że to dobry moment, by zapomnieć o animozjach i odzyskać sympatię społeczeństwa. Cynizm. Wstrząs. Wrażenie chaosu. Wszystko to zrozumiałe, ale bardzo niekorzystne, jak doskonale wiesz. Naszym najważniejszym celem jest odzyskanie zaufania wyborców, naprawienie szkód, które wyrządziła sprawa Jensa Holcka. Musimy odnowić swoją umowę ze społeczeństwem. Musimy przekonać ludzi o naszej wartości. Dołączysz do mnie?
– Zawsze byłeś świetnym mówcą.
– Nie chodzi o mnie ani o ciebie, chodzi o… – ruchem ręki wskazał eleganckie pomieszczenie, mozaiki, rzeźby, obrazy – …o to miejsce. Nasz zamek, twierdzę. Nasz dom. Ratusz. Dzisiaj mamy konferencję prasową. Obwieszczę, że wszystkie partie chcą zgodnie pracować dla dobra ogółu i posprzątać bałagan, który zostawił nam Holck. Dołączysz do mnie?
– O czym ty mówisz?
– Uznaliśmy, że czas na rozejm. Kończymy z atakami personalnymi. Zaciętą debatą, wrogim klimatem. Niech teraz obowiązuje umowa dżentelmeńska. Przestrzegamy zasad.
– Rozejm…
– Tak się już zdarzało w nadzwyczajnych okolicznościach. Trwają wybory, przywołujemy się po prostu do porządku. Obniżamy temperaturę. – Szare oczy nie odrywały się od Hartmanna. – Rozmawiajmy o polityce, nie o politykach. Jestem pewien, że na to przystaniesz. – Bremer wstał z kanapy. – Tak to teraz wygląda. Sugeruję, żebyś też trochę odpuścił. Jestem wspaniałomyślny, Troels. To niezdrowo walczyć ze wszystkim. Nie w tej chwili. – Uśmiechnął się, wyciągnął rękę. – Mogę na ciebie liczyć?
Hartmann się zawahał.
– Muszę to przemyśleć.
– A o czym tu myśleć? Jest konsensus. Dzwoń do nich, jeśli chcesz. Daję ci szansę powrotu na łono swoich. Jeśli zostaniesz poza tym kręgiem, wyjdziesz na głupca. Ale jeśli tego chcesz…
– Niech będzie.
Poul Bremer spojrzał na Hartmanna spode łba.
– Przyjmuję to za odpowiedź twierdzącą. O ósmej odbędzie się wspólna konferencja prasowa. Oczekujemy, że się na niej stawisz.
Do południa zespół Svendsena zebrał wyciągi z kont bankowych i kart kredytowych Holcka. Wykazały one szereg zakupów w drogich sklepach odzieżowych i z biżuterią.
– Teraz pewnie ustalimy, skąd miała te buty – zauważył Meyer.
Lennart Brix z kamiennym wyrazem twarzy patrzył na zdjęcia.
– Co z naszyjnikiem? – spytała Lund. – Tym czarnym serduszkiem?
Meyer położył przed Brixem zdjęcia z laboratorium.
– Miała przy sobie to serduszko, gdy ją znaleźliśmy – wyjaśnił. – Zakładamy, że to on jej kazał je nosić. Nanna zerwała je z szyi, gdy tonęła.
Lund naciskała.
– Holck jej kupił ten naszyjnik?
– Pewnie tego nie znajdziemy w wyciągach. Jeśli to on, raczej zapłacił za nie gotówką na straganie w Christianii czy na innym targowisku.
– Czemu tak mówisz? – spytała.
Meyer poprawił się na krześle. Wyglądał blado. Rzadko się zdarza, by ktoś zginął z rąk duńskiego policjanta, media były zafascynowane. Postępowanie wyjaśniające wydawało się nieuniknione.
– Ponieważ doszliśmy do wniosku, że ten naszyjnik jest stary. Że ma ze dwadzieścia lat. To ręczna robota. Tani złocony łańcuszek. Szkiełko…
Wpatrywał się w nią i teraz już znała to spojrzenie. Mówiło: czemu nie odpuścisz? Dlaczego nie przyjmiesz, że niektórych rzeczy nigdy się nie dowiemy?
– Co oznacza czarne serce, Meyer?
– Hipisów w Christianii… Kiedyś było wśród nich modne. To była taka odznaka gangów narkotykowych. A teraz handluje się nimi na straganach ze starzyzną.
– Nie możemy marnować czasu na cofanie się o dwadzieścia lat – odezwał się w końcu Brix.
Lund wyciągnęła rękę i przeszukała stos dowodów. Podniosła torebeczkę z naszyjnikiem. Spojrzała na złocony łańcuszek. Niezniszczony, nawet niezmatowiały.
– Tego nie noszono przez dwadzieścia lat. Jeśli Holck go kupił…
– Jens Holck – przerwał jej Meyer – przelewał pieniądze na konto Olava. Nie tylko te pięć tysięcy za pośrednictwem księgowości Ratusza. Musiał być szantażowany. Jego odciski palców też znaleźliśmy na Store Kongensgade. Zobacz, co odkryliśmy u niego w domu. – Rozłożył na stole zdjęcia.
Lund przysunęła się z krzesłem. Holck i Nanna gdzieś na wsi. Szczęśliwi, zakochani. Holck się uśmiechał. Aż trudno go było poznać.
– To oczywiste, że mieli romans. Jego żona to potwierdziła. Nie wiedziała, z kim się spotyka. Tylko że ma na jej punkcie obsesję. I że jest młoda. – Meyer podrapał się po głowie. – Zawsze się to podkreśla, co nie? Pewnie był dumny.
– I szczęśliwy – dodała Lund.
Brixa ewidentnie znudziły ich rozważania.
– Co wiemy o jego poczynaniach w tamten piątek?
– Był na imprezie plakatowej. Później do ratusza przyjechała Nanna. Pewnie po klucze, żeby wejść do mieszkania.
Lund wróciła do zdjęć Holcka. Inny zestaw. Oboje mieli już na sobie zimowe płaszcze. Śmiali się. Nanna wyglądająca zbyt dojrzale. Holck – zupełnie inny człowiek – przytula ją. Zakochany. To było takie oczywiste.
Wspomnienie z ostatniej nocy.
„Tej plugawej kurewki”.
– Czy ktoś w tamten weekend widział Holcka? – spytał Brix.
– Nie. Była żona zabrała dzieci i nie dopuszczała go do nich. Nieźle mu dała popalić. Nikt go nie widział.
Brix kiwnął głową.
– A samochód, który znaleźliśmy u Holcka?
– Nie ma wątpliwości – odrzekł Meyer – że tym autem potrącono Olava.
Lund dalej przeglądała zdjęcia. Holck i Nanna, para. Dwadzieścia lat różnicy. Szczęśliwi.
– I jak myślisz, Lund?
Zaskoczyło ją pytanie Brixa. Rzuciła zdjęcia na stół.
– Brzmi to sensownie – mruknęła bez przekonania.
– Twój entuzjazm mnie powala.
Zmilczała.
– Dobra robota – uznał Brix. Wstał, poklepał Meyera po ramieniu i wyszedł.
Lund znowu pakowała swoje rzeczy. Teraz był to gabinet Meyera.
Przyglądał jej się. Stroskanym wzrokiem.
– Co zrobisz?
– Nie wiem. Muszę pogadać z Bengtem. I z Markiem. Coś uzgodnimy.
Meyer pobawił się chwilę radiowozikiem. Potem przeszedł się po biurze z papierosem w dłoni.
– A co z tobą? – spytała.
– Ze mną? Będzie postępowanie w sprawie użycia broni. Potrwa tygodnie.
– Nie masz się czym martwić. Zrobiłeś, co trzeba…
– Czemu ten kretyn nie rzucił broni, do cholery? Naprawdę się starałem…
– Meyer…
– Co ja, u diabła, miałem zrobić?
Był wstrząśnięty, przerażony i bezbronny. I taki młodzieńczy, ze swoimi wielkimi uszami i szczerą twarzą.
Lund przerwała pakowanie, podeszła do kolegi.
– Nic innego nie mogłeś zrobić. Nie miałeś wyboru.
Z bliska było widać, że jego oczy błyszczą. Zastanawiała się, czy to od łez.
Zaciągnął się papierosem, rozejrzał nerwowo po gabinecie.
Przypomniała sobie, jak znalazła go na Dziedzińcu Pamięci, gdzie wpatrywał się w nazwisko nieżyjącego kolegi. Tamta śmierć odcisnęła na nim piętno, nie mógł się z tego otrząsnąć.
– Ja się cieszę, że to zrobiłeś. Przecież uratowałeś mi życie.
Znowu wziął do ręki samochodzik, rozpędził kółka o biurko. Nie śmiał się, gdy włączyło się niebieskie światełko.
– I co teraz? – spytał. – Sprawa zamknięta, tak?
Do kartonu Lund trafiła popielniczka, po niej odznaczenie.
– Co masz na myśli?
– Och, daj spokój. Widzę, co sobie myślisz. Teraz już umiem cię rozpracować.
– I co sobie myślę?
– Ty mi powiedz.
– Jestem po prostu zmęczona. I tyle.
Wrócił Brix. Wydział Prawny podjął decyzję. Na podstawie zgromadzonych dowodów można uznać, że to Holck zamordował Nannę Birk Larsen. Meyer zgodził się powiadomić rodziców.
– Co ze Szwecją, Lund? – spytał. – Wiesz coś?
Chwyciła karton.
– Jeszcze nie.
Brix podrapał się po uchu, wyraźnie skrępowany.
– Mam w pokoju flaszkę bardzo dobrej whisky. Powinniśmy to uczcić, z tobą i wszystkimi. To była długa i trudna droga. Zwłaszcza dla waszej dwójki. Może… – Zakasłał. Spojrzał na nich. Uśmiechnął się zupełnie bez sarkazmu. – Może czasami nie ułatwiałem. Życie zawsze się komplikuje, kiedy w grę wchodzi polityka.
– Ja się napiję – zdecydował Meyer i opuścił pokój.
– Ja zaraz dołączę – powiedziała Lund.
Brix wyszedł na korytarz. Słyszała tam śmiech. Nie rozpoznawała żadnych głosów.
Została sama. Wyciągnęła teczkę z aktami zaginionych kobiet. Dziesięć lat. Garstka. Nic obiecującego. Policjant, który nad tym pracował, był już stary. Kiedyś sprawny fizycznie, dobry w terenie, teraz skazany na przeglądanie stęchłych papierów, szukanie zapomnianego skarbu.
Dziesięć lat okazało się za krótkim okresem, więc cofał się dalej. Aż cofnął się o dwadzieścia trzy lata, zanim Brix kazał mu to zostawić.
Trzynaście zaginionych kobiet. Młodych. Żadnego powiązania z Ratuszem ani polityką. Nic, co by je wiązało z Holckiem. Nic też, co by je powiązało z konkretnym seryjnym mordercą. Nie oznaczało to oczywiście, że taki morderca nie istniał.
Przeszła do ostatniej, najstarszej. Sprzed dwudziestu jeden lat.
Kolory na zdjęciu wyblakły. Mette Hauge. Studentka. Dwadzieścia dwa lata, długie brązowe włosy, nieobecny, przyjazny uśmiech. Wielkie białe kolczyki.
Lund spojrzała na teczki ze starymi sprawami i usiadła.
Telefon nie milkł ani na chwilę, a tylko Vagn Skærbæk go odbierał. Lotte kręciła się wokół niego w krótkiej bluzeczce z dużym dekoltem. Wiedział dlaczego.
– Gówno mnie obchodzi pański termin! – wrzasnął i rzucił słuchawką. – Jebani dziennikarze. – Spojrzał na Lotte gniewnie. – Nie zimno ci tak? – Wrócił do grzebania w silniku.
– Miałeś wieści od Theisa? – spytała.
– Już tu jedzie. Diabli wiedzą, gdzie się podziewał.
Lotte uśmiechnęła się do niego i zatrzepotała rzęsami. Już się rozpędził, żeby się na to nabrać.
– Vagn. Nie musimy mówić Theisowi o tym, co było wczoraj. To w niczym nie pomoże. Możemy to zachować dla siebie.
– Teraz mam jeszcze kłamać? Jezu! Pracuję w niedzielę, próbuję ogarnąć ciężarówki. Czegoś jeszcze tu nie robię?
Kroki na posadzce. Do garażu wszedł Theis Birk Larsen. Z obitą twarzą i niechlujnym zarostem wyglądał okropnie.
Lotte uśmiechnęła się nerwowo.
– Cześć, Theis. Słyszałeś, że go znaleźli? Policja ma tu przyjechać w ciągu godziny.
Na żadne z nich nie spojrzał. Wszedł do biura i zaczął przeglądać rozpiskę na bieżący tydzień.
– Słyszałem. Gdzie Pernille?
– A jak sądzisz, do cholery? – wrzasnął Skærbæk.
Lotte wbiła wzrok w podłogę. Birk Larsen skierował swoje małe, zimne oczy na drobnego mężczyznę w czerwonym stroju, drżącego nerwowo kilka kroków od niego.
– O co ci chodzi?
Skærbæk przestał nad sobą panować.
– Przestań, do diabła, pieprzyć! – Wskazał palcem schody. – Jest tam, gdzie ty powinieneś być. Tutaj. Co z tobą?!
Birk Larsen odwrócił się do Skærbæka, przechylił na bok wielką głowę i wbił w niego nieruchome spojrzenie. Nic nie mówił.
– Nawet nie przyszedłeś na cmentarz! Nie znalazłeś czasu, co? Ty pijusie! My wszystkiego pilnujemy. Byliśmy tam z Pernille i chłopcami. A gdzie ty, kurwa, byłeś?
Lotte cofnęła się w oczekiwaniu na wybuch.
Skærbæk przysunął się o krok, spojrzał na wielkoluda w czarnej kurtce.
– Spaprałeś to, ty durny fiucie. Wszystko tu leży rozpierdolone, a ja nie zamierzam tego dla ciebie zgarniać. Już nie. – Zdjął rękawice i walnął nimi o silnik ciężarówki. – Sam sobie naprawiaj ten szmelc. – Zgarnął narzędzia i puszki ze stołu warsztatowego i poleciał dalej, kopiąc jeszcze po drodze puszkę z olejem.
Birk Larsen patrzył za nim, po czym spojrzał na Lotte.
– Co się działo?
Milczała przestraszona.
Położył wielką dłoń na jej ramieniu.
– Masz mi powiedzieć, co się stało, Lotte. Natychmiast.
Zimowe słońce wpływało przez kuchenne okna. Doniczki z roślinami. Zdjęcia. Na ścianie plany zajęć… Otwarte drzwi do pokoju Nanny. Wszystko po staremu.
Pernille siedziała przy stole, wpatrując się w blat. Tyłem do wejścia.
Podszedł do kuchenki i nalał sobie kawy do kubka.
– Zeszłej nocy byłem w domu w Humleby – powiedział, nie patrząc na nią. – Nie wygląda tam najgorzej. Nawet nie ogarniałem, że już tyle jest zrobione.
Na stole leżała poranna gazeta. Na pierwszej stronie widniało wielkie zdjęcie Jensa Holcka i mniejsze Nanny.
Pernille wyglądała blado. Miała kaca. Może się wstydziła. Nie chciał o tym myśleć. I nie będzie myślał. Wziął do ręki gazetę.
Na fotografii Holck prezentował się jak rasowy polityk. Porządny, przyjazny, solidny człowiek. Filar kopenhaskiej społeczności. Uwielbiany, żona, dzieci.
– Podobno nie żyje – mruknął Birk Larsen.
Jeszcze nigdy nie widział, żeby miała tak szeroko otwarte oczy. Teraz połyskiwały wzbierającymi łzami.
– Theis, muszę ci coś…
– Nieważne.
Na prawy policzek spadła wielka łza. Wyciągnął szorstką dłoń i ją otarł.
– W ogóle nieważne.
Kolejne łzy. Dlaczego nie umie płakać razem z nią? Przecież ma uczucia. Dlaczego nie znajduje słów?
– Strasznie za tobą tęskniłem – powiedział. – Niby jeden dzień, a miałem wrażenie, że to cała wieczność.
Wtedy się roześmiała, a z oczu trysnęły dwa połyskliwe strumienie, tak obfite, że nie mógł ich powstrzymać, choć bardzo chciał.
Pernille wyciągnęła rękę, dotknęła jego twarzy, posiwiałej rudej brody. Pogładziła go po policzku, po ranach, siniakach. Pocałowała go.
Usta miała ciepłe i wilgotne, skórę też. Ponad stołem, ponad mozaiką zastygłych twarzy on tulił ją, a ona jego.
Wreszcie tak, jak być powinno.
Hartmann dopiero po południu powiedział o ugodzie z Bremerem. A i tak Weber się wściekł.
– Rozejm? I ty się na to zgodziłeś, Troels? Nie do wiary. Na rozejmie zyskuje wyłącznie Bremer. Chce cię w ten sposób uciszyć. Traktuje nas jak niegrzeczne dzieci. Jeśli weźmiesz udział w tym spotkaniu, już po nas.
Hartmann trzymał w dłoni filiżankę, wyglądał za okno, marzył o kilku dniach poza małym, ciasnym światem Ratusza. Z Rie. I tylko z nią.
– Nie mamy wyboru.
– Och! Więc teraz nam się podoba, że Bremer zostanie na stanowisku.
– Nie, nie podoba się. Ale przyparł nas do muru. – Zaklął pod nosem. – Boże, ależ on ma wyczucie. Jeśli zrobię to, co chce, nie będę mógł go krytykować. Jeśli nie zrobię, wyjdę na wichrzyciela z kontrowersyjną przeszłością. Mamy przerąbane, prawda? – Nie usłyszał odpowiedzi. – Prawda, Morten? Chyba że masz jakieś pomysły?
Weber wciągnął powietrze. Nie zdążył się odezwać, gdy drzwi się otworzyły i weszła Rie Skovgaard z twarzą tak bladą i wściekłą, że pędem wycofał się do pokoju obok.
– Próbowałem się do ciebie dodzwonić – odezwał się Hartmann. – Nie było cię w domu.
– Nie. – Rzuciła torebkę na biurko i usiadła. – Byłam u koleżanki.
– Przepraszam, że ci nie powiedziałem.
– A dlaczego mi nie powiedziałeś?
– No… przeprosiłem przecież.
Podeszła do niego.
– Trzy dni po swoim tajemniczym weekendzie poprosiłeś, żebym się do ciebie wprowadziła.
– Mówiłem poważnie.
– Więc dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bo… bo byłem pijany. To było głupie.
– Mortenowi mogłeś powiedzieć, a mnie nie. To trafi do prasy?
– Nie. Brix dał mi słowo.
– To wiele znaczy.
– Myślę, że tym razem tak. Gdyby to wypłynęło, oni też wyglądaliby nie najlepiej. Zapomnij o policji, Rie. Nie chciałem, żeby między nami się popsuło. Czasami… Nie wiem, czego ty chcesz. To ja mówię, że powinniśmy założyć rodzinę… Mieć dzieci.
– Teraz to moja wina?
– Nie to miałem na myśli.
– Więc po co tak mówisz? A, do diabła z tym, i tak gówno mnie to obchodzi. – Wyjęła jakieś dokumenty z teczki i zaczęła je przeglądać.
– Przynajmniej daj mi szansę wyjaśnić.
– Nie chcę tego słuchać. – Spojrzała na niego. Wzrokiem bez wyrazu. Tak samo mogłaby patrzeć na zebraniu komitetu. – Troels, to koniec. Kampania trwa, włożyłam w nią całe serce, nie odejdę teraz. Powiedz mi prawdę. Rzeczywiście zgodziłeś się na rozejm z Bremerem? Wiesz, co to oznacza?
– Powiedziałem mu, że się postaram. Nie zostawił mi wyboru.
– No to już go masz. Nie będzie żadnego rozejmu.
– To moja decyzja. Nie twoja.
Rie Skovgaard wzięła z biurka jego kalendarz.
– Kiedy ty wszystkich doprowadzałeś do szału i zgrywałeś męczennika przed policją, ja pracowałam. Masz dzisiaj spotkanie. I po tym spotkaniu powiesz mi, czy nadal chcesz tańczyć, jak ci Poul Bremer zagra.
Ojciec Mette Hauge mieszkał w gospodarstwie na obrzeżach miasta, nieopodal Køge. Lund pojechała tam sama. Nigdy nie widziała tak zaniedbanego miejsca. Szyby pustej szklarni popękały, niektórych brakowało. Nie dostrzegła nigdzie samochodu, tylko tani motorower zaparkowany przy tylnym wejściu.
Jorgen Hauge wyszedł dopiero po chwili. Szczupły, siwy mężczyzna w granatowym kombinezonie, miał chyba z siedemdziesiąt lat.
Wydawał się zdziwiony, gdy pokazała mu odznakę i spytała o córkę.
– Czemu pani przyjechała? Po tylu latach?
– Mam tylko kilka pytań – obiecała Lund. – To nie potrwa długo.
Hauge mieszkał sam z kilkoma kurami i wiekowym owczarkiem. W domu było porządnie i czysto. Gospodarz sprawiał wrażenie pedantycznego i uważnego.
Gdy robił kawę, Lund się rozejrzała. Zdjęcie dziewczynki bawiącej się na plaży. Potem późniejsze o kilka lat – dziewczyna na kanapie. Na innym pozuje z nagrodami za bydło i trzodę.
– To było dwadzieścia jeden lat temu – powiedział Hauge. – Zniknęła siódmego listopada. W środę. – Spojrzał na nią. – Padało. Martwiłem się, że studzienki wybiją. – Przyniósł do stołu więcej zdjęć. – Właśnie się przeprowadziła do Christianshavn. W ogóle pierwszy raz wyprowadziła się z domu. Podobno wracała z treningu, z piłki ręcznej. Zadzwoniliśmy na policję.
Wycinki prasowe z tamtego czasu. Wszędzie to samo zdjęcie Mette. Śliczna.
– Dwa, trzy tygodnie później nad sprawą pracowało już tylko kilku policjantów. Nigdy jej nie znaleźli.
Kolejny wycinek. Wieńce. Nagrobek.
– Więc pochowaliśmy pustą trumnę.
– Czy to możliwe, że popełniła samobójstwo?
Chyba go to pytanie nie obruszyło.
– Mette chodziła czasami przygnębiona. Była studentką, trochę naiwną. Myślę, że przez pewien czas zadawała się z jakimiś hipisami. Christiania, te rzeczy. Nam o tym nie mówiła.
– Może został jakiś list?
– Nie. Mette się nie zabiła. Wiem… – Przesunął palcem po wycinkach. – Policja mówiła, że każdy ojciec zawsze tak powie. Ale ona się nie zabiła.
– Miała chłopaka?
– Myśmy o żadnym nie wiedzieli. Jak wspomniałem, właśnie się wyprowadziła do miasta. – Hauge rozejrzał się po pokoju. – Dla młodego człowieka tu jest trochę nudno. To było dawno temu… nie pamiętam. Miała swoje życie…
– Czy coś pana wtedy zastanowiło?
Żachnął się.
– O tak. Że jednego dnia człowiek ma córkę, którą kocha najbardziej na świecie, a następnego dnia ona znika na zawsze. To mnie zastanowiło.
Wstała.
– Przepraszam, że zawracałam panu głowę – powiedziała.
– Jeszcze jedno. Jak to możliwe, że po tylu latach w jednym tygodniu policja przychodzi do mnie dwa razy?
Lund się zawahała.
– Co to znaczy?
– Był tu jeden policjant i zadawał mi te same pytania.
– Jak się nazywał?
– Gdzieś sobie zapisałem. Śmiesznie mówił. I chyba wcale mnie nie słuchał. – Przetrząsnął jakieś papiery na starym biurku pod oknem. – Może zostawiłem w jadalnym. Zaraz pani przyniosę.
Podążyła za nim, rozglądając się po ścianach.
Wszędzie zdjęcia i obrazy. Rodzina i pejzaże.
I nagle zdjęcie Mette z czasów studenckich. Czarno-białe. Włosy w nieładzie, tani T-shirt.
Naszyjnik z czarnym serduszkiem.
Lund na chwilę przestała oddychać.
Spojrzała jeszcze raz.
Ręczna robota hipisów z Christianii, powiedział Meyer. Dziś to rzadko spotykane przedmioty. To był ten sam naszyjnik. Nie miała najmniejszych wątpliwości.
Wrócił Hauge.
– Skąd córka miała ten naszyjnik? – spytała.
– Nie wiem. Wtedy już mieszkała w mieście. Może od kogoś dostała.
– Kto jej go dał?
– Myśli pani, że powiedziałaby ojcu?
– A widział go pan jeszcze kiedyś? W jej rzeczach, po śmierci?
– Nie sądzę.
Podał jej nazwisko mężczyzny, z którym rozmawiał. Zastanawiała się, czemu nie czuje się zaskoczona.
– Mogłabym wziąć to zdjęcie? – spytała Lund. – Zwrócę je, obiecuję.
Meyer pojechał porozmawiać z rodziną Birk Larsenów. Siadł przy ich nietypowym kuchennym stole. Powiedział, co wie. Holck poznał Nannę przez portal randkowy, skorzystał z tożsamości Hartmanna, by zatuszować swoje działania. A potem romans się skończył.
– Dlaczego to zrobił? – spytała Pernille.
Trzymali się za ręce jak nastolatki.
– Wygląda na to, że był w niej zakochany. Do szaleństwa. Ona zerwała, Holck ją przekonał, by się z nim spotkała po raz ostatni w mieszkaniu liberałów. Potem… w sumie nie wiemy.
Birk Larsen nie odrywał spojrzenia od gościa.
– Jak dokładnie zginął?
– Gro… Groził śmiercią koleżance – prawie wyjąkał Meyer. – Nie mieliśmy wyboru. Został zastrzelony.
– Powiedział coś? – spytała Pernille.
– Nie. Nic.
– I jesteście pewni, że to on?
– Tak.
Ich palce poruszały się razem, splecione. Spojrzeli po sobie. Kiwnęli głowami. Przez twarze przemknął im cień uśmiechu.
– Chcielibyśmy odzyskać rzeczy Nanny – powiedziała Pernille.
– Oczywiście. Moja koleżanka Sarah Lund już nie prowadzi tego dochodzenia, więc gdyby państwo czegoś potrzebowali, proszę dzwonić do mnie. – Położył na stole wizytówkę. – W każdej chwili. W dowolnej sprawie.
Wstał. Theis Birk Larsen też.
Wielki mężczyzna wyciągnął rękę. Meyer ją uścisnął.
– Dziękuję – powiedział Birk Larsen. – Zerknął na żonę. – Oboje dziękujemy.
Bengt Rosling gotował w kuchni, posługując się jedną ręką. Vibeke patrzyła na to z uśmiechem.
– Kiedy się stąd wyprowadzimy, będzie fajnie – odezwał się.
Butelka amarone. Makaron i sos.
Vibeke wzniosła toast.
– Chciałabym znowu sama mieszkać. Sarah… – Otworzyły się drzwi. Ściszyła głos. – Jej ktoś musi pilnować.
Weszła Lund. W kurtce przemoczonej od mżawki. Włosy w nieładzie.
– Cześć! – Bengt sięgnął po trzeci kieliszek, by napełnić go winem.
– Możemy pogadać? – spytała.
– Teraz? Robimy lunch. Twoja mama mi pomaga.
Lund czekała w milczeniu.
– Znowu to samo – stęknęła Vibeke i wyszła do salonu, zamykając za sobą drzwi.
Lund wyjęła z torebki teczkę. Rzuciła ją na stół. Próbowała nad sobą panować, ale nie za bardzo.
– O co chodzi? – chciał wiedzieć.
– Rozmawiałeś z ojcem jednej z zaginionych kobiet.
Siadł i wziął łyk wina.
– Udawałeś oficera policji. Mogłabym cię za to wsadzić.
– Nie, nie mogłabyś.
– Czemu?
– Bo to twój szef Brix zadzwonił do mnie trzy dni temu, słyszał o moich pomysłach. Że może ten człowiek zabił już wcześniej. – Wziął teczkę Mette Hauge i ją otworzył.
Ładna dziewczyna. Rozczochrane włosy. To było zdjęcie z kartoteki. Lund sprawdziła, że Mette udzielono pouczenia za miękkie narkotyki.
– Powiedziałem Brixowi, co sądzę. Zlekceważył to. Jakby był zdecydowany udupić Hartmanna.
