Uczeń seryjnego mordercy. Historia nastolatka, który został prawą ręką bestii z Houston - Katherine Ramsland,Tracy Ullman - ebook + audiobook

Uczeń seryjnego mordercy. Historia nastolatka, który został prawą ręką bestii z Houston ebook i audiobook

Katherine Ramsland, Tracy Ullman

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

ZWABIĆ DZIECIAKA, STWORZYĆ MORDERCĘ

Był nastolatkiem, kiedy zamordował siedem osób. Przez dwa lata pomagał „bestii z Houston” w zbrodniach i ukrywaniu zwłok co najmniej 28 chłopców. Niektórzy z nich byli jego kolegami.

W 1971 roku czternastoletni Elmer Wayne Henley Jr poznaje Deana Corlla, w historii seryjnych morderców znanego jako Candy Man. Jego emocjonalna więź ze starszym od siebie seryjnym mordercą do dziś fascynuje psychologów kryminalnych.

Czy da się z dziecka zrobić mordercę? Do jakich przerażających czynów zdolny jest młody człowiek i jaką cenę musi za nie płacić? Co tak naprawdę skrywa umysł nastolatka, który pomaga mordować, ukrywać ciała i tkwi w zgubnej relacji z sadystą?

To prawdziwa, brutalna historia ucznia seryjnego mordercy z Houston i próba wniknięcia w naturę człowieka z obsesją i nienasyconą żądzą dominacji.

Katherine Ramsland i Tracy Ullman odsłaniają mechanizmy manipulacji stosowane przez Candy Mana i skrupulatnie rysują psychologię drapieżcy i jego nieletnich pomocników.

I próbują odpowiedzieć na pytanie: Elmer Wayne Henley Jr jest katem czy ofiarą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 17 min

Lektor: Laura Breszka
Oceny
4,2 (94 oceny)
45
23
24
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maniaczkaksiazek

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze opisane, ze szczegółami. Na końcu świetny dodatek dla KAŻDEGO rodzica, co robić, żeby uchronic swoje dzieci przed podobnym losem jak ten opisany w książce.
10
BKDuda

Nie oderwiesz się od lektury

Ciężka lektura, ale pouczająca.
10
Vierna

Nie oderwiesz się od lektury

Według mnie jedna z ciekaszych książek z tego gatunku. Warto przeczytać czy też przesłuchać. Dużo ważnych kwesti jest poruszanych, między innymi to jak policja bagatelizowała sprawę, a także powiązania mordercy ze znacznie większą organizacją. Co do głównego bohatera czyli Wayna, to dużo ambiwalentnych uczuć, ale taki zapewne był zamysł. Polecam.
00
jemiesx

Dobrze spędzony czas

3.75/5 ⭐
00
PaulinaJ29

Dobrze spędzony czas

Rzetelna publikacja reporterska, sama historia natomiast wstrząsająca.
00

Popularność




Dedykuję tę książkę moim pierwszym czytelniczkom i zarazem mojej emocjonalnej grupie wsparcia: Sally, Danie i Sue, którym jestem dozgonnie wdzięczna.

Katherine

Dedykuję tę książkę mojemu zmarłemu mężowi Jeffreyowi Felshmanowi i naszym dzieciom: Iris, Marty i Gabrielowi, którzy są moją inspiracją do pracy.

Tracy

Nota od autorek

W książce tej przedstawiamy historię zbrodni Candy Mana, do których doszło na początku lat 70. w Houston w stanie Teksas. Dean Corll, dorosły mężczyzna, zrekrutował dwóch nastoletnich wspólników, Davida Brooksa i Elmera Wayne’a Henleya Jr., aby pomogli mu zwabić ponad dwudziestu innych chłopców, których Corll gwałcił, torturował i mordował. W końcu Henley zabił Corlla i sam oddał się w ręce policji. Składając zeznania, wspomniał o strachu, jaki żywił wobec organizacji z Dallas, której członkiem miał być Corll, zajmującej się handlem ludźmi i ich wykorzystywaniem seksualnym. Po swoim aresztowaniu o organizacji tej mówił także Brooks. Policja z Houston pobieżnie prześledziła powiązania mężczyzny z rzekomą grupą przestępczą, po czym ostatecznie zarzuciła ten trop. Ta grupa istniała jednak naprawdę. Dowody zmieniają sens tej historii.

Dokumentalistka i reporterka śledcza Tracy Ullman spędziła ponad dziesięć lat, badając aktywność tej organizacji. Skontaktowała się z Henleyem, jedynym wspólnikiem, który był skłonny mówić. Zgodził się opowiedzieć, co wie. Ja, Katherine Ramsland, dołączyłam do nich dwojga, by przyjrzeć się doświadczeniom Henleya w roli wspólnika Corlla. Jestem autorką tej książki, pisałam ją we współpracy z Ullman, która nakreśliła szerszy obraz historii Corlla, Brooksa i Henleya. Nigdy wcześniej nie przedstawiono tej szokującej opowieści w pełni. Henley nie prosił o nasze śledztwo, ale zgodził się pomóc nam lepiej zrozumieć sposoby, w jakie drapieżcy seksualni wykorzystują słabości swoich ofiar.

Kontaktowałam się z seryjnymi mordercami i prowadziłam badania nad tym zagadnieniem przez ponad dwadzieścia pięć lat. Jeden z nich działał w mieście, w którym dorastałam. Pewnego dnia z miejsca, gdzie zwykle łapałam stopa, zabrał na motocykl pewną dziewczynę. Byłam jeszcze dzieckiem. Z całą pewnością przyjęłabym możliwość takiej przejażdżki. Mężczyzną tym był John Norman Collins, aresztowany, skazany w Michigan w sprawie „Morderców Co-Ed” i podejrzewany o dopuszczenie się jeszcze kilku innych morderstw. Po latach, gdy zaczęłam pisać scenariusze do programu Court TV’s Crime Library, korespondowałam z Collinsem. Później kontaktowałam się także z innymi seryjnymi mordercami. W końcu stałam się specjalistką. Jestem autorką książek i wykładowczynią akademicką, a moje zainteresowania skupiają się na rozwoju psychologicznym morderców.

W książce The Mind of a Murderer przebadałam tuzin spraw z ubiegłego wieku, przy których pracowali eksperci od zdrowia psychicznego starający się dowiedzieć czegoś o życiu i zbrodniach morderców masowych, działających w afekcie i seryjnych. Ich praca zaowocowała szczegółowym materiałem służącym mi za model mojej własnej pracy w latach 2010–2021 z Dennisem Raderem, seryjnym mordercą z Wichita w stanie Kansas, znanym także jako BTK. Podejmując się tamtego projektu, wykorzystałam format, który mam w zwyczaju nazywać autobiografią kierowaną. Pytania ułożyłam tak, aby wyciągnąć od Radera odpowiedzi na temat tego, jak wyglądała jego ścieżka ku przemocy, i żeby jak najlepiej przysłużyły się one psychologii, kryminalistyce i stróżom prawa.

Projekt ten pozwolił mi lepiej zrozumieć, jak ktoś taki jak Rader doświadcza otaczającego go świata. Omawialiśmy koncepcje psychologiczne takie jak „segmentacja” czy przekonanie, że drapieżcy mogą uchodzić za zwykłych obywateli, a jednocześnie dopuszczać się poważnych zbrodni dzięki dzieleniu swojego życia na mniejsze fragmenty. W odniesieniu do różnych „segmentów życia” Rader nazywał tę umiejętność „kostką”. Miał na myśli to, że w zależności od okoliczności mógł dowolnie żonglować różnymi rolami. Dzięki temu potrafił odgrywać dobrego ojca i męża, gorliwego przewodniczącego rady parafialnej czy wolontariusza pracującego ze skautami, jednocześnie zaś nękać, porywać i mordować swoje ofiary. Przez cały czas do dyspozycji miał każdą ze swoich osobowości, niczym ścianki kostki do gry, i błyskawicznie mógł się pomiędzy nimi przełączać. Na swoim przykładzie wyjaśnił mi, że „kostka” to narzędzie znacznie bardziej poręczne od koncepcji odseparowanych ról, gdy chcemy zrozumieć, w jaki sposób seryjny morderca prowadził dwa tak odrębne od siebie życia.

Koncepcja „kostki” pomogła mi także spojrzeć z innej strony na doświadczenia Wayne’a Henleya. Co prawda jako nastolatek miał on drobne konflikty z prawem, ale gdyby nie poznał Corlla, być może nigdy nie dopuściłby się zbrodni z użyciem przemocy. Chociaż pomagał Corllowi w morderstwach, to kiedy tylko mógł, wchodził w rolę zwykłego dzieciaka, która przynosiła mu nieco ulgi od popełnianych czynów, jak również dawała siłę do przeciwstawienia się Corllowi. Jest on jedynym znanym mi wspólnikiem drapieżcy seksualnego, który zabił przestępcę.

Nie umniejszamy odpowiedzialności karnej Henleya (on sam też tego nie robi). Zamiast tego eksplorujemy wraz z nim proces psychologiczny, który ukształtował go jako wspólnika zbrodni, tak by naukę na przyszłość wyciągnąć mogli z tego psychologowie, kryminolodzy, rodzice i potencjalne ofiary. Książka ta poświęcona jest drapieżcy, który w swoją zbrodniczą działalność wciągnął dwójkę dzieciaków. Obaj byli podatni na zachęty finansowe. David Brooks zmarł w 2020 roku, nigdy nie opowiedziawszy w pełni swojej historii. Henley nadal jednak żyje, co daje nam możliwość przestudiowania zachowania drapieżcy z perspektywy ofiary.

Do opisywanych tu wydarzeń doszło pięćdziesiąt lat temu. Od tamtego czasu nasz stan wiedzy o całej sprawie powiększył się o kolejne informacje. W ostatnich latach byliśmy świadkami tego, jak nowe interpretacje – odpowiadające na dręczące nas do tej pory pytania lub lepiej odnoszące się do faktów – zmieniały, a niekiedy całkowicie wywracały nasze rozumienie innych, pozornie zamkniętych już spraw z minionych dekad. Nie możemy na przykład kurczowo trzymać się wyników identyfikacji ofiar przeprowadzonych w 1973 roku, skoro przeczą im wyniki analizy DNA z 2012 roku (tak jak w tym przypadku). Tylko otwartość na nowe dane sprawiła, że niesłusznie skazani, niewinni ludzie mogli wyjść na wolność. Dzięki temu zdołano też odsłonić zatarte niegdyś ślady i rozwiązać z pozoru nierozwiązywalne śledztwa. Starsze sprawy, takie jak ta, dają nam inne spojrzenie na współczesne problemy.

Wiele z technik wykorzystywanych przez Corlla pozostaje w użyciu do dziś, nadal bowiem są skuteczne. Wyniki badań Ullman na temat działania wspomnianej wyżej organizacji w latach 70. XX wieku, które potwierdziły realność gróźb Corlla, wykazały, jak szeroko wówczas rozpowszechniony w kraju był to problem. „Zaginione” dowody na temat wpływowych ludzi, przerywane śledztwa, usuwane powiązania. Mimo to do dziś zachowało się wystarczająco wiele śladów, aby odtworzyć większość z tej historii.

