Tischner. Nadzieja na miarę próby. Ostatnie słowa - Tomasz Ponikło - ebook

Tischner. Nadzieja na miarę próby. Ostatnie słowa ebook

Tomasz Ponikło

4,4

Opis

Poruszająca książka o ostatnich latach życia ks. prof. Józefa Tischnera

Przez lata przekazywał nam mądrość ludzi gór, bo jak wiadomo greccy filozofowie to też górale. Niósł ciężkie brzemię nauczyciela solidarności. Pokazywał, jak myśleć według wartości i jak odkrywać w spotkaniu z Drugim dramat jego człowieczeństwa. W jego charakterystyczny ciepły, lekko, a z czasem coraz bardziej zachrypnięty głos wsłuchiwali się wszyscy. Aż do momentu, kiedy go stracił. Ale wtedy też mówił – za pomocą kartek, na których zapisywał potrzeby, swoje samopoczucie, refleksje i żarty. Za pomocą uśmiechu czy grymasu bólu. Wciąż uczył: miłości, która jest zawsze miłością do konkretnego, ludzkiego „ty”, wiary wobec tajemnicy cierpienia i nadziei, która musi być wypróbowana.

Ta książka jest o nas, o naszym lęku przed śmiercią i o poszukiwaniu sensu cierpienia.

… nadzieja wtedy staje się naprawdę nadzieją, kiedy jest wypróbowana. Bóg próbuje naszą nadzieję, bo nadzieja niewypróbowana jest zwykłym marzeniem. Człowiek lubi marzyć. Ale kiedy przyjdzie pierwsza lepsza próba, marzenia rozwiewają się jak poranne mgły. Natomiast nadzieja przez próbę umacnia się, staje się jeszcze mocniejsza, jeszcze głębsza.
ks. Józef Tischner

 

Wcześniejsze wydanie ukazało się pod tytułem Józef Tischner. Myślenie według miłości. Ostatnie słowa (Wydawnictwo WAM, Kraków 2013 r.).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
2
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GraynaK

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka o wielkim człowieku
00

Popularność




1Rozmowy z chorym

Chrypka zaczyna dokuczać ks. Józefowi Tischnerowi wiosną 1997 roku. Zjawia się od czasu do czasu, sprawia więc wrażenie nawracającego efektu przeziębienia. Ale skoro zima ustępuje, sezon chorobowy powinien się kończyć. Chrypka jednak się nie kończy. Przeciwnie, zaczyna coraz bardziej dawać się we znaki. Ale wina znów idzie na karb pogody, bo wiosna jest deszczowa, a duża wilgotność powietrza sprzyja chorobom dróg oddechowych.

Już w maju zaczynają się intensywne opady, zapowiedź bliskiego kataklizmu. Zanim z końcem miesiąca woda po raz pierwszy w tym roku wyleje poza koryta rzek, Tischner zdąży odprawić mszę polową na rozpoczęcie sezonu flisackiego na Dunajcu. Powie: „Na jednej tratwie płyniemy”. Wkrótce te słowa nabiorą nowego znaczenia.

To wtedy też filozof po raz pierwszy, mimochodem, poskarży się na ból gardła. Dolegliwość jest jednak na tyle uciążliwa, że zwykle stroniący od wizyt lekarskich Tischner decyduje się na pójście do specjalisty. Niedaleko rodzinnej Łopusznej, w Nowym Targu, trafia do laryngologa cieszącego się w okolicy dobrą opinią. Otrzymuje receptę na antybiotyk, który ma zwalczyć anginę i zapalenie krtani. Lekarka zaprasza go również na kolejną wizytę, by już po wyleczeniu choroby wycisnąć widoczny w gardle ropień.

Pomimo kuracji chrypka nie ustępuje. Tischner zaś odwleka kolejne wizyty u laryngologa. Na początku lata głowę zaprzątają mu ważniejsze sprawy. Na uczelni kończy się semestr, trzeba więc uporządkować wszystkie sprawy studenckie i administracyjne, nad którymi czuwa jako dziekan Wydziału Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej. Poza tym musi wywiązywać się z przyjętych wcześniej zaproszeń i jeździć na liczne konferencje krajowe i zagraniczne.

W czerwcu jego uwagę przykuwa pielgrzymka Jana Pawła II do Polski: papież odwiedza kilka miast, do których za trzy tygodnie wtargnie woda, wizytuje również Podhale. Podczas spotkania z przedstawicielami świata nauki w krakowskim kościele św. Anny Jan Paweł II dostrzega Tischnera w ciasno ustawionym szpalerze ludzi wewnątrz świątyni. Wywołuje go do siebie i wypowiada słowa, które staną się symbolem sympatii, jaką Karol Wojtyła darzy filozofa. „Józku, latałem nad twoją bacówką” – śmieje się, nawiązując do swojego przelotu helikopterem nad Tatrami i Turbaczem w drodze z Zakopanego do Krakowa.

W końcu jednak Tischner decyduje się na ponowną konsultację lekarską. I ponownie otrzymuje antybiotyk. Jednak kuracja kolejny raz nie przynosi poprawy: gdy lekarstwa się kończą, następuje chwilowa poprawa, po pewnym czasie ­jednak powraca dyskomfort.

W pełni lata chrypka jest już stała, a Tischner, mówiąc, szybciej się męczy i jego głos jest nieco cichszy. Gdy mówi przez dłuższy czas, słowa więzną mu w gardle, musi odchrząkiwać. Z czasem coraz częściej. Dopóki kontroluje ten odruch, stara się być dyskretny. Pod koniec lata robi to już bezwiednie. We wrześniu musi przepychać własny głos przez krtań, jakby nie był już w stanie przejść płynnie od zdania do zdania. Ale przy tak intensywnej eksploatacji, jaką Tischner funduje swojemu gardłu, chrypka nie wydaje się mimo wszystko czymś dziwnym. Niepokoi raczej odczuwany ból gardła, z którym walczy antybiotykiem, płukaniem gardła i pastylkami do ssania. Nie sposób zresztą przejmować się, ot, grypą, uciążliwym przeziębieniem czy przemęczeniem głosu, gdy wokół ­rozgrywa się tragedia.

***

Stojąc dziś przy łopuszańskim kościele, pięknej drewnianej świątyni, na odrestaurowanej średniowiecznej elewacji można dostrzec metalową tabliczkę. Mieści się na wysokości wzroku dorosłego człowieka. Wskazuje poziom wody, która w 1997 roku wystąpiła z leżącego parędziesiąt metrów dalej Dunajca. Tischner, wolny już od akademickich obowiązków, był ­wówczas w Łopusznej.

Z końcem czerwca 1997 roku przychodzą bardzo intensywne opady1. Początkowo wygląda to na powtórkę deszczy sprzed miesiąca. Ale tym razem nie przestaje padać. Wzbierają rzeki Niemiec, Czech, Austrii, Słowacji. W Polsce zaczyna się powódź tysiąclecia. W ciągu czterech najbliższych tygodni woda odbierze życie 56 osobom. Drugie tyle zginie w powodzi w sąsiednich krajach.

Pierwsza fala deszczu, która skutkuje powodzią, trwa przez tydzień. W ciągu doby lokalnie wielkość opadów wynosi nawet czterokrotność miesięcznych norm. Pomiędzy 3 a 10 lipca stan wód wzrasta tak gwałtownie, że płynący przez Łopuszną Dunajec szybko osiąga na wysokości Nowego Sącza stan alarmowy, który po siedmiu dniach jest przekroczony o niemal półtora metra. Poziom wody sięga 526 centymetrów. Rzeka wylewa daleko poza koryto, w pobliskim Knurowie zrywa most. Przepływająca na tej wysokości Polski Wisła wraz z końcem pierwszej fali powodzi przekracza stan alarmowy o ponad trzy metry. Kiedy fale kulminacyjne wody Wisły i Dunajca łączą się w tej pierwszej, odnotowany zostaje ­najwyższy w historii stan Wisły.

W jeden z pierwszych lipcowych wieczorów woda Dunajca zalewa teren, na którym przy rzece stoi kościół pod wezwaniem Trójcy Świętej w Łopusznej. Tischner przychodzi do świątyni – akurat w tych dniach nie ma proboszcza, który pojechał na prywatną pielgrzymkę za granicę – i wynosi ze świątyni Najświętszy Sakrament w monstrancji. Umiejscawia Go na plebanii, położonej wprawdzie tuż obok, lecz już parę dobrych metrów wyżej niż kościół. Łopuśnianie, sprawdzonym sposobem, obwiązują świątynię mocnymi linami. Mężczyźni będą czuwać, by woda nie porwała liczącego przeszło pięćset lat kościoła.

Liny trzyma także Wojtek, syn brata Tischnera, Kazimierza. Emocje w rodzinie są duże, bo zagrożone może być życie najbliższych osób. W podsądeckich Stadłach mężczyźni linami chcą uratować most. Trzech z nich porywa rzeka, ­uratować uda się tylko dwóch.

Zaledwie po tygodniu od poprawienia się pogody naciera druga fala opadów. Od 18 do 22 lipca znów leje bez przerwy. Tym razem rzeki wzbierają natychmiast, bo ziemia nie jest w stanie przyjąć ani kropli wody. Odra na odcinku ponad 500 kilometrów przekracza dopuszczalny stan – przepływy są tak duże, że statystycznie zdarzyć się mogą raz na tysiąc lat. Podczas gdy wcześniej woda zniszczyła majątek, to trzeci tydzień powodzi niszczy nadzieję. Tischner widzi zrozpaczone twarze poszkodowanych osób i gruzowiska, które pozostały z ich domów; wielu mieszkańców wsi nie ma żadnego ubezpieczenia, a więc też szansy na nowy początek. Bilans strat materialnych jest porażający. Gdyby liczyć go w pieniądzach: to ponad 12 miliardów złotych. Gdyby mówić o ludziach: trzeba pomyśleć o przeszło 7 tysiącach osób, które z końcem lipca zostały bez dachu nad głową, i kolejnych 40 tysiącach, które straciły dorobek całego życia. Hymnem mobilizacji społecznej do pomocy staje się piosenka zespołu Hey mówiąca o tym, że „moja i twoja nadzieja może uczynić dziś cuda”…

Kiedy wreszcie po 22 lipca powódź ustąpiła – choć później przychodzą jeszcze niepokojące opady – Tischner pisze w „Tygodniku Powszechnym” komentarz pod znamiennym tytułem Pytanie o sens2. Charakter tekstu przywodzi na myśl jego zaangażowane teksty z lat 80. W każdym zdaniu pobrzmiewa wysoki ton. Tischner w swoim stylu ustawia się ponad emocjami, które przecież były także i jego udziałem. Kiedy wszechobecne są liczbowe zestawienia strat materialnych i wyliczanie strat duchowych, jak utrata wiary w przyszłość – Tischner chce porządkować myślenie i budzić sumienia. (To właśnie tego rodzaju ton zniechęcał do niego część ludzi w latach stanu wojennego. Oczekiwali wówczas ze strony Tischnera manifestów, deklaracji politycznych, emocjonalnej bliskości. On zaś wygłaszał w krakowskim kościele św. Anny kazania zanurzone w filozofii).