– Naprawdę?
– Zachowywał się wobec mnie bardzo arogancko. Zirytowało mnie to.
– Nie miałam pojęcia, że masz takie wrażliwe ego.
– To było nie na miejscu. Chciałem udowodnić, że mam rację. Te akta Hauge były stare, ale wyglądały najbardziej obiecująco. Jej rower znaleziono niedaleko miejsca śmierci Nanny. Więc pojechałem do ojca – znowu się napił – i tyle.
– I czego się dowiedziałeś?
Milczał.
– Czego się dowiedziałeś, Bengt?
Podał jej drugi kieliszek. Nie przyjęła go.
– Wczoraj wieczorem powiedziałeś, że się myliłeś. Że nie ma powiązania z żadną z tych zamkniętych spraw. Ale wiesz, że to nieprawda. Pojechałeś tam…
– To tylko jedna sprawa. Niepewna.
– Niepewna? – Wyciągnęła z kieszeni czarno-białe zdjęcie. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że nigdy go nie widziałeś. Chcę wiedzieć, jak to jest, gdy kłamiesz. Jeszcze nigdy nie miałam okazji się o tym przekonać.
Spojrzał na zdjęcie i się skrzywił.
– To pewnie zbieg okoliczności. Takich naszyjników mogły być tysiące.
– No. Teraz już się przekonałam. – Stanęła nad zlewem, starając się uspokoić.
– Saro… – Stanął za nią. Dotknął jej ramienia, ale zaraz cofnął rękę. – Kocham cię. Martwię się o ciebie. Nie chciałem, żeby to wiecznie nad nami wisiało…
Odwróciła się twarzą do niego.
– Co zrobiłeś potem?
– Sporządziłem notatkę i dałem te akta Brixowi.
Na chwilę zamknęła oczy.
– Dałeś je Brixowi? Nie mnie?
– Nie rozmawialiśmy. Byłem na ciebie wściekły. Jak mogłem dać je tobie?
Lund kiwnęła głową.
– Jak mogłeś? – Wzięła teczkę i zdjęcie, wcisnęła je z powrotem do torebki.
– Saro…
Zostawiła go biadolącego w kuchni, z tym winem i makaronem, i ze swoją matką.
Okazało się, że Rie zorganizowała spotkanie Hartmanna z Gertem Stokkem, kierownikiem działu u Holcka. I została posłuchać.
Stokke był wysokim mężczyzną dobiegającym sześćdziesiątki. Urzędniczy garnitur, delikatna, inteligentna twarz. Łysy jak kolano i szczwany.
Spojrzał najpierw na Skovgaard, potem na Hartmanna i zaczął:
– Chciałbym, żeby to zostało między nami. Nie lubię przychodzić w niedziele. Ludzie gadają.
– Dzięki, że przyszedłeś, Gert. – Skovgaard zaprowadziła go do kanapy.
– Zdajecie sobie sprawę, jak bardzo ryzykuję?
– Tak. – Zerknęła na Hartmanna. – Zdajemy. I doceniamy to.
– Cóż…
Stokke pracował w Ratuszu od ponad dwudziestu lat. Trzy lata temu został kierownikiem w departamencie Holcka.
– Oczywiście mam dostęp do wszystkich kont i budżetów – mówił. – To są pieniądze publiczne. Bardzo ważna praca, i bardzo niedoceniania, pozwolę sobie zauważyć.
Hartmann zerknął na zegarek, a potem groźnie na Skovgaard.
– Spieszycie się gdzieś? – zdziwił się Stokke.
– Opowiedz nam o Holcku – zachęciła go.
– Zimny człowiek. Latem się zmienił. Zawsze był taki skrupulatny, niesympatyczny, ale z pracą zawsze akuratny. – Wzruszył ramionami. – Nagle zaczęły się pojawiać zaniedbania.
– Jakie? – spytał Hartmann.
– Wziął dzień wolnego i powiedział mi, że jest chory. Potem zadzwoniła jego żona i spytała, gdzie on jest. Ludzie miewają romanse, to nie moja sprawa.
– Po co ja tego wysłuchuję, Rie? – zirytował się Hartmann. – To żadne nowości. Holck nie żyje. Mam konferencję prasową. – Wstał.
– Gert – powiedziała Skovgaard. – Wiedziałeś, że Holck ma romans i że korzysta z naszego mieszkania?
Hartmann przystanął w drodze do drzwi.
– Wiedziałem o romansie – przyznał Stokke. – Co do mieszkania nie miałem pewności. Takiej całkowitej. Słyszałem na ten temat plotki. Raz chciałem mu przekazać jakieś dokumenty, a on powiedział, żebym je wysłał taksówką na Store Kongensgade.
– Jezu – jęknął Hartmann.
– Mogło chodzić o spotkanie z tobą.
– Wiedziałeś, że Holck korzysta z naszego mieszkania? – Pokręcił głową. – Masz pojęcie, czego mogłeś mi oszczędzić? Dlaczego, do cholery, nic nie powiedziałeś? Wsadzili mnie do aresztu…
– Powiedziałem Bremerowi – wtrącił szybko Stokke. – On o wszystkim wiedział. Jest burmistrzem. Jeśli z kimś miałem rozmawiać…
– Co?!
– Kilka miesięcy temu, jak tylko się dowiedziałem. Poprosiłem o spotkanie i Bremer zapewnił, że się tym zajmie. Wziął Holcka na słówko.
– Kiedy to się wszystko działo?
– W maju, czerwcu. To Bremer. Burmistrz! Jeśli on mówi, że się czymś zajmie, to co ja się będę kłócił? Nie patrz tak na mnie, Hartmann. Przyszedłem, prawda?
Zamieszanie w drzwiach. Wpadł Morten Weber.
– Troels. Spóźniasz się na kastrację. Zbiera się konferencja prasowa, Bremer chce się spotkać ze wszystkimi wcześniej. – Nagle zauważył, że coś jest nie tak. – Gert? Co ty tu, u diabła, robisz?
Jan Meyer siedział w biurze ze swoją żoną i dziećmi. Trzy dziewczynki: siedem, pięć i dwa latka. Przyniosły mu dwa nowe radiowoziki. Robiły nimi „brum, brum” po blacie.
– Wyjdźmy w niedzielę na obiad – mówiła żona.
Trzymał na kolanach najstarszą córkę i obejmował ją w pasie.
– Najchętniej posiedziałbym w domu, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Dobra – zgodziła się. – Niech będzie w domu.
– W domu jest jakieś jedzenie, prawda? – Jego głos stał się donośny i śmiały, jak u olbrzyma z kreskówek. – Mam ochotę na wielkie steki i mnóstwo lodów. I cukierki, i colę. A potem… dokładkę wielkich steków!
– Możemy zamówić pizzę.
Za szybą pojawiła się Lund z poważną twarzą, zdenerwowana. Zatrzymała się w drzwiach.
– Zaczekajcie – powiedział Meyer. – Muszę pogadać. To nie potrwa długo. – Wyszedł na korytarz. – Co się dzieje, Lund?
– Nie wiem.
Dotknęła głowy. Spojrzał na jej palce.
– Krwawisz. Lekarz mówił, że jeśli szwy puszczą, trzeba będzie założyć nowe.
– Musimy wrócić do kanałów. Myślę, że tam jeszcze coś jest.
– Lund…
Dzieci machały mu z pokoju. Wykonywały gesty, jakby coś jadły. Żona nie wyglądała na szczęśliwą.
– Powiem ci po drodze.
– Nie. Powiedz mi teraz.
– Nie zwariowałam, Meyer.
Milczał.
– Tam coś jest – upierała się. – Jedziemy?
Lund prowadziła, Meyer czytał akta. W radiu leciały wiadomości. Śmierć Holcka, policjantka jako zakładniczka. Brix mówił, że sprawa Nanny Birk Larsen jest zamknięta. W Ratuszu plotkowano o rozejmie, a politycy spuścili z tonu i próbowali przeczekać chaos, który nagle wtargnął do ich życia.
Patrzył na zdjęcia naszyjnika. W ręku Nanny. Na szyi Mette Hauge dwadzieścia jeden lat wcześniej.
– To ten sam, nie sądzisz? – spytała Lund.
– Tak wygląda. Czym się ta dziewczyna wyróżnia?
– Znaleziono jej rower. To jest na końcu raportu.
Meyer sięgnął we wskazane miejsce.
– Frieslandsvej?
– Na Kalvebod Fælled. Przy głównym kanale, blisko Lasu Zielonoświątkowego. Przecinasz kanał i jesteś w lesie. Rower leżał jakieś siedemset metrów od miejsca, w którym znaleźliśmy samochód.
Fundacja ochrony środowiska naturalnego dostarczyła mapkę, którą dołączono do akt. Właśnie w nią wpatrywał się teraz Meyer.
– Na całym terenie aż do morza gęsto tam od siatki kanałów. Możesz w nich utopić pół Kopenhagi i nikt nic nigdy nie znajdzie.
– Holck studiował w Stanach, gdy zaginęła Mette Hauge. – Podała mu zdjęcie dyplomu z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz. – Nie przyjeżdżał przez cały rok. To nie mógł być on.
– Masz tylko naszyjnik.
– I rower. Wiem, że to ten sam człowiek. Wiem na pewno.
– Już przeszukiwaliśmy kanał.
– Tego samego miejsca by nie wybrał.
Meyer machnął ku niej mapką.
– To może potrwać całe lata.
Minęli stację Vestamager, ostatni przystanek metra. Dalej droga biegła prosto na południe, do Sundu.
Niski, płaski teren. Tylko po prawej widać było linię martwych drzew.
