Tomas Wolf i Vera Berg. Droga wstydu - Pascal Engman, Johannes Selåker - ebook

Tomas Wolf i Vera Berg. Droga wstydu ebook

Pascal Engman, Johannes Selåker

4,3
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rok 1994, społeczeństwo szwedzkie jest głęboko poruszone katastrofą na Morzu Bałtyckim – zatonięciem promu MS Estonia – w której zginęły 852 osoby.

Policjant Tomas Wolf, który wciąż nie może poradzić sobie z osobistymi traumami, zostaje wezwany do morderstwa w burdelu. Czy uda mu się pokonać swoje demony i rozwiązać sprawę?

Dziennikarka Vera Berg nadal zmaga się z chaotycznym życiem prywatnym i próbuje wtopić się w społeczność w nowym miejscu pracy. Chce wyrobić sobie markę, więc wykorzystuje okazję do zbadania morderstwa w klubie ze striptizem.

Pomimo różnic, które ich dzielą, Tomas i Vera po raz kolejny będą zmuszeni współpracować. Tylko oni widzą, że istnieje związek między dwiema zbrodniami. Czy odkryją, jaki to związek i kto będzie następną ofiarą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 324

Oceny
4,3 (31 ocen)
15
11
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Droga Wsty­du to naj­więk­sza mo­ral­na zgni­li­zna całej ludz­ko­ści." Szwecja, grudzień 1994. Ostatnia noc roku skąpana jest w blasku fajerwerków, które rozświetlają niebo w głośnym akompaniamencie huków. W takich chwilach zawsze dzieje się coś interesującego, a dziennikarka Vera Berg potrzebuje mocnego newsa, który sprawi, że jej tekst trafi na okładkę. Informacja o strzelaninie w klubie pokerowym wydaje się być tym, czego szuka. Po przybyciu na miejsce zdaje sobie sprawę, że musi znaleźć świadków oraz zdobyć jakiś wyjątkowy szczegół, który przyciągnie uwagę czytelników. Postanawia wiec wykorzystać okazję i zbadać makabryczne morderstwo. Sprawę prowadzi Thomas Wolf, z którym poznała się podczas poprzedniego śledztwa. Ponownie będą zmuszeni współpracować, aby rozwikłać ponurą kryminalną zagadkę. Druga odsłona serii rozgrywa się kilka miesięcy po dramatycznych wydarzeniach z poprzedniego tomu. W tym czasie społeczeństwo szwedzkie jest głęboko poruszone katastrofą na Morzu Bałtyc...
00
sniff

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze oddana brutalność lat dziewięćdziesiątych.
00
mag-tur

Nie oderwiesz się od lektury

Tomas potrzebował pomocy, a ona była jego jedyną nadzieją. Zeszłego lata uratował jej życie. Zrobi wszystko, by mu się odpłacić pozbyć się długu wdzięczności.” Lato się skończyło, minęła jesień i nastała noc sylwestrowa w którą Lucy pracowała. Poddawała się ablucjom w łazience, gdy usłyszała strzał a po nim mordercę wołającego jej prawdziwym imieniem. Nie miała wyboru, naga uciekła z mieszkania na śnieg i mróz. Na miejsce zbrodni dociera Tomas i Zingo, którzy zostają przegonieni przez służby bezpieczeństwa, bo klient był zbyt ważny aby śledztwem zajmowali się „zwykli” policjanci. Jednak dosyć szybko trup się ścieli. Wolf i Zingo szukając możliwości odnalezienia Lucy trafiają na kolejnego. Wiadomości, które Zingo otrzymał od Very też im pomagają, bo ta po przejściu do nowej gazety znowu popadła w niełaskę i prowadzi swoje śledztwo w tej sprawie, łączy kropki i stwierdza, że łącznikiem ich wszystkich jest Lucy. Co ta dziewczyna zrobiła, że tak się naraziła mordercy? Jaki związek z nimi ...
00
Annku90

Nie oderwiesz się od lektury

#zannkuczytamdozimy #czytam_se "Mimo że prze­żył wojnę w Bośni, to właśnie ona pozba­wiła go życia." Słowa, które ogromnie mnie poruszyły. Słowa które utkwiły w pamięci i nie chcą jej opuścić. Chociaż główny bohater irytuje mnie swoim zachowaniem, a bardziej irytował w pierwszej części, tak teraz jestem skłonna go polubić. Nie będę rozpływała się nad tym, jak ta książka jest dobra. Duet polubiłam od pierwszych przeczytanych słów, więc mogę być trochę nie obiektywna, ale wiem, że zwolenników jest wielu. Będę zachęcać Was do sięgnięcia po nią i poprzedniczkę, bo są warte poznania. I niech potwierdzą to Ci, którzy lekturę już mają za sobą. Cofamy się do 95, kiedy to w sylwestra na Morzu Baltyckim zatonął prom MS Estonia. Jesteśmy razem z Tomasem podczas nierównej walki, która jest tą najważniejszą. Bowiem walczy sam że sobą, że swoimi myślami, traumami, demonami. Wydaje się, że sprawa, która trafia w jego ręce jest ostatnią deską ratunku. Tylko czy będzie umiał to wykorzystać? Cz...
00
KamilaLabuda

Dobrze spędzony czas

Mówią, że orgazm to mała śmierć. W sylwestra jeden z klientów domu publicznego takiej małej śmierci doznaje, by za moment pożegnać się z życiem z ręki mordercy. Prostytutka ucieka naga z miejsca zbrodni, gdy nagle dociera do niej, że ktoś ją woła po imieniu... Potem ginie jeszcze dwóch mężczyzn, a Tomas, Zingo i Vera podążają tropem kobiety.  Pascal Engman i Johannes Selåker tym razem zaczynają swą historię od zatonięcia promu Estonia we wrześniu 1994 r. Prowadzą czytelnika tropem miłości zakazanej, brutalnego cielesnego wykorzystywania kobiet odurzonych narkotykami i alkoholem, by dojść do miłości matczynej, miłości ojca, którego się nie zna, a który pojawia się nagle, w nie najbezpieczniejszych okolicznościach i jest... niekoniecznie tym, kim chciałoby się, żeby był. Drugi tom o dziennikarce Verze Berg, policjancie Tomasie Wolfie i jego partnerze - Zingu przypomina konstrukcyjnie do złudzenia pierwszy. Znów mamy śledztwo związane z innymi niż te, które uznajemy za normalne relacj...
00

Popularność




Wstęp

Prom pasa­żer­ski Esto­nia, 28 wrze­śnia 1994, chwilę po pół­nocy

W pubie Admi­rał na pokła­dzie pią­tym zabrzę­czały szklanki na stole. Stat­kiem zarzu­ciło gwał­tow­nie. Chwilę wcze­śniej czter­dzie­sto­trzy­letni Dan Blo­man­der stał przy oknie, obser­wu­jąc sztorm. Woda w Bał­tyku spra­wiała wra­że­nie, jakby się goto­wała. Żeby dostać się do baru, Dan prze­szedł opusz­czo­nymi kory­ta­rzami, któ­rych wykła­dziny pokryte były róż­no­barw­nymi wymio­ci­nami. Burza wywo­łała u wielu pasa­że­rów cho­robę mor­ską. Dan przy­pusz­czał, że więk­szość z nich zaszyła się teraz w swo­ich kabi­nach.

Sam wcale nie czuł mdło­ści, jedy­nie upo­je­nie alko­ho­lem.

Po dru­giej stro­nie stołu sie­dział męż­czy­zna. Posta­wił Danowi dwa kie­liszki wódki. Dan spo­glą­dał na niego, macha­jąc ręką, by roz­go­nić dym z papie­rosa.

Męż­czy­zna miał około pięć­dzie­siątki, był szczu­pły i łysy. Mówił popraw­nie po szwedzku, z lekko wyczu­wal­nym wschod­nio­eu­ro­pej­skim akcen­tem. Dan stra­cił już powoli rachubę, ile męż­czy­zna wypa­lił. Sam rzu­cił nałóg, po tym jak lekarz obwie­ścił mu dia­gnozę.

Nie był do końca pewien, w jakiej spra­wie kom­pan od kie­liszka zmie­rza do Szwe­cji. On sam, mecha­nik samo­cho­dowy z wła­sną firmą, posta­no­wił wziąć kilka dni wol­nego, żeby zasta­no­wić się nad nie­któ­rymi spra­wami. Z powodu sta­gna­cji gospo­dar­czej od wielu tygo­dni nie miał żad­nego klienta i znu­dziło mu się już bez­czynne sie­dze­nie w domu na Olan­dii. Z zepsu­tym samo­cho­dem ludzie teraz woleli się udać do nowo powsta­łych sieci warsz­ta­tów. Mali przed­się­biorcy jak Dan zni­kali z rynku. Nie mógł za to winić klien­tów. Sie­ciowe warsz­taty miały niż­sze ceny. A ludziom bra­ko­wało pie­nię­dzy. Bez­ro­bo­cie się­gało ośmiu pro­cent.

Pod wpły­wem chwili Dan posta­no­wił dokądś poje­chać. Oczy­wi­ście bez więk­szych eks­tra­wa­gan­cji. W osiem­dzie­sią­tym siód­mym był na Fuer­te­ven­tu­rze. Tym razem padło na Tal­lin, gdzie wszystko kosz­to­wało znacz­nie mniej niż w Szwe­cji. Alko­hol, pokój hote­lowy, a przede wszyst­kim kobiety. Chwa­lił się tym męż­czyź­nie sie­dzą­cemu naprze­ciwko, opo­wia­da­jąc, co z nimi robił i jak nie­wiele zapła­cił. Współ­to­wa­rzysz pra­wie nie zare­ago­wał. W końcu Dan odpu­ścił prze­chwałki i skon­cen­tro­wał się na piciu.