Henley ma nadzieję przynajmniej częściowo odkupić swoje winy. Udzielane przez niego wielogodzinne wywiady prezentujemy w tej książce w formie bezpośrednich cytatów i wypowiedzi wszystkowiedzącego narratora, przedstawiającego własne uczucia i spojrzenie na wydarzenia, których był świadkiem. Pomocne były tu także jego zeznania złożone na policji w sierpniu 1973 roku oraz zeznania jego matki i kilku przyjaciół z dzieciństwa. Ponadto wykorzystałyśmy raporty policyjne i protokoły sądowe, raporty z sekcji zwłok, artykuły prasowe i programy telewizyjne z interesującego nas okresu. Niekiedy opierałyśmy się na informacjach zawartych w materiałach wydanych dawniej w formie książkowej, ale dwa główne źródła do tej sprawy opublikowane zostały jeszcze przed procesem współsprawców i w obu pojawiają się błędy rzeczowe. Nawet pamiętnik prokuratora okręgowego, w którym omawia on oba procesy, jest niespójny z raportami policyjnymi i innymi materiałami. Książka ta rozbudowuje całą historię, zagłębia się w dynamikę działań współsprawcy i – na potrzeby nowego pokolenia – udziela najważniejszych lekcji na temat drapieżców seksualnych.

Rozdział 1

Zabójstwo Candy Mana

Szczupły nastolatek o kręconych włosach, skuty kajdankami i ubrany w zielono-niebieski więzienny dres, nawiguje kierowcę nieoznakowanego radiowozu, każąc mu skręcić na wyboistą drogę. Za policyjnym wozem jedzie niewielka karawana innych pojazdów, w których siedzą detektywi. Kierują się ku ustawionym w kształt litery L szopom z blachy falistej przy Silver Bell Street 4500 w Houston w stanie Teksas. To magazyny na łodzie. Zatrzymują się przed szopą o numerze 11. Z pierwszego samochodu wysiadają mężczyźni w mundurach. Jeden z nich pomaga wysiąść chłopakowi, z którym przyjechali. Ten wygląda na zdezorientowanego, ledwo trzyma się na nogach.

Detektywi potrzebują tego chłopaka. Właśnie ujawnił, że Dean Corll, miejscowy elektryk, którego śmiertelnie postrzelił tego ranka, mordował chłopców i grzebał ich w tym budynku. Początkowo detektywi nie chcieli mu wierzyć. To jeszcze dzieciak, wyglądał, jakby nawąchał się za dużo farby. Ale wspomniał nazwiska Davida Hilligiesta, Marty’ego Jonesa i Charlesa Cobble’a. Wszyscy trzej zaginęli i trwały ich poszukiwania. Dwóch z nich zniknęło tego samego dnia, zaledwie kilka tygodni wcześniej. Mimo potwornego żaru, który lał się z nieba tamtego sierpniowego dnia 1973 roku, detektywi postanowili sprawdzić niepokojące doniesienia.

Część policjantów była z Houston, inni z pobliskiej Pasadeny, gdzie zginął Corll. Oba zespoły ustaliły, że powinny ze sobą współpracować. Około 17:30 podeszli do stalowych drzwi magazynu. Zatrzymała ich kłódka. Znaleźli mieszkającą w pobliżu właścicielkę terenu, Mayme Meynier, i wyjaśnili jej, dlaczego muszą dostać się do środka. Zasmuciła ją wiadomość, że jeden z jej najemców nie żyje. Stwierdziła, że Dean Corll był przemiłym człowiekiem i od listopada 1970 roku, to znaczy, odkąd wynajmował budynek, zawsze płacił czynsz na czas. Nie miała zapasowego klucza do zamka Corlla, zgodziła się więc, aby policjanci weszli do środka siłą. Jeden z nich wyłamał kłódkę za pomocą łyżki do opon. Gdy otworzyli drzwi do pozbawionej okien, wysokiej szopy o wymiarach 3,65 na 10,36 metra, podmuch gorąca sprawił, że aż się cofnęli.

Wewnątrz zobaczyli prawdziwe wysypisko gratów. Weszli do środka, żeby przyjrzeć się zawartości. Pośrodku leżały dwa nachodzące na siebie zatęchłe dywany, przykrywające gołą ziemię. Jeden z nich, niebieski, rozciągał się od ściany do ściany i miał ponad trzy i pół metra. Z tyłu, pod prawą ścianą, detektywi zobaczyli okryty plandeką samochód, dwa kanistry z gazem, mały czerwony rower, pustą szafkę i plastikową torbę pełną butów i ubrań. Naliczyli w sumie osiem metalowych pojemników o pojemności siedemdziesięciu pięciu litrów każdy. Na jednym z nich leżały dwa czteroipółkilogramowe worki wapna. Pod lewą ścianą ze szczeliny w wybrzuszonej ziemi wydobywała się słaba woń. Dwie łopaty z krótkim trzonkiem i złamane grabie pokryte białym proszkiem potęgowały złowieszcze wrażenie, że pod warstwą wapna coś zakopano.

Chłopak, który ich tu przyprowadził, podszedł do drzwi. Był blady. Nie wszedł do środka, zamiast tego cofnął się, usiadł na trawie i schował twarz w dłoniach. Tamtego dnia jego życie zmieniło się na zawsze. Siedemnastoletni Elmer Wayne Henley Jr. właśnie zastrzelił Deana Corlla. Zeznał, że zrobił to, by uratować siebie i dwoje przyjaciół, których Corll chciał poddać torturom. Następnie powiedział detektywom o szopie na łodzie, gdzie zakopanych miało być czterech, a być może i więcej dzieciaków.

Dave Mullican, detektyw z Pasadeny, nie rozstawał się z Henleyem od czasu porannej strzelaniny. Teraz przyglądał się samotnemu nastolatkowi. Ten dzieciak wiedział więcej, niż mówił, o wiele więcej. Bez żadnych problemów doprowadził ich do szopy, chociaż twierdził, że był tam tylko raz. Pokazał im, gdzie mieszka właścicielka terenu. Co jeszcze wiedział? Co jeszcze zrobił? Te pytania mogły jednak zaczekać. Najpierw musieli sprawdzić, czy Dean Corll naprawdę był mordercą, tak jak twierdził chłopak.

Rzut oka pod plandekę ujawnił rozebranego prawdopodobnie na części chevroletta camaro – typowy sposób, żeby trochę zarobić na skradzionym samochodzie. Będą musieli sprawdzić status pojazdu i później go stąd zabrać. Tak samo jak dziecięcy rower. Policyjny fotograf Bill Hare zrobił zdjęcia wszystkim przedmiotom w magazynie, po czym ustąpił miejsca technikom. Zebrali oni próbki ziemi i wapna oraz odciski palców z kilku różnych miejsc. Wszystkie rzeczy zostały spakowane i oznaczone jako potencjalne materiały dowodowe.

Około 18:30 przyszła wiadomość, że samochód był kradziony, a rower należał do trzynastoletniego Jamesa Dreymali, który zaginął niecały tydzień wcześniej. Jeszcze jeden zaginiony chłopak, ale żaden z tych, których wymienił Henley. Razem z pozostałymi trzema dawało to cztery potencjalne groby, być może pięć, gdyż w 1971 roku razem z Davidem Hilligiestem zaginął również Gregory Malley Winkle. Wydawało się to niemożliwe. Czy ktokolwiek kiedykolwiek słyszał o facecie, który zdołałby porwać i zabić kilku chłopaków tak, żeby nikt niczego nie zauważył?

Detektywi, nadal pełni wątpliwości, kazali dwóm więźniom, których ze sobą zabrali, rozkopać wybrzuszenie w ziemi obok złamanych grabi, skąd wydobywał się smród. Powietrze nieco się przeczyściło, ale na zewnątrz nadal było piekielnie gorąco. Koszule przyklejały się do przepoconych ciał. Więźniowie zaczęli kopać.

Dwadzieścia centymetrów pod powierzchnią natrafili na warstwę białego wapna. Po kilku dodatkowych ruchach łopatą ujrzeli warstwę grubego przezroczystego plastiku. Rozkopując piaszczystą glebę, poczuli odór, jeszcze zanim zobaczyli napuchnięte nagie ciało chłopca o blond włosach, owinięte w plastikowy worek, położone na prawym boku. Na podstawie rozmiarów stwierdzili, że miał dwanaście–trzynaście lat. Może Dreymala? Stopy chłopca były sklejone taśmą. Nerwowi więźniowie wyciągnęli worek i wynieśli na zewnątrz, mijając Henleya.

Uwalani ziemią kopiący odkryli koło skraju dołu zniszczony zielony plastikowy worek ze szkieletem. Ofiarę wsadzono do środka w pozycji „na czworakach”. Najwyraźniej Henley miał rację: to miejsce było prywatnym cmentarzem. Detektywi wezwali posiłki. Zanosiło się na to, że nie ruszą się stąd zbyt szybko. Więźniowie zaczęli narzekać. Nie podobała im się ta robota. Jeden z nich zwymiotował na zewnątrz. Ale nie mieli wyjścia, musieli kopać dalej. Szopa była duża, terenu do przekopania sporo. Policjanci poprosili o dowiezienie lamp i mocnych wiatraków. Chevroletta wyciągnęli na zewnątrz.

Po wyjęciu drugich zwłok więźniowie zlokalizowali miejsce pod brudnym niebieskim dywanem, które nosiło ślady przekopywania. Spod warstwy wapna wydobyli długą na około metr osiemdziesiąt i szeroką na trzydzieści centymetrów sklejkę. Wyglądała tak, jakby położono ją, aby wskazywała to miejsce. Wyciągnęli ją i zaczęli kopać głębiej, aż znaleźli zwłoki dwóch częściowo rozłożonych już ofiar, owiniętych w plastikowy worek i związanych liną. Obie ofiary spoczywały na lewym boku, głowa każdej z nich przylegała do stóp drugiej. Wiele wskazywało na to, że zostały zabite i zakopane tu w tym samym czasie.

Mogli to być Marty Jones i Charles Cobble. Śledztwo w sprawie ich zaginięcia policja anulowała zaledwie dwa tygodnie wcześniej, uznając, że po prostu uciekli z domów. Nie podjęto żadnych prób odnalezienia chłopców. W oficjalnym uzasadnieniu stwierdzono, że w ostatnim czasie tak wielu nastolatków uciekało z Houston, że nie było żadnego powodu do marnowania zasobów na ich poszukiwania. Jones i Cobble byli kumplami. Zniknęli tego samego dnia. Ergo: uciekli razem. Byli też jednak dwoma z kilku chłopaków z okolic Houston Heights, po których od 1971 roku ślad zaginął. Sześciu z nich chodziło do tego samego gimnazjum. Już to powinno wzbudzić w śledczych poważne wątpliwości, szczególnie gdy w odpowiedzi na brak reakcji policji rodzice zaginionych wszczęli awanturę. Nikt nie wierzył w ucieczkę. Każdy policjant znajdujący się tamtej nocy w nagrzanej, śmierdzącej szopie prawdopodobnie się domyślał, że przyjdzie im drogo zapłacić za to niedopatrzenie.

Mieli teraz cztery ciała – tyle, o ilu wspomniał Henley. Mogliby przerwać akcję, ale wiedzieli, że ofiar może być więcej. Mogli też się natknąć na zakopany jakiś inny dowód lub przedmiot, który pomógłby im zidentyfikować dzieciaki. Musieli szukać dalej.

W kolejnym dole, wykopanym w miejscu, gdzie stał camaro, znaleźli czaszkę i parę kości. Pod nimi – kolejne owinięte w plastikowy worek zwłoki, tym razem rozłożone tak bardzo, że nie byli w stanie nawet określić, w którą stronę ułożono ramiona i nogi. To dawało już sześć ciał. Jeśli wierzyć autorowi reportaży kryminalnych Jackowi Olsenowi, gdy właścicielka terenu przyszła zobaczyć, jak przebiega praca, i powiedziała policjantom, że Corll pytał niedawno o możliwość wynajęcia jeszcze jednej szopy, bo „kończyło mu się miejsce”, niektórych funkcjonariuszy zemdliło.

Ciała przewieziono ambulansami do kostnicy hrabstwa Harris. Palący papierosa Mullican przyglądał się Henleyowi. Ten dzieciak rzeczywiście powstrzymał mordercę, tak jak mówił. Gdyby tego nie zrobił, on i jego znajomi mogliby też tu trafić, a Corll mordowałby dalej przez Bóg jeden raczy wiedzieć jak długo.

Na miejscu zjawiło się paru reporterów. Niektórzy spostrzegli długowłosego, obsypanego trądzikiem chłopaka, tkwiącego pośrodku tego koszmaru. Wyglądał na nie więcej niż czternaście lat, był niski i szczupły. Nikt nie podejrzewałby, że ten dzieciak może sprawiać jakiekolwiek problemy. Henley na zmianę płakał i zapewniał pilnującego go policjanta, że wszystko z nim w porządku. Skarżył się na ból głowy. Chciał zadzwonić do matki. Od wielu godzin prosił o możliwość rozmowy z nią.

Zaprawiony w bojach reporter Jack Cato z KPRC-TV dostrzegł w tym okazję dla siebie. Zaproponował Henleyowi, że ten może skorzystać z telefonu w jego samochodzie. Chłopak przyjął propozycję. Był to pakt z diabłem. Cato bez zgody nastolatka nagrał go, jak opiera się o czerwonego mustanga i przekazuje wieści swojej matce Mary Henley. Jej przerażona reakcja na rewelacje syna została wyemitowana w telewizji.

– Mama? – zapytał trzęsącym się głosem Henley.

– Tak, tu mama, skarbie.

Chwila ciszy.

– Zabiłem Deana.

Henley podnosi dłoń do twarzy.

– Wayne? – Matka jest zszokowana. – Och, Wayne, nie, nie zrobiłeś tego!

– Tak… Tak, zrobiłem to.

– O Boże! Gdzie jesteś? – zapytała i rozpłakała się.

Odpowiedział, że w „magazynie” Corlla. Gdy spytała, czy może przyjechać na miejsce, w pierwszej chwili powiedział, że tak, ale detektywi kazali mu zaprzeczyć. Wiedzieli, że był nieletni i któreś z jego rodziców powinno tu być, ale nie chcieli, aby go uciszała. Kto wie, może nawet przyjechałaby z adwokatem. Henley zapewnił ją, że wszystko jest w porządku.

– Jestem z policjantami.

Powiedział jej, że spotkają się później.

Sam z siebie wymamrotał, że znał niektórych z tych chłopaków i przedstawił ich Corllowi.

– To wszystko moja wina.

Cato poprosił o zgodę na wywiad przed kamerą, ale Henley nie chciał być nagrywany. Dziennikarz zdołał nagrać parę słów wypowiedzianych przez niego napiętym głosem, a kamerzysta filmował wiatraki oczyszczające powietrze ze smrodu rozkładających się zwłok w szopie. Reporter z Kanału 11 zdołał namówić Henleya na rozmowę twarzą w twarz do wieczornego wydania wiadomości. Chłopak przyznał, że znał Corlla od dłuższego czasu, jakieś dwa lata. Lubili popijać razem piwo. Powiedział, że Corll mówił mu o organizacji zamieszanej w tę zbrodnię, rzekomo płaciła mu ona za to tysiące dolarów. Ale chłopak zdawał się mieć wątpliwości, ponieważ sposób życia Corlla nie odpowiadał jego deklarowanemu udziałowi w tej grupie.

Wiadomości o zdarzeniu były transmitowane przez telewizje z całego miasta. Henley w żaden sposób nie uprzedził matki, co może zobaczyć na ekranie – ona oraz jej sąsiedzi. Niektórzy z nich to rodzice chłopaków, których ciała wyciągnięto z wynajmowanej przez Corlla szopy. Rodzice, z którymi Mary Henley musiała konfrontować się już wcześniej, zaraz po zaginięciu ich synów.

– Nie mogłam w to uwierzyć – mówiła później Mary. – To nie mógł być mój mały Wayne. On nie robił takich rzeczy. Kochał wszystkich.

Wspomina, że w wieku pięciu lat przeszedł kościelną nawą i oznajmił, że chciałby zostać pastorem. Jeszcze do niedawna w kieszeni koszuli nosił Biblię. To dobre dziecko. Mary miała świadomość, że ostatnio był nieszczęśliwy. Mówił rzeczy tak dziwne, że umówiła go na spotkanie z psychiatrą. Pamiętała, że zaledwie dwa tygodnie wcześniej Corll wspomniał jej, że planuje wyjechać z jej synem gdzieś daleko, gdzie Mary nie będzie miała do niego dostępu. Wściekła ostrzegła Corlla, że jeśli spróbuje, to naśle na niego policję.

– Musiał zrobić coś potwornego – stwierdziła Mary – skoro Wayne go zabił.

Cała sprawa miała okazać się znacznie bardziej szokująca niż samo zastrzelenie Deana Corlla.

Gdy z chaty na łodzie wynoszono kolejne ciała w plastikowych workach, Henley zdawał się zaskoczony. Wiedział o czterech ofiarach i podejrzewał istnienie jednej lub dwóch dodatkowych, ale najwyraźniej Corll skrywał tajemnice mroczniejsze, niż Henley mógł sobie wyobrazić. A wiedział przecież o ciałach zakopanych też w innych miejscach. Początkowo zamierzał powiedzieć policji tylko o tych w szopie, ale z kilku jego komentarzy przebijała chęć ujawnienia całej prawdy.

– Czuję się winny, tak jakbym to ja sam ich zabił – żalił się jednemu z policjantów. – To ja doprowadziłem do ich śmierci. To ja doprowadziłem ich do Deana.

Funkcjonariusz powiedział Henleyowi, że powinien czuć się szczęściarzem. Mógł skończyć w tej szopie jako kolejna ofiara. Henley schował twarz w dłoniach. Wiedział, że nie zasługuje na pocieszenie. Powinien zabić Corlla o wiele wcześniej albo zgłosić to na policję. Układał nawet w głowie kilka planów, ale nic, czego próbował, nie przyniosło efektu. Wstydził się swojej słabości. W kilku kluczowych momentach mógł zrobić, co należało, ale za każdym razem podporządkowywał się Corllowi i wykonywał jego polecenia.

Około dwudziestej drugiej Mullican odesłał Henleya z powrotem do aresztu w Pasadenie, mieście, gdzie zastrzelił Deana Corlla. Sądził, że nie będą już potrzebować jego pomocy. Wkrótce miał się przekonać, że to dopiero początek koszmaru.

W dole numer 4, w prawym tylnym rogu szopy, policjanci znaleźli dwa kolejne ciała pochowane blisko siebie. Wszystko wskazywało na to, że niektóre dzieciaki były chowane jedne nad drugimi. Pod siódmą odnalezioną parą zwłok kopacze odkryli zamszową kurtkę z długimi frędzlami, zawiązaną linę i kawałek niebieskiej froty. Ósmy zamordowany chłopak został pochowany w pozycji siedzącej, związany czymś, co wyglądało na linkę od spadochronu. Wszystko to wydawało się absolutnie odrealnione. Przecież ludzie nie zabijają dzieciaków ot tak, po prostu i nie zakopują ich w szopie na łodzie. Kim był ten cały Dean Corll?

Po północy zmordowani detektywi ogłosili przerwę. Nie skończyli pracy, ale wszyscy musieli odpocząć. Smród i upał przytłaczały. Podejrzewano, że niektórzy więźniowie przeżyli traumę. Nikt nie przypuszczał, że potrwa to aż tak długo. Rutynowe przeszukanie w następstwie mało wiarygodnego zeznania zamieniło się w skomplikowaną sprawę z wieloma ofiarami śmiertelnymi. Jak do tej pory doły wykopali tylko pod dwiema ścianami i pośrodku szopy. Mieli jeszcze sporo terenu do sprawdzenia. Stan niektórych ciał sugerował, że znajdowały się tam od dawna.

Tłum reporterów przekrzykiwał się wzajemnie przed kamerami, relacjonując dla swoich stacji telewizyjnych informacje o przerażających odkryciach. Rodzice zaginionych chłopców dzwonili do siebie, chwytając się każdego słowa. Jack Olsen stwierdził, że byli wściekli po tym, jak wcześniej policja z Houston uznała ich zaginionych synów za uciekinierów. Mary Henley wspominała po czasie reporterom, że siedziała jak skamieniała w domu, który dzieliła ze swoją matką Christeen Weed i trzema młodszymi synami. Wiedziała, że Elmer Wayne od półtora roku utrzymywał bliski kontakt z Corllem. Próbował powiedzieć jej, że ma kłopoty. Nie chciała go słuchać. Teraz mogła mieć jedynie nadzieję, że wszystko to, czego dowiadywała się z telewizji, jakoś się wyjaśni. Musiałosię wyjaśnić. Desperacko pragnęła zobaczyć najstarszego syna, chciała, aby powiedział jej, o co w tym wszystkim chodziło, ale nie mogła tak po prostu wybiec z domu i się z nim zobaczyć. Wątpiła, czy dostanie pozwolenie na spotkanie o tak późnej porze. Była to dla niej bezsenna, pełna bólu noc.

Zamknięty w celi Henley także miał ciężką noc. W halucynacjach widział wchodzącą do celi kobietę z psem. Później zdawało mu się, że jakaś czarnoskóra kobieta robi mu zdjęcia. Na widok intruzów wpadł w panikę. Ciężko było mu się rozgrzać. Zdezorientowany, trząsł się, nie mogąc się uspokoić.

Kolejny dzień był równie upalny jak poprzedni. Ekshumowano następne ciała. Niektóre miały na sobie fragmenty ubrań: stroje do pływania, buty i paski. Koroner wraz ze swoim zespołem przystąpił do przypisywania ofiarom imion. Zidentyfikowano dwóch zaginionych braci, potwierdzając tym samym ich los. Detektyw policji z Houston Karl Siebeneicher z przerażeniem patrzył na zwłoki Marty’ego Jonesa, swojego zamordowanego kuzyna. Identyfikacja pozostałych okazała się jednak trudniejsza. Ekipy filmowe kręciły makabryczne sceny wyciągania zawiniętych w plastikowe worki, rozłożonych ciał i przenoszenia ich do stojących nieopodal pojazdów. Kilka ofiar nosiło ślady kastracji. W jednym z dołów szkielety dwóch chłopców przemieszały się do tego stopnia, że trudno było określić, do którego dziecka należy dany fragment ciała.

W czasie kilku kolejnych dni „masowe morderstwa z Houston” stały się najgłośniejszą sprawą zbiorowego mordu w dotychczasowej historii Stanów Zjednoczonych.

Drapieżca

Dla przedstawicieli prawa najbardziej palącą kwestią było to, w jaki sposób tak wiele dzieciaków mieszkających w tej samej okolicy mogło zaginąć w ciągu zaledwie kilku lat bez zakrojonego na szeroką skalę śledztwa. Co więcej, jak ten na pozór miły Dean Corll (przez dzieciaki, które go uwielbiały, nazywany „Candy Manem” – „facetem od cukierków”) mógł dopuścić się czynów opisywanych przez Henleya? I w jaki sposób zupełnie zwyczajny nastolatek, taki jak Wayne Henley, został wciągnięty w całą sprawę? Historia zaczęła nabierać kształtu w miarę tego, jak policja i prokuratorzy starali się ustalić oficjalną wersję wydarzeń. Sprawdzili kilka śladów i zignorowali te, których nie zdołali zbadać z powodu zbyt ogólnych informacji lub braku odpowiednich zasobów.

W końcu przedstawili prostą, ale niekompletną opowieść o drapieżcy seksualnym i mordercy działającym na ograniczonym terenie. Wersja ta w formie niezmienionej obowiązywała przez blisko pięćdziesiąt lat. Po 2010 roku jednak dwie niezależne grupy ekspertów szukające potencjalnego powiązania między Deanem Corllem a seryjnym mordercą z Chicago Johnem Wayne’em Gacym postanowiły ruszyć śladem odkrytym przez niejakiego Randy’ego White’a. Gacy został aresztowany w 1978 roku, pięć lat po śmierci Corlla, za zamordowanie ponad trzydziestu chłopców i młodych mężczyzn. White „badał” Gacy’ego w czasie jego pobytu w więzieniu, tworząc dossier na temat ofiar i wspólników mordercy. W pisanych przez niego raportach raz po raz pojawiała się postać Johna Davida Normana. Śledztwo ujawniło dokumenty stwierdzające molestowanie przez Normana nastoletnich chłopców już w latach 50. Skazano go nawet na wyrok w więzieniu stanowym na wyspie McNeil dla nierokujących poprawy przestępców seksualnych. Norman nigdy jednak nie spędził zbyt wiele czasu za kratami. W okresie, kiedy Dean Corll dopuszczał się swoich mordów, Norman prowadził w Teksasie kilka „biznesów” skupionych na seksualnej eksploatacji nieletnich. Wydaje się, że w 1973 roku na szali leżało coś więcej niż zidentyfikowanie i powstrzymanie działającego lokalnie seryjnego mordercy. Tak naprawdę od dnia, kiedy morderstwa Corlla ujrzały światło dzienne, istniały poszlaki wskazujące na to, że ta historia dotyczy całego kraju. Henley wyjawił przecież, że Corll mówił mu o organizacji, która zajmowała się handlem chłopcami. Niestety, w miarę tego, jak chłopak przyznawał się do współudziału w zbrodni, malała jego wiarygodność w oczach policji.

Nie mamy odpowiedniego określenia na ofiary takie jak Henley, przez drapieżców seksualnych obsadzane w roli pomocników. Nie są takimi samymi ofiarami jak ci, których pomagali krzywdzić, nie są jednak również takimi samymi przestępcami jak drapieżcy, którzy ich zwerbowali. Zajmują szarą strefę. Wybierani są często ze względu na młody wiek, podatność na wpływy, słabość, ubóstwo lub uległość, co sprawia, że łatwo nimi manipulować. Ponieważ społeczeństwo z reguły postrzega ich jako winnych w równym stopniu co główni sprawcy, szczególnie gdy dopuszczają się wyjątkowo odrażających czynów, badacze nigdy nie studiowali dokładnie ich unikalnych doświadczeń. Analiza tego, jak ktoś, kto w przeszłości nawet nie pomyślał o zabiciu drugiego człowieka, nagle w pewnych warunkach dopuszcza się tego typu czynów, może pomóc ochronić przyszłych potencjalnych sprawców przed przestępstwem. Corll miał dwóch znanych nam uczniów – obaj byli niedojrzałymi nastolatkami. Na jego rozkaz nauczyli się porywać, pilnować, mordować i zakopywać ciała innych chłopców.

Podchody drapieżcy

Koncept ucznia przywodzi na myśl XVIII-wiecznych młodych chłopaków terminujących u rzemieślników, aby rozwinąć swoje umiejętności. W zamian za edukację uczniowie wykonywali najbardziej uciążliwe prace. Obie strony czerpały z takiego układu korzyści, ale dla ucznia potrafił być on uciążliwy, a niekiedy nawet uwłaczający. Uczniowie byli z reguły nastolatkami w wieku około piętnastu lat lub młodszymi, łatwiej ich bowiem uczyć niż starszych. Układ taki trwał niekiedy całe lata i prowadził ostatecznie do swego rodzaju partnerstwa. W czasie szkolenia uczeń mógł niekiedy mieszkać z mistrzem, robiąc za pomocnika od wszystkiego. Niekiedy układy takie nadzorowane były przez większe organizacje, na przykład gildie rzemieślnicze.

Zbyt późno stało się jasne, że rzeczywiście istniała podziemna sieć sekspowiązań, której główni operatorzy pracowali niedaleko Deana Corlla. Mężczyźni ci mieszkali i działali na szeroką skalę w Houston i Dallas, a wspólników mieli w Kalifornii. Stworzona przez nich siatka obejmowała kilkadziesiąt tysięcy drapieżców seksualnych i równie wielu wykorzystanych chłopców. Mało prawdopodobne, by Corll nie był świadom jej istnienia, gdyż pedofile mają tendencję do dzielenia się między sobą swoimi zasobami, żeby na wszelki wypadek mieć kompromitujące innych członków materiały.

Corll skupiał się na morderstwach. Opracował metodę wyszukiwania młodych ofiar, uwodzenia ich, zabijania i grzebania. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że zaangażowanie innych nastolatków do zwabiania chłopców zmniejszy ryzyko, że ktoś zobaczy go z później zamordowanym. Niektóre ofiary z Houston regularnie grywały w bilard, a Corll przy stole bilardowym namawiał je do pójścia do jego domu, żeby trochę się zabawić. Jeden chłopiec pracował w jego sklepie z cukierkami.

Drapieżcy często przyjmują, tak jak Corll, postawę „mentorską”. Szybko nawiązują bliską relację i używają określeń budzących w ofierze poczucie, że troszczą się o nią. Swoimi wspólnikami manipulują za pomocą pieniędzy, prezentów, pochwał i obietnic podobnych do tych, którymi obdarzają swoje ofiary. Tworzą dom z dala od domu i stają się dorosłymi, którzy „rozumieją”. Nim zaczął spędzać z nimi czas, Corll najpierw oferował nastolatkom cukierki, a później prochy i piwo. Zawsze był gotów im pomóc. Wszystko to, w połączeniu ze wspaniałymi manierami, sprawiło, że z łatwością owinął sobie wokół palca dwóch chłopaków (a prawdopodobnie nawet więcej). Gdy wreszcie dopuścili się zbrodni, zaangażowali się w całą sprawę psychologicznie, moralnie i prawnie. Niedojrzali jeszcze, byli podatni na wpływy. Nie mieli odpowiednich umiejętności, żeby oprzeć się silnemu, dominującemu mężczyźnie, takiemu jak Corll. (Nie potrafiłoby zrobić tego nawet wielu dorosłych).

W ciągu pierwszych kilku dni sprawa drastycznie wyewoluowała, zmuszając detektywów do zweryfikowania ich początkowych przekonań co do Deana Corlla i chłopaka, który go zabił. W tym samym czasie Henley powoli się przełamywał, aby opowiedzieć całą prawdę. Chciał zrzucić z siebie ten ciężar bez względu na wszystko. A miał do opowiedzenia więcej. O wiele, wiele więcej.

Sprawa w toku

Wykopy na terenie szopy na łodzie wznowiono 9 sierpnia o godzinie 8:30. Tego samego ranka detektyw Mullican wyprowadził Henleya z celi, by zadać mu kilka dodatkowych pytań. Henley cierpiał z powodu odstawienia alkoholu i skarżył się, że w jego celi było bardzo zimno. Źle spał. Nadal nie widział się z matką, ale ta zdołała otrzymać od swojego pastora kontakt do adwokata, który mógłby reprezentować jej syna. Detektywi zdawali sobie sprawę z tego, że z perspektywy obowiązującego w Teksasie prawa siedemnastoletni Henley był formalnie nieletni, mógł już jednak odpowiadać za podejmowane przez siebie decyzje. Kilkukrotnie pytano go, czy potrzebuje adwokata, nigdy jednak wprost o żadnego nie poprosił. Teoretycznie detektywi mogli kontynuować postępowanie. Mullican poinformował Mary Henley, że jej syn może zachować milczenie, ale i tak zamierzają kontynuować przesłuchanie. Chcieli wykorzystać okazję, że w tej chwili był skłonny mówić. Uzyskanie odpowiedzi na pytania stawało się coraz bardziej palące. Zespół detektywów zdołał zidentyfikować ponad czterdzieści przypadków zgłoszonych zaginięć chłopców z Houston, którzy wykazywali podobieństwo z zamordowanymi dziećmi.

W czasie kolejnego przesłuchania Henley zaczął nieco kluczyć ze swoimi odpowiedziami, ale mimo pewnych nadziei na zdystansowanie się i uniknięcie konsekwencji swoich czynów w głębi ducha wiedział, że to mu się nie uda. Po odkopaniu kolejnych ciał (czterech tylko do południa tamtego dnia) przyznał, że były jeszcze inne, położone dalej od miejsca pochówków ofiar. Twierdził, że bez jego pomocy policja nigdy nie zdoła ich odnaleźć. Nie wiedział, jaki los go czeka, ale chciał się oczyścić. Mullican zachęcał go, aby zrzucił ciężar z serca. Po czasie Henley opowiadał, że chciał po prostu, by rodziny ofiar dowiedziały się, gdzie spoczywają ich synowie. Nie był świadomy tego, że sprawa wywoła sensację, a Houston zostanie okrzyknięte przez prasę mianem „światowej stolicy morderstw”.

Henley złożył nowe, zmienione zeznanie, które zaczął od opowiedzenia, jak poznał Deana Corlla. Twierdził, że sam poprosił swojego przyjaciela Davida Brooksa, aby ten zaaranżował jego spotkanie z Corllem, miał bowiem nadzieję, że w ten sposób zarobi trochę kasy, którą Brooks zawsze zdawał się przy sobie mieć. „David zawsze kręcił się po okolicy samochodem Deana i w ogóle. (…) wydawało mi się to super”. Rodzina Henleya żyła w biedzie, z trudem radząc sobie z płaceniem rachunków. „David Brooks powiedział, że mógłby mi nagrać robotę, przy której sobie trochę dorobię (…)”. W końcu Corll wspomniał o seksprocederze. „Dean powiedział mi, że należał do organizacji w Dallas, która kupuje i sprzedaje chłopców, zarządza dziwkami i tym podobne. Dean powiedział, że zapłaci mi dwieście dolarów za każdego chłopaka, którego mu przyprowadzę, a być może nawet więcej, jeśli będzie naprawdę ładny. Przez jakiś rok w ogóle nie próbowałem szukać mu kogokolwiek, ale w końcu stwierdziłem, że mając pieniądze, mógłbym kupić rodzinie jakieś lepsze rzeczy, poszedłem więc do mieszkania Deana i powiedziałem mu, że znajdę jakiegoś chłopaka”.

Wyjechali na miasto samochodem Corlla i zobaczyli młodego autostopowicza. Henley go nie znał. „Miałem długie włosy i w ogóle”, kontynuował. Dzięki temu zdołał przekonać chłopaka, aby pojechał do mieszkania Corlla i zapalił z nimi marihuanę. Opisał, jak unieruchomili chłopaka, pokazując mu sztuczkę z kajdankami. „Myślałem, że chce go sprzedać organizacji, do której należał (…)”. Corll zapłacił mu dwieście dolarów. „Dzień później, czy coś koło tego, odkryłem, że Dean zabił chłopaka”. Henley nie zdawał sobie sprawy z tego, że Corll od początku planował morderstwo. Teraz jednak Corll powiedział Henleyowi, że stał się jego wspólnikiem i jeśli powie o tym komukolwiek, pójdzie do więzienia, więc ten pomógł „skombinować Deanowi ośmiu albo dziesięciu innych chłopaków”. Wspomniał Davida Hilligiesta, swojego znajomego, którego zabił Corll, oraz Malleya Winkle’a, którego zabili Corll i Brooks. Później wymienił jedną ze swoich ofiar: „Charles Cobble, którego zastrzeliłem i którego zakopaliśmy w szopie na łodzie (…). Potem jeszcze Marty Jones, ja i Dean udusiliśmy go i zakopaliśmy w szopie na łodzie”. Henley nie tylko zatem wiedział, że w szopie numer 11 znajdowały się ciała – pomagał także je tam grzebać. Potwierdziły się podejrzenia Mullicana co do współudziału Henleya.

Lista ciągnęła się dalej, pojawiały się nowe imiona: Billy, Frank, Mark, Johnny – niektórzy uduszeni, inni zastrzeleni. Jedni zostali pochowani nad jeziorem Sam Rayburn, gdzie ojciec Corlla miał wakacyjny domek, inni na plaży High Island. Henley nie potrafił wskazać dokładnych dat, „bo było ich zbyt wiele”. Niektórych imion nie znał, potrafił podać jednak ogólne szacunki. „Dean powiedział mi, że łącznie było ich 24, ale nie przy wszystkich byłem obecny”. Twierdził, że wraz z Davidem Brooksem rozmawiali o zamordowaniu Deana, by położyć kres jego aktywności. „Kilka razy byłem nawet o krok od zabicia go, ale do wczoraj nie mogłem się na to zdobyć, bo Dean powtarzał mi, że jeśli coś mu zrobię, to jego organizacja mnie dorwie”.

Zeznanie przyniosło mu ulgę. W pewnym momencie wykrzyknął: „Nie obchodzi mnie, kto o tym wie. Muszę zrzucić ten ciężar z serca!”. Gdy wreszcie dostał kwadrans na spotkanie z matką, powiedział jej, że ma cieszyć się wraz z nim, bo wreszcie jest wolny. Nie rozumiała, o co mu chodzi. Widziała, że jest chory, że cierpi z powodu odstawienia alkoholu, ale zdawał się przy tym niespełna rozumu. Powiedziała detektywom, że jej syn potrzebuje opieki. Przekazała im także, że załatwiła mu adwokata, który przyjedzie do niego po południu. Jeden z funkcjonariuszy powiedział jej, że jeszcze przed przyjazdem adwokata Wayne sam może zdecydować o tym, ile chce im powiedzieć. Dopiero w miarę tego, jak wypływały nowe informacje, Mary uświadomiła sobie, w co wplątał się jej syn. W wiadomościach pokazywano makabryczne obrazy na wpół owiniętych w worki ciał, podawano informacje o szczątkach, po których pozostały tylko zęby i kości, oraz o ciałach grzebanych jedne nad drugimi.

Do końca dnia kopacze wydobyli z szopy na łodzie siedemnaście ciał. Dół, który wykopali w podłodze, miał metr osiemdziesiąt głębokości. W tym momencie natrafili najwyraźniej na grubą warstwę gleby, w którą nie mogli się już wbić. Wykopaną ziemię zabrano do zbadania pod kątem potencjalnych, nieodkrytych jeszcze przedmiotów.

Wieczorne programy przerwane zostały przez serwisy informacyjne opisujące odkrycie ciał. Rodziny zaginionych chłopców z tamtej okolicy śledziły je z najwyższą uwagą. Niektóre z nich wiedziały już wcześniej. Tak było w przypadku rodzin Rubena, Franka czy Billy’ego. Niektóre dzwoniły na policję. Teraz członkowie rodzin zaginionych domagali się od policjantów więcej niż wyrażane początkowo przez nich sugestie, że chłopcy po prostu uciekli. W czasie, gdy Corll wynajmował szopę, ćwierć setki dzieciaków z okolicy podobno „uciekła z domów”. Niedorzeczność.

Trzeba było znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. W 1973 roku nie znano żadnej innej podobnej sprawy. FBI nie uruchomiło jeszcze programu profilowania przestępców, a żadne służby porządkowe w USA nie znały takiego określenia jak „seryjny morderca”. Powszechnie uważano, że zboczeńcy seksualni funkcjonują na marginesie społeczeństwa – a nie że żyją i pracują jak porządni obywatele. Całe miasto aż buzowało od nieujawnionych jeszcze tajemnic.

Mimo to w niedalekim Dallas grupa osób dopuszczających się przestępstw seksualnych, z którymi podobno łączyły Corlla powiązania finansowe, bez żadnych problemów rozszerzała sieć kontaktów na nowe miasta w całym kraju. Zeznania Henleya na ich temat zaginęły w gąszczu pilniej potrzebnych szczegółów dotyczących miejscowego mordercy. Chociaż tak zwany Syndykat z Dallas trafił do policyjnej kartoteki jako potencjalny ślad, to najwyraźniej śledczy nie zadali sobie trudu, żeby go uwzględnić.

By odkryć najgorszą możliwą dewiację, nikt nie potrzebował jechać do Dallas. Kryła się ona w tym jednym samotnym drapieżcy, Deanie Corllu, który podstępem skłonił nieletnich chłopaków, żeby wabili dla niego ofiary. Aby zrozumieć, jak mu się to udało, należy nakreślić obraz otoczenia, w jakim funkcjonowali bohaterowie tego dramatu. Zaczniemy od przyjacielskiego sadysty seksualnego Corlla i jego pierwszego pomocnika Davida Brooksa.

Rozdział 2

Zwabić dzieciaka, stworzyć mordercę

Kolejne groby

Tuż po tym, jak Henley zaczął swoje zeznanie, składane w Pasadenie już po wizycie w szopie na łodzie, detektyw Mullican dostał telefon, że przed momentem na komisariacie w Houston pojawił się David Brooks. Towarzyszyli mu jego ojciec i wujek i chcieli spotkać się z porucznikiem J.D. Belcherem. Brooks był gotów powiedzieć wszystko, co wiedział na temat Corlla i Henleya. Gdy Mullican powiedział o tym Henleyowi, ten ucieszył się, mówiąc, że teraz będzie mógł powiedzieć całą prawdę. Spodziewał się, że Brooks zrobi to samo. Nie miał pojęcia, że Brooks zamierzał wepchnąć go pod metaforyczny pociąg. Kiedy Mullican uznał, że w czasie rozmowy z Henleyem potrzebuje jakiejś zachęty, aby chłopak zaczął mówić, przekazał mu, że Brooks zrzuca na niego całą winę.

W ciągu czterdziestu pięciu minut Henley opowiedział, że obaj z Brooksem zajmowali się stręczeniem młodych chłopaków, a później brali udział w ich mordowaniu. Mullican poinformował o wszystkim policję z Houston, żeby mogli sformować wspólny zespół, który pojechałby po południu z Henleyem na miejsce pochówku ofiar nad jeziorem Sam Rayburn. Detektyw już się nie zastanawiał, kiedy cała ta sprawa dobiegnie końca.

Osiemnastoletni Brooks zobaczył wiadomości i zadzwonił do brata powiedzieć mu, że „w pewnym sensie” jest zamieszany w tę historię. Powszechnie wiedziano, że ostatnie trzy lata mieszkał z Corllem, więc najwyraźniej uznał, że musi coś powiedzieć. Jego brat poinformował o wszystkim ich ojca Altona Brooksa, który zdecydował, że muszą pójść na policję. Alton miał znajomości wśród policjantów z Houston – stwierdził, że ci najlepiej będą wiedzieć, co robić. Był właścicielem miejscowej firmy zajmującej się kładzeniem chodników i posiadał pewne polityczne wpływy. Policjanci dorabiali sobie u niego jako ochroniarze placów budowy. Jeśli wierzyć Jackowi Olsenowi, Alton obawiał się, że zaangażowanie jego syna w sprawę mogłoby doprowadzić go do bankructwa. Nie pomagał też fakt, że od czasu do czasu w jego firmie pracował także Henley. Alton musiał zminimalizować potencjalne szkody. Najwyraźniej uznał, że zdoła wykorzystać swoje układy.

Porucznik Belcher ściągnął detektywa Jima Tuckera i każdego z wydziału zabójstw, kogo ten uznał za stosowne wezwać. W obecności Altona David Brooks złożył „zeznanie jako świadek”. Twierdził, że znał Corlla od kilku lat, nawet z nim mieszkał, nigdy jednak nie widział żadnych dowodów na którąkolwiek z popełnionych przez niego zbrodni. Jeden z oficerów spisał wszystko, co opowiedział im Brooks, ale policjanci nie kupili jego zeznań. Wiedzieli, że będą musieli jakoś odizolować tego młodego człowieka od ojca.

Brooks mówił, że poznał Corlla, gdy był w szóstej klasie. Corll miał wtedy dwadzieścia siedem lat. Kupił mu czarną świetlówkę. Ten mały prezent zrobił na nim wielkie wrażenie. Brooks zgodził się tamtego dnia na seks oralny z Corllem. Mężczyzna zapłacił mu pięć dolarów. Brooks do niego wracał. Corll był dla niego zawsze bardzo miły. Brooks widywał też innych chłopców, którzy zgodzili się na kontakty seksualne z Corllem. Po jakimś czasie wprowadził do grupy także Henleya.

Przez kilka godzin opowiadał o wszystkim w zawoalowanej formie. Nie jest do końca jasne, czy Alton był obecny przez cały ten czas, ale ponieważ chłopak zeznawał tylko jako świadek, policjanci nie mieli możliwości naciskania na niego ani przesłuchiwania go. Mogli jednak odpowiednio pokierować rozmową, zadając mu strategiczne pytania.

Brooks przyznał w końcu, że swego czasu w mieszkaniu Corlla w kamienicy w Yorktown zobaczył dwóch nagich chłopców przykutych do łóżka. Corll także był nagi. Powiedział, że „właśnie się zabawiał”. Zaoferował Brooksowi, że w zamian za milczenie kupi mu samochód. Corll miał później powiedzieć mu, że zabił obu chłopaków. „Podarował mi auto, corvette (…)”. Brooks nie znał imienia żadnego z chłopców, słyszał jednak o dwóch innych, którzy także zaginęli: Marku Scotcie i Rubenie Haneyu. Do listy tej dodał pewnego „chłopca z Meksyku”, który „zbliżył się” do Corlla, kiedy ten mieszkał przy Bellefontaine. Corll strzelił do niego dwukrotnie. „Nie wspomniał, co zrobił z ciałem”. Był jeszcze jeden chłopak, którego Corll miał zabić w wannie, odłamując przy tym jej fragment. „Któregoś razu, gdy rozmawialiśmy, powiedział, że trudno jest udusić człowieka (…), bo zajmuje to dużo czasu”.

Brooks szacował, że w ciągu trzech lat Corll zamordował od dwudziestu pięciu do trzydziestu chłopców i młodych mężczyzn. Dodał także, że Corll „wspomniał, że w Dallas była grupa osób robiących to samo co on. W tym pewny mężczyzna imieniem Art, który miał zabić kilku w Dallas. Któregoś razu, jak byłem u niego w domu, w ręce wpadła mi karteczka z imieniem Art i numerem telefonu, ale zapamiętałem tylko kierunkowy 214 [do Dallas]”.

Brooks twierdził, że któregoś razu Henley i Corll wspólnie go zaatakowali. Henley uderzył go w głowę, aby obezwładnić, a Corll zakuł w kajdanki. Następnie Corll gwałcił go przez całą noc i zmuszał do innych zdeprawowanych zachowań. Postanowił go zabić, a Henley miał mu w tym pomóc. Ostatecznie jednak zgodzili się go wypuścić. Z niewyjaśnionych powodów Brooks po tym zdarzeniu dalej mieszkał z Corllem. Kilkukrotnie przeprowadzał się z nim do innych mieszkań, aż w końcu, jak twierdził: „Wayne powiedział mi, że Dean znowu chce mnie wziąć, więc spakowałem się i zniknąłem”. Corll wpadł w paranoję z powodu tego, co przebywający z dala od niego Brooks mógłby zrobić, chłopak więc do niego wrócił. Nie wyjaśnił dlaczego.

Brooks zakończył zeznawać o 13:20 i w minimalnym tylko stopniu połączył swoją osobę z całą sprawą – twierdził, że jedynie słyszał o paru morderstwach. Detektywi nie mogli wyjść ze zdziwienia, że dalej mieszkał z mężczyzną, który go zgwałcił. Zaprowadzili go do gabinetu, gdzie miał czekać na poczynienie przez nich kolejnych kroków. Na tym etapie wiedzieli już, że Henley przyznał się do współudziału w ośmiu morderstwach i do wiedzy o szesnastu kolejnych. Twierdził, że Brooks był w nie zamieszany. Nie mogli puścić Brooksa do domu. Jeszcze nie.

Około 14:30 Henley został przewieziony na komisariat policji w Houston i odesłany do tego samego pomieszczenia co Brooks. Alton był nieobecny. Plan zakładał, żeby sprawdzić, czy Henley zdoła przekonać Brooksa do przyznania się do współudziału. Podekscytowany własnym uczuciem ulgi Henley zaczął namawiać wspólnika, żeby on też oczyścił sumienie – mówił mu, że powinien powiedzieć prawdę, bo on tak zrobił i czuje się znacznie lepiej. Henley przestrzegł jednak Brooksa, że jeśli mimo wszystko zacznie się wykręcać, to zmieni swoje zeznania i zrzuci na niego całą winę. Chociaż Brooks odparł, że zamierza pozostać przy swoim dotychczasowym zeznaniu, to chyba zrozumiał, że trzymanie się kłamstw na nic się nie zda. Nie przypuszczał, że Henley opowiedział aż tak dużo.

Tego samego popołudnia Brooks został aresztowany na podstawie przyznania się do winy. Odczytano przysługujące mu prawa. Jego ojciec się załamał. Jakby sygnalizując dysfunkcyjność ich rodziny, Alton przestrzegł któregoś razu Henleya, aby ten nie zadawał się z jego synem, bo jest przekonany, że chłopak (David) źle skończy. Nawet ojciec jednak nie spodziewał się czegoś takiego.

Brooks postanowił zmienić zeznania i „powiedzieć wszystko”. Alton uniósł się i zaczął przekonywać go do nieprzyznawania się się do współudziału w którymkolwiek z morderstw. Jack Olsen cytuje wypowiedź Altona: „Obawiam się opinii publicznej. To może zrujnować mój interes”. Nie jest jasne, dlaczego pozwolono mu do tego stopnia zakłócać śledztwo. W opisie Olsena jawi się on jako człowiek przerażony biernością syna w obliczu całej sytuacji.

W międzyczasie serwisy informacyjne raportowały o kolejnych ciałach odnalezionych w szopie. Liczba ofiar miała jeszcze wzrosnąć.

Nadzór nad śledztwem sprawowało teraz kilka różnych jednostek policyjnych. Henley jechał jednym z radiowozów w coraz dłuższej kolumnie aut policyjnych, wraz z dwoma detektywami z Pasadeny i jednym z Houston: Dave’em Mullicanem, Sidneyem Smithem i Williem Youngiem. Ich celem było położone w sosnowym lesie jezioro Sam Rayburn, jakieś dwieście siedemdziesiąt kilometrów na północny wschód od Houston. W jadącym za nimi samochodzie siedziało trzech detektywów, a w Lufkin do grupy dołączyło dwóch strażników Teksasu: Dub Clark i Charles Neel. W czwartym samochodzie jechali szeryf John Hoyt z hrabstwa San Augustine i paru jego ludzi. Kolumnę zamykało kilka samochodów z reporterami. Henley powiedział policjantom, z którymi jechał, że chociaż Corll obiecywał mu pieniądze za przyprowadzanie chłopców, to w rzeczywistości zapłacił mu tylko raz. Siedzący z tyłu, obok Henleya, detektyw Young zapytał go, jak to się stało, że wplątał się w tak paskudną sprawę. Henley udzielił mu zaskakującej odpowiedzi: „Jak tata strzela do ciebie z pistoletu, to później ty też jesteś zdolny do różnych rzeczy”.

Henley twierdził, że nad jeziorem Sam Rayburn zakopane zostały cztery ofiary. Nie był do końca pewien, jak trafić do grobów, bo to Brooks był zawsze kierowcą, ale wiedział, że znajdują się one gdzieś niedaleko domku rodziny Corlla. Pamiętał nazwę miasteczka. Hoyt zapytał, czy to gdzieś w pobliżu takiego długiego mostu. Henley przytaknął i dodał, że za mostem skręcali w lewo, na drogę gruntową. Hoyt wiedział, jak tam dojechać.

Drugiego dnia ekshumacja zwłok na terenie szopy stała się trudniejsza. W niektórych miejscach gleba zmieszała się z płynami ustrojowymi, tworząc paskudną substancję, która utrudniała wyciąganie ciał bez ich uszkodzenia. Śledczy w większości znajdowali włosy i fragmenty kości. Trzy niewielkie plastikowe torebki wrzucone do dołu koło jednego z ciał zawierały okaleczonego penisa i dwa jądra. Penis innego chłopca był niemal przegryziony na pół. Ofiary spętano, niektóre z rękami za plecami. Wszystkie znajdowały się w plastikowych workach, czasem rozerwanych. Para spodni wyglądała, jakby należała do chłopca młodszego niż większość, ośmio-, może dziewięcioletniego. Miasto przysłało koparkę, ale złego typu, więźniowie dalej kopali więc wyłącznie za pomocą łopat.

Nad jeziorem Sam Rayburn Henley dostał buty do golfa, aby założył je zamiast cienkich więziennych sandałów, które miał na nogach. Hoyt ostrzegł, że okolica będzie błotnista, bo przez kilka poprzednich dni padał deszcz. Henley kilkukrotnie pomylił drogę, opóźniając dotarcie procesji na miejsce. Dojechali do Farm Road 3185, tam wysiadł i poprowadził ich jakieś dziewięćdziesiąt metrów w głąb lasu, mijając teren obok zatoczki, gdzie miał znajdować się pojedynczy grób, i dochodząc do miejsca, w którym leżały cztery skrzyżowane kije. Henley powiedział, że w ten sposób oznaczył wszystkie groby. Policjanci sprawdzili to miejsce. Ich łopaty trafiły na długą na metr dwadzieścia sklejkę. Henley oznajmił, że ciało znajduje się pod nią. Nie pamiętał imienia ofiary. Ciało przykryli deską, bo w pewnym momencie wydostało się na powierzchnię, prawdopodobnie za sprawą dzikich zwierząt. Pod sklejką znajdowała się warstwa wapna. Chwilę później kopacze odkryli rozłożone zwłoki zawinięte w worek.

Grupa wróciła na miejsce pierwszego pochówku, gdzie Henley oznajmił:

– Tutaj leży Billy Lawrence.

Lawrence zaginął w czerwcu tamtego roku. (Jack Olsen napisał, że Lawrence został odnaleziony jako pierwszy, pod deską, i że drugi grób był głębiej w lesie, ale raport z sekcji zwłok potwierdza, że do Lawrence’a należało drugie z ekshumowanych ciał. W raporcie koronera znajduje się informacja, że wszystkie cztery ciała znaleziono 9 sierpnia, stoi to jednak w sprzeczności z policyjnymi raportami).

Zmrok zakończył poszukiwania tamtego dnia, ale Henley nadal twierdził, że na miejscu są jeszcze dwa ciała. Cała grupa przenocowała niedaleko, a Henley trafił do lokalnego aresztu. Szeryf Hoyt chciał postawić mu zarzuty i zatrzymać go w areszcie hrabstwa San Augustine. Pisarz John Gurwell twierdzi, że Hoyt odnotował, iż Henley rozmawiał z matką przez telefon i krzyczał na nią, że nie załatwiła mu żadnego adwokata, sam Henley dementuje jednak tę informację. Nie chciał, żeby matka zadłużyła dom tylko z powodu wynagrodzenia prawnika. Wziął leki uspokajające. Gdy szeryf Hoyt obudził go o drugiej w nocy na przesłuchanie, Henley ledwo trzymał się na nogach. Hoyt sprowadził sędziego pokoju, aby ten odczytał chłopakowi przysługujące mu prawa, przygotowując się jednocześnie do wypełnienia dokumentów oskarżających go o morderstwo i do jego aresztowania. Henley z trudem się orientował, co robi Hoyt. Rankiem Strażnicy dopilnowali, żeby znalazł się z powrotem w radiowozie.

Brooks również spędził tamtą noc w celi. W piątek rano był gotów zeznawać, przynajmniej do pewnego stopnia. Przekazał, że Corll uprawiał seks oralny z wieloma miejscowymi chłopakami, niekiedy jednak gwałcił ich analnie i mordował. Brooks wrócił do tematu morderstwa dwóch chłopców w kamienicy w Yorktown, podając dodatkowe szczegóły. „W mieszkaniu przebywało dwóch chłopców, wyszedłem, zanim zostali zamordowani, ale Dean powiedział mi później, że ich zabił”. Nie znał ich imion. (Corll mieszkał pod tamtym adresem w 1970 roku, a wtedy zamordowana została tylko jedna ze zidentyfikowanych ofiar. Brooks albo coś źle zapamiętał, albo chłopcy ci byli kolejnymi, nieodkrytymi ofiarami. W tamtym okresie Corll zakopywał ciała nad jeziorem, nie wynajmował jeszcze szopy na łodzie. Być może chłopcy zostali pochowani na plaży). Brooks twierdził, że Corll powiedział mu, iż chłopcy zostaną odesłani do Kalifornii, co mogło być też próbą zamaskowania ich prawdziwego losu. Corll mógł zupełnym przypadkiem wskazać ten sam stan, w którym miała funkcjonować sieć przestępców seksualnych. Może to także wskazywać, że w przeszłości lub w tym właśnie okresie Corll miał jakieś powiązania z tą grupą.

Chociaż zeznanie Brooksa zawierało luki i nieścisłości (być może z powodu zażywania przez niego narkotyków lub nieprzemyślanej wcześniej próby zatuszowania swojego udziału w całej sprawie), to przyznał się, że był obecny przy zamordowaniu Rubena Haneya w sierpniu 1971 roku przy San Felipe 6363. „Dean zamordował chłopaka, ja byłem po prostu obecny w czasie, gdy to się stało”. Widział także morderstwo dwóch braci w innym miejscu. „Byłem tam, jak Dean ich udusił, ale nie brałem w tym udziału. Wydaje mi się, że byłem obecny przy grzebaniu ich, nie pamiętam, gdzie zostali zakopani”. Przed dołączeniem do nich Henleya widział zabójstwo jeszcze jednej ofiary, ale nie podał jej imienia. „Dean trzymał tego chłopaka w domu jakieś cztery dni, nim go w końcu zabił”. Razem pogrzebali ciało. „Dean smucił się, że musiał zamordować tego chłopaka, bo bardzo go lubił”.

Brooks wspomniał o Henleyu i uściślił, że jego kolega początkowo pomagał jedynie „sprowadzać chłopaków”, później jednak zaczął odgrywać aktywną rolę w ich mordowaniu. Henley miał być „wyjątkowo sadystyczny” szczególnie w jednym z mieszkań. Brooks się rozkręcał, ale nadal zachowywał ostrożność. „Po pojawieniu się Wayne’a w większość morderstw zamieszani byliśmy wszyscy trzej. Nadal nie brałem w nich czynnego udziału, ale prawie zawsze na miejscu byliśmy wszyscy trzej”. Zeznał, że był obecny w chwili zamordowania Marka Scotta, korygując tym samym wcześniejszą wersję, zgodnie z którą miał wyjść z mieszkania, nim do tego doszło.

Brooks opisał więcej aktów sadyzmu i mordu, mieszał szczegóły i redukował swoją rolę do kogoś, kto po prostu przebywał w mieszkaniu na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Deska z doczepionymi kajdankami, którą policja odkryła w domu Corlla, miała służyć unieruchamianiu chłopców na czas gwałtu. Brooks przyznał się także do tego, że był kierowcą, gdy przewozili ciała w miejsca, gdzie były później zakopywane. Zupełnie, jakby chciał się wybielić, dodał, że pomógł niektórym chłopcom, w tym Billy’emu Ridingerowi. „[J]estem przekonany, że jedynym powodem, dla którego nadal żyje, jest to, że błagałem ich, żeby go nie zabijali”. (W poprzednim zeznaniu powiedział, że to Corll podjął tę decyzję).

Brooks twierdził, że większość z nich to nie były dobre chłopaki. Byli uciekinierami z domu, zupełnie jakby to cokolwiek zmieniało. Większość, mówił, pochowano w szopie na łodzie. Z siedemnastu zakopanych tam ofiar Brooks miał być obecny przy grzebaniu co najmniej dziesięciu. „Żałuję, że do tego doszło, i współczuję rodzinom tych dzieciaków”.

W tym czasie Henley poprowadził zespół policjantów do lasu nad jeziorem Sam Rayburn, na południe od miejsca, gdzie byli wieczór wcześniej. Odnalazł powalone drzewo, o które się potknął, gdy przywieźli tu ciało jednej z ofiar. Zespół poszukiwawczy dotarł do grobów dwóch kolejnych zamordowanych chłopców, którzy pochowani zostali w odległości około trzech metrów od siebie. Henley twierdził, że ofiary te zostały zabite w różnym czasie. Sądził, że mogli to być Homer Garcia i Mike Baulch, brat chłopaka zamordowanego rok wcześniej. Na jednej z ofiar leżała deska ze sklejki, a wokół szyi chłopaka zaciśnięty był sznur zawiązany w pętlę jak na szafocie. Henley nie wiedział, czy w okolicy znajdują się jeszcze jakieś inne groby.

Kiedy wrócili do samochodów, odpowiedział na pytania reporterów i wydawał się rozdrażniony. Przyznał, że „stręczył chłopaków”, żeby Corll mógł ich gwałcić. „Byliśmy naganiaczami”. Jeśli jakieś pytanie mu się nie podobało, rzucał szorstko „bez komentarza” – zwłaszcza gdy poruszano temat nagranej przez dziennikarza reakcji jego matki z 8 sierpnia. Oświadczył, że to akurat prywatna sprawa. Przyznał, że był zamieszany w morderstwa, bo, jak powiedział: „Dean miał nade mną jakąś władzę”.

Ponura karawana pojazdów udała się następnie na plażę, położoną około trzech godzin jazdy na południe, w pobliżu obszaru niemunicypalnego High Island. To teren hrabstwa Chambers, graniczący z hrabstwami Jefferson i Galveston. Na miejsce dotarła w porze obiadowej. Plaża skrywała się za wydmami, ale szerokie odstępy między nimi pozwalały na nią wejść. Konwój rozrósł się do kilkudziesięciu pojazdów i trzech helikopterów. Z Houston nadciągała jeszcze jedna kolumna pojazdów, jadąca za radiowozem funkcjonariuszy Jima Tuckera i Jacka Hamela, którzy transportowali na plażę Davida Brooksa. Na miejsce ściągnięto koparkę i buldożer. Na jednym ze zdjęć z tamtego dnia widać Henleya i Brooksa siedzących razem na wydmie, ale Henley nie pamięta, aby z nim rozmawiał czy choćby znajdował się gdzieś w jego pobliżu. Ta dwójka spiskowała swego czasu, by wspólnie zamordować Corlla, i Henley w końcu się na to zdobył. Brooks najwyraźniej nie miał żadnych pytań ani komentarzy do całego zajścia. Nie ujawnił Henleyowi, co powiedział policji.

Plażowicze zatrzymywali się, przyglądając się nietypowemu widokowi, a Brooks w upale prowadził detektywów do pierwszego grobu, oznaczonego dużą, ułamaną bryłą cementu. Powiedział, że w tym miejscu spoczywa Ruben Watson Haney. Policja znalazła ciało zawinięte w plastikowy worek, zakopane na głębokości zaledwie sześćdziesięciu centymetrów. Na czaszce ofiary wciąż znajdowała się kępka włosów. Był to już w większości tylko szkielet, nie licząc fragmentów ciała na stopach. (Brooks błędnie zidentyfikował ofiarę, co później zdołał ustalić koroner. Corll pokazał Brooksowi to miejsce, ale chłopak nie był obecny przy grzebaniu ofiary. Okazało się, że zmarłym był kto inny).

Drugi grób Henley zlokalizował zaledwie sześćdziesiąt metrów dalej. Wskazał kilka innych potencjalnych miejsc, nic jednak w nich nie znaleziono. Teren trudno było przeszukiwać, znajdował się tu bowiem tylko jeden konkretny punkt orientacyjny. Brooks twierdził, że na przestrzeni ośmiuset metrów było tam zakopanych sześć ciał w jednym rzędzie. Równiarka przeczesała wskazany szeroki pas piachu, a śledczy to tu, to tam robili otwory w ziemi z nadzieją, że uwolnią w ten sposób wyziewy z rozkładających się ciał. Brooks przypomniał sobie o ofierze, o której wcześniej nie wspominał. „Najmłodszy miał około dziewięciu lat. Jego tata prowadził sklep spożywczy naprzeciwko mieszkania Deana”. (Parę spodni, która pasowałaby na chłopca w tym wieku, odnaleziono już wcześniej w szopie).

Na plaży zaimprowizowano kolejną konferencję prasową, a Henley wykorzystał ją, aby skorygować błędy, które słyszał w wiadomościach na temat swoich wypraw z policją. Zgodził się zapozować do zdjęć, jak wskazuje lokalizację kolejnego grobu. To tylko wzmocniło żywione już wcześniej przez policjantów przekonanie, że chłopak jest całkowicie obojętny względem tego, czego się dopuścił. W późniejszym raporcie zgłosili, że w czasie jazdy opowiadał im, jak trudno jest udusić człowieka (najwyraźniej powtarzając słowa Corlla). Dziwili się, jak mógł być aż tak gadatliwy, gdy odkopywano rozkładające się ciała chłopaków – jego kolegów. Nie rozumieli ogromnego uczucia ulgi, którą czerpał ze świadomości, że Corll nie wyrządzi już nigdy nikomu krzywdy – także jemu.

Tamtego popołudnia odnaleziono tylko dwa ciała, co łącznie dało liczbę dwudziestu trzech. Henley i Brooks twierdzili, że na plaży zakopano więcej ofiar, w tym Marka Scotta, władze nakazały jednak wstrzymanie prac. Dziś byłoby to szokujące, ale wówczas uzasadniano to koniecznością wykorzystania ciężkiego sprzętu, co wiązało się z dużą ilością papierkowej roboty i koniecznością poniesienia kosztów finansowych. Jeden z miejskich urzędników twierdził, że teren ten to siedlisko lęgowe ptaków i nie można go naruszać. Bez podania dokładnej lokalizacji nie sposób było wyobrazić sobie rozorania całej plaży, nawet pomimo faktu, że spoczywające gdzieś tam ofiary miały przecież bliskich. Urzędnicy stwierdzili, że prace będą kontynuowane w poniedziałek, i kategorycznie nakazali ich przerwanie.

W Houston rodzina Deana Corlla i jego współpracownicy zebrali się, aby pochować go w Grand View Memorial Park w Pasadenie. Na pogrzebie pojawił się płaczący młody mężczyzna. Policja zidentyfikowała go później jako byłego kolegę ze szkoły zmarłego. Za służbę w armii Corlla pochowano z najwyższymi wojskowymi honorami, a trumnę nakryto amerykańską flagą. Flagę zwinięto i wręczono ojcu zmarłego. Matka Corlla Mary West opowiadała każdemu, kto był gotów słuchać, że Brooks i Hanley wrobili jej syna w morderstwa, których się dopuścili. Według niej Corll również był jedną z ich ofiar.

Ktoś przekazał drugie zeznanie Brooksa prasie. Rodzice z całego kraju zalewali komisariat w Houston telefonami z pytaniami o to, czy wśród ofiar nie znaleziono ich zaginionych synów. Funkcjonariusze wyznaczeni do odbierania połączeń byli przytłoczeni ich liczbą.

Zastępca prokuratora okręgowego Don Lambright zrozumiał, że musi powiązać Brooksa z którąś ze zidentyfikowanych ofiar. Naciskał na detektywów, aby wydobyli od chłopaka bezpośrednie, szczegółowe zeznanie. 10 sierpnia, pod koniec dnia, zmęczony Jim Tucker znalazł Davida Brooksa, gdy ten rozmawiał ze swoim ojcem. Wziął go na stronę i poprosił, żeby ponownie opowiedział o morderstwie Billy’ego Lawrence’a, którego ciało zostało zakopane nad jeziorem Sam Rayburn. Tucker pokazał mu fotografię zabraną z mieszkania przy ulicy Lamar 2020. Brooks rozpoznał zdjęcie: „To samo widziałem już wcześniej w domu Deana”. Zidentyfikował Billy’ego Lawrence’a. Brooks zeznał, że tamtego dnia, kiedy wszedł do domu Corlla, zobaczył leżącego na podłodze, przypiętego do łóżka nagiego chłopca. Spędził on tam całą noc, ale rano, gdy byli gotowi do wyjazdu nad jezioro Sam Rayburn, już nie żył. „Musiałem więc być tam, jak został zamordowany”, uznał Brooks. Następnie z przerażającym spokojem dodał: „Nie żeby mi to przeszkadzało. Wiele razy widziałem morderstwa”. Przewieźli ciało nad jezioro Sam Rayburn, przespali się tam, powędkowali trochę, zjedli coś i wykopali grób.

Tucker spisał jego zeznanie. Jack Olsen odnotowuje, że Brooks przeczytał je i nie zgodził się go podpisać. Chciał zmienić jeden wers. Tuż po tym, jak mówi, że wielokrotnie widział morderstwa, zdanie: „Po prostu nigdy nie lubiłem tego robić” zastąpił słowami: „Po prostu nie brałem w nich czynnego udziału. Nigdy sam nikogo nie zabiłem”. Najwyraźniej wpłynęły na niego obawy Altona Brooksa. Lambright przyznał później, że żałował tego, iż pozwolił Brooksowi spędzić czas sam na sam z ojcem. Gdyby chłopak był z dala od Altona, to może udałoby im się wyciągnąć z niego coś więcej. David Brooks podpisał swoje ostateczne zeznanie. Nie powiedział już nic więcej. Miał adwokata.

Podobnie jak Henley. Jego matka wynajęła Charlesa Meldera, który włączył w sprawę również Eda Pegelowa. Melder oznajmił prasie, że Henley jest chory i zdezorientowany z powodu zaburzeń nerwowych. Ogłosił także, że będzie się starał o sądowy nakaz zwolnienia chłopaka z aresztu. W hrabstwie Harris nie postawiono mu żadnych zarzutów (ale w hrabstwie San Augustine Hoyt postawił mu trzy w związku z odkryciami nad jeziorem San Rayburn). Melder oświadczył, że nie pozwoli policji na dalsze przesłuchiwanie jego klienta. Przepytywali go już całymi godzinami bez obecności matki i pozwolenia na rozmowę z nią, mimo że ta przekazała funkcjonariuszom, iż wynajęła synowi adwokata. Zdaniem Meldera zeznanie Henleya było wymuszone, złożone w czasie, kiedy chłopak był chory i chciał zrzucić z siebie ciężar. „Gdybyśmy byli na miejscu, na pewno nie złożyłby żadnych zeznań”. Oświadczył ponadto, że David Brooks był uwikłany w sprawę znacznie bardziej, niż sam twierdził, i kłamał, aby się oczyścić.

W trakcie poniedziałkowych poszukiwań na plaży High Island odnaleziono trzy kolejne ciała, zakopane w pobliżu dwóch wcześniej ekshumowanych. W grobie pogrzebano dwie ofiary, pochowane odwrotnie względem siebie, głowa jednej znajdowała się przy nogach drugiej, a także dodatkowe kości, które nie należały do żadnej z nich: kilka kręgów, trzy żebra, kość biodrowa i łokciowa oraz śródstopie. Zebrano je. Operator buldożera zasugerował, że podczas przeczesywania piasku ciężkim sprzętem, co robili na przestrzeni ośmiuset metrów, mogły zostać przeciągnięte kości z innego grobu. Szeryf hrabstwa Chambers Louis Otter nakazał powiększyć wykop w miejscu, w którym znajdował się wspólny grób, nie odnaleziono jednak więcej kości. Szeryf nie domyślał się, gdzie mogą być zakopane kolejne ofiary, a nie miał wystarczająco dużo zasobów na wykopy w losowych miejscach. Zaczęto już zasypywać świeżą warstwą piasku wcześniej sprawdzony teren.

Niecałe pięć kilometrów dalej, na innej plaży, znaleziono jeszcze jedno ciało, ale jego związek z masowymi morderstwami w Houston był wątpliwy. Ofiara, kilka miesięcy później zidentyfikowana jako John Sellars, była w pełni ubrana i została zamordowana kilkoma strzałami z broni dużego kalibru. Nie pasowało to do pozostałych zwłok, z wyjątkiem tego, że ta ofiara również była związana, poza tym Henley nic nie wspominał o tamtej plaży. Ale jako że ciało to podbiło liczbę ofiar na plaży High Island do sześciu, działania wstrzymano. Henley upierał się, że nadal brakuje ciała Marka Scotta. Miał powód, by pamiętać o tej konkretnej ofierze.

Policja zorganizowała konferencję prasową i ogłosiła nazwiska zidentyfikowanych do tej pory ofiar oraz dała odpór oskarżeniom miejscowej społeczności o niekompetencję funkcjonariuszy. Autor John Gurwell pisze, że kapitan Robert Horton przedstawił prasie statystyki dotyczące zaginięć chłopców z tej okolicy. Od 1971 roku jego wydział poprowadził ponad dziesięć tysięcy spraw zaginionych nieletnich. (Możliwe, że chodziło mu o otrzymane zgłoszenia, a nie sprawy jako takie). W 1972 roku, jak twierdził, na pięć tysięcy dwieście dwadzieścia osiem spraw nie udało im się zamknąć zaledwie czterystu dwóch. Wiele z tych „niezamkniętych” przypadków, jak sądził, to dzieci, które wróciły do domów, ale nikt o tym nie powiadomił policji z Houston. Zresztą Heights nie było najgorszym rejonem Houston, jeśli szło o zaginięcia chłopców. Horton sprawiał wrażenie, że policja miała problem pod kontrolą i z sukcesem rozwiązała większość spraw uciekinierów. Przedstawił przy tej okazji oficjalny protokół policyjny, zawierający opis obszernych działań podejmowanych w każdym przypadku przez służby przez co najmniej trzydzieści dni od przyjęcia zgłoszenia.

Rodzice zamordowanych nie zgadzali się z twierdzeniami Hortona. To policja mówiła im, że ich synowie uciekli z domów, i odmawiała wszczęcia śledztwa. Jedna z ofiar, która zniknęła, wspominała nawet o Brooksie, o innej wiedziano, że miała z nim zatargi, kilkoro świadków zaś widziało Henleya z Cobblem i Jonesem, a mimo to policja nie podjęła tropu. To prawda, rozległe Heights to teren o wymiarach trzy na pięć kilometrów, ale w krótkim czasie z okolicy „uciekło” zbyt wiele dzieciaków, aby policja miała prawo to ignorować. Rodzice ofiar nie zamierzali dać za wygraną.

Prokurator okręgowy hrabstwa Harris poprosił funkcjonariuszy, którzy byli świadkami rozmów z Brooksem i Henleyem lub ich przesłuchiwali, począwszy od 8 sierpnia, by złożyli pisemne sprawozdanie. Mullican, Smith i Young przedłożyli wspólne zeznanie, datowane na 23 sierpnia. Było to dwa tygodnie od rozpoczęcia sprawy, w czasie których w ciągu paru dni doszło do kilku ważnych wydarzeń. Pamięć to nie kamera wideo, więc wspólne zeznanie oparte na notatkach, oświadczeniach, rozmowach w gabinecie, raportach prasowych i złożone pod presją polityków musiało zawierać jakieś przekłamania, jeśli nie błędy. Co więcej, niektóre rozmowy odbywały się w czasie jazdy samochodem, gdy nikt nie sporządzał notatek.

„Henley twierdzi, że zabił Cobble’a strzałem w głowę – czytamy. – Jones został uduszony przez niego i Corlla, Garcia zastrzelony przez Henleya, a Baulch uduszony przez Henleya i Brooksa. Nie pamięta, w jaki sposób zabili chłopaka z Luizjany. Utrzymuje, że Brooks był obecny i pomagał przy większości morderstw oraz we wszystkich pochówkach. Zeznał, że wraz z Brooksem i Corllem powoli usuwali ofiarom włosy łonowe, wkładali im szklane rurki w penisy i wykastrowali część z nich (…). Henley zeznał ponadto, że większość ofiar została poważne [sic!] pobita przez Corlla i że wykorzystywali sztuczne, gumowe penisy (…), które wkładali większości ofiar w odbyty. Henley wspomniał też, że uduszenie człowieka nie jest tak proste, jak pokazują to w telewizji. Powiedział, że w rzeczywistości jest to trudne i mija dużo czasu, nim człowiek umrze, i że Corll i Brooks musieli pomagać mu w uduszeniu większości ofiar”.