– Musimy po prostu znaleźć kogoś do pomocy – powiedziała Lund. – Nie martw się.
Przepompownia. Dwaj funkcjonariusze z nocnej zmiany wraz z Lund i Meyerem przeszli przez drzwi, podążyli schodami w dół i dalej w mroczne wnętrze brzdąkających pomp i innych maszyn. Przedsiębiorstwo wodno-kanalizacyjne przysłało swojego inżyniera. Przyzwyczajony był do gości, lubił im opowiadać o historii. Kiedy Niemcy okupowali Danię, pod byle pretekstem wywozili mężczyzn do nazistowskich obozów pracy. Władze Kopenhagi wymyślały więc lipne projekty, żeby z kolei zatrzymać ich w domu. Do takich projektów należała rekultywacja terenów. Projekt ten nie miał żadnego sensu praktycznego, ale dzięki niemu przez jakiś czas w niemieckie łapy nie wpadły setki Duńczyków.
– A teraz – powiedział, przekrzykując hałas maszynerii – ciągle pompujemy. Osiemdziesiąt procent okolicznych terenów leży poniżej poziomu morza. Gdybyśmy nie pompowali, Sund dawno by się o nie upomniał.
Miał lepszą mapę. Meyer spojrzał na nią i westchnął. Sieć melioracji była jeszcze bardziej złożona, niż się wydawało na pierwszy rzut oka, rozciągała się na całym terenie niczym wodny system nerwowy chaotycznie biegnący do morza.
– To mostek, przy którym znaleźliśmy Nannę. – Lund wskazała punkt na mapie. – Dokąd ten kanał biegnie?
– Wszystkie kanały odprowadzają wodę do morza. Po to tam są.
Przesunęła palec z powrotem od miejsca śmierci Nanny do rowu, przy którym znaleziono rower Mette Hauge.
– To niewykonalne, Lund – utyskiwał Meyer. – Od czego mamy, do cholery, zacząć?
Spojrzała na niego zdumiona. To chyba było oczywiste.
– Zaczniemy od tego, że spróbujemy myśleć jak on. – Znowu pokazała mapę inżynierowi. – Co to jest?
– Spust, który wypływał na starą drogę.
– Jaką drogę?
– Starą. – Jego ton sugerował, że powinna widzieć. – Zamknęliśmy ją jakieś dwadzieścia lat temu. Nie była nam potrzebna, nikt tamtędy nie jeździł. Bo i po co?
– Tam poszukamy. – Lund postukała palcem w mapę. – Wpuścimy nurków do wszystkich kanałów i spustów, które stąd odchodzą. Musimy przeszukać jezioro.
– Oj, nie. – Inżynier zaśmiał się nerwowo. – Nie możecie tego zrobić. Jeśli ludzie się dowiedzą, że szukacie ciała, będziemy musieli wszystko pozamykać.
– To najlepsze wyjście – upierała się Lund. – Powiedzmy, że na czterdzieści osiem godzin. – Spojrzała na ludzi z nocnej zmiany. – Ściągnijcie posiłki.
– Nie możecie! To obejmie pięćdziesiąt tysięcy gospodarstw domowych. Szpitale, domy starców.
– Postaramy się pospieszyć.
Zabrzęczały stalowe schodki. Dołączył do nich Brix.
Lund wyszła mu naprzeciw.
– Ciała Mette Hauge nigdy nie odnaleziono – wyjaśniła szybko. – Jej rower leżał blisko miejsca, w którym znaleźliśmy ciało Nanny. Czarny naszyjnik należał do Mette. Musimy przeszukać kanały. To ten sam człowiek.
– Dobra – zdecydował Brix. – Wyślij nurków.
Nie wierzyła, że tak łatwo poszło.
– I wystąpiłem do sił powietrznych o kilka F16 – dodał. – Powiadom NATO. Co jeszcze? Może sprowadzimy okręt podwodny?
– Posłuchaj. Holcka nie było wtedy w kraju.
– Więc nie zabił Mette Hauge, a to ci niespodzianka. Zamordował jednak Nannę. I to jest ważne. Przeczytałem notatkę twojego chłopaka. To tylko teoria. Sprawa jest zamknięta. Holck miał romans z Nanną, jego odciski palców są w całym mieszkaniu.
– Mogły być stare. Dokąd Holck ją zabrał? Nadal nie wiemy. To nie był ten magazyn, w którym mieszkał. Nic tam…
– Idź do domu, dobra? Pogadaj ze swoim chłopakiem. A potem wsiądźcie w samolot do Szwecji. Poproszę. – Ruszył do wyjścia.
Lund się wściekła, choć próbowała się opanować.
– Tego właśnie chcesz, prawda? Żebym się zamknęła. O to też Bremer prosił? To część umowy?
Brix się odwrócił.
– Jestem cierpliwym człowiekiem, ale wszystko ma swoje granice. Nie zauważyłaś?
– Posłuchaj mnie, Brix.
Wyciągnął rękę.
– Oddaj mi odznakę.
Próbowała się spierać. Nie słuchał. Oddała odznakę.
– I kluczyki do samochodu.
Podszedł do nich Meyer.
– Poszukaj pomocy, Lund – powiedział Brix. – Dzięki Bogu, że nie jesteś już na liście płac wydziału, bo nie muszę za to płacić. – Rzucił kluczyki Meyerowi. – Odwołajcie wszystkie jej zarządzenia. Niech kto inny się teraz z nią użera.
Meyer odwiózł ją do domu, starał się pocieszyć po swojemu.
– Moglibyśmy się tam pierdzielić do końca życia, a i tak nic nie znaleźć. Daj spokój.
Głowa znowu jej krwawiła. Otarła ją chusteczką. Krwawy skrawek został jej na potylicy.
– A tak czy owak ten koleś od wody mówił, że codziennie sprawdzają poziom bakterii. Ten punkt, o którym mówiłaś, jest nieopodal ujęcia wody pitnej. Coś by wyłapali.
– To było dwadzieścia jeden lat temu. Zapomnij teraz o kanale. Dlaczego Nanna pojechała do mieszkania? Ona na coś czekała, pamiętasz? Te jej zdjęcia w szkole… Była szczęśliwa.
– Lubiła Holcka. Dlatego była szczęśliwa.
Lund spojrzała na Meyera i zamrugała.
– Dobra, może to mało przekonujące – przyznał. – Ale nigdy nie wiadomo.
– Dlaczego nie pojechali do mieszkania razem?
– Bo on jest politykiem, nie pokazuje się publicznie z dziewiętnastolatką. A może…
– Och, na miłość boską. Też myślisz, że zwariowałam?
– Oczywiście, że nie. Odwożę cię do domu, prawda?
– Zawsze żartujesz, jak się robi niezręcznie.
– Nie sądzę, że zwariowałaś, Lund, jasne?
– Musisz sprawdzić akta Mette Hauge. To wtedy była wielka sprawa. Przeprowadzili tysiąc siedemset przesłuchań. Musi być ktoś, jakiś trop, który prowadzi do Nanny.
Meyer jęknął.
– Muszę to robić?
– Tak. Brix zabrał mi odznakę, nie mogę wejść do archiwum. Zrób to dzisiaj w nocy. Szukaj powtarzających się nazwisk. Adresów.
– Nie.
– Zobacz, czy są jakieś…
– Nie! – wrzasnął Meyer.
Cisza.
– To się musi skończyć – odezwał się po chwili. – Masz obsesję na punkcie tej sprawy.
Wyjrzała za okno.
– Rozumiem, że poczujesz się źle, jeśli się okaże, że to nie Holck.
Zdjął ręce z kierownicy. Zaklaskał, a potem zajął się na powrót prowadzeniem.
– Na wypadek gdybyś nie zauważyła, zastrzeliłem Holcka ze względu na ciebie. Nie na Nannę. Ona już nie żyła.
Cisza.
– Dlaczego ty się tak przejmujesz wszystkim dookoła? A sobą nie? – Zawahał się. – Ani swoją rodziną.
– Postąpiłeś właściwie, Meyer.
– Wiem, że postąpiłem właściwie, nie o to chodzi. Sprawa jest zamknięta. Zakończona.
Nie patrzyła na niego.
– Tylko ty jedna nie możesz tego zrozumieć. Musisz pogadać z psychologiem czy coś.
– Więc zwariowałam?
– Tak bym nie powiedział.
– A jak?
– Noż na litość boską…
Odpięła pas i chwyciła swój płaszcz.
– Zatrzymaj się. Wysadź mnie tutaj.
– Nie bądź dzieckiem.
Wsadziła teczki do torby. Położyła dłoń na klamce, zaczęła otwierać drzwi, chociaż samochód wciąż jechał.
– Uspokój się! – krzyknął Meyer.
– Zatrzymaj się i mnie wypuść.
– A wiesz w ogóle, gdzie jesteś?
Lund spojrzała za okno. Gdzieś w pobliżu Vesterbro. Na drugim końcu miasta, jeśli wybierała się do mieszkania matki.
– Tak, wiem.
Hartmann wszedł na konferencję prasową ze Skovgaard u boku.
– Po co w ogóle przyszliśmy? – spytała lodowatym szeptem. – Słyszałeś, co powiedział Stokke. Bremer mógł cię oczyścić…
Kolejny wyłożony boazerią pokój. Na ścianach obrazy, stare i nowe. Dziennikarze już się schodzili, kamerzyści ustawiali sprzęt. Przywódcy partii zebrali się na podeście.
Weber poparł Skovgaard bez wahania.
– Nie możesz ignorować faktów – powiedział. – To jakaś parodia.
Mai Juhl podeszła uścisnąć Hartmannowi dłoń.