Nagle usły­szeli huk. Tak jakby z dołu, z wnę­trza promu.

– Co to było? – zapy­tał wystra­szony Dan.

Męż­czy­zna nie odpo­wie­dział, zła­pał jedy­nie za butelkę i nalał im po kie­liszku.

Część I

Sobota 31 grud­nia 1994

1

Ze wzro­kiem utkwio­nym w poręcz łóżka Ellen Alm pod­da­wała się pchnię­ciom męż­czy­zny klę­czą­cym za nią. Rów­no­mier­nym, ale coraz szyb­szym. Wkrótce skoń­czy. Czuła to po coraz moc­niej­szym uści­sku jego dłoni na szyi. Uda­wała, że pra­wie traci przy­tom­ność. Szar­pała się, pró­bu­jąc zła­pać powie­trze. Koły­sząc się, oparta na łok­ciach i kola­nach, robiła wszystko, by myślał, że pró­buje mu się wyrwać. Wtedy koń­czył szyb­ciej. Takie typy lubiły patrzeć, jak cierpi.

– Pro­szę, prze­stań – jęk­nęła zachryp­nię­tym gło­sem. – To boli.

Wła­ści­wie nic nie czuła. Ale jej słowa dopro­wa­dziły do ocze­ki­wa­nego rezul­tatu. Z prze­cią­głym jęk­nię­ciem pchnął ją jesz­cze ten ostatni raz, a potem opadł na łóżko. Spoj­rzał na nią z obrzy­dze­niem. Jego star­czy fiut pod­dał się siłom gra­wi­ta­cji. Dysząc, męż­czy­zna popra­wił spo­cone siwe włosy. A potem uśmiech­nął się z wyż­szo­ścią.

Ellen nie miała siły patrzeć na jego pomarsz­czone ciel­sko. Wstała i prze­szła po zabru­dzo­nej wykła­dzi­nie do przed­po­koju, a potem do łazienki. Na ciele poja­wiła się gęsia skórka. Dla lep­szej wen­ty­la­cji powie­trza okno w salo­nie zawsze stało otwo­rem.

Przy­glą­dała się swemu odbi­ciu w lustrze, spraw­dza­jąc ślady agre­sji klienta. Spuch­nięte wargi. Czer­wone znaki na szyi. Przy­wy­kła na tyle, że już nie spra­wiało jej to bólu.

Miała gibką, wręcz dziew­częcą syl­wetkę i to wła­śnie za to pła­cili klienci tacy jak ten. Męż­czy­zna w łóżku, Ber­til, był sady­stycz­nym gno­jem. Ale prze­cież porząd­nemu face­towi trudno byłoby się wyrwać z domu w syl­we­stra.

Prze­myła się nieco w umy­walce. Nie chciała tra­cić czasu. Dziew­czyny dzie­liły się poko­jem i miały napięty gra­fik. Cho­dziło o to, by w prze­zna­czo­nych dla niej godzi­nach zmie­ścić jak naj­wię­cej klien­tów, w prze­ciw­nym wypadku lądo­wało się na ulicy, bez ochrony alfonsa. Poza tym zbli­żała się pół­noc, a po niej inte­res roz­krę­cał się już na dobre. Na Malm­skil­l­nads­ga­tan poja­wiały się wtedy grupki męż­czyzn, chęt­nych na dziew­czyny, z któ­rymi zakoń­czą syl­we­strowe impre­zo­wa­nie. Nie chciała ich prze­ga­pić. Nie­pew­nych i ostroż­nych, łatwych do oszu­ka­nia.

Z sypialni docho­dziły sapa­nia Ber­tila. Miał nieco ponad sie­dem­dzie­siąt lat i zawsze po wszyst­kim potrze­bo­wał chwili odpo­czynku. Prze­szło jej przez myśl, że któ­re­goś dnia tu umrze. Serce prze­sta­nie mu bić pod­czas seksu z pod­du­sza­niem jakiejś nasto­latki ze wschod­niej Europy. Ale do tam­tej chwili Ellen zamie­rzała wydoić go z pie­nię­dzy. Nie spra­wiał pro­ble­mów i był jed­nym z nie­wielu, od któ­rych nie żądała natych­mia­sto­wej zapłaty.

Zakro­pliła sobie oczy, żeby nieco obkur­czyć naczynka krwio­no­śne. Potem zaczęła pokry­wać maki­ja­żem ślady prze­mocy Ber­tila. Te chwile nale­żały do naj­gor­szych. Ona już dawno wyszła z roli, a ten oblech na­dal tu sie­dział. Dla niego nazy­wała się Lucy. Nie znał jej praw­dzi­wego imie­nia. W łóżku sta­wała się Lucy. Ale teraz, już po wszyst­kim, znów była Ellen Alm. Z wypeł­nia­ją­cymi ją uczu­ciami. Poma­gały jedy­nie nar­ko­tyki, które wszystko sku­tecz­nie łago­dziły. Odsta­wiła je jed­nak jesie­nią, po tym jak rzu­cił ją Pål i zmarła matka.

Popra­wiła błysz­czyk. Zalały ją wspo­mnie­nia z hospi­cjum. Była tam tylko raz, na kilka dni przed śmier­cią matki. Rok wcze­śniej, gdy Ellen wcią­gnęła się w haszysz, a potem w jesz­cze moc­niej­sze rze­czy, matka wyrzu­ciła ją z miesz­ka­nia i zerwała kon­takt. Nie chciała mieć do czy­nie­nia z jakąś brudną nar­ko­manką. Ellen wylą­do­wała na ulicy i wszystko zaczęło się sypać.

W hospi­cjum odnio­sła wra­że­nie, jakby ni­gdy się nie pokłó­ciły. Przy­wo­łała w pamięci obrazy z tam­tego dnia. Drżący głos matki, która w końcu wyja­wiła skry­waną przez całe życie tajem­nicę. Ellen miała wtedy do niej ostat­nią prośbę i w związku z tym matka musiała jej wszystko opo­wie­dzieć. Przy­po­mniały jej się krzyki z sali obok, despe­rac­kie bła­ga­nie o to, by bli­scy nie odcho­dzili. Wyczu­walny zapach posprzą­ta­nych po zmar­łych pacjen­tach pomiesz­czeń.

Zapy­tała wtedy o ojca. Kim był i dla­czego matka ni­gdy o nim nie mówiła? Chora tylko wes­tchnęła. Poło­żyła zimną dłoń na ręce córki.

– Następ­nym razem, kochana – powie­działa.

Dwa dni póź­niej już nie żyła.

Ellen dobiegł odgłos otwie­ra­nych drzwi wej­ścio­wych, a potem jesz­cze jed­nych. Wró­ciła myślami do rze­czy­wi­sto­ści. Czyżby ten stary pier­nik pró­bo­wał ją wydy­mać? Wzięła do ręki ołó­wek do brwi i ruszyła za nim. Wbije mu go pro­sto w gar­dło, jeśli tylko będzie się sta­wiał. Wła­śnie miała zła­pać za klamkę, ale zatrzy­mała się w pół ruchu. Z głębi miesz­ka­nia usły­szała krzyk. A zaraz potem wystrzał z pisto­letu. Po chwili jesz­cze jeden.

Nie zaglą­da­jąc nawet do sypialni, pobie­gła z łazienki, przez kory­tarz pro­sto do salonu. Musi się stąd wydo­stać i jak naj­szyb­ciej uciec. Usły­szała zbli­ża­jące się za nią kroki. Dobie­gła do otwar­tego okna i rzu­ciła się przez nie.

Gołymi sto­pami wylą­do­wała na wysta­ją­cym daszku. Dostrze­gła dra­binę prze­ciw­po­ża­rową i ruszyła w jej kie­runku. Z zimna led­wie mogła się ruszać. Prze­peł­niał ją strach, że zaraz się pośli­zgnie i spad­nie.

Usły­szała kolejny wystrzał, i jesz­cze jeden. Począt­kowo myślała, że jest ranna. Zaraz potem niebo poja­śniało od fajer­wer­ków. Jak zwy­kle ktoś nie mógł wytrzy­mać do pół­nocy. Zeszła po dra­bi­nie i prze­bie­gła przez podwórko. Niebo roz­bły­snęło od kolo­ro­wych świa­teł. Zosta­wiła w miesz­ka­niu wszystko. Ubra­nia, pie­nią­dze, notes z kon­tak­tami do sta­łych klien­tów i wszyst­kimi nume­rami tele­fo­nów. Z bramy pro­wa­dzą­cej do bocz­nej uliczki przy Malm­skil­l­nads­ga­tan dobie­gły ją woła­nia, odbi­ja­jące się echem po podwórku. Przy­sta­nęła i pod­nio­sła wzrok na okno, z któ­rego ucie­kła. Ktoś w nim stał. Nie to ją jed­nak prze­ra­ziło.

Zamarła ze stra­chu, gdy dotarło do niej, że ten ktoś woła ją jej praw­dzi­wym imie­niem.

Tym, któ­rego w tym świe­cie nikt nie powi­nien znać.

2

Do pół­nocy został jesz­cze kwa­drans, a potem rok tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąty czwarty ustąpi miej­sca dzie­więć­dzie­sią­temu pią­temu. Stół w kuchni w trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu przy Horns­ga­tan był przy­stro­jony, ale jedze­nie – polę­dwica wołowa w sosie ber­neń­skim i pie­czone ziem­niaki – zdą­żyły już wysty­gnąć. Z kie­lisz­ków wysta­wały zło­żone w sto­żek ser­wetki. Pomię­dzy tale­rzami a sztuć­cami mie­niło się złote kon­fetti, a z lampy zwi­sały poskrę­cane ser­pen­tyny. Tomas Wolf drgnął, sły­sząc wybuch petardy gdzieś w oko­licy przy­kry­tego śnie­giem parku Tan­to­lun­den. Pod­szedł do okna. Usta­lili z byłą żoną, że dzieci spę­dzą syl­we­stra u niego. Ale gdy usie­dli do kola­cji, Ebba się roz­pła­kała i powie­działa, że chce wra­cać do domu, do mamy.

