Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Bałem się przed każdym skokiem, ale mimo to skakałem. Kochałem to”.
Kiedy obudził się w szpitalu, nic nie pamiętał. Czuł tylko przeszywający ból i paraliżujące pieczenie twarzy. Kilka godzin wcześniej w Kulm przeżył dramatyczny upadek, po którym cały narciarski świat na moment wstrzymał oddech.
Mimo że do igrzysk w Soczi pozostał niespełna miesiąc, zdecydował, że musi tam wystartować. Rehabilitacja, powrót do formy, ale przede wszystkim walka ze strachem. Z poczuciem, że może już nigdy nie zobaczyć swojej córeczki Lilly…
W tej książce Thomas Morgenstern przypomina swoje zwycięskie skoki, opowiada o rywalizacji z Gregorem Schlierenzauerem, tłumaczy, dlaczego nienawidzi skoczni w Planicy, i wyjaśnia, czemu postanowił rozstać się z Kristiną.
Po raz pierwszy zdradza też, co naprawdę czuje skoczek narciarski. Jakie myśli towarzyszą mu, gdy z ogromną siłą uderza o twardy zeskok. I co dzieje się w jego głowie, gdy po kolejnych upadkach ponownie siada na belce.
***
Thomasa pamiętam jako osobę pogodną, sprawiającą wrażenie przystępnej dla kibiców, choć myślę, że jego uśmiech skrywał wiele tajemnic. Jako zawodnik był wyjątkowo ambitny, wymagający od siebie, stała za tym jego wielka pracowitość. Szkoda, że Thomas, który był nie tylko najwyższej klasy zawodnikiem, ale i tak barwną postacią świata skoków narciarskich, przedwcześnie zakończył swoją karierę.
Kamil StochLinia życia Morgiego nie jest ani prostą wznoszącą, ani równią pochyłą. To sinusoida dotykająca nieba i sięgająca granicy wytrzymałości.
Łukasz KruczekTę książkę każdy przeczyta szybko. Pokazuje ”duszę” wybitnego sportowca. Niemal każda strona jest zdjęciem rentgenowskim austriackiego skoczka. Thomas Morgenstern otwiera się przed nami. Pokazuje drugie oblicze sportowej kariery. Opisuje, jak walczył, by pozbyć się sportowych i życiowych cieni. Często ogromnym kosztem. Opowieść mistrza olimpijskiego w skokach narciarskich czyta się jednym tchem. Ale po tę książkę warto sięgać często. Dla wielu może być bowiem przestrogą, ale i lekarstwem.
Tomasz Zimoch, Polskie Radio Program IKiedy siadał na belce startowej, sportowy świat wstrzymywał oddech i czekał na wspaniałe narciarskie przedstawienie. Thomas grał w nim zazwyczaj główną rolę. Czytając książkę, odkrywamy jednak nie tylko sportowca, ale przede wszystkim niezwykle wrażliwego człowieka, dzielnie walczącego o zwycięstwo zarówno na skoczni, jak i w życiu. To bardziej powieść niż klasyczna autobiografia. Porywająca historia mistrza, który w ciekawy sposób odkrywa niemal wszystkie swoje karty. Thomas Morgenstern, jakiego chyba nie wszyscy znali, a jakiego naprawdę warto poznać…
Sebastian Szczęsny, TVP Sport
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 163
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp Łukasza Kruczka
Kiedy we wrześniu 2014 roku podczas konferencji prasowej w Salzburgu Thomas Morgenstern ogłosił zakończenie kariery, dla świata skoków narciarskich zakończyła się pewna epoka. Oto bowiem ośmiokrotny mistrz świata, trzykrotny mistrz olimpijski, zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni i dwukrotny zdobywca Pucharu Świata postanowił usunąć się w cień. Jakie były powody tego kroku? Co sprawiło, że jeden z najbardziej niebywałych talentów sportowych uznał, że przyszedł czas rozstania z ukochaną dyscypliną?
Moja walka o każdy metr to szczera opowieść o dojrzewaniu do tej decyzji. Po raz pierwszy mamy okazję poznać jej kulisy i dowiedzieć się, co tak naprawdę kierowało Morgim, gdy ogłosił tę druzgocącą dla wielu nowinę.