– Dobrze, że jesteś, Troels. Po tym wszystkim, przez co przeszedłeś.
– Po tym wszystkim, w co cię wrobiono – mruknął Weber.
– Dziękuję, Mai – odrzekł Hartmann. – Poświęcisz mi chwilę?
Właśnie wszedł Poul Bremer, czytając jakieś dokumenty. Zobaczył, że zbliża się do niego Hartmann.
– Cieszę się, że jesteś. Zaczynajmy.
– Musimy pogadać.
Dziennikarze zajmowali miejsca.
– Nie, Troels, nie teraz.
– Wiedziałeś, że to Holck przekazał pieniądze Olavowi Christensenowi.
Bremer wcisnął pięści do kieszeni spodni, patrzył na niego spod zmrużonych powiek, z rozchylonymi ustami.
– Wiedziałem? Kto tak twierdzi?
Hartmann milczał.
– Ach, niech no zgadnę. Któryś z urzędników? – Bremer się uśmiechnął. – To ma sens. Oni zawsze przede wszystkim dbają o własne tyłki.
– Wiedziałeś. Nie próbuj się wykręcić.
– Oczywiście, że nie wiedziałem! – Poklepał Hartmanna po ramieniu. – Troels… Widać, że dużo przeszedłeś. Musisz się nauczyć kontrolować emocje.
Hartmann nie dał się sprowokować.
– Słuchaj… – podjął Bremer. – Urzędnicy Holcka się ze sobą kłócą. Wiedzą, że przeprowadzę postępowanie w sprawie tego bajzlu. Wymyślą każdy nonsens, żeby się wykręcić od odpowiedzialności. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Przeszedłeś przez piekło. Rozumiem, że masz powody do podejrzliwości. Holck i może niektórzy z jego ludzi oszukali nas wszystkich. Musimy razem posprzątać ten bajzel. I posprzątamy. Zgoda?
Milczenie.
– Czy też wolisz wierzyć im niż mnie? – ciągnął Bremer. Kolejne klepnięcie. Kolejny uśmiech. – No dobrze, zaczynajmy.
W sali zbierali się zaproszeni dziennikarze. Bremer uśmiechał się promiennie z podestu. Wygłosił perfekcyjnie przygotowaną mowę, jak to zdemaskowanie Holcka wstrząsnęło wszystkimi. Jak to jeden z członków rady miasta niesprawiedliwie ucierpiał w tej sprawie.
– Wszyscy byliśmy świadkami nieuzasadnionych oskarżeń, których ofiarą padł Troels Hartmann – mówił Bremer, kładąc dłoń na ramieniu rywala. – Ja nie wierzyłem w nie ani przez chwilę, ale politycy muszą reagować na pewne wydarzenia i myśmy tak zrobili, w dobrej wierze, acz błędnie. Teraz tu, w Ratuszu, obwieszczamy rozejm. Zapomnimy o dzielących nas różnicach, dla dobra Kopenhagi.
Hartmann odwrócił się do niego i odezwał się na tyle głośno, by mikrofon to wychwycił:
– Jesteś szefem komisji finansowej.
Starszy mężczyzna zgromił go wzrokiem.
– Co? – spytał.
– Jesteś szefem komisji finansowej.
Ciepły uśmiech zniknął bez śladu.
– Pogadamy o tym później – powiedział cicho i stanowczo Bremer.
Hartmann ani myślał zamilknąć.
– Jak to możliwe, że komisja nie wiedziała, że to Holck zatwierdzał wypłaty, a nie ja? Jak? Okłamałeś mnie…
Bremer zaczął się jąkać, złapany w pułapkę na oczach tylu ludzi.
– Jak… jak już uzgodniliśmy…
Hartmann zabrał mu mikrofon.
– Liberałowie nie wezmą udziału w tej farsie – oznajmił, patrząc, jak dziennikarze notują gorączkowo. – Jeśli zrobimy to, czego sobie życzy Poul Bremer, nigdy nie poznamy prawdy o działaniach Holcka, nie dowiemy się, kto jeszcze maczał w tym palce.
– Co ma pan na myśli, panie Hartmann?! – krzyknął jeden z dziennikarzy politycznych z telewizji. – Proszę wyjaśnić.
– Mam na myśli to, że pan burmistrz nie mówi nam o tej sprawie wszystkiego, co wie. I nie tylko nam, policji również.
Bremer wściekłym wzrokiem patrzył to na Hartmanna, to na innych przywódców.
– W tej chwili nie mam nic do dodania – dorzucił Troels. – Z punktu widzenia liberałów te wybory będą wyglądały jak każde inne. Będziemy walczyć o każdy mandat i będziemy walczyć o zwycięstwo. – Zszedł z podwyższenia.
Dziennikarze się podzielili – połowa rzuciła się ku niemu, połowa ku Bremerowi, domagając się odpowiedzi.
Po powrocie do biura Hartmann kazał swojemu sztabowi porozmawiać raz jeszcze ze wszystkimi sponsorami, którzy się wycofali. Zapoznać ich z sytuacją. Znaleźć nowych.
Skovgaard wisiała na telefonie. Weber rwał włosy z głowy.
– Troels, media zaraz rzucą nam się do gardeł, żądając wyjaśnień. Co ja mam im mówić?
– Kiedy wyjaśnimy wszystko ze Stokkem, wydamy oświadczenie. Umów spotkanie z nim.
– Stokke jest urzędnikiem, nie będzie się wychylał. Nie będzie dla nas ryzykował swojej kariery.
– Ma obowiązek mówić prawdę. Spotkam się z nim i znajdziemy dobre rozwiązanie. Na Boga, Morten, nie rób takiej miny. Przecież nie chciałeś tego rozejmu, prawda?
– Prawda. Ale ty się niczego nie uczysz, co? Rzuć w Bremera kamieniem, to oberwiesz głazem w odwecie. Postaram się… – Wyszedł do głównej sali.
Hartmann został sam ze Skovgaard. Ręce w kieszeniach. Zapomniał języka w gębie. Ona właśnie skończyła rozmowę.
– Czy ja ci w ogóle podziękowałem? – spytał. – Za całą twoją pracę?
– Płacisz mi za nią.
Miała związane włosy, a na jej pięknej zmęczonej twarzy uwidoczniły się zmarszczki. Ale praca pod ciśnieniem jej służyła. Rie lubiła napięcie, rywalizację.
– Przepraszam za wszystko, Rie.
– Ja też. – Nie odeszła, choć mogła to zrobić. Zaśmiała się. – Ależ to było imponujące. Na oczach wszystkich ukradłeś mu show. Już zapomniałam, że tak potrafisz.
– Co miałem robić? Bremer wiedział, miał to wypisane na twarzy. Wiedział i chyba się nawet nie przejmował, czy to widzę. – Spojrzał za okno. Kopenhaska noc. Niebieski neon hotelu. – On naprawdę uważa, że to wszystko należy do niego.
– Morten ma rację. To się obróci przeciwko nam.
Hartmann postawił krok ku niej.
– Myślisz, że jest szansa… Może byśmy dzisiaj wyszli na kolację? Ciągle usiłuję zmyć z ust smak więziennego wiktu. – Uśmiechnął się skruszony. I widać było, że nie ma nic przeciwko błaganiom.
– Nie dzisiaj. Zacznę pisać oświadczenie dla prasy.
– Może jutro…
– Naprawdę musisz się zastanowić, co powiesz Stokkemu. Jeśli on nie dołączy do gry, już po nas.
Theis Birk Larsen zadzwonił w parę miejsc. Do ludzi, z którymi od dawna nie rozmawiał. Do ludzi, z którymi już nie chciał mieć do czynienia. Ale życie się zmieniło. Powiedział, co należało, i odłożył słuchawkę.
Siadł naprzeciwko niej. Pernille wbiła wzrok w zdjęcie na pierwszej stronie. Jens Holck.
– Podobno miał żonę i dzieci – odezwała się. – Był w naszym wieku.
Odsunął gazetę na bok.
– Cieszę się, że nie żyje. To pewnie niedobrze, Theis, ale się cieszę. Powinniśmy wybaczać… – Spojrzała na niego, jakby szukając odpowiedzi. – Jak można wybaczyć? Jak? – Pauza. – Dlaczego?
Skrzywił się, przez chwilę wyglądał przez okno.
– Podzwoniłem trochę w sprawie domu. W biurze nieruchomości mówią, że dokumenty mają prawie gotowe. Jutro się spotkam z agentką. – Zapalił papierosa i czekał.
Ona ciągle patrzyła na gazetę. Wreszcie położyła mu dłonie na ramieniu i się uśmiechnęła.
– Przepraszam… Co mówiłeś?
– Im szybciej sprzedamy dom, tym lepiej.
– Może do świąt?
– Dostanę dobrą cenę. Te łajdaki z banku wiszą nam u gardeł.
Przesunęła dłonią po jego silnym ramieniu. Przyłożyła palce do zarośniętego policzka.
– Będzie dobrze – powiedział. – Nie sądziłaś, że wychodzisz za milionera, co?
Roześmiała się, po raz pierwszy, odkąd spadła na nich ciemność na Kalvebod Fælled, tamtej deszczowej nocy całe życie temu.
– Byłam młoda. Nigdy nie wiadomo, za kogo się wydajesz. – Znowu dotknęła palcami jego skóry. – Wyszłam za tego, za kogo chciałam.
Na stole leżały dokumenty dotyczące domu. Spojrzała na plany. Trzy kondygnacje. Ogród.
– Humleby – westchnęła.
Theis Birk Larsen patrzył na nią, czuł, jak przepływa przez niego ciepła fala nadziei i miłości.
