Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Napady na banki to najbardziej amerykańskie przestępstwo. Od początku istnienia Stanów Zjednoczonych przykuwa ono uwagę Amerykanów i jest odbiciem barwnych dziejów tego kraju. Opowieść o Jessem Jamesie to historia krwawej wojny secesyjnej i głębokich podziałów po jej zakończeniu. Losy wroga publicznego numer jeden Johna Dillingera to opis zawirowań w czasach Wielkiego Kryzysu. Skok na bank w Laguna Niguel to historia, w której przestępstwo miesza się z wielką polityką.
Marek Wałkuski, wieloletni korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie, od lat opowiada na antenie Trójki o rabusiach, którzy zostawiają w bankach dowody osobiste, zapominają zatankować auta przed napadem albo podkopują się pod bank, który został dawno zamknięty. W tej książce oferuje jednak czytelnikom znacznie więcej. Poza opisem dziesiątków zabawnych skoków, przybliża czytelnikowi historię dolara i banków, pracę FBI i policji, system prawny i słynne więzienia, broń i wielkie wynalazki. Opowieść o napadach na banki to opowieść o Ameryce.
"Od lat na antenie Trójki planujemy z kolegą Wałkuskim napad na bank. Najchętniej amerykański, bo podejrzewam, że tam mają najwięcej pieniędzy. Kolega ma być strategiem przedsięwzięcia. Biorąc pod uwagę, czym się zachwycą, czarno to widzę. Podczas napadu możemy być zabawniejsi od gangu Olsena. A zdaje się, że nie o to chodzi... Mam zatem nadzieję, że książka będzie zachętą dla Państwa do organizacji profesjonalnych napadów. Proszę pamiętać o inspiracji! Powiedzmy... dziesięć procent?"
KUBA STRZYCZKOWSKI, PROGRAM 3 POLSKIEGO RADIA
"Marek znowu wałkuje Amerykę. Zdawać by się mogło, że to jedynie historie o mniej lub bardziej udanych napadach. W rzeczywistości to udany portret kraju, który nie przestaje zadziwiać, zachwycać i denerwować".
MICHAŁ NOGAS, GAZETA WYBORCZA
"Kolega Wałek jest błyskotliwy. Lubię jego poczucie humoru i dlatego mogę słuchać i czytać nawet o napadach. Zwłaszcza tych nieprawdopodobnych".
MAREK NIEDZWIECKI, PROGRAM 3 POLSKIEGO RADIA
"Myslałem o tym, by rozmowy o napadach wydać na płycie kompaktowej, ale książka jest jeszcze lepsza! Tylko brać i czytać!"
PIOTR BARON, PROGRAM 3 POLSKIEGO RADIA
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 430
Marek Wałkuski
To jest napad!
Czyli kawałek nieznanej historii Ameryki
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Autor oraz Wydawnictwo HELION dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw patentowych lub autorskich. Autor oraz Wydawnictwo HELION nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w książce.
Opieka redakcyjna: Ewelina Burska Redakcja: Justyna Wydra Korekta merytoryczna: Bartosz Oczko Projekt okładki: ULABUKA Wybór ilustracji: Marek Wałkuski, Barbara Lepionka Szczegółowy wykaz ilustracji znajduje się na końcu książki.
Wydawnictwo HELION ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
ISBN: 978-83-283-4283-5
Copyright © Marek Wałkuski 2018
Dla Niny, Konrada i Edyty
Od 2008 roku jako korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie w każdy piątek spotykam się na antenie radiowej Trójki z Kubą Strzyczkowskim, by zdać sprawozdanie z najważniejszych i najciekawszych wydarzeń w Ameryce. Opowiadam o zawirowaniach politycznych w Białym Domu i Kongresie, zjawiskach obyczajowych, nowinkach technologicznych, ciekawostkach z amerykańskiej prowincji, wydarzeniach ze świata kultury i rozrywki. Nieodłącznym elementem naszych rozmów są relacje o zabawnych i absurdalnych napadach na banki. W ciągu minionej dekady miałem okazję opowiedzieć setki historii o roztargnionych rabusiach, którzy zostawiali przy kasach dowody osobiste, wypisywali notatki z żądaniem pieniędzy na czekach z własnym nazwiskiem i adresem, zapominali założyć na twarz maski, mdleli przy kasie albo podczas ucieczki gubili cały łup. Byli też tacy, którym w trakcie napadu odholowywano niewłaściwie zaparkowany samochód albo którzy wpadali w ręce policji, gdy wracali do banku z pretensjami, że dostali za mało pieniędzy. Żartobliwe historie o skokach na banki dodają lekkości naszym rozmowom z Kubą i często wywołują uśmiech u słuchaczy. Dla mnie stały się również okazją do lepszego poznania Ameryki. Śledząc doniesienia o napadach, poznawałem nie tylko metody działania rabusiów, ale również warunki, w jakich żyli, i motywy, dla których decydowali się wejść na drogę przestępstwa. Zdobywałem wiedzę na temat pracy policji i FBI, funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i systemu więziennictwa, procedur stosowanych przez banki i zabezpieczeń instytucji finansowych. Gdy zaintrygowany współczesnymi napadami zacząłem czytać o skokach na banki z przeszłości oraz poznawać losy znanych rabusiów, uświadomiłem sobie, że historia napadów na banki to niezwykle ciekawy element historii Stanów Zjednoczonych. To właśnie wtedy pomyślałem o napisaniu tej książki.
Ci, którzy lubią trójkowe relacje o napadach na banki, nie będą rozczarowani. W książce tej znajdują się dziesiątki zabawnych opowieści o niezbyt rozgarniętych rabusiach, którzy przeszli do historii jako nieudacznicy albo pechowcy. Piszę jednak również o sławnych i barwnych kryminalistach, takich jak uznawany za amerykańskiego Robin Hooda Jesse James, słynni rabusie z Dzikiego Zachodu Butch Cassidy i Sundance Kid, Romeo i Julia świata przestępczego, czyli Bonnie i Clyde, gangster celebryta z lat trzydziestych XX wieku John Dillinger czy mistrz kamuflażu Willie Sutton. Charaktery, zwyczaje i metody działania tych przestępców stanowiły odbicie czasów, w jakich żyli, a ich legendy odcisnęły piętno w zbiorowej świadomości Amerykanów. Sposób, w jaki byli postrzegani przez rodaków oraz przedstawiani przez media i Hollywood, pokazuje też, jak zmieniał się stosunek amerykańskiego społeczeństwa do zjawiska przestępczości i do instytucji państwa, takich jak banki, policja czy władze federalne.
Książka, która trafia w Państwa ręce, tylko częściowo dotyczy skoków na banki. Napady stanowią dla mnie punkt wyjścia do szerszej opowieści o historii i współczesności Ameryki. Piszę więc o tym, jak w początkach Stanów Zjednoczonych człowiek niesłusznie oskarżony o włamanie do banku stał się bohaterem walki o prawa obywatelskie, jak po wojnie secesyjnej partyzanci Konfederacji rabowali banki, by uderzyć w instytucje znienawidzonej Północy, i o tym, jak na początku XX wieku rewolucja technologiczna zmieniała amerykańskie społeczeństwo. Opowiadam o drodze dolara z Czech do Ameryki, chaosie finansowym, jaki panował w USA w pierwszych dekadach istnienia kraju, o tym, jak rząd federalny nad nim zapanował, jaką rolę odgrywał parytet złota i dlaczego prezydent Nixon go porzucił. W książce opowiadam historię amerykańskich banków i instytucji finansowych — piszę o tym, jak szybko się rozwinęły i przyczyniły do sukcesu tego kraju, jak zostały znienawidzone w okresie Wielkiego Kryzysu i jak w latach siedemdziesiątych dostosowały się do „ucieczki” białych Amerykanów na przedmieścia. „To jest napad” to także opowieści o broni używanej przez przestępców, samochodach gangsterów i policyjnych radiowozach oraz najlepiej strzeżonych skarbcach Rezerwy Federalnej. Kiedy piszę o alarmach, wybuchających farbach, pułapkach na przestępców czy systemie GPS, staram się opowiadać nie tylko o technologii, ale także o tym, jak pomysłowość i amerykański duch przedsiębiorczości doprowadziły do zastosowania ich w praktyce. Nie mogłem też pominąć ciekawych faktów na temat wymiaru sprawiedliwości w USA — od metod działania prokuratury i sędziów, przez wysokie wyroki na setki, a nawet tysiąc lat pozbawienia wolności, po owiane złą sławą więzienia, takie jak Sing Sing czy Alcatraz.
Skok na bank to najbardziej amerykańskie przestępstwo, jakie można sobie wyobrazić. Mam nadzieję, że lektura tej książki przybliży Państwu barwny i mniej znany fragment historii Ameryki.
Specjalne podziękowania dla Kuby Strzyczkowskiego za cotygodniowe pogawędki o napadach, które zainspirowały mnie do napisania tej książki.
Marek Wałkuski
W historii Stanów Zjednoczonych dokonano setek tysięcy napadów na banki — większość w ostatnich kilkudziesięciu latach. Nie ma drugiego narodu na świecie, który pod tym względem mógłby równać się z Amerykanami. Jednym z powodów masowego charakteru napadów na banki w USA może być powszechny dostęp do broni. Kiedy rabuś wchodzi tu do banku i domaga się pieniędzy, kasjer musi przyjąć, że jest on uzbrojony — nawet gdy ma do czynienia z emerytem, studentem czy matką z dzieckiem. By uniknąć potencjalnego rozlewu krwi, pracownikowi banku nie pozostaje nic innego jak spełnić żądanie przestępcy i przekazać mu gotówkę. Obowiązujące w amerykańskich bankach przepisy nakazują bezwzględne wykonywanie poleceń rabusia, co oznacza, że ma on pewność, iż nie odejdzie od okienka z pustymi rękami. W innych krajach istnieje domniemanie, że przeciętny obywatel nie posiada przy sobie broni. W takich sytuacjach prawdopodobieństwo odmowy przekazania gotówki lub interwencji osób postronnych jest znacznie większe. W innych krajach napady na banki są domeną zawodowych gangsterów. W Ameryce mają one masowy charakter.
Od pierwszych dni Ameryki aż do okresu międzywojennego napady na banki były specjalnością białych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Jedna z pierwszych relacji o napadzie dokonanym przez czarnoskórego Amerykanina pochodzi z roku 1814, kiedy to dziennik „Hartford Courant” poinformował, iż zwolniony wcześniej z więzienia „murzyn o nazwisku Richard Dickson” został aresztowany pod zarzutem kradzieży 1700 dolarów z banku w Salem. W czasach Dzikiego Zachodu istnieli co prawda także czarnoskórzy kowboje, ale wśród członków gangów napadających na banki próżno szukać Afroamerykanów.
Obecnie czarnoskórzy Amerykanie biorą udział w ponad 40 procentach skoków na banki, choć stanowią niespełna 12 procent populacji. Może mieć to związek ze znacznie wyższym poziomem ogólnej przestępczości w tej grupie, większą biedą wśród Afroamerykanów oraz powszechniejszym sięganiem przez nich po narkotyki, co często prowadzi do decyzji o napadzie w celu szybkiego zdobycia gotówki. Skoki na banki nie są z kolei domeną Latynosów. Choć stanowią oni 15 procent społeczeństwa, biorą udział jedynie w 6 procentach napadów. Ze wszystkich grup rasowych najmniej rabowaniem banków zainteresowani są Azjaci. Dokonują oni zaledwie jednego na 300 napadów, choć stanowią jedną dwudziestą populacji.
Z raportów FBI wynika, że najwięcej skoków na banki ma miejsce w piątek. Najpopularniejsza pora dnia to godziny przedpołudniowe — od 9 do 11 rano. Położenie banku nie ma znaczenia. Równie często rabowane są banki w dużych aglomeracjach, jak i te na przedmieściach czy w małych miasteczkach. Wbrew temu co pokazuje się w filmach, napady na banki mają zwykle spokojny przebieg. Choć w większości przypadków sprawcy demonstrują broń albo udają, że ją posiadają, to tylko w jednym na 35 napadów dochodzi do użycia przemocy. W 2016 roku w ponad 4200 napadach obrażenia odniosły jedynie 43 osoby. W wielu przypadkach byli to sami sprawcy, którzy podczas ucieczki spowodowali wypadki samochodowe lub zostali postrzeleni przez policjantów. W 2016 roku podczas napadów na banki zginęło osiem osób, w tym siedmiu rabusiów. Z napadowych statystyk wynika, że banki powszechnie stosują zabezpieczenia w postaci alarmów i kamer. Filmy lub zdjęcia wykonano 95 procentom rabusiów, a alarm uruchomiono w przypadku ponad 85 procent napadów. W co trzecim napadzie sprawcy otrzymali oznakowane pieniądze, a w co piątym pracownicy banku wrzucili im do torby pojemnik z eksplodującą farbą lub lokalizator GPS. Tylko w nielicznych przypadkach rabuś trafił na strażnika lub ochroniarza. Ich zatrudnianie całkowicie nie opłaca się bankom, bowiem przeciętny bank rabowany jest raz na 20 – 25 lat, a średnia wysokość łupu wynosi 7 tysięcy dolarów. W tym samym okresie zatrudnienie strażnika kosztowałoby co najmniej milion dolarów.
Amerykanie rabowali banki od początku istnienia Stanów Zjednoczonych. Do połowy XIX wieku robili to, włamując się do nich. Pierwszy taki rabunek miał miejsce w 1798 roku, gdy dwaj współpracujący z portierem złodzieje dostali się do skarbca Banku Pensylwanii, z którego wynieśli ponad 160 tysięcy dolarów. W 1805 roku dziennik „Maryland Gazette” opublikował oświadczenie kasjera banku z Annapolis Davida Harrisa, który informował o włamaniu, podczas którego złodzieje zabrali skrzynię ze złotymi i srebrnymi monetami. Nie ma wątpliwości, żewten ohydny rabunek zaangażowanych było kilku złoczyńców — stwierdził Harris, oferując 1000 dolarów nagrody. Dwa lata później gazeta „Harford Courant” informowała o napadzie na przewoźnika pieniędzy Johna Whitinga i kradzieży 13 tysięcy dolarów. Podczas zdarzenia doszło do wymiany ognia z pistoletów. Na szczęście nikt nie został ranny, aczkolwiek sprawcom udało się uciec z łupem. Głośny skok na bank miał miejsce w 1811 roku w Charleston w Karolinie Południowej. Nieznany sprawca włamał się do tamtejszego banku, kradnąc 135 tysięcy dolarów w srebrnych i złotych monetach. Dyrektor banku wyznaczył nagrodę w wysokości 10 tysięcy dolarów, co sprawiło, że okoliczni mieszkańcy zasypali go informacjami o wszelkich podejrzanych typach. Jedno z doniesień mówiło o tym, że niejaki Benjamin Gray zapłacił za zakupy w sklepie spożywczym srebrnymi monetami. Ponieważ mężczyzna ten zwykle nie posiadał gotówki, sprzedawca wprost zapytał, czy czasem nie obrabował banku. Po tej uwadze zaobserwowano, że Gray zaczerwienił się, zaniemówiłiniemalże zadławił. Wziął wtedy do ręki butelkęiwypiłzniej jednym duszkiem ćwierć litra rumu — donosił dziennik „Courier and Enquirer”. Gazeta relacjonowała, że lokalne władze i przedstawiciele banku przesłuchali wtedy jednego z niewolników Graya, któremu obiecali wolność w zamian za pomoc w odzyskaniu skradzionych pieniędzy. Niewolnik zeznał, że jego właściciel rzeczywiście obrabował bank, a łup ukrył w dole wykopanym obok obory i przykrytym nawozem. Złote i srebrne monety, znajdujące się w 28 kufrach, sprawca wywiózł na wózku przy pomocy jego oraz innego niewolnika. W kryjówce rzeczywiście odnaleziono skradzione pieniądze z wyjątkiem kilkuset dolarów, a także dorobione klucze, za pomocą których Gray dostał się do banku. Sprawca kradzieży został aresztowany, a niewolnika wysłano do Filadelfii jako wolnego człowieka z zaleceniem, by zmienił nazwisko.
Rabuś w akcji, ok. 1900 r.
Jeden z największych dziewiętnastowiecznych napadów na bank miał miejsce w Nowym Jorku, a dokonał go 36-letni imigrant z Anglii, niejaki William Murray. W marcu 1831 roku wraz ze wspólnikiem zrabowali z City Banku ponad 240 tysięcy dolarów, za co zostali posłani na 5 lat do więzienia Sing Sing. Ówczesna prasa ubolewała, że choć to najwyższa kara, jaką mogli dostać, to jest ona nieproporcjonalnie mała „w stosunku do ogromu i powagi przestępstwa”.
Po wojnie secesyjnej dochodziło w Stanach Zjednoczonych do wielu napadów na banki, przeprowadzanych przez uzbrojone bandy. Niektóre z nich zostały stworzone przez byłych żołnierzy i partyzantów Południa, którzy rabowali banki nie tylko dla pieniędzy, ale również dlatego, że były one symbolem nowego porządku narzuconego im przez zwycięską Unię. Wielu weteranów weszło na drogę przestępstwa, ponieważ nie było dla nich miejsca w nowym państwie, dla którego pozostali wrogami z czasów wojny domowej. Wyszkoleni w jeździe konnej i posługiwaniu się bronią, a także taktykach partyzanckich, byli bardzo skuteczni w atakach na małe prowincjonalne banki, z których rabowali spore sumy pieniędzy. Do najsłynniejszych ówczesnych rabusiów należał były bojownik Konfederacji Jesse James. W swojej karierze dokonał on około dwudziestu napadów. Skoki na banki i pociągi, przeprowadzone przez gang Jamesa, były szeroko relacjonowane i komentowane przez prasę. Niektórzy twierdzą, że Jamesowi przypisano więcej przestępstw, niż w rzeczywistości popełnił, bowiem gdy sprawcy byli zamaskowani nie do rozpoznania, niemal odruchowo świadkowie jako winnego wskazywali gangstera o statusie celebryty. Każdy wolał być obrabowany przez słynnego Jessego Jamesa niż przez jakiegoś nikomu nieznanego przestępcę. A napady na banki były w drugiej połowie XIX wieku przedmiotem powszechnej ciekawości, czasem wręcz zbiorowej ekscytacji. Jedna z takich sytuacji miała miejsce w listopadzie 1869 roku w Newcastle w stanie Indiana, gdzie o 2:00 w nocy z lokalnego banku zaczęły dochodzić głuche odgłosy uderzeń. Po krótkim rekonesansie szeryf ustalił, że dwóch rabusiów próbuje sforsować drzwi do skarbca, i zarządził mobilizację mieszkańców. Po chwili bank był otoczony przez kilkudziesięciu uzbrojonych mężczyzn.
Publiczne egzekucje i samosądy nie należały do rzadkości w drugiej połowie XIX wieku
Otworzono główne drzwi wejściowe do banku i na rabusiów posypał się grad kul. Jedenzwłamywaczy został trafionywudoipadł na ziemię. Obrażenia odniosło także kilku obywatelizpowodu przypadkowego odpalenia rewolwerówwmomencie niezwykłych emocji — relacjonował później dziennik „Dayton Journal”. Ranny rabuś został schwytany, a za drugim ruszyli w pościg podekscytowani mieszkańcy. Uciekiniera znaleziono w piwnicy jednego z domów i osadzono w więzieniu. Przestępca z Newcastle miał sporo szczęścia, ponieważ wielu jego kolegów po fachu kończyło wówczas na stryczku. Samosądy dokonywane na Dzikim Zachodzie na rabusiach bankowych, notorycznych złodziejach i bandytach gromadziły tłumy gapiów, szczególnie gdy mieli oni znane nazwiska. W miasteczkach, gdzie działały sądy, egzekucje reklamowano nawet z dwutygodniowym wyprzedzeniem, nadając im charakter festynu. Na miejscu pojawiali się sprzedawcy kukurydzy, orzeszków i zimnych napoi. Widzowie przynosili ze sobą flagi narodowe i na kilka godzin przed wykonaniem wyroku zajmowali najlepsze miejsca. Wieszanie przestępców było okazją do spotkań sąsiedzkich integrujących lokalną społeczność.
Początek XX wieku przyniósł profesjonalizację zawodu rabusia bankowego. Do lamusa odeszły napady w wykonaniu kowbojów, którzy raz kradli konie, innym razem rabowali pociągi, a jeszcze innym napadali na banki. W ich miejsce pojawili się fachowi włamywacze i kasiarze oraz gangi zawodowych rabusiów, precyzyjnie realizujących przygotowane wcześniej plany. Szybko rosła też liczba napadów. O ile początkowo przestępstwa takie popełniano raz na kilka lat, a pod koniec XIX wieku zdarzało się ich najwyżej kilkadziesiąt rocznie, to już w 1919 roku Stowarzyszenie Bankowców Amerykańskich naliczyło ponad 170 rabunków. Prasa alarmowała wówczas, że sytuacja staje się bardzo poważna, a w stanach najbardziej dotkniętych plagą kradzieży, takich jak Kansas czy Oklahoma, banki wyznaczyły nagrody za pomoc w schwytaniu i skazaniu złodziei. W 1920 roku dziennik „Daily Arkansas” zastanawiał się, jakie zjawiska społeczne przyczyniły się do wzrostu liczby napadów, określając je mianem najbardziej interesujących i sensacyjnych przestępstw. Napady na banki uważane są za przestępstwa ponad przestępstwami,aich sprawcy za kryminalistów najwyższej kategorii. Ci, którzy rabują banki, są wyżejwprzestępczej hierarchii od słynącychzinteligencjiisprytu kanciarzyinaciągaczy, którym brakuje splendoru, ponieważ ich czyny pozbawione są fizycznego męstwa — pisał publicysta tej gazety, podkreślając, że w kryminalnym panteonie Ameryki bankowi rabusie zajmują czołowe miejsce.
Okres międzywojenny przyniósł szybkie zmiany technologiczne, które rabusie zaadaptowali do swojej działalności. Podstawowym narzędziem komunikacji bandytów stały się telefon i telegraf, a samochody pozwalały im na szybkie przemieszczanie się pomiędzy stanami, dzięki czemu w ciągu kilkudziesięciu minut mogli znaleźć się poza jurysdykcją lokalnej policji. Rabusie byli też coraz lepiej uzbrojeni. Posługiwali się nie tylko nowoczesnymi pistoletami i karabinami maszynowymi, stosowali również kamizelki kuloodporne. Wiele gangów z tego okresu zdobywało uzbrojenie, napadając na magazyny policji albo Gwardii Narodowej. W czasach Wielkiego Kryzysu w USA dochodziło już do ponad pół tysiąca napadów rocznie. W roku 1930 agencja Associated Press donosiła, że w takich stanach jak Indiana, Illinois, Iowa czy Dakota Południowa niemal co parę dni dochodzi do jakiegoś napadu na bank, a zdarza się, że jednego dnia ma miejsce kilka rabunków. Epidemia napadów przetacza się przez amerykańskie prerie jak wrześniowa burza — alarmował korespondent agencji AP. Wobec niechęci do instytucji państwa oraz banków, która towarzyszyła czasom Wielkiego Kryzysu, bankowych rabusiów nie postrzegano negatywnie, a wielu z nich zyskało status celebrytów. Każdy Amerykanin znał takie nazwiska jak John Dillinger, „Pretty Boy” Floyd, „Baby Face” Nelson czy Homer Van Meter. Po aresztowaniu fotografowali się z nimi policjanci i prokuratorzy, a gdy któryś został zastrzelony, jego zwłoki wystawiano na widok publiczny. W pogrzebie słynnej Bonnie Parker w Dallas w Teksasie wzięło udział 20 tysięcy osób! By zobaczyć ciało martwego wroga publicznego numer 1, Johna Dillingera, przed kostnicą ustawiło się w kolejce kilkanaście tysięcy mieszkańców Chicago. Tylko w 1934 roku, kiedy Dillinger napadał na kolejne banki i gdy w końcu został zastrzelony przez agentów FBI, w gazetach wydawanych na terenie Stanów Zjednoczonych ukazało się na jego temat ponad 30 tysięcy artykułów. By pozbawić gangsterów i rabusiów bankowych statusu celebrytów, w połowie lat trzydziestych pod presją władz Hollywood zaczęło ściśle egzekwować uchwalony kilka lat wcześniej Kodeks Haysa, który, poza cenzurą obyczajową, zakazywał gloryfikowania przestępców. Zamiast filmów gangsterskich kręcono filmy o dzielnych agentach FBI, którzy stawiali czoło brutalnym kryminalistom. Równocześnie amerykańskie władze nagłaśniały każdy przypadek zastrzelenia lub aresztowania „wroga publicznego”, jak ich wówczas określano. Zaostrzono też kary za napady na banki, zwiększono budżet FBI i podjęto bardziej agresywne działania wymierzone w rabusiów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w drugiej połowie lat trzydziestych liczba napadów na banki zaczęła szybko spadać. W okresie II wojny światowej i tuż po niej w Stanach Zjednoczonych dochodziło już tylko do kilkudziesięciu napadów rocznie. W 1948 roku znany rabuś i mistrz kamuflażu Willie Sutton ubolewał, że w całym kraju nie pozostało więcej niż 15 fachowców z jego branży. Gangsterska posucha nie trwała jednak długo.
W latach pięćdziesiątych liczba skoków na banki znów zaczęła rosnąć. O ile w 1943 roku w USA miały miejsce dwadzieścia cztery napady, to w roku 1958 już prawie pięćset. Zmienił się też profil rabusiów. Kradzieży nie dokonywali tym razem członkowie profesjonalnych gangów, ale samotni amatorzy. Napady na banki zmieniły swój charakterzwymagającego wysokich kwalifikacji, dobrze zorganizowanego aktu kryminalnego na przestępstwo dla ludu, niemal takie samo jak kradzież sklepowa — zauważył publicysta magazynu „Fortune”. Pod koniec lat pięćdziesiątych pojawiły się doniesienia prasowe o napadach na banki w wykonaniu starszych panów, bezrobotnych inżynierów oraz młodych kobiet. Dyrektor Federalnego Biura Śledczego Edward Hoover winą za gwałtowny wzrost liczby napadów obwiniał same banki, które jego zdaniem nie wprowadziły wystarczających zabezpieczeń. Głównym powodem ich niestosowania było niskie prawdopodobieństwo napadu, mimo szybkiego wzrostu liczby tego rodzaju zdarzeń. Dziennikarz wydawanej w Kalifornii gazety „The Post” wyliczył w 1960 roku, że nawet jeśli liczba napadów się podwoi, to każdy z 25 tysięcy oddziałów banków w USA statystycznie zostanie obrabowany raz na 36 lat. Poza tym średnia wysokość łupu na poziomie 4 tysięcy dolarów to dla banków pestka, nie mówiąc jużotym, że stratywnapadach na banki są ubezpieczone — konstatował autor artykułu, dodając, że sądy dość łagodnie traktują rabusiów bankowych, tym bardziej że większość z nich nie wchodziło wcześniej w konflikt z prawem.
Ze statystyk FBI wynika, że napady z lat pięćdziesiątych miały zupełnie inny charakter niż podobne przestępstwa w okresie międzywojennym. Coraz mniej było włamań do skarbców i otwierania sejfów przez kasiarzy, coraz więcej wtargnięć do banków uzbrojonych sprawców, którzy żądali pieniędzy i uciekali. Trend wzrostowy jednak trwał i w ciągu kolejnych piętnastu lat liczba napadów wzrosła trzykrotnie. W 1975 roku w USA dochodziło do pięćdziesięciu skoków na banki tygodniowo, czyli ponad 2,5 tysiąca rocznie. Jako przyczyny tego zjawiska podawano: kryzys gospodarczy, rosnący problem uzależnienia od narkotyków oraz znaczny wzrost liczby oddziałów banków, szczególnie na przedmieściach. Powstawały one właśnie tam, ponieważ na początku lat siedemdziesiątych wielu białych Amerykanów wyprowadziło się z miast na ich obrzeża po to, by ich dzieci nie musiały jeździć autobusami do szkół w czarnych dzielnicach (co było wówczas elementem walki z segregacją rasową w edukacji). Wiele małych filii banków otwieranych na przedmieściach nie posiadało tak dobrych zabezpieczeń jak większe oddziały w miastach, co czyniło je łatwym celem rabunku. Banki te często lokowano w niewielkich centrach handlowych albo w położonych na uboczu, wolnostojących budynkach. Rabowanie ich było prostsze i groziło mniejszym ryzykiem wpadki, tym bardziej że z przedmieścia z reguły szybko i łatwo dostać można się na autostradę, co dodatkowo ułatwia ucieczkę. W latach siedemdziesiątych przytłaczającą większość napadów przeprowadzali amatorzy. Sprawnie przeprowadzoneidobrze zaplanowane akcje, jakie oglądamy na ekranach kinowychi wtelewizji, należą do rzadkości. Dawniej rabuś bankowy wzbudzał szacunekwświecie przestępczym. Należał on do kryminalnej elity,anapady na banki uważano za przestępstwazklasą. To już jednak przeszłość — tłumaczył reporterowi „Associated Press” agent FBI William Sullivan, określając współczesnych rabusiów mianem „młodych i głupich”.
Kolejne dziesięciolecia przyniosły utrzymanie się wzrostowych tendencji z lat poprzednich.
Rekordowy w historii napadów był rok 1991, kiedy to w całym kraju dokonano 9400 tego typu przestępstw. Od początku XXI wieku ich liczba zaczęła stopniowo spadać. W 2004 roku obrabowano 7500 banków, a dziesięć lat później tylko 3900. Według ekspertów złożyło się na to kilka czynników: ogólny trend spadkowy w przestępczości, większa skuteczność policji, lepsze zabezpieczenia i systemy monitoringu oraz rozwój internetu i portali społecznościowych, dzięki którym zdjęcia rabusiów bardzo szybko trafiają do opinii publicznej. Ostatnie lata przyniosły zahamowanie trendu spadkowego, a nawet delikatne jego odwrócenie (wzrost do 4250). Amerykanów, którzy z różnych powodów decydują się iść śladami Jessego Jamesa czy Johna Dillingera, nadal nie brakuje.
Charles Estell wielokrotnie śmiał się na głos, czytając artykuły o rabusiach amatorach, którzy podczas napadów na banki popełniali idiotyczne błędy: pisali żądania na czekach z własnym nazwiskiem i adresem, zostawiali na kontuarze dowody osobiste albo zatrzaskiwali kluczyki w samochodzie i po zgarnięciu łupu nie mieli czym uciec. Z politowaniem patrzył na tych, którzy zadowalali się łupem w wysokości kilkuset dolarów, ryzykując wieloletnie więzienie dla takich drobniaków. Napad na bank powinien być profesjonalnie przygotowany i przeprowadzony. Profesjonalizm był dewizą życiową 38-letniego Estella: oznaczało to wybór odpowiedniej lokalizacji banku, opracowanie dobrego planu napadu oraz dyscyplinę przy jego realizacji.
Charles Estell mieszkał przy skrzyżowaniu 115. Ulicy i Południowej Alei Spaulding, w położonej na południowych przedmieściach Chicago spokojnej dzielnicy parterowych domów. Bank, który miał obrabować, był odległy o kilka przecznic od jego domu, ale formalnie znajdował się w sąsiedniej miejscowości Oak Lawn, zamieszkanej przez potomków Irlandczyków, Niemców, Włochów i Polaków. W sobotę 2 czerwca 2012 roku wsiadł do cadillaca escalade, przejechał kilka przecznic 115. Ulicą, po czym skręcił w prawo w Drogę Pułaskiego. Minął litewski Cmentarz Świętego Kazimierza i po kilku minutach znalazł się na 111. Ulicy, niedaleko niewielkiego centrum handlowego Ranch Manor. To właśnie tam, na końcu długiego, parterowego budynku z irlandzkim pubem, restauracją, salonem masażu, sklepem z pamiątkami i kancelarią prawną, znajdował się cel jego napadu, czyli oddział Bank of America. Estell wydedukował, że ponieważ bank ten obsługiwał nie tylko osoby fizyczne, ale również okoliczne firmy, w jego skarbcu powinna znajdować się spora ilość gotówki. Estell planował dostać się do środka przez dach, tak jak w słynnym napadzie w Laguna Niguel w Kalifornii, podczas którego w roku 1972 zrabowano 8 milionów dolarów.
Tuż po drugiej po południu dwaj pracownicy Bank of America zamknęli drzwi wejściowe, opuścili żaluzje i zaczęli liczyć pieniądze wpłacone przez klientów tego dnia. Nagle usłyszeli łomot i zobaczyli, jak przez otwór w suficie do pomieszczenia wskakuje ubrany na czarno mężczyzna w rękawicach. Na głowie miał czapkę, a twarz zasłaniała mu bandana.
— Nie zamierzam was zabić ani zrobić wam krzywdy. Chcę tylko pieniędzy — oświadczył i, wymachując pistoletem, polecił, by położyli się na podłodze. — Który z was zna szyfr do skarbca?
Gdy jeden z pracowników podał mu kombinację liczb otwierających elektroniczny zamek, Estell założył im na nadgarstki plastikowe opaski zaciskowe, nogi owinął grubą taśmą klejącą i zakneblował usta. Następnie opróżnił z pieniędzy wszystkie skrytki w skarbcu i wrzucił ich zawartość do czarnej torby.
— Mam na zewnątrz kogoś, kto obserwuje bank. Jeśli nie chcecie zginąć, musicie odczekać dziesięć minut, zanim cokolwiek zrobicie — ostrzegł leżących na podłodze mężczyzn. Następnie przesunął krzesło, wszedł na nie i przez otwór w suficie opuścił bank z łupem w wysokości 230 tysięcy dolarów. Estell był przekonany, że ma sporo czasu na ucieczkę, bo bank był zamknięty od środka, a jego pracownicy skrępowani. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że dzięki kamerom monitoringu jest obserwowany z drugiego końca kraju, na ekranach w Centrum Bezpieczeństwa Bank of America w Charlotte w Karolinie Północnej. O 14:16 pracownik Centrum zadzwonił na posterunek policji w Oak Lawn, informując, że w oddziale zlokalizowanym przy 111. Ulicy trwa właśnie napad. Dyżurna z komendy natychmiast zaalarmowała znajdujących się w okolicy funkcjonariuszy i po trzech minutach przed budynkiem banku stało już pięć radiowozów na sygnale. Uwagę policjantów zwrócił czarnoskóry mężczyzna wychodzący z przylegającego do banku biura podatkowego, który na widok funkcjonariuszy cofnął się i wszedł z powrotem do środka. Policjanci otoczyli centrum handlowe i zaczęli przesłuchiwać świadków. Od uwolnionych pracowników banku dowiedzieli się, że napastnik miał ze sobą półautomatyczny pistolet, co oznaczało, że może być niebezpieczny. Wkrótce na miejsce przybyli agenci FBI oraz policyjne oddziały do zadań specjalnych SWAT. Ubrani w kamizelki kuloodporne i uzbrojeni w karabiny policjanci rozpoczęli ewakuację centrum handlowego. Pod punkty usługowe, sklepy i restauracje podjeżdżały pojazdy opancerzone, do których eskortowano pracowników i klientów. Wszystkie ulice wokół banku zostały zablokowane, a okolicznym mieszkańcom nakazano pozostanie w domach. Nad centrum handlowym krążyły helikoptery policji i lokalnych stacji telewizyjnych. Na miejsce przybył tłum dziennikarzy. Podczas konferencji prasowej szef policji z Oak Lawn informował, że rabuś niemal na pewno znajduje się w centrum handlowym, tylko nie wiadomo w którym miejscu.
Po kilkugodzinnych poszukiwaniach sprawca napadu został zlokalizowany. Okazało się, że znajduje się w kanale wentylacyjnym, którym próbował uciec, ale, ponieważ był za gruby, utknął na jednym z zakrętów. Aby go uwolnić, policjanci SWAT musieli użyć piły elektrycznej. Gdy po dziesięciu godzinach od napadu Charles Estell został ostatecznie szczęśliwie wydobyty z kanału klimatyzacji, był cały mokry od potu i półprzytomny z wycieńczenia. Na dachu budynku znaleziono pistolet Glock, czarną torbę z pieniędzmi oraz kluczyki do samochodu. Chodząc z nimi po okolicy i wciskając przycisk pilota, policjanci usłyszeli sygnał dźwiękowy zaparkowanego nieopodal cadillaca. Wewnątrz auta znaleźli narzędzia, którymi włamywacz zrobił otwór w suficie skarbca, ręczne notatki z inwigilacji otoczenia banku, a także smartfona z historią poszukiwania w internecie informacji na temat sposobów zabezpieczania skarbców. Następnego dnia Charles Estell przyznał się do winy i wyjaśnił agentom FBI, że dokonał napadu, ponieważ jako bezrobotny nie miał środków do życia.
Podczas procesu przed sądem federalnym Estell zmienił zeznania i stwierdził, że został napadnięty i pobity przez czterech nieznanych mężczyzn, którzy, grożąc śmiercią, zmusili go do dokonania napadu. Tłumaczył, że bandyci dali mu pistolet, taśmę oraz opaski zaciskowe i postraszyli zabiciem jego rodziny, jeśli nie obrabuje banku. Ława przysięgłych nie uwierzyła w tę wersję wydarzeń i uznała go winnym napadu oraz spowodowania zagrożenia bronią, a sędzia wydał wyrok 32 lat pozbawienia wolności. Charles Estell odsiaduje go w federalnym więzieniu w Pollock w Luizjanie. Na wolność wyjdzie 26 września 2040 roku.
Pod wieloma względami Charles Estell to typowy sprawca napadów na banki — czarnoskóry mężczyzna w średnim wieku, bezrobotny, mieszkaniec dużej aglomeracji, który wcześniej wszedł już w konflikt z prawem. Estell przeprowadził jednak swój skok w dość nietypowy sposób, bowiem większość współczesnych rabusiów nie zadaje sobie trudu dostania się do skarbca, tylko podchodzi do okienka, podaje notatkę z żądaniem i wychodzi, zadowalając się paroma tysiącami dolarów. Według statystyk FBI niemal 95% skoków na banki kończy się przy kasie. Zawartość skarbca lub sejfów rabuje tylko jeden na trzydziestu przestępców. Średnia wysokość łupu wynosi obecnie 7 tysięcy dolarów, co biorąc pod uwagę ryzyko związane z napadem, nie jest kwotą wygórowaną. Mimo to w 2016 roku w całych Stanach Zjednoczonych dokonano 4251 napadów na banki.
Skoki na banki są domeną mężczyzn w wieku 20 – 40 lat, choć zdarzają się i młodsi rabusie. Niektórzy podejmują pierwsze próby jeszcze jako dzieci. Do jednej z takich prób doszło w lipcu 1982 roku, gdy kasjer Banku Przemysłowego w Waszyngtonie znalazł rano w skrzynce depozytowej notatkę następującej treści: Drogi Banku: Obrabujemy Ciebie punktualnieogodzinie 12wpołudnie. Włóżcie $10 000 pod wycieraczkę przy głównym wejściu do banku. Niech tam nikogo nie będzieinie dzwońcie na policję albo doznacie śmiertelnego wypadku. Pamiętajcie — żadnej policji! Albo kogokolwiek innego! Pieniądzewgotówce!Zwyrazami szacunku, Skorpiony. P.S. To nie jest żart. Pracownicy banku potraktowali groźby poważnie i natychmiast zadzwonili na numer alarmowy 911. Przed południem w banku pojawili się policjanci po cywilnemu, a w nieoznakowanym samochodzie po drugiej stronie ulicy pozycje zajęli uzbrojeni po zęby funkcjonariusze oddziałów specjalnych SWAT. Jakież było ich zdziwienie, gdy punktualnie o 12:00 pod bank podjechało na deskorolkach dwóch chłopców w wieku 8 i 11 lat! Policjanci zatrzymali ich, gdy malcy zaczęli szukać pieniędzy pod wycieraczką. „Spodziewaliśmy się terrorysty albo rabusia. W każdym razie — kogoś dorosłego. Notatka była bardzo przekonująca” — tłumaczył dziennikarzom komendant policji Pete Mulligan. Oficer poinformował, że mózgiem całej operacji był jedenastolatek, który postanowił dokonać skoku na bank, wysłuchawszy opowieści starszych kolegów. Pomysł bardzo spodobał się jego ośmioletniemu koledze, z którym wspólnie napisali pierwszą wersję notatki z żądaniem pieniędzy. Mieli jednak z tym tyle kłopotu i popełnili tak wiele błędów gramatycznych, że musieli poprosić o pomoc jedenastoletnią koleżankę, która była dobra z angielskiego. Dziewczynka wykonała zadanie na tyle fachowo, że zarówno bank, jak i policja potraktowali sprawę bardzo poważnie. Nieletnim rabusiom nie postawiono zarzutów, a ukaranie ich pozostawiono rodzicom. Chłopcy mieli dużo szczęścia, bowiem przy złej woli policjantów stanęliby przed sądem dla nieletnich. Taki zresztą los spotkał dziewięciolatka, który w roku 1981 dokonał napadu na bank w Nowym Jorku. Chłopiec o imieniu Robert wkroczył do oddziału New York Bank for Savings na Manhattanie z plastikowym pistoletem zabawką, podszedł do okienka i oświadczył: „To jest napad. Nie wciskaj alarmu, tylko dawaj pieniądze!”. Kasjerka była przekonana, że to żart, ale musiała zastosować się do wewnętrznych przepisów firmy i dała młodemu rabusiowi plik banknotów, który chłopiec wziął do ręki i, machając nim nad głową, w podskokach opuścił bank. „Dziękuję. Do widzenia” — rzucił na odchodne, wychodząc z kwotą 118 dolarów. Kiedy policjanci przeglądali później nagrania z kamer wideo, nie mogli zobaczyć sprawcy, ponieważ ten, mierzący zaledwie 134 centymetry, był niewidoczny zza kontuaru. Chłopiec przyznał się do napadu ojcu, gdy razem oglądali telewizyjne wiadomości, w których informowano o skoku na bank przeprowadzonym przez „ślicznego chłopca o brązowych oczach”. Adwokat chłopca tłumaczył później w sądzie rodzinnym, że dokonał on napadu pod wpływem kryminalnego programu telewizyjnego i że nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Sędzina uznała jednak chłopca winnym rabunku pierwszego stopnia z użyciem broni i skierowała go pod nadzór kuratora. Stosunkowo łagodna kara wynikała z faktu, że bankowy rabuś odpowiadał jako nieletni. Gdyby dokonał napadu w jednym z trzynastu amerykańskich stanów, w których nieletni przestępcy mogą być sądzeni jak dorośli, mógłby nawet trafić do więzienia. W zakładach karnych dla dorosłych na terenie Stanów Zjednoczonych przebywa obecnie ponad 95 tysięcy osób w wieku poniżej osiemnastego roku życia.
O ile dziewięciolatek z Nowego Jorku dzierży tytuł najmłodszego rabusia, który stanął przed sądem, to miano najstarszego należy do ponaddziewięćdziesięcioletniego mieszkańca Teksasu Huntera Rountree. Pierwszego z serii trzech skoków dokonał on w 1998 roku w Missisipi, na tydzień przed swoimi osiemdziesiątymi siódmymi urodzinami. Sędzia potraktował go wówczas łagodnie, skazując na trzy lata pozbawienia wolności w zawieszeniu. Rok później Rountree został jednak znów aresztowany, gdy napadł na bank na Florydzie. Tym razem przestępstwo nie uszło mu na sucho i trafił na trzy lata do więzienia. Po wyjściu na wolność nie ustatkował się i w 2003 roku dokonał kolejnego napadu, tym razem w Teksasie. Miał wówczas 91 lat. Patrząc na staruszka, który położył na kontuarze kopertę z wypisanym czerwonym flamastrem słowem „NAPAD”, kasjerka dwukrotnie upewniała się, czy czasem nie robi on sobie żartów. „Pospiesz się i wkładaj pieniądze do koperty, jeśli chcesz wyjść z tego cało” — zagroził jednak Rountree, po czym zgarnął łup, wyszedł z banku i odjechał samochodem. Gdy i tym razem został aresztowany, sędzia wymierzył mu wyrok 12 lat więzienia. Sędziwy rabuś tłumaczył później reporterowi lokalnej gazety, że rabował banki, ponieważ dawało mu to wielką frajdę i emocje, o jakie trudno w podeszłym wieku. Powiedział też, że ma świadomość, iż prawdopodobnie umrze w więzieniu, ponieważ nie będzie się ubiegać o przedterminowe zwolnienie. „A co miałbym robić na wolności? Obrabować następny bank?” — stwierdził z uśmiechem.
Dowodem na to, że rabowanie banków może być zajęciem dla wszystkich, jest historia pochodzącego z San Pedro w Kalifornii Roberta Vernona Toye’a, pseudonim „Ślepy Bob”. Jako młody chłopak zachorował on na retinopatię barwnikową oczu, której skutkiem jest postępujące pogorszenie wzroku wynikające z zaniku siatkówki. W związku z przebytą chorobą Toye był całkowicie ślepy na jedno oko, a drugim ledwie dostrzegał rozmazane kształty. Choć był praktycznie niewidomy, udało mu się obrabować aż 17 banków. Zwykle czekał na pojawienie się jakiejś starszej, chodzącej wolniejszym krokiem osoby, po czym podążał za nią do okienka. Tam, grożąc bronią, podawał kasjerowi kartkę z żądaniem pieniędzy, zabierał łup i, posługując się białą laską, wychodził z banku. Toye przez wiele lat mieszkał w Las Vegas, gdzie wydawał zrabowane pieniądze na hazard i prostytutki. Łącznie ukradł kilkaset tysięcy dolarów. Kiedy w końcu został aresztowany, twierdził, że większość tej kwoty wpłacił na fundusz badań nad retinopatią barwnikową.
Na liście rabusiów poszukiwanych przez FBI znajduje się bardzo niewiele kobiet. Napadanie na banki zawsze było i pozostaje męskim zajęciem. W czasach Dzikiego Zachodu członkowie wielu gangów wiązali się z kobietami i pozwalali im mieszkać w swoich kryjówkach. Nie zdarzało się jednak, by zabierali je na napady. Jedną z pionierek w tej dziedzinie była Cora Hubbard, która w 1897 roku wraz z dwoma towarzyszami została zatrzymana podczas próby napadu na bank w stanie Missouri. Z całej trójki Cora okazała się najbardziej zadziorna i pyskata. „Następnym razem opanujemy całe miasto!” — odgrażała się, gdy na oczach dziennikarzy i gapiów prowadzono ją do aresztu. Znaczący krok na drodze do równości płci w dziedzinie napadów wykonała w latach trzydziestych Bonnie Parker — najsłynniejsza kobieta rabuś. Podczas serii napadów, jakie przeprowadziła w latach 1933 – 34 wraz ze swoim partnerem Clyde’em Barrowem, niejednokrotnie strzelała do policjantów albo siedziała za kierownicą samochodu, którym z piskiem opon odjeżdżali z miejsca przestępstwa. Parker zginęła razem z Barrowem w policyjnej zasadzce w stanie Luizjana. Gdy znaleziono ją martwą w podziurawionym kulami fordzie V8, na kolanach wciąż trzymała strzelbę.
Jeden z najgłośniejszych napadów na banki w Stanach Zjednoczonych miał miejsce 15 kwietnia 1974 roku, kiedy to grupa uzbrojonych w karabiny maszynowe rabusiów wtargnęła do oddziału Hibernia Bank w San Francisco. Była wśród nich dwudziestoletnia Patricia Hearst — wnuczka i spadkobierczyni fortuny magnata prasowego Williama Hearsta. Dziesięć tygodni wcześniej została ona uprowadzona ze swego domu w Barkley w Kalifornii przez członków lewicowej organizacji terrorystycznej pod nazwą „Symbioniczna Armia Wyzwolenia”, której celem było przeprowadzenie rewolucji i zburzenie kapitalistycznego porządku w Stanach Zjednoczonych. Podczas negocjacji z porywaczami ojciec Hearst zgodził się spełnić żądanie wpłaty 2 milionów dolarów na dożywianie bezdomnych w San Francisco. Twierdził jednak, że nie stać go na przekazanie bojownikom dodatkowych 6 milionów dolarów. Dwa miesiące po porwaniu, za pośrednictwem udostępnionego mediom nagrania, dwudziestolatka ogłosiła, że przystępuje do Symbionicznej Armii Wyzwolenia i że przyjmuje imię Tania, na cześć argentyńskiej komunistki i towarzyszki Che Guevary Tamary Bunke, która posługiwała się takim pseudonimem. Napad, w jakim później wzięła udział Hearst wraz z czwórką towarzyszy, miał w dużym stopniu polityczny charakter. Rabusie traktowali go jako uderzenie w filar kapitalizmu, za jaki uważali banki. Zrabowane 10 tysięcy dolarów miano przeznaczyć na finansowanie „rewolucji biednych i pokrzywdzonych przeciwko faszystowskiej i rasistowskiej Ameryce”. Wykonane przez kamery monitoringu zdjęcie młodej Hearst w czarnym płaszczu i z półautomatycznym karabinem szturmowym M1 na ramieniu stało się jednym z symboli burzliwego początku lat siedemdziesiątych — z masowymi demonstracjami przeciwko wojnie w Wietnamie, aferą Watergate, galopującą inflacją, kryzysem paliwowym i rewolucją obyczajową. Podczas późniejszego procesu Patricia Hearst przekonywała, że lewacy z Symbionicznej Armii Wyzwolenia wykorzystywali ją seksualnie, dokonali prania mózgu i że nie była w pełni świadomym uczestnikiem napadu. Prokuratorzy wyemitowali jednak nagranie, w którym naśmiewa się z teorii, że działała jako bezwolny wykonawca poleceń radykałów. Ława przysięgłych nie dała wiary tłumaczeniom Hearst i uznała ją winną napadu, za co skazano ją na 7 lat więzienia. Prezydent Jimmy Carter złagodził później ten wyrok i Patricia Hearst wyszła na wolność po dwóch latach. Prezydent Bill Clinton w pełni ułaskawił ją w ostatnim dniu urzędowania.
Policyjne zdjęcie Patty Hearst po aresztowaniu w San Francisco w 1975 roku
Według statystyk Federalnego Biura Śledczego napady na banki są zdecydowanie mniej popularne wśród kobiet niż inne formy łamania prawa. Z kryminalnych statystyk wynika, że w Stanach Zjednoczonych kobiety popełniają ponad 35% przestępstw przeciwko własności i 20% aktów przemocy. Tymczasem wśród sprawców napadów na banki odsetek ten wynosi zaledwie 8 procent. Może to częściowo wynikać z faktu, że kobiety są mniej skłonne do podejmowania ryzyka. Poza tym często mają na głowie dom i dzieci. Na przykład Flora Luna z Arizony, gdy chciała obrabować bank, musiała poprosić męża, by zaopiekował się czwórką dzieci, a samego czynu dokonała pod pretekstem wyjazdu na zakupy. W inny sposób poradziła sobie z dziećmi niania z Kolorado. Rachel Einspahr zabrała podopiecznych ze sobą. Pewnego majowego popołudnia 2016 roku odkręciła tablice rejestracyjne od samochodu, zapięła dziewczynki — siedmioletnią i półtoraroczną — w foteliki i pojechała z nimi do banku w miejscowości Severance. Kobieta zatrzymała się przy stanowisku drive-thru przeznaczonym do obsługi klientów bez wysiadania z samochodu, w cylindrycznym pojemniku umieściła notatkę z żądaniem pieniędzy i włożyła go do komory, z której specjalną rurą pojemnik został wessany do stanowiska obsługi. Mężczyzna na tylnym siedzeniu domaga się banknotów $50i$100. Nie uruchamiaj alarmu. Żadnej farbyilokalizatorów. On trzyma na muszce moje dzieci — brzmiała treść notatki. Kasjerka, która odczytała żądanie, włożyła 500 dolarów do pojemnika i odesłała tą samą rurą do niani. Ta zabrała gotówkę i odjechała. Po napadzie udała się z dziećmi na plac zabaw, gdzie przykręciła z powrotem tablice. Choć policja nie znała numerów rejestracyjnych samochodu, była w posiadaniu zdjęć z monitoringu. Fotografia białego nissana, którym poruszała się sprawczyni, została rozesłana do wszystkich radiowozów i jeszcze tego samego dnia auto zostało zlokalizowane pod domem Einspahr. Rodzice dziewczynek musieli poszukać nowej niani, ponieważ dotychczasowa została skazana na 6 lat więzienia.
W 1952 roku dziennik „New York Herald Tribune” opublikował wywiad z Williem Suttonem, który przez 40 lat napadał na banki i zrabował z nich łącznie 2 miliony dolarów. Na pytanie, dlaczego to robił, rabuś odpowiedział: Bo tam były pieniądze. Odpowiedź Suttona stała się podstawą tak zwanego „prawa Suttona”, którego uczy się studentów medycyny. Mówi ono o tym, że podczas badania pacjenta w pierwszej kolejności należy potwierdzić bądź wykluczyć najbardziej oczywistą diagnozę. W przypadku napadów na banki najbardziej oczywistym motywem jest chęć zdobycia pieniędzy. Jednak podobnie jak w przypadku objawów chorobowych, które mogą mieć wiele przyczyn, motywy sprawców napadów na banki są bardzo różne, a pieniądze nie zawsze okazują się najważniejsze.
Pieniądze nie były celem napadu, jakiego w Fort Lauderdale na Florydzie dokonał 65-letni Chris Peak. Mężczyzna ten spędził za kratkami większość dorosłego życia i chciał umrzeć w więzieniu. W grudniu 2016 roku wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć pod niewielki oddział banku PNC, gdzie zrabował 347 dolarów. Podczas procesu tłumaczył sędziemu, że nie podobało mu się życie na wolności, ponieważ miał niską emeryturę, z której nie mógł nawet sfinansować kosztów ubezpieczenia zdrowotnego. Wysoki sądzie. Chciałbym prosićonajwyższy wymiar kary — stwierdził w mowie końcowej. Sędzia przychylił się do prośby rabusia i, zgodnie z wytycznymi dotyczącymi wysokości wyroków, skazał go na pięć lat więzienia. Za kratki chciała też wrócić 59-letnia Linda Thompson, która spędziła tam osiemnaście lat. Po napadzie dokonanym w Chayenne w stanie Wyoming wyszła przed bank i część zrabowanych pieniędzy rozdała przechodniom, a resztę rzuciła w powietrze. Następnie usiadła na krawężniku i czekała na przyjazd policji. Więzienie jest moim domem, chcę wracać do domu — mówiła podczas rozprawy. Sędzia spełnił prośbę i wymierzył jej wyrok 6 lat więzienia. Zrozumienia u sędziego nie znalazł natomiast siedemdziesięcioletni Lawrence Ripple z Kansas City, który chciał iść do więzienia, ponieważ nie mógł wytrzymać nieustających kłótni z żoną. Gdy we wrześniu 2016 roku po raz kolejny zaczęła się na niego wydzierać z powodu nie naprawionej pralki, wziął długopis i kartkę, napisał coś na niej i wyszedł z domu, zapowiadając, że woli zgnić za kratami, niż z nią żyć. Kilka minut później wszedł do banku i podał kasjerowi kartkę z tekstem: Mam pistolet. Daj mi wszystkie pieniądze. Gdy otrzymał plik banknotów, siadł na podłodze w korytarzu i wdał się w pogawędkę z bankowym strażnikiem. Po aresztowaniu opowiedział agentom FBI, jaką to zołzę poślubił, i wyjaśnił, że nie mógł wytrzymać ciągłych awantur. Sędzia Carlos Murguia nie posłał jednak Ripple’a do więzienia, tylko wymierzył wyrok pół roku… aresztu domowego.
Nietypowe pobudki kierowały rabusiem, który w 2014 roku obrabował bank na nowojorskim Manhattanie. 61-letni Joe Gibbons twierdził, że zrobił to ze względów artystycznych. W sylwestrowe popołudnie przyszedł do banku z kieszonkową kamerą wideo w kolorze różowym, którą filmował przebieg całego napadu. Po otrzymaniu tysiąca dolarów wyszedł z banku i udał się do hotelu. Rabusia zauważył jednak policjant, który poszedł jego śladem. Gibbons, uprzednio wykładowca performansu na Uniwersytecie Nowojorskim, został aresztowany, gdy leżał na hotelowym łóżku obok różowej kamery i pliku banknotów. Sędzia nie dopatrzył się w napadzie znamion sztuki i skazał rabusia na rok więzienia.
Profesor prawa z Western Connecticut State University Katheleen Casey Jordan twierdzi, że większość współczesnych rabusiów decyduje się na napad, gdy wpadnie w tarapaty finansowe spowodowane utratą pracy, przejęciem domu przez bank albo narastającym obciążeniem kart kredytowych. Ci, których do skoku popycha nagła konieczność, potrzebują pieniędzy na różne cele — opłatę czynszu, spłatę długu albo pomoc rodzinie. Pewien mężczyzna z Newark w New Jersey obrabował dwa banki na kwotę 8 tysięcy dolarów po to, by zdobyć fundusze na prezenty świąteczne dla żony i dzieci. Z kolei mieszkaniec miejscowości St. Petersburg na Florydzie podjął decyzję o napadzie, gdy podczas wizyty w banku kasjer poinformował go o zadłużeniu na koncie. Jednym z częstych powodów napadów jest również hazard. 52-letni Kerry Johnson z Zachodniej Wirginii, któremu podczas gry w blackjacka zaczęły kończyć się pieniądze, wyszedł z kasyna, wsiadł do samochodu i pojechał do położonego nieopodal oddziału City National Bank, gdzie zażądał pieniędzy pod groźbą zdetonowania bomby. Po kwadransie wrócił do kasyna z 5 tysiącami dolarów, którą to kwotę w całości przegrał. Jednym z najszlachetniejszych rabusiów okazała się kobieta z Danbury w Connecticut, która dokonała pięciu skoków na banki i całość zrabowanych pieniędzy wpłaciła na fundusz pomocy ofiarom zamachów terrorystycznych z 11 września.
Po latach Willie Sutton zaprzeczył, by to on był autorem stwierdzenia, iż napadał na banki, ponieważ tam znajdowały się pieniądze. Rabuś tłumaczył, że dziennikarz włożył te słowa w jego usta, gdyż potrzebował zgrabnej pointy do swego artykułu. Sutton przyznał, że zgadza się z przesłaniem tej maksymy. Podkreślił jednak, iż w jego przypadku istniały ważniejsze powody, dla których przez 40 lat parał się rabowaniem banków. Dlaczego to robiłem? Bo miałemztego wielką frajdę. Będącwbanku, czułem, że żyję. Napady podobały mi się do tego stopnia, że tydzień lub dwa po jednym zaczynałem już myślećonastępnym.Apieniądze były tylko pieniędzmi — tłumaczył w wydanej w 1976 roku autobiografii zatytułowanej Bo tam były pieniądze.
Napady na banki zajmują istotne miejsce w zbiorowej wyobraźni Amerykanów. W Stanach Zjednoczonych funkcjonuje mit romantycznego kowboja z czasów Dzikiego Zachodu, który w gorące popołudnie przyjeżdża do małego miasteczka, przywiązuje konia do drewnianej poręczy, wchodzi do banku, wyciąga pistolet, zabiera pieniądze i bez jednego wystrzału odjeżdża w stronę zachodzącego słońca. Żywa jest tu legenda Jessego Jamesa, którego brawurowe akcje opisywała prasa w całych Stanach Zjednoczonych i który, wbrew historycznym faktom, do dziś uznawany jest za amerykańskiego Robin Hooda. W latach trzydziestych XX wieku cały kraj śledził losy Bonnie i Clyde’a, dzięki którym do opowieści o napadach wkradł się wątek miłosny. FBI na swojej stronie internetowej ma specjalną zakładkę poświęconą słynnym przestępcom, wśród których jest wielu bankowych rabusiów. W muzeach w całym kraju prezentowane są należące do nich pistolety, a samochody, którymi uciekali przed policją, sprzedawane są na aukcjach za setki tysięcy dolarów.
Napadom poświęcono tysiące książek, programów telewizyjnych, teledysków, gier wideo i filmów. To jeden z ulubionych tematów Hollywood, gdzie o skokach na banki kręcono zarówno filmy sensacyjne, jak i komedie. W co najmniej 20 amerykańskich produkcjach pojawia się postać Jessego Jamesa, popularnymi bohaterami są także Butch Cassidy i Sundance Kid, gang Wild Bunch oraz Willie Sutton. Jednym z najsłynniejszych filmów o bankowych rabusiach jest nagrodzony Oscarami obraz BonnieiClyde z roku 1967, z Warrenem Beatty i Faye Dunaway w rolach głównych. Do najzabawniejszych należy komedia Woody’ego Allena pt. Bierz forsęi wnogi ze słynną sceną, podczas której Virgil Starkwell (Allen) podaje kasjerowi nabazgraną notatkę z żądaniem 50 tysięcy dolarów, co prowadzi do długiej dyskusji na temat jej treści. Bierz forsęi wnogi to także tytuł piosenki zespołu Steve Miller Band, inspirowanej postaciami Bonnie i Clyde’a. Autorem jednej z najpopularniejszych piosenek o napadach jest brytyjski artysta Georgie Fame, którego utwór „The Ballad of Bonnie and Clyde” w 1968 roku doszedł do pierwszego miejsca brytyjskiej listy przebojów oraz siódmej pozycji w notowaniach „Billboardu”. O bankowych rabusiach śpiewali także Beyonce, Jay-Z, The Clash, Johnny Cash, Kate Bush, Dr. Dre, Maroon 5 i dziesiątki innych artystów.
Paul Newman jako Butch Cassidy i Robert Redford jako Sundance Kid
Napady na banki pojawiają w wielu popularnych grach wideo. Gracze mogą wcielać się w nich zarówno w postacie rabusiów, jak i stróżów prawa oraz detektywów.
Jedną z pierwszych gier wideo o napadach była stworzona na Atari gra pod tytułem Bank Heist. We współczesnej grze Max Payne zadaniem głównego bohatera jest powstrzymanie napadu na bank organizowanego przez mafijną rodzinę Punchinello. Odwrotna sytuacja ma miejsce w grach Payday i Payday 2, gdzie gracz dokonuje serii napadów na banki wymagających bardzo dokładnego planu i precyzyjnej realizacji. Napady na banki pojawiają się także w jednej z najpopularniejszych gier komputerowych — Grand Theft Auto (GTA). W 2013 roku brytyjska prasa sugerowała, że piętnastolatek z Liverpoolu, zainspirowany przez tę właśnie grę, dokonał napadu na bank, podczas którego zrabował 2 tysiące funtów. Rozległy się wówczas głosy krytyków ostrzegających przed szkodliwym wpływem gier komputerowych na młodzież.
Napady na banki bywają także tematem nielicznych dowcipów. W jednym z nich uzbrojony rabuś po sterroryzowaniu kasjera i zgarnięciu pieniędzy zwraca się do klienta z pytaniem: Czy widziałeś, jak rabuję bank?. Mężczyzna odpowiada, że widział, i natychmiast zostaje zastrzelony. Napastnik podchodzi wtedy do stojącego obok małżeństwa i zadaje to samo pytanie: Czy widzieliście, jak rabuję bank?. Mąż na to natychmiast odpowiada: Ja nie, proszę pana, ale moja żona widziała. Fakt, że współcześni rabusie nie należą do najbardziej rozgarniętych, znalazł odzwierciedlenie w dowcipie, w którym przestępca wchodzi do banku, kieruje broń w stronę kasjera i oświadcza: Dawaj wszystkie pieniądze, bo zaraz przejdziesz do geografii. Zdziwiony kasjer zastanawia się chwilę. Chyba chodzi panuoto, że przejdę do historii? — zauważa. Nie zmieniaj tematu, tylko ładuj pieniądze — odpowiada zirytowany napastnik. Stosunkowo niewielka liczba dowcipów o skokach na banki może wynikać z faktu, że samo życie przynosi więcej zabawnych historii o napadach i ich sprawcach, niż mógłby wymyślić najlepszy komik.
Rzesze amatorów, którzy wzięli się za rabowanie banków od połowy XX wieku, popsuły prestiż, jakim cieszyli się dawniej bankowi złodzieje. Wcześniej doniesienia o nieudolnych bandytach były sporadyczne, aczkolwiek też się zdarzały. Spektakularnym fiaskiem zakończył się na przykład napad z 1927 roku, kiedy to przestępca w stroju Świętego Mikołaja wraz z trzema kompanami obrabował bank w Cisco w Teksasie. Rabusie popełnili jednak szereg szkolnych błędów — nie przewidzieli, że Mikołaj wzbudzi zainteresowanie dzieci, nie zatankowali samochodu, który rozkraczył się im w czasie ucieczki, i zgubili cały łup w wysokości 160 tysięcy dolarów. Do godnych politowania przestępców należał czterdziestoletni Gordon Wilson, który w 1932 roku próbował obrabować Valley Bank w Arizonie. Ponieważ był to jego pierwszy napad, dla dodania sobie animuszu wypił kilka szklaneczek whiskey. Gdy sprzedawca ryb o nazwisku Espinosa zobaczył zataczającego się mężczyznę z rewolwerem w ręce wchodzącego do banku, ruszył za nim. Widząc, jak napastnik mierzy z pistoletu do kasjera i żąda gotówki, Espinosa sam wyciągnął zza pasa pistolet, zaszedł rabusia od tyłu i przyłożył mu rękojeścią broni w szczękę. Wilson padł na ziemię, po czym, przy okrzykach aprobaty zgromadzonych gapiów, został zakuty w kajdanki i przewieziony do aresztu. Gdy odzyskał przytomność, nie chciał się przyznać do winy, przekonując, że niczego nie pamięta. Dziennik „Arizona Daily News” nazwał napad na bank w wykonaniu Wilsona „historyczną klapą”.
Od początku lat pięćdziesiątych nieudolnych przestępców pojawiało się coraz więcej. Policjanci schwytali rabusia idiotę — donosiła w maju 1955 roku wydawana w Południowej Dakocie gazeta „Sioux Center News”. Tytułowym idiotą określono dilera samochodowego Paula Deana z miasteczka Boyden, który zrobił wszystko nie tak, jak powinien. Najpierw przez kilka godzin wałęsał się w okolicach banku, budząc podejrzenia mieszkańców, nie zadał sobie trudu zamaskowania twarzy, a notatkę z żądaniem pieniędzy napisał na osobistym czeku na 2 dolary. Dean przyjechał na napad nowiutkim modelem luksusowego samochodu Mercury Montclair, w którym trzymał dużego czarnego psa. Świadkowie przekazali policji opis auta oraz informację o charakterystycznym czworonogu, wskutek czego Paul Dean został szybko aresztowany. Pod siedzeniem samochodu policjanci znaleźli torebkę z łupem w wysokości 1800 dolarów oraz pistolet zabawkę, którego użył podczas napadu.
W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych tak wielu rabusiów dokonywało skoków na banki, że niemal codziennie trafiał się jakiś idiota. Napady na banki to poważne przestępstwo, ale jestwnich coś, co sprawia, że trudno je brać na serio. Co drugi rabuś zachowuje się tak, jakby chciał dostać rolęwfilmie Woody’ego AllenaBierz forsęi wnogi — pisał w 1983 roku dziennik „Philadelphia Daily News”, informując o rabusiu, który notatkę z żądaniem napisał na własnym rachunku telefonicznym. Policjanci zastanawiali się, czy mają od razu się do niego udać, czy najpierw zadzwonić — żartował dziennikarz gazety. Ówczesna prasa donosiła też o innych nieudolnych złodziejach. Jeden dokonał ośmiu napadów, z których wszystkie były nieudane. Inny odstrzelił sobie kciuk i został zidentyfikowany na podstawie odcisków palców. Kolejny podszedł do okienka bez kolejki, czym rozzłościł klienta, który rzucił się na niego i powalił na podłogę, nie wiedząc, że ma do czynienia z rabusiem.
Kiedy w amerykańskich bankach powszechne stały się kamery wideo, kryminaliści musieli zacząć się maskować, co także doprowadziło do wielu zabawnych sytuacji. Dan Batler w książce America’s Dumbest Criminals opisuje przypadek mężczyzny, który przed napadem wstąpił do sklepu spożywczego, gdzie kupił bitą śmietanę i pokrył nią całą twarz. Inny tak mocno zacisnął na głowie kaptur, że prawie nic nie widząc, zderzył się ze szklanymi drzwiami placówki, przez co spanikował i uciekł. Kłopoty rabusiom sprawiają także pojemniki z wybuchającą farbą. Jeden z takich pojemników eksplodował w plecaku Cowayna Browna, który uciekał rowerem po napadzie na bank w stanie Delaware. Policjanci znaleźli rower pod jednym z bloków, ale nie wiedzieli, w którym mieszkaniu szukać uciekiniera. Wtedy na balkon na pierwszym piętrze wyszedł Brown i nie zdając sobie sprawy, że rękę ma ubrudzoną fluorescencyjną farbą, pomachał do policjantów. Chwilę później został aresztowany.
Do długiej listy rabusiów idiotów, którzy spartaczyli swoje napady, dołączyli ostatnio użytkownicy portali społecznościowych. W 2013 roku niejaki Antoine Jennings napadł z bronią na bank w Chicago ubrany w czapeczkę drużyny Chicago Bulls oraz koszulkę z trupią czaszką. Jennings został aresztowany przez policję, gdy umieścił na Facebooku swoje zdjęcie dokładnie w tym samym stroju. Jedna fotografia kosztowała go 15 lat więzienia. Nieroztropnie zachowała się też para rabusiów z Ohio. Dwudziestoośmioletni John Mogan i dwudziestoczteroletnia Ashley Duboe umieścili na Facebooku serię zdjęć ze zrabowaną gotówką. Na jednej z fotografii, podpisanej Tak wygląda McKasa, Mogan udaje, że zjada gruby plik banknotów, które ledwo mieszczą mu się w ustach. Niedługo po opublikowaniu zdjęć oboje zostali aresztowani. Wstawione na Instagram selfie zgubiło z kolei 21-letniego Julesa Bahlera, który podczas napadu na bank w Michigan zrabował 7 tysięcy dolarów. Kupiłem dziś swój pierwszy motocykl. Życie jest piękne — zapisał w adnotacji pod zdjęciem, na którym stoi z pistoletem maszynowym. Bahlera zadenuncjował jeden z jego internetowych „przyjaciół”.