Sied­mio­letni Ale­xan­der pró­bo­wał pocie­szyć młod­szą sio­strę, głasz­cząc ją po gło­wie. Nie­pew­nie spoj­rzał na bez­rad­nego ojca. Do Tomasa po raz pierw­szy dotarło, jak widzi go syn: jako żało­snego i cał­kiem bez­war­to­ścio­wego.

Wziął do ręki paczkę papie­ro­sów, wycią­gnął z lodówki puszkę piwa Pripps Blå i wró­cił do pokoju. Zga­sił świa­tło, by nie musieć patrzyć na pra­wie puste miesz­ka­nie. Zsu­nął żalu­zje w oknie wycho­dzą­cym na park, usiadł w fotelu i zapa­lił papie­rosa. Zacią­gnął się tak mocno, że tytoń aż zaskwier­czał. W peł­nym mroku żar był jedy­nym źró­dłem świa­tła.

Rok tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąty czwarty róż­nił się od minio­nych. Przy­po­mniało mu się gorące lato, pod­czas któ­rego Szwe­cja zdo­była brą­zowy medal mistrzostw świata w piłce noż­nej, a on sam ści­gał zabójcę dwóch kobiet. Wyda­rzyło się to zale­d­wie pięć mie­sięcy temu.

Miał jed­nak wra­że­nie, jakby wszystko to działo się w innym życiu.

Pod koniec wrze­śnia zato­nął prom Esto­nia, wcią­ga­jąc pod wodę osiem­set osób. Mniej wię­cej rów­no­le­gle – Tomas nie był pewien kiedy, bo czas stra­cił wtedy kształty, wręcz się zapę­tlał – Klara wraz z dziećmi wypro­wa­dziła się do sze­re­go­wego domu w Enskede.

Losy jego rodziny były już prze­są­dzone wio­sną, gdy wró­cił z misji w Bośni. Poja­wiły się u niego wybu­chy agre­sji, zaniki pamięci i kosz­mary. Pod­czas napa­dów paniki, gdy tra­cił oddech, myślał, że umrze. Rozu­miał, że coś jest z nim nie tak, że gdzieś pod skórą kryje się jątrząca się jesz­cze rana. Czuł nagły ból, ale nie potra­fił zlo­ka­li­zo­wać jego pocho­dze­nia. Nie poma­gało nic poza tablet­kami, które regu­lar­nie kupo­wał od dilera ze zło­tym kol­czy­kiem w barze Zin­ken.

By podo­łać pracy śled­czego w wydziale zabójstw sztok­holm­skiej poli­cji, nosił ze sobą zawsze notat­nik, w któ­rym zapi­sy­wał nawet naj­bar­dziej pro­za­iczne rze­czy, jak to gdzie poprzed­niego wie­czoru zosta­wił samo­chód, w jakim banku trzy­mał pie­nią­dze i na któ­rej ulicy znaj­do­wał się nowy dom jego byłej żony Klary. Począt­kowo zde­cy­do­wali się na naprze­mienną coty­go­dniową opiekę nad dziećmi. Ale to nie wyszło. Zapo­mi­nał odbie­rać je z przed­szkola, szedł do pracy, nie budząc ich, albo się spóź­niał. Stał się takim ojcem, jakim przy­rze­kał sobie, że ni­gdy nie będzie. Dzieci się go bały. Cho­dziły wokół niego na pal­cach. Dziś wie­czo­rem zro­zu­miał, że było im go żal. Jego wła­sny syn patrzył na niego z poli­to­wa­niem.

– Prze­pra­szam, Ale­xan­der – szep­nął w ciem­no­ści. – Prze­pra­szam, Ebba. Do niczego się nie nadaję.

Fajer­werki za oknem się nasi­liły.

Upił łyk piwa i wziął do ręki służ­bowy pisto­let leżący na opar­ciu fotela. Odbez­pie­czył go i po raz ostatni zacią­gnął się papie­ro­sem.

Wstał. Prze­szedł przez ciemny pokój i otwo­rzył okno, by wpu­ścić do środka nieco chłodu. Nie chciał, by ciało śmier­działo lub zdą­żyło napuch­nąć, zanim go znajdą.

Wró­cił na fotel. Wcią­gnął świeże powie­trze do płuc i ponow­nie usiadł.

Wsa­dził sta­lową lufę do ust, tak że aż otarła się o zęby.

Wsu­wał ją i wysu­wał kil­ku­krot­nie, usta­wia­jąc pod odpo­wied­nim kątem. Wziął głę­boki wdech, poło­żył palec wska­zu­jący na spu­ście.

Na pokry­tych śnie­giem uli­cach fajer­werki zamie­niały się powoli w praw­dziwe cre­scendo.

Zbli­żała się pół­noc.

Jego życie miało się zakoń­czyć wła­śnie teraz. To wła­śnie teraz, trzy­dzie­sto­jed­no­letni Tomas Wolf prze­sta­nie ist­nieć. Dzieci na pewno będą za nim tęsk­nić, ale przy­naj­mniej unik­nie momentu, w któ­rym ich żal prze­ro­dzi się w pogardę. Mimo że prze­żył wojnę w Bośni, to wła­śnie ona pozba­wiła go życia.

Z przed­po­koju dobiegł dźwięk tele­fonu. Pró­bo­wał go zigno­ro­wać. Skon­cen­tro­wać się cał­ko­wi­cie na zakoń­cze­niu życia. Kiwał się mia­rowo do przodu i do tyłu. Z gar­dła wydo­był się jęk, wręcz zwie­rzęcy odgłos, gdy jego mózg toczył walkę z pal­cem wska­zu­ją­cym.

3

Ter­mo­metr w samo­cho­dzie wska­zy­wał minus trzy­na­ście stopni. Na placu Hötorget zebrały się setki ludzi w ocze­ki­wa­niu na to, co miało się wyda­rzyć już za kilka sekund. Pół­noc. Kolejny rok odcho­dził w zapo­mnie­nie.

Vera wsu­nęła papie­rosa do ust i naci­snęła samo­cho­dową zapal­niczkę. Sie­dząca w fotelu kie­rowcy foto­grafka Carina Hult spoj­rzała na nią z poiry­to­wa­niem.

– No co, w końcu nowy rok – rzu­ciła Vera, uśmie­cha­jąc się. – Chyba z tej oka­zji mogę sobie zapa­lić w samo­cho­dzie?

Carina osten­ta­cyj­nie wysu­nęła popiel­niczkę. Zapal­niczka klik­nęła i Vera przy­ło­żyła ją do papie­rosa. Wyszły dziś na łowy. Repor­terka i foto­grafka. Krę­ciły się po mie­ście w pogoni za jakimś wiel­kim wyda­rze­niem tej nocy. New­sem, który nada­wałby się do gazety. Zapar­ko­wały przy Kungs­ga­tan w nadziei na pstryk­nię­cie kilku dra­ma­tycz­nych zdjęć z jakiejś pijac­kiej bija­tyki.

– Dzie­sięć, dzie­więć, osiem…

Z placu docho­dziło odli­cza­nie, a po chwili niebo eks­plo­do­wało. Fajer­werki migo­tały i poświ­sty­wały w całym mie­ście. Zakoń­czył się rok tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąty czwarty. Masowa strze­la­nina Mat­tiasa Flinka w Falun, kata­strofa promu Esto­nia, mor­der­stwo na Stu­re­plan, seryjny mor­derca Stig Hof­fsten, brąz w mistrzo­stwach świata i let­nie upały zda­wały się teraz tak odle­głe. Wkrótce pew­nie już nie będzie o nich pamię­tać.

Vera pochy­liła się i pogło­śniła poli­cyjne radio. Do tej pory jesz­cze nic im się nie tra­fiło. Nastał rok dzie­więć­dzie­siąty piąty. Poprzedni, prze­peł­niony dra­ma­tycz­nymi new­sami, zakoń­czył się wyjąt­kowo ubo­gim w wyda­rze­nia wie­czo­rem. Marny wynik. Jako repor­terka, Vera potrze­bo­wała mor­derstw i tego typu rze­czy. O czym innym mia­łaby pisać.

– Ile wła­ści­wie zara­biasz, z pięć­dzie­siąt tysięcy? – zapy­tała Carina Hult.

– W sumie pięć­dzie­siąt pięć – odparła Vera.

Roz­mowy o pie­nią­dzach zawsze ją krę­po­wały.

– W takim razie co tu robisz ze mną w syl­we­stra? Nie wydaje mi się, że Muryn wycią­gnął cię z Kvällsposten, żebyś się szla­jała na noc­nej zmia­nie.

Racja. Vera nale­żała do spe­cjal­nego zespołu repor­ter­skiego, który pod­le­gał bez­po­śred­nio sze­fowi redak­cji „Afton­bla­det”, Rikar­dowi Mury­nowi. Do gazety zwer­bo­wano ją jesie­nią. Naj­pierw musiała odcze­kać, aż zakoń­czy się jej okres wypo­wie­dze­nia w Kvällsposten. Gdy w końcu w dru­gim tygo­dniu grud­nia roz­po­częła pracę, kata­strofy promu Esto­nia i mor­der­stwa na Stu­re­plan nikt już nie pamię­tał. Sta­tus gwiazdy zdo­byty na pogoni za seryj­nym mor­dercą Sti­giem Hof­fste­nem znik­nął. Jej zada­niem było teraz zdo­by­wać wła­sne newsy. Tym­cza­sem od trzech tygo­dni nie poja­wiał się żaden sen­sowny temat. Dla­tego też dobro­wol­nie zgo­dziła się na nocną zmianę w syl­we­stra. I tak nie miała szcze­gól­nych pla­nów na ten wie­czór.

– Nie mam ochoty na kolejne wyj­ście po pracy i wysłu­chi­wa­nie, że jestem z przy­działu. Potrze­buję jakie­goś tematu. W prze­ciw­nym razie nie prze­dłużą mi umowy.

Carina Hult wska­zała na budkę po dru­giej stro­nie ulicy.

– Z tego, co mi wia­domo, wisisz dziś na tysią­cach kio­sków w całym kraju.

Reklama usta­wiona przed budką przed­sta­wiała naj­now­sze wyda­nie „Afton­bla­det”, a w nim eks­klu­zywny wywiad ze szpie­giem Sti­giem Ber­glin­giem, prze­pro­wa­dzony przez repor­ter­ską gwiazdę Verę Berg. W dodatku z ich wspól­nym zdję­ciem.

– Dobrze wiesz, że zosta­łam tam wysłana ze względu na dupę. Ber­gling roz­ma­wia jedy­nie z mło­dymi dziew­czy­nami.

Vera zga­siła papie­rosa i spoj­rzała w niebo. Zewsząd docho­dziły odgłosy wybu­chów. Fajer­werki spra­wiły, że przy­po­mniała sobie o Sig­gem, chłopcu, któ­rym się zaj­mo­wała, gdy jego ojciec kry­mi­na­li­sta, a zara­zem były facet Very, Jonny, po pro­stu znik­nął. Nie widziała go od wrze­śnia, gdy Jonny nagle wró­cił i groź­bami ode­brał jej chłopca. Grze­biąc tym samym jej plany co do adop­cji małego. Czy Sigge patrzył teraz na to samo niebo co ona? A może już spał?

– Sły­sza­łaś o inter­ne­cie? – zapy­tała Carina.

– To zna­czy?

– Będziemy mieć stronę inter­ne­tową. Włą­czają ją dziś w nocy: www.afton­bla­det.se. Wszystko będzie teraz online. I za darmo.

– Okej, super.

Vera sły­szała o tym pro­jek­cie, prze­rzu­cali tam wszyst­kich, któ­rych chciano się pozbyć z gazety.

– Super? – zdzi­wiła się Carina. – Wiesz, co ozna­cza za darmo, nie? Że ludzie prze­staną kupo­wać gazetę. A mnie znów zmniej­szą się stawki za zdję­cia.

– Może. Ale prze­cież i tak nikt jesz­cze nie ma inter­netu.

Poli­cyjne radio zatrzesz­czało.

– Sie­dem­dzie­siątka do radio­wo­zów w cen­trum. Strze­la­nina przy Malm­skil­l­nads­ga­tan czter­dzie­ści sześć. Mamy infor­ma­cję, że jest ofiara śmier­telna.

– To nie tam, gdzie ten klub poke­rowy? – zapy­tała Carina, wrzu­ca­jąc bieg.

Samo­cho­dem zarzu­ciło lekko, gdy wje­chała na ulicę.

– Zga­dza się. I to nie­le­galny.

Trzy minuty póź­niej zapar­ko­wały przy ulicy Malm­skil­l­nads­ga­tan i wysia­dły z samo­chodu. Dwóch funk­cjo­na­riu­szy wła­śnie usta­wiało barierki odgra­dza­jące teren. Przy­je­chały za późno, by dostać się naprawdę bli­sko miej­sca zda­rze­nia.

– To tam. – Vera wska­zała ręką na numer czter­dzie­ści sześć. – Nie uda nam się tam podejść.

– Pełna mobi­li­za­cja. Wygląda, jak pod­czas strze­la­niny przy Stu­re­plan.

Vera prze­ci­skała się pomię­dzy zgro­ma­dzo­nymi gapiami. Przed wej­ściem do klubu poke­ro­wego kilku męż­czyzn w źle skro­jo­nych gar­ni­tu­rach paliło papie­rosy. Za barier­kami stały młode dziew­czyny w cien­kich sukien­kach. Pew­nie pro­sty­tutki, pomy­ślała Vera. Jedna z nich pła­kała.

Dzien­ni­karka wycią­gnęła notat­nik i dłu­go­pis. Musiała zna­leźć świad­ków do arty­kułu. Zdo­być jakiś wyjąt­kowy szcze­gół, który sprawi, że tekst trafi na okładkę. Ruszyła w stronę pła­czą­cej dziew­czyny.

– Nie znasz przy­pad­kiem tego poli­cjanta? – Carina wska­zała ręką za nią. – Może wpu­ści nas za barierki?

Vera odwró­ciła się i zoba­czyła wysia­da­ją­cego z samo­chodu Tomasa Wolfa. Bez słowa prze­szedł obok niej. Pod­niósł poli­cyjną taśmę i skie­ro­wał się na miej­sce prze­stęp­stwa. Vera była pewna, że ją widział.

Pół roku wcze­śniej ura­to­wał jej życie. A teraz nie ura­czył nawet jed­nym spoj­rze­niem.

– Już nie – odparła.

4

Wszedł przez otwarte drzwi kamie­nicy przy Malm­skil­l­nads­ga­tan czter­dzie­ści sześć. Na klatce scho­do­wej roz­brzmie­wały głosy i kroki. Przed nie­le­gal­nym klu­bem poke­ro­wym Oxen, który znaj­do­wał się w tym samym budynku, kłę­bił się tłum ludzi. Tomas zmie­rzył wzro­kiem trzę­sące się z zimna, mocno uma­lo­wane dziwki, stło­czone przy taśmie odgra­dza­ją­cej teren zwy­kle nale­żący do nich, oraz poke­ro­wych gra­czy, zmu­szo­nych do opusz­cze­nia lokalu, gdy jedno z miesz­kań zamie­niło się w miej­sce prze­stęp­stwa. Kilku na­dal trzy­mało w ręku drinka. Funk­cjo­na­riu­sze krą­żyli wśród nich, by zebrać zezna­nia.

Roz­ko­ja­rzony, jakby dopiero co wyrwany ze snu Tomas ruszył scho­dami w górę. Na czwar­tym pię­trze zauwa­żył otwarte drzwi. Wło­żył ręka­wiczki i ochra­nia­cze na buty, a potem wszedł do środka. Pod­łogę w miesz­ka­niu wyło­żono dro­gim par­kie­tem w jodełkę. Sufit zdo­biła sztu­ka­te­ria i ciężki krysz­ta­łowy żyran­dol. Ściany poma­lo­wano na różowo. Tomas prze­szedł po wyzna­czo­nej linii pro­wa­dzą­cej do pozo­sta­łych pomiesz­czeń. Miał wra­że­nie, że to nie dzieje się naprawdę.

To mogło być jego miesz­ka­nie, gdyby godzinę wcze­śniej naci­snął na spust. Powi­nien już nie żyć. A mimo to na­dal znaj­do­wał się wśród żywych.

Z sypialni, w któ­rej leżała ofiara, docho­dziły go roz­mowy tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych i trza­ski fle­szu.

Nie miał siły tam zaglą­dać.

Wszedł do naj­bliż­szego pomiesz­cze­nia. W środku znaj­do­wało się sze­ro­kie zasłane łóżko z zagłów­kiem w zło­tym kolo­rze. Obok nocny sto­lik i sta­ro­modne krze­sło z aksa­mit­nym zie­lo­nym obi­ciem. Tomas przy­sta­nął w oknie wycho­dzą­cym na Malm­skil­l­nads­ga­tan. Na zewnątrz padał śnieg. Przez nie­szczelną futrynę cią­gnęło zimne powie­trze.

Przy­szło mu do głowy, że całe miesz­ka­nie wygląda bez­oso­bowo. Znaj­do­wały się w nim wpraw­dzie łóżka, meble, lampy i obrazy i wszyst­kie te rze­czy, któ­rymi ludzie zapeł­niają swe domy. A jed­nak nie był to dom. Tomas sam nie wie­dział, skąd to prze­czu­cie.

– No, jesteś w końcu – usły­szał za sobą.

Odwró­cił się i zoba­czył kolegę z pracy, Zinga. Wła­ści­wie part­ner nazy­wał się Lars Johans­son, ale po tym jak któ­re­goś razu w latach sie­dem­dzie­sią­tych obez­wład­nił wła­my­wa­cza butelką napoju Zingo, ksywka przy­lgnęła do niego i już została. Miał pięć­dzie­siąt dwa lata, a na sobie hawaj­ską koszulę z krót­kim ręka­wem. Przez ramię prze­wie­sił beżowy płaszcz. Przy­dłu­gie siwe włosy nieco się już prze­tłu­ściły.

– Też cię wezwali? – zdzi­wił się Tomas.

– Jak widać. Myśla­łem, że masz dziś dzieci na kola­cji.

– Nie wyszło.

– To do nas bied­nych roz­wod­ni­ków wydzwa­niają, gdy ludzie zabi­jają się w święta. Poza tym tro­chę bra­kuje nam per­so­nelu, przy por­cie Ham­mar­by­ham­nen też popeł­niono mor­der­stwo. W maga­zy­nie soli zna­le­ziono mar­twego chło­paczka. Ktoś odciął mu dłoń. Wcze­śniej tego samego dnia widziano go w Höder Dart.

Höder Dart to impre­zowy lokal dla ski­nów i neo­na­zi­stów, znaj­du­jący się w budynku nale­żą­cym do Fyr­hu­set. Daw­niej Tomas czę­sto tam bywał ze star­szym bra­tem przy­rod­nim Kri­stia­nem.

– Co to za miej­sce? – zapy­tał, wska­zu­jąc ręką na łóżko.

Zingo nie odpo­wie­dział. Wychy­lił się tylko do przed­po­koju i popro­sił, by przy­nie­siono lampę flu­ore­scen­cyjną. Następ­nie zało­żył ręce na ple­cach i sta­nął przy oknie zaraz obok Tomasa. Grupka gapiów przy taśmie poli­cyj­nej robiła się coraz więk­sza.

– Czu­jesz? – zapy­tał Zingo, pocią­ga­jąc nosem.

Tomas nie odpo­wie­dział.

– Żadne inne miej­sce na świe­cie nie śmier­dzi pijac­twem i prze­mocą tak bar­dzo jak to pie­przone mia­sto zimą. W tym roku w kraju zgi­nie pra­wie sto dzie­sięć osób. Od noża, kuli albo pię­ści. Sam widzisz, że już się zaczęło. A my przy­glą­damy się temu z pierw­szego rzędu.

Do pokoju wszedł tech­nik z lampą.

– Zamknij za sobą drzwi i zgaś świa­tło, jak będziesz wycho­dził – popro­sił Zingo.

Tech­nik bez słowa opu­ścił pomiesz­cze­nie.

Poza wąskim żół­tym świa­tłem docho­dzą­cym z ulicy pokój spo­wi­jała ciem­ność. Zingo skie­ro­wał lampę na łóżko i nagłó­wek. Ich oczom uka­zały się nie­bie­sko-białe plamy. Zingo prze­su­nął stru­mień na ściany i pod­łogę.

– Mleczna droga ze spermy – pod­su­mo­wał.

– Bur­del?

– Tak.

Zingo pod­szedł do ściany, szu­ka­jąc włącz­nika. Zapa­lił świa­tło. Otwo­rzył drzwi i pole­cił Toma­sowi, by poszedł za nim. Sta­nęli w progu przy­le­głego pokoju.

Na wykła­dzi­nie leżał nagi siwy męż­czy­zna. Z raną postrza­łową głowy.

– Ber­til Runström. Rocz­nik tysiąc dzie­więć­set dwu­dzie­sty drugi – powie­dział Zingo.

Tomas szybko obli­czył w myślach, że męż­czy­zna miał w takim razie sie­dem­dzie­siąt dwa lata. Kawa­łek dalej w salo­nie z apa­ra­tem w dłoni klę­czał tech­nik. Tomas przy­sta­nął przy nim, przy­glą­da­jąc się mokrym śla­dom butów, które tam­ten foto­gra­fo­wał.

– Zapewne tutaj stał sprawca – rzu­cił z przed­po­koju Zingo. – Strze­lił Runströmowi mię­dzy oczy z odle­gło­ści… ilu? Sze­ściu metrów? Nie­zły wyczyn, że tak to ujmę.

Tomas zatrząsł się z zimna. Odwró­cił się i pod­szedł do otwar­tego okna po dru­giej stro­nie salonu. Dostrzegł wysta­jący daszek, a na nim wyraźne ślady stóp na śniegu. Pro­wa­dziły do dra­biny ewa­ku­acyj­nej wiją­cej się w dół na podwórko.

– Tędy zwiał po wszyst­kim? – zawo­łał.

– Albo zwiała – rzu­cił Zingo, sto­jący za nim.

Tomas odwró­cił głowę.

– Zwiała?

Zingo popra­wił koł­nierz koszuli. Wyglą­dało na to, że zimno mu nie prze­szka­dza.

– Okna Oxen wycho­dzą na podwórko – powie­dział, wska­zu­jąc ręką w dół. – Kilku gra­czy podobno widziało nagą kobietę prze­bie­ga­jącą tędy zaraz po strza­łach.

Z przed­po­koju dobie­gły ich kroki i głosy. Do pokoju weszło dwóch wyso­kich męż­czyzn w czar­nych pro­chow­cach. Rozej­rzeli się po pomiesz­cze­niu i zdjęli skó­rzane ręka­wiczki.

– A niech mnie dia­bli – rzu­cił Zingo.

– Co to za jedni? – zapy­tał Tomas.

– Jeśli się nie mylę, to patrzysz wła­śnie na repre­zen­tan­tów taj­nej kró­lew­skiej stajni talen­tów.

Ubrani na czarno męż­czyźni od razu do nich pode­szli. Wycią­gnęli legi­ty­ma­cje służb bez­pie­czeń­stwa. Zingo się wypro­sto­wał i uniósł dłoń do czoła w iro­nicz­nym geście odda­wa­nia im honoru.

– Może­cie się już zabie­rać, przej­mu­jemy sprawę – powie­dział jeden z funk­cjo­na­riu­szy.

5

Zapła­kana kobieta nie miała Verze wiele do powie­dze­nia. Trzę­sła się cała ze stra­chu i pew­nie nie umiała powie­dzieć ani słowa po szwedzku. Od pil­nu­ją­cego porządku funk­cjo­na­riu­sza udało się jed­nak Verze wycią­gnąć, że sprawa doty­czy mor­der­stwa. W miesz­ka­niu na górze zna­le­ziono mar­twego męż­czy­znę. To wszystko, czego się dowie­działa. Ogar­niała ją fru­stra­cja. Nie­długo musi coś prze­słać do redak­cji. Deadline zbli­żał się wiel­kimi kro­kami. Tomas krę­cił się w środku, ale nie chciał z nią roz­ma­wiać. Kop­nęła puszkę po piwie, która poto­czyła się po oblo­dzo­nym chod­niku.

Ruszyła w stronę znaj­du­ją­cego się obok klubu poke­ro­wego. Pode­szła do grupki palą­cych męż­czyzn.

– Może któ­ryś z panów coś widział? Jestem z „Afton­bla­det”.

Niski gru­bawy męż­czy­zna w rogo­wych opraw­kach odsu­nął się od reszty. Wyglą­dał na pode­ner­wo­wa­nego. Mimo minu­so­wej tem­pe­ra­tury na zewnątrz jego łysinę pokry­wały kro­pelki potu.

– Tylko pro­szę mnie nie cyto­wać – zaczął.

– Bez obaw, nie będę.

Dys­kret­nie dała znać Cari­nie Hult, żeby nie pod­cho­dziła.

– Tam mie­ści się bur­del – szep­nął męż­czy­zna, wska­zu­jąc pod numer czter­dzie­ści sześć. – Pro­szę nie pytać, skąd wiem. Usły­sza­łem strzał i wyj­rza­łem przez okno. Zoba­czy­łem ucie­ka­jącą dziew­czynę. Cał­kiem nagą. Wszystko jej było widać.

– Tutaj, na ulicy?

– Na podwórku. Wycho­dzą na nie okna klubu. Zwy­kle palimy wła­śnie tam. Ale teraz poli­cja wszystko odgro­dziła. W każ­dym razie dziew­czyna wbie­gła do klatki scho­do­wej po prze­ciw­nej stro­nie.

– Skoro pan wie, że tam jest bur­del, to może zna pan też tę dziew­czynę?

– Nie­stety nie.

– Na ile wyglą­dała?

– Osiem­na­ście, może dzie­więt­na­ście lat. Praw­dziwa donna.

– Miała broń?

– Nie wiem. Nie wydaje mi się. Patrzy­łem głów­nie na… piersi.

Vera podzię­ko­wała mu za infor­ma­cje. Przez chwilę zasta­na­wiała się nad tym, co opo­wie­dział jej męż­czy­zna. Czyżby sprawcą była ta naga kobieta? A może tylko nie­win­nym świad­kiem? Musi się o niej dowie­dzieć wię­cej.

Zaczęło wiać i Vera otu­liła się szczel­niej płasz­czem. Przy taśmie poli­cyj­nej zauwa­żyła męż­czy­znę z logo klubu moto­cy­klo­wego Odin na ple­cach. Po bliź­nie na twa­rzy roz­po­znała w nim jed­nego z opry­chów, który ją obma­cy­wał, gdy zeszłego lata szu­kała Jon­nego.

Pode­szła do niego i pokle­pała go po ple­cach.

– Chyba cię skądś znam – rzu­ciła.

Miała rację, to ten typ.

– Pro­szę, pro­szę. Panna dzien­ni­karka.

Uśmiech­nął się sze­roko, tak że snus umiesz­czony pod dolną wargą pra­wie mu wypadł.

– Pil­nu­je­cie tu drzwi, co?

– A co cię to obcho­dzi?

– W środku była kobieta. Kto to?

– Nie mam poję­cia, o kogo ci cho­dzi.

Vera zro­biła krok w jego stronę.

– Lepiej sobie przy­po­mnij, bo zaraz pójdę do któ­re­goś funk­cjo­na­riu­sza i powiem mu, że mnie obma­cy­wa­łeś. Może nawet zro­bię ofi­cjalne zgło­sze­nie.

– Dobra, dobra. Nie wiem, co to za jedna. My tylko pil­nu­jemy drzwi, tutaj i w kilku innych loka­lach w mie­ście. Dziew­czy­nami zaj­muje się ktoś inny.

Pew­nie mówił prawdę. Z tego, co Vera się orien­to­wała, klub moto­cy­klowy Odin ni­gdy nie zaj­mo­wał się han­dlem ludźmi. Ale może ich przy­wódca Pål wie o tej kobie­cie coś wię­cej. To on w zeszłym roku pomógł jej wsa­dzić Jon­nego, dzięki czemu opieka spo­łeczna powie­rzyła jej Sig­gego. Pål może i był kry­mi­na­li­stą, ale god­nym zaufa­nia.

– Pål się tutaj gdzieś kręci? – zapy­tała.