Usłyszeli, jak na dole podnoszą się drzwi.
– Ja się tym zajmę – powiedział.
Wydawało się, że w garażu nikogo nie ma. Tylko towary, które odbierali i wozili. Wartościowe.
Birk Larsen zawołał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Pomyślał o włamywaczach i o tym, ile zależy od tego małego Skærbæka. Starego przyjaciela, którego tyle razy tak źle traktował. Chwycił klucz nastawny i skierował się do biura. Włączył światło.
Z ciemności wyłoniła się jakaś drobna postać. Młody Hindus, w okularach kujonkach, z uroczą okrągłą buzią. Chyba był bliski płaczu.
– Dzień dobry – powiedział i podszedł uścisnąć dłoń Birk Larsenowi. – Drzwi były otwarte. Nie poznaje mnie pan, prawda?
Birk Larsen wzruszył ramionami.
– Nie poznaję. Już późno, mamy zamknięte. Mogę…
– Jestem Amir. Amir El’ Namen. – Wskazał drzwi. – Pamięta pan mojego tatę? Tego od restauracji?
Przebłysk wspomnień, nagły ból.
Dwójka dzieci, najwyżej sześcioletnich, jadących do szkoły ręka w rękę, ściśniętych w czerwonej skrzynce trycykla Christiania. Mała Nanna i jej hinduski narzeczony, Pernille na siodełku, szczęśliwa i piękna. Vagnowi się to nie podobało. Birk Larsen też był nie do końca przekonany. Pernille myślała, że to słodkie, takie słodkie, że zaprasza Amira na przyjęcia, że ubiera go w zachodnie ubrania. Woziła go z Nanną, a oni chichotali, gdy skrzynka podskakiwała na bruku.
Taki obrazek widniał na jednym ze zdjęć uwiecznionych na stole.
Ledwie zauważyli, jak Amir z cudzoziemca, który nie mówi po duńsku, zamienia się w typowe miejscowe dziecko. Z inną skórą, ale poza tym takie samo.
No i Nanna go kochała, przypomniał sobie Theis. Amir był jej pierwszym chłopcem. Przez dwa lata, może trzy. A potem…
– Jesteś najmłodszym dzieckiem Karima – powiedział i stwierdził, że z tym wspomnieniem wiąże się więcej uśmiechów niż bólu, i oto jeden z nich pojawił się na jego twarzy.
– Studiowałem w Londynie.
– Pamiętam, Karim mi mówił. Żenisz się, co?
Miał na ramieniu torbę, modną kurtkę khaki. Majętny student. Najwyraźniej nie był rozmowy. Wydawał się – i to było wręcz absurdalne – przerażony.
– Amir. Co mogę dla ciebie zrobić?
– Przewiózłby mi pan kilka rzeczy? Jutro?
– Co?
Chwila ciszy.
– Rzeczy na ślub. Parę stołów i krzeseł.
– Jutro? Nie. Jest środek nocy, niedziela. Nie możemy tak nagle wszystkiego rzucić. No wiesz…
Twarz Amira posmutniała. Wyglądał na zawstydzonego.
– Przepraszam. Nie chciałem pana obrazić. Ja tylko… Dobrze, umówię się inaczej.
Birk Larsen westchnął głęboko, podszedł do biurka, wziął do ręki rozpiskę.
– Słuchaj, postaram się coś dla ciebie znaleźć.
– Panie Birk Larsen…
– Tak?
Podszedł, z nadzieją w oczach.
– Bardzo bym chciał, żeby to pan przyjechał.
– Ja? A co to za różnica?
– To musi być pan. Proszę.
Dwójka dzieciaków w skrzynce christianii. Pierwszy chłopak Nanny. Taki słodki, potulny, pełen poważania. I taki pozostał.
– Przyjadę po ciebie koło południa – obiecał Birk Larsen. – O pierwszej w restauracji. Będziesz musiał mi pomóc.
– Oczywiście. – Wyciągnął rękę. – Dziękuję panu.
Vibeke szalała z wściekłości, że Bengt wyjechał.
– Coś ty mu powiedziała, na miłość boską?! Że tak nagle uciekł.
Lund zajęła biurko. Rozłożyła na nim raporty zabrane z komendy. Zdjęła z manekina białą niedokończoną suknię ślubną i przypięła do bezgłowej postaci zdjęcia Nanny i Mette Hauge.
– Powiedziałam, że musi się zatrzymać w hotelu.
W telewizorze leciały wiadomości. Usłyszała nazwisko Hartmanna. Nadawali materiał o konflikcie z Bremerem i zapowiedź rewelacji na temat Holcka.
Vibeke, ubrana w granatowy szlafrok, skrzyżowała na piersi chude ramiona i spoglądała na córkę wzrokiem surowego sędziego.
„Hartmann zarzucił Bremerowi, że ten zataił swoją wiedzę na temat poczynań Holcka” – informował reporter.
– Mówiłaś, że sprawa jest zamknięta.
Lund patrzyła z bliska na ekran, pochłonięta słowami Hartmanna.
– Mark wprowadził się do ojca, Saro. Wyrzuciłaś Bengta. Traktujesz mnie, jakbym tu była tylko dla twojej wygody.
Lund zrobiła głośniej.
– Wyjaśnij mi to! – krzyknęła Vibeke. – Dlaczego?
– Bo to ważne, na miłość boską! Ważne. Wiesz, co znaczy to słowo?
Vibeke posłała córce surowe spojrzenie bazyliszka.
– Rozmawiałam z twoją ciotką Birgit – powiedziała. – Pojadę do niej na kilka dni.
Wiadomości stały się mniej interesujące.
– Pojedziesz pociągiem? Bo potrzebny mi twój samochód.
Vibeke zamknęła oczy i odchyliła głowę.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Matka ani drgnęła, więc Lund zostawiła telewizor i podbiegła otworzyć.
Nikogo nie było. Wyszła na korytarz, spojrzała w górę schodów, w dół. Usłyszała trzaśnięcie drzwi na dole.
Uciekł. A w tym cholernym domu, pomyślała od razu, nie ma monitoringu.
Zawróciła do mieszkania, potknęła się o coś i popatrzyła w dół. Na wycieraczce leżała koperta bąbelkowa. Bez nazwiska. Podniosła ją, od razu rozpoznała kształt zawartości. Kaseta wideo.
Vibeke poszła do łóżka. Lund ostrożnie rozcięła kopertę. Nie miała rękawiczek, dlatego osłoniła palce skrawkami satyny.
Stara taśma, ze zdrapaną nalepką. Tak jak taśmy u ochroniarzy w ratuszu.
Wrzuciła ją do odtwarzacza i obejrzała.
Sięgnęła po telefon.
– Meyer?
Przyjechał pół godziny później, z wypiekami na twarzy i miotając przekleństwa.
– Czy ty mnie kiedyś zostawisz w spokoju?
– Ale przyjechałeś, co? Siadaj.
– To jest jak romans z koszmarnego snu. Wszystkie minusy, a zero seksu.
Lund sięgnęła po pilota.
– Nie żebym się dopominał – zapewnił szybko.
– Ty w życiu nie miałeś romansu, Meyer. Nie wiedziałbyś, jak się do tego zabrać.
Usiadł jak posłuszny chłopczyk.
Włączyło się wideo.
– Więc po co tu jestem?
– To zaginiona taśma. Z kamer w ratuszu.
Na ekranie pojawiła się dyżurka ochroniarzy. Ludzie wychodzili do domu.
Meyer pociągnął się za prawe ucho.
– Skąd ją wzięłaś, u diabła?
– Ktoś mi ją zostawił na wycieraczce. – Podała mu kopertę. Teraz zapakowaną w torebkę do mrożonek.
Nagle na ekranie ukazała się Nanna, piękna nawet na czarno-białej taśmie. Włosy miała w lekkim nieładzie. Nie wyglądała na nastolatkę. Ani trochę. Uśmiechała się. Nerwowo, ale i czule.
Spojrzała w górę, na boki. Wyraz jej twarzy był jednoznaczny: przyszła się pożegnać.
Z lewej strony wyłonił się mężczyzna. Jens Holck. Wyjął coś z kieszeni. Chyba klucze. Nanna podeszła i się do niego przytuliła.
Lund wyjęła z listka kolejny kawałek nicotinell i wrzuciła do ust.
– Widziano Holcka, jak opuszcza ratusz? – spytał Meyer.
– Pół godziny później.
– Tu nie ma nic dla nas nowego.
– Musisz się nauczyć patrzeć, Meyer. Ile razy mam to powtarzać? – Cofnęła taśmę.
– Patrzyłem! Widziałem, jak dał jej klucze. Mają randkę. A potem ona idzie do mieszkania.
– Wiem, że nic nie poradzisz na fakt, że jesteś mężczyzną, ale bez przesady. Oni nie mają randki. Popatrz!
Wyłupiaste oczy Meyera utkwiły w ekranie.
– Nie widzisz? Twarz Holcka. On nie jest szczęśliwy. Jeśli Nanna do niego wróciła, to dlaczego ma taką żałosną minę?
Ostatni uścisk, pocałunek – przyjacielski, nie namiętny. Holck wyglądał jak człowiek, który stracił wszystko. A Nanna jak szczęśliwe dziecko, którym już nie chciała być.
Meyer kiwnął głową.
– Dobra. To jeszcze nie znaczy, że nie spotkał się z nią w mieszkaniu. – Wstał i zaczął krążyć po pokoju. Spojrzał na raporty na biurku. Zdjęcia na manekinie. – Gdzie twoja matka?
Lund zatrzymała taśmę.
– Meyer. Musisz mi pomóc.
Nic.
– Jeśli masz choć cień wątpliwości… – zaczęła.
Machnął torebką na mrożonki.
– Nie podoba mi się to. Ktoś podrzuca taśmę i znowu siedzimy w tym ratuszowym gównie.
– Nieważne, czy to ratuszowe, czy nie.
– Dostajesz takie rzeczy tylko wtedy, kiedy oni mają coś do ugrania.
– Czasami jesteś bardzo cyniczny. Może chcą po prostu pomóc.
Meyer patrzył smętnie na stopklatkę. Żałosny Holck całuje radosną Nannę.
– Przesrane – powiedział.
Poniedziałek, 17 listopada
Z samego rana Hartmann ściągnął do siebie Gerta Stokkego. Nie ufał temu urzędnikowi.
– Proszę tylko, żeby powiedział pan prawdę. Przecież mówił pan Bremerowi, że Holck korzysta z mieszkania.
– Skromne ma pan wymagania, co? – Stokke miał długą, szarą twarz posokowca i zaczerwienione, wodniste oczy. – Nie mogę się angażować w spór pomiędzy panem a Bremerem.
– Już się pan zaangażował – zauważyła Rie Skovgaard.
– Myślisz, że za milczenie doczekasz się nagrody, Gert? – włączył się Morten Weber. – Znasz go. Jesteś urzędnikiem. On już nie może się przypieprzać do Holcka, więc będzie się czepiał całego wydziału. Ty pójdziesz pod nóż w pierwszej kolejności.
Stokke patrzył na nich z niezadowoloną miną. Bystry człowiek przyparty do muru.
– A wy jesteście po mojej stronie? Nagle jesteśmy przyjaciółmi, co? A weźcie się powyrzynajcie. Ale nie mieszajcie mnie do tego.
– Jeśli Bremer się z tego wywinie, będzie po tobie – ostrzegł Weber.
Urzędnik pokręcił głową.
– Bremer nigdy w życiu nie przyzna, że rozmawialiśmy.
– Na pewno są protokoły z tej rozmowy – stwierdziła Skovgaard.
Chwila wahania.
– Bremer nie chciał, żeby protokołować – odparł. – Powiedział, że załatwi to z Holckiem po cichu. I że na tym się skończy.
Weber zaklął i trzasnął o stół dokumentami.
– Przykro mi. Jeśli się wychylę, już po mnie. Zawsze uważałem, że będzie z pana dobry burmistrz, panie Hartmann. Może następnym razem.
– Nie będzie następnego razu – burknął Hartmann. – Jesteś nam potrzebny, Gert.
– Kto mnie zatrudni, jeśli zacznę gadać? Mam pięćdziesiąt osiem lat. Co z moją emeryturą?
Skovgaard pobladła z wściekłości.
– Więc Troels ma za to zapłacić? Chociaż nic nie zrobił?
– Dajmy spokój – przerwał Hartmann. – Nie naciskajmy już Gerta. Jeśli nie chce, to nie. To jego decyzja. – Wyciągnął rękę.
Stokke ją uścisnął.
– Dziękuję, że pan przyszedł – powiedział Hartmann i patrzył, jak urzędnik zapina marynarkę i wychodzi.
Weber miał kopię protokołu Stokkego z pierwszego spotkania.
– To tam jest? – spytał Hartmann.
– Nie. Sam poszukaj. – Podał mu kartki.
– Powinniśmy go byli bardziej docisnąć – stwierdziła Skovgaard.
Morten Weber pokręcił głową.
– Bez sensu. On się straszliwie boi Bremera. To by nic nie dało.
Hartmann zatrzymał się na drugiej stronie.
– Tu jest napisane, że istnieje załącznik. Gdzie on jest?
– To pewnie jakaś dokumentacja techniczna – zasugerował Weber.
Hartmann nie wyglądał na przekonanego.
– Stokke jest porządnym, skrupulatnym urzędnikiem. Nie wierzę, że czegoś by nie odnotował. To nieprawidłowości finansowe, na miłość boską. Nie ryzykowałby.
– Boi się Bremera, mówiłem ci.
– Może. Kumplujemy się z kimś z wydziału Holcka? Ta duża kobieta…
– Rita? – podrzuciła Skovgaard.
– Jeśli tak ma na imię.
– Tak. Znam Ritę.
– Cóż. – Podał jej protokół. – Wiesz, co robić.
Rie zaczęła coś mówić na temat strategii medialnej. Hartmann nie słuchał. Weber znowu wisiał na telefonie. I wyraźnie się gorączkował.
– O co chodzi? – spytał Hartmann, gdy Weber skończył rozmowę.
– Będziesz musiał znowu pogadać z tą swoją adwokatką, Troels.
– No, na miłość boską. Tylko nie Lund.
– Nie Lund. Bremer chce cię pozwać o zniesławienie.
Vibeke miała dziesięcioletniego zielonego garbusa. Lund nawet nie starała się prowadzić go ostrożnie.
Jechała do pralni w rejonie Islands Brygge. Korzystała z niej już wcześniej, gdy policja nie mogła znaleźć właściwej osoby.
Zakład pracy chronionej dofinansowywany przez miasto. Część pracujących tu osób nie słyszała od urodzenia.
Kierownik ją pamiętał.
– Dlaczego ludzie myślą, że jak ktoś jest głuchy, to czyta z ruchu warg? – jęknął na jej widok. – To nieprawda. Nawet jeśli czytają, to najwyżej jedną trzecią tego, co się mówi.
Firma obsługiwała mnóstwo największych kopenhaskich hoteli. Lund minęła przemysłowe pralki, stosy pościeli i poduszek. Było tu gorąco i wilgotno, mdliło od zapachu prasowania i detergentów.
– Jedna trzecia mi wystarczy – powiedziała.
– Musi pani znać temat, kontekst.
– Poradzę sobie.
Zatrzymał się.
– Nie wątpię. Jeśli ktoś może pani pomóc, to Ditte. To kawał spryciuli. Głuchoniema. I zadziwiająco bystra.
Wyglądała na jakieś dwadzieścia lat. Długie jasne włosy i nieruchoma twarz. Pracowała przy maglownicy, spokojnie i z wprawą.
Lund mówiła, a kierownik migał. Dziewczyna patrzyła głównie na Lund.
Zadziwiająco bystra.
Ditte zamigała.
– Chce zobaczyć pani odznakę.
Lund przeszukała kieszenie. Dziewczyna nie odrywała od niej wzroku.
– Zapomniałam. Powinnam mieć dzisiaj wolne. Musiałam ją zostawić w domu. – Uśmiechnęła się do kierownika. – Ale ja już tu byłam. On mnie zna.
Zero reakcji.
– Mam wizytówkę!
Wizytówek Brix nie zabrał.
Ditte uważnie przeczytała wizytówkę, a potem poszła z nimi usiąść w magazynie.
Lund puściła nagranie na laptopie, cofając w razie potrzeby. Czyli nieczęsto.
Dziewczyna migała, a kierownik mówił:
– Przyszła, bo obiecał dać jej klucze.
Nanna patrzyła na Jensa Holcka. Błagała go.
– Chce wziąć coś, czego zapomniała.
Palce Ditte pracowały bez wytchnienia.
– Nie chce, żeby on poszedł z nią.
Dziewczyna urwała, wzrok utkwiła w monitorze.
– Co się dzieje? – spytała Lund.
Mężczyzna przekazał pytanie. Ditte odpowiedziała. Powoli.
– Ditte mówi, że to bardzo smutne. Dziewczyna mówi, że przecież z nimi koniec.
– Mówi, czego zapomniała?
– Przyszła po…
Ręce znieruchomiały.
– Po co?
Nic.
– Mam cofnąć?
Ditte wydała cichy, niezrozumiały dźwięk, ni to samogłoskę, ni spółgłoskę.
– Mówi, że nie, niech leci.
– Wyjechali gdzieś na weekend.
Ditte kiwnęła głową, z czegoś zadowolona. Odwróciła się i spojrzała na Lund. Palce migały bardzo zdecydowanie.
– Mówi, że potem zostawiła paszport w szufladzie w mieszkaniu.
Lund głośno wciągnęła powietrze.
– Swój paszport? Na pewno?
Ditte znowu nie odrywała wzroku od monitora.
– Jej samolot odlatuje w nocy – powiedział kierownik.
– Jej samolot? Dokąd?
Dziewczyna z pralni wyglądała na zdumioną. Lund zatrzymała nagranie. Pozwoliła jej odetchnąć.
– Powoli, nie ma pośpiechu.
– Ona chce, żeby pani puściła dalej – wyjaśnił kierownik.
Więc Lund puściła.
– Mężczyzna ją pyta, dokąd ona leci. Ale dziewczyna tylko prosi o klucze. Mówi, że poznała kogoś innego. Kogoś, kogo bardzo kocha. Z tym kimś wyjeżdża.
Dwie twarze na ekranie, miłość i nienawiść jednocześnie. Oboje już nie żyli.
– On znowu pyta dokąd.
Lund zamknęła oczy.
– A ona mówi, że do Paryża. Ale Paryż…
Ditte przerwała. Wyglądała na rozgniewaną.
– Co z Paryżem?
Miganie.
– To nie Paryż. Ona kłamie.
– Skąd wiesz?
Wskazała nagranie.
– Kiedy dziewczyna mówi, nie patrzy mu w oczy.
Lund kiwnęła głową. Ręce znowu się rozbiegały.
– Tak jak pani, kiedy powiedziała, że nie ma odznaki, bo to pani wolny dzień.
Dziewczyna siedziała i uśmiechała się do Lund. Dumna z siebie.
– Nie będę miał z tego powodu problemów, prawda? – spytał kierownik.