Trybun Kaszubów. Opowieść o Antonim Abrahamie - Tadeusz Bolduan - ebook

Trybun Kaszubów. Opowieść o Antonim Abrahamie ebook

Tadeusz Bolduan

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Antoni Abraham (kaszub. Tóna Ôbram, ur. 19 grudnia 1869 r. w Zdradzie pod Puckiem, zm. 23 czerwca 1923 r. w Gdyni) – propagator polskości Pomorza, kaszubski działacz społeczny, nazywany „królem Kaszubów”, pisarz ludowy. 
[Opis wydawcy] 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni (4) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Aleksandra Majkowskiego w Wejherowie 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Rok wydania: 1989

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tadeusz Bolduan

TRYBUNKASZUBÓW

Opowieśćo Antonim Abrahamie

Gdańsk 1989

 

Projekt okładki:

Jan Misiek

Zdjęcia i reprodukcje

Feliks. Borzyszkowski, Alfons Klejna, Zbigniew Kosycarz,Stanisław Ossowski, Ewa Prabucka, W.Schulz oraz ze zbiorów autora

Redakcja:

Izabella Trojanowska

ISBN 83-85011-40-4

© Copyright by Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie,  Gdańsk 1989

WSTĘP

Dwa niezbyt wysokie nakłady mojej popularnej pracy o. Antonim Abrahamie z lat 1970 i 1974 pt. Apostoł narodowej sprawy zostały szybko wyczerpane i w tej sytuacji Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie zwróciło się do mnie z propozycją wznowienia ks. ążeczki lub napisania nowej, obszerniejszej, uwzględniającej skrótowo sytuację, w jakiej żył i działał na rzecz odrodzenia państwa polskiego wybitny na Kaszubach agitator. Wybrałem drugą propozycję, chociaż niewiele nowych materiałów przybyło do biografii Abrahama. Podstawą pozostają nadal prasa oraz relacje ustne, a zatem źródła najmniej wiarygodne, wymagające na dobrą sprawę konfrontacji ze źródłami pisanymi, których jednak prawie nie ma. Zastanawiające, że człowiek wszechobecny na Kaszubach pozostawił po sobie niewiele trwałych śladów dla przyszłych biografów. To, co o nim pisano za jego życia, było mieszaniną prawdy i fikcji. Często poplątaną w czasie i miejscach zdarzeń, niekiedy wyolbrzymianą świadomie, bo podporządkowaną budowaniu legendy bohatera ludowego w celu dowartościowania Kaszubów i, wobec agresywnej propagandy niemieckiej kwestionującej ich poczucie przynależności do narodu polskiego, publicznego dokumentowania ich polskości.

Książka ma charakter popularny, jest pracą publicystyczną, opatrzoną bibliografią, z której obficie korzystałem i do której w potrzebie może się odwołać czytelnik. Relacje osób, które zetknęły się z Abrahamem lub o nim słyszały od rodziców, a które zebrałem głównie w Puckiem i Wejherowskiem, tylko w koniecznych przypadkach zaznaczone są w tekście. Nie wniosły one wiele do faktów znanych, określają jednak stosunek rolników i rybaków do Abrahama, przeważnie w okresie jego początkowej aktywności. Są to opinie zróżnicowane, nie zawsze mu przychylne, ponieważ ludzie ciężkiej pracy niejednokrotnie oceniali Abrahama jako człowieka od pracy się uchylającego, nie doceniając jego społecznego zaangażowania. Człowiek bez stałego zatrudnienia traktowany był na Kaszubach z reguły nagannie, bowiem praca była tutaj jednym z podstawowych, a nawet podstawowym kryterium wyznaczającym wartość człowieka.

Zainteresowani historią Pomorza zastanawiają się z pewnością, zresztą nie tylko w tym przypadku, dlaczego da 1970 roku dysponowaliśmy tylko jedną samoistną pracą poświęconą Abrahamowi, mianowicie Władysława Pniewskiego Antoni Abraham (1869-1923), wielki patriota z ludu kaszubskiego, wydaną w 1936 roku. Trudno na to pytanie odpowiedzieć. W każdym bądź razie dopiero po 34 latach ukazała się moja ks. ążeczka, w której starałem się spojrzeć na działalność Abrahama bez legendarnego obramowania, jakim ozdobił ją Pniewski. Ten nurt krytyczny kontynuuję w ks. ążce, którą oddaję czytelnikom z pełną świadomością, że żywot Abrahama obnażony z romantycznej legendy jest wystarczająco bogaty i twórczy, by wpisać go do ks. ęgi ludowego bohaterstwa na Kaszubach.

Moja interpretacja życia i działalności Antoniego Abrahama może się wydawać czytelnikom zbyt surowa, w niektórych przypadkach nawet niesprawiedliwa, jednak nie pomniejsza ona w niczym budowli, którą ogromnym trudem wznosił na Kaszubach bohater tej ks. ążki. Prostuję przy okazji drobne błędy dostrzeżone w poprzedniej publikacji, nie zapewniam jednak, że nie popełniłem innych. Dopiero rzetelna biografia o charakterze naukowym, której z pewnością doczekamy się w przyszłości, ukaże sylwetkę Abrahama w pełnym wymiarze na szerokim tle epoki, w jakiej wypadło mu trudzić się dla ojczyzny.

Czas dopisuje do życiorysów legendę i nieustannie ją upięks. a, ale czas oczyszcza również życiorysy z legendy lub oddziela ją od prawdy, prawda bowiem pozostaje wartością nadrzędną, zatem dążenie do jej ustalenia jest obowiązkiem każdego z nas.

CHŁOP JAK DĄB

Chodził po wsiach, zaglądał do miasteczek, opowiadał o Polsce, która się odrodzi, wlewał w serca ludzi nadzieję, uszlachetniał ich wewnętrznie, zagrzewał do trwania w wierności Kościołowi katolickiemu i ojczyźnie. Był autentycznym działaczem ludowym powszechnie znanym na Kaszubach, bezwiednie budującym sobie za życia legendę. Wyszedł z ludu i wśród ludu pozostał do końca. Życie swoje wypełnił ogromnym trudem społecznym, graniczącym w sferze duchowej z mistycyzmem religijnym rozwijanym na podłożu narodowym. Walczył słowem, a przemawiać umiał jak rzadko kto. Miał poczucie subtelnego humoru, ale niekiedy potrafił być złośliwy. W każdej dogodnej sytuacji przemawiał żarliwie, sławiąc Kaszubów za ich przywiązanie do ojczyzny, albo karcąc ich, przeważnie na wyrost, za bierność w sprawach podstawowej wagi, polegających — zdaniem Abrahama — na publicznym składaniu deklaracji jednoznacznie określających jedność Kaszubów z całym narodem polskim, tak potrzebnych w owych czasach zmagań z pruskim zaborcą.

Szukamy wciąż odpowiedzi na pytanie, co skłoniło Antoniego Abrahama do obrania drogi życiowej, którą można zwięźle nazwać apostolstwem narodowym. Dlaczego i w jaki sposób ten prosty człowiek wyzwolił w sobie tak wielki ładunek dobroci i nieustannie dzielił się nim z innymi. Dlaczego właśnie on, zrodzony w biedzie i w biedzie umierający, obramował swój żywot serdeczną miłością do ludzi, miłością wręcz idealistyczną, chociaż dostatku materialnego z tego powodu prawie nigdy nie zaznał, natomiast strat poniósł wiele. Dlaczego odrodzenie państwa polskiego stało się dla niego niemal obsesją, wyznaniem wiary życiowej, ideą nadrzędną w całej jego działalności. Dla tej idei znosił cierpienia, nawet upokorzenia, bywało że i głód. Dla niej zrezygnował z ustabilizowanego życia rodzinnego. Pytania można mnożyć i wciąż od nowa szukać na nie odpowiedzi, które zawsze będą niepełne. Nawet jeśli umiejscowimy w swej świadomości fakt, że Abraham był człowiekiem przełomu XIX i XX wieku, kiedy, szczątkowo co prawda, ale żyła jeszcze tradycja anachronicznie bezinteresownych bajarzy wędrownych, którzy wiedzieni jakby iskrą Bożą chcieli dobrym słowem uszczęśliwiać zniewolony obcą przemocą lud.

Abraham nie był mężem stanu, nie dźwigał odpowiedzialności za los narodu, grupy regionalnej, czy jakiejś partii lub organizacji społeczno-politycznej. Poczuwał się do odpowiedzialności za innych z własnej nieprzymuszonej woli. Poczucie nadzwyczajnego obowiązku, wykrzesane z siebie samoczynnie,. kazało mu tłumaczyć społeczeństwu kaszubskiemu, że odpowiedzialność za sprawę narodową na Kaszubach, za stan świadomości obywatelskiej, za własne indywidualne postawy w otoczeniu niemieckim, za swoją gospodarkę i oświatę polską, spoczywa na wszystkich, a nie tylko na jednostkach wyks. tałconych, bądź szczególnie powołanych do krzewienia ducha polskiego z tytułu funkcji piastowanych w ruchu narodowym. Stan świadomości narodowej na Kaszubach, jak słusznie kalkulował Abraham, w odpowiedniej chwili poświadczy prawdę o obliczu tej ziemi i woli jej mieszkańców, a zatem powinien on odpowiadać zadaniom, jakie czekają Kaszubów w nieokreślonej w czasie drodze do wybicia się na wolność narodową i samodzielność państwową.

Mylne jest przeświadczenie wielu Polaków, że obszar Kaszub był pod panowaniem pruskim gospodarczo i kulturalnie zacofany, a Kaszubi głęboko uśpieni narodowo. Wcześniej niż na innych ziemiach polskich powstało tutaj nowoczesne społeczeństwo, wyróżniające się awansem społecznym chłopstwa i mieszczaństwa, o silnie rozwiniętym poczuciu własnej godności. Wczesny rozwój układu kapitalistycznego sprawił, że uwłaszczono tutaj chłopów i zlikwidowano analfabetyzm, wprowadzając od 1825 roku powszechne nauczanie. Społeczeństwo kaszubskie opanowało technikę nowoczesnego gospodarowania i rozwinęło w sobie takie cechy, jak pracowitość, oszczędność, punktualność, uczciwość. To, że nie było na tej ziemi wielkich zrywów powstańczych, bynajmniej nie świadczy o bierności społeczeństwa pomorskiego. Obrało ono po prostu inne niż w zaborze rosyjskim metody walki, zewnętrznie może mało efektowne, za to niezmiernie skuteczne, bo walka z zaborcą o tożsamość narodową, a po 1850 roku również identyczność regionalną, toczyła się na polu gospodarczym, oświatowym i w sercach Kaszubów. Była ta walka mocowaniem się ze sobą, sprawdzaniem się w subiektywnym wartościowaniu siebie, bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Wyspiarze rządzący się surowymi regułami etyki chrześcijańskiej.

Społeczeństwo zaboru pruskiego — pisze Lech Trzeciakowski w zbiorowej pracy Dziedzictwo zaborów — cechował wysoki poziom świadomości narodowej. Już w połowie XIX wieku znaczna część ludności polskiej w Wielkim Księstwie Poznańskim i Prusach Zachodnich znajdowała się na szczeblu subiektywnego poczucia odrębności narodowej, czyli nie tylko zrozumienia różnic takich, jak język czy zwyczaje, dzielących ich od Niemców, ale gotowości wystąpienia w obronie tych wartości. Proces ten systematycznie narastał, obejmując nie tylko coraz liczniejsze warstwy społeczeństwa polskiego, ale również i obszary zamieszkałe przez ludność polską uważaną za zgermanizowaną.

Niemcy, po proklamowaniu cesarstwa niemieckiego, swoją szowinistyczną polityką dopomagali Kaszubom w rozbudzaniu narodowej świadomości polskiej i również manifestowaniu jej szerzej na zewnątrz. Ustawy i rozporządzenia z lat 1871-1879, które złożyły się na ,,walkę o kulturę” (Kulturkampf),wymierzone były w Kościół katolicki; kanclerz Otto von Bismarck próbował za wszelką cenę całkowicie podporządkować sobie Polaków. Przemocą przede wszystkim. Zniesienie języka polskiego jako wykładowego w szkołach stopnia elementarnego, wprowadzenie języka niemieckiego jako obowiązkowego w nauczaniu religii, zakaz głoszenia w kościołach kazań po polsku, wprowadzenie uchwałą sejmu pruskiego z 1876 roku języka niemieckiego do administracji i sądownictwa wszystkich szczebli, wreszcie zamknięcie w tym samym roku Seminarium Duchownego w Pelplinie, które ks. tałciło licznych duchownych polskich (uruchomiono je ponownie dopiero w 1887 roku) i zakaz występowania po polsku na zebraniach publicznych spowodowało, że bierny opór narastającej fali germanizacji już nie wystarczał. Defensywa mogła oznaczać klęskę. Nastąpiło więc niezamierzone przez Prusaków ożywienie ruchu narodowego na Kaszubach i całym Pomorzu. Coraz częściej słychać było o buntowaniu się Kaszubów przeciwko zarządzeniom pruskim, utrudniającym im chociażby wypełnianie praktyk religijnych i załatwianie przyziemnych spraw w administracji terenowej.

O poszerzaniu się świadomości narodowej świadczył między innymi przypływ głosów polskich w wyborach do parlamentu niemieckiego. W 1884 roku, w porównaniu z rokiem 1871, wzrost głosów polskich w okręgu kartusko-pucko-wejherowskim wyniósł około 9 procent, natomiast liczba głosów niemieckich spadła o około 2 procent. W okręgu kościersko-starogardzko-tczewskim w tym samym okresie liczba głosów polskich wzrosła o około 18,5 procent, niemieckich zaś spadła o około 0,5 procent. Z czasem batalia toczyła się nie tyle o zachowanie stanu posiadania polskiego na Kaszubach, co o jego wzrost, w tym ludnościowy. Statystyki pruskie, mimo licznych zafałszowań, przyznają, że żywioł polski, zwłaszcza w przeddzień pierwszej wojny światowej, był bardziej prężny od niemieckiego, szczególnie we wsiach, gdzie ludność polska stanowiła ponad 70 procent ogółu (powiat pucki — 74,6 proc., wejherowski — 70,7 proc., kartuski — 72,5 proc.).

Działo się tak mimo powołania w 1886 roku pruskiej Komisji Kolonizacyjnej (osadniczej) z zadaniem wykupywania ziemi z rąk polskich i przekazywania jej Niemcom. W 1908 roku uchwalono nawet ustawę umożliwiającą wywłaszczanie Polaków z ich dóbr. Nie zahamowało to stałego odpływu ludności niemieckiej, zwanego Ostflucht,zwłaszcza robotników rolnych, do uprzemysłowionych okręgów w Niemczech południowo-zachodnich i do Berlina. Ich miejsce zajmowali bezrolni Kaszubi, a także Polacy z zaboru rosyjskiego. Wielkie majątki ziemskie na Pomorzu należały w większości do Niemców. Jeszcze w 1921 roku 59 procent dóbr ziemskich powyżej 100 hektarów było w rękach niemieckich. Rody Krockowów, Bullowów, Rodenackerów, Modrowów posiadały na Kaszubach olbrzymie majątki, w których znajdowali zatrudnienie małorolni chłopi i robotnicy rolni, na ogół dobrze traktowani przez obcych im narodowościowo chlebodawców.

Nasilono akcję germanizacyjną w życiu społecznym, kulturalnym i oświatowym. W 1894 roku powołano do życia w Poznaniu szowinistyczną organizację Deutscher Ostmarkenverein, zwaną popularnie Hakatą (od nazwisk jej założycieli: Davida Hansemanna, Hermanna Kennemanna i Christopha Tiedemanna), która miała ostatecznie doprowadzić do pełnej germanizacji zaboru pruskiego i w ten sposób nie dopuścić do odrodzenia się sprawy polskiej, przynajmniej na ziemiach znajdujących się pod niemieckim władaniem. Po dwóch latach centralę tej organizacji przeniesiono do Berlina. W 1901 roku zrzeszała ona 21 tysięcy członków z różnych sfer, w tym rządowych. Usiłowano przeciwdziałać ekonomicznemu umacnianiu się Polaków, skuteczniej rugować język polski z życia publicznego i prowadzić antypolską propagandę na łamach własnego czasopisma „Die Ostmark”.

Wciąż aktualna była więc potrzeba konsolidowania społeczeństwa polskiego wokół sprawy narodowej, ożywiania jej w każdym miejscu, w którym ważyły się losy Polaków. Antoni Abraham uznał, że w mozolnej walce z germanizacją jego miejsce jest wśród ludu wiejskiego i rybackiego, z którym trzeba uczciwie rozmawiać nie tylko z wysokości sprawowanych funkcji publicznych, lecz i od dołu, w jego własnym środowisku, w którym tkwił głęboko i czuł się nadzwyczaj swojsko. Wiedział, że w dołach społecznych rozgrywa się zasadnicza walka o byt codzienny i również o świadomość narodową. Musiał więc być tam obecny i znaleźć zrozumienie dla ideałów, które zamierzał szerzyć językiem prostym, obrazowym, jakim Kaszubi posługują się na co dzień.

Wychowany w solidaryzmie klasowym, jak prawie całe społeczeństwo kaszubskie, Abraham z czasem stał się również w pewnym stopniu pośrednikiem między ludem kaszubskim, a czołowymi działaczami na niwie narodowej, przede wszystkim w Gdańsku. Kaszubi, tak samo jak władze pruskie, utożsamiali wiarę katolicką z polskością — tej linii programowej Abraham mocno się trzymał. Głosił, że katolik to Polak, ale katolikami byli przecież także Niemcy, którzy ten uproszczony obraz trochę mącili swoją obecnością. Decydowała jednak absolutna większość katolicko-polska, której Abraham objawiał Polskę niepodległą pełną wewnętrznego szczęścia, zachęcał do walki o nią poprzez oświatę i wyks. tałcanie w sobie dumy narodowej, poprzez poszerzanie i manifestowanie polskiego stanu posiadania na Kaszubach i wreszcie — poprzez demonstracyjne sposobienie się do czynu zbrojnego w ostatecznej potrzebie. Do Niemców życzliwych Polakom nie czuł urazy, traktował ich jak współbraci, zatem nie było w nim nic z szowinizmu narodowego. Natomiast do Żydów odnosił się z niechęcią i to bynaj-

Portret Abrahama wykonany przez Mariana Mokwę

mniej nie z powodu ich mojżeszowego wyznania, lecz dlatego, że w zmaganiach Polaków z Prusakami stali przeważnie po stronie pruskiej. Nie mógł zrozumieć ich słabości do Niemców, ich materialnego egoizmu i dlatego strzegł się Żydów w swej posłanniczej działalności.

Antoni Abraham był człowiekiem północy — twardym w postanowieniach, konsekwentnym w zapatrywaniach, upartym z kaszubska, a zarazem niezwykle czułym na ludzkie niedole. Nie szczędził swoim pobratymcom słów ostrych, otwarcie głosił ludowi kaszubskiemu prawdy dla niego nieprzyjemne, wręcz chłostał Kaszubów za wady, które z goryczą im wypominał, jak uległość, obojętność i bierność, a ci, po namyśle, jakże często przyznawali mu rację i stosowali się do wskazówek tego zadziwiającego idealisty — wędrownika. Znając doskonale rozterki duchowe Kaszubów, które na ziemi będącej pograniczem polsko-niemieckim, przebiegającym przez każdą wieś i każde miasto, były najzupełniej naturalne, wskazywał na bezcenną wartość w zmaganiach z Niemcami: posiadanie własności i trwanie w narodowym uporze. Na naczelne miejsce w agitacji wysunął ofensywność ducha polskiego. W tym przypadku nie uznawał kompromisów, uparcie przełamywał niezdecydowanie, rozwiewał wątpliwości. O państwie polskim miał specyficzne, idealistyczne wyobrażenie i dlatego u kresu życia udziałem jego był triumf i porażka zarazem.

Wśród działaczy społecznych wywodzących się z ludu, których stale przybywało, Antoni Abraham wyróżniał się zdecydowanie chociażby tylko wyglądem zewnętrznym — wysoką i szczupłą sylwetką lekko pochyloną do przodu, rozpoznawaną z daleka, wąsami zdobiącymi młodzieńczą twarz i długimi rękami. Był też bardzo ruchliwy, wędrował po Kaszubach, Kociewiu, Borach i Zaborach. Wszędzie przemawiał ze swadą, z ognikami w oczach, rozpoznawał w lot nastroje ludzi, do których mówił z powagą kapłana, a gdy trzeba było — miał w zanadrzu moc dowcipów, by rozweselić i zjednać sobie bez reszty słuchaczy. Z „poznanianką” na głowie (często mylnie podaje się, że nosił maciejówkę) i sękatym kijem w ręku, w przydługiej marynarce i wysłużonych butach zjawiał się niespodziewanie w zagrodach chłopskich, na mszach w kościołach, by po nich przemawiać do wychodzących ze świątyń ludzi. Był przeważnie gościem przygodnym, zawsze jednak serdecznie witanym w checzach, bo przynosił gazetę polską, najświeższe wiadomości ze świata i jakże potrzebne słowa nadziei.

Nieprawdziwe byłoby twierdzenie, że wszyscy Kaszubi darzyli Abrahama wielką sympatią lub co najmniej żywili dla niego szacunek. W byłym powiecie puckim, zwłaszcza w wioskach parafii mechowskiej, rolnicy niejednoznacznie zapisali w swej pamięci Antka z pobliskiej Zdrady. Ignacy Szornak z Domatowa pamiętał go jako chłopca, który w Domatowie niby szukał pracy, ale z zapałem do niej się nie garnął, natomiast chętnie zasiadał do stołu z gospodarzami i, zjadając ze smakiem potrawy, gawędził na różne tematy. ,,On był od gadania, do roboty go nie ciągnęło” — powiadali inni gospodarze. W okolicy znał każdy kamień, historię wiosek, kościołów, znał legendy, podania i nade wszystko ciekawych ludzi, więc wiedział, gdzie go chętnie wysłuchają, a przy okazji poczęstują jadłem. Mówiono o nim mądrala, bo z pasją czytał popularne ks. ążki i gazety, jakie mu wpadły do rąk. Dyskutował zawzięcie, przekonując ludzi do swojej interpretacji wyczytanych informacji. Mając wyobraźnię, wiele wiadomości z kraju i ze świata wtapiał w życie lokalne, sprowadzał do obszaru Kaszub, których rolę w fantazji swojej wyolbrzymiał, ku uciesze jednych i ku rozwadze innych. W miarę jak dorastał, krystalizowały się nie tylko jego poglądy, umacniała religijność, ale także coraz częściej imał się nawet najcięższej pracy. Szacunek u ludzi zdobywał stopniowo, a gdy czytano o nim w gazetach, rolnicy z okolic Mechowej, Darżlubia i Domatówka kręcili głowami: czy to aby nasz Antek ze Zdrady? Ten „nasz Antek” był potem ich dumą, słuchali go uważniej i nawet zwracali się do niego o porady w sprawach politycznych i prawnych. Antek był biegły w prawie pruskim, więc nieraz doradzał, jak je fortelem obchodzić.

W „Gazecie Gdańskiej” z 1913 roku (nr 141) anonimowy autor pisał o Abrahamie w ten sposób: Ty dobry człowieku, który z miejsca na miejsce chodzisz, jak dawniej dudziarze, czy gęślarze, co opowiadali ciemnemu ludowi baśnie stare i historie prawdziwe. Mniejsza o ten „ciemny lud” — tak określano w tamtych czasach wieśniaków, którzy na dobrą sprawę byli bardziej oświeceni niż niejeden mieszczuch — ważne jest określenie: „dobry człowiek”. Bo też Abraham z natury był dobrym człowiekiem, nigdy nikogo nie skrzywdził, a że gromił swoich ziomków, to już inna sprawa. Zależało mu bardzo, by oświecali się nieustannie, bowiem niedostatek wyks. tałcenia sam odczuwał dotkliwie.

Ten „dobry człowiek” rychło został obdarzony przeróżnymi tytułami, jak „król kaszubski”, „polski król w maciejówce”, „święty Abraham”, „kaschubische König”, „polnische Wanderkönig”, „apostoł Kaszubów”. Wprawdzie Kaszubi chętnie koronowali swoich ziomków, ale przeważnie w najbliższym środowisku. Prusacy natomiast koronowali Abrahama z ironią i złością zarazem, że miesza im szyki w procesie germanizacji, rozbudzając wszędzie dokoła ducha polskiego.

W „Gazecie Gdańskiej” z 1913 roku (nr 116) „Stary Michał z obczyzny” tak scharakteryzował Abrahama: Widziałem go już na własne oczy. W teraźniejszych ciężkich czasach jest on największym działaczem na niwie narodowej na Kaszubach. Jest to chłop mocny i silny, do 2 metrów wysoki, dłoń ma jak lew, plecy jak niedźwiedź, a glos piorunujący! Zaś tabakiera jego jest tak wielka, że tabaka z niej starczyłaby dla nas na cały rok. Na głowie ma polską czapkę i kij dębowy jak drąg. Wędrując po naszych kaszubskich okolicach agituje, naucza, pisze i rozdaje ,,Gazetę Gdańską" i ks. ążki. A wszędzie, gdzie przyjdzie, jest jak w domu, każdy go lubi, każdy rad słucha i chętnie go widzi.

Podobną charakterystykę Abrahama przekazała nam córka Tomasza Rogali, Krystyna. Przyjeżdżał do nas — wspomina ona — najczęściej w okresie Bożego Narodzenia. Jako przedstawiciel Singera, zbierał po wsiach i miasteczkach zamówienia na maszyny, a pod przykrywką tej pracy kolportował prasę polską, „Gryfy” (.,..) Nazywaliśmy go kolędnikiem (...) Ojciec był wysoki — ale on jeszcze wyższy, miał dwa metry wzrostu — bary jak tur — a rękę taką jak moje dwie. Pamiętam, jak tuż po wyzwoleniu Abraham był woźnym w banku w Gdańsku. Rano — stał zawsze przed gmachem na środku chodnika, wielki, ogromny, w tej swojej maciejówce. Śmiać mi się chciało jak widziałam, że Niemcy omijają go z daleka. Woleli nadłożyć drogi, niż otrzeć się o niego. A on stał jak posąg, nieruchomy.

Znany działacz kaszubski, Feliks. Marszałkowski z Kartuz, w liście do mnie z 20 lutego 1985 roku napisał: „Mój teść (Józef Elas, lat 91) pamięta tyle, że „jak ledze szle do koscola w Górączynie, tej są mówieło, że dziś po nóbóziństwie bądze gódól Abraham”. Zebrania odbywały się m’ karczmie Stolca. Niestety, nie pamięta, o czym Abraham „prawieł”. Było to po roku 1900 — J. Elas miał wtedy 10 — 15 lat. Kiedy Abraham zmarł (1923) — miałem 9 lat. Z okresu starszego pamiętam, że przed swoją śmiercią Abraham bardzo narzekał „na Polską”. Co było powodem narzekania — nie wiem. Znany był w Kartuzach z tego, że sprzedawał szprotki i z tego się utrzymywał.

Kilka wspomnień o Abrahamie ukazało się na łamach dwutygodnika „Kaszebe". Autorem jednego z nich jest Paweł Wyszecki z zasłużonej na Kaszubach rodziny chłopskiej. W numerze 3 z 1957 roku pisze on: Antoniego Abrahama znałem od najmłodszych lat. Był przyjacielem i współpracownikiem mojego ojca. Często u nas przebywał, pracował, jadał.

Ojciec (zamordowano go w Piaśnicy) był mężem zaufania. Często na adres: Gutsbesitzer August Wyszecki — przychodziły polskie gazety.

Gutsbesitzer, a de facto ojciec posiadał jednego chudego konia i jedną krowę, chałupkę oraz 2 ha dzierżawionej ziemi i zarabiał furmaństwem.

Gazety, które przychodziły na nasz adres, Abraham roznosił po wsiach. Najczęściej robił to wieczorem. Wchodził do chaty ze słowami: „Niech będzie pochwalony... ”, kładł na stół gazetę i... znikał.

Nie pamiętam dokładnie, w którym to było roku: 1911 albo 1912 — Abraham przyjechał do ojca, a następnie we dwójkę wybrali się do Redy. W tamtejszej gospodzie urządzono zebranie. Jego przemówienia cieszyły się wielką popularnością. Słuchano ich nieomal z nabożeństwem. Po cichu zwano Antoniego „zbawcą ludu kaszubskiego”.

Od 1921 roku zamieszkałem w Gdyni. W mieście niejednokrotnie widywałem się z Abrahamem. Śladem ojca zostałem jego wiernym przyjacielem. Często — gdy rozmawialiśmy ze sobą — w słowach Antoniego przebijał smutek, rozczarowanie. Czasy, które nastały po 1918 roku nie były tymi, jakie wymarzył. na jakie czekał.

Obok stopniowej rezygnacji tkwiła w nim jeszcze żądza walki. Ostatnie swoje przemówienie wygłosił na rynku w Wejherowie. Toczono wówczas spory o zwrot ojcom franciszkanom klasztoru, z którego wygnali ich Prusacy w okresie kulturkampfu. Abraham długo przemawiał w ich sprawie. Walkę wygrał. Był zadowolony.

Nie mógł nie spotkać się z Abrahamem autor Samotnego półwyspu, kontradmirał Włodzimierz Steyer, w latach 1921-1924 dowodzący pierwszą kanonierką polskiej Marynarki Wojennej. Zgłosił się do niego — jak pisze w „Kaszebach” — dostawca ryb, niejaki Kos i oświadczył, że Abraham chciałby odwiedzić polski okręt. Steyer wyraził na to zgodę.

Pewnego popołudnia, gdy kotwiczyliśmy pod oks. wskimi piaskami — wspomina admirał — podeszła do trapu rybackiego żaglówka. Wysiadł z niej potężnie zbudowany mężczyzna. Był to Antoni. Zagłówka odpłynęła.

Zaprosiliśmy przybysza do mesy. Wszedł chętnie i razem z nami zasiadł do kolacji. Niedużo jednak jadł, więcej mówił. Stał się naszym pierwszym nauczycielem historii ludu kaszubskiego. Mówił jasno i zrozumiale. Widać było, że ma wrodzoną zdolność dobrego wysławiania. Uderzyła nas jego skromność, pogodne usposobienie. Każda wypowiedź naszpikowana była celnym dowcipem. Zaśmiewaliśmy się nieraz z jego doskonałych kawałów, szczególnie z okresu panowania prusactwa.

(...) W latach 1921-1922 odwiedził nasz okręt parokrotnie. Pewnego razu zjawił się nawet w Gdańsku na Polskim Haku i wrócił z nami do Gdyni. Żegnając się przed zejściem na łódkę, która miała go odwieźć do brzegu, powiedział do mnie z uśmiechem: ,,Każdy Kaszuba jest marynarzem, nawet jeśli młodość spędził na pasieniu gęsi... Po rejsach z wami i ja stałem się okrętnikiem”.

W 1921 roku widział Abrahama w Gdyni budowniczy portu, Wacław Zagrodzki i w ten sposób odnotował to zdarzenie w swych wspomnieniach: W Gdyni mieszkał wtedy Abraham, wybitny przedstawiciel i orędownik polskości Kaszubów. Widywałem często jego szczupłą, wysoką, lekko pochyloną postać, skromnym ubiorem nie różniącą się od innych mieszkańców wioski, jedynie może kaszkietem, który nosił, jakoś niepodobnym do zwykle tu spotykanych.

Prof. dr Abdon Stryszak, jako uczeń gimnazjum w Wejherowie, większość wolnych dni i wakacje spędzał u swego wuja, Jana Radtke, wówczas wójta Gdyni. Dom Radtkego był bardzo gościnny, przebywały w nim chyba wszystkie osobistości ówczesnej Gdyni, jak inż. Tadeusz Wenda, inż. Juliusz Rummel i pierwszy lekarz osiadły w Gdyni, a zarazem wielki społecznik, dr Skowroński. Niemal codziennie do domu Radtkego zachodzili miejscowi Kaszubi, ci wszyscy wpisani dziś w historię heroizmu nad Bałtykiem Skwierczowie, Grubbowie, Krefftowie, Kurrowie, Konkole, Główczewscy... Nie mogło zabraknąć w tym towarzystwie Antoniego Abrahama. Prof. Abdon Stryszak wspomina na łamach ,,Pomeranii”: Często spotykałem u wuja Radtkego również Antoniego Abrahama. Pamiętam dobrze jego ogromną postać i słynną tabakierkę, z której częstował wuja tabaką, a gdy był w dobrym humorze i mnie również proponował niuch. Prowadził z wujem często długie rozmowy, które zwykle dotyczyły spraw Gdyni i przyszłości Kaszub. Z zainteresowaniem przysłuchiwałem się tym rozmowom i pamiętam, że Abraham, żarliwy bojownik o polskość Kaszub, ujawniał w nich nieraz głęboką troskę o dalsze losy Kaszubów.

Niewiele zachowało się anegdot o Abrahamie, w każdym bądź razie w druku. Zaledwie dwie z nich umieścił Leon Roppel w Dykteryjkach i historyjkach z Kaszub. Oto fragment jednej z nich: Zaobserwowano, że Abraham, mieszkając pod koniec swego życia w Gdyni, unikał poważniejszych przekleństw. Gdy się go o to pytano, stwierdzał, że miał kiedyś większe kłopoty właśnie z tego powodu. Na jakimś zebraniu jeszcze przed pierwszą wojną światową powiedział, że Niemców i tak diabli wezmą, za co go skazano na karę aresztu. Odtąd mawiał: ,,Niechże jich Pón Bóg jak nórechlyj do sebie zabierze!".

Ogólną charakterystykę Abrahama zawarł w poświęconej mu ks. ążce Władysław Pniewski, powołując się na przemówienie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Stanisława Wojciechowskiego, wygłoszone 29 kwietnia 1923 roku: (...) wodzem ludowym, jednym z wielu, może największym, najgorliwszym, najpopularniejszym był Antoni Abraham. On to jest przedstawicielem, ks. ęciem tego ludu kaszubskiego, który ,,trwał i wytrwał przy swej wierze i mowie i sprawił, że polska bandera powiewa nad morzem".

Społeczeństwo, które zbiorowo tworzy historię, wyniosło Abrahama na jej szczyt w środowisku kaszubskim i ustnie utrwaliło jego żywot, częściowo zgodnie z prawdą, bardziej jednak na modłę własnych marzeń, tęsknot i odczuć. Stworzyło legendę „króla kaszubskiego” nie na jałowy użytek propagandowy, lecz z szacunku dla swojego duchowego przewodnika w trudnych latach walki o niepodległość Polski i w pierwszych triumfalnych dniach wolności.

ZAGMATWANE ŻYCIE

Gilbert K. Chesterton zauważył, że prawdziwym patriotą jest człowiek niezupełnie zadowolony ze swojej ojczyzny. Wtedy, kiedy ją posiada, bo gdy wróg zniewala ojczyznę, wyobraźnia utożsamia ją z rajem. Antoni Abraham miał mocno rozbudzoną wyobraźnię i wolną Polskę lokował w raju, a gdy odzyskała niepodległość, nie był z niej na tyle zadowolony, by rajem ją mienić. Marzenia przeważnie biorą rozbrat z rzeczywistością, ale czy bez marzeń można żyć aktywnie, pożytecznie, uczciwie?

Abraham zapoznawał się z ojczyzną małą, najbliższą mu, kaszubską. Z krajobrazem sielskim i dobrymi ludźmi żyjącymi z ciężkiej pracy, a w chwilach wolnych, wytchnienia, roztaczającymi niezwykły świat baśni, opowieści zasłyszanych lub zmyślonych, lecz utożsamianych z ziemią rodzinną i ojczyzną wielką. Jakoś lżej się wtedy żyło, bo w owych baśniach tkwiła nadzieja, dobro w nich zawsze zwyciężało zło. W tej atmosferze samorodnej dydaktyki, nakazującej ludziom być dobrymi, wychowywał się Antoni Abraham, zapamiętując na całe życie kanony ludowych przykazań, niekiedy surowych, wymagających wyrzeczeń, lecz sprawiedliwych i wysoce etycznych.

Antoni Abraham urodził się 19 grudnia 1869 roku w osadzie Zdrada pod Mechową, w ówczesnym powiecie puckim, w rodzinie bezrolnego komornika Jana i Franciszki z domu Czap, zamieszkałych w małej gliniance pod strzechą. Po trzech dniach, 22 grudnia, ochrzcił go w mechowskim kościółku miejscowy proboszcz. W Mechowej zachowała się pamięć, że Jan Abraham był człowiekiem biednym, chociaż bardzo pracowitym i nadzwyczaj uczciwym, ceniącym wysoko swą godność osobistą, dobrym mężem i ojcem. Z niewielkiej dzierżawy i prac dorywczych w majątku hrabiego von Krockow, zabezpieczał rodzinie skromny, ale znośny byt. Matka Antoniego, podobnie zresztą jak ojciec, była bardzo pobożna i zaradna w prowadzeniu ubogiego domu. Jak wspominał Abraham — miała ładny, miękki głos i często śpiewała pieśni pobożne, a także ludowe piosenki kaszubskie, przeważnie smutne, jak los tej ziemi. Była też świadoma swej narodowości, rozmawiała tylko po kaszubska, po polsku czytała modlitewnik i broszury, przeważnie żywoty świętych. Z modlitewnika i broszur uczyła Antoniego języka polskiego, bo niczego więcej nie mogła dla niego uczynić, będąc samoukiem. Ale i to było dużo. Antoni szybko opanował umiejętność czytania. Z pisaniem było gorzej, nawet źle i do końca życia nie władał poprawnie piórem.

W domu rodzinnym Abraham zapoznawał się z bogatym światem kaszubskich stolemów, opowieściami o grobach sprzed wieków odkopanych w okolicy i o buszujących po świecińskich polach Duninowych rycerzach zwyciężających hufce krzyżackie Fritza von Ravenecka w latach wojny trzynastoletniej (1454-1466). Wiedziony wyobraźnią w lasach darżlubskich i piaśnickich szukał owych kaszubskich olbrzymów — stolemów, oglądał tajemnicze głazy narzutowe, stalaktytowe groty w Mechowej, w których ponoć spoczywali Szwedzi zabici przez Kaszubów podczas najazdu na Pomorze, a do kościoła klasztornego w Żarnowcu wybrał się, by stanąć na płycie nagrobnej Fritza von Ravenecka i z satysfakcją powiedzieć: — Ty już nie wstaniesz! Obchodził jezioro Dobre, w którym potopili się Krzyżacy, z nadzieją znalezienia w sitowiach jakichś śladów po prześladowcach ludności kaszubskiej.

Tego baśniowego świata, egzystującego w wyobraźni dziecka, nie podbudowywała szkoła pruska, w której zresztą nie nauczył się zbyt wiele. Do jednoklasowej szkoły uczęszczał w Mechowej, odległej od Zdrady o około 3 kilometry i — jak podaje w swoim życiorysie — również do szkoły w Leśniewie. Dlaczego tam właśnie, gdzie podążał polnymi ścieżkami dobrych 6 kilometrów ze Zdrady i jak długo w niej się uczył — tego nie wiemy. Prawdopodobnie nie chciał zakończyć nauki ze świadectwem jednoklasówki, jak część jego kolegów, z winy rodziców, którym musiała pomagać w gospodarstwie, poprzestając na elementarnym wyks. tałceniu, i dlatego uczył się dalej w szkole czteroklasowej. Uczniem miał być dobrym, chłonnym wiedzy, jednak zapewne zbyt często stawiał nauczycielom kłopotliwe pytania, skoro jego dłonie ozdobione były pręgami, a nawet pęcherzami. Bito zresztą wtedy w szkołach również bez powodu, tylko dla zasady, aby uczniowie wiedzieli, że przechodzą „szkołę życia”. I że pytania zadawać może tylko Herr Lehrer.

Zrozumiałe, że w szkole pruskiej nie było miejsca na przekazywanie uczniom podań i legend z podteks. em patriotycznym. Na lekcjach Heimatkundedoszukiwano się w lokalnej historii i kulturze korzeni germańskich, ale nie na wiele to się zdało, bo ludzie i tak swoje wiedzieli. Młody Antoni słuchał podań i legend zaprawionych patriotyzmem w domu rodzinnym i podczas harców z kolegami na polach i w lasach, a także — może przede wszystkim — u mechowskiego proboszcza, ks. Teofila Bączkowskiego (1838-1924). Zacny ten kapłan dla prostych Kaszubów zrobił więcej niż cała armia wyks. tałconych społeczników, chociaż był nie mniej szykanowany przez pruskich żandarmów, administratorów i przełożonych duchownych,

Pierwsza strona życiorysu Antoniego Abrahama sporządzonego dla Starostwaw Wejherowie

niż inni przewodnicy w umacnianiu polskości. Parafię mechowską objął w 1872 roku, w czasie narastania szowinizmu wszechniemieckiego po zwycięskiej wojnie prusko-francuskiej i rozszalałego Kulturkampfu. Obowiązki duszpasterza umiejętnie łączył z obowiązkami Polaka — patrioty. Pochodził z Pomorza, z Klonówki na Kociewiu, zatem lepiej od innych znał duchowość Kaszubów i również — jeszcze w tym czasie — niejednokrotnie ich obojętność na sprawy narodowe, lękliwe zamykanie się we własnych zagrodach wiejskich. Gdy władze pruskie zabroniły wygłaszania kazań w języku polskim, przeszedł na kaszubski, który opanował doskonale. Przyjął zasadę, że do Kaszubów trzeba trafić przez kaszubskość, stąd w zależności od potrzeb i możliwości, przemawiał i rozmawiał nie tylko po polsku ale i po kaszubski!, a przykłady z życia społecznego i politycznego czerpał z najbliższego otoczenia, najbliższej okolicy.

Władze pruskie wytoczyły ks. Bączkowskiemu kilkanaście procesów, za łamanie ustawy o zakazie używania języka polskiego w miejscach publicznych i za agitacje polską. Wychodził z nich zazwyczaj obronną ręką, ku wściekłości zagorzałych hakatystów, a zwłaszcza właściciela majątku w Kłaninie. Grassa. Gdy z powodu słabego zdrowia przeszedł na przedwczesną emeryturę, pozostał na Kaszubach, w Wejherowie, gdzie założył pierwszą polską spółdzielnię ,,Kupiec", a podczas pielgrzymek na kalwarię wejherowską przewodził parafianom z Mechowej i wygłaszał po kaszubsku kazania przepojone szczerym patriotyzmem. Zmarł w Pelplinie. Do końca życia nakrywał głowę granatową „poznanianką". Czapkę tę nosili w zaborze pruskim ci wszyscy, którzy pretendowali do przewodzenia ludowi; była ona symbolem przynależności do narodu polskiego i bardzo denerwowała Niemców. Nosił ją między innymi znany na Kaszubach działacz niepodległościowy, kapelan Wojska Polskiego, potem proboszcz w Jastarni, Wielu i już po drugiej wojnie światowej w Tucholi, ks. podpułkownik Józef Wrycza.

Ks. Teofil Bączkowski, jako proboszcz mechowski, wiele uwagi poświęcał moralnemu i narodowemu wychowaniu młodzieży, a za swego najbardziej pojętnego wychowanka uważał Antoniego Abrahama, któremu z czasem wręczył ,,poznaniankę" na dowód, że jest przygotowany i zobowiązany do pracy na polu narodowym. Biorąc Abrahama pod opiekę ks. Bączkowski najpierw podbudowywał już utrwalony w jego świadomości świat baśniowy Kaszubów zdarzeniami autentycznymi z historii Pomorza i Polski, potem wyjaśniał mu na czym polega obrona tożsamości narodowej i walka o własne państwo, które wolą narodu prędzej czy później musi powstać. Uczył też Abrahama języka polskiego, szczególnie posługiwania się nim w piśmie, podsuwał mu ks. ążki i gazety, i ten nawyk — czytania — pozostał Antoniemu już na całe życie. Ponieważ ks. Bączkowski wyróżniał się wśród innych proboszczów (a byli między nimi również Niemcy) statecznym rozsądkiem, nigdy nie straszył grzeszników diabłem i piekłem, lecz cierpliwie przemawiał do ich rozsądku. Abraham bardzo do niego się przywiązał, przejmując sposób postępowania z ludźmi. Przebywanie z ks. Bączkowskim było dla Abrahama przeżywaniem zawsze czegoś nowego, nabywaniem doświadczenia życiowego, szczególnie zaś dobrą szkołą patriotyzmu.