Właśnie: Thomas Morgenstern czy Morgi? Wszyscy wiemy, kim jest Thomas Morgenstern – to wspaniały skoczek o niebywałych ambicjach i jeden z tych sportowców, którzy mogą się poszczycić naprawdę wybitnymi osiągnięciami. A Morgi? Morgi to przesympatyczny, pogodny młody człowiek, którego życie pozasportowe przebiega właściwie tak samo jak w przypadku każdego z nas: wypełniają je radość, smutek, miłość, od czasu do czasu stres. W ciągu ostatnich lat mieliśmy szansę obserwować, jak ten zwykły-niezwykły chłopak z Karyntii stawia czoła największym wyzwaniom, a jego droga zawodowa, naznaczona nie tylko licznymi triumfami, ale i potężnym ryzykiem i cierpieniem spowodowanym kontuzjami, układa się w sinusoidę – dotyka nieba, by chwilę później sięgnąć granic wytrzymałości.
Dla mnie, zapewne podobnie jak dla wielu kibiców, sympatyków, a teraz także czytelników, Thomas „Morgi” Morgenstern to jeden z tych naprawdę wielkich sportowców, który pozostał „normalnym” człowiekiem. Jestem tego pewien, ponieważ dane mi było być naocznym świadkiem jego zmagań, niejednokrotnie zwieńczonych sukcesem. Ich nieodłącznym elementem były nie tylko radość i łzy wzruszenia po wspaniałych zwycięstwach, ale też często samotność, zwątpienie i rezygnacja.
W niniejszej książce Thomas „Morgi” Morgenstern w przejmujący sposób opowiada o wszystkich aspektach życia typowych dla jednostek wybitnych: codziennej pracy, dyscyplinie, niebywałej radości ze zwycięstw, obawach, samotności, walce o prawo do prywatności swojej i bliskich, poczuciu alienacji i przełamywaniu ograniczeń – zarówno tych realnych, jak i tych, które tkwią jedynie w głowie człowieka poddawanego nieustannej presji. Opowiada też o cenie, jaką musi zapłacić każdy, kto choć raz zdobył szczyt.
Thomas Morgenstern na zawsze pozostanie dla mnie mieszanką otwartego, skorego do żartów i rozmów chłopaka, niezwykle pracowitego i ambitnego skoczka oraz mężczyzny twardo stąpającego po ziemi i staczającego ciężkie boje z samym sobą. Przeczytajcie szczere wyznanie tego wspaniałego sportowca, który nigdy nie uważał się za lepszego od innych i który za sprawą swojej kontrowersyjnej decyzji dał nam wyjątkową lekcję pokory i dojrzałości.
Łukasz Kruczek
Trener polskiej kadry skoczków narciarskich
Otwieram oczy. Nawet tak mały ruch sprawia, że moja twarz zaczyna płonąć. Widzę białe, stłumione światło neonowej lampy. Z boku dobiega mnie regularny pikający dźwięk wydobywający się z EKG. Próbuję przekręcić głowę, ale w efekcie czuję tylko przeszywający ból, który ciągnie się od skroni przez policzki aż do klatki piersiowej. Czy to bicie mojego serca? Nie, to zdecydowanie nie jest mój hotelowy pokój w Tauplitz!
Rozglądam się po jasnym pomieszczeniu. Przez okno wpadają promienie słońca, drażniąc moją palącą skórę. Chcę coś powiedzieć, zapytać, gdzie jestem i dlaczego się tu znalazłem, ale nie mogę nawet poruszyć ustami. Moje wargi są zbyt spuchnięte. W żyłę prawej ręki mam wetkniętą plastikową rurkę. Rytmiczne pikanie miesza się z wszechobecnym szumem urządzeń ustawionych wokół mojego łóżka. Jestem w szpitalu.
Otwierają się drzwi. Do sali wchodzi przyjaźnie uśmiechnięta pielęgniarka, chyba około trzydziestki. Jej ciemne włosy sięgają ramion, z oczu bije ciepło i serdeczność. Chcę z nią porozmawiać, ale nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa. Jeżeli moje wargi powiększyły się wprost proporcjonalnie do bólu, jaki sprawia poruszanie nimi, muszą przypominać monachijską Allianz Arenę.
Na szczęście to ona zaczyna mówić. Opowiada o jakimś upadku i że niby jestem w klinice w Salzburgu. Każe mi odpoczywać i mówi, że zawoła ordynatora.
Upadek? Ale jaki upadek? Usilnie próbuję sobie coś przypomnieć. Oczywiście, że upadłem. Trzy tygodnie temu, w Titisee-Neustadt. Ale teraz już przecież znów skakałem – na Kulm. Mój treningowy skok był genialny, warunki idealne. Czy jeszcze przed chwilą nie byłem w windzie?
Herbert zawsze znajduje dla mnie tyle motywujących słów, kiedy się na coś wkurzam. Gdzie on właściwie jest? Przecież mógłbym go teraz potrzebować. Herbert Leitner jest nie tylko wyśmienitym fizjoterapeutą, ale co najmniej równie utalentowanym psychologiem. Przede wszystkim jest jednak przyjacielem. Moim „Buddym”. Dostał ten przydomek, kiedy stale towarzyszył mi po upadku w Titisee-Neustadt. Złamałem wtedy mały palec i dość mocno otarłem skórę. Podrapana twarz to nie problem w skokach. Przez opatrunek, który założono mi na palec po operacji ręki, nie mogłem jednak ani sam nosić nart, ani nawet zawiązać buta narciarskiego. Dlatego właśnie Herbert dostał pozwolenie FIS-u, Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, i mógł mi towarzyszyć nawet tuż przed samym wejściem na belkę. Normalnie nie może się tam znajdować żaden z członków sztabu, ale podczas posiedzenia drużyn trenerzy jednogłośnie zadecydowali, że Herbert będzie mógł mi pomagać. Powierzono mu bardzo odpowiedzialne zadanie, ponieważ bezpośrednio przed skokiem musiał zapinać mi wiązania. Oczywiście kontrolowałem wszystko, co robił, ale jeżeli coś poszłoby nie tak i popełniłby błąd, mogłoby się to skończyć groźnym upadkiem.
Upadek? Nie. To niemożliwe. Warunki na Kulm były wymarzone. Zero wiatru. Byłem w wyśmienitej formie, najlepszy w pierwszej serii treningowej. Trochę się zdenerwowałem, bo skok nie był idealny, a trener nie chciał powiedzieć, co zrobiłem źle. Alexander Pointner w 100 procentach hołdował zasadom neurocoachingu: wyszukiwać i dokładnie analizować pozytywy. Ale ja chcę przecież wiedzieć, gdzie popełniam błąd i dlaczego w ostatnim skoku miałem wrażenie, że z przodu nart był zbyt duży nacisk, i czy dlatego hamowało mnie w powietrzu. Skok był dobry, ale mógł być lepszy. Dla trenera był po prostu super, dla mnie nie. Wiem, że mógł być lepszy.
Upadek w Titisee-Neustadt
Znów otwierają się drzwi. Tym razem do sali wchodzi brodaty mężczyzna około pięćdziesiątki, ordynator. Na nosie gładkie, czarne okulary, które sprawiają, że wygląda bardzo poważnie, choć właśnie tego pewnie wymaga sytuacja. Jego niewysoka, ale krępa sylwetka, szare, nieco cienkie już włosy, uśmiech i ciepłe spojrzenie sprawiają, że wydaje się sympatycznym człowiekiem. On też chce mi opowiedzieć o upadku. Podobno doznałem urazu czaszkowo-mózgowego. Poza tym stłuczenie płuc i liczne otarcia skóry, szczególnie na twarzy. Przez głowę przemykają mi słowa takie jak „tomografia” albo „rentgen”. Teraz interesuje mnie tylko jedno: jaki upadek? Czuję zmęczenie…
Nic nie pamiętam. Jestem w stanie przypomnieć sobie z najdrobniejszymi szczegółami wszystkie swoje upadki. Zawsze przeżywałem je w pełni świadomy, niczego nie zapominałem. Może byłoby nawet lepiej dla mnie, jeśli tych bardzo groźnych w ogóle bym nie kojarzył. Wspomnienie bólu hamuje człowieka, ale równocześnie pomaga unikać błędów. Można by powiedzieć, że wspomnienia chronią. Ale czy naprawdę? Mój pierwszy groźny upadek w Kuusamo w końcu nie był ostatnim. Szczerze mówiąc, myślenie o nim sprawia mi ból, ale czy uznano by mnie za obłudnego, jeśli określiłbym tę pozorną funkcję ochronną jako fałszywą deskę ratunku? Bo niby w czym mi ona pomogła?
W Kuusamo upadłem 11 lat temu. Byłem młody i pewny, że nic złego nie może mi się stać. Inauguracja sezonu odbywała się wtedy w Finlandii. Pod koniec listopada daleka północ jest pełna śniegu, a Kuusamo leży prawie na północnym kole podbiegunowym. Choć pogoda jest tam o tej porze roku niestabilna i bywa bardzo wietrznie, lubię to miejsce. Fiński krajobraz, składający się głównie z jezior i lasów, ma w sobie coś poruszającego. Lubię być z dala od hałasu i pośpiechu.
Daleko też stamtąd do szpitala – gdyby coś się stało…
Wspomnienie. Tak właściwie mnie nie chroni, lecz sprawia, że jestem bardziej pokorny. W Kuusamo upadłem tylko dlatego, że miałem w sobie zbyt dużo brawury. Może czułem się tam aż za dobrze. Kto wie.
W ostatnim czasie Ruka, bo tak nazywa się miejscowość, w której znajduje się skocznia, rozwinęła się w zawrotnym tempie i stała się prawdziwym centrum sportów zimowych. W ostatnich latach. Wcześniej była tam tylko skocznia, hotel, kilka drewnianych domów i duży parking koło stoku. Teraz na jego miejscu stoi centrum handlowe, luksusowe lokale i apartamenty. Mimo to podoba mi się tam jeszcze bardziej, choć z Kuusamo automatycznie kojarzy mi się upadek.
To miał być pierwszy sezon, w którym planowałem starty we wszystkich konkursach. Byłem w fantastycznej formie, jak zresztą pod koniec poprzedniego. Do Finlandii polecieliśmy już kilka dni przed samą inauguracją. Było to jedyne w Europie miejsce umożliwiające oddawanie skoków na śniegu.
Tak, śniegu było pod dostatkiem. I lodu. Nic dziwnego, skoro temperatura wynosiła minus 25 stopni. Zamarznięte były nawet typowe dla tego obszaru jodły. I jeszcze ten wiatr, który powodował, że temperatura odczuwalna to nie minus 25, ale minus 35 stopni. Wspaniała była za to widoczność. Drzewa jak gdyby namalowane białym lodem. Jeziora zamarznięte, a niebo niebieskie tylko przez cztery godziny dziennie. Przez pozostałe 20 godzin o tej porze roku panuje tam ciemna noc, nie świeci się zupełnie nic. W ciągu tych czterech godzin zaczynasz rozumieć motyw wykorzystania koloru białego i niebieskiego na fladze Finlandii. Dwie takie flagi powiewały na górze skoczni. Także ten obrazek na stałe wrył mi się w pamięć.
Mimo zimna, podczas treningu czułem się świetnie. Oczywiście także dlatego, że byłem w naprawdę znakomitej formie. Wiedziałem, że jeżeli będą optymalne warunki, to ten pierwszy konkurs zakończę z bardzo dobrym wynikiem. I co mi dała ta pewność na koniec dnia? Wizytę w szpitalu w Kuusamo. W dodatku tylko dlatego, że byłem niepokorny. Nie ma się co oszukiwać.
W dniu zawodów było dosyć wietrznie, dokładnie to pamiętam. Wiało z lewej strony, czyli tej jedynej niechronionej od wiatru na skoczni w Kuusamo. To tam właśnie stoi wieża sędziowska. Na lewo obok buli, tuż pod gniazdem trenerskim, znajduje się ogromny wskaźnik obrazujący siłę i kierunek wiatru. Jest tak duży, że na co dzień niełatwo go poruszyć, a żeby już się to stało, trzeba naprawdę solidnego podmuchu. Tego dnia wskaźnik stał sztywno w powietrzu, kierując się nieco do góry. Był tak samo nieruchomy jak zamarznięte drzewa.
To właściwie powinno było stanowić wyraźne ostrzeżenie. Jeszcze mocniejszym sygnałem ostrzegawczym były problemy, z jakimi w trakcie lotu przyszło się zmagać Martinowi Schmittowi i Andiemu Koflerowi. Andi upadł, a później jeszcze Sven Hannawald zaliczył „awaryjne lądowanie” przed 50. metrem. Większość zawodników skakała bardzo zachowawczo i dlatego pomyślałem, że nie mogę nie wykorzystać takiej szansy.
Chciałem powtórzyć wynik z treningu i idealnie wykończyć ten skok. Miałem 17 lat, rozpierała mnie energia i wydawało mi się, że nic złego nie może mi się przytrafić. Żeby zwyciężyć, musiałem się liczyć z ryzykiem.
Upadek w Kuusamo
Na to, co się potem stało, mogłem się właściwie przygotować, bo tę sytuację miałem już wcześniej przed oczami. Podczas tych dziwnych wizualizacji skoku przed zawodami, kiedy dokładnie wyobrażam sobie każdy swój ruch, widziałem siebie robiącego salto. Zawahałem się przez chwilę, ale chcąc wygrać, postawiłem wszystko na jedną kartę. Miałem świadomość, że to niebezpieczne i że takie warunki mi nie odpowiadają. Ale przecież osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie konkursu wiedzą, co robią. Nie pozwolą zawodnikowi skoczyć, kiedy istnieje jakieś zagrożenie, choć z drugiej strony muszą dołożyć wszelkich starań, żeby zawody się odbyły. Zielone światło zapala się oczywiście tylko wtedy, gdy wiatr nie jest zbyt silny. Tyle że nikt nie jest w stanie „wyłączyć” nagłych podmuchów i sprawić, by młody i głodny sukcesów śmiałek w tak skrajnych warunkach nie podejmował zbyt dużego ryzyka.
Zaufanie jest jednym z najważniejszych czynników w skokach. Trzeba ufać trenerowi, kiedy machnięciem chorągiewki daje pozwolenie na skok. Trzeba ufać sztabowi odpowiedzialnemu za rozegranie zawodów, że warunki są odpowiednie do skakania. I, jak nauczyłem się tamtego dnia, trzeba ufać własnym przeczuciom. Jeżeli mówią ci wyraźnie: „Uważaj!”, to zrób to, bo koniec końców i tak każdy jest odpowiedzialny sam za siebie. A ja miewam problemy ze słuchaniem swojego głosu wewnętrznego. Oczywiście traktuję go poważnie, ale ponieważ w naszej dyscyplinie jest tak wiele kompetentnych osób, siłą rzeczy ufa się właśnie im.
(...)
Über meinen Schatten
© 2015 Ecowin by Benevento Publishing
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2016
Copyright © for the Polish translation Barbara Toczek 2016
Redakcja– Joanna Mika, Tomasz Wolfke
Korekta– Piotr Królak
Projekt typograficzny i skład –Joanna Pelc
Okładka –Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Fotografia na I stronie okładki –Fischer Sports GmbH
Fotografia na IV stronie okładki –AP/EAST NEWS
Źródła fotografii w książce– BE&W: 51; Corbis/Profimedia: 16; Fischer Sports GmbH: 11, 55, 71, 85, 103, 119, 143, 175, 187, 217; Getty Images: 22–23, 47, 58, 67, 81, 96, 127, 168, 194, 202, 207, 214–215, 225, 226, 229; prywatne archiwum Thomasa Morgensterna: 33, 37, 50, 93, 109, 164, 172.
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I, Kraków 2016
ISBN EPUB: 978-83-7924-544-4
ISBN MOBI: 978-83-7924-543-7