Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Od lat były nierozłączne, teraz stały się rywalkami.
Kiedy dziewczyny z przyjaciółek zmieniają się w konkurentki – nic dobrego z tego nie może wyniknąć. Tak jest i w tym przypadku. Izzy i Becca od lat nierozłączne, jako dorosłe kobiety zaczynają ze sobą rywalizować. Niby wciąż się przyjaźnią i wiedzą o sobie wszystko, ale w tej relacji coraz częściej dochodzi do spięć. I coraz bardziej widać, jak bardzo się różnią. Isabel piękna, zgrabna, bogata, u boku wymarzonego męża wiedzie bajkowe niemal życie. Wykwintne przyjęcia, towarzyski blichtr, wszystko na wysoki połysk. Becca przeciwnie, u niej nic nie jest doskonałe. Aspirująca dziennikarka ma narzeczonego o wątpliwej reputacji, maleńkie mieszkanko i wciąż walczy z nadwagą.
Na styku tych dwóch światów iskrzy coraz bardziej. Zgrzyty zdarzają się i podczas towarzyskich spotkań i podczas wspólnie spędzanych świąt. Bo choć nadal żyć bez siebie nie mogą, dominują teraz w ich kontaktach złośliwości, zawiść oraz brak lojalności. I ciągłe wzajemne pretensje.
Gdy Becca na pierwszej stronie popularnego tabloidu czyta informację, którą dopiero co w „największym sekrecie” wyjawiła Izzy jej wściekłość sięga zenitu… Ma dość tej przyjaźni. Ma dość takiej przyjaciółki…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: My best friend’s murder
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Beata Słama
Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Maria Śleszyńska, Katarzyna Zioła-Zemczak/Słowne Babki
Fotografia wykorzystana na okładce
© Ildiko Neer/Arcangel Images
Copyright © Polly Phillips 2021
The right of Polly Phillips to be identified as author of this work has been asserted in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act, 1988.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Aldona Możdżyńska
ISBN 978-83-287-1575-2
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dla moich przyjaciół – i dobrych, i złych – oraz dla Alarica, największego z nich wszystkich.
Leżysz u stóp schodów z szeroko rozrzuconymi nogami i rękami. Wyglądasz trochę tak, jakbyś bawiła się w śpiące króliczki albo grała w Twistera. Albo jakbyś rzuciła się na ziemię, udając, że jesteś wykończona – tak jak robiłyśmy to czasem jako nastolatki. „Zatrzymajcie świat, ja chcę wysiąść!” – krzyczałyśmy, ciskając szkolne plecaki na ziemię i opadając na kanapę. Teraz jednak włosy przykrywają niemal całą twoją twarz, a szyję masz skręconą pod dziwnym kątem. I jest krew. Tak dużo krwi.
Krew wokół rozcięcia na twoim czole zaczyna już krzepnąć. Szkoda, że nie mogę ci powiedzieć, jak pięknie wyglądają te maleńkie kropelki koloru wina albo że kałuża krwi wokół twojej głowy przypomina aureolę. Bo już mnie nie usłyszysz.
Powinnam być w szoku, a jednak tylko krążę wokół ciebie, uważając, żeby nie wdepnąć w krew, zachowując się tak, jakbym próbowała zrozumieć, co się stało. Chociaż przecież wiem. Czuję się oderwana od rzeczywistości, mam wrażenie, że oglądam odcinek CSI albo inny idiotyczny serial, za którymi kiedyś przepadałyśmy. Przystaję i czekam, aż zaleje mnie fala smutku i żalu. Nic takiego się nie dzieje. Mrugam gwałtownie, chcąc, żeby do oczu napłynęły mi łzy, które mogłabym otrzeć. Nic z tego.
Schylam się tak nisko, że końcówki moich włosów muskają twoją skórę. Muszę spojrzeć ci w twarz. W tę twarz, którą zawsze widzę w wyobraźni, kiedy idę na siłownię. Twarz, której widok każe mi biec, aż spod podeszew butów trących o bieżnię niemal lecą iskry. Twarz, która sprawia, że za każdym razem, gdy uprawiam seks, mocniej zaciskam uda.
Z tak bliska widzę ciemne włoski pod łukami twoich brwi. Worki pod oczami i zaschniętą ślinę na ustach. Chciałabym ją wytrzeć, doprowadzić cię do porządku, ale nie powinnam zacierać śladów. Przenoszę wzrok na schody za tobą. Są z lakierowanego drewna, tak lśniące, że można by z nich jeść. Powód do dumy i radości każdego właściciela domu. Śmiertelnie niebezpieczne dla stóp w samych skarpetkach. Wystarczy nawet najmniejsze potknięcie, by polecieć głową do przodu.
Znowu się schylam i przysuwam ucho do twoich ust tak blisko, że dzielą nas może dwa centymetry. Jest. Ledwie słyszalny wydech. Oddychasz. Dopiero teraz do oczu napływają mi łzy, którym towarzyszy wodospad emocji. Wśród nich jest ostre ukłucie rozczarowania. Tłumię je i szybko idę do drzwi, żeby wpuścić ratowników medycznych. A potem muszę uważać, bo energia, która wycieka z twojego ciała, wnika w moje. To mógł być tylko nieszczęśliwy wypadek, lecz jeżeli ktoś chciał cię skrzywdzić, wszystko wskazuje na mnie.
Sobota, 1 grudnia9:02
Przytupuję i znowu łomoczę do drzwi. Mogliby się pośpieszyć i wreszcie je otworzyć. Rozpaczliwie potrzebuję skorzystać z toalety, a do tego strasznie zmarzłam. Przed domem stoi porsche cayenne, więc na pewno są w domu. Przecież ludzie, którzy mają małe dzieci, ciągle powtarzają, że muszą wstawać przed świtem. Dlaczego więc mi nie otwierają?
Staruszka z psem, która wchodzi po schodach do jednego z wysokich domów po drugiej stronie ulicy, co chwila się na mnie ogląda. Pewnie myśli, że próbuję się włamać. Mam na sobie wypłowiałe czarne legginsy i ciemną pikowaną kurtkę, więc ktoś podejrzliwy mógłby mnie wziąć za włamywaczkę. Mam ochotę krzyknąć coś uspokajającego w stylu: „Wszystko w porządku, jestem znajomą państwa Waverlych!”, podejrzewam jednak, że to zaniepokoiłoby ją jeszcze bardziej. Przyglądam się swojej lewej dłoni – tak mi się śpieszyło, że nie pomyślałam o manikiurze, który bardzo by mi się przydał – i staram się skupić na czymś przyjemnym, niezwiązanym z toaletą.
Nic z tego. Przestępuję z nogi na nogę i zerkam na wawrzyny w donicach stojących po obu stronach lśniących drzwi. Jeżeli to potrwa choć minutę dłużej, może będę zmuszona kucnąć nad jedną z nich. Nie do końca tak wyobrażałam sobie to, jak powiem o najlepszej rzeczy, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła. Powinnam była najpierw zadzwonić.
Podskakuję przez parę sekund, po czym poddaję się i zaczynam grzebać w torebce. Natrafiam na książeczkę z naklejkami dla Tilly, kluczyki do samochodu Eda, trzy balsamy do ust i paczkę smakołyków dla psów, kiedy drzwi się otwierają. W chmurze perfum Issey Miyake, których nie używała od czasów szkolnych, stoi Izzy, moja najbliższa przyjaciółka.
– Bec? Co ty tu robisz? Dlaczego kołyszesz się jak pingwin?
– Idziesz pobiegać? – Czuję lekkie wyrzuty sumienia. Tak bardzo mi zależało, żeby jak najszybciej tu przyjść, że zupełnie zapomniałam o tym, że Izzy co rano biega. Potem przychodzi mi do głowy, że ja o każdej porze dnia i nocy byłabym uradowana, gdyby Izzy pojawiła się przed moimi drzwiami, co jednak – zważywszy na stan mojego mieszkania – jest mało prawdopodobne.
– Wybierałam się do parku. Rano zawsze biegam, a Rich zajmuje się Tilly. Kochana, wszystko w porządku?
– Lepiej niż w porządku. Chciałam się z tobą podzielić wspaniałą wiadomością. I… – szeleszczę papierową torbą, którą trzymam w prawej ręce – …przyniosłam ciastka.
Izzy wyraźnie się waha. Światełko na jej opasce Fitbit miga ponaglająco. Spogląda na nią tęsknym wzrokiem, po czym mówi:
– No to zapraszam. Wczoraj poćwiczyłam w siłowni, kiedy Tilly była w przedszkolu.
– Brawo! Sterczę tu tak długo, że twoja sąsiadka pewnie wzięła mnie za włamywaczkę. I strasznie chce mi się do toalety.
– Nastawię wodę. – Odsuwa się na bok, więc wpadam do domu. – Potem wszystko mi opowiesz. To musi być coś naprawdę wyjątkowego, skoro zerwałaś się z łóżka przed lunchem.
9:14
Siedzę na żółtej sofie marki Oka obok kącika śniadaniowego. Idealnie pasuje do tego wysmakowanego wnętrza. Przesuwam palcami po ścianie. Pokój jest pomalowany farbami w odcieniu Loftowa Szarość i Oddech Słonia. Mieszkanie moje i Eda, z dwiema sypialniami, pomalowane zwykłymi farbami Dulux, nie działa tak na wyobraźnię.
Izzy nie śpieszy się z wyłożeniem ciastek na talerz. Dla zabicia czasu bawię się frędzelkami jednej z poduszek. Dokładnie taką sofę chciałabym mieć, gdyby nie psia sierść i moja tendencja do rozlewania napojów. Niewielu rodziców pozwoliłoby swojemu trzyletniemu dziecku zbliżyć się do tak pięknego mebla, jednak Tilly, córka Izzy, jest wyjątkowo dobrze wychowana. A do tego uważnie monitorowana: w połowie zabawek znajdują się malutkie kamery. Poza tym nie wolno jej samej chodzić do toalety.
O wilku mowa. Słyszę odgłos jej kroków dobiegający z półpiętra. Towarzyszą im cięższe kroki Richa. Zeskakuję z kanapy. Chcę, żeby Izzy poświęciła mi całą uwagę, kiedy będę jej przekazywała nowiny. Nie licząc SMS-a, który wysłałam do mojego brata Roba, Izzy będzie pierwszą osobą, której o tym powiem.
– Prawdziwa uczta. – Kiedy podchodzę do stolika, Izzy podaje mi talerz. – Wygrałaś na loterii?
– W pewnym sensie. – Z szerokim uśmiechem przesuwam nad blatem lewą dłoń i tak gwałtownie rozstawiam palce, że pewnie wyglądam jak jakaś stuknięta postać w stylu Harry’ego Pottera rzucająca czar. Nie sposób nie zauważyć ogromnego diamentu na moim palcu serdecznym. – Ed mi się oświadczył.
Izzy jest tak zaskoczona, że przez moment się nie odzywa. Po chwili na jej twarzy pojawia się uśmiech i moja przyjaciółka mocno mnie przytula.
– Bec, to fantastycznie! Na to czekałaś. Tak się cieszę!
Podchodzi do ogromnej lodówki i wyjmuje butelkę moëta. Jest taka dorosła. W mojej lodówce stoi tylko alkohol, który zamierzam wypić wieczorem.
– Opowiedz mi wszystko.
– Nie chcesz najpierw obejrzeć pierścionka? – Izzy uwielbia diamenty. Aż dziw, że jej pierwszą reakcją nie było pytanie, czy jest prawdziwy.
– Widzę go stąd. Ogromny! – Izzy obraca w palcach nóżkę kieliszka.
– Co jest ogromne? Cześć, Bec. – Do pokoju wchodzi Rich z Tilly na rękach. Córeczka obejmuje go za szyję, a jej jasne warkocze opadają na jego szeroki tors. Ciemne włosy Richa są potargane, jakby przed chwilą wstał z łóżka.
Staram się skupić na paluszkach serowych. Znam Richa od zawsze – w dzieciństwie nawet kąpaliśmy się razem w wannie – jednak nadal kiedy widzę go po dłuższej przerwie zapominam języka w gębie. Kiedy – z pewnym opóźnieniem – weszłam w wiek dojrzewania, Rich Waverly był kapitanem drużyny rugby. Izzy uważa, że moje uczucia to pozostałość po dawnym zauroczeniu. Akurat ona powinna wiedzieć, że nie chodzi tylko o to.
– Ed oświadczył się Bec! – Izzy dosłownie rzuca w Richa butelką szampana. – Otwórz. Ja dzisiaj jestem do niczego.
– Bec, to wspaniale! Szczęściarz z niego. – Rich stawia Tilly na podłodze i jednym ruchem wyjmuje korek. – Gdzie on jest?
Wreszcie odzyskuję mowę.
– Poszedł z Molly do parku. Uznał, że pewnie będę chciała sama powiedzieć o tym Izzy, żebyśmy mogły – jak to ujął – popiszczeć sobie i pobeczeć.
Rich parska śmiechem.
– Swój chłop. A do tego wyprowadza ci psa. Może byśmy się tam z nim spotkali? Weźmiemy hulajnogę dla Tilly i urządzimy sobie piknik.
Tilly już stoi przy wbudowanej w ścianę szafce na obuwie i na chybił trafił wyciąga buty.
– A co z ciastkami? – Izzy wygląda na niezadowoloną. – I szampanem?
– Weźmy wszystko ze sobą. Przyniosę ze spiżarki plastikowe kieliszki. – Rich zaczyna się krzątać, a ja wyobrażam sobie, jak w pracy wydaje polecenia, a za nim podąża sznureczek podwładnych. Właściwie nie do końca wiem, czym się zajmuje. Chyba ma to jakiś związek z finansami. – Spakuję ciastka do torby na zakupy. W każdym razie to, co z nich zostało…
Uśmiecha się lekko, a ja czerwienieję. Teraz, gdy jestem zaręczona, powinnam chyba przestać opychać się ciastkami.
– No chodź. – Rich łapie Izzy za ręce i nimi kołysze. – Gdzie się podziała twoja spontaniczność?
– Dobrze, ale tylko na godzinę. Obiecałeś, że w ten weekend kupisz choinkę, a ja przed przyjściem twojej rodziny muszę upiec wołowinę wellington.
– Ja się tym zajmę, gdy wrócimy. Muszę tylko dokończyć rozdział, nad którym pracuję, a potem jestem wolny jak ptak. – Rich zaczyna gonić Tilly po schodach. Tupią na parkiecie, a po chwili z góry dobiega śmiech małej.
– Napiszę do Eda, żeby czekał na nas przy podeście dla orkiestry! – wołam.
– Już napisałem! – odpowiada Rich. – Do zobaczenia na miejscu.
Ich kroki cichną.
– Jak mu idzie książka? – pytam, kiedy Izzy energicznie przepakowuje swoją „maminą” torebkę od Anyi Hindmarch.
– Dobrze.
– Wszystko u ciebie w porządku? – pytam. – Jesteś taka milcząca. Przepraszam, że zakłóciłam ci rytm dnia.
– Nie wygłupiaj się. – Upycha do torebki kolejną paczkę mokrych chusteczek. – Po prostu jestem wykończona. Wszyscy pewnie myślą, że skoro Tilly cztery razy w tygodniu chodzi do przedszkola, to nie mam nic do roboty, ale tak naprawdę jestem okropnie zapracowana. Rich całymi dniami siedzi w biurze albo zamyka się w swoim gabinecie i próbuje „pisać”. – Izzy robi palcami gest symbolizujący cudzysłów.
– Dobra jest ta jego powieść?
– A skąd mam wiedzieć? Nie pozwolił mi przeczytać nawet strony, ale nie w tym problem. – W głosie Izzy brzmi udręka. – Mam na głowie mnóstwo rzeczy. Muszę urządzić święta, a do tego akurat teraz Tilly ma regres, jeżeli chodzi o zasypianie. Jakby tego było mało, na ten weekend zaprosiliśmy całą rodzinę na lunch.
Wiem, że Izzy ma za złe Richowi, że tyle uwagi poświęca swojej książce, nie mogę jednak powstrzymać myśli, że gdyby dała mu trochę więcej luzu, byłby o wiele szczęśliwszy. Oczywiście nigdy nie śmiałabym powiedzieć tego na głos.
– Nie możesz przełożyć lunchu?
– Daj spokój, przecież wiesz, że uwielbiam spotykać się z rodzicami Richa, a oni tak się cieszą, że Henry wrócił do miasta. Pierwszy raz, odkąd dostał tę pracę w Genewie, ich synowie stawią się w komplecie.
– Jenny będzie w swoim żywiole. – Mama Richa powiedziała mi kiedyś, że Richowi i jego braciom, Henry’emu i Charliemu, nadali imiona po królach Anglii, co okazało się trafne, bo traktuje ich jak królewiczów. To bardzo wzruszające, szczególnie dla osoby, która straciła matkę. – Wiesz, że kiedy byli mali, Jenny…
– Pomyśl tylko. W sobotę rano będziemy pić szampana w parku – Izzy zmienia temat, przerywając mi opowiadanie anegdotki. – Zupełnie jakby od piętnastu lat prawie nic się nie zmieniło.
– A nasz fatalny gust, jeżeli chodzi o facetów? – wpadam w jej ton.
– Mów za siebie. Ja zawsze miałam doskonały gust. No, ale ty…
To tylko żarty, ale nagle, zupełnie znikąd, w mojej pamięci pojawia się wspomnienie białej róży, nieskalanej jak czysta kartka, i dłoni Richa na moim policzku. Gdyby tamtej nocy sprawy potoczyły się inaczej… Aż zapiera mi dech w piersiach. Nie myślałam o tamtej chwili od prawie dwudziestu lat. I nie zamierzam wracać do niej teraz.
– Nie każda szesnastolatka od razu poznaje tego jedynego – mówię lekkim tonem, kiedy Izzy gasi światło w kuchni i podnosi łokieć, żebyśmy mogły wziąć się pod ręce. – Niektóre z nas muszą poczekać trochę dłużej.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz