Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przez wielu uznana za najlepszą książkę o Tolkienie, ta nagrodzona biografia skupia się na wojennych doświadczeniach J.R.R. Tolkiena oraz ich wpływie na jego życie i powstanie Hobbita oraz Władcy Pierścieni.
Książka Tolkien i pierwsza wojna światowa szczegółowo opowiada o tym, jak Tolkien w czasach swej młodości zaczął tworzyć Śródziemie, kiedy to otaczający go świat zmierzał ku katastrofie. Biografia ta ukazuje grozę i heroizm, jakich był świadkiem jako oficer sygnałowy podczas bitwy nad Sommą, oraz przedstawia krąg przyjaciół, którzy pobudzili jego mitologię do życia. Pokazuje, w jaki sposób po śmierci dwóch z tych najbliższych mu ludzi Tolkien realizował ich wspólne marzenie, tworząc epopeję dobra i zła.
John Garth dowodzi, że kluczem do nieprzemijającej siły Śródziemia jest osadzenie go w tragicznych doświadczeniach pierwszej wojny światowej. Tolkien posłużył się mitotwórczą wyobraźnią nie po to, by uciec od rzeczywistości, lecz po to, by odzwierciedlić i przekształcić kataklizm swojego pokolenia. Podczas gdy jego współcześni poddawali się rozczarowaniu, on czarował i przekształcał całą tradycję literacką w formę, która mocno brzmi do dziś.
John Garth w swojej pracy korzystał z osobistych dokumentów Tolkiena z okresu wojny, a także z wielu innych źródeł.
„Najlepsza książka o J.R.R. Tolkienie, jaka do tej pory powstała” – A.N. Wilson
„Garth wykazuje się imponującymi umiejętnościami zarówno jako badacz, jak i pisarz” – Max Hastings
„Myślę, że Tolkien z uznaniem kiwa głową” – Charles Matthews, „San Jose Mercury News”
„Porywająca od początku do końca, przedstawia ważne nowe spostrzeżenia” – „Library Journal”
„Dzieło miłości, w którym dziennikarz John Garth łączy reporterski nos do dobrej historii ze skrupulatną troską naukowca o szczegóły” – „Daily Mail”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 539
Chronologia
Tolkien w bitwie nad Sommą, 1916
6 czerwca Tolkien przybywa do Francji
28 czerwca Dołącza do 11. Batalionu Fizylierów z Lancashire
1 lipca Rozpoczyna się bitwa nad Sommą
3 lipca Tolkien dociera w okolice frontu
6–8 lipca Spotyka się z G.B. Smithem w Bouzincourt
14–16 lipca Tolkien bierze udział w ataku na Ovillers
17 lipca Dowiaduje się o śmierci Roba Gilsona
21 lipca Zostaje oficerem sygnalizacyjnym batalionu
24–30 lipca Okopy w Auchonvillers
7–10 sierpnia Okopy na wschód od Colincamps
16–23 sierpnia Kurs dla oficerów sygnalizacyjnych w Acheux
22 sierpnia Tolkien po raz ostatni widzi się ze Smithem
24–26 sierpnia Okopy, las Thiepval
28 sierpnia–1 września Okopy na wschód od Klina Lipskiego
1–5 września Transzeje pod Ovillers
12–24 września Szkolenie, Franqueville
27–29 września Działania w lesie Thiepval
6–12 października Kwatera główna batalionu, Gospodarstwo Mouquet
13–16 października Kwatera główna, Reduta Zollern
17–20 października Posterunek Ovillers i Okop Heski
21–22 października Zdobycie Okopu Regina
27 października Tolkien zgłasza chorobę, Beauval
28 października Opuszcza swój batalion
29 października–7 listopada Szpital, Le Touquet
8 listopada Tolkien wraca do Anglii na pokładzie parowca „Asturias”
Wykaz ważniejszych skrótów
Pełne dane bibliograficzne książek i czasopism znajdują się w bibliografii. Tam gdzie nie zostało podane nazwisko autora (z wyjątkiem pozycji Artist, Biografia oraz Family Album), jest nim JRRT.
Artist — Wayne Hammond, Christina Scull, J.R.R. Tolkien: Artist and Illustrator
Biografia — Humphrey Carpenter, J.R.R. Tolkien: Biografia
CLW — Christopher Luke Wiseman
EK — Estelle King
EMB, EMT — Edith Mary Bratt, później Edith Mary Tolkien
Family Album — John i Priscilla Tolkien, The Tolkien Family Album
FL — Fizylierzy z Lancashire
GBS — Geoffrey Bache Smith
JRRT — John Ronald Reuel Tolkien
KBWNGW — Komisja Brytyjskiej Wspólnoty Narodów ds. Grobów Wojennych
KESC — „King Edward’s School Chronicle”
KZO1 — Księga Zaginionych Opowieści, t. 1
KZO2 — Księga Zaginionych Opowieści, t. 2
KZO3 — Księga Zaginionych Opowieści, t. 3
Listy — J.R.R. Tolkien: Listy
MCG — Marianne Cary Gilson („Donna”)Potwory J.R.R. Tolkien, Potwory i krytycy
OEG — „Old Edwardians Gazette”
RCG — Robert Cary Gilson
RQG — Robert Quilter Gilson
RWR — Richard William Reynolds
SKE — Szkoła Króla Edwarda
Daty korespondencji ujęte w nawiasach kwadratowych zostały ustalone — niekiedy w przybliżeniu — przez autora w wypadkach, gdy data nie została podana lub jest wyraźnie błędna.
Wstęp
To studium biograficzne zrodziło się z jednego spostrzeżenia: jakie to dziwne, że J.R.R. Tolkien zaczął tworzyć swoją monumentalną mitologię w samym środku pierwszej wojny światowej, tego pełnego rozczarowań kryzysu, który ukształtował współczesność.
Książka opisuje życie Tolkiena oraz próby tworzenia przez niego poezji i prozy na przestrzeni lat 1914–1918, od początkowych wypraw podczas ostatniego roku studiów w Oksfordzie na obszar pierwszego wymyślonego przez niego „elfickiego” języka, poprzez poszerzenie horyzontów w toku żmudnego wojskowego szkolenia, a następnie grozę działania w roli batalionowego oficera sygnałowego w bitwie nad Sommą, po dwa lata, które spędził jako inwalida, strzegąc brytyjskiego wybrzeża i pisząc pierwsze opowieści swojego legendarium.
Wypuszczając się daleko poza militarne aspekty wojny, starałem się wykazać szeroki zakres oraz głębię inspiracji i zainteresowań pisarza. Rozwój mitologii Tolkiena badam od jej pierwszych zalążków lingwistycznych i poetyckich do wczesnego rozkwitu w Księdze Zaginionych Opowieści, prekursorce Silmarillionu mającego początkowo stanowić zbiór zapomnianych opowieści z dawnego świata widzianych oczami elfów. Oprócz krytycznej analizy tego pierwszego wypadu do krainy, którą Tolkien zaczął później nazywać Śródziemiem, zawarłem w książce komentarze do wielu jego wczesnych wierszy. Jeden z nich (Samotna Wyspa) pojawia się tu w całości po raz pierwszy od jego ukazania się drukiem w latach dwudziestych dwudziestego wieku w dawno już wyczerpanym tomiku, który wydała niewielka oficyna. Mam nadzieję, że potraktowałem wczesną poezję i prozę Tolkiena tak poważnie, jak na to zasługują nie jako juwenilia, lecz jako wizja niezwykłego pisarza znajdującego się na początku swojej twórczej drogi; wizja już szeroko zakrojona i poruszająca ważkie tematy, a mimo to w sposób charakterystyczny dla Tolkiena obfitująca w szczegóły, wnikliwa i pełna życia.
Jednym z moich celów było umieszczenie literackich poczynań Tolkiena w kontekście tego międzynarodowego konfliktu oraz towarzyszących mu zmian kulturowych. Bardzo mi w tym pomogło, po pierwsze, ujawnienie zastrzeżonych dotąd akt przebiegu służby oficerów armii brytyjskiej podczas pierwszej wojny światowej, po drugie, uprzejmość Tolkien Estate, dzięki której zyskałem dostęp do dokumentów z okresu wojny zachowanych przez samego Tolkiena oraz nadzwyczajnych i poruszających listów TCBS, grupy przyjaciół ze szkoły, którzy mieli nadzieję osiągnąć wielkość, lecz zaznali wielkich cierpień i tragedii swoich czasów, i po trzecie, wielkoduszność rodziny przyjaciela Tolkiena, Roba Gilsona, która dała mi nieograniczony wgląd do wszystkich jego dokumentów. Splecione ze sobą losy Gilsona, Geoffreya Bache’a Smitha, Christophera Wisemana oraz Tolkiena — wizja, którą podzielali, a czasami nawet ich żarliwe spory — pozwalają, moim zdaniem, znacznie lepiej zrozumieć motywacje tego ostatniego jako pisarza.
Choć Tolkien często opisywał swoje wojenne przeżycia w listach do synów, Michaela i Christophera, którzy z kolei służyli w wojsku podczas drugiej wojny światowej, nie zostawił po sobie ani autobiografii, ani wspomnień. Znajdujący się wśród jego wojskowych dokumentów krótki dziennik dostarcza niewielu informacji ponad te dotyczące przemieszczania się Tolkiena w czasie czynnej służby wojskowej we Francji. Jednakże istnieje takie bogactwo opublikowanych oraz archiwalnych materiałów o bitwie nad Sommą, że mogłem odtworzyć szczegółowy obraz miesięcy spędzonych tam przez Tolkiena, łącznie ze scenerią i wydarzeniami, jakie rozgrywały się na trasie, którą danego dnia przemierzał ze swoim batalionem.
Można tu wspomnieć, że jeśli chodzi o bataliony Smitha i Gilsona, zostały opublikowane (odpowiednio przez Michaela Stedmana i Alfreda Peacocka) pełne i szczegółowe wykazy dotyczących ich materiałów źródłowych, lecz przez ponad pięćdziesiąt lat nikt nie podjął się stworzenia żadnej syntezy w odniesieniu do batalionu Tolkiena ani, jak sądzę, takiej, która wykorzystywałaby w podobnym zakresie relacje naocznych świadków. Niniejsza książka stanowi zatem jedyny taki współczesny opis doświadczeń 11. Batalionu Fizylierów z Lancashire podczas bitwy nad Sommą. Ponieważ jednak mój tekst nie dotyczy głównie zagadnień dokumentacji wojskowej, starałem się nie przeciążać go nazwami okopów i innych zaginionych punktów orientacyjnych (które często mają różne nazwy w języku francuskim oraz oficjalnym i potocznym angielskim), odniesieniami do map czy też szczegółami dotyczącymi rozmieszczenia dywizji i brygad.
Już samo fenomenalne ogólnoświatowe zainteresowanie Tolkienem stanowi wystarczający powód podjęcia się napisania takiego studium, mam jednak nadzieję, że okaże się ono pomocne dla czytelników, którzy interesują się jego opisami mitologicznych wojen toczących się od dawnego Beleriandu po Rhûn i Harad, a także dla tych, którzy tak jak ja uważają, że zasadniczą rolę w kształtowaniu Śródziemia odegrała pierwsza wojna światowa.
W trakcie badań doszedłem do wniosku, że pojawienie się tej wyimaginowanej wersji naszego pradawnego świata w samym środku pierwszej wojny światowej wcale nie jest takie dziwne, choć nadal jest wyjątkowe. Krótko mówiąc, sądzę, że tworząc swoją mitologię, Tolkien uratował z ruin historii wiele z tego, co nadal dobrze jest mieć. Ale też uczynił coś więcej, niż zaledwie ocalił tradycje Czarodziejskiej Krainy: on je przekształcił, wzmocnił i ożywił dla współczesności.
Natomiast biograficzny aspekt niniejszej pracy tak się rozrósł, że w końcu uznałem, iż powinienem ograniczyć swoje komentarze na temat możliwego związku między życiem i twórczością Tolkiena do kilku uwag i przedstawić ogólne wnioski w posłowiu. Zapoznawszy się z doświadczeniami Tolkiena, jakie zdobył podczas wojny, ci czytelnicy, którzy znają Hobbita oraz Władcę Pierścieni czy też Silmarillion i jego poprzedników, będą mogli, jeśli zechcą, wyciągnąć własne, bardziej szczegółowe wnioski w kwestii tego, jak wojna ukształtowała te opowieści.
Być może chciałby tego sam Tolkien, gdyby w istocie uznawał jakiekolwiek biograficzne badania swojego życia i pisarstwa. Kilka lat po ukazaniu się Władcy Pierścieni napisał w liście:
Jestem przeciwny współczesnemu trendowi w krytyce, który kładzie nadmierny nacisk na szczegóły życia pisarzy i malarzy. Odciągają one jedynie uwagę od dzieł pisarza […] i stają się w końcu, co często ostatnio widać, głównym przedmiotem zainteresowania. Lecz jedynie Anioł Stróż, a właściwie sam Bóg, mógłby ujawnić prawdziwy związek między faktami z życia prywatnego i dziełami danego pisarza. Nie sam autor (choć wie więcej niż jakikolwiek badacz) i z pewnością nie tak zwany psycholog1.
Nie mam boskiego wglądu w umysł Tolkiena i nie udaję, że kładę go na leżance psychiatry. Nie szukałem sensacji ani skandalu, lecz cały czas skupiałem się na kwestiach, które moim zdaniem odegrały jakąś rolę w rozwoju jego legendarium. Mam nadzieję, że ta opowieść o przejściu geniusza wyobraźni przez światowy kryzys jego czasów rzuci nieco światła na tajemnice tworzenia owego legendarium.
Wszystkie opinie, interpretacje i wyjaśnienia są moje i nie pochodzą od rodziny Tolkiena ani Tolkien Estate. Dziękuję jednakże i rodzinie, i personelowi Tolkien Estate za zgodę na publikację materiałów zawartych w prywatnych dokumentach oraz wydanych dziełach J.R.R. Tolkiena.
Pisząc niniejszą książkę, zaciągnąłem ogromny dług wdzięczności u wielu osób. Przede wszystkim muszę podziękować Douglasowi A. Andersonowi, Davidowi Brawnowi i Andrew Palmerowi za rady i pomoc wykraczające poza ramy zobowiązań i przyjaźni. Bez ich pomocy, podobnie jak bez pomocy Carla F. Hostettera i Charlesa Noada, książka ta nie ujrzałaby światła dziennego. Chciałbym wyrazić szczególną wdzięczność Christopherowi Tolkienowi za to, że tak wielkodusznie dzielił się ze mną nie tylko osobistymi dokumentami ojca, lecz także swoim czasem; jego trafne komentarze ustrzegły mnie przed wieloma pułapkami i pomogły nadać kształt niniejszej książce. Julii Margretts i Frances Harper chciałbym podziękować za wielką życzliwość, jakiej dały dowód, pożyczając mi listy i zdjęcia R.Q. Gilsona. Za uprzejme odpowiedzi na pytania dotyczące Christophera Wisemana i zgodę na cytowanie jego listów dziękuję wdowie po nim Patricii oraz jej córce Susan Wood.
Swoją wiedzą i spostrzeżeniami na temat różnorakich aspektów życia oraz twórczości Tolkiena dzielili się ze mną: David Doughan, Verlyn Flieger, Wayne G. Hammond, John D. Rateliff, Christina Scull i Tom Shippey; krytyczne studium tego ostatniego, zatytułowane Droga do Śródziemia, znacznie pogłębiło moje rozumienie twórczości Tolkiena. Gdyby nie pomoc Christophera Gilsona, Ardena R. Smitha, Billa Weldena i Patricka Wynne’a, moje omówienia kwestii lingwistycznych zeszłyby na manowce. W zrozumieniu rozmaitych zagadnień związanych z armią Kitchenera i bitwą nad Sommą pomogli mi Phil Curme, Michael Stedman, Phil Russell, Terry Carter, Tom Morgan, Alfred Peacock i Paul Reed. Muszę także podziękować tym wszystkim, którzy poświęcili czas, by odpowiadać na moje niekończące się pytania, a są to: Robert Arnott, wielebny Roger Bellamy, Matt Blessing, Anthony Burnett-Brown, Humphrey Carpenter, Peter Cook, Michael Drout, Cyril Dunn, Paul Hayter, Brian Sibley, Graham Tayar, Timothy Trought i Catherine Walker.
Naturalnie żadna z wymienionych tu osób nie ponosi odpowiedzialności za błędy faktograficzne czy interpretacyjne, jakie mogły się zakraść.
Za pomoc w prowadzeniu kwerendy chciałbym wyrazić wdzięczność wielu osobom. Są wśród nich Lorise Topliffe i Juliet Chadwick z oksfordzkiego Kolegium Exeter, Christine Butler z Kolegium Corpus Christi tego samego uniwersytetu, Kerry York ze Szkoły Króla Edwarda w Birmingham, dr Peter Liddle z Brotherton Library na uniwersytecie w Leeds, Tony Sprason z Muzeum Fizylierów z Lancashire w Bury, Catherine Walker z Uniwersytetu Napiera w Edynburgu, a także personel narodowych archiwów w Kew, działów Dokumentów, Wydanych Książek i Fotografii w Imperial War Museum w Lambeth, Czytelni Dokumentów Nowych w Bibliotece Bodlejańskiej w Oksfordzie i Centralnej Biblioteki w Hull. Na publikację materiałów archiwalnych i fotografii zgody udzieliły władze Szkoły Króla Edwarda IV oraz Kolegium Exeter Uniwersytetu w Oksfordzie. Jestem wdzięczny Cynthii Swallow (z domu Ferguson) za zgodę na wykorzystanie materiału z dokumentów Lionela Fergusona; pani T.H.A. Potts oraz zmarłemu panu T.H.A. Pottsowi za umożliwienie mi cytowania fragmentów z dokumentów G.A. Pottsa; a także pani S. David za zgodę na wykorzystanie fragmentów z dokumentów C.H. Davida. Dołożyłem wszelkich starań, by skontaktować się z właścicielami praw autorskich do innych przywoływanych przeze mnie dokumentów.
Jestem winien podziękowania Michaelowi Coxowi za jego skrupulatną redakcję tekstu, wyrozumiałość dla moich stylistycznych dziwactw oraz niezwykły hart ducha. Wśród adresatów moich podziękowań znajdują się także: Clay Harper, Chris Smith, Merryl Futerman i Ian Pritchard, którzy podczas przygotowywania niniejszej publikacji służyli mi radą i pomocą. Dziękuję mojej kuzynce Judith Murphy i jej mężowi za gościnę podczas zbierania informacji w Muzeum Fizylierów z Lancashire w Bury w hrabstwie Lancashire oraz kierownictwu „Evening Standard”, które pozwoliło mi wziąć wolne, żebym mógł książkę dokończyć.
Przez cały czas moi redakcyjni koledzy pomagali mi utrzymywać wszystko we właściwej perspektywie. Bardzo potrzebnego wsparcia i zachęty w kluczowych momentach udzielali mi: Ruth Baillie, Iliriana Barileva, Gary Britton, Patrick Curry, Jamie Maclean, Ted Nasmith, Trevor Reynolds, Dee Rudebeck, Claire Struthers, Dan Timmons, Priscilla Tolkien, A.N. Wilson, Richard Younger, a zwłaszcza Wendy Hill. Na koniec pragnę podziękować swojej rodzinie — rodzicom, Jean i Royowi Garthom, siostrom, Lisie i Suzanne, siostrzeńcom, Simeonowi i Jacksonowi, oraz siostrzenicy, Georgii — a także przeprosić ich za to, że na dwa lata zniknąłem za stertą papierów.
Na końcu książki został zamieszczony obszerny indeks. Na stronie 11 została podana krótka chronologia; czytelnicy, którzy pragną poznać więcej szczegółów (różniących się nieco od tych z mojego tekstu w wypadku bardzo nielicznych dat), mogą je znaleźć w opracowaniu Christiny Scull i Wayne’a G. Hammonda, The J.R.R. Tolkien Companion and Guide.
Kolejne uzupełnienia i poprawki oraz obszerny opis studenckich lat Tolkiena w oksfordzkim Kolegium Exeter można znaleźć na mojej stronie, www.johngarth.co.uk.
Jest 16 grudnia, początek zimy. Lodowate podmuchy wiatru smagają ciała i twarze atakujących, którzy usiłują przebyć pozbawione roślinności sto metrów błota. Tworzą przypadkową grupę, niektórzy są nowicjuszami. W chwili kiedy ci młodzieńcy zdobywają się na wspólny wysiłek, kilku weteranów rusza energicznie do przodu, wykorzystując wszystkie swoje umiejętności. Przez większość czasu jednak panuje chaos. Raz po raz przeciwnicy odpierają ataki i wyprowadzają potężne kontruderzenia; mimo całej swojej przebiegłości, hartu ducha oraz doświadczenia weterani ledwie opierają się naporowi. Dowódca, J.R.R. Tolkien, stara się wesprzeć ich swoim doświadczeniem, lecz otaczający go towarzysze to, według słów naocznego świadka, „pokonana wataha”2.
Jest koniec roku 1913; za kilka miesięcy wybuchnie pierwsza wojna światowa, a to jest tylko mecz. Tolkien i członkowie jego drużyny nie są jeszcze żołnierzami, lecz studentami uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge, którzy wrócili do Birmingham na Boże Narodzenie i tego dnia, zgodnie z doroczną tradycją, rozgrywają mecz rugby przeciwko Pierwszej Piętnastce swojej dawnej szkoły.
Prawie dwudziestodwuletni Tolkien w niczym nie przypomina profesora znanego ze zdjęć umieszczanych na okładkach biografii, które przedstawiają życzliwego starszego pana w tweedowej marynarce z nieodłączną fajką. Na boisku do rugby John Ronald (jak nazywają go starzy przyjaciele) sprawia wrażenie szczupłego i drobnego, lecz w czasach kiedy w Pierwszej Piętnastce Szkoły Króla Edwarda był zawodnikiem ataku, zdobył uznanie za szybkość i determinację. Teraz gra w barwach Kolegium Exeter w Oksfordzie.
W pamięci przechowuje wiele obrazów: wspomnienia panicznej ucieczki przed jadowitym pająkiem, młynarza podobnego do ogra, głębokiej zielonej doliny w górach, a także wyobrażenia smoków, koszmarnej zielonej fali górującej nad zielonymi polami i może też zamorskiej krainy szczęśliwości. Ten magazyn nie jest jeszcze warsztatem, a Tolkien nie jest jeszcze twórcą Śródziemia, lecz po słabym wyniku zdanego w tym roku egzaminu z filologii klasycznej uczynił nieoczekiwanie ogromny krok w jego stronę. Pożegnał się z łaciną oraz greką i bierze się teraz do Chaucera i Beowulfa, zajmując się początkami i rozwojem języka angielskiego. Jego wyobraźnię zawsze będzie rozpalać miłość do języków oraz literatury Północy. Szybkimi krokami zbliża się pierwsza migawka ze Śródziemia. Daleko w nieprzewidzianej przyszłości na dziedzińcu obleganego miasta pieje kur, któremu odpowiadają ze wzgórz dźwięki rogów.
Jednak dzisiaj na boisku do rugby Tolkien nie jest w najlepszej formie. Poprzedniego dnia miał rozpocząć w szkole debatę jej absolwentów tezą, że świat staje się nazbyt cywilizowany, lecz nagle zachorował i musiał się z tej roli wycofać3.
Inni obecni na boisku członkowie jego byłej Pierwszej Piętnastki w większości rozstali się z rugby po opuszczeniu szkoły. Christopher Wiseman, przypominający nieco lwa wysoki młodzieniec o wydatnym torsie, należał razem z Tolkienem do formacji młyna, lecz jako student Kolegium Peterhouse w Cambridge musiał ze względu na zadawnioną chorobę serca porzucić grę w rugby, a także wioślarstwo4. Dzisiaj został wycofany na mniej agresywną linię skrzydłowych na tyłach boiska, obok innego weterana, Sidneya Barrowclougha. Są tu też ci, którzy nigdy nie byli dość dobrzy, by rywalizować w Pierwszej Piętnastce z innymi szkołami, lecz wszyscy uczniowie Szkoły Króla Edwarda dużo grali w rugby. Dla wewnętrznych rozgrywek szkoła była podzielona na cztery grupy, czyli „domy”; tego grudniowego dnia większość graczy z drużyny Tolkiena należała do jego domu. W gruncie rzeczy jednak esprit de corps jego drużyny wywodzi się nie z boiska do rugby, ale ze starej szkolnej biblioteki.
Tolkien poznał Christophera Wisemana w 1905 roku. W wieku dwunastu lat Wiseman był już utalentowanym muzykiem, a jedna z jego kompozycji z mniej więcej tego okresu trafiła do Methodist Hymn-Book5. Jego ojciec, pastor Frederick Luke Wiseman, który kierował Centralną Misją Metodystyczną w Birmingham, wychował go na Haendlu, a jego matka Elsie zaszczepiła mu uwielbienie dla Brahmsa i Schumanna. Christopher szczególnie lubił niemieckie chorały, lecz u podłoża jego przyjaźni z Tolkienem leżało rugby. Obaj grali z czerwonymi znakami domu Measuresa (nazwanego tak od nazwiska wychowawcy) i brali udział w zażartej rywalizacji z chłopcami w zieleni od Richardsa. Później objęli pozycje w młynie w Pierwszej Piętnastce szkoły. Doświadczyli jednak spotkania umysłów. Wiseman, o rok młodszy od Tolkiena, dorównywał mu intelektualnie i gonił go po stopniach naukowej drabiny w Królu Edwardzie. Obaj mieszkali w Edgbaston, na przedmieściu Birmingham: Christopher przy Greenfield Crescent, a John Ronald w późniejszym okresie ulicę dalej, przy Highfield Road6. Przemierzali Broad Street i Harborne Road między szkołą i domem pogrążeni w płomiennych dyskusjach: Wiseman był politycznie liberałem, wyznaniowo metodystą, a z zamiłowania muzykiem, podczas gdy Tolkien był z natury konserwatystą, katolikiem i (według Wisemana) nie miał słuchu muzycznego7. Tworzyli przedziwną, lecz dzięki owym przeciwnościom tym bardziej zgraną parę. Przekonali się, że potrafią prowadzić dyskusje z zapalczywością, którą mogłoby przetrwać niewiele przyjaźni, a toczone przez nich spory jedynie przyczyniały się do wzmocnienia ich niezwykle silnej więzi. W uznaniu tego nazywali siebie prywatnie Wielkimi Braćmi Bliźniakami. Więzi tej nie dzielił z nimi nawet ich najbliższy przyjaciel z boiska do rugby i poza nim, Vincent Trought8.
Na początku ostatniego semestru w Szkole Króla Edwarda Tolkien został bibliotekarzem. Do pomocy w zarządzaniu swoim małym imperium zwerbował Wisemana, który uparł się, że musi do niego dołączyć Trought jako drugi asystent bibliotekarza9. Tolkien miał już wówczas zapewnione miejsce na studiach w Oksfordzie i mógł się odprężyć. W gabinecie bibliotekarza rychło zapanowała niestosownie ożywiona atmosfera, lecz zbierająca się tam koteria mogła sobie pozwolić na nadużywanie cierpliwości dyrektora, ponieważ w centrum wydarzeń znajdował się także jego syn, Robert Quilter Gilson.
Przyjaciół Tolkiena stać było na intelektualną powagę. Dominowali we wszystkich szkolnych debatach i przedstawieniach oraz stanowili trzon Towarzystwa Literackiego, na którego spotkaniach Tolkien czytał fragmenty skandynawskich sag, Wiseman rozprawiał o historiografii, Gilson z entuzjazmem opowiadał o krytyku Johnie Ruskinie, a Trought przedstawił niezwykły referat10 zapamiętany jako „niemal ostatnie słowo”11 na temat romantyków. Dzięki owemu entuzjazmowi ta nieduża artystyczna koteria wyrwała szkolne życie z rąk chłopców, którzy inaczej by nim zawładnęli. W spolaryzowanym świecie szkolnej polityki był to w sumie triumf domu Measuresa nad domem Richardsa, czerwonych nad zielonymi, lecz dla Tolkiena i jego przyjaciół stanowiło to moralne zwycięstwo nad cynikami, którzy, jak to ujął Wiseman, z wszystkiego szydzili i bez powodu tracili panowanie nad sobą12.
Jednak główny cel bibliotekarzy był o wiele mniej szlachetny — przede wszystkim usiłowali obezwładnić się nawzajem śmiechem13. Latem 1911 roku, najgorętszym od czterdziestu lat, Wielka Brytania gotowała się w sosie przemysłowych niepokojów i (według pewnego historyka) „spoceni mieszkańcy rozgrzanych miast pod względem psychologicznym nie byli normalni”14. Biblioteczna kanciapa stała się gniazdem kulturowych strategii, surrealistycznego dowcipu i żartów. Podczas gdy większość szkoły wziął we władanie zły duch egzaminów, bibliotekarze gotowali potajemnie herbatę na maszynce spirytusowej i wprowadzili zwyczaj przynoszenia przez każdego smakołyków na tajne uczty. Niedługo potem członkowie Tea Club (Klubu Herbacianego) spotykali się także poza szkołą, w herbaciarni domu towarowego Barrow’s Stores, co stało się źródłem innej nazwy grupy — Barrovian Society.
W grudniu 1913 roku, choć Tolkien od ponad dwóch lat studiuje w Oksfordzie, wciąż pozostaje członkiem Tea Club i Barrovian Society lub też TCBS, jak teraz nazywa się koteria. Spotkania odbywają się nadal i nadal w przeważającej mierze są poświęcone zabawie. Skład grupy zawsze był płynny, lecz jej trzon nieustannie tworzą Christopher Wiseman i Rob Gilson oraz niedawno do niej przyjęty Geoffrey Bache Smith. Dzisiaj na boisku do rugby TCBS jest reprezentowane przez całą czwórkę oraz przez drugiego obok Wisemana skrzydłowego, Sidneya Barrowclougha. Tolkienowi brakuje jednak doskonałego obrońcy w osobie Vincenta Troughta, który niemal dwa lata wcześniej zmarł po długiej chorobie. Była to pierwsza strata poniesiona przez TCBS.
Motywacja dzisiejszych zawodników z Oksfordu i Cambridge jest tyle sportowa, ile towarzyska: wczorajsza debata, dzisiejszy mecz i jutrzejsza kolacja składają się na ważne spotkanie starych szkolnych przyjaciół. To ono, a nie sama gra w rugby sprawia, że bardzo towarzyski Rob Gilson zajmuje swoje miejsce w młynie. (Także w ostatniej chwili zastąpił w debacie niedomagającego Tolkiena). Pasjonuje się raczej ołówkiem i węglem niż błotem i mordęgą. Trudno orzec, który z rysów jego twarzy najwyraźniej ujawnia jego artystyczną naturę: zmysłowe, niemal prerafaelickie usta czy spokojne, taksujące spojrzenie. Zachwyca się głównie rzeźbiarzami renesansowej Florencji; potrafi ciepło i klarownie rozprawiać o Brunelleschim, Lorenzo Ghibertim, Donatellu i Luce della Robbii. Podobnie jak John Ronald, Rob często jest zajęty rysowaniem lub malowaniem. Deklaruje, że chce rejestrować prawdę, a nie tylko zaspokajać estetyczny apetyt (choć jeden z gości w jego pokoju w Kolegium Trinity w Cambridge zauważył sarkastycznie, że jest tam tylko jedno wygodne miejsce do siedzenia, jako że pozostałe są „artystyczne”). Po opuszczeniu szkoły podróżował po Francji i Włoszech, szkicując kościoły. Studiuje filologię klasyczną, lecz chce zostać architektem i spodziewa się, że po uzyskaniu dyplomu w 1915 roku czeka go kilka lat szkolenia zawodowego.
G.B. Smith, który wraz z Gilsonem gra w formacji młyna, uważa się za poetę i ma rozległe gusta literackie, sięgające od W.B. Yeatsa po wczesne angielskie ballady i od współczesnym mu pisarzy angielskich po walijski Mabinogion. Mimo że należał do domu Richardsa, związał się z TCBS, a ponieważ rozpoczął studia historyczne w Kolegium Corpus Christi w Oksfordzie, leżącym o kilka minut spacerem od Kolegium Exeter, coraz bardziej zbliża się do Tolkiena. Smith jest dowcipnym rozmówcą i zachwyca się faktem, że dzieli inicjały, GBS, z George’em Bernardem Shawem, największym dyskutantem tych czasów. Choć wywodzi się z rodziny handlowców i ma przodków na wsi, po otrzymaniu stopnia naukowego zamierza prowadzić specjalistyczne badania historyczne. Gra w rugby nigdy do niego nie przemawiała.
Wbrew własnemu przekonaniu w formacji młyna gra także T.K. Barnsley15, znany jako „Herbatnik”, niewzruszenie beztroski młodzieniec, który często dominuje na spotkaniach TCBS błyskotliwym dowcipem. „Herbatnik” lubi używać potocznych wyrażeń w stylu „pierwsza klasa!” czy „mam pietra”16 i z brawurowym entuzjazmem jeździć po Cambridge motocyklem, nie zważając na to, że takie zachowanie raczej nie przystoi przyszłemu pastorowi metodystów. Razem ze Smithem zgodzili się zagrać w drużynie Tolkiena tylko pod warunkiem, że znajdzie się w niej także Rob Gilson17. Rob nazywa to „wątpliwym komplementem”; innymi słowy, ci dwaj wiedzą, że on gra w rugby jeszcze gorzej od nich.
Zatem brak doświadczenia Gilsona, Smitha i T.K. Barnsleya stanowi śmiertelne zagrożenie dla zawodników pierwszej linii młyna drużyny Tolkiena. Ciężar walki spada na środkowych i skrzydłowych ataku, w tym na Wisemana i Barrowclougha. Ten drugi wbrew swojej reputacji apatycznego gracza pędzi przez połowę pola gry i przedziera się przez szeregi wroga, by zdobyć najpierw jedno szybkie przyłożenie, a potem drugie. Lecz zaraz po tym pierwszym młodsi przeciwnicy wywierają na drużynę Tolkiena nieustanną presję i tylko zręczne szarże Barrowclougha i Wisemana nie pozwalają szkolnej drużynie podnieść głowy. W przerwie Pierwsza Piętnastka szkoły prowadzi 11 : 5. Drużyny zmieniają strony boiska i przy sprzyjającym wietrze Barrowclough zdobywa swoje drugie przyłożenie, a łącznik młyna ponownie podwyższa. Jednak w ostatnich minutach gry szkoła podnosi wynik do 14 : 10. Mimo silnego poczucia koleżeństwa spajającego drużynę zmęczony zespół Tolkiena schodzi z boiska pokonany.
Lecz wieczorem odbędzie się kolacja ze starymi przyjaciółmi, a TCBS nie ma skłonności do traktowania czegokolwiek zbyt poważnie. To są szczęśliwe czasy także dlatego, że w dużej mierze uważa się je za coś oczywistego. Kończąc Szkołę Króla Edwarda w 1911 roku, Tolkien napisał z nostalgią w szkolnej kronice: „To była dobra droga, może miejscami nieco nierówna, ale podobno dalej jest jeszcze bardziej wyboista…”18.
Nikt nie przewidział, jak trudne będą nadchodzące lata ani ku jakiej rzezi zmierza to pokolenie. Nawet teraz, u schyłku 1913 roku, mimo coraz wyraźniejszych oznak, że ten „nazbyt cywilizowany” świat czeka nieuchronna wojna, czas i sposób jej przebiegu są nie do przewidzenia. Nie miną cztery lata, a w pożodze odniesie rany czterech członków piętnastoosobowej drużyny Tolkiena, czterech innych zaś poniesie śmierć — wśród nich Barnsley, Smith i Gilson19.
Na każdych ośmiu mężczyzn zmobilizowanych w Wielkiej Brytanii podczas pierwszej wojny światowej zginął jeden. Straty w drużynie Tolkiena były ponad dwa razy większe, lecz są porównywalne z proporcją zgonów wśród absolwentów Szkoły Króla Edwarda oraz byłych uczniów szkół publicznych w całym kraju, która wynosi mniej więcej jeden do pięciu20. Odpowiadają też stratom wśród żołnierzy po studiach w Oksfordzie i Cambridge, z których ogromna większość została młodszymi oficerami i musiała przewodzić rozmaitym operacjom i dowodzić atakami. Docenianie Oksfordu i Cambridge oraz ogólnie elit społecznych stało się niemodne, lecz pozostaje prawdą, że wojna zebrała większe żniwo w środowisku Tolkiena niż w jakiejkolwiek innej brytyjskiej grupie społecznej. Mówiło się wtedy o straconym pokoleniu. Pół wieku później Tolkien napisał w przedmowie do drugiego wydania Władcy Pierścieni: „Podczas pierwszej wojny światowej zginęli wszyscy, z wyjątkiem jednego, moi najbliżsi przyjaciele”21.
Przedtem
Gdyby John Ronald Reuel Tolkien był zdrowszym dzieckiem, zaznałby wojny jeszcze przed swoimi siódmymi urodzinami. Przyszedł na świat 3 stycznia 1892 roku w Bloemfontein, stolicy Wolnego Państwa Orania, jednej z dwóch burskich republik, które wyzwoliły się spod brytyjskiego panowania w Afryce Południowej. Jego ojciec kierował tam oddziałem Banku Afrykańskiego. Arthur Tolkien przybył z Anglii, a niedługo potem dołączyła do niego narzeczona, Mabel Suffield, z którą pobrał się w Kapsztadzie. Dla holenderskich Burów w Bloemfontein byli uitlanders, cudzoziemcami, którzy mieli niewiele praw i płacili za ten przywilej wysokie podatki; jednak bogactwo wytwarzane dzięki znajdującym się w tym regionie kopalniom złota i diamentów sprawiało, że wiele osób się na to godziło. W 1894 roku urodził się Tolkienom drugi syn, Hilary, lecz Johnowi Ronaldowi dawał się we znaki gorący klimat i w następnym roku Mabel wywiozła obu synów z powrotem do Birmingham na krótki pobyt. Do Afryki już nie wrócili. W lutym 1896 roku Arthur zmarł na gorączkę reumatyczną, przez co Mabel Tolkien i jej synom został zaoszczędzony wstrząs wywołany anglo-burską wojną o prawa uitlanders, która wybuchła pod koniec 1898 roku.
Bezpieczna w Anglii Mabel wychowywała chłopców samotnie w skromnym domku we wsi Sarehole pod Birmingham. Podczas czteroletniej sielanki uczyła ich w domu, a klimat i charakter ich świata, stanowiące całkowite przeciwieństwo tego, co znali do tej pory, zapadły małemu Johnowi Ronaldowi głęboko w serce. Później wspominał to tak: „Jeśli pierwszą choinką jest więdnący eukaliptus i jeśli jest się kimś, komu nie służą gorąco i słońce, to nagłe znalezienie się (akurat w tym wieku, kiedy rozwija się wyobraźnia) w spokojnej wiosce w Warwickshire […] rodzi szczególną miłość do tego, co można by nazwać krajobrazem środkowej Anglii, na który składają się dobra woda, głazy, wiązy, niewielkie, spokojnie płynące rzeki i […] tamtejsi mieszkańcy”22. Lecz w 1900 roku John Ronald zdobył miejsce w Szkole Króla Edwarda i rodzina z powrotem przeprowadziła się do przemysłowego Birmingham, żeby zamieszkać bliżej szkoły. Wówczas, wzbudzając gniew zarówno w Suffieldach, jak i Tolkienach, Mabel przyjęła katolicyzm i przez pewien czas chłopcy chodzili do rzymskokatolickiej szkoły kierowanej przez księży z oratorium Birmingham. Tolkien znacznie przewyższał kolegów z klasy i w 1903 roku wrócił do Szkoły Króla Edwarda, lecz do końca życia pozostał katolikiem. Kiedy jego matka, która chorowała na cukrzycę, zapadła w śpiączkę i w listopadzie 1904 roku umarła, uznał, że wychowując synów w wierze katolickiej, stała się męczennicą.
Przed śmiercią Mabel rodzina mieszkała jakiś czas w wynajmowanych dwóch pokojach w domku w Rednal, miejscowości położonej pod Birmingham. Teraz jednak opiekun chłopców, ojciec Francis Morgan z oratorium, znalazł dla nich lokum w Edgbaston; po drugiej przeprowadzce, w wieku szesnastu lat, Tolkien poznał w nowym domu dziewiętnastoletnią Edith Bratt, która wynajmowała tam pokój. Ta ładna i utalentowana pianistka też była sierotą i latem 1909 roku młodzi zakochali się w sobie. Ojciec Francis dowiedział się jednak o romansie i pod koniec roku zabronił Tolkienowi widywać się z Edith. Zbolały, lecz posłuszny John Ronald oddał się szkolnym przyjaźniom, TCBS oraz rugby, zostając kapitanem drużyny swojego domu. Zdobył miejsce na uniwersytecie w Oksfordzie (za drugim podejściem) oraz stypendium w wysokości sześćdziesięciu funtów rocznie na opłacenie studiów w dziedzinie filologii klasycznej23.
Mabel Tolkien przekazała swojemu najstarszemu synowi zamiłowanie do rysowania. Pierwszy szkicownik zapełnił rysunkami rozgwiazd i wodorostów. Po wakacjach nad morzem w Whitby w 1910 roku pojawiły się pełne życia rysunki drzew, krajobrazów i budynków. Artystyczne szkice Tolkiena były bardziej estetyczne i emocjonalne niż naukowe. Jego postacie i portrety w najlepszym razie były komiczne lub stylizowane, w najgorszym schematyczne, zaś sam ich autor miał skromne zdanie o swoich zdolnościach plastycznych. Jego najmocniejszą stroną były zdobienia i wzornictwo, których słynnym przykładem są ikonograficzne okładki Hobbita i Władcy Pierścieni24.
Tolkien odziedziczył także talent kaligraficzny po ojcu Mabel, Johnie Suffieldzie, którego przodkowie byli grawerami i rytownikami. Pismo odręczne Mabel było bardzo wystylizowane, z zawijasami przy wielkich literach i wydłużeniach dolnych oraz wyraziście wznoszącymi się ukosem poprzeczkami. Dla celów oficjalnych Tolkien najbardziej lubił używać kroju pisma opartego na średniowiecznej minuskule karolińskiej, lecz pisząc w młodości listy do przyjaciół, dla każdego miał inny rodzaj pisma, a później, kiedy notował coś w pośpiechu, powstawały bazgroły przypominające raczej elektrokardiogram z zapisem szaleńczego tętna25.
Tolkien nauczył się czytać w wieku czterech lat i pochłaniał popularne wówczas książki dla dzieci: Fletnika z Hamelnu Roberta Browninga, baśnie Hansa Christiana Andersena, które go złościły, opowieści o Indianach, Królewnę i goblina George’a MacDonalda oraz zbiory baśni Andrew Langa, które obudziły w nim pragnienie przeżywania przygód. Szczególnie podobały mu się opowieści o smokach26.
Jednak kluczem do jego chłopięcych zamiłowań nie były baśnie. Później napisał: „Zostałem wychowany na literaturze klasycznej i odczucie literackiej satysfakcji odkryłem po raz pierwszy przy Homerze”27. Kiedy miał jedenaście lat, ksiądz z oratorium powiedział Mabel, że jej syn czyta o wiele za dużo, „wszystko, co się nadaje dla chłopca poniżej piętnastu lat, i [on sam] nie zna żadnego klasycznego dzieła, które mógłby mu polecić”28. Tolkien zasmakował w poezji dzięki utworom klasycznym, a szczególnie szkolnym ćwiczeniom polegającym na tłumaczeniu angielskich wierszy na łacinę lub grekę29. Jako dziecko pomijał wszystkie wiersze, które napotykał w czytanych książkach. Jego nauczyciel ze Szkoły Króla Edwarda, R.W. Reynolds, usiłował — raczej na próżno — zainteresować go gigantami poezji angielskiej głównego nurtu, takimi jak Milton i Keats30. Jednak to katolicki mistyk Francis Thompson zyskał gorącą aprobatę Tolkiena za swoje osiągnięcia metryczne i słowne, metaforykę i wizjonerską wiarę leżącą u podstaw jego dzieł31. Wydaje się, że Thompson, który stał się ogromnie popularny po swojej przedwczesnej śmierci w 1907 roku, miał wpływ na treść jednego z pierwszych wierszy Tolkiena, Leśny blask słońca, napisanego przez niego w wieku osiemnastu lat. Podobnie jak długi cykl Thompsona Sister Songs („Siostrzane pieśni”) przekazywał leśną wizję wróżek:
Przybądźcie ze śpiewem, lekkie duszki o kroku wesołym, Jak zwidy, jak lśniące odbicia radości Całe z promieni, co nie znacie troski, Na ten z zieleni i brązów dywan, i już nie odchodźcie. O, przyjdźcie do mnie i tańczcie! Leśne chochliki, O, przyjdźcie do mnie! Zaśpiewajcie mi, nim znikniecie!32
Na wczesnej poezji Tolkiena miały się również odcisnąć wiersze Williama Morrisa z jego pseudośredniowiecznych romansów.
Morris był także ważny ze względu na jego związek z oksfordzkim Kolegium Exeter, gdzie założył samozwańcze Bractwo Prerafaelitów i gdzie jego kolega Edward Burne-Jones (były uczeń Szkoły Króla Edwarda) po raz pierwszy usłyszał o prerafaelitach, pod których wpływem później się znalazł. Tolkien przyrównał kiedyś do nich TCBS, prawdopodobnie w odpowiedzi na dążenie bractwa do przywrócenia średniowiecznych wartości w sztuce. Christopher Wiseman oczywiście się z nim nie zgodził, twierdząc, że porównaniem tym Tolkien trafił jak kulą w płot33.
Wysiłki Mabel nauczenia starszego syna gry na pianinie spełzły na niczym. W swojej biografii Tolkiena Humphrey Carpenter pisze: „Wydawało się, że miejsce muzyki zajęły u niego słowa i że lubił ich słuchać, czytać je i recytować prawie bez względu na ich znaczenie”34. Wykazywał się niezwykłymi zdolnościami językowymi, a zwłaszcza wielką wrażliwością na charakterystyczne brzmienie rozmaitych języków. Zanim poszedł do szkoły, matka zaczęła go uczyć francuskiego i łaciny, lecz żaden z tych języków nie przypadł mu szczególnie do gustu. Jednak w wieku ośmiu lat dzięki dziwnym nazwom na wagonach kolejowych z węglem zetknął się z walijskim. Przyciągał go swoisty posmak niektórych imion i nazw napotykanych w dziełach traktujących o historii i mitologii. Napisał później: „Płynność greki, podkreślana przez jej surowość oraz powierzchowny blask, zachwyciła mnie […] tak bardzo, że próbowałem wymyślić język uosabiający greckość greki”35. To było, zanim jeszcze zaczął się uczyć greki w wieku dziesięciu lat, kiedy czytał już Geoffreya Chaucera. Rok później wszedł w posiadanie Etymological Dictionary Chambersa36, gdzie po raz pierwszy zetknął się z zasadą „przesuwki”, według której ewoluują języki.
To otworzyło przed nim nowy świat. Na ogół ludzie nie zastanawiają się nad historią języka, którym mówią, tak jak nigdy się nie zagłębiają w zagadnienia geologii gruntu, po którym chodzą, lecz Tolkien już się zajmował dowodami lingwistycznymi, czytając Chaucera, tworzącego w języku średnioangielskim. Starożytni Rzymianie zauważyli, że pewne łacińskie i greckie wyrazy brzmią podobnie — niektórzy uznali, że są sobie pokrewne. Na przestrzeni wieków zwracano uwagę na takie podobieństwa w rosnącej liczbie języków i wysuwano niedorzeczne twierdzenia na temat ich wspólnego przodka. Lecz w dziewiętnastym wieku temat został ujęty w karby rygorystycznych zasad naukowych i pojawiła się filologia porównawcza. Jej główną tezą było to, że języki nie zmieniają się przypadkowo, lecz w sposób oparty na pewnych regułach. Filolodzy ustalili „prawa” fonologiczne, według których dane dźwięki zmieniały się na różnych etapach historii danego języka. Dzięki słownikowi Chambersa Tolkien zapoznał się z najsłynniejszym takim prawem, którego autor Jacob Grimm niemal wiek wcześniej spisał zbiór regularnych zmian, według których powstawały (na przykład) słowa pater w sanskrycie, grece i łacinie, lecz father w języku angielskim i vatar w staro-wysoko-niemieckim, wywodzące się z jednego nieodnotowanego „rdzenia”. Te (choć nie wszystkie) języki były w sposób oczywisty spokrewnione i można to było poddać racjonalnej analizie; co więcej, dzięki porównywaniu ich ze sobą dawało się zrekonstruować elementy ich praprzodka, języka indoeuropejskiego, który wywodzi się z czasów prehistorycznych i po którym nie zachował się żaden zapis. Te kwestie mogły uderzyć małemu chłopcu do głowy i to one ukształtowały jego dalsze życie.
Kiedy Tolkien zetknął się z prawem Grimma, już zaczął wymyślać własne języki. Robił to po części w praktycznym celu tworzenia tajnych szyfrów, a po części dla czystej estetycznej przyjemności. Najpierw powstał nevbosh, stanowiący mieszankę zniekształconych słów greckich i łacińskich (w gruncie rzeczy zapoczątkowany przez kuzynkę), a następnie skonstruowany w 1907 roku według bardziej rygorystycznych zasad naffarin, na którego brzmienie miał wpływ język hiszpański (a zatem także ojciec Francis, który był pół-Walijczykiem i pół-Anglo-Hiszpanem). Przez cztery ostatnie lata nauki w Szkole Króla Edwarda Tolkien chodził do starszej czy też pierwszej klasy, której wychowawcą był dyrektor Robert Cary Gilson; to on zachęcił swojego ucznia, by zainteresował się historią łaciny i greki. Jednak jego niesforne gusta rychło wyprowadziły go poza świat klasyczny. Były wychowawca George Brewerton pożyczył Tolkienowi podręcznik do wstępnej nauki języka staroangielskiego, który chłopiec zgłębiał w wolnych chwilach. W szkole wyróżniał się w nauce niemieckiego i w lipcu 1910 roku zdobył za to pierwszą nagrodę37, lecz w 1908 roku odkrył Primer of the Gothic Language („Wprowadzenie do języka gockiego”) Josepha Wrighta i ten od dawna martwy germański język z obrzeży historii pisanej podbił jego lingwistyczną duszę38.
Inni mogliby zachować takie abstrakcyjne zainteresowania dla siebie, lecz w szkole Tolkien wciąż mówił o filologii. Rob Gilson opisał go tak: „Dość duży autorytet w dziedzinie etymologii — entuzjasta”39. I rzeczywiście, Tolkien wygłosił w pierwszej klasie prelekcję o pochodzeniu europejskich języków. Z zapałem odgrywał rolę outsidera w środowisku klasycznego etosu wbijanego do głów uczniom Szkoły Króla Edwarda. Na spotkaniu kółka literackiego w wojowniczy sposób oznajmił, że Saga o Völsungach, opowieść o zabójcy smoka Sigurdzie, wykazuje „epicki geniusz najwyższej próby, który oswobadza się z barbarzyństwa i nabiera cech całkowitego, świadomego człowieczeństwa”40, a podczas jednej z dorocznych debat prowadzonych po łacinie wygłosił mowę po gocku.
Korpus językowy gockiego jest niewielki i dla Tolkiena stanowił kuszące wyzwanie. Młodzieniec próbował sobie wyobrażać, jak brzmiały niespisane słowa w tym języku. Wymyślał gockie wyrazy; nie w sposób przypadkowy, bo wykorzystując swoją wiedzę o przesuwkach, wnioskował o kształcie „zaginionych” wyrazów na podstawie istniejących słów pokrewnych w innych językach germańskich. Była to metoda lingwistyczna podobna do triangulacji, procesu polegającego na tym, że kartografowie zapisują wysokości wzniesień, na których nigdy nie byli. Tworzenie tego „prywatnego języka” wspominał tylko w swoim dzienniku, ponieważ często odciągało go to od „prawdziwej” szkolnej nauki, lecz do współpracy przy gockim wciągnął Christophera Wisemana. Ten wspominał później ze skromnością:
Czytanie Homera z Carym Gilsonem rozbudziło we mnie to, co u Tolkiena płonęło już żywym ogniem: zainteresowanie filologią. W gruncie rzeczy John Ronald doszedł do punktu, w którym skonstruował język J oraz inny, JJ, reprezentujący to, czym stał się J po kilku stuleciach. Usiłował nauczyć mnie jednego ze swoich wymyślonych języków i napisał w nim do mnie kartkę. Mówił, że odpisałem na nią w tym samym języku, ale tu się chyba mylił41.
Filologia stanowiła temat płomiennych sprzeczek między Wielkimi Braćmi Bliźniakami, a wiele dziesięcioleci później Wiseman powiedział, że wymyślanie języków stanowiło kamień węgielny ich młodzieńczej przyjaźni42. Może się wydawać, że dla nastoletnich chłopców jest to zajęcie dziwaczne, lecz Tolkien tak nie uważał i później stwierdził stanowczo: „To nie jest nic niezwykłego. Robią tak głównie chłopcy. […] Jeśli proces nauczania przybiera formę językową, to twórczość też ją przybierze, nawet jeśli uczniowie nie są utalentowani w tym kierunku”43. Konstruowanie języków zaspokajało nie tylko chęć tworzenia, ale i posiadania żargonu, który „służy potrzebom tajnych i prześladowanych stowarzyszeń czy też — w wypadku Wielkich Braci Bliźniaków — dziwacznej chęci udawania, że się do nich należy”44.
Nie jest jasne, czy Tolkien wymyślił inny „niespisany” germański język, gautisk45, razem z Wisemanem, i wydaje się nieprawdopodobne, by w jego filologicznych rozrywkach uczestniczyli inni członkowie TCBS46. Lecz powody, dla których Tolkien tworzył języki, były bardziej artystyczne niż praktyczne; a nawet jeśli jego przyjaciele nie brali w tym udziału, to przynajmniej byli wyrobionymi i pełnymi zachwytu słuchaczami. Przecież ci chłopcy prowadzili dyskusje po łacinie i występowali w dorocznym szkolnym przedstawieniu jednej ze sztuk Arystofanesa granym w klasycznej grece. Sam Tolkien w 1911 roku wcielił się w żywiołowego Hermesa w Pokoju (było to jego pożegnanie ze szkołą)47. Rok później Wiseman wystąpił jako Sokrates, a Rob Gilson jako Strepsiades w Chmurach48. Smith był jedynym spośród członków TCBS, który nie uczył się greki, ponieważ pochodził z „nowoczesnej” lub też handlowej rodziny i może dlatego trafiła mu się w jednej ze sztuk rola Osła49. Reżyserował przedstawienie palący cygara wychowawca Tolkiena, Algy Measures, a chłopcy raczyli się dziwnym zestawem słodkich bułeczek, agrestu i piwa imbirowego. „Czy ktoś jeszcze pamięta te sztuki? — napisał w 1972 roku jeden z absolwentów Szkoły Króla Edwarda. — Wspaniałą procesję odzianego w białe szaty chóru, który szedł przez całą długość Dużej Szkoły, grając na flażoletach? Albo Wisemana i Gilsona gryzących na scenie agrest i gawędzących ze sobą, jakby greka była ich naturalnym językiem?”50.
Członkowie TCBS w pewien sposób upajali się swoim dziwactwem. Mieli błyskotliwe i często wyrafinowane poczucie humoru, liczne zainteresowania i uzdolnienia i rzadko wciągali do swojego kręgu kogoś innego. W 1973 roku napisał do Tolkiena były uczeń Szkoły Króla Edwarda, C.V.L. Lycett: „Jako chłopiec niezwykle mi Pan imponował i zawsze podziwiałem oraz zazdrościłem dowcipu tej doborowej koterii J.R.R.T., Ch.L. Wisemana, G.B. Smitha, R.Q. Gilsona, V. Troughta i Paytona. Krążyłem na obrzeżach, by zbierać te perły. Z pewnością nie miał Pan pojęcia o tym uczniowskim uwielbieniu”51. Wspominając szkolne lata, Tolkien twierdził, że on i jego przyjaciele nie chcieli się separować od pozostałych uczniów52, lecz, celowo czy też nie, wznosili wokół siebie bariery.
Na boisku do rugby Wiseman zyskał sobie tytuł premiera i członkowie TCBS rozwinęli ten pomysł: Tolkien został ministrem spraw wewnętrznych, Vincent Trought kanclerzem, a wnikliwy i drobiazgowy Wilfrid Hugh Payton, nazywany też Whiffym (Śmierdzielem), deputowanym odpowiedzialnym za dyscyplinę partyjną. G.B. Smith w uznaniu zainteresowań szczycił się niezwiązanym z rządem tytułem księcia Walii53. Co więcej, to był tylko jeden z kilku zestawów przydomków54. List do Tolkiena z okresu przed zawiązaniem się TCBS Wiseman zaczyna słowami: „Mój drogi Gabrielu”, tytułuje dalej adresata arcybiskupem Evriu i podpisuje się jako Belzebub (być może po to, by lekko potraktować ogromny rozziew pomiędzy religijnymi poglądami Wielkich Braci Bliźniaków). W liście znajduje się też dość niejasna wzmianka o „pierwszym prałacie Dalprzestrzeni, naszym wspólnym przyjacielu”55. Ich korespondencję (taką, jaka była przed pierwszą wojną światową) cechuje żartobliwe zadęcie, więc zamiast po prostu zaprosić Tolkiena do siebie, Gilson pytał, czy przyjaciel „zechce uświetnić swoją obecnością nasze rodowe ognisko domowe” i „odpocząć pod naszą kalenicą”56.
Pisarz J.B. Priestley, przyglądając się krytycznym okiem epoce, w której wychował się i on sam, widział w takich zabawach słowami oznakę powierzchowności i dogadzania sobie u klasy panującej, uzależnionej od „własnego durnego slangu (idiotiko privato slangino — jak mogłaby go nazwać) i […] ciągłego posługiwania się przydomkami”57. Członkowie TCBS wywodzili się jednakże z klasy średniej, warstwy o szerokim przekroju społecznym. Na szczycie znajdował się Rob Gilson z przestronnym domem, ojcem sprawującym ważną funkcję i arystokratycznymi znajomymi; na dole był Tolkien, sierota mieszkający w wynajmowanym pokoju w mieście. Jego „prywatny język” nie naśladował włoskiego i choć przydomki i wyszukane archaizmy mogły się przyczyniać do utrzymania ekskluzywności Tea Club, łagodnie parodiowały tradycyjną hierarchię społeczną.
Parodią było dzieło Tolkiena stanowiące pierwszą próbę napisania eposu. Wybór konwencji był oczywisty, skoro utwór miał zostać opublikowany w Chronicle („Kronice”) Szkoły Króla Edwarda. Bitwa na Wschodnim Polu nie ma żadnego związku z wojną, lecz z rugby, jako że jest żartobliwym opisem meczu z 1911 roku. Wzorowana była na popularnym wówczas zbiorze Pieśni starorzymskich58 i jest przynajmniej odrobinę zabawna. Pod postacią rzymskich klanów przedstawia rywalizujące ze sobą szkolne domy, Measuresa w czerwieni i Richardsa w zieleni, i jest pełna biegających chłopców o imionach, które są dla nich zbyt wspaniałe. Pod imieniem Sekhet z całą pewnością ukrywa się Wiseman ze swoimi jasnymi włosami i fascynacją starożytnym Egiptem. (Wydaje się, że Tolkien nie zdawał sobie wówczas sprawy, że Sekhet jest bóstwem żeńskim59).
Sekhet masakrę zoczył I grzywą lnianą potrząsnął, I ku w zieleń strojnemu wodzowi Przez jatki się przedarł krwawe; Ten, przez Sekheta powalon, Upadł w proch i pył, A gęsty mur wasalów Wokół niego się zbił. Jego klienci od bitwy Miejsce mu uczynili I ostrożnie zranione kolano roztarli, I po twarzy zbladłej wzrokiem wodzili60.
Archaizmy, iluzja zmagań bitewnych i patos przechodzą w trywialny współczesny obrazek. Przyziemna rzeczywistość meczu w rugby stanowi łagodne szyderstwo z heroicznych pretensji formy literackiej.
Heroikomiczny styl Bitwy na Wschodnim Polu odzwierciedla, świadomie czy też nie, prawdę o postawach całego pokolenia. Boisko sportowe stanowiło teren udawanej walki. W książkach, które czytała większość chłopców, wojna była tylko nieco innym sportem, a honor i chwała opromieniały i jedno, i drugie, jakby prawdziwa walka mogła być sprawą heroiczną i zasadniczo przyzwoitą. W swoim znaczącym wierszu Vitaï Lampada z 1897 roku sir Henry Newbolt przedstawił żołnierza, który w trakcie krwawej bitwy zagrzewa podkomendnych do walki, powtarzając słowa zachęty kapitana swojej dawnej drużyny krykieta: „Dajcie się im we znaki! I grajcie dalej!”. Philip Larkin, poeta o wiele późniejszy, wspominał po upływie kilku dziesięcioleci, jak ochotnicy stali w kolejce, żeby się zaciągnąć, jakby to była kolejka przed stadionem krykietowym Oval, i biadał (lub nawoływał): „Już nigdy więcej takiej niewinności”. Mądrzejsza epoka opisała wojnę jako jednego z czterech jeźdźców Apokalipsy, lecz w okresie edwardiańskim wyglądało na to, że nie robi on nic gorszego niż uczestniczenie w rozgrywce polo.
Przed rokiem 1914 często rozważano możliwość wybuchu międzynarodowego konfliktu. Fala wiktoriańskiego dostatku w Wielkiej Brytanii opadała, osłabiona komplikacjami w rolnictwie, a później kosztami wojny burskiej. Natomiast zjednoczone w 1871 roku Niemcy były buńczucznym młodzieńcem wśród europejskich potęg. Gwałtownie rozwijały swój przemysł i poprzez ekspansję kolonialną chciały uzyskać silniejszą pozycję w Europie. Głównego przeciwnika upatrywały w Wielkiej Brytanii z jej potężną marynarką wojenną.
Zbliżająca się wojna rzuciła cień na światopogląd Tolkiena i jego przyjaciół, kiedy uczyli się jeszcze w Szkole Króla Edwarda. Już w 1909 roku W.H. Payton, znakomity strzelec i starszy szeregowy w szkolnym młodzieżowym Korpusie Kadetów, opowiadał się w jednej z debat za obowiązkową służbą wojskową. Stwierdził: „Nasz kraj ma obecnie przewagę, a pragną ją osiągnąć Niemcy. Powinniśmy zatem zadbać o odpowiednią ochronę przed obcą inwazją”61. W 1910 roku Rob Gilson wzywał do utworzenia międzynarodowego sądu arbitrażowego, który zastąpiłby wojnę. Tolkien przewodził opozycji, gdyż wolał tradycyjne hierarchie. Pewnego razu (być może nie całkiem dla żartu) zrównał demokrację z „chuligaństwem i chaosem”, oznajmiając, że w polityce zagranicznej nie powinna grać żadnej roli62. Równa nieufność wobec biurokracji, internacjonalizmu czy też ogromnych ludzkich przedsięwzięć leżały za jego atakiem na „Sąd Arbitrów”63. Z pomocą Paytona udało mu się odrzucić ten pomysł jako niewykonalny. Obaj utrzymywali, że wojna stanowi zarówno konieczny, jak i produktywny aspekt ludzkiego działania, choć jeden z uczniów przestrzegał przed „okopami wypełnionym krwią”.
Temperatura debat wzrosła, kiedy w październiku 1911 roku w reakcji na potrząsanie szabelką przez kajzera klub dyskusyjny zgłosił wniosek, by „ta izba zażądała natychmiastowego wypowiedzenia wojny Niemcom”64. Jednak według innych Niemcy były przede wszystkim rywalem handlowym. G.B. Smith twierdził, że rozwój demokracji w Niemczech i Rosji zredukuje niebezpieczeństwo wybuchu wojny, zapewniając dyskutantów, jak zwykle żartobliwie, iż jedynymi powodami do niepokoju są buńczuczna postawa „Daily Mail” oraz „bokobrody kajzera”. Klub dyskusyjny nie wypowiedział Niemcom wojny. Smith bardzo przecenił siłę demokracji w obu krajach, nie wziął pod uwagę wpływu prasy i nie dostrzegł prawdziwego zagrożenia ze strony Wilhelma II, autokraty dręczonego głęboko zakorzenionym brakiem pewności siebie. Można mu wybaczyć naiwność, jako że zaledwie dwa dni wcześniej skończył siedemnaście lat, a swoje poglądy przedstawił w dziewiczym wystąpieniu w klubie dyskusyjnym, gdyż w takich błędnych przeświadczeniach tkwił nie on jeden.
Mimo akcji protestacyjnych robotników, agitacji na rzecz autonomii Irlandii i coraz bardziej bojowej działalności sufrażystek dla wielu Brytyjczyków czasy te były ciągnącym się w przyszłość okresem dobrobytu i spokoju. Powątpiewania w realność takich długoterminowych złudzeń pojawiły się dopiero po niepowodzeniu antarktycznej wyprawy kapitana Roberta Scotta w 1912 roku i zatonięciu „Titanica” w tym samym roku.
Szkoła Króla Edwarda była bastionem zdrowego współzawodnictwa sportowego, energii, poczucia obowiązku i honoru mocno osadzonych w grece i łacinie. Szkolny hymn instruował uczniów:
Fircyk ni próżniak miejsca tu nie znajdzie;
ci, co nasze miasto uczynili wielkim,
Trudów się nie bali, pracą nie gardzili,
los zwyciężali, uśmiech dla śmierci mieli;
Ci, co przybrali naszą szkołę w wawrzyn,
zaufanie święte nam przekazali;
Dalej więc, życia pokonujcie trudy,
zgińcie w działaniu, nie gnuśni, ospali65.
W epoce wiktoriańskiej w Szkole Króla Edwarda prowadzono musztrę, lecz nie systematycznie. W 1907 roku Cary Gilson uzyskał od wojska zgodę na zorganizowanie Korpusu Kadetów, co stanowiło część krajowych reform mających na celu zwiększenie gotowości Wielkiej Brytanii do konfrontacji wojennej. Korpusem dowodził W.H. Kirkby, wychowawca Tolkiena w pierwszej klasie (a także znakomity strzelec w wojsku terytorialnym ustanowionym w ramach tych samych reform). Kilku kolegów Tolkiena z boiska do rugby zostało oficerami korpusu, on sam zaś był jednym ze stu trzydziestu jego kadetów. Z korpusu wywodziło się także ośmiu członków szkolnej drużyny strzeleckiej, w której na strzelnicach wyróżniali się Rob Gilson (kapral w Korpusie Kadetów) i W.H. Payton. Choć Tolkien też dobrze strzelał66, nie wszedł do drużyny, lecz brał udział w musztrze i inspekcjach na terenie szkoły, we współzawodnictwie z pozostałymi trzema domami szkoły oraz w ćwiczeniach polowych i ogromnych dorocznych obozach, w których uczestniczyli uczniowie z wielu innych szkół.
Siły korpusu zostały zaprezentowane królowi67, a przeglądu dokonali marszałek polny, lord Kitchener, i lord Roberts, wyzwoliciel Bloemfontein. W szkolnej Chronicle napisano: „Jest dość oczywiste, że Ministerstwo Wojny i władze wojskowe spodziewają się po Korpusie Kadetów wielkich rzeczy”. W środku lata 1911 roku Tolkien pojechał do Londynu wraz z siedmioma innymi kadetami Szkoły Króla Edwarda, by na uroczystości koronacji króla Jerzego V stanąć przy trasie jego przejazdu68. Było cudownie ciepło i Tolkien napisał wówczas, że „uśmiech nie schodził”69 mu z twarzy. Kiedy jednak w wigilię tego wielkiego dnia obozowali na terenach pałacu Lambeth, długi okres słonecznej pogody wreszcie się skończył i spadł deszcz. Adfuit omen — skomentował później Tolkien: „To był omen”70. Kontyngent stał naprzeciwko pałacu Buckingham i obserwował oddziały maszerujące pod okiem Kitchenera i Robertsa. Chłopcy usłyszeli wiwaty, które się rozległy, kiedy Jerzy V wyruszył z pałacu, i w końcu zobaczyli go z bliska, gdy królewskie karety przejechały w drodze powrotnej tuż przed nimi.
Na razie te wojskowe przygotowania wprawiały ludzi w dobry nastrój. Z któregoś z obozów w Aldershot Tolkien przywiózł „wstrząsające” opowieści o spustoszeniu, jakie siały wśród kadetów gry słów — niewątpliwie praktykowane przez jego własny krąg71. Z obozu w Tidworth Pennings na Równinie Salisbury wrócił w 1909 roku z prawdziwą raną, lecz nieodniesioną w akcji. Z typową dla siebie żywiołowością wpadł do namiotu, który dzielił z siedmioma kolegami, podskoczył i zsunął się po środkowym maszcie — do masztu ktoś przymocował kozik, a na ostrzu umieścił świecę. Skaleczenie wyglądało tak poważnie, że blizna po nim mogłaby pozostać Tolkienowi do końca życia72.
Kiedy G.B. Smith żartował z bokobrodów kajzera, Tolkien rozpoczynał życie w Kolegium Exeter w Oksfordzie, gdzie zgodnie z duchem swojego pokolenia podjął szkolenie wojskowe. Przybywszy na uczelnię, natychmiast wstąpił do Konnicy Króla Edwarda. Ten pułk kawalerii powstał podczas wojny burskiej jako Królewski Regiment Kolonialny, a żołnierzy rekrutował spośród mieszkających na Wyspach Brytyjskich przybyszów z kolonii. Z tego powodu posiadał dość niejasny status w porównaniu z innymi brytyjskimi jednostkami wojskowymi (i jako jedyny był zarządzany z Whitehall), lecz królewski patronat pomógł mu się rozrosnąć, a nazwa oddziału została zmieniona ku czci nowego króla Edwarda VII73. Ponieważ w Oksfordzie i Cambridge przebywała duża liczba studentów z kolonii, te uniwersyteckie miasta stały się głównym celem akcji rekrutacyjnych i w 1911 roku pułk miał wielu członków z Kolegium Exeter74. Tolkien wstąpił do niego prawdopodobnie ze względu na miejsce swojego urodzenia — większość nowych studentów zaciągała się do uniwersyteckiego Korpusu Kadetów, lecz od tych z „kolonialnymi” powiązaniami oczekiwano, że wstąpią do Konnicy Króla Edwarda.
Ludzi ze szwadronu Oxbridge uważano w pułku za grupę swarliwą i hołdującą niezależnym poglądom, lecz mieli oni do dyspozycji dobre wierzchowce pożyczone od miejscowych właścicieli terenów łowieckich. Tolkien miał doskonałe podejście do koni, które uwielbiał. (Według jednego źródła, choć może to być tylko pogłoska, został faktycznym ich ujeżdżaczem: ledwie ułożył któregoś pod siodło, a już mu go zabierano, dawano następnego i Tolkien musiał wszystko zaczynać od nowa75). Jego aktywność w pułku była jednak krótkotrwała. W lipcu i sierpniu 1912 roku spędził z nim dwa tygodnie na dorocznym obozie na Dibgate Plateau pod Shorncliffe, niedaleko Folkestone na południowym wybrzeżu. Wiatry wiejące w kanale La Manche z południowego zachodu były tak silne, że w ciągu dwóch nocy zostały zniszczone niemal wszystkie namioty. Pewnego razu pułk kontynuował manewry w terenie po zapadnięciu zmroku i nie wrócił do obozu; był to nieprzyjemny przedsmak życia w czasie wojny. Tolkien został zwolniony ze służby w jednostce na własną prośbę w styczniu następnego roku76.
Tymczasem życie akademickie w Oksfordzie płynęło, delikatnie mówiąc, nieśpiesznie: „W gruncie rzeczy nic nie robimy; zadowalamy się byciem”77 — dowiedzieli się czytelnicy szkolnej Chronicle z dorocznego Listu z Oksfordu donoszącego o działalności byłych uczniów Szkoły Króla Edwarda. Tolkien nie bardzo się przykładał do studiowania przedmiotów klasycznych. Był już znany wśród dawnych przyjaciół ze swojej „dominującej przywary nieróbstwa”78, lecz teraz prorektor zanotował obok jego nazwiska: „Bardzo leniwy”79. W rzeczywistości Tolkien był bardzo zajęty — lecz nie Ajschylosem i Sofoklesem. Wstąpił do rozmaitych uniwersyteckich stowarzyszeń i do drużyny rugby (choć ze względu na wyższe oksfordzkie standardy nie był wyróżniającym się zawodnikiem i uważano go za „skrzydłowego czystego i prostego”80). Jednak o wiele bardziej rozpraszała go budząca się fascynacja epickim fińskim poematem Kalevala.
Tolkien zetknął się z tym cyklem ludowych legend w szkole. Później sam stwierdził: „Ogromnie mnie pociągało coś w atmosferze”81 tego wierszowanego eposu o toczących pojedynki północnych czarodziejach i zakochanych młodzieńcach, o bohaterach warzących piwo i zmieniających postać, opublikowanego wówczas po angielsku w popularnym wydaniu82. Młody człowiek zafascynowany niejasnym obszarem, na którym historyczne źródła pisane ustępują na wpół zapomnianym, ustnie przekazywanym legendom, takiemu eposowi nie mógł się oprzeć. Występujące w nim imiona zupełnie nie przypominały niczego, z czym Tolkien się zetknął w swoich dotychczasowych studiach nad indoeuropejską rodziną języków, z której wyłoniła się angielszczyzna: Mielikki — pani lasów, Ilmatar — córka powietrza, Lemminkäinen — zuchwały poszukiwacz przygód. Kalevala tak go pochłonęła, że nie zwrócił do szkolnej biblioteki jej pierwszego tomu, co grzecznie mu wytknął w liście Rob Gilson83, jego następca na stanowisku bibliotekarza w Szkole Króla Edwarda. Tak wyposażony we wszystko, czego potrzebował lub czym się interesował, Tolkien prawie nie korzystał z biblioteki Kolegium Exeter i w trakcie całego pierwszego roku studiów wypożyczył z niej tylko jedną książkę związaną z filologią klasyczną (A History of Greece Grote’a). Kiedy jednak zapuścił się między regały, zboczył ze ścieżki wytyczonej przez literaturę klasyczną i wydobył na światło dzienne skarb: pionierską gramatykę języka fińskiego napisaną przez Charlesa Eliota84. W liście do W.H. Audena z 1955 roku wspominał, że „było to jak odkrycie piwnicy pełnej butelek wspaniałego wina nieznanego wcześniej gatunku i smaku”85. Ostatecznie tworzony przez niego język został przesycony melodią i strukturą języka fińskiego.
Najpierw zaczął na nowo opowiadać fragment Kalevali w wierszowano-prozatorskim stylu Williama Morrisa. Była to „Opowieść o Kullervo”, traktująca o młodym zbiegłym niewolniku86. Dziwne, że taka historia zawładnęła wyobraźnią żarliwego katolika: Kullervo nieświadomie uwodzi swoją siostrę, która popełnia samobójstwo, a następnie idzie w jej ślady. Do Tolkiena być może przemówiła po części mieszanka brawurowego heroizmu, młodzieńczego romansu i rozpaczy — on sam został przecież zmuszony do zerwania znajomości z Edith Bratt. W jego czułą strunę mogła też uderzyć śmierć obojga rodziców Kullervo. Najbardziej go jednak pociągało brzmienie fińskich imion, odległy prymitywizm i północna atmosfera Kalevali.
Gdyby Tolkien szukał tylko pesymizmu, mógłby go znaleźć o wiele bliżej, w angielskich utworach, które namiętnie czytali jego rówieśnicy. Okres czterech lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej był, według J.B. Priestleya, „pełen pośpiechu, gorączkowy i dziwnie fatalistyczny”87. Ogromną popularnością cieszyły się wizje skazanej na zagładę młodzieży, przywoływane przez A.E. Housmana w tomie wierszy z 1896 roku, A Shropshire Lad („Chłopiec z Shropshire”):
Wśród zapomnianych pól licznych Bieleją martwych kości, Zabitych chłopców już zgniłych; Nikt, kto poszedł, nie wróci.
Jednym z wielbicieli Housmana był pierwszy literacki celebryta pierwszej wojny światowej, Rupert Brooke, który napisał, że gdyby umarł w jakimś zakątku pola na obcej ziemi, miejsce to będzie „już na zawsze Anglią”88. Poezja G.B. Smitha była lekko zabarwiona tym samym pesymizmem.
Tolkien, którego odumarli rodzice, zaznał już bolesnej straty, podobnie jak kilku jego przyjaciół. Matka Roba Gilsona zmarła w 1907 roku89, a ojciec Smitha w czasie, gdy ten młody historyk dostał się do Oksfordu90. Lecz pod koniec pierwszych uniwersyteckich wakacji Tolkiena śmierć znowu dała znać o sobie z wielką siłą.
W październiku 1911 roku Rob Gilson pisał ze Szkoły Króla Edwarda: „Wydaje się, że odejście jednego spośród bogów niemal pozbawiło światła życia tych, co zostali”91. Nikt nie umarł — Rob miał na myśli to, że Tolkiena bardzo brakowało, wraz z W.H. Paytonem i ich krotochwilnym przyjacielem, „Herbatnikiem” Barnsleyem, którzy zostali przyjęci na studia w Cambridge. „Niestety! Minęły dobre dawne dni — dodał Gilson. — Kto wie, czy T. Club jeszcze się kiedyś spotka?” W rzeczywistości jego pozostali w Birmingham członkowie nadal zbierali się w „starym sanktuarium”92 Barrow’s Stores i rządzili w bibliotecznym gabinecie. Teraz w skład kliki wchodził także Sidney Barrowclough oraz Dzidziuś, czyli Ralph, młodszy brat Paytona. Podczas pozorowanego strajku szkolnego jej członkowie zażądali, by wszystkie kary za przetrzymywanie książek zostały przejęte i przeznaczone na opłacenie herbaty, ciasta i wygodnych foteli dla nich. W Chronicle szkoły pojawiło się surowe upomnienie wobec Gilsona, następcy Tolkiena na stanowisku bibliotekarza, by „nakłonił bibliotekę do […] przybrania mniej popisowego charakteru”93. Lecz klub kontynuował swój konspiracyjny sposób bycia z pełną przebiegłości ostentacją. Redaktorami Chronicle i autorami tego upomnienia byli ni mniej, ni więcej, tylko Wiseman i Gilson. To w tym numerze niektórzy uczniowie odpowiedzialni za dyscyplinę i absolwenci szkoły zostali wyróżnieni wzmianką „T.C., B.S. itd.” — inicjały te były dla większości uczniów dość zagadkowe.
Wróciwszy do Birmingham na Boże Narodzenie, Tolkien wziął udział w dorocznej debacie absolwentów i w wieczór przesilenia zimowego wystąpił jako nieudolna językowo pani Malaprop w przedstawieniu Rywale Sheridana w ekstrawaganckiej reżyserii Roba, z Christopherem Wisemanem, „Herbatnikiem” i G.B. Smithem — który teraz został już dopuszczony do pełnego członkostwa w TCBS94.
W rzeczywistości Smith wchodził na miejsce opuszczone przez Vincenta Troughta, którego jesienią powaliła ciężka choroba. Trought uciekł do Kornwalii od zanieczyszczonego miejskiego powietrza, by odzyskać siły. Bez powodzenia. W nowym 1912 roku, pierwszego dnia oksfordzkiego trymestru, Wiseman napisał do Tolkiena: „Biedny stary Vincent zmarł wczoraj (sobota) o piątej rano. Pani Trought pojechała w poniedziałek do Kornwalii i uznała, że mu się poprawia, ale w piątek wieczorem bardzo zaniemógł i nad ranem zmarł. Zapewne szkoła pośle wieniec, ale postaram się załatwić też wieniec specjalnie od TCBS”. Potem dodał: „Jestem ogromnie przygnębiony. […] Nie spodziewaj się w tym liście żadnej TCBS-owości”95. Tolkien chciał być na pogrzebie, ale nie zdołał dotrzeć do Kornwalii na czas.
Trought miał na przyjaciół wpływ dyskretny, lecz głęboki. Zacięty i nieustępliwy na boisku do rugby, w towarzystwie był nerwowy i wycofany; gdy inni poświęcali wiele energii na błyskotliwą wymianę zdań, on wolał długo się zastanawiać. Mimo to ucieleśniał najlepsze cechy TCBS: nie z powodu swojego niepoważnego humoru, lecz ambitnego i twórczego indywidualizmu. W chwilach bowiem powagi główni członkowie tego kręgu czuli, że stanowią siłę, z którą należy się liczyć, że nie są kliką ze szkoły średniej, lecz republiką jednostek mających potencjał zrobienia czegoś naprawdę ważnego w szerokim świecie. Twórcza siła Vincenta leżała w poezji. Jak po jego śmierci odnotowała szkolna Chronicle, „niektóre jego wiersze dowodzą wielkiej głębi uczucia oraz panowania nad językiem”96. Trought mógł czerpać wzorce i natchnienie z całej bogatej spuścizny romantyzmu, lecz gust miał bardziej eklektyczny od gustów przyjaciół i był bardzo wrażliwy na piękno rzeźby, malarstwa i muzyki. Według szkolnego nekrologu był „prawdziwym artystą” i gdyby żył, jego twórczość nie przeszłaby bez echa97. Rok później, pośrodku kryzysu, którego nie umiałby sobie wyobrazić, jego osoba będzie przywoływana jako przykład.
Mniej więcej w czasie choroby Troughta Tolkien rozpoczął cykl około dwudziestu niezwykłych symbolistycznych obrazków, które zatytułował Ości, ponieważ ilustrowały stany umysłu lub istnienia. Zawsze lubił rysować krajobrazy i średniowieczne budowle, lecz możliwe, że w tym okresie takie figuratywne przedstawienia nie odpowiadały jego potrzebom. To był dla Tolkiena mroczny okres, pełen zmian i refleksji: został odcięty od szkoły i przyjaciół, a ojciec Francis zakazał mu się kontaktować z Edith. Przekroczył próg dorosłości, ale jego odczuć względem niej można się domyślić jedynie na podstawie kontrastu między radosną Poniżejdziesięcioletnością z jej dwoma drzewami a pełną niechęci Dorosłością ze ślepą postacią brodatego uczonego, przypominającego zasłużonych wykładowców Oksfordu. Co dziwne, bardziej optymistyczny był rysunek patykowatej postaci raźno wstępującej z Krańca Świata w wirującą pustkę niebios. O wiele mroczniejsze były oświetlone pochodniami wersje rytuału przejścia, Przedtem i Potem, ukazujące najpierw dojście do tajemniczego progu, a następnie somnambuliczną postać, która przechodzi wśród pochodni po drugiej stronie bramy. Wrażenie przepełnionej obawami transformacji jest niezwykłe. Równie wyraźnie widać, że mamy do czynienia z bogatą, wizjonerską wyobraźnią, która jeszcze nie znalaz-ła medium, w którym mogłaby się wypowiedzieć z pełną swobodą98.
Rok później akademickie i osobiste życie Tolkiena osiągnęło punkt zwrotny. Do 1913 roku dopiero się rozwijało. Tolkien musiał zrezygnować z miłości i stawało się coraz bardziej jasne, że studiowanie filologii klasycznej w Oksfordzie prowadzi donikąd. Teraz wszystko się zmieniło. 3 stycznia 1913 roku John Ronald skończył dwadzieścia jeden lat i ojciec Francis Morgan przestał być jego prawnym opiekunem. Tolkien natychmiast skontaktował się z Edith Bratt, która rozpoczęła nowe życie w Cheltenham. Trzy lata rozłąki zniweczyły jej nadzieje i Edith zaręczyła się z kimś innym. Jednak w ciągu tygodnia Tolkien znalazł się u jej boku i namówił ją, by za niego wyszła.
Minął już rok, od kiedy zaczął zaniedbywać studia klasyczne pod kierownictwem swojego opiekuna naukowego Lewisa Farnella. Był to energiczny, żylasty okularnik o pociągłej twarzy i zwisających wąsach, a także pedantyczny naukowiec, który jakiś czas wcześniej ukończył pięciotomowe dzieło o antycznych greckich kultach. Dwadzieścia lat wcześniej, kiedy Grecja wciąż wydawała się krajem odległym i stosunkowo rzadko odwiedzanym, Farnell był po trosze poszukiwaczem przygód, który konno i pieszo przemierzał krainę bezprawia, by dotrzeć do jakiegoś na wpół zapomnianego miejsca oddawania czci, lub pokonywał bystrza górnego biegu Dunaju99. Ostatnio jego archeologiczny zapał został podsycony odkryciem legendarnej Troi i wykopaliskami w Knossos, które co roku ujawniały kolejne sekrety homeryckiej cywilizacji, drażniąc językoznawców nieodczytanym pismem. Lecz entuzjazmu Tolkiena nie rozpalił ani Farnell, ani Sofokles, ani Ajschylos. Większość jego czasu pochłaniały zajęcia ponadprogramowe. Udzielał się towarzysko wśród znajomych z kolegium, przemawiał podczas debat, szkolił się w swoim szwadronie jazdy i ślęczał nad podręcznikiem A Finnish Grammar Eliota. Później wspominał: „Ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego moje prace na temat greckiego dramatu były coraz gorsze”100.
Tolkien mógł pójść za głosem serca dzięki studiowaniu filologii porównawczej. Uświadomił sobie, że jeśli tak zrobi, będzie go uczył Joseph Wright, którego Primer do gockiego tak go zainspirował jako ucznia. „Stary Joe”, gigant wśród filologów, zaczynał jako włókniarz, lecz później opracował obszerny English Dialect Dictionary („Słownik dialektów angielskich”), dając mu solidne podstawy w filologii greckiej i łacińskiej101. Jednak ogólna niezdolność Tolkiena do skupienia się na literaturze klasycznej oraz dramatyczne zejście się z Edith odbiły się niekorzystnie na uniwersyteckich egzaminach Honour Moderations, które odbywały się w połowie studiów. Zamiast pierwszej lokaty, jaką według Cary’ego Gilsona powinien zdobyć jego były uczeń102, Tolkien otrzymał zaledwie drugą, a gdyby nie jego doskonała praca pisemna na temat filologii greckiej, zostałby na fatalnej trzeciej. Na szczęście Farnell miał otwarty umysł i lubił niemiecką kulturę103, co pozytywnie nastawiało go do badań filologicznych, które naprawdę interesowały Tolkiena. Zaproponował mu, by przerzucił się na studiowanie języka angielskiego, i poczynił dyskretne ustalenia, czy student nie utraci sześćdziesięciu funtów stypendium, które miało finansować studia klasyczne104. Tolkien znalazł się wreszcie w swoim żywiole, mógł się poświęcić studiowaniu języków i literatury, które od dawna poruszały jego wyobraźnię.
Tymczasem Tolkien coraz bardziej rozluźniał więzy przyjaźni łączące go z członkami TCBS. Nie wziął udziału we wznowieniu Rywali wystawionych w październiku 1912 roku jako pożegnanie Christophera Wisemana i Roba Gilsona ze Szkołą Króla Edwarda105 i nie stawił się na tradycyjnej bożonarodzeniowej debacie absolwentów szkoły106, choć był w tym czasie w Birmingham107. Na uniwersytecie utrzymywał kontakt ze znajomymi na spotkaniach Old Edwardian Society108, lecz do Oksfordu przyjechało bardzo niewielu jego przyjaciół z Birmingham. Jeden z nich, Frederick Scopes, na Wielkanoc 1912 roku wyruszył z Gilsonem do północnej Francji, by szkicować kościoły109, lecz zasoby finansowe Tolkiena były stosunkowo ograniczone i szybko stopniały w gorączce oksfordzkiego życia.
Tolkien próbował odtworzyć TCBS-owskiego ducha w Kolegium Exeter, zakładając podobne kluby, najpierw Apolausticks, a następnie Chequers, w których wystawne kolacje zostały zastąpione przez ukradkowe przekąski i których członkami byli jego nowi przyjaciele ze studiów. Wstąpił do Towarzystwa Krasomówczego i Klubu Eseistów, cenił sobie także pogawędki przy fajce110. Jeden z gości Tolkiena, przyglądając się wizytówkom leżącym na gzymsie kominka, zauważył cierpko, że gospodarz zapisał się chyba do wszystkich stowarzyszeń działających w kolegium111. (Niektóre z tych wizytówek były jego autorstwa; zostały wykonane stylową kreską z typowym poczuciem humoru. Znajdowało się wśród nich zaproszenie na „Palenie”, popularną imprezę towarzyską, przedstawiające czterech studentów, którzy tańczyli — i przewracali się — na Turl Street pod karcącym spojrzeniem zawieszonych w powietrzu sów w biretach i melonikach, które były noszone przez przedstawicieli władz uniwersyteckich112). Tolkien został wybrany na „wicebłazna” najważniejszego z nich, Stapeldon Society, później został jego sekretarzem, a w końcu na hałaśliwym i archaistycznym zebraniu 1 grudnia 1913 roku objął funkcję prezesa113.
Jeśli jednak chodzi o TCBS, to środek jego ciężkości przeniósł się z Birmingham do Cambridge, gdzie Wiseman studiował dzięki stypendium matematykę w Kolegium Peterhouse, a Gilson filologię klasyczną w Kolegium Trinity. Skład grupy powiększył się w październiku 1913 roku o Sidneya Barrowclougha i Ralpha Paytona (Dzidziusia).
W tym samym czasie, co miało zasadnicze znaczenie dla Tolkiena, do Oksfordu przyjechał G.B. Smith, by w Kolegium Corpus Christi studiować historię. Wiseman tak pisał do Tolkiena: „Zazdroszczę Ci Smitha, bo on jest najlepszy ze wszystkich, choć my mamy Barrowclougha i Paytona”114. Smith był mistrzem w prowadzeniu dowcipnych rozmów i z pewnością jego talent rozwinął się wcześniej niż u pozostałych TCBS-owców. Kiedy zajął w koterii miejsce Vincenta Troughta, już uważał się za poetę. Podzielał też niektóre najgłębsze zainteresowania Tolkiena, zwłaszcza językiem i legendami walijskimi. Podziwiał oryginalne opowieści o królu Arturze i uważał, że francuscy trubadurzy odarli te celtyckie historie z ich pierwotnej równowagi i werwy115. Przyjazd Smitha do Oksfordu zapoczątkował głębszą przyjaźń z Tolkienem. Przyjaźń ta szybko się rozwijała w izolacji od ciągłych żartów, które trzymały się TCBS en masse.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Listy, s. 469. [wróć]
RQG do MCG, 30 listopada 1913; niedatowana relacja, KESC, marzec 1914, s. 11–12. [wróć]
KESC, marzec 1914, s. 9. [wróć]
Ibidem, grudzień 1912, s. 86. [wróć]
Podobnie jak jego opracowanie muzyczne hymnów Sing we the King oraz Trull. Por J.T. Lightwood, The Music of the Methodist Hymn Book