Typek z bli­zną spoj­rzał na nią podejrz­li­wie.

– Nie wolno mi o tym gadać.

– Zawsze mogę pójść zgło­sić cię na poli­cję.

– Dawno go nie widzia­łem. Trzyma się na ubo­czu. Sporo ostat­nio wyjeż­dżał.

– Okej.

Vera zdjęła ręka­wiczkę i spoj­rzała na zega­rek. Minęła druga, musiała się spie­szyć, jeśli miała zdą­żyć z arty­ku­łem do poran­nego wyda­nia gazety. Z zimna aż bolały ją palce.

Rozej­rzała się w poszu­ki­wa­niu Cariny. Foto­grafka stała kawa­łek dalej, robiąc zdję­cia budyn­kom przy ulicy Malm­skil­l­nads­ga­tan. Vera dała jej znać, że idzie zadzwo­nić i zapo­wie­dzieć temat.

Na moście Malm­skil­l­nads­bron pano­wała cisza. Vera przy­sta­nęła i spoj­rzała w stronę Kungs­ga­tan. Nie było czego podzi­wiać. Na wyso­ko­ści kina Rigo­letto jakiś męż­czy­zna wymio­to­wał oparty o ścianę budynku. Spodnie zwi­sały mu w kola­nach, tak jakby odruch wymiotny zastał go w trak­cie sika­nia. Po dru­giej stro­nie ulicy dwóch face­tów wdało się w bójkę. Od strony placu Stu­re­plan pod­jeż­dżał do nich radio­wóz na świa­tłach.

Na Östermalmie wystrze­liła spóź­niona petarda i Vera znów pomy­ślała o Sig­gem. Cie­kawe, czy za nią tęsk­nił. I czy jego życie z Jon­nym było tak samo cha­otyczne i złe jak wcze­śniej.

Całą jesień poświę­ciła na odzy­ska­nie opieki nad chłop­cem. Sko­rzy­stała ze swo­ich kon­tak­tów w urzę­dach i popro­siła o pomoc praw­nika, któ­remu zapła­ciła dzie­sięć tysięcy koron. Nie­stety jakimś cudem Jon­nemu udało się zała­twić zaświad­cze­nie o zatrud­nie­niu w pie­karni i pozy­tywną opi­nię o tym, jak przy­kład­nie wyko­nuje swoje obo­wiązki i że porzu­cił kry­mi­nalną prze­szłość. Vera wpraw­dzie wie­działa, że wła­ści­ciel pie­karni to hazar­dzi­sta, któ­remu Jonny poży­czał pie­nią­dze, ale nie miało to zna­cze­nia. Jonny był ojcem Sig­gego.

Wybrała numer do dyżur­nego redak­cji, Andersa Gärdéna, któ­rego wszy­scy nazy­wali Szczu­pa­kiem.

– Tu Vera Berg.

– Słu­cham, z czym też przy­cho­dzi do nas dzi­siaj nasza gwiazda? Zoba­czymy w końcu w gaze­cie twoją stopkę redak­cyjną czy będziesz już tylko kaso­wać wypłatę?

– Chcesz czo­łówkę czy nie?

– Dobra, dobra.

– Mamy nowo­roczne mor­der­stwo – zako­mu­ni­ko­wała Vera. – Strze­la­nina w cen­trum mia­sta. Łap tytuł.

NAGA KOBIETA UCIE­KAŁA PRZEZ ŚNIEG – poszu­ki­wana w całym kraju po NOWO­ROCZ­NYM MOR­DER­STWIE

Vera uśmiech­nęła się, dyk­tu­jąc tytuł. Wie­działa, że to zda­nie pojawi się wkrótce na każ­dej sta­cji ben­zy­no­wej i kio­sku z gaze­tami w całym kraju.

Ponie­dzia­łek 2 stycz­nia

6

Po zwy­cza­jo­wym ponie­dział­ko­wym zebra­niu sze­fowa wydziału zabójstw, Ylva Zeth­ra­eus, popro­siła Tomasa i Zinga do swo­jego gabi­netu. Tomas wsu­nął czarny notes do tyl­nej kie­szeni spodni i ruszył za part­ne­rem. Ylva przy­sta­nęła za biur­kiem i wska­zała im krze­sła naprze­ciwko.

Zbli­żała się dzie­wiąta, słońce wzno­siło się powoli za budyn­kami.

Tomasa nie było u sze­fo­wej od naj­bar­dziej inten­syw­nej fazy śledz­twa doty­czą­cego zabójstw imi­gran­tek zeszłego lata. Reszta Szwe­cji śle­dziła wtedy losy kraju w mistrzo­stwach świata w piłce noż­nej. Od tego czasu Ylva prze­jęła dowo­dze­nie wydzia­łem, po tym jak jej poprzed­nik zacho­ro­wał na raka pro­staty.

– No, to mów­cie – rzu­ciła prze­ło­żona i zaczęła ukła­dać stos doku­men­tów na biurku.

Tomas i Zingo spoj­rzeli na sie­bie zdzi­wieni, zaraz potem na sze­fową.

– Ale o czym? – zapy­tał Zingo. – Jak to jest być czę­ścią Unii Euro­pej­skiej? Nie czuję róż­nicy, a pani? Jakoś nie widzę tych tysięcy nie­miec­kich gejów, któ­rzy ruszyli na nasze gra­nice, bo chyba to sta­no­wiło naj­więk­sze obawy?

Zgod­nie z wyni­kiem refe­ren­dum prze­pro­wa­dzo­nego w listo­pa­dzie od nowego roku Szwe­cja nale­żała do Unii Euro­pej­skiej.

Ylva pod­nio­sła wzrok, a potem znów wró­ciła do segre­go­wa­nia doku­men­tów.

– Może o tym, jak nie­do­brzy chłopcy ze służb bez­pie­czeń­stwa poma­chali wam w syl­we­stra fiut­kami przed nosem?

Zingo uniósł brew.

– Ale co… ehh, mie­li­śmy im odma­chać? Że tak to ujmę?

Ylva się uśmiech­nęła.

– Oczy­wi­ście, że nie – wyja­śniła. – Nie wygłu­piaj się. Lepiej opo­wiedz o ofie­rze.

– Ber­til Runström, sie­dem­dzie­siąt dwa lata – wyre­cy­to­wał Zingo. – Zna­le­ziony mar­twy na czwar­tym pię­trze budynku przy Malm­skil­l­nads­ga­tan. Wię­cej nie wiemy, bo wkro­czyli nasi wspa­niali kole­dzy ze służb bez­pie­czeń­stwa, ośle­pia­jąc nas wręcz swą obec­no­ścią. Ale z tego, co zdą­ży­łem się dowie­dzieć, to Runström sporo czasu spę­dzał na wyści­gach kon­nych w Solvalli.

Ostat­nia infor­ma­cja była dla Tomasa nowa. Zało­żył jed­nak, że Zinga zacie­ka­wiło poja­wie­nie się służb spe­cjal­nych. Cały swój wolny czas part­ner poświę­cał na obsta­wia­nie wyni­ków i pew­nie pod­py­tał co nieco w kry­mi­nal­nym pół­światku, z któ­rym dzie­lił zain­te­re­so­wa­nia.

– Wiemy, co robił w tym miesz­ka­niu? – zapy­tała Ylva.

– Moczył chuja – odparł Zingo.

Ylva zatrzy­mała się w pół ruchu i spoj­rzała na niego pyta­jąco. Tomas pochy­lił się nieco.

– To miej­sce to bur­del – wyja­śnił. – A Runström pew­nie był klien­tem.

Ylva opa­dła na krze­sło. Wyglą­dało na to, że porzą­dek na biurku nieco ją uspo­koił. Przez chwilę mil­czała.

– Chcia­ła­bym, żeby­ście na tro­chę odpu­ścili śledz­two w spra­wie mor­der­stwa na Stu­re­plan – powie­działa potem.

Nie­cały mie­siąc wcze­śniej, czwar­tego grud­nia, w klu­bie noc­nym Stu­re­com­pa­gniet zastrze­lono cztery osoby, a kil­ka­na­ście innych zostało ran­nych. Trzy dni póź­niej zatrzy­mano Guil­lerma Marqu­eza Jarę i Tommy’ego Zeth­ra­eusa, mimo zbież­no­ści nazwisk nie­spo­krew­nio­nego z Ylvą. Na­dal trwały cza­so­chłonne prze­słu­cha­nia świad­ków i zbie­ra­nie dowo­dów do zbli­ża­ją­cego się aktu oskar­że­nia. Mozolna pro­ce­dura nie­zbędna do ska­za­nia mor­der­ców.

– Czym się mamy w takim razie zająć? – zapy­tał Zingo.

– Oszczędź­cie nam czasu i zacznij­cie wstępne śledz­two w spra­wie mor­der­stwa Ber­tila Runströma.

Tomas już miał zapro­te­sto­wać, ale Ylva zasto­po­wała go ruchem dłoni.

– Dosko­nale zdaję sobie sprawę, że prze­jęły to służby spe­cjalne. Ale skoń­czy się to jak zwy­kle, gdy zabie­rają się do poli­cyj­nej roboty. Znów sku­pią się na Kur­dach. Wcze­śniej czy póź­niej znajdą jakie­goś, któ­rego potem z braku dowo­dów będą musieli wypu­ścić. A wtedy zrzucą śledz­two na nas, żeby mieć wię­cej czasu na łaże­nie za innymi Kur­dami w jakiejś innej spra­wie wagi pań­stwo­wej, a wtedy to my wyj­dziemy na nie­kom­pe­tent­nych nie­udacz­ni­ków.

Tomas i Zingo nie pró­bo­wali nawet opo­no­wać.

– Dla­tego też dowiedz­cie się wię­cej o tym Runströmie. Chcę wie­dzieć, dla­czego wmie­szały się w to służby spe­cjalne.

Zingo wstał.

– Może jest Kur­dem? – rzu­cił.

Wyszli z gabi­netu sze­fo­wej.

– Weź kurtkę – powie­dział do Tomasa Zingo. – Widzimy się przy win­dach.

Tomas wró­cił do swo­jego pokoju i zarzu­cił na sie­bie brą­zową kurtkę skó­rzaną, którą dawno temu komuś ukradł. Zawie­sił wzrok na foto­gra­fii Ale­xan­dra i Ebby sto­ją­cej na biurku. Z pomiesz­cze­nia obok dobiegł go ostry dzwo­nek tele­fonu. Zamknął za sobą drzwi i ruszył do wind.

– Dokąd jedziemy?

Zingo naci­snął guzik.

– Na spo­tka­nie z Gora­nem Bur­kiem.

Tomas ni­gdy wcze­śniej o nim nie sły­szał.

– Z Gora­nem Bur­kiem?

Wycią­gnął z kie­szeni na piersi paczkę papie­ro­sów i pod­su­nął ją Zin­gowi. Part­ner pokrę­cił głową.

– Takim jed­nym dry­bla­sem. I moim kolegą.

W przej­ściu pod­ziem­nym pro­wa­dzą­cym do garażu Tomas zapa­lił papie­rosa.

– Dry­bla­sem?

– Powiedzmy, że możemy się cie­szyć, że to nie jego ciało zna­leź­li­śmy w tym miesz­ka­niu. Bo wtedy musie­li­by­śmy je stam­tąd prze­no­sić wóz­kiem widło­wym.

7

Restau­ra­cja Meduza znaj­do­wała się na ulicy Gre­vga­tan na Östermalmie. O jede­na­stej przed połu­dniem było w niej pra­wie pusto. Przy sto­liku na środku sali sie­dział bar­czy­sty męż­czy­zna na wózku inwa­lidz­kim i zaja­dał spa­ghetti z pół­mi­ska. Gdy Tomas i Zingo weszli do środka, pod­niósł wzrok, sta­ran­nie wytarł usta ser­wetką i wstał. Popra­wił czarną koszulę i wycią­gnął krót­kie, pulchne ręce w stronę Zinga.

– Lars, drogi przy­ja­cielu! – zawo­łał z wyraź­nym akcen­tem, po czym poca­ło­wał Zinga w oba policzki.

Zaraz potem ozdo­bioną pier­ścion­kami dło­nią przy­wi­tał się z Toma­sem.

– Sia­daj­cie – rzu­cił, wska­zu­jąc im miej­sce przy stole.

Usie­dli na krze­słach, a Goran opadł na wózek. Pach­niało czosn­kiem i oliwą z oli­wek. W pół­mi­sku cze­kał maka­ron z owo­cami morza w sosie pomi­do­ro­wym.

– Macie ochotę na coś do jedze­nia? – zapy­tał Goran, wyma­chu­jąc widel­cem.

Obaj pokrę­cili gło­wami.

– Musimy poga­dać – odparł Zingo.

Goran podra­pał się po mię­si­stym policzku, wsa­dził ser­wetkę za koł­nierz koszuli i nakrę­cił maka­ron na wide­lec. Zingo cze­kał cier­pli­wie. Goran pogryzł i prze­łknął. Potem odchy­lił się na krze­śle i wska­zał na Tomasa.

– Tomas – zwró­cił się Zingo do part­nera, wska­zu­jąc głową na drzwi. – Dasz nam chwilkę?

Tomas wstał bez słowa. Wyszedł na zewnątrz i zapa­lił papie­rosa. Przez okno widział Zinga i Gorana żywo o czymś roz­pra­wia­ją­cych. Pokrę­cił z poiry­to­wa­niem głową. Na­dal nie wie­dział, po co tu przy­je­chali.

Sta­nął ple­cami do okna. Po dru­giej stro­nie ulicy zauwa­żył budkę tele­fo­niczną. Obok niego prze­szła kobieta w futrze. A potem kon­tro­ler par­kin­gowy. Tomas zga­sił papie­rosa.

Znów zaczął padać śnieg. Zimny powiew wia­tru spra­wił, że poli­cjant aż się wzdry­gnął.

Od strony Karlavägen szło w jego kie­runku dwóch chło­pa­ków. Wygo­lone głowy, zie­lone kurtki bom­berki i czarne glany. Groźne spoj­rze­nia. Miecz Tora na szyi. Mło­dzi, zbyt mło­dzi, by go roz­po­znać. Przez chwilę zatę­sk­nił za poczu­ciem wspól­noty w ruchu. Za pro­stymi odpo­wie­dziami i banalną nie­na­wi­ścią. W całej swej try­wial­no­ści przy­naj­mniej nada­wało to jego życiu jakiś kie­ru­nek.

To przez Kri­stiana, przy­rod­niego brata, dołą­czył do ruchu neo­na­zi­stow­skiego, to dzięki bratu odkrył prze­moc i nie­na­wiść.

Przy­po­mniał sobie jego zwłoki porzu­cone w lesie nie­da­leko Hal­l­sta­ham­maru, po tym jak zadźgał go jesie­nią. Co z nich pozo­stało? Matka wydzwa­niała do niego z pyta­niami, czy wie, gdzie brat się podziewa. Cza­sami zni­kał na kilka tygo­dni, ale ni­gdy na tak długo. W końcu zgło­siła na poli­cję, że zagi­nął.

Tomas cier­piał razem z nią. Kri­stian był złym czło­wie­kiem, ale na­dal jej synem. Nawet jeśli jej styl życia spra­wił, że brat stał się prze­siąk­nię­tym do szpiku kości złem potwo­rem, zasłu­gi­wała na jakieś zakoń­cze­nie.

Zamknął oczy, znów poczuł lufę pisto­letu prze­ci­ska­jącą się przez usta. Jeśli się podda i spró­buje ponow­nie, to w ciągu kilku mie­sięcy jego matka straci dru­giego z trzech synów.

Zaj­rzał przez szybę do środka restau­ra­cji, by się upew­nić, czy Zingo i Goran na­dal roz­ma­wiają, prze­pu­ścił prze­jeż­dża­jąca tak­sówkę i ruszył do budki naprze­ciwko. Wyjął notes z tele­fo­nami, wło­żył kilka monet do apa­ratu i wykrę­cił numer komi­sa­riatu w Hal­l­sta­ham­ma­rze. Nie przed­sta­wia­jąc się, zgło­sił, że kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów na połu­dnie od mia­sta zna­lazł w lesie mar­twe ciało. Opi­sał, gdzie i jak tam doje­chać, a potem się roz­łą­czył.

Zała­twione. Zamknął oczy. Gdy ponow­nie je otwo­rzył, zoba­czył, że Zingo wyszedł już z restau­ra­cji. Pod­szedł do niego.

– Do kogo dzwo­ni­łeś? – zapy­tał, gdy szli do samo­chodu.

– Do Klary – odpo­wie­dział Tomas. – Chcia­łem się dowie­dzieć, co tam u dzieci.

Nastała cisza. Czyżby mu się wyda­wało, że Zingo podej­rzewa go o kłam­stwo?

Wycią­gnął klucz do jasnego volvo 240 i wło­żył go do zamka. Prze­krę­cił nim kil­ku­krot­nie, zanim zamek zasko­czył.

– Czego się dowie­dzia­łeś o Ber­tilu Runströmie? – zapy­tał.

Zingo otwo­rzył drzwi i wsiadł do samo­chodu. Potarł ręce i chuch­nął w nie, by przy­wró­cić im cie­pło.

– Cał­kiem sporo – odparł. – To eme­ry­to­wany agent służb spe­cjal­nych, który gusto­wał w porno i sta­now­czo za mło­dych dziew­czy­nach. A do tego pod­glą­dacz.

– Pod­glą­dacz? – zapy­tał Tomas, włą­cza­jąc sil­nik.

– Pła­cił za to, by przy­glą­dać się nagra­niom na pla­nach fil­mo­wych por­no­sów.

Tomas spoj­rzał w lusterko boczne. Na Gre­vga­tan nie było żad­nego ruchu.

– Przy­jem­nia­czek. Kto chciałby się pozbyć kogoś takiego? – zapy­tał, wjeż­dża­jąc na ulicę.

Przed oczami poja­wił mu się obraz nagich zwłok zna­le­zio­nych w bur­delu. Jakoś nie mógł wykrze­sać z sie­bie entu­zja­zmu do nowego zada­nia.

Może widział już w swym życiu zbyt wiele tru­pów, żeby przej­mo­wać się zabój­stwem jakie­goś sta­rego dziada, który lubił pie­przyć zbyt młode dziew­czyny?

Zingo wzru­szył ramio­nami, jakby nie dostrzegł iro­nii w pyta­niu part­nera.

– A kto by nie chciał? Tak czy siak, Goran popyta tro­chę o ten bur­del. Nie był pewien, do kogo należy i kto odpo­wiada tam za ochronę.

8

Cały dzień padał śnieg. Z łóżka w miesz­ka­niu przy Flo­ra­ga­tan park Humlegården aż lśnił w ciem­no­ści. Białe gałę­zie drzew mie­niły się w bla­sku ulicz­nych latarni.

Vera okryła się koł­drą i się­gnęła po papie­rosy leżące na sto­liku noc­nym. Wycią­gnęła dwa ostat­nie i je zapa­liła. Jed­nego podała Rikar­dowi Mury­nowi.

– Jak ci idzie z mor­der­stwem na Malm­skil­l­nads­ga­tan? – zapy­tał szef redak­cji. – Okładka z tą nagą dziew­czyną to naprawdę pięć gwiaz­dek. Dobra robota.

Miesz­ka­nie, w któ­rym się znaj­do­wali, nale­żało do „Afton­bla­det”. Loko­wano tu prze­by­wa­ją­cych aku­rat w mie­ście kore­spon­den­tów zagra­nicz­nych, ukry­wano infor­ma­to­rów i repor­te­rów, któ­rym ktoś gro­ził. Ale przez ostat­nie mie­siące korzy­stali z niego głów­nie Vera i Rikard.

– Zawsze po sek­sie musisz roz­ma­wiać o pracy? – zapy­tała Vera.

Rikard się zaśmiał i prze­je­chał dło­nią po sta­ran­nie ostrzy­żo­nych wło­sach z prze­dział­kiem. Vera zawsze się zasta­na­wiała, kiedy znaj­duje czas na fry­zjera. A może strzy­gła go żona?

– Prze­pra­szam. Po pro­stu mnie to cie­kawi.

Ich zwią­zek zaczął się w barze Konstnärbaren, tego samego wie­czoru, gdy Muryn zwer­bo­wał ją do „Afton­bla­det”. Naba­zgrał coś na ser­wetce i prze­su­nął w jej stronę po bla­cie. Vera myślała, że to jego numer tele­fonu. Gdy odwró­ciła ser­wetkę, jej oczom uka­zała się na szybko sfor­mu­ło­wana umowa o pracę, gotowa do pod­pisu. Pen­sję mogła sobie wpi­sać sama. Przy­szli potem tutaj i się ze sobą prze­spali. I od tej pory tak to już trwało. Bez więk­szych wyma­gań i per­spek­tyw na przy­szłość.

– Wcale mi nie idzie. Ni­gdy w życiu nie mia­łam jesz­cze takiego przy­padku. Wszy­scy nabrali wody w usta. Nie wiem nawet, kto pro­wa­dzi śledz­two.

– A co mówią twoi infor­ma­to­rzy? Nie znasz przy­pad­kiem jakie­goś dziadka w służ­bach spe­cjal­nych? Tego, który poma­gał ci z Ber­glin­giem?

Rikard miał na myśli Len­narta Ring­mana, eme­ry­to­wa­nego pra­cow­nika służb spe­cjal­nych, który słu­żył Verze pomocą przy wywia­dzie ze Sti­giem Ber­glin­giem. A nawet porę­czył za nią adwo­ka­towi szpiega. Kiedy jed­nak dzi­siaj rano zadzwo­niła do niego, by pod­py­tać o mor­der­stwo przy Malm­skil­l­nads­ga­tan, led­wie chciał z nią roz­ma­wiać. Może dla­tego, że po jej arty­kule na służby spe­cjalne wylała się fala kry­tyki.

– Ring­man? Nie, nic mi nie powie.

Verze nie podo­bała się ta nagła utrata rów­no­wagi w ich rela­cji spo­wo­do­wana tema­tem roz­mowy. Nagle Muryn znów był jej sze­fem, a nie kochan­kiem.

– A ofiara? Kto to?

Ulicą prze­je­chała karetka. Nie­bie­skie świa­tło odbiło się o sztu­ka­te­rię na sufi­cie.

– Jakiś stary dyrek­tor, Ber­til Runström – wes­tchnęła Vera. – Nic wię­cej nie wiem.

– Prze­cież jesteś dzien­ni­karką. Musisz wycią­gnąć wię­cej od swo­ich infor­ma­to­rów.

Vera zga­siła papie­rosa w popiel­niczce na sto­liku noc­nym. Czuła pie­kące od gorąca policzki. Zwią­zek z sze­fem to chyba nie był naj­lep­szy pomysł. Przez cały czas miała wra­że­nie, że Rikard roz­ta­cza nad nią w redak­cji para­sol ochronny. A co, jeśli jego życz­li­wość któ­re­goś dnia się skoń­czy? Prze­cież to typowa pułapka, w którą może wpaść kobieta. Do tej pory udało jej się tego unik­nąć.

– Nie jesteś teraz moim sze­fem – powie­działa. – Nie tutaj.

Objął ją. Zga­sił papie­rosa pal­cami i odło­żył nie­do­pa­łek na sto­lik przy łóżku.

– Masz jesz­cze jed­nego? – zapy­tał. – Nie chcia­łem ci zro­bić przy­kro­ści.

Vera wska­zała głową torebkę leżącą na wzo­rzy­stej kana­pie po dru­giej stro­nie pokoju. Rikard pod­szedł do niej i zaczął w niej grze­bać.

Na sto­liku obok kanapy stało stare radio tran­zy­sto­rowe. Verze przy­po­mniało się, jak Stig Ber­gling opo­wia­dał, że rosyj­scy szpie­dzy wła­śnie takich uży­wali do prze­sy­ła­nia na pasmach fal krót­kich zaszy­fro­wa­nych wia­do­mo­ści do swo­ich ope­ra­to­rów.

– Jeśli prze­ska­nu­jesz czę­sto­tli­wość, znaj­dziesz tam mono­tonne audy­cje, w któ­rych ktoś w nie­skoń­czo­ność powta­rza cyfry. Możesz być pewna, że to szpieg – wyja­śnił.

Miała to wła­śnie opo­wie­dzieć Rikar­dowi, gdy ten nagle jej prze­rwał.

– Co to? – rzu­cił.

W ręku trzy­mał szkolny album Sig­gego. Vera wyszu­kała go, żeby spraw­dzić, jak chło­piec teraz wygląda. Zdaje się, że miał się dobrze. Uśmie­chał się na zdję­ciu, może tylko był nieco chudy. Na okładce wid­niał cegla­sty budy­nek szkoły Johan­nes­sko­lan. Przy chłopcu spra­wiał wra­że­nie ogrom­nego.

– Takie tam. Spraw­dzam jedną rzecz – wyja­śniła Vera.

Rikard zado­wo­lił się tą odpo­wie­dzią i rzu­cił album na kanapę.

– Wiesz, że możesz się cał­ko­wi­cie sku­pić na tym mor­der­stwie, nie? Zro­bić z tego praw­dziwą histo­rię? Pojeź­dzij tro­chę, poga­daj z ludźmi.

– Okej.

Rikard pod­niósł zega­rek leżący w ubra­niach roz­rzu­co­nych po pokoju. Jego rysy twa­rzy stę­żały, widać było, że coś go drę­czy.

– Już po szó­stej. Muszę się zbie­rać. Ale chciał­bym ci coś powie­dzieć.

Vera miała nadzieję, że jed­nak odpu­ści sobie te poga­danki. Nawet nie zdą­żyła się jesz­cze ubrać.

– Coś się stało? Coś z mor­der­stwem?

Wes­tchnął. Z torebki dobiegł dźwięk tele­fonu Very. Wstała, nie wkła­da­jąc nic na sie­bie. Się­gnęła do torebki.

– Chciał­bym z tobą być. Po pro­stu.

Vera zasty­gła w pół ruchu. Powinna się cie­szyć. Prze­cież go lubiła. Mimo to od razu pomy­ślała, jak zare­agują inni repor­te­rzy. Nie­za­do­wo­le­nie z ich strony poja­wiło się już wtedy, gdy Rikard zle­cił jej wywiad z Ber­glin­giem. Leif M. Ivars­son, który prze­szedł do „Afton­bla­det” w tym samym cza­sie co ona, suge­ro­wał wręcz, żeby obcią­gnęła Ber­glin­gowi pod­czas nagra­nia. Wszy­scy się wtedy śmiali.

– Zosta­wię żonę. Ale muszę wie­dzieć, że naprawdę tego chcesz.

Vera ode­brała roz­mowę i przy­kryła dło­nią tele­fon.

Sypia­nie ze sobą w tajem­nicy to jedno. Ale nawet jeśli zosta­liby parą, to ona byłaby spa­lona jako repor­terka. Żaden dzien­ni­karz by jej nie wie­rzył. Wszy­scy uwa­ża­liby, że zała­twiła sobie pracę przez łóżko.

– Przy­kro mi, ale nie mam teraz na to czasu. Muszę się z kimś spo­tkać – szep­nęła.

Rikard opadł na łóżko. Się­gnął po bok­serki. Ewi­dent­nie spo­dzie­wał się innej odpo­wie­dzi.

– Z kim? – zapy­tał nie­spo­koj­nie.

– Z kimś, kto wie, kogo pie­przył Ber­til Runström, zanim został zastrze­lony.

9

Tomas odkrę­cił kran, z salonu dobie­gały dźwięki tele­wi­zora. Dzieci pobie­gły tam, gdy tylko skoń­czyły jeść. Po roz­wo­dzie Tomas i Klara posta­no­wili, że raz w tygo­dniu zje­dzą wspól­nie obiad w domu w Enskede. Żeby poka­zać Ale­xan­drowi i Ebbie, że na­dal są rodziną, mimo że już razem nie miesz­kają. Tomas zaczął zmy­wać tale­rze, Klara usia­dła przy kuchen­nym stole z kawą.

– Od jutra zachód słońca dopiero po pięt­na­stej – powie­działa ze wzro­kiem wbi­tym w ciemną szybę. – W końcu będzie jaśniej.

Tomas nie odpo­wie­dział.

– Co robi­łeś w syl­we­stra, po tym jak dzieci wró­ciły do domu? – zapy­tała ostroż­nie Klara.

– Nic spe­cjal­nego. Zamie­rza­łem się wcze­śniej poło­żyć, ale wezwali mnie do pracy.

– Było ci… przy­kro? Mam na myśli to, że dzieci chciały jechać do domu.

Przy­glą­dała mu się z nie­po­ko­jem. Nie tylko dzie­ciom było go żal. Byłej żonie rów­nież.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki