Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyczekiwana kontynuacja Tokio Ever After!
Kiedy japońsko-amerykańska nastolatka Izumi Tanaka dowiedziała się, że jej ojciec jest następcą tronu Japonii, z dnia na dzień stała się księżniczką. Ma idealnego ochroniarza, który został jej chłopakiem. Jej rodzice wrócili do siebie po latach i są zaręczeni. Na horyzoncie widać królewski ślub! Życie Izumi to spełnienie marzeń.
Tylko...
Zaręczyny jej rodziców nie zostały zaakceptowane przez Cesarską Radę, która odmawia zatwierdzenia małżeństwa, powołując się na niearystokratyczne pochodzenie Izumi i jej matki. Na domiar złego jej chłopak podejmuje szokującą decyzję dotyczącą ich związku. W obliczu groźby, że jej świat się rozpadnie, Izumi przysięga zrobić wszystko, co w jej mocy, by przekonać radę do zmiany zdania. Oznacza to, że będzie musiała wykorzystać świeżo nabytą umiejętność knucia dworskich intryg.
Czy jest świadoma, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić? Co, jeśli odgrywanie roli idealnej księżniczki oznacza poświęcenie własnego szczęścia? Czy znajdzie sposób, by podążać własną ścieżką i kierować się sercem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję wszystkim dziewczynom. Życie jest wierszem. Mam nadzieję, że napiszecie je po swojemu.
TOKIJSKI PLOTKARZSPECJALNE LETNIE WYDANIE
Czas na miłość!
21 sierpnia 2022 r.
Wczoraj późnym wieczorem z gmachu Teatru Narodowego na ulice wylegli miłośnicy teatru lalkowego Bunraku. Postronny obserwator mógłby nie zwrócić uwagi na parę pospiesznie oddalającą się do czarnego sedana zaparkowanego nieopodal. Byli to książę koronny Toshihito i Amerykanka Hanako Tanaka, matka ich dziecka z nieprawego łoża, Jej Cesarskiej Wysokości księżniczki Izumi. Na spektaklu para siedziała na widowni razem z pozostałymi widzami. Nikt nie podejrzewał, że widowisko lalkowe oglądają tak znakomici goście.
Pani Tanaka przybyła do Japonii miesiąc temu lotem komercyjnym, unikając rozgłosu. Na lotnisku pokazała się z torbą podróżną marki LeSportsac i Tamagotchim, należącym do księżniczki Izumi pieskiem nieokreślonej rasy (niemającym porównania z uwielbianymi przez cesarzową psami rasy shiba-inu). Jak relacjonuje członek personelu dworskiego, „Matka księżniczki i jej pies przysparzają nam wielu kłopotów. Pani Tanaka nie zgadza się, by ktokolwiek jej usługiwał. A czworonóg robi wielki bałagan i śmierdzi”.
Książę koronny idzie w ślady swojej ukochanej: zrezygnował z większej obstawy policyjnej podczas wypadów do miasta, preferuje raczej podróżowanie nieoznaczonym samochodem i niezapowiedziane wizyty. Do przeszłości należą już sytuacje, gdy przyjazd księcia koronnego obwieszczały cesarskie flagi, a nad planowaniem wszystkich jego publicznych wystąpień czuwała Agencja Dworu Cesarskiego. Najbardziej jaskrawym pogwałceniem protokołu jest praktykowany przez parę zwyczaj demonstracyjnego okazywania sobie uczuć – na porządku dziennym są u nich trzymanie się za ręce i szeptane na ucho czułe słówka.
Nie jest dla nikogo sekretem, że Agencja Dworu Cesarskiego życzyłaby sobie, aby książę ożenił się i spłodził męskiego potomka, który podtrzymałby linię sukcesji. Jednak wśród dotychczasowych kandydatek nigdy dotąd nie było kobiety pokroju Hanako Tanaki – Amerykanki, niemogącej się pochwalić przynależnością do któregoś ze starych arystokratycznych rodów japońskich, która jako kobieta czterdziestoletnia najlepsze lata do powicia dziecka ma już niewątpliwie za sobą.
Informacje, jakimi dysponujemy na temat pani Tanaki, są nader skąpe. Wiemy jedynie, że z księciem koronnym poznali się na Harvardzie. Książę przybył do USA w ramach jednorocznej wymiany studenckiej, aby podszkolić język angielski. Ona natomiast odbywała stypendium w dziedzinie biologii. Mimo że posiada dyplom Ivy League, pani Tanaka zatrudniona jest w skromnej szkole pomaturalnej, do której nabór wykładowców odbywa się bez egzaminów.
„Nie rozumiem, co on w niej widzi”, przyznaje blogerka specjalizująca się w sprawach dworu, Junko Inogashira. „Przecież książę koronny mógłby mieć każdą kobietę, o jakiej zamarzy. Każdą”.
Mimo to książę Toshihito nie pozostawia złudzeń co do tego, komu ofiarował swoje serce. Jak twierdzi członek personelu dworskiego, „Jego Cesarska Wysokość ma wyraźną słabość do pani Tanaki. I nie zamierza iść na żadne kompromisy w tej kwestii. Jest w niej zadurzony”. Do tego stopnia, że pozwolił ukochanej, by przebywała na terenie pałacu – a więc w jego domu – co stoi w sprzeczności z tradycją. Agencja Dworu Cesarskiego utrzymuje, że wszystko odbywa się w zgodzie z przepisami: „Pani Tanaka wprawdzie faktycznie mieszka na terenie pałacu, lecz w oddzielnej kwaterze dla gości”.
Jej Cesarska Wysokość księżniczka Izumi idzie w ślady swojego ojca: na schadzki ze swoim byłym ochroniarzem, a obecnie ukochanym, Akio Kobayashim, jeździ niepozornym nieoznakowanym autem z floty cesarskiej, a obstawę zapewnia jej tylko jeden pracownik ochrony. Wzorem swojej matki zamiast w sukienki w pastelowych barwach, tradycyjnie noszone przez kobiety w rodzinie cesarskiej, woli ubierać się w spodnie.
Nie sposób nie dostrzec, że cała trójka – książę koronny, pani Tanaka i JCW księżniczka Izumi – z lekceważeniem odnosi się do tradycji obowiązujących na dworze.
„Agencja Dworu Cesarskiego liczy, że oba romanse umrą śmiercią naturalną. Pracownicy agencji wypatrują dnia, w którym pani Tanaka powróci do Ameryki, a pan Kobayashi opuści Tokio, by rozpocząć studia w Szkole Kandydatów na Oficerów Powietrznych Sił Samoobrony. Wychodzą z założenia, że odległość ostudzi miłosny zapał zarówno księcia koronnego, jak i księżniczki Izumi”.
Raz w roku, pod koniec sierpnia, odbywa się posiedzenie członkiń Gangu Dziewcząt Azjatek. Obecność obowiązkowa. Plan obrad ustalony z góry. Spotkanie odbywa się przy drzwiach zamkniętych, do udziału dopuszczone są wyłącznie te panie, które przyrzekły dochować pięciu przykazań GDA:
1. WCP – wcinaj coś pysznego.
2. Im więcej sekretów, tym zdrowsze więzi łączą członkinie (jedna z nas pisze fanfiki na temat boysbandu Jonas Brothers. Druga goli włoski na palcach u stóp. A trzecia kiedyś wrzuciła tampon do klozetu w szkolnej toalecie, który zatkał odpływ, i konieczne było wzywanie firmy hydraulicznej. Sprowokowało to dyrektora szkoły do zorganizowania specjalnego apelu dla dziewczyn, w trakcie którego pouczono nas, jak należy pozbywać się zużytych damskich produktów higieny osobistej. To ja byłam tą dziewczyną, która spowodowała całą aferę).
3. Motywujmy się i wspierajmy wzajemnie.
4. Moje ciuchy są twoimi ciuchami.
5. Jeśli ty to zrobisz, to ja też.
Spoglądałam na moje trzy przyjaciółki – Noorę, Glory i Hansani – widoczne na ekranie komputera. Pierwszy raz doroczne posiedzenie GDA odbywało się online, a my rozsiane byłyśmy w różnych zakątkach świata, gdzie obowiązywały odmienne strefy czasowe.
Ja przebywałam najdalej od domu, bo aż w Tokio, i była tu godzina dwudziesta. A konkretnie w Pałacu Tōgū, w moim nowym pokoju. W jego wystroju dominowały subtelne odcienie bieli i brązu, a całość śmiało mogłaby się znaleźć w japońskim wydaniu „Architectural Digest”. W Nowym Jorku, gdzie bawiła Noora, był wczesny poranek. Zjawiła się tam przed paroma dniami, żeby zamieszkać w akademiku Uniwersytetu Columbia. Dla Glory i Hansani było jeszcze wcześniej – czwarta rano (one miały najbardziej przerąbane). Obie przebywały na Zachodnim Wybrzeżu. Glory odwiedzała swojego tatę w Portland, a jutro miała się udać na Uniwersytet Oregonu. Hansani nadal tkwiła w Mount Shasta, ale klikała z całodobowej jadłodajni, bo mieszkała na strasznym zadupiu, a jej ojciec nie chciał zapłacić firmie dostarczającej internet za pociągnięcie kabla do ich domu. Ale i ona za parę dni miała zostawić Mount Shasta, by rozpocząć przygodę na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Moje najlepsze przyjaciółki to prawdziwe zdolniachy. Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Słowo honoru. Glory umie nawet oskórować upolowanego jelenia. Czeka je wszystkie świetlana przyszłość.
A co ze mną?
No cóż, pracuję nad tym. Cały mój świat stanął na głowie, gdy na wiosnę w czwartej klasie liceum dowiedziałam się, że moim ojcem jest książę koronny Japonii. Z dnia na dzień stałam się księżniczką. Trudno w to uwierzyć, nadal nie mogę się do tego przyzwyczaić. Od tamtej pory generalnie mieszkam w Tokio (jeśli nie liczyć krótkiego pobytu w Mount Shasta, po tym jak gazety zaczęły się rozpisywać o moim romansie z ochroniarzem). Moim celem przez cały ten czas było lepsze poznanie ojca. I tyle.
Tylko że…
We wszystkich pokojach, do których zaglądałam, natrafiałam na foldery reklamowe elitarnych japońskich szkół, podrzucane przez pana Fuchigamiego, pałacowego szambelana i bezwzględnego tyrana. Zmusił mnie nawet, bym jutro wybrała się na kampus Uniwersytetu Tokijskiego. Tak się składało, że była to Alma Mater mojego ojca i dziadka cesarza. Żadnej presji. No, może tylko troszkę. Podejmując studia w takim miejscu, musiałabym się mierzyć z cieniami znakomitych cesarskich przodków. Ale na razie byłam jeszcze daleka od podjęcia ostatecznej decyzji. I dałam jasno do zrozumienia szambelanowi, że rozważam swoje możliwości. Pytanie, jakie nade mną zawisło, brzmiało: rok przerwy czy nauka? Odpowiedź: nie wiem. Każde z dostępnych rozwiązań pociągało za sobą wkroczenie na zupełnie inną ścieżkę życiową. Studia w Japonii oznaczałyby, że wcielam się coraz pełniej w rolę księżniczki. Rok przerwy – że się od tej roli oddalam. Byłabym pierwszą cesarską księżniczką na przestrzeni stu lat, która nie kontynuowała nauki od razu po ukończeniu szkoły średniej.
Uniosłam Tamagotchiego z jego śmierdzącego legowiska pod moim łóżkiem i zatopiłam nos w jego sztywnej sierści. Błyskawicznie wyrwał się z mojego uścisku i umościł na łóżku. Głupi pies. Chcę tylko dawać mu miłość i być kochaną, i oto co dostaję w zamian. No ale na jego obronę trzeba przyznać, że dwutygodniowa kwarantanna po przylocie do Japonii mocno go przeczołgała i jeszcze nie doszedł do siebie.
Do Hansani podeszła kelnerka i dolała jej kawy. Dziewczyna ujęła w dłonie kubek pełen gorącego, parującego naparu.
– Dzięki – odparła z nieśmiałym uśmiechem. – Przepraszam, że tak długo tu siedzę. Dam ci dużego tipa, obiecuję.
Kelnerka odparła, że może przebywać w lokalu tak długo, jak jej się podoba.
Cała Hansani. Ta dziewczyna zawsze roztaczała wokół siebie aurę „Skoszę ci trawnik w ogródku i nie wezmę za to ani grosza”. Rodzice ją uwielbiali. Odczekała, aż kelnerka się oddali, po czym spojrzała prosto w kamerę i scenicznym szeptem poinformowała:
– Ledwo starczy mi kasy, by zapłacić za tę kawę. Musimy się streszczać.
– Zaraz skończymy – zapewniła Noora. Za jej plecami wisiał kalendarz z kolorowymi nalepkami. Już zdążyła otoczyć się planami i notatkami, potrzebowała tego do pełni szczęścia.
Na razie omówiłyśmy następujące zagadnienia. Punkt pierwszy – jak będziemy utrzymywać na bieżąco kontakt, przebywając w różnych stanach i państwach, i odmiennych strefach czasowych? Zdamy się na wiadomości tekstowe. Ta, która jest akurat dostępna, odpowiada. Punkt drugi – uzgodniłyśmy, że będziemy się wszystkie nawzajem wspierać emocjonalnie w tym trudnym okresie przejściowym. Punkt trzeci – kiedy znów się spotkamy? Niestety najwcześniej dopiero latem przyszłego roku. Ale Noora odwiedzi mnie w Japonii podczas ferii zimowych, a ja oprowadzę ją po Tokio.
– Mamy jeszcze jedną sprawę do omówienia – stwierdziła Noora.
– To głupie – jęknęła Glory. – Nie musimy zajmować się tym ostatnim punktem na liście. – Odchyliła się na oparcie i skrzyżowała ręce na piersi.
Noora spiorunowała ją wzrokiem.
– Ostatni punkt programu obrad…
– Przecież nie będziemy marnować ostatnich minut na zastanawianie się, jaki film, w którym występuje para, powinien zostać nakręcony jeszcze raz, z dwoma facetami albo dwiema kobietami w rolach głównych – upierała się Glory. Po chwili odwróciła się i szepnęła: – Titanic.
– Prawdę mówiąc, sporo czasu nad tym dumałam. Ja wybrałabym Dirty Dancing – wtrąciła się Hansani. – Wyobraźcie sobie tę scenę w rzece.
W tym momencie kątem oka zarejestrowałam jakieś poruszenie.
– Szanowne panie, przykro mi, że przerywam w tak pasjonującym momencie, ale muszę lecieć – oznajmiłam.
– Co takiego? – jęknęła Noora. – Przecież jeszcze nie podałam swojej nominacji. Napisałam długie na pięć stron wypracowanie na temat filmu, który wybrałam, to znaczy Pamiętnika. – Na potwierdzenie swoich słów pokazała plik kartek.
– Kocham was wszystkie – powiedziałam, przesyłając buziaka. – Ale i tak nie macie racji. Prawidłowa odpowiedź to Duma i uprzedzenie.
Energicznie zamknęłam laptopa, zeskoczyłam z bogato zdobionego łoża i wybiegłam na korytarz. Tamagotchi podreptał za mną.
Mama, zaskoczona, odwróciła się do mnie na pięcie.
– Izumi, cześć. Sądziłam, że jesteś z Akio.
– Niedługo tu będzie. – Przyjrzałam się mamie podejrzliwie. Tamagotchi ułożył się na podłodze i zaczął ssać sobie palce. – Co ty kombinujesz? – spytałam. Jedynym pokojem sąsiadującym z moim był apartament ojca.
Mama położyła sobie dłoń na piersi, demonstrując, jak bardzo jest zaskoczona czy może urażona.
– Ja? Co ja kombinuję? – powtórzyła dla zyskania na czasie. – Ależ nic takiego, wybieram się do pokoju twojego ojca. Chce mi coś pokazać… roślinę?
Skrzyżowałam ramiona na piersi, wydęłam usta.
– To jest stwierdzenie faktu czy pytanie?
– Nie mam zamiaru się przed tobą tłumaczyć – odparła gniewnie, podpierając się pod boki.
– Uważam, że nie powinnaś tego robić. Jeśli zależy ci na moim zdrowiu psychicznym.
Próbowałam pomyśleć o czymś niezwiązanym z seksem. O baseballu, uprawie pszenicy, sandałach wkładanych na skarpety.
– Jestem dorosłą kobietą.
To jej drugi pobyt w Tokio. Pierwszy raz przyleciała tu w czerwcu, ale wtedy przeżywałyśmy coś w rodzaju kryzysu (miało to związek z tym całym skandalem wokół mojego romansu z ochroniarzem). Mimo że panował wtedy straszny chaos, było jasne, że między mamą i tatą nadal iskrzy. Upewniwszy się, że nic mi nie grozi, mama poleciała do Stanów, ale obiecała mi, że wróci. Ostro lobbowałam, żeby wróciła wcześniej. „Spędźmy razem lato w Tokio. Przecież i tak nie będziesz wtedy wykładać. Zgódź się, zgódź. NO, ZGÓDŹ SIĘ!” Zgodziła się, oczywiście. Przyleciała w pierwszym tygodniu lipca. Tata i ja odebraliśmy ją z lotniska. Kiedy tylko ją zobaczyłam, zapomniałam o całym żalu. Rzuciłam się jej na szyję i wyściskałam z całej siły. „Uch”, jęknęła mama. Kiedy w końcu wypuściłam ją z ramion, tata się ukłonił. Ona zrobiła to samo.
– Maku – odezwała się mama lekko zachrypniętym z emocji głosem. Użyła jego przezwiska z czasów studiów, będącego skrótem od Makotonomiya.
– Hanako – odparł z powściągliwym uśmiechem. – Bardzo się cieszę, że cię widzę.
Zanim dojechaliśmy na przedmieścia Tokio, zauważyłam, że trzymają się za ręce. Z maleńkich iskierek w ich sercach rozpalił się nieduży ogień. Mama planowała zatrzymać się w pobliskim hotelu, jednak szybko się okazało, że prasa nie daje jej spokoju. Poza tym w grę wchodziły kwestie bezpieczeństwa. Jej i mojego. Ustalono, przy czym decydujący głos miał tu ojciec, że mama zamieszka w pałacu. Przygotowano dla niej gościnny apartament w osobnym skrzydle kompleksu. Początkowo jej podróż do Japonii miała potrwać dwa tygodnie, które potem przeciągnęły się do trzech, a w końcu została na całe lato.
No, to teraz już wszystko wiecie.
Od tamtej pory rodzice romansowali już na całego – byli niczym para zakochanych na zabój nastolatków. Rankami spacerowali po ogrodzie. Wieczory spędzali przy zacisznych narożnych stolikach restauracji. Raz przyłapałam ich nawet na amorach w spiżarni. A teraz jeszcze to: schadzka w środku nocy. To znaczy, może nie do końca w środku, bo była dwudziesta, no ale prawie. W każdym razie miałam niezły ubaw, widząc, jak moja pragmatyczna matka oblewa się rumieńcem, omdlewa i porzuca wszelką ostrożność. Cieszyłam się jej szczęściem. I swoim.
Z czasem utarł się pewien rytuał. Mama, tata i ja spotykaliśmy się przy śniadaniu. To coś, o czym zawsze marzyłam. Siedzieć razem przy stole i rozmawiać o tym, co planujemy robić tego dnia – dokąd pójdziemy, z kim się spotkamy, co wymaga załatwienia – a potem rozejść się, by każde z nas mogło zająć się swoimi sprawami. Ojciec i ja – wypełniać obowiązki wynikające z naszego statusu. A mama – oddawać się lekturze i wypoczynkowi, bo przecież była na wakacjach. Zazwyczaj udawało nam się znów wspólnie zasiadać do jedzenia wieczorem. A potem jeszcze długo po tym, jak sprzątnięto ze stołu, rodzice zabawiali mnie opowieściami ze swojej młodości: o tym, jak się poznali na prywatce dla studentów ostatniego roku; o tym, jak tata podał mamie krzesło, bo martwił się, że bolą ją stopy. Jak wyznał z cierpkim uśmiechem: „Zmyliły mnie jej buty. Nosiła takie na bardzo grubej podeszwie. Uznałem, że cierpi na takie samo bolesne schorzenie stóp jak mój stryj, którego buty miały identyczne podeszwy”.
– To były buty na platformie – wyjaśniła mama, marszcząc brwi. – Kupiłam je, żeby wydać się wyższa.
Uśmiechnęłam się szeroko. Oczy mi błyszczały, chciałam, by mówili dalej.
– Bardzo byłaś na mnie zła – zwrócił się tata do mamy.
– Sądziłam, że próbujesz mi dopiec. Najpierw mnie obraziłeś, a potem nie chciałeś nawet spojrzeć mi w oczy – odparła mama, nachylając się do niego. Obserwując ich, odnosiłam wrażenie, jakby przyciągała ich do siebie jakaś tajemnicza siła. Byli niczym przypływ i plaża.
– Po prostu próbowałem być szarmancki, dlatego nie gapiłem się na ciebie. Wydałaś mi się… absolutnie zachwycająca – wyznał.
Chwile takie jak ta były balsamem dla mojej obolałej duszy. Przypomniał mi się rysunek, jaki wykonałam w drugiej klasie. Byłyśmy na nim mama, ja i jakaś bezkształtna fioletowa plama symbolizująca mojego ojca. Przełknęłam ślinę. Wcześniej wydawało mi się, że wystarczy, jeśli po prostu dowiem się, kto jest moim ojcem. Myliłam się. Pustka w moim sercu nie znikła. Tak naprawdę najbardziej zależało mi na tym, żebyśmy byli razem. Żebyśmy byli rodziną.
Od wczoraj, odkąd mama zabukowała powrotny bilet do Stanów, czułam się paskudnie. Miała nas zostawić już za pięć dni. Musiała wrócić, nim rozpocznie się semestr w College of the Siskiyous, gdzie wykładała biologię. Starałam się nie rozmyślać o jej wyjeździe. O tym, jak strasznie będzie mi jej brakować. I jak bardzo będzie za nią tęsknić tata.
W pewnym momencie mama uniosła wzrok i utkwiła go w jakimś punkcie za moimi plecami.
– Akio – odezwała się serdecznym, nieco przesłodzonym tonem. – Witaj. Jak dobrze cię widzieć.
Odwróciłam się. Akio nadchodził korytarzem. Przez moment syciłam spojrzenie jego widokiem. Metr osiemdziesiąt męskiej doskonałości. Barczysty. Kości policzkowe niczym wyciosane z granitu. Głęboko osadzone oczy o przenikliwym spojrzeniu, pod którym czułam się, jakby przenikało mnie na wskroś. Skupiał w sobie to, co Japonia miała najlepszego do zaoferowania. Akio. Jego ulubionym filmem była Szklana pułapka. Czytał wyłącznie literaturę faktu. Był typem mężczyzny, który w przyszłości będzie z linijką sprawdzać, czy każde źdźbło trawy w jego ogrodzie ma dokładnie dwanaście i pół centymetra długości. Ech. Z jakiegoś powodu wszystko to wydawało mi się niezwykle pociągające. Dawno, dawno temu Akio był moim osobistym ochroniarzem. A teraz należał do mnie.
Wrrr.
Tamagotchi, który niepostrzeżenie stanął między nami, obnażył kły. Jego nienawiść wobec Akio była wprost proporcjonalna do miłości, jaką ten mężczyzna budził we mnie. Miłości. Czy naprawdę kochałam Akio? Trudno powiedzieć. Wiedziałam na pewno, że mi na nim zależy. I wiedziałam, że będąc z nim, czułam się jak w domu. Bezpieczna. Zaopiekowana. Niezależnie od tego, dokąd poszłam ani co robiłam, byłam niczym bumerang – zawsze to on był w moich myślach, to do niego pragnęłam wrócić. Czy tak objawia się miłość?
Tamagotchi przeniósł ciężar ciała na przednie łapki. Zjeżył sierść na grzbiecie. Akio zmierzył pieska wzrokiem.
Mama wzięła czworonoga na ręce.
– Cichutko. Niedobry piesek – zaszczebiotała. Tamagotchi wiercił się, ale mama go nie puszczała.
– Pani Tanaka – rzekł Akio, kłaniając się nisko.
Wyprostował się i ruszył w naszą stronę. Poruszał się bezszelestnie, jakby się skradał.
– No to ja was zostawię – odezwała się mama. – Miłego wieczoru.
I po chwili znikła za rogiem korytarza, unosząc ze sobą Tamagotchiego.
Akio zbliżył się do mnie.
– Jesteś pewna, że ten pies przeszedł wszystkie niezbędne szczepienia? Twoja mama dobrze się czuje?
– Tamagotchi miewa się znakomicie. Moja mama też – zapewniłam, wygładzając klapy jego marynarki.
Akio miał w swojej garderobie ciuchy bardziej na luzie, ale kiedy odwiedzał mnie w pałacu, wkładał marynarkę i koszulę z kołnierzykiem.
Jakimś cudem trafiliśmy do mojego pokoju. Przystanęliśmy przy komodzie zdobionej intarsjami złotych chryzantem. Stały na niej fotografie w ramkach, wśród nich moja wspólna fotka z dziewczynami. Cóż, tak, Hansani miała tu błyszczący aparat ortodontyczny. Tak, wszystkie ubrane byłyśmy w identyczne dżinsowe wdzianka. Tak, miałam trwałą ondulację.
Był tam również wiersz waka, który napisał dla mnie Akio:
Dopiero teraz rozumiem
Wszystko wydaje się takie jasne
Smagany wiatrem, deszczem, deszczem ze śniegiem
Zwątpiłem w miłość
Dopóki nie ujrzałem spadających liści.
W sumie to oboje mieliśmy słabość do poezji. Na początku znajomości byliśmy dla siebie śmiertelnymi wrogami. Akio doprowadzał mnie do szału swoim przywiązaniem do grafiku, roztaczanym przez siebie klimatem faceta z powieści gotyckiej i faktem, że jest ode mnie dwadzieścia centymetrów wyższy. Ale teraz łączącą nas relację można by opisać: uwielbiająca dobrą zabawę księżniczka i niegdysiejszy opryskliwy ochroniarz, a obecnie dobrze się zapowiadający pilot, zrzucający maskę twardziela tylko przy najbliższych. Taki układ naprawdę mi odpowiadał.
Zmierzyłam Akio wzrokiem, po czym skróciłam dystans między nami i szczypiąc go w brodę, spytałam:
– Przyszedłeś, żeby pofiglować?
– Z Reiną kręcącą się w pobliżu? – odrzekł, obrzucając mnie pożądliwym spojrzeniem. Zerknął ku pogrążonemu w ciemności ogrodowi, gdzie przechadzała się moja osobista pani ochroniarz. Ubrana była w czarną garsonkę i, jak sama twierdziła, umiałaby samym końskim ogonem pozbawić przytomności męskiego napastnika – to dlatego ścinała się na krótko.
– Podniecająca perspektywa, ale odpada – stwierdziłam rozczarowana.
Powinnam była przed przyjściem Akio zaciągnąć zasłony. Z ciężkim westchnieniem odsunęłam się od niego i podeszłam do stolika przy oknie. Po obu jego stronach stały krzesła, a na blacie leżała plansza do gry w Go.
– Rewanż? – spytałam, chwytając jedno z krzeseł.
Usta Akio ułożyły się w uśmiech.
– Jasne.
Zrzucił z siebie marynarkę i opróżnił kieszenie, wysypując zawartość na stół obok planszy. Wypadły z nich telefon, klucze, portfel.
– Ja zaczynam, teraz moja kolej – oznajmiłam, przysuwając do siebie miskę pełną czarnych kamieni.
Akio przypadły białe kamienie.
– Przegrany zawsze rozpoczyna kolejną rozgrywkę – potwierdził.
Nigdy z nim nie wygrałam. Jeszcze nie. Spędziliśmy przy tym stoliku większą część lata. Ciemne oczy Akio błyszczały, gdy obmyślał strategię zajęcia jak największego terytorium. A kiedy odnosił zwycięstwo, spoglądał na mnie z wyższością. Ale tej nocy jego rządy terroru miały dobiec końca. Pałałam żądzą zemsty.
Podwinął rękawy, demonstrując umięśnione, żylaste przedramiona.
– Posłuchamy czegoś? – zagadnął, przeglądając listę utworów w telefonie.
– Jasne, ale pod warunkiem że powstrzymasz się od śpiewania.
Głos Akio, kiedy mówi, jest głęboki i melodyjny. Za to gdy próbuje śpiewać, wręcz przeciwnie – wydaje z siebie dźwięki sytuujące się pomiędzy szczekaniem foki a wrzaskiem mewy.
– Niczego nie obiecuję – stwierdził z szelmowskim uśmiechem, który nadał jego twarzy niemal chłopięcy wygląd.
– W takim razie zapomnij o muzyce.
– W porządku – odparł ponuro.
Zaczęliśmy grać. Moje pierwsze posunięcia były agresywne.
– Od razu atakujesz? – mruknął pod nosem, trzymając w dwóch palcach biały kamyk.
– Ja nie gadam, tylko działam.
Cmoknął z dezaprobatą, jednak w jego oczach tańczyły wesołe ogniki.
– Ty zawsze idziesz na całość.
Osiem ruchów wystarczyło mi, by zbić dwa kamienie Akio. Zmarkotniał nieco, przygarbił się, zmarszczył brwi – przypominał mi teraz obmyślającego jakiś fortel samuraja. Wykonał sześć szybkich posunięć i wtrącił do niewoli aż pięć moich kamieni. Przyglądałam się tym manewrom z prowokacyjną miną mówiącą: „Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Wiem, co kombinujesz. To najgorsze posunięcie, jakie mogłeś wykonać”. Nasze style rozgrywki różniły się jak ogień i woda. Akio grał metodycznie, powściągając emocje. Ja szłam na żywioł. Ryzykowałam. On robił krok w tył, ja krok w przód.
Półtorej godziny później rozgrywka dobiegła końca. Ale wynik ważył się do samego końca. Po stronie czarnych kamieni dwadzieścia cztery punkty. Po stronie białych – dwadzieścia trzy. Nie umiałam powstrzymać triumfalnego uśmiechu.
– Mairimashita – stwierdził Akio, kłaniając się. Znaczyło to: „Przegrałem”.
– Arigatō gozaimashita. – „Dziękuję”, odparłam grzecznie na znak, że przyjmuję jego przyznanie się do porażki.
– Arigatō gozaimashita – powtórzył. Kiedy już formalnościom stało się zadość, Akio odchylił się na oparcie krzesła, nogi rozstawił szerzej. Na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia. Nie mieściło mu się w głowie, że przegrał.
Szybko obeszłam stolik i usadowiłam mu się na kolanach, zarzucając mu ręce na szyję.
– Jesteś zdruzgotany – zauważyłam. – Wiem, jak uwielbiasz zwyciężać.
– Lubię wygrywać – przyznał, obejmując mnie w talii. Umilkł na chwilę i niespiesznie gładził kciukiem moje biodro. – Ale wolę, kiedy to ty jesteś górą.
– To – zaczerpnęłam głęboko powietrza – prawidłowa odpowiedź.
– Rzodkiewko.
Przekonałam się do przezwiska, które mi nadał. Na początku był to mój kryptonim. Sądziłam, że Akio nabija się ze mnie po tym, jak przyjęłam podarowaną mi przez kucharza na lotnisku chryzantemę wyciętą z rzodkiewki. Przyznałam mu się, że nie podoba mi się to przezwisko. I co on na to? „Rzodkiewka to niezwykłe warzywo”, wyjaśnił. Po chwili cicho dodał: „Moje ulubione”.
– Reina już poszła – zauważył niemal szeptem, tonąc spojrzeniem w moich oczach.
Nachyliliśmy się ku sobie. Zapadło między nami nabrzmiałe oczekiwaniem milczenie, coś jak cisza przed burzą. Akio pocałował mnie, jego nos delikatnie trącił mój. Rozchyliłam usta, zachęcając go do większej śmiałości. Pragnęłam jego pocałunków. Teraz, gdy znalazł się tak blisko, poczułam, jak moje ciało ożywa. Stapialiśmy się w jedno, byliśmy niczym dwa zderzające się atomy.
Zapomnijcie o tak zwanych Tęczowych Kręgach organizowanych w Mount Shasta. Odbywają się co roku, od czerwca do sierpnia, a ich uczestnicy opalają się nago, żyją w wielkiej komunie i wplatają sobie kwiaty we włosy. W tym roku prawdziwe lato miłości odbywało się w Tokio.
Nazajutrz punktualnie o dziesiątej rodzina królewska wraz z dworem udała się na kampus Uniwersytetu Tokijskiego. Mój szambelan, pan Fuchigami, szedł po mojej prawej ręce, po lewej doktorant o twarzy dziecka, służący nam za przewodnika. Cała świta trzymała się za nami, wśród nich mama, tata, koniuszy i szambelan ojca, dziekan do spraw studenckich i jego asystent. A na dokładkę Reina i liczna grupa cesarskich ochroniarzy. Słowem, cała armia. Akio, którego zabrałam w charakterze poprawiającego nastrój zwierzątka, trzymał się z tyłu.
Kampus łączył w sobie nowoczesny styl z tradycyjną architekturą. Kiedy skierowaliśmy się do akademika, pan Fuchigami wyraźnie się ożywił: był nakręcony jak dzieciak po zjedzeniu babeczki.
– To świeżo oddany do użytku budynek – poinformował. – Bardzo ładny, nieprawdaż, Wasza Wysokość?
– O tak – odparłam z uśmiechem. – Uroczy.
Mama, tata i pozostali wsiedli do osobnej windy. Chodziło o limit łącznego ciężaru pasażerów, ale też zasadę stanowiącą, że dwoje członków rodziny królewskiej nie może poruszać się jedną windą. No wiecie, na wypadek gdyby zerwała się lina i winda runęła na ziemię. Towarzystwa dotrzymywali mi Reina i Akio.
Był z nami też doktorant, który nawijał o imprezach organizowanych na terenie kampusu – potańcówkach, wieczorach karaoke, a nawet spotkaniach kółka miłośników flag.
– Byłem członkiem takiego kółka – wyznał z szelmowskim uśmiechem. – I muszę przyznać, że skupia ono ludzi, którzy potrafią naprawdę ostro zaszaleć. Na moim ostatnim roku studiów głosowaliśmy za przyjęciem fikcyjnych flag, zaczynając od tych, którymi posługiwała się Gwiezdna Flota. – Kiedy wbiłam w niego puste spojrzenie, dodał szybko: – No wiesz, ze Star Treka. Jestem wielkim fanem tego serialu.
Akio zakaszlał, zasłaniając pięścią usta. Nawet Reina nie umiała powstrzymać uśmiechu, ale już w następnej chwili wbiła wzrok w laminowaną podłogę.
– Ale super – odezwał się pan Fuchigami z błyskiem w oku.
Drzwi windy rozsunęły się i mogliśmy na nowo połączyć się z resztą naszej grupy. Po chwili, razem z mamą, tatą i dziekanem do spraw studenckich, znaleźliśmy się w wąskim korytarzu.
– Zaczekajcie tutaj – poinstruowała nas Reina, wchodząc do otwartego pokoju. Uśmiechnęłam się do naszego przewodnika, dając mu do zrozumienia, że to zupełnie normalne.
– Akio-san – rzuciła półgłosem Reina, przyzywając swojego poprzednika.
Wspólnie zajęli się przetrząsaniem szafki na buty. Na próbę otwierali i zamykali szafę. Zapalali i gasili światło. Przekręcali klucz w zamku.
Przez chwilę naradzali się między sobą, omawiając zapewne kwestie bezpieczeństwa i ewentualne słabe punkty. Betonowe ściany były w porządku, ale już okna pozostawiały wiele do życzenia – wprawdzie miały podwójne szyby, ale nie były kuloodporne. A to szkoda. Stojący za mną rodzice mieli rozbawione miny. Akio z jedną dłonią na klamce drugą zastukał do drzwi.
– Puste w środku – zawyrokował.
Reina przytaknęła milcząco. Przesunęła palcem o starannie wypielęgnowanym paznokciu po drewnopodobnym materiale, z którego wykonano drzwi.
– Włamywacz sforsuje je bez trudu.
Widziałam, jak napina się mięsień żuchwy Akio.
– Ile włamań mieliście tu w poprzednim roku akademickim?
Nachylił się nad przewodnikiem niczym filmowy bohater poddający przesłuchaniu podejrzanego.
– Nie wiem – chłopak odparł z wahaniem, marszcząc brwi. – Musiałbym kogoś zapytać.
– A co z incydentami, gdy konieczna była interwencja policji? – zainteresowała się Reina.
– Nie jestem pewien – wybąkał doktorant, pąsowiejąc na twarzy. Jego buźka była koloru pomidorów koktajlowych, które kiedyś uprawiałyśmy z mamą w naszym ogródku w Mount Shasta.
– Ilu macie pracowników ochrony? – chciał wiedzieć Akio.
Oboje, Akio i Reina, demonstrowali teraz swoje oblicza zawodowych zabójców. Stali nad znacznie niższym od nich chłopaczkiem i mierzyli go wzrokiem, podczas gdy on bezskutecznie szukał odpowiedzi na ich pytania.
Po chwili stało się jasne, że niczego się od niego nie dowiedzą.
Wtedy do akcji wkroczył dziekan.
– Zapewniam państwa, że nasz kampus to bezpieczne miejsce.
– Mimo to wolałbym poznać odpowiedzi na te pytania – rozległ się władczy głos mojego ojca.
Wielkie nieba. Zamknęłam oczy, otworzyłam je po chwili.
– Ależ oczywiście, Wasza Wysokość – wydukał zgięty w ukłonie dziekan. – Po południu prześlę Waszej Wysokości stosowne dane – powiedział służalczym tonem.
– Jeśli księżniczka zdecyduje się na podjęcie nauki w waszej szkole, straż cesarska omówi szczegóły z ochroną i policją. Księżniczka poruszać się będzie na terenie szkoły z własną obstawą, jednak zależy nam na możliwie jak najściślejszej współpracy z miejscowymi organami ścigania – oświadczyła Reina.
Dziekan skłonił się znowu i obiecał, że wszelkie wymogi protokołu cesarskiego zostaną spełnione. Zwracając się do mnie, stwierdził:
– Wasza Wysokość, mam nadzieję, że poczujesz się na Uniwersytecie Tokijskim jak w domu, jako że twój ojciec, a także jego ojciec tu studiowali. Będziemy zaszczyceni, jeśli zechcesz podtrzymać tę chlubną tradycję.
Głęboki oddech. Przywołałam na usta sztuczny uśmiech, złożyłam przed sobą dłonie i skłoniłam głowę.
– I dla mnie będzie to zaszczytem – zapewniłam spokojnym głosem, choć wewnętrznie wszystko się we mnie burzyło.
Zaprosił mnie do rozejrzenia się po pokoju, po czym wdał się w rozmowę z moimi rodzicami.
Weszłam do wąskiego pomieszczenia. Unosił się w nim zatęchły zapaszek, a także woń, której nie umiałam zidentyfikować – połączenie smrodu brudnej odzieży i przypalonego jedzenia. W sumie był to typowy pokój w akademiku, wyposażony w małą szafę, łóżko i biurko. Ale widać było, że specjalnie przystrojono go na przybycie czcigodnych gości. Na ścianie zawisł powitalny baner. Na biurku czekały broszury opisujące kierunki studiów oferowane przez uczelnię, wszystkie brzmiące dość tajemniczo i niewinnie. Przykładowo mój ojciec studiował historię średniowiecznych środków transportu. Od członków rodziny cesarskiej oczekuje się, że powstrzymają się od studiowania przedmiotów mogących uchodzić za kontrowersyjne: odpada politologia, a nawet kierunki gwarantujące ścieżkę kariery. Nie wolno nam podejmować żadnej pracy zarobkowej. Gdybym na przykład wzorem Noory chciała zapisać się na kurs przygotowujący do studiów medycznych, kurs przygotowujący do farmacji jak Glory albo zostać działającym dla dobra publicznego prawnikiem specjalizującym się w ochronie środowiska jak Hansani – musiałabym się pożegnać z takimi marzeniami. Bycie księżniczką to ścieżka życiowa. Nagle z całą wyrazistością uświadomiłam sobie, co mnie czeka, jeśli zdecyduję się na wytrwanie w tej roli. Z jednej strony będę musiała podporządkować się licznym ograniczeniom, z drugiej sprostać wysokim wymaganiom.
Z okna rozpościerał się całkiem ładny widok na kampus. Rozsunęłam cieniutkie zasłony i przez chwilę przypatrywałam się studentom przechodzącym przez dziedziniec na dole – wszyscy maszerowali z wysoko podniesionymi głowami, ich krok wyrażał determinację. Czy tak ma wyglądać moje życie przez następne cztery lata? Czy naprawdę tego właśnie chcę? Prawdę mówiąc, perspektywa roku przerwy w nauce nadal wydawała mi się nęcąca. Próbowałam wyobrazić sobie, jak by to mogło wyglądać w praktyce. Wróciłabym do Stanów – ale co dalej?
– A tak z ciekawości… – zagadnął stojący tuż obok mnie Akio. – Nadal nie podoba ci się, że w twoim telefonie są lokalizatory?
– Udam, że nie słyszałam tego pytania – oznajmiłam, zasuwając z powrotem zasłonkę.
Kiedy po raz pierwszy przybyłam do Japonii, Akio zainstalował w moim telefonie lokalizator. Bardzo mi się to nie spodobało. Mimo że było to standardowe działanie, zapowiedziałam, że nie życzę sobie w przyszłości takich numerów. I mówiłam zupełnie serio.
Zrobił niezadowoloną minę.
– Przypadkiem nie poszłaś ostatnio na kurs walki wręcz?
Wybuchłam śmiechem.
Wtem rozmowa w korytarzu ucichła. Wszyscy utkwili we mnie pytające spojrzenia. Mama: „Co cię tak śmieszy?”. Tata: „Podoba ci się ten pokój?”. Dziekan: „Czy podoba się panience nasz uniwersytet?”. Pan Fuchigami: „Mam tu podanie. Czy życzy sobie panienka, żebym pomógł jej w wypełnieniu formularza?”.
Nagle poczułam, że nie mam czym oddychać.
– Mamo, podobno budynek wydziału ekonomii jest niesamowicie nowoczesny i spełnia najwyższe standardy środowiskowe. Zbierana na dachu deszczówka pokrywa aż siedemdziesiąt procent zapotrzebowania na wodę. Może chciałabyś go obejrzeć?
Na twarzy mamy odmalował się zachwyt, tata też zrobił zadowoloną minę. Mama była wielką orędowniczką zrównoważonego rozwoju, a tata wielkim orędownikiem mamy.
– Bardzo chętnie, ale… – Zerknęła na mnie niepewnie. – Jesteś pewna? To nie mój obchód, tylko twój. Czy to nie będzie wbrew protokołowi?
Mama spojrzała pytająco na tatę. Ten z kolei odwrócił się do dziekana.
Mężczyzna skłonił się nisko.
– Ależ oczywiście, oczywiście. Proszę wybaczyć, że sami nie pomyśleliśmy, by przygotować również wizytację budynku wydziału ekonomii. Proszę tędy – dodał, wykonując w kierunku rodziców zapraszający gest.
– Na pewno nie masz nic przeciwko, Zoom Zoom? – spytała mama, odwracając się przez ramię. Była już w połowie drogi do windy.
„No idź”, powiedziałam bezgłośnie.
Przewodnik, Reina i część ochroniarzy zostali na korytarzu. Skinęłam na Akio, który zamknął za nami drzwi. Wcześniej byłam spięta, dopiero teraz, gdy zostaliśmy sami w pokoju, zdenerwowanie zaczęło ustępować. Oparłam się o okno i wciągnęłam do płuc stęchłe powietrze.
Akio podszedł do mnie.
– No i jak ci się tu podoba? – spytał półgłosem, sondując spojrzeniem moją twarz.
Muszę przyznać, że również z jego strony wyczuwałam presję. On też oczekiwał, że w końcu zadecyduję, jak ma wyglądać moje życie. O jakim życiu zawsze marzyłam? Dorastając w Stanach Zjednoczonych, w książkach, grach wideo ani telewizji nie widziałam dzieci, które wyglądałyby tak jak ja. Napotykałam wyłącznie stereotypy: japońskie dzieci mają smykałkę do matematyki, pilnie się uczą i ciężko pracują. Były to zubożone wersje mnie samej. Jednak teraz mój świat się poszerzył. Wiele rzeczy miałam obecnie na wyciągnięcie ręki. Mimo to nie brakowało reguł, których musiałam przestrzegać. Księżniczki też obowiązują pewne zasady. To one dyktują, co mogę, a czego nie mogę robić. Na przykład wyznaczają kierunek studiów. Owszem, mogę wybrać, co chcę studiować, jednak z pewnymi wyjątkami. Czy życie zawsze wiąże się z ograniczeniami? Czy na tym między innymi polega dorosłość?
– Spociłaś się? – Akio chciał podać mi chustkę, ale potrząsnęłam głową.
Wpatrywałam się w łóżko. Materac był fabrycznie nowy, miał jeszcze metkę.
– Zawsze wiedziałeś, że chcesz zostać pilotem?
Namyślał się chwilę, nim odpowiedział:
– Cóż, kiedy miałem pięć lat, chciałem być tyranozaurem. A więc nie zawsze. Ale kiedy ojciec kupił mi pierwszy zabawkowy samolot, zrozumiałem, z czym chcę związać swoją przyszłość.
Próbowałam wyobrazić sobie dziecięcy pokoik Akio, wypełniony modelami samolotów. Jego droga wiodąca do spełnienia marzeń nie zawsze była usłana różami. Ale w końcu znalazł się w miejscu, gdzie mógł zrealizować swoje marzenie. Przypatrywał mi się w zadumie.
– A kim ty chciałaś być, gdy byłaś mała?
– Raz przez cały tydzień udawałam, że jestem butelką kefiru – odparłam wesoło. Akio zareagował uśmiechem. – Tak naprawdę to nie umiem się zdecydować, co chciałabym robić w życiu. Moje największe pasje to jedzenie i spanie – dodałam, siląc się na żart, ale zabrzmiało to blado. Westchnęłam z rezygnacją.
– Może dobrym pomysłem byłoby zastanowienie się, czego na pewno nie chcesz robić. W ten sposób zawęzisz pole wyboru. – Przez chwilę kartkował jedną z broszur. – Co powiesz na fascynujące, choć może niezbyt dynamiczne badania nad mięczakami? – spytał, szczerząc zęby w uśmiechu. – Taki żarcik.
– To nie dla mnie – odparłam, marszcząc nos. Boże, nie umiałam nawet docenić niewinnego żartu.
– Na pewno? – Akio uniósł brew. – Wydaje mi się, że twój stryjeczny dziadek doktoryzował się w dziedzinie jeżowców. – Kiedy powtórzyłam, że nie ma mowy, odłożył broszurę. – Dobrze ci idzie. Możesz odhaczyć z listy jeden kierunek studiów. Wziął do ręki kolejną. – A może egiptologia? Jeden z przedmiotów obowiązkowych to „Magia i medycyna w starożytnym Babilonie”. Brzmi całkiem ciekawie.
– Za dużo klątw i mumii – zawyrokowałam.
– Bardzo roztropna decyzja – przyznał. Broszura reklamująca egiptologię wylądowała na tej z mięczakami. – O, są też studia nad zmarłymi.
– Nie ściemniaj, taki kierunek nie istnieje – stwierdziłam, wyrywając mu z ręki kolejny informator. W rzeczywistości reklamował wydział filologii angielskiej.
– Po prostu musisz odkryć, do czego cię ciągnie.
– Może mi podpowiesz? – Uśmiechnęłam się znacząco.
– Rzodkiewko. – Głos Akio był niski, zmysłowy, pieścił moje ucho niczym aksamit prześlizgujący się po skórze.
Podszedł do mnie, wziął za rękę. Uścisnął ją i zaraz puścił. Nasz dotyk trwał tylko chwilę, ale wystarczył, by dodać mi siły.
– Nie wiem nawet, czy studia to w ogóle coś dla mnie – wyznałam, marszcząc brwi.
– Prędzej czy później się dowiesz. Wierzę w ciebie – powiedział z uśmiechem. – Idź za głosem serca.
„Rządzisz, podążając za głosem serca”, powiedział mi kiedyś. Przychodziło mi to zupełnie naturalnie, a mój instynkt nigdy dotychczas mnie nie zawiódł. Ale czego właściwie pragnęło teraz moje serce? Dokąd się wyrywało?
Po zakończonym zwiedzaniu akademika poszliśmy pod budynek wydziału ekonomii, żeby spotkać się z mamą i tatą. Pracownicy straży cesarskiej utworzyli wokół nas kordon. Nogi miałam przemęczone, obolałe. Najchętniej wróciłabym już do domu.
– A pan jakie ma plany, Kobayashi-san? – zainteresował się przewodnik, zwracając się do Akio. – Czy też chciałby pan podjąć studia na Uniwersytecie Tokijskim?
– Nie – odrzekł Akio, zapinając marynarkę i omiatając wzrokiem dziedziniec. – Niedawno zakończyłem służbę w straży cesarskiej i zaciągnąłem się do Powietrznych Sił Samoobrony. Wkrótce rozpoczynam studia w Szkole Kandydatów na Oficerów w Nara.
Tak, wkrótce z oczu stracę nie tylko mamę, ale też Akio, który wróci na uczelnię. To będzie dla mnie podwójny cios. Wszystko wskazywało na to, że czeka mnie ponura, samotna jesień.
Przewodnik zrobił rozczarowaną minę.
– A zatem to prawda, co piszą w brukowcach. Jest pan zwykłym kadetem?
Słysząc to, mimo woli się skrzywiłam.
– Tak, zwykłym kadetem – przyznał spokojnie Akio.
W tym momencie w bramie budynku wydziału ekonomii pojawili się rodzice. Rozbłysły flesze aparatów. Wokół nas zgromadził się już spory tłum. Ja z tatą odeszliśmy na bok, pozwalając, by to na nas skupiła się uwaga gapiów, dzięki czemu mama z Akio mieli więcej spokoju. Momentalnie zostaliśmy dosłownie oślepieni migającymi fleszami i zasypani lawiną pytań. „Księżniczko Izumi, czy złożyła księżniczka papiery na Uniwersytet Tokijski?” „Książę koronny Toshihito, czy jest pan zadowolony, że córka będzie studiować na tej samej uczelni co niegdyś pan?”
Puszczaliśmy wszystkie te pytania mimo uszu.
– Cieszę się, że możemy przez chwilę pobyć sam na sam – odezwał się ojciec na tyle cicho, bym tylko ja mogła go usłyszeć.
Uśmiechnęłam się i pomachałam do jakiejś kobiety, która podnosiła właśnie swojego malucha w sweterku w szkocką kratę. Chwyciła go za pulchną rączkę i udawała, że chłopiec mi odmachuje. Twarz dziecka wykrzywił grymas, oczy mu się zaszkliły i już po chwili zaczął wyć. Jasne.
– Postanowiłem, że poproszę twoją matkę o rękę – stwierdził.
Szok był tak wielki, że momentalnie zapomniałam o całym świecie. Wpatrywałam się w ojca z szeroko otwartymi ustami.
– Naprawdę?
Jeszcze więcej fleszy.
– Naprawdę.
Ciemne oczy ojca błyszczały w słońcu późnego popołudnia. Widać było, że jest z siebie zadowolony. Ostatnio rodzice coraz śmielej używali moich ulubionych powiedzonek – narobić syfu, królowa chaosu, być totalnym przegrywem. To dość przerażające, kiedy rodzice zaczynają podzielać twoje poczucie humoru, ale zarazem miałam z tego kupę zabawy.
– Nie tracicie czasu.
Mama i tata byli parą w college’u. Ale potem przez całe lata nie mieli ze sobą kontaktu. A teraz spędzili ze sobą zaledwie parę tygodni. Czy oświadczając się mamie, ojciec liczył, że powstrzyma ją przed wyjazdem?
– Nie pochwalasz mojej decyzji? – spytał, markotniejąc.
– Nie, nie o to chodzi.
Miałam mieszane uczucia. Pragnęłam z całego serca, żeby rodzice byli ze sobą. Mama zresztą chyba też. Szkopuł w tym, że tego ostatniego nie byłam pewna. Zamrugałam szybko, oczami wyobraźni widziałam już, jak idylliczny portret rodzinny zostaje podarty na strzępy, które unosi wiatr.
Zanim zdążyłam wytłumaczyć, co sądzę, ojciec powiedział:
– To nie jest pochopna decyzja. Myślałem o twojej matce przez wiele lat. Czekałem. A teraz już nie chcę dłużej czekać. Posłuchaj… – odezwał się, zniżając głos. – Nie poproszę jej o rękę, jeśli będziesz przeciwna. Przez ostatnie tygodnie nareszcie żyjemy jak prawdziwa rodzina. Chciałbym, aby tak zostało. To moje największe marzenie.
Moje też. Jednego byłam pewna – mama kochała tatę, a on kochał ją. Było to coś całkowicie oczywistego.
– Masz moje błogosławieństwo.
– Mówisz poważnie?
Położyłam dłoń na piersi. Serce waliło mi jak młotem na myśl, że nareszcie ziszcza się moja nadzieja na miłość, rodzinę i happy end. Boże, żeby tylko mama powiedziała „tak”. Wybrała nas. Zamieszkała z nami w Tokio.
– Poważnie.
– Wspaniale. Zatem oświadczę jej się jutro.
O rany. Ten facet naprawdę nie tracił czasu.
– A gdzie zamierzasz to zrobić? Wydaje mi się, że najlepszym miejscem byłaby…
– Cieplarnia – wszedł mi w słowo ojciec.
– Dokładnie!
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i zwróciłam się z powrotem ku tłumowi i paparazzim. Pozując do zdjęć, wzrok skupiłam na markizie upstrzonej ptasimi odchodami.
Cieplarnia. To tam zaprowadził mnie ojciec zaraz po moim przybyciu do pałacu. Nie wiedziałam wówczas, że kazał ją zbudować jako hołd dla matki. I uprawiał w niej kwiaty, które najbardziej kochała – storczyki. Nie powinno być dla mnie niespodzianką, że teraz, gdy nareszcie znów się odnaleźli, pragnie ją poślubić. Miłość do niej zawsze rozkwitała w jego sercu.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:Tokyo Dreaming
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Zuzanna Żółtowska Korekta: Beata Wójcik Projekt i ilustracja na okładce: © John Ed De Vera Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Tokyo Dreaming Text copyright © 2022 by Emiko Jean Produced by Alloy Entertainment, LLC
Published by arrangement with Rights People, London
Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Andrzej Goździkowski, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I Białystok 2024 ISBN 978-83-8371-186-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com