Tragarze śmierci. Polskie związki ze światowym terroryzmem - Witold Gadowski, Przemysław Wojciechowski - ebook

Tragarze śmierci. Polskie związki ze światowym terroryzmem ebook

Witold Gadowski, Przemysław Wojciechowski

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Pasjonujące reportaże, które czyta się jak powieść kryminalną – laureaci najpoważniejszych nagród dziennikarskich w Polsce po raz pierwszy w książce ujawniają wyniki swoich reporterskich śledztw. 
Witold Gadowski i Przemysław Wojciechowski są autorami najgłośniejszych telewizyjnych reportaży śledczych (m.in. o mafii paliwowej, polskim szlaku kokainowym, tajnych grach służb specjalnych w Wiedniu, aferze przy zakupie gazu do Polski). Gangsterzy z grupy „Korka” wydali na nich wyrok śmierci. Ich reportaże znalazły się na pierwszych stronach „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, pisały o nich także „Die Welt” i „Focus”. 
Witold Gadowski i Przemysław Wojciechowski jako pierwsi polscy reporterzy: 
spotkali się z ostatnimi żyjącymi przywódcami grupy Baader-Meinhof; 
dotarli na tajne spotkanie i przeprowadzili wywiad z Abu Daudem – ostatnim żyjącym przywódcą „Czarnego Września”, sprawcą masakry izraelskich sportowców na olimpiadzie w Monachium; człowiekiem, którego wynajęty przez Mossad zamachowiec pięciokrotnie postrzelił w warszawskim hotelu „Victoria” w 1981 roku; 
w archiwach urzędu Gaucka odnaleźli przełomowe dokumenty i... „zagrozili bezpieczeństwu państwa czeskiego”; 
wyjaśnili jedną z tajemnic śmierci prezydenta Egiptu – Anwara Sadata; 
przeprowadzili dwie rozmowy z Czesławem Kiszczakiem; 
odnaleźli kryjówkę zabójców Hansa Martina Schleyera na... Mazurach; 
dotarli do „Carlosa-Szakala” (Iljicza Ramireza Sancheza) – prekursora światowego terroryzmu; 
jako pierwsi ujawnili sensacyjne dokumenty PRL-owskiego wywiadu 
[Opis wydawcy] 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Miejska w Cieszynie 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (3) 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Witold Gadowski Przemysław Wojciechowski

 

TRAGARZE ŚMIERCI

 

Copyright © Witold Gadowski & Przemysław Wojciechowski, 2010

 

Projekt okładki

Paweł Rosołek

 

Redakcja

Irma Iwaszko

 

Zdjęcia i ilustracje w książce

Archiwum autorów oraz Instytut Pamięci Narodowej, PAP, East News, AP/Agencja Gazeta

 

Wydawca dołożył wszelkich starań, aby skontaktować się z autorami wybranych zdjęć, nie zawsze było to jednak możliwe. Osoby pominięte prosimy o kontakt.

 

Korekta

Anna Kaniewska

 

Łamanie

Jacek Kucharski

 

ISBN 978-83-7648-382-5

 

Warszawa 2010

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

www.proszynski.pl

 

Druk i oprawa

Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca S.A.

30-011 Kraków, ul. Wrocławska 53

Wstęp

Był rok 1984, rok Orwellowski. Do biura francuskiego sędziego śledczego Jeana-Louisa Bruguière’a przyszedł mężczyzna w średnim wieku.

Był zdenerwowany, trzęsły mu się dłonie.

Sędzia wspomina, że mógł mieć około czterdziestu lat, był z pochodzenia Bułgarem.

- Wyznał, że oskarżono go we Francji o drobne defraudacje finansowe - twierdzi Bruguière. W rzeczywistości przyszedł jednak ze sprawą o wiele poważniejszą.
- Był „nielegałem”. W żargonie wywiadowczym tak nazywa się agentów żyjących pod przybraną tożsamością i wykonujących rozmaite tajne misje dla swoich mocodawców. W razie wpadki macierzysty wywiad wypiera się jakiegokolwiek związku z „nielegałem”, jest on zdany wyłącznie na siebie.

- Jestem wyczerpany, dłużej nie zniosę więzienia. Wszyscy mnie opuścili, nigdy się z tego nie wygrzebię - mówił bułgarski przybysz, a Bruguière z coraz większym zdumieniem słuchał jego drżącego głosu. Z chaotycznej wypowiedzi przybysza sędzia wywnioskował, że ma do czynienia z pułkownikiem bułgarskiego wywiadu, który prowadził we Francji niewielkie przedsiębiorstwo.

- Zamieszał coś z księgowością i urząd, skarbowy wytoczył mu sprawę karną. Nie wytrzymał nerwowo - wspomina Bruguière.

Bułgarski pułkownik opowiedział mu cały swój zawodowy życiorys. Na początku pracował w Rumunii i tam werbował francuskich techników, zmuszając ich do współpracy z bułgarskim wywiadem.

Szczegółowo opowiedział o metodach zabijania bułgarskich opozycjonistów, którzy uciekli za granicę. Zdradził, jak za pomocą „bułgarskiego parasola” wstrzykiwano ofiarom na ulicy truciznę.

Wreszcie wyznał rzecz najważniejszą, wtajemniczył sędziego Bruguière’a w szczegóły przygotowań do zamachu na Jana Pawła II, przygotowań, które odbywały się pod dyktando sowieckich wojskowych służb specjalnych GRU...

Stop... O tym będzie nasza następna książka. Ta historia zjawiła się w czasie, gdy szukaliśmy prawdy o Iljiczu Ramirezie Sanchezie, bardziej znanym jako „Carlos” lub „Szakal”. Sędzia Bruguière skazał go w Paryżu na dożywocie. Dziś sędzia jest najwyższym rangą Europejczykiem uczestniczącym w najbardziej tajnym śledztwie CIA, śledztwie badającym pieniądze al Kaidy...

Od wielu lat ścigamy wielkie afery. Nakręciliśmy filmy o mafii paliwowej, o aferze prywatyzacji PZU, o aferze gazowej, o największym szlaku narkotykowym biegnącym z Kolumbii do Europy i Polski, o wiedeńskim kręgu interesów ludzi z SB i wywiadu niepodległej już Polski. Spotykaliśmy wielu przestępców, oszustów i oficerów rozmaitych wywiadów. Byliśmy jak sekretne szuflady, w których zamykano rozmaite historie.

Historie przychodziły do nas same, w trakcie pogoni za jedną odkrywaliśmy kilka innych.

Historie przychodziły, a nasze głowy puchły.

W końcu postanowiliśmy pozwolić naszym historiom mówić. Tak powstał pomysł napisania tej książki.

Zawsze ubolewaliśmy nad tym, że w naszych filmach nie możemy wszystkiego dokładnie wyjaśnić, opowiedzieć, tak aby można było krok po kroku wejść w przedstawianą przez nas rzeczywistość.

W świat terrorystów zanurzyliśmy się właśnie z zamiarem opisania go na kartach książki.

Zapraszamy więc do podróży przez świat nowożytnego terroryzmu.

Opowiadamy o nim szczerze i uczciwie. Każdy z czytelników może prześledzić, jak powstawały nasze teorie i jak potem fakty je weryfikowały.

W naszej książce pokazujemy wam kilka sylwetek, bez których, jak sądzimy, nie byłoby al Kaidy i dzisiejszego oblicza muzułmańskiego terroryzmu.

Nowożytny terroryzm narodził się w momencie, gdy powstały globalne media. Ten terroryzm zrodziła telewizja. Bez jej obezwładniającej mocy nie byłoby zuchwałych porwań, ataków na obiekty dyplomatyczne i zabójstw.

Bez telewizji nie byłoby spektaklu, jaki od lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia urządzają na naszych oczach terroryści.

Jako ludzie mediów czujemy, że mamy do spłacenia dług.

Bez nas nie byłoby terrorystów. Działamy jak naczynia połączone. Terroryści coraz częściej zamieniają się w reżyserów zbiorowych happeningów. Tu tworzywem są strach, śmierć, ból i cierpienie. My, ludzie mediów, często bezmyślnie i bezkrytycznie służymy im za pudła rezonansowe. Powielamy ich zbrodnie w milionach obrazów. Dajemy im siłę zbiorowego strachu.

Odszukaliśmy prekursorów tego „teatru śmierci”. Oni pisali pierwsze libretta.

Abu Daud, stary wyjadacz, który dożywa swoich dni w Damaszku - kiedyś dał sygnał do pierwszego globalnego spektaklu - ataku palestyńskich terrorystów na izraelskich sportowców w czasie igrzysk olimpijskich w Monachium.

„Carlos” – stał się zbiorowym wcieleniem wszystkich cech terrorysty w XX wieku. Pokazał, jak wielką rolę w tym spektaklu terroru odgrywają media. Jak bardzo wykrzywiają i fałszują prawdziwy obraz zdarzeń. Jak można użyć mediów i dziennikarzy do osiągania własnych celów.

RAF była ucieleśnieniem marzeń znarkotyzowanych „dzieci kwiatów”. Ludzie z grupy Baader-Meinhof chcieli za pomocą gwałtu i morderstw, siłą zaprowadzić na świecie pokój i powszechną szczęśliwość. Do dziś wszyscy żyjący terroryści szukają uzasadnienia dla swoich działań w rewolucyjnych ideałach.

Rewolucja jest więc powszechnych wytłumaczeniem...

Dziś ludzie pokolenia 1968 pełnią najpoważniejsze funkcje w Europie, ale przez to świat nie stał się ani na jotę lepszy.

Skoro trzymacie w dłoniach naszą książkę - to znaczy, że zrobiliście pierwszy krok ku światu, który chcemy wam pokazać. Do niczego nie będziemy was przekonywać. Nie zamierzamy nikogo agitować, niech mówią prawdziwe obrazy i fakty.

Jesteśmy reporterami i pokażemy wam wszystko, co sami widzieliśmy.

Ocenicie, czy świat przez nas przedstawiony zasługuje na uwagę. Odetchniecie tym samym powietrzem, którym sycą się nasi bohaterowie, poczujecie te same emocje.

Nie jesteśmy od ferowania wyroków. Dlatego zabieramy was w reporterską podróż po kilku regionach Europy i kilkudziesięciu latach z jej historii. Postaramy się być jedynie mało uciążliwymi przewodnikami, którzy od czasu do czasu zwrócą wam uwagę na istotny szczegół. Mapa tej podróży będzie jednak dla każdego z was inna, bo przecież różnimy się wrażliwością, doświadczeniami i sposobami poznawania świata.

W naszych opowieściach trzymamy się faktów, budujemy je z dokumentów, relacji świadków i okruchów wspomnień wielu, czasem anonimowych, ludzi.

Nawet w momentach, gdy nasza narracja staje się bardziej fabularna, staramy się rzetelnie oddawać przebieg wydarzeń, odtwarzać uczucia i myśli naszych bohaterów.

W kilku miejscach sami wcielamy się w skórę terrorystów i niejako „od wewnątrz” opisujemy przebieg zdarzeń. Staramy się oglądać rzeczy z wielu punktów widzenia, tak aby zatoczyć jak najszerszą panoramę wokół faktów, o których mówimy. Mamy nadzieję, że taka metoda pozwoli wam na możliwie obiektywne dotarcie do prawdy o ludziach i emocjach z okresu, gdy nowoczesny terroryzm dopiero się wykluwał.

Przeszukaliśmy kilometry archiwów, rozmawialiśmy z dziesiątkami świadków, wiele godzin spędziliśmy na sporach z ekspertami. Wielokrotnie spieraliśmy się między sobą. W końcu zapisaliśmy mapę kilkunastu miesięcy z naszego życia. Dotarliśmy do miejsca, w którym z całą odpowiedzialnością możemy powiedzieć, że nie byłoby „Czarnego Września”, Abu Dauda, „Carlosa” i Frakcji Czerwonej Armii - RAF, gdyby nie inspiracja, pomoc i opieka ze strony komunistycznych służb specjalnych ze Związku Sowieckiego, NRD, Węgier, Rumunii, Jugosławii, Bułgarii, Czechosłowacji i... PRL.

Zgromadzone przez nas dokumenty pozwalają na oskarżenie komunistycznych przywódców o świadomą pomoc i wsparcie świadczone dla zbrodniczych organizacji terrorystycznych.

Naszym zdaniem dziś przed międzynarodowym trybunałem obok Radovana Karadżicia powinni zasiadać żyjący jeszcze generałowie KGB, Wojciech Jaruzelski i ich pobratymcy zza grobu: János Kádár, Gustaw Husak, Nicolae Ceauşescu, Todor Ziwkow, Erich Honecker, Leonid Breżniew, Josip Broz-Tito, Jurij Andropow.

Wszyscy oni są winni wspierania grup terrorystycznych, które porywały samoloty, podkładały bomby w pociągach i zatłoczonych kawiarniach, skrytobójczo mordowały i siały strach.

Dziś byli działacze partii komunistycznych wszystkim wokół zarzucają antysemityzm, a to przecież właśnie oni podżegali do zamachów na reprezentantów państwa Izrael, to oni wspierali antysemickie oddziały palestyńskich terrorystów, antysemitów z RAE

To smutna i niepopularna prawda o terroryzmie XX wieku.

Przeczytajcie prawdziwe dzieje przywódców „Czarnego Września”, grupy „Carlosa” i RAE Przeczytajcie, co mają do powiedzenia ostatni żyjący jeszcze uczestnicy najsłynniejszych akcji terrorystycznych minionego stulecia.

Chcieliśmy przedstawić wam zapis prawdy sprzed lat. Prawdy dotkniętej i odgrzebanej z popiołu przez dwóch polskich dziennikarzy.

Książka, którą trzymacie w rękach, to wynik jednej z najtrudniejszych naszych podróży.

Ta podróż trwa...

Witold Gadowski

Przemysław Wojciechowski

Kraków, Warszawa, Mazury, Paryż, Caen, Szampania, Normandia, Frankfurt, Berlin, Düsseldorf, Fryburg, Lubeka, Bejrut, Dubaj (i wiele innych miejsc), 2009 rok

KREW STAREGO WILKA

Potężny, prawie dwumetrowy mężczyzna skończył śniadanie. Wielką dłonią otarł z ust okruszki chleba. Łobuzersko zmrużył oko do przechodzącej obok stewardesy i ruszył w kierunku punktu kontroli paszportowej. Jego śniada twarz górowała nad tłumem kłębiącym się na lotnisku.

Po kilkudniowym pobycie w Rumunii Wiedeń wydawał mu się oazą bezpieczeństwa i cywilizacji. Cesarskie miasto rozluźniło go i napełniło kojącym spokojem.

Z przyjemnością myślał o czekającym go locie do Warszawy.

Znów „Victoria”, dziewczyny i dobre jedzenie. W końcu zasłużyłem na chwilę relaksu. - Uśmiechnął się do swoich myśli.

W hali odlotów panował nieznośny upał. Odruchowo rozpiął guzik kołnierzyka.

Z radiowych głośników dobiegały dźwięki wiadomości. Jego ucho wychwyciło kolejny komunikat o strajkach w Polsce i wypowiedź lidera nowego związku zawodowego.

Lech Wałęsa - pomyślał. - Człowiek, który tak jak ja walczy o wolność. Być może spotkam się z nim w Polsce - rozważał, przywołując w pamięci obraz niewysokiego wąsatego robotnika z miasta nad zimnym morzem.

- Mahdi Tarik Shakir, zamieszkały w Bagdadzie przy ulicy al Humzien 213. - Spocony austriacki Grenzkontroller posłał mu niechętne spojrzenie.

Arabskie nazwiska nie budziły w nim zaufania. Iracki paszport numer F000100 nie prowokował jednak żadnych zastrzeżeń.

Na dodatek na jednej ze stron dokumentu widniała wielka urzędowa pieczęć, dyplomatyczna wiza wystawiona przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Funkcjonariusz jeszcze raz spojrzał w górę, starając się wyczytać coś z wyrazu twarzy wysokiego podróżnego. Mahdiemu Tarikowi nie drgnął jednak żaden mięsień.

Spoglądał na urzędnika z uprzejmym uśmiechem.

- Okulary - mruknął Austriak.

Fotografia w paszporcie przedstawiała śniadego mężczyznę w grubych rogowych okularach.

Mahdi skinął głową i wydobył z kieszeni futerał. Okulary, które znalazły się na jego nosie, były dokładnie takie same jak te na paszportowej fotografii.

Funkcjonariusz demonstracyjnie odłożył paszport Araba, tak aby ten musiał się schylić, by go dosięgnąć.

Mahdi Tarik z niezmąconym uśmiechem skłonił się przed Grenzkontrollerem i pewnym krokiem oddalił w kierunku czekającego na ostatnich pasażerów autobusu.

Chwilę później ocierający chusteczką czoło urzędnik dojrzał, jak za Arabem zamykają się drzwi samolotu Austriackich Linii Lotniczych.

Samolot z Wiednia do Warszawy wolno uniósł się w rozgrzane lipcowym upałem powietrze.

Był 31 lipca 1981 roku.

W samolocie Mahdi Tarik chwilę spal, potem czytał list od kobiety. Siedzący za nim niski smagły mężczyzna zdołał jedynie dostrzec podpis - „Elena”.

Piękna Elena. Budapeszt, późna kolacja nad Dunajem. - Mahdi Tarik ponownie uśmiechnął się do swoich myśli.

Rosły dyplomata wspominał jesienny wieczór w Budapeszcie i pewnie dlatego nie zauważył, że już od lotniskowej restauracji podążał za nim niski mężczyzna o orientalnym wyglądzie.

W samolocie siedzieli bardzo blisko siebie.

Trzy godziny później złapana na Okęciu taksówka, biały fiat 125p, podwiozła Mahdiego Tarika pod hotel „Victoria” w Warszawie. Tu na portierni wręczono mu klucz do wynajętego na osiem dni pokoju. Zmęczony z ulgą usiadł na luksusowym łóżku w pokoju 622.

Informacja graniczna o wjeździe do Polski

Jeszcze tego samego wieczoru Arab zadzwonił do znajomej Polki i umówił się z nią na późną kolację.

Następnego dnia pojechał na Saską Kępę i spotkał się tam z niezidentyfikowanym nigdy Palestyńczykiem. O czym rozmawiali?

Prawdopodobnie o pewnej tajnej akcji. Mahdi musiał wrócić myślami do pobytu w Rumunii i kilku spotkań w Wiedniu. W wyobraźni pojawiła mu się smagła sylwetka jednego z najsłynniejszych arabskich polityków. Napięcie ostatnich dni powróciło. Ta akcja mogła przewrócić cały dotychczasowy porządek na Bliskim Wschodzie.

Nawet tu, w Warszawie, musiał się mieć na baczności. Sprawdził, czy nikt ich nie obserwuje. Palestyńczyk wyszedł, nie płacąc rachunku. Mahdi odczekał kilkanaście minut i dyskretnie wezwał kelnera. Swoją filiżankę niepostrzeżenie schował do kieszeni marynarki, to samo uczynił z łyżeczką z wygrawerowanym wielkimi literami napisem: „Społem”. Nie mógł zostawić żadnych śladów...

Taksówką wrócił do „Victorii” i przez dwie godziny ćwiczył w siłowni. Jego potężne ręce nabrzmiały z wysiłku. Ćwiczenia obserwowało kilku innych gości hotelu.

Podnosił imponujące ciężary. Jego ruchy były pewne i precyzyjne. Sprawiał wrażenie, jakby ćwiczenia były dla niego rutynowym elementem dnia.

Spocony wrócił do pokoju, wziął prysznic.

Zadzwonił telefon, kobiecy głos z recepcji poinformował go o łączeniu zamiejscowej rozmowy. Rozmawiał przez piętnaście minut. Przez cały ten czas nerwowo chodził wokół aparatu telefonicznego.

- Dobrze, proszę przyjść wieczorem, będę czekał w restauracji - rzucił na koniec i odłożył słuchawkę.

Pierwszy sierpnia 1981 roku był w Warszawie wyjątkowo upalny. Ulicami przemykali starsi mężczyźni. Niektórzy mieli na rękawach biało-czerwone opaski.

Transparenty na murach obwieszczały pierwszą rocznicę strajku w Stoczni imienia Lenina w Gdańsku.

Mahdi Tarik Shakir chwilę spoglądał przez okno.

Ciekawy kraj, niby panuje tu spokój, ale gdyby tak zanurzyć się głębiej, to czuje się wielkie napięcie. Tak jak kiedyś w Jerozolimie - pomyślał. Patrząc na dziarskich staruszków z opaskami na rękawach, intuicyjnie czul do nich sympatię.

Gość pokoju 622 na białą koszulę włożył jasny, wizytowy garnitur. Do wieczornego spotkania w hotelowej restauracji pozostało jeszcze kilka godzin.

Lubił Warszawę, odwiedzał ją już wielokrotnie i czul się w tym polskim mieście bardzo swobodnie. Relacje cenowe sprawiały, że przyjeżdżając tu nawet z tysiącem dolarów w kieszeni, rządził się jak krezus. Mógł opłacać najpiękniejsze blondynki, portierzy kłaniali mu się w pas za kilka dolarów.

W Polsce swobodnie odpoczywał, czuł na sobie opiekuńcze ramię tajnych służb PRL.

To nie Paryż czy Rzym, gdzie musiał chyłkiem przemykać się przez przedmieścia, zmieniać wizerunek i ciągle obawiać się, że przychodzący na spotkanie człowiek jest już po tamtej stronie, zdradził.

W jego wypadku zdrada oznaczała tylko jedno - śmierć.

Tarik zadzwonił na portiernię i poprosił o połączenie z warszawskim numerem.

Pól godziny później siedział w restauracji hotelu „Solec” w towarzystwie niewysokiego, około czterdziestoletniego blondyna. Wszystko toczyło się zgodnie z planem, stare kontakty owocowały nowymi możliwościami. Transport broni, awizowany jako „sprzęt dla ekipy filmowej”, mógł być dostarczony przez Polską Żeglugę Morską do północnej Afryki.

Tym razem najbardziej potrzebne były granaty i kałasznikowy.

Jak wspaniale robi się interesy z tymi facetami. Mają pod kontrolą każdą firmę, nikt nie zadaje zbędnych pytań, nie trzeba na każdym kroku dawać łapówek. Wystarczy, że weźmie ten najwyższy rangą, i cała reszta staje się dziecinnie prosta. Tarik odetchnął z ulgą i z uśmiechem zapłacił za wystawny obiad dla dwóch osób.

W Bejrucie starczyłoby najwyżej na skromnego grilla - pomyślał, wręczając kelnerowi równowartość kilkunastu dolarów. W tę sumę wliczony był także sowity napiwek, kelner giął się w ukłonach aż do wyjścia z restauracji.

Arab wrócił do hotelu i zadzwonił do Zofii Ch., nie wiadomo, o czym z nią rozmawiał. Rozmowa wprawiła go jednak w dobry nastrój. Zofię znał już od dawna, ufał jej i wiedział, że arabskie dolary zapewniały mu wsparcie i lojalność kobiety.

Zmienił koszulę i zszedł na pierwsze piętro do hotelowej restauracji „Opera”. Zjadł tam ciastko i wypił wodę, potem zniknął, aby po godzinie znów pojawić się w kawiarni.

Mijała 19.50, kiedy Mahdi Tarik Shakir po raz trzeci usiadł przy stoliku w „Operze”, zamówił mocną kawę z ekspresu i butelkę wody mineralnej. Tym razem zajął stolik numer 40, tuż przy wyjściu. Siedział z twarzą zwróconą do sali. Za plecami miał tylko ścianę. Długo trenowane zachowania stały się dla niego nawykiem. Tak czuł się bezpieczniej.

Jak zapamiętali kelnerzy, w tym momencie w restauracji znajdowało się około stu czterdziestu osób.

Kilka minut po wejściu do „Opery” olbrzymiego Araba w restauracji pojawił się inny smagły mężczyzna. Wyglądał na 25-30 lat. Był niewysoki, około 165 centymetrów wzrostu, z wąsikiem, na nosie miał duże przeciwsłoneczne okulary. Ubrany był w ciemny garnitur, jasną koszulę i krawat.

Przybysz, nie zwracając na nikogo uwagi, wolno przeszedł wzdłuż całej sali, po czym nie spiesząc się, zawrócił do wyjścia.

***

O godzinie 20.15 na biurku oficera dyżurnego Komendy Dzielnicowej Milicji Obywatelskiej Warszawa Śródmieście zabrzęczał telefon.

Znudzony oficer podniósł słuchawkę i w miarę jak słuchał nerwowego głosu po drugiej stronie, jego twarz tężała z osłupienia.

- Co wy mówicie?! Strzelanina? Jaka strzelanina?! - pytał, błyskawicznie notując treść zgłoszenia.

- ...że też na mnie musiało trafić, to sprawa dla bezpieki - klął pod nosem.

Żwawo poderwał się zza biurka i pobiegł do pokoju komendanta.

Niech stary sobie nad tym łamie głowę - pomyślał ze złośliwą satysfakcją.

W ciągu kilkunastu minut o treści jego rozmowy powiadomiona została Komenda Stołeczna MO.

Śledztwo, zgodnie z przewidywaniami oficera dyżurnego, natychmiast przejęła Służba Bezpieczeństwa.

Pod „Victorią” zaroiło się od milicyjnych radiowozów i pojazdów na cywilnych numerach.

W „Operze” zjawiło się kilkunastu tajniaków i oficjalna ekipa dochodzeniowa Komendy Stołecznej MO.

Pierwszymi godzinami pracy ekipy śledczej kierował młody porucznik Służby Bezpieczeństwa Jerzy Grams z Komendy Stołecznej MO.

Nazajutrz, 2 sierpnia 1981 roku o godzinie 12.15, naczelnik wydziału VIII Departamentu II Ministerstwa Spraw Wewnętrznych rozciął dostarczoną przez kuriera szarą kopertę.

Szybko przeczytał treść tajnego meldunku. W miarę czytania czuł, jak robi mu się gorąco.

„W dniu 1.08.1981 o godz. 20.16 KDMO W-wa Śródmieście powiadomiona została przez personel hotelu «Victoria» w W-wie o dokonaniu przestępstwa przy użyciu broni palnej.

Ustalono, że ok. godz. 20.00 w kawiarni «Opera» hotelu «Victoria» N.N. mężczyzna oddał pięć strzałów z broni palnej (ostatecznie ustalono, że strzałów było sześć - przyp. aut.), raniąc ob. Iraku zam. Irak, Bagdad, ul. Humziek 213, paszport serii f nr 000100, który zamieszkał w dniu 31.07 w hotelu «Victoria» pok. 622, oraz ob. PRL Chylewską Annę zam. Łódź, ul. Pabianicka 34 m. 7.

Pokrzywdzonego ob. Iraku przewieziono do szpitala Akademii Medycznej w W-wie przy ul. Banacha 1, gdzie stwierdzono dwie rany postrzałowe jamy brzusznej oraz ranę postrzałową szczęki dolnej, wg oświadczenia lek. (w rzeczywistości ran było pięć - przyp. aut.).

Stan pokrzywdzonego jest ciężki.

Pokrzywdzoną Chylewską przewieziono do szpitala miejskiego przy ul. Kondratowicza 8, gdzie stwierdzono ranę postrzałową prawej dłoni, podczas dokonywanego zabiegu operacyjnego zabezpieczono pocisk. Stan pokrzywdzonej jest dobry.

Działaniami na miejscu zdarzenia prowadzonymi przez inspektorów wydz. kryminalnego, dochodzeniowo-śledczego KSMO oraz funkcjonariuszy KDMO W-wa Śródm. kierował zastępca komendanta stołecznego ds. Służby Bezpieczeństwa płk H. Celak.

W wyniku dotychczasowych czynności ustalono:

- ob. Mahdi Tarik dwukrotnie przebywał sam we wspomnianej kawiarni, by po raz trzeci pojawić się ok. godz. 20.00;
- sąsiadkami ww. w kawiarni były ob.ob. PRL: pokrzywdzona Chylewska oraz jej przyjaciółka Elżbieta Zbytniewska;
- rysopis sprawcy: mężczyzna w wieku lat 25, szczupłej budowy, wzrostu 165-170 cm, włosy czarne, lekko falujące, czarne wąsy, cera śniada, ciemne okulary, ciemny garnitur, jasna koszula i krawat;
- sprawca wszedł do wym. kawiarni «Opera» i podchodząc do stolika, przy którym siedział Mahdi Tarik, oddał do niego pięć strzałów;
- zabezpieczono pięć łusek kal. 7,65 mm oraz jeden pocisk.

Postępowanie prowadzi wydział dochodzeniowo-śledczy przy udziale wydz. kryminalnego KSMO pod nadzorem prokuratury rejonowej Warszawa Śródmieście.

Oficer dyż. KSMO W-wa por. J. Grams

Zaszyfrował: Pawłowski dnia 2.08.1981 godz. 13”.

***

Niski mężczyzna o wyglądzie Araba przystanął i wtedy nagle spojrzał na gościa siedzącego samotnie przy stoliku numer 40.

Rozpoznał Mahdiego Tarika i podszedł do niego tak blisko, że ten usłyszał jego przyspieszony oddech. Błyskawicznie wyciągnął spod marynarki zarepetowany pistolet i bez namysłu zaczął strzelać. Mahdi Tarik, który nawet siedząc, niemal dorównywał wzrostem napastnikowi, zerwał się z krzesła i usiłował chwycić zabójcę. Ten jednak cofnął się o krok i wystrzelił jeszcze trzy razy.

Opis strzelaniny w „Operze”

Goście restauracji początkowo przyglądali się tej scenie z niemym zainteresowaniem. Jak później opowiadali, myśleli, że właśnie są świadkami zdjęć do sensacyjnego filmu.

Dopiero gdy broczący krwią wysoki Arab osunął się na kolana, a strzelec w pośpiechu wybiegi z sali, pojęli, że byli świadkami prawdziwej egzekucji. Ostatecznie upewniła ich w tym krzycząca wniebogłosy kobieta siedząca niedaleko Mahdiego, przy sąsiednim stoliku, którą jedna z kul ugodziła w dłoń.

Mahdi Tarik wstał i ciężko oparł się o framugę drzwi, po czym o własnych siłach, zsuwając się po kilka stopni, wpełzł do recepcji hotelu, gdzie kazał wezwać milicję i pogotowie.

Opadł na krzesło obok recepcyjnego kontuaru i dopiero wtedy stracił przytomność.

Za potężnym Arabem ciągnęła się smuga krwi. Broczył z pięciu ran naraz, a jego twarz w okolicach szczęki zmieniła się w czerwoną miazgę, z której wystawały kawałki potrzaskanych kości.

Sprawca zniknął bez śladu. Nikt ze świadków strzelaniny nie zauważył nawet, dokąd podążył.

Opis zamachowca

Po kilkunastu minutach pod hotelem rozległy się głosy milicyjnych syren.

W pierwszym odruchu SB dążyła do wyciszenia sprawy. Strzelanina jak z gangsterskiego filmu nie pasowała do sielskiego obrazu stolicy, jaki starali się wytworzyć PRL-owscy propagandziści; pracownikom „Victorii” przykazano, aby trzymali języki na wodzy.

Kolejne ustalenia śledczych były coraz bardziej precyzyjne. Zamachowiec wystrzelił sześć razy. Pięć kul utkwiło w ciele Mahdiego Tarika Shakira.

Z niewiadomych jeszcze (dla szeregowych funkcjonariuszy) przyczyn cała machina tajnych służb komunistycznego państwa została postawiona na nogi.

Kiedy ukuto już pierwszą hipotezę śledczą, mówiącą o tym, że strzelanina była wynikiem prywatnych porachunków pomiędzy obcokrajowcami, nadszedł elektryzujący szyfrogram z Budapesztu.

Wysoki oficer węgierskiego wywiadu pułkownik Beszedes przesłał do Polski informacje na temat prawdziwej tożsamości rannego w „Victorii” człowieka.

Węgierski wywiadowca doniósł, że Tarik Mahdi Shakir to tylko nazwisko operacyjne. Postrzelony w „Victorii” Arab naprawdę nazywa się Abu Daud i jest jednym z przywódców „Czarnego Września”, radykalnego odłamu Organizacji Wyzwolenia Palestyny.

Przełomowa notatka brzmiała następująco:

„Podajemy ww. informacje dla polskiej Służby Bezpieczeństwa.

Abu Daud znany pod nazwiskiem Mohammad Daud, Mohammad Aoudeh (pisownia arabskich nazwisk w dokumentach MSW nie jest precyzyjna i raczej fonetyczna - przyp. aut.) ur. 1937 r. w Jerozolimie, członek Rady Rewolucyjnej Fatah, jeden z przewodniczących rządu palestyńskiego.

O osobie ww. posiadamy następujące informacje:

Na podstawie danych zachodniego i izraelskiego kontrwywiadu ww. jest szefem terrorystycznej grupy «Czarny Wrzesień». Jest podejrzewany o zorganizowanie akcji terrorystycznej w czasie igrzysk olimpijskich w Monachium. Od 1977 r. systematycznie przyjeżdża do WRL (Węgierskiej Republiki Ludowej - przyp. aut.) na podstawie paszportu wystawianego na różne nazwiska.

Wiadomo nam o używaniu ww. nazwisk:

Amara Salem ur. 08.01.1935 w Tlemencem. Imię matki Fatima, paszport algierski nr. 029301.

Bennani Abel Hamid, ur. 1938 w Fez Maroc. Imię matki Fatima, paszport marokański nr. 011961.

El Ouakily Mansour, ur. 1938 w Rabacie, paszport marokański nr. 279425.

Mahdi Tarik Shakir ur. 02.06.1936 w Bagdadzie. Imię matki Halimed Mahdi. Paszport dyplomatyczny nr F000100.

Abu Daud nie zgadza się z palestyńską polityką Arafata. Jest on zwolennikiem radykalnego, zbrojnego rozwiązania kwestii. Jego głównym przyjacielem i poplecznikiem w organizacji Fatah jest też radykał Abu Iyad, znany pod nazwiskiem Salah Khalaf, który jest duchowym przywódcą Wydziału Bezpieczeństwa Palestyńskiego Ruchu Wyzwolenia. Jednocześnie jest wojskowym z-cą Arafata.

W latach 60. Abu Daud był dowódcą palestyńskiej milicji w Jordanii. Kierował wywiadem i akcjami przeciw Izraelowi.

W 1970 roku był jednym z dowódców palestyńskich sił zbrojnych w walkach z wojskami jordańskimi.

W 1973 roku był szefem ataku na gmach jordańskiego Urzędu Rady Ministrów. W czasie tej akcji został aresztowany i skazany na karę śmierci. W tymże roku został zwolniony na podstawie amnestii. Na podstawie uzyskanych informacji, po wydarzeniach jak wyżej zaufanie kierownictwa organizacji Fatah do jego osoby znacznie zmalało, ponieważ był podejrzany o współpracę z wywiadem jordańskim.

W 1978 r. przeprowadził akcję bez uzgodnienia z Arafatem. Z tego powodu miał być aresztowany, ale dzięki Abu Iyadowi pozostał na wolności. Na pewien czas usunięto go z Rady Rewolucyjnej.

Rodzina ww. mieszka w Bagdadzie, jeden z jego synów studiuje w NRD.

Często odwiedza stolice krajów socjalistycznych. Wielokrotnie przyjeżdżał do Warszawy, gdzie zwykle zamieszkiwał w hotelu «Victoria».

W dniu 22.04.1980 w Belgradzie wrzucono granat do samochodu szefa biura Palestyńskiego Ruchu Wyzwolenia. W tym samochodzie mieli znajdować się Abu Iyad i Abu Daud. Zamachowiec w czasie ucieczki zgubił iracki paszport.

Według Abu Iyada zamachowcem był Abu Nidal, kierownik grupy rozłamowej w Fatah, który schronił się w Bagdadzie.

Na podstawie informacji węgierskich organów bezpieczeństwa ta grupa planuje obecnie przeprowadzenie zamachów na osoby szefów przedstawicielstw OWP w Sofii, Pradze i Budapeszcie”.

Nikt w polskich służbach nie mógł już udawać, że nie wie, kim jest ofiara strzelaniny w centrum Warszawy. Upadła także wersja o „niewinnych” porachunkach pomiędzy nieobliczalnymi cudzoziemcami.

Na domiar złego ktoś poinformował światowe agencje informacyjne, że w Warszawie doszło do nieudanego zamachu na jednego z przywódców masakry izraelskich olimpijczyków w 1972 roku. Prasę obiegło zdjęcie siedzącego na krześle olbrzymiego mężczyzny w rozpiętej koszuli. Z pięciu ran sączyła się krew, głowa mężczyzny opadła na pierś, widać wykrzywioną z bólu twarz.

W gabinetach kilku wyższych oficerów wywiadu cywilnego i II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego do późnej nocy paliło się światło. Kiedy uchylały się drzwi, buchał z nich kłąb papierosowego dymu. Wśród ludzi wtajemniczonych w handel bronią zapanowało nerwowe oczekiwanie. Co prawda od miesiąca szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych był ich człowiek, oficer wywodzący się z kręgów wywiadu wojskowego, jednak sprzedający broń nie byli pewni, czy generałowi Czesławowi Kiszczakowi uda się wszystko opanować.

Uczestnicy nocnej narady: ludzie z Centralnego Zarządu Inżynierii (Cenzinu) i II Zarządu Sztabu Generalnego LWP, znali Abu Dauda, wielokrotnie robili z nim interesy. Teraz gorączkowo naradzali się, jak zatrzymać wyciek tajnych informacji i ukrócić zainteresowanie dziennikarzy zamachem. Strzały w „Victorii” mogły sprowadzić na nich katastrofę.

Ich interesy nie znosiły bowiem rozgłosu.

Postrzelony Abu Daud, fot. East News

Broń, z której został postrzelony Abu Daud

Rozpoczęła się gra o życie Dauda, w której wywiad wojskowy i Służba Bezpieczeństwa PRL uczyniły wszystko, aby wywieść w pole potencjalnych zabójców.

Przy łóżku nieprzytomnego Abu Dauda dwudziestoczterogodzinną wartę trzymali najlepsi oficerowie Biura Ochrony Rządu oraz bojownicy Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Komunistyczne władze zezwoliły, aby przebywający w Polsce w randze dyplomatów Palestyńczycy dzień i noc dyżurowali przy łóżku Dauda, mając przy sobie broń palną.

Dzień po zamachu znaleziono pistolet, z którego strzelał niedoszły zabójca. Leżał w krzakach przy ulicy Traugutta. Był to hiszpański pistolet marki Llama special kaliber 7,65.

SB przejmuje śledztwo, nadając sprawie klauzulę tajemnicy.

Rozpoczyna się Sprawa Operacyjnego Sprawdzenia o kryptonimie: „Słońce 104"

Odkrytą w krzakach broń oraz sześć łusek, które odnalazła w „Victorii” kelnerka Wojciechowska, śledczy przekazali do badania w Zakładzie Kryminalistyki Komendy Głównej MO.

***

Najczarniejszy dla Polaków wrzesień wydarzył się w 1939 roku.

Dla Palestyńczyków nadszedł trzydzieści jeden lat później, w 1970 roku, kiedy wojska jordańskie, wykonując rozkazy króla Husajna I, zmasakrowały palestyńskie obozy dla uchodźców.

Był to odwet za próbę zamachu na króla Jordanii. W plan zamachu na króla zamieszany był młody radykalny bojownik - Abu Daud - co znaczy „ojciec Dawida”.

Wszystkie okoliczności zamachu zostają utajnione...

...jednak kierownictwo MSW jest drobiazgowo informowane, w tajnych meldunkach,o postępach śledztwa.

Rok później w łonie Fatah powstała najbardziej radykalna grupa bojowników, która dla upamiętnienia jordańskiej masakry przyjęła nazwę „Czarny Wrzesień”.

Jednym z przywódców owej grupy był Abu Daud. Fedaini „Czarnego Września” rychło przystąpili do działania. W precyzyjnie przygotowanym zamachu zabili premiera Jordanii, dwukrotnie uderzyli we władze wspierającej Izrael Belgii: porwali samolot Sabeny, zabili chargé d’affaires Belgii w Sudanie (do zamachu doszło w Chartumie), w tym samym zamachu zginął także ambasador Stanów Zjednoczonych Ameryki w Sudanie.

„Czarny Wrzesień” zaatakował też ambasadę Izraela w Bangkoku.

Po wielu latach Abu Daud powiedział nam, że te działania były jedynie reakcją na „ludobójczą i okupacyjną politykę Izraela wobec Palestyńczyków”.

Ataki „Czarnego Września” miały zwrócić uwagę świata na walkę Palestyńczyków o niepodległość. Daud do dziś obrusza się na przypisywane mu określenie „terrorysta”.

Uważa się za palestyńskiego partyzanta.

W 1972 roku fedaini „Czarnego Września” byli już bardzo zdesperowani. Kolejne akcje Mossadu sprawiały bowiem, że wiele akcji się nie udawało, a członkowie Fatah ginęli w organizowanych przez izraelski wywiad zasadzkach.

Pomysł nowego ataku podpowiedziała przywódcom „Czarnego Września” dynamicznie rozwijająca się telewizja. Lata siedemdziesiąte były epoką telewizyjnych transmisji, świat powoli stawał się globalną wioską. Największe zainteresowanie budziły transmisje wielkich wydarzeń sportowych. Światowa publiczność takich przekazów lawinowo rosła. Świat zachłysnął się telewizyjnym obrazem. Relacje na żywo dawały niezwykle poczucie uczestnictwa i sprawiały, że widzowie identyfikowali się z bohaterami wydarzeń.

Oprócz tradycyjnych herosów filmu masową wyobraźnią zawładnęli ludzie z małych ekranów, z domowych telewizorów.

Igrzyska w Monachium miały być okazją do zmycia z Republiki Federalnej Niemiec cienia hitlerowskiej olimpiady z 1936 roku w Berlinie.

To miała był olimpiada przyjaźni i radości. Prawdziwe święto epoki „dzieci kwiatów”.

Narastający szum wokół nadchodzącego „misterium sportu” nie ominął Abu Iyada, Alego Hassana Salameha i Abu Dauda, przywódców najbardziej radykalnego skrzydła Fatah. Obaj doszli do wniosku, że olimpiada w Niemczech to znakomita okazja do nagłośnienia „sprawy palestyńskiej” na cały świat.

Wokół rodzącego się planu ataku na sportowców zgromadziła się cała terrorystyczna międzynarodówka.

Atak mieli wykonać fedaini z „Czarnego Września”, natomiast broń, karabinki AK 47, kałasznikowy dla napastników, zobowiązali się dostarczyć Abu Iyad oraz ludzie z Frakcji Czerwonej Armii (RAF) Andreasa Baadera i Ulrike Meinhof.

Wiele lat później, w 2006 roku, Abu Daud zwierzył się reporterom agencji Associated Press, że pomysł ataku na sportowców przyszedł mu do głowy w czasie, gdy pił kawę w jednej z rzymskich kafejek. Przy kawiarnianym stoliku siedzieli także Abu Iyad i Mohammed al-Omari, asystent Dauda. Tego dnia wszyscy trzej przeczytali w gazecie, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski odmówił palestyńskiej delegacji olimpijskiej prawa do akredytacji na igrzyska.

Aresztowanie Abu Dauda 11 stycznia 1977 roku, fot. PAP

„Przed Monachium byliśmy tylko prostymi bojownikami. Po Monachium wszyscy zaczęli pytać: kim są ci ludzie? Czego oni chcą? Przed Monachium nikt jasno nie potrafił powiedzieć, o co Palestyńczykom chodzi...” - powiedział dziennikarzom Daud.

Były lider „Czarnego Września” w rozmowie z amerykańskimi dziennikarzami wspomina, że gdy we trójkę jeszcze raz przeczytali artykuł:

„Iyad spojrzał na mnie i powiedział:

- No to weźmy udział w igrzyskach na nasz własny sposób. Weźmy Żydów na zakładników i wymieńmy za naszych ludzi więzionych w Izraelu.

Bardzo spodobał mi się ten pomysł i natychmiast wydałem rozkazy, aby przygotować akcję. Ta rozmowa odbyła się dziesięć dni przed atakiem.

Tuż przed samą akcją wzięliśmy naszych bojowników na kolację do jednej z restauracji w Monachium, niedaleko dworca kolejowego. Potem oni poszli do wioski olimpijskiej, a ja położyłem się spać.

Nie chcieliśmy nikogo zabić, chyba że w obronie własnej. Dzięki temu, co się stało, zagościliśmy w domach ponad 500 milionów ludzi na świecie”.

(rozmowa z AP pt. Nie żałuję Monachium została przeprowadzona 23 lutego 2006 roku w szpitalu w Damaszku, tego samego dnia opublikowano ją w „The New York Times”).

Jeszcze bardziej precyzyjnie przygotowania do rzezi w Monachium opisuje Mark Ensalaco w książce Middle Eastern Terrorism. Zwraca on uwagę na bardzo ciekawy detal, który umknął wielu komentatorom, w tym także reżyserowi słynnego filmu Monachium Stevenowi Spielbergowi:

„Jaser Arafat wiedział o planach operacji, ale przygotowanie szczegółów pozostawił Abu Iyadowi i Abu Daudowi (...). 24 sierpnia Abu Iyad i Abu Daud spotkali się znów, tym razem we Frankfurcie. Iyad w towarzystwie młodej kobiety przyleciał z Paryża. Przywieźli ze sobą kałasznikowy i granaty ukryte w bagażu podróżnym (...). W ciągu następnych kilku dni Daud przewiózł pociągiem broń z Frankfurtu do Monachium i schował ją w skrytkach bagażowych.

Daud był wraz z nieznaną kobietą na trybunach stadionu olimpijskiego w czasie ceremonii otwarcia igrzysk. Przedstawiał się tam jako Brazylijczyk i dzięki temu miał okazję obejrzeć apartamenty izraelskich sportowców w wiosce olimpijskiej. Po tej wizycie mógł ostatecznie przygotować swoich fedainów do ataku”.

(Mark Ensalaco, Middle Eastern Terrorism. From Black September to September 11, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 2008)

Piątego września 1972 roku rankiem, o godzinie 4.45, pięciu śniadych mężczyzn ubranych w sportowe dresy przeskoczyło przez ogrodzenie wioski olimpijskiej. Wyglądający na sportowców młodzi mężczyźni pobiegli w kierunku budynku przy Conollystrasse 31, gdzie spało dwudziestu jeden sportowców reprezentujących Izrael. Pod budynkiem do pięciu terrorystów dołączyło jeszcze trzech, którzy legalnie przebywali na terenie wioski olimpijskiej.

Oddział tworzyli: Luttif Afif (Issa), Jusuf Nazzal (Tony), Mahmud es-Safadi (Badran), Afif Ahmed Hamid (Paolo), Ahmed Chic Thaa (Abu Halla), Adnan al-Gaszej (Denawi), Dżamal al-Gaszej (Samir), Chalid Dżawad (Salah).

Skradzioną kartą magnetyczną Palestyńczycy otworzyli drzwi siedziby reprezentacji Izraela. Pewni siebie narobili jednak zbyt dużo hałasu i zbudzili potężnie zbudowanego byłego zapaśnika, którego pokój znajdował się najbliżej wejścia. Olbrzymi Josef Gutfreund wybiegi ze swojego pokoju i w ostatniej chwili zatarasował sobą uchylające się drzwi. Ważący 140 kilogramów i dysponujący zwierzęcą siłą trener stanowił nie lada przeszkodę. Usiłował na powrót zamknąć drzwi. Szamotanina trwała kilka minut. Dopiero seria z kałasznikowa „Issy” zdławiła opór Gutfreunda.

W czasie walki przy drzwiach z budynku uciekli chodziarz Shaul Ladany i trener Tuvie Sokolovsky.

W ręce terrorystów wpadli: trener szermierzy Andrea Schiptzer, trener strzelectwa Kehata Shorr, trener lekkoatletów Amitzur Shapir, sędzia podnoszenia ciężarów Yaçov Springer, pokonany przy drzwiach Josef Gutfreund oraz zapaśnicy Gad Tsabari i Josef Romano. Trzeci z zapaśników Mosze Weinberg usiłował walczyć z napastnikami, zdesperowani Palestyńczycy postrzelili go jednak w twarz i płuca. Z intruzami bił się także Romano, i ale on został przeszyty serią pocisków z karabinka maszynowego i zmarł kilka godzin później.

Jak się okazało, Weinberg i Romano byli oficerami izraelskiego wywiadu wyznaczonymi do ochrony reprezentacji Izraela.

Korzystając z wywołanego walką zamieszania, Tsabari rzucił się do ucieczki. Pobiegł w kierunku garaży i zniknął zamachowcom z pola widzenia.

Dziewięciu zakładników zostało jednak umieszczonych w pokoju przy Conollystrasse. Napastnicy ogłosili ultimatum: domagali się w nim uwolnienia z więzień w różnych krajach 234 osób oskarżonych o międzynarodowy terroryzm. Na tej liście był także Andreas Baader.

Rozpoczęły się długie godziny negocjacji. Terroryści odnieśli pierwszy wielki sukces, każdy ruch w wiosce olimpijskiej był natychmiast transmitowany na ekrany telewizorów przez największe stacje telewizyjne świata.

Naprzeciwko terrorystów stanął stworzony ad hoc sztab negocjacyjny. W jego skład weszli: dowódca monachijskiej policji Manfred Schreiber, prokurator Dieter Hummel, Hans-Dietrich Genscher pełniący wówczas funkcję ministra spraw wewnętrznych RFN, Bruno Merk reprezentujący rząd Bawarii, przewodniczący komitetu organizacyjnego igrzysk Willy Daume oraz szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Avery Brundage. Żaden z nich nie miał doświadczenia w rozwiązywaniu kryzysowych sytuacji.

Głowa terrorysty w masce na balkonie w Monachium, fot. AP/Agencja Gazeta

RFN nie posiadała wtedy także jednostki policji lub wojska, która byłaby wyszkolona w walce z międzynarodowym terroryzmem. Dopiero po Monachium powstała słynna grupa GSG9.

Wszechobecne kamery telewizyjne pokazywały każdy ruch sił policyjnych. Dziennikarzy opanowała histeria. Chcieli być wszędzie i widzieć wszystko.

Palestyńczycy z „Czarnego Września” na ekranach telewizorów śledzili ruchy samochodów pancernych i jednostek policji. Znikła jakakolwiek możliwość zaskoczenia terrorystów.

Rząd RFN nie zgodził się na dopuszczenie do akcji specjalnej grupy Izraelczyków. Do końca monachijskiej tragedii szef Mossadu Zwi Zamir mógł jedynie ściskać z bezsilności pięści jako bierny obserwator kolejnych odsłon dramatu.

Genscher i kilku innych oficjeli posunęli się do aktu wielkiej odwagi i zaproponowali, aby Palestyńczycy dobrowolnie wzięli ich na zakładników, a w zamian za to wypuścili sportowców.

Fedaini „Czarnego Września” zignorowali tę prośbę. Zezwolili jedynie na odwiedziny w pokoju zakładników. Do uwięzionych sportowców przyszli Genscher i burmistrz wioski olimpijskiej Walter Troeger.

Po kilkunastu godzinach negocjacji terroryści zrozumieli, że nie osiągną spełnienia swoich żądań, i spuścili z tonu. Zażądali podstawienia na lotnisko samolotu, którym bez przeszkód będą mogli odlecieć do Kairu. Zagwarantowali, że w Egipcie zakładnicy zostaną wypuszczeni na wolność.

W głowach dowódców sił ochrony igrzysk powstawały najrozmaitsze plany. Atmosfera paniki i chaosu była wszechogarniająca. Nikt nie potrafił okiełznać zamieszania i konsekwentnie pokierować akcją. Mnożyły się sprzeczne rozkazy.

W końcu Niemcy postanowili rozmieścić na lotnisku strzelców wyborowych. Decyzja dowodzącego akcją brzmiała: zamachowcy mają być zastrzeleni.

Brak przygotowania do akcji antyterrorystycznych zemścił się jednak okrutnie. Od pierwszej salwy zginęło co prawda trzech terrorystów, jednak pozostałym przy życiu fedainom udało się wrzucić granat do helikoptera, w którym przebywali spętani zakładnicy. Nikt z nich nie ocalał. Rozerwane ciała niewinnych ludzi długo zbierano po płycie lotniska. Śmierć ponieśli wszyscy pojmani przez terrorystów sportowcy izraelscy. W trakcie strzelaniny zabito także stojącego na linii strzału niemieckiego policjanta. Padł od pocisków swoich kolegów.

O godzinie 1.32 w nocy rozległ się ostatni wystrzał. Bilans akcji był przerażający, Palestyńczycy zabili wszystkich zakładników, na płycie lotniska leżało też pięć martwych ciał zamachowców. Trzej fedaini z „Czarnego Września” zostali wytropieni przez psy i aresztowani. Świat obiegła szokująca informacja. W czasie igrzysk olimpijskich, które od czasów antycznych były świętem pokoju, zginęło piętnastu ludzi. Spektakl jednak trwał, igrzysk nie przerwano. Medale zdobywali słynni sportowcy: Szewińska, Spitz. Ścigali się nieświadomi towarzyszącej zawodom tragedii.

Arabscy terroryści nie spędzili w więzieniu zbyt wielu miesięcy, zostali odbici z samolotu Lufthansy lecącego z Frankfurtu do Bejrutu. Samolot, porwany przez napastników z Organizacji Młodzieży Arabskiej na rzecz Wyzwolenia Palestyny, wylądował w stolicy Libii Trypolisie, gdzie zabójców z Monachium powitano jak bohaterów.

„Czarny Wrzesień” święcił swój największy tryumf. Walka o niepodległość Palestyny przez wiele miesięcy nie schodziła z czołówek światowych gazet.

- Nie chcieliśmy nikogo zabijać. Chcieliśmy jedynie pokazać światu, że Palestyńczycy nie pogodzili się z izraelską okupacją i będą walczyć. To oni zaczęli strzelać, moi bracia tylko się bronili - opowiada nam po latach, w 2008 roku, Abu Daud, jedyny żyjący przywódca tego ataku.

Ludzie „Czarnego Września” nie zdawali sobie sprawy, że godziny ich największego tryumfu staną się jednocześnie zapowiedzią krwawego końca ich grupy. Śmierć, którą wypuścili na ekrany telewizorów, miała odtąd kroczyć w ślad za nimi.

Klęska w Monachium była szokiem dla międzynarodowej opinii publicznej.

Pogwałcona została niewinność idei olimpijskiej, na oczach całego świata zabito niewinnych ludzi.

Fedaini z „Czarnego Września” nie wiedzieli jednak, że od tego momentu z myśliwych przeistoczą się w tropioną zwierzynę.

Premier Izraela Golda Meir w swoim słynnym „kuchennym gabinecie” wydała Mossadowi pozwolenie na rozpoczęcie akcji „Gniew Boży”. Odtąd żaden arabski bojownik nie był bezpieczny. Śmiercionośna dłoń oddziału zabójców, kidonu (kidon, izr - bagnet - przyp. aut.), mogła ich dosięgnąć w każdym miejscu na świecie. I dosięgała.

W 1973 roku kidon zabił Bogu ducha winnego Marokańczyka Ahmada Bucziki, kelnera z Lillehammer. Zginął tylko dlatego, że był podobny do Alego Hassana Salameha - „Czerwonego Księcia”, najbardziej znienawidzonego przez Mossad bojownika „Czarnego Września”.

Salameh, obok Abu Dauda jeden z twórców „Czarnego Września”, uosabiał wszystko to, czego Izrael nienawidził: zaciekły, skuteczny i sprytny, zadał Mossadowi wiele dotkliwych ran. Był synem wysokiego oficera palestyńskiej milicji, zabitego w wojnie z Izraelem w 1948 roku. Dowodził specjalnym oddziałem, który chronił Jasera Arafata. To właśnie Salameh doprowadził do zabójstwa Barucha Cohena, jednego z najlepszych agentów Mossadu. Był wreszcie jednym z architektów ataku na izraelskich olimpijczyków w Monachium.

W 1973 roku w Lillehammer Mossad przeżył swoje największe upokorzenie, kidon zabił niewinnego człowieka, a izraelscy agenci zostali zdemaskowani i powędrowali do norweskiego więzienia. Świat dowiedział się o innym niż znane dotychczas obliczu Izraela.

Sześć lat później bagnet Mossadu uderzył celnie.

Dwudziestego drugiego stycznia 1979 roku wszystko zostało zaplanowane co do sekundy i centymetra. W Bejrucie Salameh nie miał już najmniejszych szans. Pancerny samochód „Czerwonego Księcia” wraz z autami ochrony przejeżdżał obok zaparkowanego w bocznej uliczce niewielkiego auta. Przypadkowy wehikuł okazał się potężną, tykającą bombą. Siła eksplozji była tak wielka, że ciała Salameha i jego ludzi po prostu wyparowały, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Zginął Salameh, czterech fedainów z jego ochrony oraz dziewięciu przypadkowych przechodniów.

Bombę uruchomiła notowana w policyjnych kartotekach kilku krajów jako anarchistka Ewa Maria Champers. Młoda dziewczyna, która odpaliła detonator, była w rzeczywistości agentką Mossadu.

W relacji z symbolicznego pogrzebu Salameha arabskie stacje telewizyjne pokazywały twarz Jasera Arafata, po której spływały łzy.

Wcześniej, 10 kwietnia 1973 roku, trzy grupy kidonu wdarły się do trzech prywatnych mieszkań w Bejrucie. W swoich mieszkaniach zastrzeleni zostali: Muhammad Nadżar i Kamal Adwan - członkowie kierownictwa „Czarnego Września” oraz rzecznik prasowy Organizacji Wyzwolenia Palestyny Kamal Nasser.

Arabowie ginęli w Afryce i w Europie.

Jedynym, którego Mossad nie był w stanie wytropić, pozostał Abu Daud Oudeh, świetnie wyszkolony palestyński wywiadowca, który znalazł mocnych sprzymierzeńców - socjalistyczne kraje Europy Środkowej. Na długie lata Czechosłowacja, NRD, Bułgaria, Węgry i PRL stały się drugą ojczyzną ściganego na całym świecie terrorysty.

***

W Centralnym Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej w Warszawie zapanował nastrój podniecenia. Sanitariusze i pielęgniarki podawali sobie z ust do ust informację, że przywieziono bardzo ważnego pacjenta, który został postrzelony w „Victorii”.

Nastrój wyjątkowości potęgowali potężnie zbudowani mężczyźni z bronią, który zasiedli tuż przy wejściu na salę operacyjną. Lekarze operujący rannego nie wiedzieli jednak, komu ratują życie.

Dla nich był tylko „rosłym mężczyzną o południowej karnacji w wieku około 44 lat, legitymującym się irackim paszportem na nazwisko Mahdi Tarik Shakir”.

Zdziwienie lekarzy wzrosło, gdy po korytarzach rozchodziły się szeptane informacje o licznych telefonach do kierownictwa kliniki.

Dzwonili „towarzysze z najwyższych szczebli”.

SB zażądała natychmiastowej diagnozy i szczegółowego opisu stanu zdrowia niezwykłego pacjenta.

Dokument taki został sporządzony już 1 sierpnia 1981 roku: „Zaświadczenie o stanie zdrowia Tarika Mahdiego lat 44 W dniu 1 sierpnia 1981 r. - został postrzelony w hotelu «Victoria», a następnie przewieziony do Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie. Stwierdzono następujące obrażenia:

1) Rana postrzałowa wargi górnej, drążąca przez dno jamy ustnej do szyi, ze złamaniem wieloodłamowym żuchwy.
2) Rana postrzałowa prawej połowy klatki piersiowej, ze złamaniem 5. prawego żebra i uszkodzeniem opłucnej prawej.
3) Rana postrzałowa lewej połowy klatki piersiowej, bez uszkodzenia opłucnej.
4) Rana postrzałowa ramienia lewego i przedramienia lewego.
5) Rana postrzałowa brzucha po stronie lewej z drążeniem do jamy otrzewnowej i dwukrotnym przestrzeleniem jelita cienkiego oraz przestrzeleniem krezki zstępnicy.
6) Rana postrzałowa brzucha po stronie prawej, nie drążąca do jamy otrzewnowej.
7) Wstrząs oligo-wolemiczny.

Operowany w dniu 1 sierpnia w Klinice Chirurgii Akademii Medycznej. Zabieg operacyjny polegał na kontroli wszystkich jam postrzałowych, z kontrolą znajdujących się po drodze narządów, oraz na odpowiednim postępowaniu chirurgicznym w zależności od rodzaju uszkodzenia”.

Pierwszy kryzys minął. Służbie Bezpieczeństwa pozostało więc zabezpieczyć „sojusznika” przed powtórnym zamachem.

Abu Daud został w tajemnicy przewieziony ze szpitala przy ulicy Banacha w Warszawie do kliniki MSW przy ulicy Komarowa (obecnie Wołoska - przyp. aut.).

Ochraniając przywódcę „Czarnego Września”, SB przeprowadziła drobiazgowe rozpoznanie środowisk arabskich i żydowskich w PRL. Sporządzono także meldunek o tym, jacy dziennikarze interesowali się losem postrzelonego w „Victorii” obcokrajowca.

„Wielu dziennikarzy zachodnich pytało dyrektora szpitala, w którym przebywa Abu Daud, czy jeszcze żyje, czy już umarł, przejawiając nadmierne zainteresowanie stanem zdrowia poszkodowanego (...). Wczoraj, tj. 6 VIII 1981 r., przedstawiciel agencji Reutera w Polsce zwrócił się do niego w sprawie Abu Dauda. Pytał, czy przebywał on w Polsce z misją specjalną celem kupna broni...” - napisał 7 sierpnia 1981 roku anonimowy funkcjonariusz SB.

Prowadzono także rutynowe dla SB działania śledcze.

„W dniu 3 sierpnia w pokoju hotelowym MAHDIEGO przeprowadzono akcję «tp», w wyniku której stwierdzono, że wymieniony dysponował kilkoma paszportami i innymi dokumentami wystawionymi na różne nazwiska. Posiadał ponadto znaczne kwoty pieniędzy (18 tys. zł, 1500 dolarów USA, 3000 DM), notesy z adresami i telefonami z terenu niemal całej Europy, w tym także krajów socjalistycznych i Polski, oraz rumuńskie oferty na sprzedaż uzbrojenia.

Osoby, których nazwiska i adresy są w notatnikach MAHDIEGO, są rozpoznawane i przesłuchiwane. Opracowano pisma do bratnich służb KDL z prośbą o sprawdzenie tych adresów. W kolach dziennikarzy zachodnich krążą pogłoski, jakoby MAHDI był jednym z organizatorów masakry dokonanej w 1972 roku w Monachium przez terrorystów palestyńskich. Wypowiadane są także poglądy, jakoby poszkodowany przybył do PRL w celu prowadzenia rozmów z PZM na temat przewozu broni i amunicji dla partyzantów palestyńskich w Bejrucie.

MAHDI występujący pod pseudonimem Abu Daud od 1979 roku trzykrotnie przebywał w hotelu «Victoria», zawsze awizując przyjazdy do Przedstawicielstwa Organizacji Wyzwolenia Palestyny.

W dniu 5.08.1981 r. na osobiste polecenie Przewodniczącego Organizacji Wyzwolenia Palestyny J. Arafata przybyła do Warszawy 4-osobowa delegacja organów bezpieczeństwa OWP. Członkowie tej delegacji zamieszkali w hotelu URM przy ul. Parkowej.

Następnego dnia po przewiezieniu Abu Dauda do naszego szpitala, tj. 6.08.1981 r., odbyto rozmowę z Dyr. Płk. H. Koziakiem, aby ustalić, kto i w jakim zakresie interesował się stanem zdrowia ww. Z rozmowy tej wynikało, że sprawa zamachu na życie ABU DAUDA pozostaje w centrum zainteresowania następujących przedstawicieli prasy krajowej i zagranicznej:

Dnia 5.08 br. o godz 15.00, tj. jeszcze przed przewiezieniem rannego do naszego szpitala, był telefon od red. MORENC z Interpressu (...) z prośbą o umożliwienie im zdjęć dla telewizji NBC.

Tego samego dnia o godz. 19.50 załoga karetki pogotowia naszego szpitala zauważyła niebieski polonez taxi nr rej. WAJ-846C, z którego filmowano budynek szpitala.

O godz. 20.00 do oficera dyżurnego szpitala zadzwonił przedstawiciel BBC Małcużyński z pytaniem, czy ABU DAUD jest i czy żyje. Następnie o godz. 20.45 zadzwonił korespondent Reutera Brain Mony z tym samym pytaniem. Dnia 6.08 pomiędzy godziną 9.00 a 9.30 dzwonił korespondent AR interesując się stanem zdrowia i czy żyje.

Informacje o zainteresowaniach stanem zdrowia ABU DAUDA zostały przekazane do Biura Śledczego MSW.

W trakcie omawiania tych spraw z Dyr. Koziakiem zgłosili się do szpitala członkowie delegacji OWP w towarzystwie przedstawiciela OWP w Warszawie i dwóch innych członków przedstawicielstwa. Wyrazili chęć widzenia się z ABU DAUDEM. Interesowali się jego stanem zdrowia oraz skutecznością stosowanych przez nas środków bezpieczeństwa (...). Delegacja interesowała się możliwością przewiezienia w. wym. do NRD. Otrzymała odpowiedź, że na razie jest to niemożliwe z uwagi na poważny stan.

Zorientowano się również, że członkowie delegacji są niespokojni o losy ABU DAUDA (mimo całodobowej ochrony), w sytuacji gdy światowe środki przekazu zidentyfikowały jego miejsce pobytu.

W tej sytuacji zaproponowano upozorować przewiezienie rannego do szpitala MON przy ul. Szaserów (...).

W pierwszych dniach po zamachu przesłuchano ok. 15 świadków, na podstawie zeznań których sporządzono portret pamięciowy sprawcy, który rozesłano do wszystkich Komend Wojewódzkich MO i Zarządu Zwiadu WOP celem identyfikacji i zablokowania granicy...”.

Tak dyrektor II Departamentu MSW pułkownik Zdzisław Sarewicz podsumował pierwsze działania SB w sprawozdaniu przekazanym ministrowi spraw wewnętrznych. Pismo nosiło oczywiście klauzulę najwyższej poufności.

W ciągu kilku dni po zamachu silny organizm Abu Dauda przełamywał spustoszenia wywołane wielokrotnym postrzałem. Śledczy z SB oczekiwali na to, aż możliwe stanie się pierwsze przesłuchanie z jego udziałem.

W tym samym czasie na przejściach granicznych całej PRL oficerowie zwiadu, szkoleni na specjalnych kursach w Kętrzynie, pilnie poszukiwali niewysokiego mężczyzny o wyglądzie Araba.

Portret pamięciowy sprawcy wisiał na każdym granicznym punkcie kontrolnym.

System bezpieczeństwa w PRL wbrew pozorom był bardzo szczelny. W momencie gdy politykom zależało na szybkich rezultatach śledztwa, specjaliści z szeroko rozumianej bezpieki (SB, WSW, II Zarząd Sztabu Generalnego LWP, utajnione oddziały wojskowości w MSZ etc.) potrafili szybko osiągać znakomite rezultaty.

Za zamachowcem, który postrzelił Abu Dauda, ruszyła ogólnokrajowa obława.

Na efekty nie trzeba było zbyt długo czekać.

Szóstego sierpnia 1981 roku z Granicznego Punktu Kontrolnego w Cieszynie przyszła oczekiwana od kilku dni informacja. Człowiek odpowiadający rysopisowi z listu gończego został zatrzymany.

„Tajne. W dniu 6.08.81 zostali zatrzymani w GPK Cieszyn ob. Iraku - Marie Mohammed Hassen ur. 1947 r. oraz Marie Khalil Malallach ur. 1956 r.

Wymienieni przebywali w Warszawie na Pradze Północ, ul. Wysockiego 16/90. Obywatele Iraku wjechali do Polski w dniu 22.07.1981 przez GPK Chyżne samochodem Tojota (pisownia oryginału - przyp. aut.) nr rej. 1554-IRQ.

W dniu 6.08.81 zostali zatrzymani przez GPK Cieszyn, ponieważ nie posiadali przedłużonych wiz pobytowych w Polsce, oraz że wyglądem swym pasują do rysopisu, jaki otrzymał WOP od KSMO w sprawie osobnika, który oddał strzały w hotelu «Victoria» w Warszawie.

W porozumieniu z Biurem Śledczym MSW zalecono, aby WOP wykonał zdjęcie ww. i kurierem dostarczył do dyżurnego Departamentu II oraz spowodował, aby ob. Iraku zgłosili się w Wydz. Paszportów KSMO celem przedłużenia wizy pobytowej.

Zdjęcia ww. oraz ich powtórny pobyt w Warszawie (po zgłoszeniu się do Wydz. Paszportów KSMO) zostanie przez Biuro Śledcze wykorzystane do konfrontacji.

Zastępca Naczelnika Wydziału V Departamentu II MSW pik Adam Barbaczewski”.

W Cieszynie zatrzymano dwóch Arabów. Jeden z nich idealnie pasował do portretu pamięciowego naszkicowanego według zeznań świadków nieudanej egzekucji.

Pozostawało jedynie sprawdzić, czy nafaszerowany ołowiem Abu Daud rozpozna swojego prześladowcę.

Śledczy zakładali, że skoro przez kilka minut wpatrywał się w twarz egzekutora, to nawet leżąc w szpitalu, rozpozna człowieka, który do niego strzelał.

Dzień po zatrzymaniu na granicy podejrzanych obcokrajowców śledczy odwiedzili więc salę szpitalną, w której przebywał obandażowany niemal od stóp do głów przywódca „Czarnego Września”. Był przytomny. Jego zeznania były zaskakująco jasne i klarowne.

Daud nie mógł mówić, ale doskonale słyszał, co do niego mówili oficerowie polskiej bezpieki. Rozumiał słowa tłumacza i logicznie odpowiadał. Czasem w jego oczach pojawiały się ogniki gniewu. Pod koniec przesłuchania przestały działać środki przeciwbólowe i posiedzenie musiało zostać przerwane. Materiał z przesłuchania był jednak klarowny i jednoznaczny. SB miała w rękach niedoszłego zabójcę!

„Warszawa, 7 sierpnia 1981 roku, godzina 11.00. Przesłuchujący Marian Kwiatkowski z Biura Śledczego MSW, tłumacz Dawoud Baladour Omar Baji, przesłuchał w charakterze świadka Tarik Shakir Mahdi (pisownia oryginału - przyp. aut.), imiona rodziców Chaker, Aicha”.

Zapytany o rysopis mężczyzny, który do niego strzelał, odpowiedział:

„Mężczyznę tego określiłbym na wiek 20-22 lata, wzrostu 160-162 cm, o wadze około 55-60 kg, posiadający czarne wąsy i ciemne włosy (w tym miejscu okazano świadkowi portret pamięciowy sprawcy). Po dokładnym obejrzeniu zdjęcia stwierdzam, że okazany mi portret jest bardzo podobny do mężczyzny, który do mnie strzelał w dniu 1 sierpnia 1981 r. w hotelu «Victoria», z tym tylko zastrzeżeniem, że sprawca był bez okularów. Dodatkowo oświadczam, że ubrany był w szary garnitur.

(Pytany: Proszę opowiedzieć o przebiegu zdarzenia) odpowiada: Po zajęciu przeze mnie miejsca przy stoliku w kawiarni «Opera» niespodziewanie zostały oddane w moim kierunku 2 strzały z pistoletu. Po tych strzałach poderwałem się, chcąc schwytać zamachowca. Wówczas mężczyzna ten cofając się, oddal do mnie jeszcze cztery strzały. Straciłem go z oczu, kiedy znajdował się w hallu hotelowym. Nie zauważyłem, ażeby z zamachowcem współdziałały jeszcze jakieś inne osoby. Proszę o wzięcie pod uwagę w śledztwie następujących elementów. Tym samym samolotem, którym w dniu 31 lipca br. przybyłem z Wiednia do Warszawy, leciał mężczyzna podobny do tego, który do mnie strzelał”.

A więc jednak Abu Daud zauważył siedzącego za nim w samolocie pasażera, który bacznie przyglądał się czytanej przez niego korespondencji.

„Ponadto podczas pobytu w hotelu telefonowałem pod numer 25 17 99 i wymieniłem kilka słów z Arabem (nieczytelne słowo w protokole - przyp. aut.). Tego Araba nie znam. Usłyszałem przez słuchawkę telefonu, że był on w towarzystwie dwóch kobiet, też Arabek. Wymieniliśmy ze sobą kilka słów. Nie umówiłem się z nim. Telefon powyższy otrzymałem dawniej w Pradze. Nie pamiętam od kogo. W Polsce byłem uprzednio 3 razy. Nie mam tu znajomych.

(Świadek udzielał odpowiedzi na stawiane mu pytania, sporządzając adnotacje na kartce papieru stanowiącej załącznik do niniejszego protokołu).

Protokół po odczytaniu mi przez tłumacza podpisuję jako zgodny z moimi zeznaniami”.

SB miała już w swoich rękach sprawcę zamachu, nadal jednak nie znała przyczyn, dla których Abu Daud miał zginąć. Śledztwo nie przyniosło też odpowiedzi na pytanie, kto zamach zorganizował.

***

Jedenastego sierpnia niezawodny pułkownik Beszedes z węgierskiej bezpieki przesiał do Warszawy kolejne informacje.

„Tajne, wykonane tylko w 1 egzemplarzu

Dyrektor Departamentu II

Tow. płk Z. Sarewicz

Najbardziej tajnym dokumentem w tej sprawie stał sięprotokół z przesłuchania rannego Abu Dauda...

...czytać go mogło tylko kilku oficerów MSW. Dlaczego?

Naszym zdaniem wokół zamachu toczyła się druga, jeszcze bardziej tajna gra.Działająca w MSW agentura Mossadu robiła wszystko, aby zamachowiec uciekł z Polski!

Przesyłam odręczną notatkę dot. Abu Dauda, jaką 11 bm. dostarczył mi płk Beszedes, oraz odręczny zapisek z danymi zebranymi przez węgierskie MSW na temat osób z Polski, z którymi kontaktował się Abu Daud.

Dyrektor Gabinetu Ministra

płk J. Chomętowski”.

Notatka pułkownika Beszedesa zadawala kłam zeznaniom Dauda. Przywódca „Czarnego Września” nie był w Polsce nowicjuszem i wbrew własnym zapewnieniom posiadał tu rozlegle kontakty.

„Służba Bezpieczeństwa naszego Ministerstwa zna następujące kontakty Abu Dauda:

1) Lubowski tel. (nr w pracy) 275 311, w domu 386 814
2) Fitiparski Waldemar - Olsztyn, al. Zwycięstwa 53/1, tel. nr 230 01
3) Rozczyńska Anna - Warszawa, tel. nr 186 379
4) Agnes - W-wa, tel. nr 201 931

24 października 1980 roku Daud dzwonił do Warszawy na nr 179 271 i rozmawiał z Elizą i Eleną, które zaprosił do Budapesztu na 24 paźdz. Elena jest w duchowym związku z Daudem i w maju 1981 r. była w Budapeszcie jako gość Dauda. Następny wyjazd do Budapesztu Elena odbyła razem z Ireną Sztajnert urodzoną 1 marca 1955 roku, nr dowodu osobistego (paszport) ZL - 451 93 68”.

Wywiadowcy SB dwoili się i troili, aby znaleźć organizatorów zamachu. Ich entuzjazm wzrósł, gdy okazało się, że losem Dauda zainteresował się sam Jaser Arafat.

Grzebiąc wśród tysięcy dokumentów dotyczących działalności środowisk arabskich w PRL, znaleźliśmy notatkę opatrzoną zastrzeżeniem „Tajne. Specjalnego znaczenia”.

Notatka sporządzona 7 sierpnia 1981 roku podaje skład delegacji wysłanej przez Arafata do polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Palestyńczyków przyjął wiceminister, generał brygady A. Krzysztoporski.

Oto notatka z tego supertajnego spotkania:

„W spotkaniu z wiceministrem spraw wewnętrznych gen. Krzysztoporskim w dniu 7 VIII stronę palestyńską reprezentowali: tow. Fuad Jasin - przedstawiciel biura OWP w Warszawie i 2 działaczy ruchu palestyńskiego, delegowanych do Polski przez władze OWP, którzy zajmują się sprawami bezpieczeństwa w ramach tej organizacji (delegacja przybyła na spotkanie w składzie siedmioosobowym: Bouhadi, Hatem Ben Mustapha, Belgihti, Ali Ibrahim, Foud Yaseen, Omar Mohamed Hussein Baji (II sekretarz OWP w Warszawie - przyp. aut.). Rozmowy dotyczyły zamachu na życie działacza palestyńskiego Abu Dauda (...).

Palestyńczycy stwierdzili, że Abu Daud (który przybył do Polski pod zmienionym nazwiskiem) jest znanym politykiem nie tylko w krajach arabskich, ale również na arenie międzynarodowej. Przypuszczalnie przyjechał on do Polski na 2-3 dni, aby odpocząć przed podjęciem nowej misji (zazwyczaj przed takim przedsięwzięciem wyjeżdża na krótko do jednego z krajów socjalistycznych).

Istotne znaczenie dla wyjaśnienia celu jego przyjazdu może mieć data przekroczenia granicy i ustalenie miejsca, z którego przybył.

Po uzyskaniu informacji, że Abu Daud przyleciał z Wiednia samolotem, Palestyńczycy wysuwają hipotezy odnośnie do motywów zamachu. Zdaniem przedstawicieli OWP istnieją dwa powody:

1) Abu Daud jest poszukiwany przez Izrael. Celowo wybrano Polskę na miejsce akcji, aby stworzyć napięcie w stosunkach polsko-palestyńskich.

2) Zamach jest dziełem jednego z odłamów ruchu palestyńskiego. Podejrzewa się, że kryje się za tym Abu Nidal.

Ad 1.

Tow. Abu Daud przyjechał z Wiednia. W Wiedniu agenci Izraela mieli duże szanse śledzenia go. Sam Abu Daud, którego uczestnicy spotkania odwiedzili w szpitalu, zdołał powiedzieć (trudności w mówieniu z powodu postrzału szczęki), że stoi za tym Izrael. W związku z tym ważne jest ustalenie nazwisk Arabów, którzy przebywali w Warszawie w hotelach I kategorii od 31 lipca 1981 r. W sprawę zamachu może być zamieszanych więcej osób. Sprawca czynu był z wyglądu podobny do Araba, a więc może być Żydem zamieszkałym w krajach arabskich. Być może tow. Abu Daud po dojściu do zdrowia będzie mógł udzielić więcej szczegółów.

Tow. Fuad Jasin podkreślił, że sprawę tę wykorzystały zachodnie środki masowego przekazu, wiążąc ją z incydentem wynikłym z faktu przewożenia broni, przeznaczonej dla ochrony przedstawicielstwa OWP w Wiedniu. Incydent zażegnano po złożeniu wyjaśnień, a prasa zachodnia celowo rozdmuchała tę sprawę. Fuad Jasin rozmawiał na ten temat z ambasadorem Austrii w Warszawie (...).

Przedstawiciel biura OWP w Warszawie zwrócił uwagę na to, że agencje zachodnie współpracują z wywiadem. Palestyńczycy śledzą doniesienia agencyjne, umieją jednak czytać między wierszami, co się za tym kryje.

Istotne znaczenie dla całości sprawy mają następujące fakty:

Od 2 miesięcy przedstawiciele biura OWP w Warszawie spotykają się z anonimowymi listami, pełnymi pogróżek i ataków. Jeden z anonimów podpisany był następująco: «polscy przyjaciele Syjonu». Autorzy listu stwierdzili, że przez 15 lat nie mogli się poruszać po Polsce, sugerując, że teraz sytuacja się zmieniła. Grozili: «Wasze kontakty z milicją celem ochrony nic wam nie dadzą, i tak wylecicie w powietrze». Wynika z tego, że planowano akcję terrorystyczną przeciwko przedstawicielom OWP w Warszawie.

Wybrano miejsce i czas ze względu na sytuację w Polsce. Wykorzystano zaangażowanie polskich władz sprawami wewnętrznymi. Wydaje się, że agencja UPI ma kontakty z tymi, którzy zorganizowali zamach, gdyż przekazywała informacje w tej sprawie z Bejrutu (z tego zdania wynika, że korespondenci UPI w Polsce byli notorycznie podsłuchiwani przez SB - przyp. aut.).

Ponadto wielu dziennikarzy zachodnich pytało dyrektora szpitala, w którym przebywa Abu Daud, czy jeszcze żyje, czy już umarł, przejawiając nadmierne zainteresowanie stanem zdrowia poszkodowanego.

Tow. Fuad Jasin zamierza zorganizować konferencję prasową w stosownym terminie, aby udzielić wyjaśnień w sprawie zamachu. Wczoraj, tj. 6 VIII 1981 r., przedstawiciel agencji Reutera zwrócił się do niego w sprawie Abu Dauda. Pytał, czy przebywał on w Polsce z misją specjalną celem kupna broni. Tow. Jasin odpowiedział, że Abu Daud nie miał takiego zadania.

Przedstawiciel OWP poinformował wiceministra spraw wewnętrznych, iż tydzień temu ktoś inny przybył do Polski z taką misją.

W trakcie rozmowy uzgodniono, iż strona polska zapewni szczególną ochronę przebywającemu w szpitalu tow. Abu Daudowi poprzez zaangażowanie wyspecjalizowanej służby czuwającej nad bezpieczeństwem wysokich funkcjonariuszy państwowych. Przez kilka godzin dziennie przy łóżku chorego czuwać będzie osoba wyznaczona przez biuro OWP w Warszawie celem zapewnienia dodatkowej ochrony osobistej (...)”.

***

Osiem dni po zamachu, 9 sierpnia 1981 roku, do Warszawy przyjechała żona Abu Dauda wraz z czworgiem dzieci. Dwoje pozostałych studiowało w tym czasie za granicą. Jego najstarszy syn przebywał na studiach w NRD. Wizytę rodziny Dauda w Warszawie zorganizowało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych PRL.

Przebywający w Warszawie Palestyńczycy, wyselekcjonowani przez Arafata najlepsi specjaliści do spraw bezpieczeństwa, także nie próżnowali.

Jeden z nich wyjechał do Berlina Wschodniego. Spotkał się tam z asystentem Ericha Mielkego, szefa NRD-owskiej tajnej policji - Stasi.

Palestyńczycy zyskali zapewnienie Stasi, że leczenie Abu Dauda będzie mogło być kontynuowane w specjalistycznym szpitalu w Berlinie, który w całości znajduje się pod kontrolą NRD-owskiej bezpieki.

OWP lojalnie o tym poinformowała polskie MSW.

Trzynastego sierpnia znany nam już pułkownik Z. Sarewicz, dyrektor II Departamentu MSW osobiście nadzorujący działania SB w sprawie zamachu na bojownika Fatah, przesłał do dyrektora Biura Ochrony Rządu MSW pułkownika S. Pawłowskiego tajne pismo opisujące planowaną technikę przewiezienia Abu Dauda z Polski do NRD.

Ściśle tajne narady odbywały się także w gabinecie generała Krzysztoporskiego...

...polskie MSW blisko współpracowało ze służbą bezpieczeństwaOrganizacji Wyzwolenia Palestyny.

Polska Służba Bezpieczeństwa doskonale wiedziała, że Abu Daud jest jednym z przywódców masakry izraelskich sportowców w Monachium.

„W związku z decyzją przewiezienia samolotem specjalnym w dniu 14.08.1981 r. do Berlina rannego przedstawiciela kierownictwa Organizacji Wyzwolenia Palestyny - ABU DAUDA uprzejmie informuję, że wraz z nim odlecą:

1) Lekarz centralnego szpitala MSW ob. Fidzińska-Hektus Bronisława, która wróci tym samym samolotem do kraju.
2) Bouhadi Abdelhalim - nr paszportu 448 568.
3) Jerblhatem Ben Mustapha - nr paszportu B 622 979.
4) Belghiti Abdelaziz - nr paszportu 456 933.
5) Omar Baji - II sekretarz OWP.

Członkowie organów bezpieczeństwa OWP.

Według uzgodnień dokonanych między J. Arafatem i władzami NRD, lądowanie samolotu przewidziane jest na godzinę 13.00”.

Czternastego sierpnia na Okęcie zajechała nieoznakowana karetka pogotowia. Wyskoczyło z niej kilku śniadych mężczyzn z bronią. Czekał na nich samolot specjalnie podstawiony na pas startowy.

Mężczyźni błyskawicznie wtaszczyli na pokład samolotu nosze i stelaż z kroplówką.

Kilkanaście minut po godzinie 11 samolot wzniósł się w powietrze.

Abu Daud zniknął z Warszawy i nie po raz pierwszy w swoim życiu znalazł się pod kuratelą NRD-owskiej Stasi. W Berlinie czekali już na niego specjaliści od rehabilitacji i chirurgii plastycznej.

Osiemnastego sierpnia Wydział Śledczy MSW podsumował wyniki śledztwa.

Tajna „notatka”, będąca w istocie sprawozdaniem z przeprowadzonego śledztwa, wylądowała na biurku generała Krzysztoporskiego.

Obok znanych nam już faktów w sprawozdaniu znalazły się także ciekawostki wcześniej nieomawiane przez śledczych. Poznaliśmy m.in. okoliczności znalezienia pistoletu, z którego zamachowiec strzelał do Palestyńczyka:

„W dniu następnym (2 sierpnia - przyp. aut.) na ul. Traugutta bawiące się dzieci znalazły pistolet produkcji hiszpańskiej kal. 7,65, z którego - jak się następnie okazało - strzelano w hotelu «Victoria»”.

Oficerowie SB przyznali się także do porażki, z niewiadomych do dziś przyczyn bowiem nie znaleźli dowodów na to, że zatrzymany w Cieszynie Arab był sprawcą zamachu. Nie pomogło im w tym nawet rozpoznanie tego człowieka przez samego Dauda. Czyżby więc toczyła się tu jeszcze inna gra? Czyżby zatrzymanie tego człowieka i postawienie go przed sądem mogło spowodować ujawnienie tajemnicy, którą polskie MSW chciało skrzętnie ukryć?

M.M., oficer kontrwywiadu MSW, z którym spotkaliśmy się w Londynie, przekazał nam intrygującą hipotezę na ten temat.

M.M. twierdzi, że zamachowca szybko wyekspediowano z Polski, aby zatuszować tzw. szczurzy ślad, czyli agenturę Mossadu działającą wewnątrz PRL-owskiego MSW. To właśnie ukryci izraelscy sayanim (uśpione „krety”, które mają obowiązek pomocy w działaniach agentów Mossadu. Ludzie ci, czasem przez całe życie, nie podejmują działalności, jednak gdy zostaje uruchomiony specjalny „kod przebudzenia”, muszą przystąpić do akcji).

Tacy sayanim, zdaniem M.M., działali w PRL-owskich kręgach władzy niemal przez cały okres jej istnienia.

Metodę działania sayanim najpełniej opisał Victor Ostrovsky, były oficer Mossadu, który uciekł do Stanów Zjednoczonych. Podaje on przykłady sayanim, którzy przez kilkadziesiąt lat prowadzili normalne życie w swoim kraju, aby uczestniczyć w akcji porwania bądź kradzieży ważnej technologii, gdy dostali odpowiedni sygnał z Mossadu.

(Victor Ostrovsky, The Other Side of Deception, Harper Collins Publishers Inc., New York 1994 - wyd. pol.: Drugie oblicze zdrady, tłum. Mariusz Seweryński, Da Capo, Warszawa 1998)

Niespodziewanie tezę o „szczurzym śladzie” potwierdzają przypuszczenia ówczesnego ministra spraw wewnętrznych generała Czesława Kiszczaka, bądź co bądź następcy, a nawet chwilowego szefa generała Krzysztoporskiego:

„Czy to możliwe, żeby działali tu przedstawiciele izraelskiego Mossadu, skoro nie były jeszcze nawiązane kontakty z państwem Izrael?

To nic trudnego, tym bardziej że te służby należą akurat do najlepiej zorganizowanych na świecie. (...) wywiad izraelski ma tę przewagę nad wszystkimi innymi, że ma do dyspozycji wielką diasporę i - przykładowo - jakiś obywatel amerykański może spokojnie prowadzić swój biznes i tylko od czasu do czasu być uaktywniany. Nie można wykluczyć, że była tu (a może i jest, bo np. nieoficjalny rezydent jest w Warszawie) uplasowana agentura Mossadu”.

(Witold Bereś, Jerzy Skoczylas, Generał Kiszczak mówi... prawie wszystko, Oficyna BGW, Warszawa 1991, s. 77)

Więcej informacji na temat funkcjonowania „szczurzego śladu” w PRL czytelnicy znajdą w dalszych rozdziałach tej książki.

Siedzimy w pełnej krzyżujących się głosów kawiarni, obok wre codzienne życie londyńskiej ulicy. M.M. pali papierosy i z cynicznym uśmiechem wspomina swoją służbę w SB. Człowiek, który jako pierwszy opowiedział nam o istnieniu agentury Mossadu wewnątrz SB, uciekł z Polski, gdy media zaczęły sugerować, że prowadził, jako agentów, kilku polityków aktywnych do dziś na polskiej scenie. W Londynie ma firmę logistyczną organizującą handel polskimi produktami spożywczymi z Serbią, Białorusią, Grecją i Rosją.

- Czy te owoce miewają zawleczki? - pytamy.

M.M. milknie. Nerwowo wystukuje palcami jakiś rytm na blacie stolika. W końcu spogląda nam prosto w oczy.

- Dajcie spokój! Ja już sobie napytałem biedy, was to czeka, jak nie odpuścicie - ostrzega, szybko kończy piwo i wychodzi z wypełnionej różnokolorowym tłumem kafejki na ruchliwą londyńską ulicę.

W drzwiach odwraca się i rzuca:

- Nawet tu ci „biznesmeni” z naszej firmy mają swoje macki.

W 1981 roku nikt w MSW (przynajmniej oficjalnie) nie podejrzewał istnienia agentury wrogiego wówczas Mossadu wewnątrz najbardziej elitarnych struktur służb specjalnych PRL.

W oficjalnym podsumowaniu śledztwa w sprawie strzelaniny w „Victorii” nie ma śladu takich przypuszczeń, jest za to konkretna informacja o człowieku, który wszedł do hotelu, aby zabić Abu Dauda:

„Sprawcy zamachu nie ujęto. W toku śledztwa, na podstawie przesłuchań i fotografii cudzoziemców z kwestionariuszy wizowych (w śledztwie przebadano akta 384 obywateli państw arabskich, którzy na początku sierpnia 1981 roku mieszkali w ekskluzywnych warszawskich hotelach - przyp. aut.) stwierdzono, że zamachowcem może być ob. Libanu Dauer Hussain Nassif ur. w 1954 r. w Bejrucie. O wynikach śledztwa poinformowano stronę palestyńską...”.

Komunikat jest lakoniczny, tak jakby SB musiała zadowolić się ogólnikami. Między wierszami tkwi jednak olbrzymi znak zapytania. Dla kogo pracował Dauer Hussain Nassif?

Wiele wskazuje na Mossad, być może jednak był podwójnym agentem i chronili go także XXII Wydział Stasi czy ludzie Markusa Wolfa, szefa NRD-owskiego wywiadu.

Co wskazuje na ten trop? Tylko hipotezy...

Kilka miesięcy po zniknięciu NRD z mapy Europy, gdy wszystkie akta wschodnioniemieckiego wywiadu trafiły do Stanów Zjednoczonych, Dauer Hussain Nassif przestał czuć się bezpiecznie. Zdecydował, że natychmiast musi opuścić Bejrut, miasto, w którym mieszkał przez dziesięć lat.

Nie zdążył. Gdy wychodził z domu, drogę zajechał mu terenowy samochód. Wewnątrz siedzieli smagli mężczyźni w ciemnych okularach i kraciastych chustach. Dauer zrezygnowany opuścił głowę.

Dwa dni później, na mocy wyroku trybunału Organizacji Wyzwolenia Palestyny, został powieszony w oliwnym gaju na Zachodnim Brzegu Jordanu. Tak zakończyła się historia zamachowca z warszawskiej „Victorii”.

Specjaliści zwrócili nam uwagę, że już sama technika strzelania zastosowana przez sprawcę wskazuje na szkolenie przez Mossad. To właśnie zabójcy z Mossadu trenują tak zwane podwójne, intuicyjne strzelanie, polegające na tym, że w każdy cel strzela się dwukrotnie, szybko i bez zastanowienia. Niedoszły zabójca, jak już wiemy, najpierw oddał dwa strzały w głowę. Daud szybko poderwał się z krzesła i to uratowało mu życie.

Pierwszy strzał trafił w szczękę, ale drugi o milimetry ominął głowę i utkwił w dłoni kobiety siedzącej przy sąsiednim stoliku. Następne strzały były już bezbłędne. Dwa w klatkę piersiową i dwa w brzuch. Tak nie strzela amator czy zwykły rzezimieszek.

Czy to wszystkie tajemnice najbardziej spektakularnej strzelaniny, do jakiej doszło w Warszawie lat osiemdziesiątych?

Zamachowiec - portret uzyskaliśmy w Paryżu od zastępcy Abu Nidala, który konspiracyjnie spotkał się z nami zimą 2010 roku. Nigdy wcześniej ludzie Abu Nidala nie ujawnili wizerunku tego człowieka

Notatka podsumowująca przeprowadzone w 1981 roku śledztwo SB zawiera kilka innych intrygujących informacji:

„Abu Daud figurował w ewidencji służb specjalnych RFN i Izraela jako szef terrorystycznej organizacji palestyńskiej «Czarny Wrzesień» (...). Od 1977 roku wielokrotnie przyjeżdżał do WRL (Węgierskiej Republiki Ludowej - przyp. aut.) na podstawie paszportów wystawianych na różne nazwiska (...). W 1978 roku po dokonaniu zamachu terrorystycznego bez uzgodnienia z OWP został czasowo usunięty z Rady Rewolucyjnej. W Polsce przebywał trzykrotnie w latach 1979-1981, awizując zawsze przyjazd do przedstawicielstwa OWP w Warszawie. Pozostawał w aktywnym rozpracowaniu izraelskich służb specjalnych”.

Wynik śledztwa nieco rozczarowuje, śledczy nie byli w stanie rozstrzygnąć, co było motywem zamachu, kto był jego zleceniodawcą oraz jakie interesy przywiodły Abu Dauda do Warszawy.

Być może jednak zdobyta przez nas dokumentacja MSW to tylko wycinek prawdy. Na pewno dużo więcej wiedzieli ówcześni szefowie MSW i ludzie z wywiadu wojskowego. Ich wiedza nie została jednak spisana w formie dokumentów, nawet tych opatrzonych klauzulą „ściśle tajne”.

Najbardziej intratne interesy załatwiane były przecież ustnie. Przy handlu bronią starano się tworzyć jak najmniej dokumentów.

Daud był jednym z ważniejszych klientów polskich generałów. Dzięki niemu i takim jak on zarabiali setki tysięcy dolarów, a PRL-owskie zakłady zbrojeniowe miały ręce pełne roboty.

Jak ważny był Abu Daud dla PRL-owskich władz, świadczy fakt, że wszystkie dokumenty związane z zamachem w „Victorii” ostatecznie lądowały na biurku generała Czesława Kiszczaka.

Być może właśnie dlatego z taką swadą i znajomością faktów były szef PRL-owskiego MSW opowiada o zamachu.

Po raz pierwszy uczynił to w 1991 roku, a więc dziesięć lat po opisywanych wydarzeniach:

„Trzeba pamiętać, że te sprawy należą do najbardziej skrywanych i wszystkie wywiady świata na ten temat milczą (...). Tak u nas przebywało wielu terrorystów, w tym słynny Abu Nidal, a myśmy nawet o tym nie wiedzieli. Po prostu do jakiegoś czasu w ogóle nie mieliśmy problemów z terroryzmem. (...) były w Polsce instytucje arabskie, które służyły jako przykrycie tych grup. Polikwidowaliśmy je i usunęliśmy wszystkich podejrzanych Palestyńczyków z Polski (...). Potem już się pilnowaliśmy i staraliśmy, aby do Polski nie wjeżdżali podejrzani obywatele «trzeciego świata», zwłaszcza przed wizytami Jana Pawła II i innych znanych osobistości (...).

Co do tego Abu Nidala i Abu Dauda... Myślę, że jednak najprawdopodobniej chodziło o to, że Polska była dla nich oazą spokoju, gdzie, poszukiwani przez wszystkie policje świata, mogli spokojnie pomieszkać i odpocząć przez dwa, trzy miesiące, a być może przy tym i spotkać się z kimś i coś zaplanować. Co zresztą nie do końca im się udawało, czego dowodem strzelanina w «Victorii» - zresztą myślę, że tam akurat nie tyle zaangażowani byli arabscy konkurenci Abu Dauda, ile po prostu wywiad izraelski. Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek mógł to udowodnić, choćby dlatego, że w takich przypadkach zna prawdę niewielu ludzi, a często wręcz tylko jedna osoba - wykonawca, która zwykle nie wie, z czyjego polecenia faktycznie strzela...”.

(Witold Bereś, Jerzy Skoczylas, dz. cyt., s. 76-77)

***

Skromna willa przy ulicy Oszczepników w Warszawie. Cicha uliczka, po której z rzadka przejeżdżają samochody. Przy otwieranej elektrycznym zamkiem bramie tabliczka z napisem „Uwaga, zły pies, a gospodarz jeszcze gorszy”. Otwiera nam starszy postawny mężczyzna. Trzyma się prosto, włosy zaczesane do tyłu, mocno przyprószone siwizną. Twarz znana z ekranów telewizji, w porównaniu z historycznymi fotografiami z okresu Okrągłego Stołu gospodarzowi przybyło zmarszczek. Ciągle przenikliwe spojrzenie stało się nieco zmęczone. Czesław Kiszczak jest w dobrej formie intelektualnej. Trochę skarży się na dolegliwości, czasem prosi o głośniejsze mówienie, bo, jak twierdzi, niedosłyszy.

Zły pies, olbrzymi tygrysio umaszczony bokser, od kilku lat już nie żyje.

Generał twierdzi, że gdy zaczął szefować w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych (lipiec 1981), kontakty z arabskimi terrorystami zostały radykalnie ukrócone.