Tischner najpierw odróżnia zło – które jest efektem ludzkich działań – od nieszczęścia, którego człowiek nie jest winien. Potem stawia w perspektywie wiary pytanie o sens nieszczęścia, jakim jest powódź. Stanowczo wyklucza interpretację o Bożej karze. Kara taka dosięga bowiem tego, kto zawinił, zaś wielka woda dotknęła także niewinnych. Tischner proponuje więc inny klucz: znaku czasów. Krytykuje to, co uderzyło w oczy: egoizm, odmowę pomocy, szabrownictwo. Ale nie nazywa tego dosłownie, lecz pisze subtelnie: ustąpienie wody odsłoniło bowiem nie tylko ruiny, ale też fakt, że „naszemu życiu społecznemu wiele brakuje”. Bo gdy chodzi o konkretne czyny, Polska okazuje się pęknięta: „ratowanie własnej skóry czy… własnego krzesła jest ważniejsze od ratowania cudzego życia”. Nieszczęście, pisze, może wyzwolić w człowieku dobro albo zło, podłość lub solidarność. Wspomina o wrocławskiej grupie młodzieży, która niespełna dwa miesiące wcześniej pracowała przy pielgrzymce papieża, a teraz na powrót się skrzyknęła i pomaga ofiarom powodzi.

***

Nic dziwnego, że przez cały lipiec nie miał czasu zająć się swoim zdrowiem. W sierpniu nie jest lepiej. Sporo pisze do gazet. Zaległe obowiązki, kilkudniowa konferencja w Paryżu, odkładane na okres wakacji prace pisarskie, starania, by rozwinąć autorską koncepcję filozofii dramatu. Czas się kurczy, bo przecież z początkiem września znów zaczną się piętrzyć prace związane z nowym semestrem akademickim. A do tego wciąż jeździ do Łopusznej na dwa, trzy dni, potem znów rusza w inne miejsca Polski.

10 sierpnia 1997 roku odprawia mszę na Turbaczu3. Głos ma mocny, humor wyborny. Mówi trochę sentymentalnie o młodości, o śpiewaniu, o swoim dziadku i o góralskim honorze. Sądząc po nagraniu, jest w pełni sił. Zachęca do czytania pojawiającej się w tym czasie na łamach „Przekroju” w odcinkach Historii filozofii po góralsku – na jej książkowej promocji jesienią 1997 roku nie będzie się mógł pojawić.

Kiedy schodzi z Turbacza, jak zapamiętał brat Kazimierz, jest z przebiegu mszy bardzo zadowolony. Tryska humorem. „Tak dobrze wyszło – mówi – jakby to ostatnia msza miała być”. Ten żart właśnie stał się faktem i Tischner już więcej mszy na Turbaczu, gdzie odprawiał je od niemal dwudziestu lat, nie poprowadzi.

W ten sam sierpniowy weekend w „Gazecie Wyborczej” można przeczytać jego tekst o bp. Janie Pietraszce, który nauczył go ewangelicznego myślenia. Jednocześnie dzień wcześniej w biuletynie Katolickiej Agencji Informacyjnej ukazała się rozmowa z Janem Marią Jackowskim4, który wiosną 1997 roku opublikował książkę Bitwa o prawdę, a w niej w niewyszukany sposób atakował Tischnera. Felietonistę Radia Maryja, który wykorzystuje okazję, by kolejny raz uderzyć w ideowego oponenta, odpytują Jan Grzegorczyk i Paweł Kozacki OP. Tischner wysyła do „Tygodnika” list, w którym dziwi się nie słowom Jackowskiego, lecz „niekompetencji ­pytających”, których „zadowala byle chrząknięcie”5.

Przychodzą dalsze zamówienia na teksty. Pod koniec miesiąca Tischner na łamach „Gazety Wyborczej” mierzy się z zataczającym coraz szersze kręgi przekonaniem o rozpadzie idei „Solidarności”6. W tym czasie regularnie publikuje w „Tygodniku Powszechnym” eseje, które złożą się na jego ostatnią wydaną za życia książkę. W „Znaku” z kolei od maja rozpoczęto publikację pisanych w formie listów rozmów Tischnera ze znaną podhalańską poetką Wandą Czubernatową, które złożą się później na książkę Wieści ze słuchanicy.

We wrześniu gardło dokucza Tischnerowi stale, ale odruchowe już odchrząkiwanie sprawia, że dolegliwość jest niemal oswojona. Skoro zaś nie uniemożliwia pracy, to można z jej leczeniem poczekać. Poza tym wciąż „coś” się dzieje. W telewizji wyemitowany zostaje odcinek programu edukacyjnego dla dzieci Ulica Sezamkowa. Tischner jest gościem specjalnym, zaprezentowanym jako góral i duszpasterz. To będzie jedno z jego ostatnich nagrań „z głosem”.

Sytuacja jednak zaczyna się zmieniać. Ze względu na niedyspozycję głosu nie może kontynuować wszystkich zajęć. Chrypkę słychać we wrześniowych nagraniach telewizyjnych w Telewizji Katowice z dziennikarką Eweliną Puczek. Również w nagraniu radiowym Skrzyżowanie dróg.Norwid księdza profesora Józefa Tischnera zarejestrowanazostaje chrypka7. Historii filozofii po góralsku w Radiu Kraków już nie będzie odczytywać i w narratorkę wcieli się Stanisława Trebunia-Staszel.

Od sierpnia członkowie rodziny sugerują Tischnerowi, że najwyższa pora zmienić lekarza. We wrześniu bratowa Barbara, żona Mariana, nie daje już za wygraną i nalega na wizytę u innego specjalisty. Tischner początkowo zbywa ją i problem obowiązkami i wyjazdami. Dużo czasu spędza w Wiedniu, gdzie w Instytucie Nauk o Człowieku, który założył kilkanaście lat wcześniej z przyjacielem Krzysztofem Michalskim, szuka teraz azylu, by cierpliwie zmagać się z rozwijaniem autorskiej perspektywy filozoficznej. Nie chce jednak, żeby odbywało się to kosztem innych zobowiązań. Dlatego na przykład jedzie tam i z powrotem z Wiednia do Krakowa, by wygłosić prelekcję dla krakowskich pielęgniarek. 8 września do 500 zgromadzonych osób na konferencji o epidemii wirusa HIV mówi: „Nasze człowieczeństwo objawia się i hartuje w odkrywaniu Boga w osobie, która przeżywa dramat choroby i śmierci”8.

Wreszcie, choć tego nie planuje, trafia do kolejnego specjalisty, tym razem w Krakowie. Działa pod wpływem impulsu. Idąc przez Rynek Główny, dostrzega szyld spółdzielni lekarskiej. O pracującym w niej doktorze słyszał właśnie od bratowej Barbary.

Tak Tischner trafia w drugiej połowie września do doktora Jana Kulisiewicza. Rozpoznanie jest natychmiastowe. Rak krtani. Nowotwór jest już tak zaawansowany, że lekarz od razu widzi, z czym ma do czynienia. Najpierw jednak trzeba jeszcze wykonać biopsję.

Przed otrzymaniem wyników badań Tischner próbuje jeszcze przez tydzień normalnie żyć. Dopóki nie pozna diagnozy postawionej na podstawie biopsji, dopóty jest nadzieja, że to jednak nie nowotwór. Spotyka się na kolacji z małżeństwami Szczeklików i Wajdów. Jest tak zachrypnięty, że ledwie mówi. Przytakuje słowom o przeziębieniu jako przyczynie swojej głosowej niedyspozycji. Rozmowa jest swobodna, więc pada żart, który jeszcze bardziej mu odpowiada: „Pewnie za dużo gadasz”. Wkrótce jego spotkania z Andrzejem Szczeklikiem, profesorem medycyny, będą wyglądać całkiem inaczej.

Na kolejnym spotkaniu z doktorem Kulisiewiczem Tisch­ner ma już pewność. Lekarz działa natychmiastowo. ­Następnego dnia chory ma być w szpitalu. Tischner przyjmuje diagnozę i stosuje się do poleceń lekarza. Informuje rodzinę i uspokaja. „Na to się nie umiera”.

Trafia do szpitala im. Stefana Żeromskiego w Nowej Hucie. W dniu dziewiętnastej rocznicy wyboru Karola Wojtyły na papieża Tischner jest operowany przez dr. hab. Janusza Włodykę, ordynatora Oddziału Otolaryngologicznego, w asyście laryngologa doktora Jana Kulisiewicza. 16 października 1997 roku traci dużą część krtani, na której usadowił się nowotwór. Pozostaje mu jedna struna głosowa. I nadzieja: „Czuję, że go nie mam”.

***

Zdiagnozowanie nowotworu zaskoczyło wszystkich. Tisch­ner nie miał do tej pory większych problemów zdrowotnych. Niekiedy przemęczał głos, tak jak i w ogóle się przemęczał. Dlatego diagnoza sformułowana w Nowym Targu długo była wiarygodna dla niego samego i dla rodziny: chrypka jako efekt zapalenia krtani, ból, opuchlizna gardła i powiększone węzły chłonne jako objawy anginy. Jednak ów ropny guz był guzem nowotworowym.

Gwałtowna zmiana sytuacji – rozpoznanie raka i operacja – podcięła bliskim nogi. W najbliższej rodzinie pojawiło się poczucie winy: dlaczego wcześniej nie zauważyliśmy objawów choroby, dlaczego mocniej nie nalegaliśmy na Józia, żeby podjął leczenie? Janina Tischner nieraz się zastanawiała, czy aby już na nagraniach do telewizyjnego serialu Siedem grzechów głównychpo góralsku w 1995 roku nie słychać, że głos ­Tischnerazaczyna się zmieniać. Bo takie, po czasie, miała wrażenie.

Pojawiły się oczywiście pytania o przyczyny choroby. Zastanawiały bardziej członków rodziny Tischnera niż jego samego. Co on sam na ten temat sądził – nie wiadomo. To, czy człowiek sam sprowokował chorobę, czy po prostu akurat na niego „padło”, niesie ze sobą ważne konsekwencje. Dotyczą one nie tylko samopoczucia chorego, ale także podejścia lekarzy i społecznej oceny. W przypadku raka krtani medycyna jest zgodna: najczęściej to nowotwór zawiniony przez samego chorego9.

A jednak choroba Tischnera była niezawiniona. Czynniki ryzyka typowe dla tego nowotworu jego akurat nie dotyczyły. Po pierwsze, nigdy nie palił tytoniu. I to mimo tego, że jego ojciec był nałogowym palaczem. Do dzisiaj krąży po Łopusznej wspomnienie, że Józef senior, który sprowadzał sobie tytoń z Chrzanowa i sam skręcał papierosy, jak to wówczas powszechnie robiono, potrafił wypalić najmocniejszego nawet skręta. Kiedyś zdobył czarne liście tytoniowe, które były tak mocne, że żadnemu mężczyźnie we wsi nie udało się wypalić całego papierosa. Tymczasem palacze stanowią ponad dziewięćdziesięcioprocentową grupę pośród tych, którzy zapadają na raka krtani. Po drugie, Tischner nie pił alkoholu. Czynnikiem zwiększającym ryzyko zachorowania, istotnym zwłaszcza w połączeniu z paleniem, jest stałe nadużywanie trunków z procentami. A problem ten dotyczy połowy diagnozowanych przypadków. Tischner jednak nie tylko nie nadużywał, ale niemal w ogóle nie używał alkoholu. Po trzecie, nie miał styczności ze szkodliwymi substancjami. Po czwarte wreszcie, powstaniu raka krtani sprzyja zła dieta: bardzo mięsna, zwłaszcza z mięsa konserwowego. Tischner jako diecezjalny kapłan stołował się w księżowskiej stołówce, a w Łopusznej tym bardziej nie mógł skarżyć się na posiłki.

Trzeba też wykluczyć genetyczne podłoże choroby. Akurat rak krtani nie jest warunkowany występowaniem nowotworu w rodzinie. Chociaż ten trop wydawał się wręcz naturalny, ponieważ w dramatyczny sposób jurgowska część rodziny Tischnera wyniszczana jest przez nowotwory złośliwe. Nie można go zresztą całkiem wykluczyć, bo podatność na nowotwory w rodzinie może oznaczać podatność także i na te, które nie są warunkowane genetycznie.

Rozstrzygający wydaje się jednak inny czynnik. Proces inicjujący rozwój raka może być spowodowany również przez przewlekłe stany chorobowe krtani, głównie jej chroniczne zapalenie. Tischner pracował głosem zarówno jako kapłan, jak i jako wykładowca. Wielokrotnie przemęczał i przeciążał swój głos. Także niejeden raz przechodził zapalenie krtani. Niekiedy pracę głosem musiał wręcz odchorować. Tak było wiosną 1997 roku. W marcu brał udział w koncercie dyrygowanym przez Kai Bumanna w ramach jubileuszu miasta Gdańska. W Pasji według św. Łukasza Krzysztofa Pendereckiego wcielił się w rolę narratora-Ewangelisty. Wrócił wówczas do Krakowa z dużą niedyspozycją głosu, która przez pewien czas dawała mu się we znaki. Podejrzenie, że choroba nowotworowa przyszła wraz z męczącą chrypką w maju 1997 roku, raczej nie jest słuszne. Stadium rozwoju raka, w którym został on u Tischnera zdiagnozowany, było zaawansowane.

Tischner stał się przypadkiem dopełniającym statystykę. „Rak krtani”. Taką samą diagnozę w tym czasie słyszało około siedmiu osób dziennie. Teraz ta liczba nieco maleje. Mimo to Polska od lat plasuje się w czołówce zapadalności na ten nowotwór. Rak krtani to po raku płuc drugi najczęstszy nowotwór dróg oddechowych. Krtań zaś pozostaje drugą po nowotworach skóry najczęstszą lokalizacją narządową wśród nowotworów głowy i szyi.

Poza brakiem bezpośrednich czynników ryzyka Tischner­ pasował do przeciętnego obrazu chorego. Był mężczyzną – a mężczyźni zapadają na raka krtani niemal osiem razy częściej niż kobiety, statystycznie 12 mężczyzn na 1000. Miał 66 lat – najczęściej nowotwór rozwija się w przedziale wiekowym 61‒70. Diagnoza przyszła zbyt późno – przeciętnie rozpoznaje się tę chorobę po pół roku od wyraźnego zaobserwowania objawów, które występują przy innych dolegliwościach krtani: chrypka, duszność, ból przy przełykaniu. Zmarł niespełna trzy lata od rozpoznania – tak jak większość chorych ­zdiagnozowanych już na etapie zaawansowanego rozwoju raka.

***

„Zacyno sie od tego, ze jakosi baba – nie wiym skąd, moze z kieleckiego – ruciyła na mnie urok. Poźrała jakosi krzywym okiym, jo się na cas nie osotoł, nie splunół, jako trza, i po casie urosła mi bula w krztóniu. Pokiela se była niewielko, to se mogła być. Ale rosła. Kóniec kóńcym trza było dać wyrznąć. No, nie powiym, ciekawe”10.

Tak trzy miesiące po operacji Tischner będzie żartować ze swojej choroby w liście z cyklu Wieścize słuchanicy. Opisze też sam zabieg: „Co hań symnómrobili, to nie wiym, bo-jek społ. Jak-ek sie ozbudziył, to garło miołek zatkane kopciem ze smaty, jako to downiej obóńki z mlykiym zatykali, kie trza je było z gór zwieźć”.

Żartów nie będzie również szczędzić swojej kondycji i wyglądowi po operacji. „Do nosa wetkali mi rułecke, coby gołębie miały na cym siadać, jakby miały ochote. I bez tóm rułecke zacyni mi wlywać jodło. No, tyz piyknie. Nie musis się męczyć, rusający kufom. Ino ze to zarcie nosym nijakiej radości ci nie daje, bo omijo smak. I mogóm Ci hań wlywać syćko, co majom pod rękom, a Ty i tak nie cujes, co. Nima juz nijakiej róźnicy między, dajmy na to, naftom a mlykiym, winym a kwaśnicom, wodóm ze źródła a śpyrytusem. A Ty, jak se tak lezys z kopciem w gembie, to głowe mos pełnóm wselnijakich smaków. Dopiero Ci się zbacuje! A to grule z kwaśnym mlykiym u Krzystynioka w Jurgowie, a to moskol piecony na blachach z Ostrowska, a to kwaśnica przysposobiona z Sumolowej z Łopusnej, a do tego jesce piwo, piwo, piwo… A Ty lezys, jak tyn scór. A tu jesce ludziska przychodzóm, patrzóm na chłopa z rułóm w nosie i kopciem w krztoniu i cekajóm, coby z kopcia jakóm pocieche usłyseć. Nie, nie trofio cie ślak! Ej Boze, dołeś tymu, co nimoze, a kie cłek móg, to mu nie doł Bóg”.

Ten ubrany w góralską gwarę ironiczny opis własnego położenia mówi bardzo wiele o Tischnerze z tego okresu. Nie tylko w wymiarze faktograficznym. Fakty bowiem były takie: po operacji Tischnerowi pozostaje jedna struna głosowa. Może się więc porozumiewać słownie, ale tylko szeptem, co jest męczące. Przez nos ma poprowadzoną sondę nosowo-przełykową, za pomocą której jest nawadniany, odżywiany i przyjmuje leki. Jedzenie nie trafia do jamy ustnej, dlatego Tischner jest pozbawiony jego smaku. Póki co jednak może to być normalne pożywienie, byle tylko odpowiednio zmiksowane. Jest też element estetyczny: rurka jest na twarzy na stałe. W gardle, na wysokości obojczyków, tkwi tracheotomijna dziurka umożliwiająca sprawne oddychanie. Dla chorych utrzymanie jej w czystości to spore wyzwanie: opatulona bandażem i plastrami wciąż się brudzi, co z kolei grozi ­zakażeniem i poważną infekcją.

Chcąc nie chcąc Tischner wchodzi w swoim życiu w nową rolę – w rolę chorego11. Człowiek ma zwykle w życiu do spełnienia kilka ról równocześnie. Zmieniają się one w czasie, jedne się kończą, inne zaczynają. Jednak rola chorego jest wyjątkowa. To rola, która dominuje pozostałe. Życie zawodowe, towarzyskie, a nawet rodzinne zostają ograniczone. Aktywności fizyczne i umysłowe zwykle nie mogą być dłużej prowadzone w tym samym co wcześniej wymiarze. Choroba przewlekła – najkrócej mówiąc: trwała, wymagająca terapii, powodująca nieodwracalne zmiany – jest zaburzeniem nie tylko biologicznym, lecz również psychologicznym i społecznym. Każdy z tych wymiarów zostaje w naszej kulturze dodatkowo pogłębiony przez spychanie choroby w sferę prywatną. Ograniczenie kontaktów międzyludzkich, jakiego doświadcza chory, wpływa na jego niższą samoocenę, ta zaś nie pozostaje obojętna na kondycję organizmu zmagającego się z chorobą i jego mobilizację do przezwyciężenia przypadłości.

Siłę zmian, jakim poddaje człowieka rola chorego, widać zwłaszcza na przykładzie księży. Chorych księży się nie zna, bo są „odsunięci od posługi”. Chory ksiądz jest jeszcze bardziej samotny. Choroba odcina kapłanów od duszpasterstwa i kontaktów towarzyskich, tracą swoje pozycje zawodowe i zwykle trafiają do domu księży emerytów lub pod opiekę sióstr zakonnych. Choroba spycha księdza w sferę prywatności jeszcze bardziej niż innych ludzi. Wszystko to jest zresztą tylko przedsmakiem doświadczenia obecnych standardów umierania: również bowiem śmierć została wyłączona ze społecznych ram, zinstytucjonalizowana i zmedykalizowana12. Już nie umiera się w domu, czego życzył sobie też Tischner, lecz umiera się w szpitalu, co stało się jego udziałem.

Tischner jednak nie zarzuca swojej aktywności pisarskiej i pracy umysłowej, nie pozwala sobie na stłumienie ekspresyjnego temperamentu, nie izoluje się od kontaktów z ludźmi. Innymi słowy postępuje tak, by choroba zabrała mu jak najmniej z dotychczasowego życia. Entuzjastyczna atmosfera, jaka panuje po jesiennej operacji, jest efektem zarówno pozytywnego nastawienia Tischnera, jak i formułowania przez środowisko lekarskie i osoby najbliższe ocen pełnych nadziei na powrót do w miarę normalnego funkcjonowania.

Chory reaguje na wieść o ciężkiej chorobie albo zaprzeczaniem – tymczasem Tischner nie kwestionował lekarskiego wyroku, albo pomniejszaniem – nie bagatelizował też swojego stanu, albo akceptacją. Tischner przyjął diagnozę i przeżywał chorobę w sposób świadomy, a wręcz kontrolowany.

Chciałoby się powiedzieć, że na tym etapie – kilka miesięcy po operacji – to nie rak trzyma Tischnera w garści, lecz Tischner trzyma w garści swoją chorobę. Nie daje się jej zawładnąć. Nie jest to jednak tylko spontaniczna reakcja na nowotwór złośliwy, lecz postawa, którą kształtował intelektualnie dwie, a nawet trzy dekady wcześniej. Wchodząc w przestrzeń szpitala i w rolę chorego, nie wkraczał w całkiem obce realia, lecz w sferę którą znał z zewnątrz, jako komentator i teoretyk. Teraz tylko, jesienią 1997 roku, przychodzi mu zderzyć ­przemyślenia z własnym doświadczeniem.

***

Dwie dekady wcześniej, w roku 1976, Tischner wygłosił w Krakowie cykl „pogadanek” z chorymi na białaczkę. Teksty opublikował później dominikański miesięcznik „W Drodze” pod tytułem Rozmowy z chorymi13. Co Tischner w nich mówi?

Na samym wstępie uczciwie wyznaje, że nie należy do osób doświadczonych chorobą ani nie jest lekarzem. Nie poczuwa się też do miana „znawcy cierpień”. Nie nazywa się również filozofem, lecz człowiekiem zaprzyjaźnionym z filozofią. Co więcej, zaznacza, nie ma zwyczaju, by filozof towarzyszył osobom chorym, choć przecież choroba jest doświadczeniem uniwersalnym: „Wielu ludzi chorowało i cierpiało przed nami. Idziemy drogą, którą już ktoś przeszedł, drogą wydeptaną przez ludzkość, drogą wielokrotnie przetartą”. Dlatego kłamstwem wmawianym człowiekowi przez cierpienie jest przekonanie, że on jeden cierpi. W tym samym czasie na drodze choroby są inni. Jedni idą w głębokim milczeniu, inni zaś mówią, choć się nie skarżą. Ich słowa mają szczególne znaczenie: „Może nie przez to, że są wielkie, ale przez to, że dokonały się w tak trudnych chwilach ich życia”. Nawet w cierpieniu, przekonuje Tischner, człowiek chce dzięki swojemu rozumowi widzieć światło w ciemności. Dlatego chorych na białaczkę zaprasza w swoich pogadankach na spotkanie z tymi, którzy myśleli, cierpiąc i cierpieli, myśląc – którzy w chorobie ­budowali swoją nadzieję.

Choroba jest głęboką tajemnicą. „Do człowieka, który jest w swoim wnętrzu prawdziwym życiem, choroba przychodzi od zewnątrz”. W wyniku konfrontacji z chorobą człowiek ­często doświadcza paradoksalnego wewnętrznego przebudzenia: z jednej strony, choroba chce go zniszczyć, z drugiej strony, ożywia jego wewnętrzną rzeczywistość. Dostrzegamy wyraźniej, co jest w nas prawdziwym życiem. „Choroba wyostrzyła nasz wzrok. Być może na zewnątrz widzimy gorzej, ale do wewnątrz, w zakamarki naszego serca widzimy lepiej. Być może dopiero teraz naprawdę spotykamy się sami ze sobą”. Tak cierpienie, którym przytłacza nas choroba, sprawia, że człowiek wręcz przekracza samego siebie. Zdolność przekraczania siebie jest zaś człowieczeństwem. Tischner kamufluje tutaj fragment Ewangelii: kto straci siebie, ten siebie zachowa, a kto będzie chciał siebie zachować, ten siebie straci. I jeśli przez całe życie człowiek musiał budować siebie na miarę sytuacji, w jakiej się znalazł – to tak samo jest w obliczu choroby. To człowiek musi przekroczyć ograniczenia, jakie ona stara się mu narzucić.

Tischner wprowadza pojęcie nadziei, na którym koncentruje się w tym czasie jego filozofia. Przedstawia je tu jako siłę, która „uzdalnia” człowieka do przekraczania siebie. Siła ta tkwi we wnętrzu osoby. Nadzieja rośnie w człowieku proporcjonalnie do prób, które on przechodził. „Im większa przemoc od zewnątrz, tym bardziej przemożna gotowość wewnątrz. Kto kiedy poznał wszystkie rozmiary wewnętrznych mocy człowieka?”. Próby porównać można do przerwania kładki, którą idziemy przez życie. Próba oznacza więc konieczność skoku, by ominąć wyrwę w kładce. Wraz z pokonanymi próbami umacnia się w człowieku nadzieja. W obliczu choroby trzeba zadziałać tak samo. Choroba przychodzi z zewnątrz, przerywa kładkę, którą idziemy, więc szansą na pokonanie wyrwy jest wewnętrzna mobilizacja nadziei – nadzieja jest gotowością do skoku. „Nadzieja zawsze musi być na miarę próby. Im większa próba, tym mocniejsza nadzieja”.

Z Na skalnym Podhalu Kazimierza Przerwy-Tetmajera, książki, która jest jedną z jego ulubionych i skarbnicą przykładów, Tischner odczytuje podczas pogadanki fragment o Tomku Gadei, który poszedł do opuszczonej kopalni szukać rudy. Tę opowieść przywołuje nie pierwszy, nie ostatni raz – posłuży się nią również dwie dekady później. Śmierć jest tu personifikowana. Bohater, przemawiając do niej, jednocześnie ją ignoruje. Stwierdza, że człowiek musi przede wszystkim zachować „ducha”, a wtedy „nie będzie źle”. Tischner interpretuje to jako wskazanie na nadzieję, która przeprowadzić może człowieka przez największą próbę. Wielkość nadziei przewyższa wielkość życia. Człowiek czuje bowiem, że nadzieja wykracza poza życie, jak duch wykracza poza ciało. Człowiek świadczy o nadziei – „świadczy, jak w trudnych chwilach życia być człowiekiem naprawdę”. Świadectwo drugiego ma kolosalne znaczenie dla naszego własnego budowania nadziei.

Zwłaszcza w obliczu choroby, która często uzależnia od innych ludzi: lekarzy, pielęgniarek, rodziny, opiekunów. Często człowiek – by „postawić” na nadzieję – potrzebuje nie tyle opieki, co świadectwa innych chorych. Tischner, zastrzegający na początku, że nie będzie obarczać słuchaczy nazwiskami filozofów, ale korzystać z ich dorobku, robi wyjątek dla prof. Antoniego Kępińskiego (wcześniej opisał Sokratesa). Nazywa Kępińskiego niezwykłym człowiekiem i niezwykłym lekarzem. Cytuje jego pisma: o człowieku, który zawsze powinien wiedzieć, skąd przychodzi i dokąd zmierza, bo jest rozpięty między przeszłością i przyszłością, między tradycją a transcendencją. Powołuje się na Kępińskiego jako człowieka i myśliciela, który świadczył, że „człowiek jest przede wszystkim wielkością moralną: buduje się dzięki bohaterstwu drugich i buduje innych dzięki swojemu bohaterstwu”.

Człowiek może wybrać sposób bycia „według wdzięczności” lub „według pretensjonalności”. Tischner wskazuje na ten pierwszy. Wyjaśnia, że wdzięczność to „dawanie świadectwa temu, że człowiek całkowicie bez własnych zasług otrzymał dobro, które go zbudowało”. Co więcej, nic tak nie buduje człowieka jak wdzięczność. Ktoś, kto żyje według wdzięczności, jest w swoim wnętrzu jasny, jasnością promieniuje wokół – swoim istnieniem głosząc „chwałę życia”. Tischner cytuje filozofa Henriego Bergsona: wdzięczność to wdzięk duszy. A wdzięk pociąga. Dodatkowo: życie jest darem, który człowiek otrzymuje bez żadnej własnej zasługi, nawet nie ma możliwości podjęcia decyzji, czy chce pojawić się na świecie. „Darmo otrzymaliście, a więc darmo dawajcie” – mówi, znowu nie wprost cytując Ewangelię.

Choroba wiąże się też z lękiem. Tischner proponuje, by na ten lęk odpowiedzieć męstwem. Męstwo w obliczu lęku nie polega na jego unicestwieniu, ale na jego opanowaniu. Zaś lęk opanowany przestaje decydować o życiu człowieka, choć z życia nie znika. Innymi słowy – mówi Tischner – „duszy zabić nie mogą”. Odkrywać siebie w chorobie można też przez ufność, ponieważ każda ufność, dziecka i starca, „jeżeli tylko chce pozostać ufnością, musi być otwarta na nieograniczone możliwości życia. Gdy pozornie nic nie jest możliwe, być może wszystko jest możliwe”. Bo życie jest pełne mocy – przekonuje Tischner – i ból życia może także służyć życiu.

Tischner podsumowuje: choroba niespodziewanie przychodzi do człowieka z zewnątrz i pobudza człowieka wewnętrznego. Człowiek wewnętrzny poznaje jakby ból rodzenia, który staje się w chorobie jego udziałem, gdyż przez cierpienia choroby dochodzi do autentycznego siebie. Przychodzą pytania o sens choroby i o oblicze śmierci. Nie one jednak, ale refleksja nad tym, co jeszcze można zaoferować światu (innym ludziom) – czy nie ma kogoś, kto cierpi bardziej niż ja sam, i czy nie ma takich, którzy w obliczu choroby gubią własne człowieczeństwo oraz jak im pomóc – powinny zaprzątać ludzką głowę w chorobie.

***

Spotkania Tischnera z pacjentami szpitala, które zaowocowały „pogadankami”, nie są czymś niezwykłym. Kapłani od początku posługiwania mają kontakt z osobami starszymi i chorymi przy okazji posługi sakramentalnej. Tischner na przełomie lat 60. i 70. miał już doświadczenie duszpasterskie. Nie czuł się z nim jednak dobrze. „Ja się po prostu bałem chodzić do chorych – wyzna później. – Bałem się, bo mi się wydawało, że ja nie umiem im nic powiedzieć”14.

Tę barierę przełamały dopiero na początku lat 70., jak deklarował, wizyty u chorującego na nowotwór Antoniego Kępińskiego. Wówczas Tischner zrozumiał wagę samej obecności przy chorym i bliskości z nim. Symbolicznie wyrażają to słowa, które miał usłyszeć od wybitnego psychiatry: „Józku, ty masz taką terapeutyczną gębę”. Kępiński zmarł w 1972 roku. Był dla Tischnera autorytetem – najmocniej świadczy o tym fakt, że przygotowując pod koniec lat 80. przeglądowy wybór tekstów źródłowych współczesnych filozofów ze swoimi komentarzami, Tischner postawił Kępińskiego obok Heideggera, Husserla, Lévinasa, Ricoeura, Rosenzweiga i innego Polaka, Leszka Kołakowskiego; chociaż swoje eseje inspirowane myślą Kępińskiego, Filozofiawypróbowanej nadziei czy Ludzie z kryjówek, pisał mniejwięcej ćwierć wieku przed przygotowaniem tego wyboru. Jak deklarował, to dzięki pracy Kępińskiego zrozumiał, czym może być filozofia życia15. Wygląda więc na to, że po okresie zakłopotania spotkaniami z chorymi Tischner na tyle oswaja te sytuacje, że sam szuka tego rodzaju kontaktu. Cztery lata po śmierci Kępińskiego prowadzi pogadanki dla chorych na białaczkę. Wcześniej przychodził do nich jako kapłan, rozmawiał z prof. ­Aleksandrowiczem i pielęgniarkami.

Julian Aleksandrowicz jest wybitną postacią medycyny, humanistą, człowiekiem o niezwykłej historii, autorem książki Nie ma nieuleczalnie chorych. To krakowski Żyd, który przetrwał getto, założył w nim szpital, i dołączył do Armii Krajowej. Był przyjacielem Haliny Poświatowskiej, z którą Tischner poznał się na seminarium prof. Romana Ingardena. To dzięki Aleksandrowiczowi poetka miała szansę wyjechać na operację serca do Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak Kępiński Aleksandrowicz szeroko zajmował się człowiekiem w kontekście medycyny. Rozwinął koncepcję ekologicznej prewencji przed nowotworami poprzez odpowiedni tryb życia i właściwą dietę. Ten nurt praktycznej refleksji, dziś już popularny, wówczas był w powijakach. Julian Aleksandrowicz zmarł na nowotwór w 1988 roku, tym samym co bp Jan Pietraszko.

W refleksji Tischnera brak odwołań do postaci lub dzieła Aleksandrowicza. Wydaje się, że zarówno biografia, jak i postawa tego ostatniego, a przede wszystkim perspektywa spojrzenia na człowieka – musiały być Tischnerowi bliskie. A jednak, choć odwołań do Kępińskiego jest wiele, to w dziedzictwie Tischnera brak nawiązań do Aleksandrowicza. Odpowiedzi należy szukać w szerszym kontekście: okres, w którym odbywały się i powstawały Rozmowy z chorymi, to właściwie zmierzch pewnego etapu drogi filozoficznej Tischnera. Począwszy od lat 80., stał się on osobą publiczną. Wybrał rolę, jak ją nazwał, „ciasnego filozofa Sarmatów”. Dawne zainteresowania musiały więc ustąpić nowym problemom. Wraz z nową dekadą Tischner wszedł więc w problematykę społeczną. Pojawiły się wielkie tematy: solidarność, ojczyzna, praca, historia. Jeszcze następne dziesięciolecie było kontynuacją drogi „interwencyjnej” pracy intelektualnej i duszpasterskiej – odpowiadającej potrzebie chwili – a na pierwszy plan weszły: demokracja, religijność, przemiany okresu transformacji, polityka.

Autorski zapis pogadanek jest więc rodzajem podsumowania doświadczeń i refleksji Tischnera na temat sytuacji człowieka chorego. Rozmowy z chorymi mają swoje źródła przynajmniej w trzech doświadczeniach Tischnera. Pierwszym była zwyczajna praca duszpasterska, która wprowadziła go w kontakt z osobami chorymi i umierającymi. Drugim było spotkanie – rozumiane osobiście i intelektualnie – z Kępińskim. Dopiero bliskość z tym psychiatrą postawiła właściwie przed Tischnerem sam problem relacji z chorymi i umierającymi. Wreszcie filozofia, w której stawiał sobie pytanie o melancholię i nadzieję, dała mu odpowiednią perspektywę do głębszego spojrzenia na położenie chorych.

W tekście widać jeszcze jedną charakterystyczną rzecz – jaskółkę zapowiadającą przyszłą „publiczną” pracę Tischnera. Tymczasem w latach 70. jego pisarstwo filozoficzne można określić jako nastawione „terapeutycznie”. Rozmowy z chorymi są tym przeniknięte na wskroś ze względu na swój gatunek rzeczywistej pogadanki, sytuacji bezpośredniego kontaktu z ludźmi. W innych artykułach rozstrzygająca jest z kolei intencja autora. To, co Tischner pisał, miało być użyteczne dla człowieka. Nie miało wchodzić w sieć relacji z innymi produktami życia akademickiego, by wpasować się w jakąś grę-układankę, lecz miało wpasować się w doświadczenie człowieka żyjącego w tym samym co Tischner świecie. Miało pełnić praktyczną rolę – w tym znaczeniu przybierało charakter „terapeutyczny”.

Tischner swoje teksty ustawiał jak drogowskaz z anegdoty o filozofie Maksie Schelerze. Anegdotę tę, często także w odniesieniu do siebie, cytował, mówiąc, że znak wskazuje drogę do miasta, lecz sam do niego nie idzie.

***

Czy więc Tischner słowami Rozmów z chorymi przekonałby siebie samego dwadzieścia jeden lat później? Czy kierował na odpowiednią drogę, czy może na manowce? Jednej odpowiedzi na to pytanie nie ma, bo przecież dróg jest wiele. Rozwiązania można szukać w próbie zderzenia słów z doświadczeniem.

Pogadanki zawierają wiele elementów, które będą u Tisch­nera powracać. Znajdujemy je również w jego analizach filozoficznych i innych wypowiedziach. Nieraz mówił o tym, by utrzymać ducha, bo „duszy zabić nie mogą”, o tym, że choroba czy śmierć przychodzą z zewnątrz, a świadectwo życia może przekroczyć samo życie; przywoływał też Tetmajerowską opowieść o kopaniu rudy. Dla czytelnika pierwszego książkowego zbioru artykułów Tischnera zatytułowanego Świat ludzkiej nadziei, który ukazał się w 1976 roku, tekst pogadanek wygłoszonych w klinice Aleksandrowicza mógłby śmiało pełnić funkcję osobnego rozdziału tego debiutu.

W latach 90. zacieśniły się prywatne relacje Tischnera z przedstawicielami świata medycznego, głównie lekarzami. W sumie w różnym czasie znał się blisko z wieloma postaciami tego świata: Antonim Kępińskim, Julianem Aleksandrowiczem, Markiem Sychem, Andrzejem Szczeklikiem. Natomiast społecznie angażowała go działalność na rzecz małopolskich pielęgniarek i położnych. Małopolska Okręgowa Izba Pielęgniarek i Położnych poprosiła go o intelektualne wsparcie już w 1990 roku. Do czasu choroby Tischner współpracował z ­MOIPiP: brał udział w konferencjach, głosił prelekcje, konsultował projekty, udzielał wywiadów. Po śmierci otrzymał ustanowioną w 2001 roku nagrodę dla osób szczególnie zasłużonych dla pielęgniarek i położnych, medal bene merentibus. Tischnerowi przyznano ten, który nosił symboliczny numer „jeden”.

Kilkanaście dni przed tym, jak trafił do szpitala, wystąpił na wspomnianym już sympozjum o wirusie HIV zorganizowanym przez MOIPiP. Zachęcał, by na chorego patrzeć z zewnątrz – obiektywnie i od wewnątrz – empatycznie. „W przypadku chorego na AIDS ten punkt widzenia od wewnątrz jest szczególnie ważny, bo tragizm tej choroby jest większy. Ona wyłania się z głębi uczuć, z miłości, z sytuacji intymności, poświęcenia tego wszystkiego, co człowiek uważa za najcenniejsze w życiu. Choroba jest tu szczególnie perfidna. Atakuje w momencie, gdy człowiekowi wydaje się, że osiągnął szczęście”16. Mówił to w czasie, gdy strach ludzi przed kontaktami z nosicielami HIV, także ze strony pracowników służby zdrowia, dopiero zaczynał być przełamywany.

Tischner opisywał wówczas trzy obecne w kulturze europejskiej interpretacje choroby. Po raz kolejny poruszał się wyraźnie w horyzoncie zakreślonym już w pogadankach z chorymi na białaczkę. Jedno podejście – tłumaczył – ukazuje chorobę jako sytuację próby i buduje oczekiwanie heroizmu od człowieka nią dotkniętego. Drugie podejście traktuje chorobę jako wyzwanie i ucieleśnia ją z możliwością wglądu przez chorego w głąb tajemnicy życia. Trzecia perspektywa jest zaś zakorzeniona w Biblii i stawia pytanie o zło. Czy choroba ma związek z grzechem? „Choroba to kara, lecz nie zemsta – mówił. – W wyniku kary można się bowiem oczyścić, kara przywraca nadzieję zmartwychwstania. Chrystus przerywa tendencję do interpretacji choroby jako następstwa jakiegoś grzechu”. Chrześcijaństwo nadaje cierpieniu choroby sens zbawczy.

Nieco wcześniej, w połowie lat 90., w kościele w Łopusznej Ewangelię o uzdrowieniu chorego na trąd Tischner komentował jako tekst o tajemnicy ciała i choroby17. Mówił, że przecież choroby mogłoby nie być, że człowiek mógłby przejść przez życie, nie doświadczając jej, a jednak ona się człowiekowi zdarza i budzi protest. Tischner przywołał opis choroby zbójnika Józka Smasia, jednego z Tetmajerowskich bohaterów, który stawiał sobie pytanie o jej źródła. Wspominał zbójnickie wyczyny, które zapisały się na jego ciele: a to w postaci łapy niedź­wiedzia, a to jako ślady młodzieńczych bijatyk. „Na starość młodość się zaczęła odzywać” – komentował Tischner. „Wilgoć w domu za młodu człowiek przetrzymał – na starość się odezwała. Strachy, jakieś lęki dziecięce zapomniane, na starość wracają. I takie jest spojrzenie człowieka na ciało. Jak człowiek młody, to nie zdaje sobie sprawy z tego, że ciało jest słabe”.

W odniesieniu do komentowanego tekstu Ewangelii padało pytanie: kto zgrzeszył? Ludzie byli przekonani, że choroba przyszła jako kara za grzechy. „Ale im się to tak bardzo w głowie nie mieściło, bo przecież wiedzieli, że chorują nie ino źli, ale i dobrzy”. Może więc to odzywają się winy rodziców. Tischner odpowiada odpowiedzią Jezusową: „Chory choruje, żeby się przez to okazała chwała Boża. Pan Jezus uzdrowił tego chorego – okazała się chwała Boża”.

Dodawał: „By jeszcze głębiej sięgnąć w tajemnicę choroby, to trzeba powiedzieć, że choroby przyszły na świat nie jako pomysł Boga, tylko jako pomysł złego. Jako pomysł diabła. Choroba jest wymysłem złego. Złe przychodzi i psuje Boską robotę. Przychodzi złe i to, co Bóg dobrego zrobi – niszczy. I tak w ciele człowieka odbywa się taka wojna pomiędzy dobrem a złem. Choroba jako ślad złego…”. Tischner zbudował analogię między „służbą zdrowia” i „służbą kapłańską”, bo w obu celem jest to, „żeby zwalczać dzieło szatana”. Wypowiedział słowa, których sens w następnych latach dramatycznie zagości w jego codzienności: „Ci, którzy pielęgnują chorych, są jakby od tego, żeby pokonać szatana w jego złym dziele”.

Tischner słowa o okazywaniu się chwały Bożej wyjaśniał prostolinijnie: kiedy człowiekowi brak już sił nawet na pracę w polu, wtedy może się pokazać siła ludzkiego ducha. „Bo tak to jest dziwnie urządzony człowiek, że po to, aby duch był mocny, ciało czasem musi słabować. A jak ciało mocne, człowiekowi się wydaje, że duszy nie ma, jest tylko ciało. I dlatego w chorobie jest zawsze trochę tej mądrości, jest trochę »palca Bożego«. Jak przychodzi na człowieka choroba, choćby najmniejsza, albo i słabość, to jest w tym jakby »palec Boży«: żeby człowiek przypomniał sobie, że oprócz ciała ma duszę. I że ta dusza ma swoje prawa. Prawo do modlitwy, do miłości, prawo do nadziei…”.

***

Tischner, wygłaszając pogadanki, dotykał od strony filozoficznej i duszpasterskiej problemu, który chętnie opisywały już w tym czasie, w latach 70. XX wieku, nauki społeczne.

Dokładnie w tym samym roku co pogadanki ukazała się książka Michela Foucaulta (1926‒1984) o historii seksualności, w której francuski postmodernista, filozof i historyk, użył pojęcia biowładzy18. Autor słynnej książki Nadzorować i karać prowadził opis i analizę form instytucjonalnej i politycznej władzy nad ciałem. Wskazywał, że biologiczne aspekty funkcjonowania człowieka poddawane są zinstytucjonalizowanej władzy. Problem biowładzy Foucault ilustrował analizą funkcjonowania zamkniętych zakładów psychiatrycznych. Tischner, znając Kępińskiego, mógłby zapewne twórczo skonfrontować obie wizje w swojej pracy filozoficznej. Nic nie wskazuje na to, że zapoznał się z koncepcjami socjologa.

Foucault również wtedy rozwijał swoją refleksję nad dyskursem19. Dyskurs opisywał jako ukryty rodzaj władzy. Władza może być realizowana także poprzez konkretne dyskursy, czyli na przykład w ramach przyjętej konwencji, w jakiej lekarz komunikuje się z pacjentem. Już w latach 50. szpital zaczął być postrzegany – za sprawą Talcotta Parsonsa – jako miejsce kontroli. W sposób wyraźny pacjent jest w nim poddawany woli lekarza i instytucji. Stąd też relacja pomiędzy lekarzem i pacjentem analizowana jest jako sytuacja konfliktu.

Konfrontacja takich opisów z osobistym doświadczeniem w przypadku Tischnera wypadła korzystnie. Lekarze, z którymi miał do czynienia, byli jednocześnie dużej klasy humanistami, osobami wyczulonymi na wrażliwość chorych. Jednak poznając równocześnie losy pacjentów, z pewnością wiedział, jak dramatyczne bywają spory o dostęp do informacji o stanie zdrowia, rokowaniach, alternatywnych metodach leczenia itd. – a nawet spory o samą możliwość leczenia: osobiście wpłynął na przyjęcie do szpitala w Krakowie znajomego ­górala, gdy ten bez powodzenia starał się o leczenie.

Dopiero w późniejszych latach można odnaleźć w wypowiedziach Tischnera pojedyncze zdania krytycznie odnoszące się do pewnych zachowań lekarzy, wynikających z ich fałszywego stosunku do tajemnicy lekarskiej czy oczekiwań gratyfikacji finansowej za opiekę, lub wręcz uzależniania od niej terapii.

W tym samym czasie, gdy Tischner wygłaszał „pogadanki”, w 1976 roku, Polska uruchomiła pionierski wówczas Rządowy Program Zwalczania Chorób Nowotworowych. Obecna jego odsłona ma wciąż te same priorytety: zahamowanie wzrostu zachorowań, osiągnięcie średnich europejskich standardów wczesnego wykrywania i skuteczności leczenia, praktyczne wykorzystywanie nowej wiedzy medycznej i stałe monitorowanie efektów leczenia. Tego typu działania są przykładem prowadzonej biopolityki, która z kolei jest praktycznym realizowaniem biowładzy. Na tym polu dochodzi do licznych konfliktów, współcześnie w Polsce dotyczących na przykład kwestii prawnych regulacji zabiegów sztucznego zapłodnienia.

Przełom lat 60. i 70. naznaczony jest więc rozwojem badań i refleksji nad społecznym wymiarem medycyny i leczenia20. W Polsce dzieje się to między innymi dzięki Magdalenie Sokołowskiej. Świat naukowy w tym okresie zaczął prowadzić krytyczne badania, zwłaszcza w ramach socjologii, psychologii i filozofii medycyny, nad sposobem praktycznego funkcjonowania medycyny. Od wydania pracy Ivana Illicha w 1975 roku o granicach medycyny zaczęto punktować biurokratyczny i komercyjny charakter leczenia, który paradoksalnie prowadzić może do poważnego zagrożenia dla zdrowia populacji. Krytyka medycznego imperializmu szła w parze z otwarciem przestrzeni społecznej dla holistycznego podejścia do leczenia, które z kolei przyniosło ze sobą zagrożenia uzdrowicielskimi praktykami ludzi bez żadnych praw czy wiedzy uzdalniającej do leczenia.

Tischner nie był wówczas odosobniony w swoich zainteresowaniach z pogranicza filozofii medycyny i filozofii zdrowia, choć zapewne, nie znając angielskiego, nie wiedział o takim kierunku rozwoju nauk społecznych.

***

Czy jednak w ogóle nie widział on problemu biowładzy i nie dostrzegał konsekwencji biopolityki? Jego ostatni esej dotyczący rzeczywistości medycyny świadczy o tym, że jednak jego entuzjastyczne stanowisko zostało zmącone. Dwa lata przed chorobą, w lipcu 1995 roku, Tischner opublikował esej Edyp i Abraham w „Tygodniku Powszechnym”21. Jesienią tego roku wygłosił wykład o sztuce rozmowy z chorym na temat śmierci, który ukazał się w dedykowanej mu książce opublikowanej już po jego śmierci, choć zdążył jeszcze autoryzować tekst22. Sam pomysł książki był jego. Do realizacji zachęcał zaś Annę Grajcarek z Małopolskiej Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych. Również w tym widać więc jego entuzjastyczne przekonanie o humanistycznej wartości ­drzemiącej w medycynie.

Natomiast esej Edyp i Abraham komplikuje Tischnerowską wizję roli medycyny w życiu człowieka. Tekst powstał w czasie, gdy środowisko krakowskich pielęgniarek konsultowało z Tischnerem i prosiło go o opinie na tematy tak drażliwe, jak klauzula sumienia i wspomniana rozmowa z chorym o śmierci.

Tischner pisał, że losy medycyny dawniej i współcześnie są ściśle związane z losami kultury. Do tego stopnia, że medycyna jest bardziej nauką humanistyczną niż przyrodniczą, pomimo sięgania po metody tej drugiej. Medycyna, według Tischnera, to integralna część kultury.

Istnieje szereg pozytywnych zależności między medycyną i innymi obszarami wiedzy o człowieku. Ale istnieje też napięcie między medyczną i kulturową wiedzą o człowieku. Lekarz, który kiedyś dokonywał sekcji zwłok jako pierwszy, rzucał wyzwanie humanizmowi. „Współczesny humanista, który protestuje przeciwko eutanazji, rzuca wyzwanie niejednemu lekarzowi”. Dzisiejszy konflikt jest głębszy niż kiedykolwiek, bo „im więcej medycyna o człowieku wie, tym bardziej nie wie, co jej z człowiekiem robić wolno, a czego nie wolno”. Kulturowy kryzys medycyny, diagnozuje Tischner, wynika z przyrostu wiedzy specjalistycznej, której medycyna nie potrafi odnieść do człowieka w świetle sensu i bezsensu życia, choroby, śmierci. Dlatego narosła społeczna nieufność do medycyny i wyłoniła się potrzeba prawnej regulacji jej działań.

Tischner przywoływał książkę Jacques’a Attaliego Ludożerczy porządek. Śmierć i życie medycyny (1979). Jejautor łączy początek kryzysu medycyny z pojawieniem się technicznej wizji świata, w której wiedza jest o tyle potrzebna, o ile poszerza możliwości władzy nad człowiekiem. Czym innym jednak jest zapanowanie nad chorobą, a czym innym – zapanowanie nad człowiekiem. Czy medycyna staje się narzędziem zniewolenia ludzi? Attali punktuje urynkowienie i konsumpcyjny charakter współczesnej medycyny, której działalność oznacza oferowanie produktów, a to z kolei oznacza zamazywanie różnicy pomiędzy człowiekiem a towarem. Taką diagnozę Tischner wspierał też odwołaniem do nowej wtedy encykliki Jana Pawła II Evangelium vitae i obecnego w niej stwierdzenia, że medycyna, która przestaje służyć człowiekowi, a wręcz niekiedy obraca się przeciw jego dobru, zaprzecza samej sobie.

Wówczas medycyna, zamiast budzić nadzieję, budzi lęk. Konieczne jest więc, pisał Tischner, postawienie pytania o tajemnicę lekarską w jednym z jej znaczeń: czy medycyna może mieć w swoich badaniach własny, autonomiczny ethos i czy lekarz może w tajemnicy przed społeczeństwem, prawem, sumieniem prowadzić badania?

Lekarz zajmuje się przede wszystkim ciałem człowieka. Rozumienie, czym jest ciało, wpisuje się w horyzont całej kultury. Dziś jednak wiedza o ciele rozszczepia się w dwóch kierunkach, których perspektywy dobrze ilustrują, zdaniem Tischnera, grecka opowieść o Edypie i judeo-chrześcijańska opowieść o Abrahamie.

Edyp, gdy dowiaduje się, że dopuści się największej z win w jego świecie, kazirodztwa, ucieka w odosobnienie. Któregoś dnia zabija mężczyznę i poślubia jego żonę. Stało się. Nie uciekł przed losem: mężczyzną był ojciec, kobietą matka Edypa. Tischner wskazuje na symbolikę tej historii w kluczu psychoanalizy: człowiek popada w to, czego się lęka. Opowieść ma pokazywać, że „mężczyzna szuka w żonie swej matki i aby się z nią związać, musi dokonać duchowego zabójstwa ojca. Z kolei kobieta wciąż będzie odnajdywać w dziecku wspomnienie męża i walczyć o niego z inną kobietą”. Żeby uciec przed losem, przed kazirodztwem, trzeba w tym scenariuszu uciec do ciała. Ciało zaś jest doświadczeniem czasu, w którym przyszłość stale jest podcinana przez przeszłość. Człowiek nie wie, kim jest, bo pełni jednocześnie kilka ról: żona – matki, ojciec – syna itd. „Kto patrzy w głąb swego ciała, natrafia na rozbicie i traci podstawy dla nadziei”.

Życie pozbawione nadziei, przepełnione tęsknotą za tym, co minione, jest jedną z perspektyw, które określają sens medycyny. Medycyna usiłuje przywrócić człowiekowi to, co ten stracił. Skoro zaś w greckiej myśli medycyna jest sztuką bogów, łączących początek i koniec życia, czy nie powinna odwracać strumienia czasu? Doświadczenie ciała jest przesiąknięte w greckiej myśli pesymizmem. Człowiek ucieka od ciała, tym samym – ucieka od płodności. Czy warto sprowadzać na świat potomstwo, gdy człowiek jest wydany na pastwę chorób i śmierci? „Życie stawia człowieka pod ścianą, której przekraczać nie tylko nie wolno, ale nawet nie warto”. Czas jest nieszczęściem człowieka. Przyszłość i tak jest powtórzeniem czegoś, co już było. Krok do przodu i tak okazuje się krokiem w tył.

Pesymizm ten odbija się na medycynie. Jest ona swoistą dekonstrukcją i rekonstrukcją ciała. Ciało – Tischner przywołuje Jana Pawła II – przestało być rzeczywistością osobową, lecz sprowadzone zostało do wymiaru wyłącznie materialnego. Medycyna przywraca więc to, co było: choremu – zdrowie, staremu – młodość. Wymienia części, stosuje protezy. U podłoża takiego myślenia, stwierdza Tischner, leży zamiar zbudowania nowego ciała. Ciała na wzór maszyny, która ma wciąż pracować. „Gdy okazuje się, że jest inaczej, medycyna proponuje nowy rodzaj śmierci – śmierci nieświadomej jak zaśnięcie”.

Tischner przywołuje Odo Marquarda (książkę Rozstanie z filozofią pierwszych zasad) i jego krytykę takiejwizji ciała, w której jedyną jego ułomnością pozostaje choroba. Poza nią ciało konstruowane jest tak, by osiągnęło stan „niezaskarżalności”, a więc musi być „bez winy”. Tak więc w nowym obrazie ciała – pisze Tischner – „który jest wspólną konstrukcją kryzysu cywilizacyjnego i medycyny, nie ma już miejsca na zło, grzech i winę. Cokolwiek wypływa z ciała, jest »pozytywne«. Ciało umiejscawia się »poza dobrem i złem«. Nie ma w nim żadnej tajemnicy – takiej tajemnicy, której nie mogłaby ­przełamać »nowa medycyna«”.

Drugi sposób spojrzenia na sens medycyny – przeciwstawiony greckiemu pesymizmowi – proponuje opowieść o Abrahamie. Tu doświadczenie ciała pojawia się w horyzoncie nadziei, przekonuje Tischner. „Przeszłość nie ciąży już na przyszłości, by ją przekreślić”. Kazirodztwo nie musi być ludzkim losem. Ciało w chrześcijańskim rozumieniu (wbrew przyjętej opinii, która oznaczałaby pozostanie w horyzoncie platońskim) nie jest poddane sile ducha. „Ciało staje się wyrazem Słowa”, ponieważ najpierw „Słowo stało się ciałem”, a skoro „zamieszkało między nami”, to weszło w naszą historię. „Nie tylko »mnoży się i zaludnia ziemię«, ale przede wszystkim przez śmierć uczestniczy w dziele zbawienia”, stając się „żertwą ofiarną” na drodze ku zmartwychwstaniu. Dlatego kluczem do tajemnicy ciała jest „wierność według nadziei” – ciało staje się domem dla tej wierności. Przykładem – los Abrahama. W tej opowieści i w tym świecie nie kazirodztwo, ale niewierność jest największą z win. Nie oznacza ona zwykłego złamania słowa, bo ostatecznie prowadzi do „zasady odwetu”, która staje się pokusą dla ciała: za doznany ból odpłaca się zadaniem bólu, za doprowadzenie do umierania – zabijaniem. Jeśli więc człowiek nie jest szczęśliwy, prawa do szczęścia odmawia innym. Tischner jednak, odwołując się do Jana Pawła II, wskazuje na „dialogiczność ciała”: ciało nie ma być, jak to dzieje się dzisiaj, afirmacją własnego ja poprzez ­zaspokajanie popędów, lecz darem z siebie, językiem miłości.

Jaki jednak sens nadaje medycynie spojrzenie w horyzoncie „wierności wedle nadziei”? Tischner nie odpowiada wprost. Przeciwstawia dwa nurty rozwoju medycyny obecne w XIX wieku. Rozróżnia za Foucaultem nurt pozytywistyczny – postrzegający ciało jako system, i nurt romantyczny – widzący w ciele organizm. Zwyciężył nurt pierwszy, w którym obecne jest mechaniczne myślenie o ciele, a więc takie, które pozwala na dowolne ingerencje w celu utrzymania systemu. Tymczasem romantycy bronili specyfiki ciała, w które wpisane jest doświadczenie przekraczania trudności. Tischner cytuje Georgesa Gusdorfa: „Choroba na pierwszy rzut oka dotyka w sposób negatywny władze życia, uzyskuje jednak znaczenie pozytywne jako prowokacja lub raczej powołanie egzystencji”. Takie odwrócenie znaczenia choroby i śmierci – odwrócenie się od wizji „pierwotnej niewinności ciała” – uległo jednak nurtowi pierwszemu.

Tischner twierdził, że medycyna porusza się pomiędzy czasem wspomnienia i czasem nadziei. Dotyka tajemnic ciała. Wpisuje się w horyzont humanistyczny. Lekarz, czy chce, czy nie chce, w jakiejś mierze pozostaje romantykiem. W polskiej kulturze oznacza to „wbrew nadziei wierzyć nadziei”. Tischner unika pointy, nie daje odpowiedzi na postawione przez siebie pytanie o tajemnicę lekarską. Pisze tylko, by humanizm był wielkim humanizmem, bo „małego humanizmu nasze czasy nie ścierpią”.

O wiele mocniej brzmią wcześniejsze słowa artykułu: „Ciało ma jakiś udział w winie człowieka. Są w nim ukryte siły, które dają człowiekowi przedsmak nieba i piekła ‒ pisał Tischner dwa lata przed chorobą. – Ludzki wybór między piekłem a niebem przechodzi poprzez ciało”.

***

Tischner postawił więc mocne pytanie, ale odpowiedzi na nie (jeśli w ogóle) udzielił słabej. W tamtym czasie, w latach 90., wyłaniały się praktyczne problemy biomedycyny. Debata publiczna zaczęła dotyczyć takich kwestii, jak transplantacje, eutanazja, definicja śmierci.

Okołomedyczne teksty Tischnera, choć częściowo straciły na aktualności ze względu na szybki rozwój tej gałęzi wiedzy, można byłoby śmiało zebrać w osobnym tomie. Najwidoczniejszy z dzisiejszej perspektywy brak dotyczy z pewnością zagadnień bioetycznych, które za życia Tischnera podejmowano w polskim dyskursie medialnym jeszcze rzadko. Eutanazja wówczas dopiero wchodziła na arenę spraw publicznych i właściwie nie da się dojść szczegółowych poglądów Tisch­nera na jej temat. Podobnie jak w przypadku medycznej definicji śmierci, która od lat, między innymi w kontekście pobierania narządów od dawców, budzi kontrowersje. Wiadomo, że Tisch­ner rozmawiał o tym z prof. Markiem Sychem. Poznali się dzięki wspólnemu zaangażowaniu w sprawy środowiska krakowskich pielęgniarek. Sych napisał kieszonkowy przewodnik po problemie resuscytacji, w którym – traktując śmierć nie jako zaprzeczenie życia, lecz jako przejście do stanu bycia martwym – zaproponował algorytm, który ma być pomocą w decyzji o podjęciu, bądź nie, resuscytacji23.

Bezpośrednio z tym tematem wiąże się kwestia testamentu życia. Póki co polskie prawo nadal nie przewiduje takiego rozwiązania, choć od lat funkcjonuje ono w innych krajach. Zgodnie z nim człowiek ma prawo wyrazić swoją wolę dotyczącą zakresu i granic lekarskiej interwencji w przypadku konieczności ratowania życia i wola ta musi zostać uszanowana. Również to jest pokłosiem omawianego przez Tischnera kryzysu medycyny, bowiem testament życia zwykle jest traktowany jako wyraźny znak „stop” wobec prób uporczywej terapii.

Wreszcie sprawa zapłodnienia pozaustrojowego, tzw. in vitro, które przecież było wykonywane (na świecie od końca lat 70., w Polsce – od końca lat 80.), lecz przykuło uwagę Polaków dopiero kilka lat po śmierci Tischnera. Cały szereg problemów bioetycznych, które nie są w Polsce prawnie regulowane, przysłoniła właśnie sprawa in vitro. Ponieważ negatywne stanowisko Kościoła wobectej formy wspomaganego sprowadzania na świat potomstwa nie znajduje zrozumienia u katolików, którzy w większości gotowi są wyrazić moralną zgodę na zabieg in vitro dla małżeństw mających trudności z poczęciem, głos Tischnera byłby tu wyjątkowo interesujący. To w końcu problem, który być może jak żaden inny – patrząc przez Tischnerowskie okulary – spina ze sobą zagadnienia ciała, losu i nadziei.

Tak czy inaczej pozostaje pytanie, czy poglądy ­Tischnera na medycynę wytrzymały jego osobiste przejście przez tryby szpitalno-lekarskiej machiny i próbę z tym związaną. W jaki sposób tej machiny doświadczał na samym sobie (czy jako wykonywania władzy nad materią ciała składającą się na system?), a w jaki sam chciał ją przeżywać (czy jako ową „nadzieję wbrew nadziei”?). Entuzjazm, którym żyje w pierwszych miesiącach po operacji, już wkrótce będzie wystawiony na próbę.

11 ks. Józef Tischner, Wiara ze słuchania. Kazania starosądeckie 1980-1992, Kraków 2009, str. 134-138.

 2 Kwiatki św. Franciszka zAsyżu wprzekładzie ize wstępem Leopolda Staffa, Wrocław 1994.

 3 Tamże.

 Przy rekonstrukcji wydarzeń krajowych korzystałem głównie zarchiwalnych wydań „Gazety Wyborczej”, atakże biuletynów Katolickiej Agencji Informacyjnej.

2 J. Tischner, Pytanie o sens, „Tygodnik Powszechny”, 1997, 30.

3 J. Tischner, Słowo o ślebodzie. Kazania spod Turbacza, Kraków 2009, s. 127‒135 (oraz dołączona do wydania płyta CD z zapisem audio).

4 Poseł na Sejm III kadencji, senator VIII, IX iX kadencji.

5Por. J. Tischner, Uwaga do wywiadu, „Tygodnik Powszechny”, 1997, 34.

6 Por. J. Tischner, Rewolucja i wstyd, „Gazeta Wyborcza”, 29.08.1997.

7 Por. W. Bonowicz, Te same rozdroża, „Tygodnik Powszechny”, cyt. za: http://www.tygodnik.com.pl/ludzie/tischner/bonowicz2.html (dostęp 30.06.2013).

8 Por. A. Grajcarek, Świat bez Niego jest już inny, „Ad Vocem”, 2000, 45.

9 Wiedzę na temat nowotworu krtani podaję za: M. Jarosz, ­Nowotworyzłośliwe, Warszawa 2008; M. Wierzbicka i in., Zalecenia diagnostyczno-terapeutyczne dla wybranych nowotworów głowy i szyi. Rak krtani,„Współczesna Onkologia”, 2006, 5; A. Kruk-Zagajewska, Rak krtani i stany przed­rakowe, „Otorynolaryngologia”, dodatek specjalny,„Przewodnik ­Lekarza”, 2002, 9.

10 W. Czubernatowa, J. Tischner, Wieści ze słuchanicy, Kraków 2001, s. 44‒45.

11 Wiedzę o społecznej roli chorego i jego definicji własnej sy­tuacji czerpałem z: M. Kaleta-Witusiak, Jakość i sens życia w chorobachprzewlekłych osób dorosłych, w: A. Nowicka, A.A. Zych (red.), By człowiek nie musiał cierpieć… Księga jubileuszowa dedykowana Pani Profesor Aleksandrze Maciarz, Wrocław 2007, s. 85‒98; K. Charmaz, Loss of Self: afundamental form of suffe­ring in the chronically ill, „Sociology of Health and Illness”, 1983, 5, nr 2; M. Reich, C. Gaudron, N. Penel, When cancerophobia and denial lead to death, „Palliative and Supportive Care”, 2009, 7.

12 Por. M. Zawiła, Religia iśmierć. Trajektoria umierania ijej religijne aspekty na przykładzie środowisk hospicyjnych wPolsce, Kraków 2008, zwłaszcza s. 58‒66, 73‒84, 169‒171.

13 J. Tischner, Rozmowy z chorymi, „W Drodze”, 1976, 11.

14 J. Tischner, Rekolekcje z Antonim Kępińskim, „Dni Tisch­nerowskie”, dodatek specjalny, „Tygodnik Powszechny”, 2003, 21.

15 Por. J. Tischner (red.), Filozofiawspółczesna, Instytut TeologicznyKsięży Misjonarzy, publ. do użytku wewnętrznego, Kraków 1989. Warto zauważyć, że również w swojej ostatniej pracy filozoficznej, kontynuacji filozofii dramatu, Tischner przywoła Kępińskiego: tenże, Spór o istnienie człowieka, Kraków 1999, s. 29; oraz w eseju, który nie wszedł do książki: tenże, Inny, „Znak”, 2004, 1. O Kępińskim jako mistrzu myślenia zob. Spotkanie. Z ks. Józefem Tischnerem rozmawia AnnaKaroń-Ostrowska, Kraków 2003, s. 77‒80.

16 A. Majewska, Sympozjum „Czego uczy nas epidemia hiv?”, „Ad  Vocem”, 1997, 29.

17 J. Tischner, Tajemnica choroby, „Tygodnik Powszechny”, cyt. za: http://www.tygodnik.com.pl/ludzie/tischner/jtkazanie.html (dostęp 30.06.2013).

18 Por. P. Rabinow, N. Rose, Biopower today, „BioSocieties”, 2006, 1.

19 Por. M. Foucault, Porządek dyskursu, tłum. M. Kozłowski, Gdańsk 2002.

20 Wątki relacji medycyny i nauk społecznych oraz polski kontekst, por. M. Sokołowska, Socjologia medycyny, w: A. Ostrow­ska (red.), Socjologiamedycyny, Warszawa 2009, s. 21‒40; taż, Szpitale ipacjenci, tamże, s. 173‒188; A. Ostrowska, Modele relacji pacjent – lekarz, tamże, s. 235‒260; W. Piątkowski, Wstęp, w: tegoż (red.), Socjologia z medycyną, Warszawa 2010, s. 7‒22; A. Ostrowska, Zróżnicowania społeczne i nierówności w zdrowiu, w: W. Piątkowski (red.), dz. cyt., s. 23‒47; J. Gierczyński, Wpływ kosztów chorób cywilizacyjnych na politykę zdrowotną w krajach Unii Europejskiej i w Polsce, „Polityka zdrowotna”, 2012, 10.

21 J. Tischner, Edyp i Abraham, „Tygodnik Powszechny”, 1995, 31.

22 W każdym razie miał otrzymać spisany wykład i oddać go do książki. Działo się to jednak zapewne już w 1999 r. W tekście razi np. powtarzający się zwrot, że człowiek „się zbawia”.

23 M. Sych, Czy i co zmieniło się w resuscytacji?, Kraków 1996.