W głowie zabójcy - Maria Mazurek,Maciej Szaszkiewicz - ebook

W głowie zabójcy ebook

Maria Mazurek, Maciej Szaszkiewicz

0,0
45,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

CZY KAŻDY Z NAS MOŻE STAĆ SIĘ ZABÓJCĄ?

 

Dr Maciej Szaszkiewicz, wybitny psycholog sądowy i prekursor profilowania w naszym kraju, po raz pierwszy odkrywa tajemnice swojego zawodu i opowiada o najgłośniejszych zbrodniach, którymi żyła cała Polska. W intrygującej rozmowie z dziennikarką Marią Mazurek wyjaśnia, jakie wydarzenia w życiu zwykłego człowieka mogą go doprowadzić do popełnienia najokrutniejszych czynów. W przenikliwy sposób opisuje też, co dzieje się w umyśle zabójcy oraz jak przestępcy w makiaweliczny sposób potrafią manipulować śledczymi, mediami i opinią publiczną.

 

Czy istnieje zbrodnia doskonała? Jak nie stać się ofiarą? Czy w zabójcy można dostrzec dobro?

 

To książka dla osób o mocnych nerwach. Zawiera unikatowe dokumenty – autentyczne profile przestępców, a opisane w niej historie wydarzyły się naprawdę.

 

dr Maciej Szaszkiewicz – polski psycholog sądowy i profiler kryminalny, były adiunkt w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Od ponad 30 lat zajmuje się badaniem psychiki osób popełniających najcięższe przestępstwa. Autor licznych publikacji naukowych z zakresu psychologii kryminalnej.

 

Maria Mazurek – polska dziennikarka i pisarka, specjalizująca się w wywiadach oraz reportażach o tematyce społecznej i naukowej. Autorka lub współautorka wielu książek popularnonaukowych dla dzieci i dorosłych, między innymi „Sen Alicji, czyli jak działa mózg” i „Zbuntowane ciało. Jak zrozumieć i oswoić choroby autoimmunologiczne”. Prowadziła podcast #PoLudzku.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 326

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przy­ja­cio­łom, psy­cho­lo­gom, współ­pra­cow­ni­kom z In­sty­tutu Eks­per­tyz Są­do­wych, z któ­rymi po­zna­wa­łem pro­fi­lo­wa­nie.Dzię­kuję

Uro­dzony za­bójca,czyli skąd w czło­wieku bie­rze się zło

Czy każdy z nas mógłby zo­stać za­bójcą?

Tak. Każdy z nas byłby w sta­nie za­bić. Trzy czwarte za­bójstw jest po­peł­nia­nych na tle emo­cjo­nal­nym. A na do­ko­na­nie ta­kiego za­bój­stwa za­zwy­czaj nie mają wpływu ce­chy cha­rak­teru, nie zo­staje ono za­pla­no­wane z zimną krwią. Czę­sto wy­nika ono ra­czej z ży­cio­wego za­pę­tle­nia: zna­le­zie­nia się w klin­czu, w sy­tu­acji za­gro­że­nia, skraj­nego za­gu­bie­nia, gwał­tow­nego spię­trze­nia emo­cji. Zde­cy­do­wana więk­szość z nas na szczę­ście ni­gdy nie znaj­dzie się w ta­kim sta­nie. Ale wszy­scy, gdy­by­śmy się w nim zna­leźli, mo­gli­by­śmy za­bić – na­wet je­śli by­łoby to zu­peł­nie nie­zgodne z na­szą na­turą. Mó­wimy wtedy o za­bój­stwie sprzecz­nym z oso­bo­wo­ścią sprawcy.

Dzie­sięć lat temu roz­ma­wia­łam z ko­bietą wkrótce po tym, jak za­biła swo­jego męża. Udało mi się od­wie­dzić ją w domu, bo przed pro­ce­sem na ja­kiś czas zo­stała zwol­niona z aresztu. Męża za­biła pod­czas pi­jac­kiej awan­tury – jed­nej z wielu, które on wsz­czy­nał. Sprawa była cie­kawa, po­nie­waż soł­ty­ska i miesz­kańcy wsi wsta­wili się za tą ko­bietą w są­dzie. Że uczciwa, że ko­cha­jąca mama i bab­cia, że taki do­bry czło­wiek[1].

A pani jak ją ode­brała?

Jako po­gu­bioną, nie­szczę­śliwą. Na pewno nie z gruntu złą ani agre­sywną. Mó­wiła mi: „Mar­twi­łam się, jak pił. Jak wpadł w ha­zard. Kiedy się roz­cho­ro­wał i nie chciał iść do le­ka­rza, wsta­wa­łam rano i zaj­mo­wa­łam mu ko­lejkę w przy­chodni, żeby nie mu­siał cze­kać. Wiem, jak to te­raz brzmi, ale ko­cha­łam go. I my­ślę, że on mnie na swój spo­sób też. Ale mnie bił. Tłukł po gło­wie, szar­pał za włosy. Gro­ził, że za­bije. Wy­zy­wał od naj­gor­szych”.

Niech zgadnę: za­biła go jed­nym cel­nym cio­sem noża w klatkę pier­siową?

Tak.

W serce?

Obok, w aortę. Ko­ja­rzy pan tę sprawę?

Nie.

To skąd pan wie­dział?

Nie wie­dzia­łem. Po pro­stu po­da­łem naj­bar­dziej praw­do­po­dobną wer­sję zda­rze­nia. Ko­bieta – szcze­gól­nie ofiara prze­mocy do­mo­wej, la­tami bita i po­nie­wie­rana przez męża – za­zwy­czaj za­bija w ten spo­sób. Jed­nym cel­nym cio­sem. W serce. To ty­powe: męż­czy­zna bije, po­niża, żona przez lata wszystko znosi. Ale prze­moc się na­sila. On staje się co­raz bar­dziej bru­talny, ona co­raz bar­dziej przy­gnę­biona. Aż któ­re­goś dnia na­stę­puje wy­buch. Ona nie wy­trzy­muje. Za­bija go jed­nym pre­cy­zyj­nym cio­sem. W tym nie ma sa­dy­zmu, sa­tys­fak­cji z jego cier­pie­nia.

Spo­tka­łem się z wie­loma po­dob­nymi spra­wami. Pa­mię­tam na przy­kład hi­sto­rię żony mal­tre­to­wa­nej i bi­tej przy dziecku. Któ­re­goś dnia jej mąż za­gi­nął. Ona to zgło­siła. Po­li­cjanci go szu­kali. Tylko że kiedy za­częli wszystko spraw­dzać, roz­pa­try­wać, ba­dać ślady, coś im nie grało. Nie zna­leźli tego męż­czy­zny ni­g­dzie tam, gdzie mógłby być. Poza tym nie wziął on z domu żad­nych swo­ich rze­czy. Nie wy­glą­dało więc na to, że do­kądś do­bro­wol­nie wy­je­chał. Ni­komu nic nie mó­wił. Nikt go nie wi­dział. Jakby za­padł się pod zie­mię. I wła­ści­wie się za­padł: po­li­cjanci zwró­cili uwagę, że w ga­rażu frag­ment be­to­no­wej pod­łogi wy­gląda ja­koś ina­czej. Ma inny ko­lor, jest jakby nowy. Zna­leźli tam ciało za­gi­nio­nego męż­czy­zny.

Czy ta ko­bieta otrzy­mała długi wy­rok?

Z tego, co pa­mię­tam – długi. Chyba pięt­na­ście lat.

Jaka część za­bójstw to te do­ko­nane przez ko­biety?

Bar­dzo nie­wielka. Sza­cuje się, że mię­dzy dzie­sięć a pięt­na­ście pro­cent. Pro­szę zwró­cić uwagę, że na­wet w tych naj­gło­śniej­szych, naj­bar­dziej bru­tal­nych za­bój­stwach do­ko­ny­wa­nych przez pary dwu­pł­ciowe ko­biety peł­niły ra­czej funk­cję po­moc­ni­czą. Tak było choćby w przy­padku za­bój­ców z ba­gien – Iana Brady’ego i jego part­nerki Myry Hin­dley – któ­rzy do­ko­ny­wali okrut­nych zbrodni na dzie­ciach. Dzia­łali w la­tach sześć­dzie­sią­tych XX wieku w An­glii, w oko­li­cach Man­che­steru. Zwa­biali ofiary do chatki na wrzo­so­wi­skach, tam je gwał­cili i pod­da­wali okrut­nym tor­tu­rom, a na ko­niec za­bi­jali. Ca­łość na­gry­wali na ka­sety VHS.

Udział Myry Hin­dley bar­dziej wstrzą­snął opi­nią pu­bliczną. Wła­śnie dla­tego, że była ko­bietą – do tego mło­dziutką, ładną blon­dynką lu­biącą tańce i rock and rolla. Nie pa­so­wała do wi­ze­runku se­ryj­nego za­bójcy.

Z tych dwojga Brady był okrut­niej­szy. Hin­dley zaj­mo­wała się przede wszyst­kim zwa­bia­niem ofiar i ukry­wa­niem zbrodni. On zaś pla­no­wał wszystko i za­zwy­czaj za­da­wał śmier­telne ciosy.

Ko­biet, które dzia­łają w po­je­dynkę i są za­bój­czy­niami na tle sek­su­al­nym, prak­tycz­nie się nie spo­tyka. To pra­wie za­wsze są męż­czyźni. Do nie­licz­nych wy­jąt­ków na­le­żała Aileen Wu­or­nos, która w la­tach 1989–1990 za­biła na Flo­ry­dzie sied­miu męż­czyzn. Była pro­sty­tutką, czego szcze­rze nie­na­wi­dziła. I szcze­rze nie­na­wi­dziła męż­czyzn ko­rzy­sta­ją­cych z usług sek­su­al­nych. Uwa­żała, że w okrutny spo­sób wy­ko­rzy­stują oni nie­szczę­śliwe po­ło­że­nie ko­biet, które ży­cie zmu­siło do pracy w tym fa­chu. Gar­dziła tym, że de­cy­dują się na płatną mi­łość, ma­jąc żony i dzieci. Ona sama żyła w ho­mo­sek­su­al­nym związku. W każ­dym ra­zie za­częła za­cze­piać męż­czyzn, za­zwy­czaj kie­row­ców cię­ża­ró­wek, i pro­po­no­wać im seks. Kiedy się na to go­dzili, w trak­cie sto­sunku – albo przed nim – za­bi­jała ich, a po­tem okra­dała ze wszyst­kich war­to­ścio­wych rze­czy, które przy nich zna­la­zła. Zo­stała ska­zana na sze­ścio­krotną karę śmieci (nie sied­mio­krotną, po­nie­waż nie od­na­le­ziono jed­nego ciała).

Mó­wił pan, że za­bój­stwa na tle emo­cjo­nal­nym sta­no­wią więk­szość. Ja­kie są po­zo­stałe mo­ty­wa­cje?

Gdy­by­śmy pi­sali pod­ręcz­nik, od­po­wie­dział­bym, że w pro­fi­lo­wa­niu wy­róż­niamy cztery do­mi­nu­jące mo­ty­wa­cje za­bój­ców: emo­cjo­nalną, eko­no­miczną, sek­su­alną i uro­je­niową.

Mo­ty­wa­cja emo­cjo­nalna może być za­równo bar­dzo pro­sta, bez hi­sto­rii – kum­ple przy pi­wie wdają się w pi­jacką kłót­nię, je­den z nich chwyta za ku­fel i roz­trza­skuje go na gło­wie dru­giego – jak i wie­lo­pię­trowa, wy­ni­ka­jąca ze zło­żo­nych uczuć i pro­ce­sów.

O mo­ty­wa­cji eko­no­micz­nej mó­wimy za­równo wtedy, gdy ktoś za­bija po to, aby do­ko­nać ra­bunku (lub po­zbyć się świadka ra­bunku), jak i wtedy, gdy chce do­stać spa­dek lub wy­łu­dzić od­szko­do­wa­nie. Do tej ka­te­go­rii za­li­czamy rów­nież za­bój­stwa wy­ko­nane na zle­ce­nie, za które prze­stępca do­staje za­płatę.

Naj­mniej za­bójstw ma mo­ty­wa­cję uro­je­niową – a więc zo­staje do­ko­na­nych z po­wodu za­bu­rzeń psy­cho­tycz­nych. Sta­no­wią one około jed­nego pro­centu wszyst­kich prze­stępstw tego typu. Pod­kre­ślam to, bo osoby pod wpły­wem za­bu­rzeń psy­cho­tycz­nych są nie­zwy­kle rzadko groźne dla oto­cze­nia i je­stem zde­cy­do­wa­nym prze­ciw­ni­kiem ich styg­ma­ty­zo­wa­nia.

One zresztą nie od­po­wia­dają praw­nie za za­bój­stwo, prawda?

Je­śli mo­ty­wa­cja za­bój­stwa fak­tycz­nie była uro­je­niowa (bo to, że ktoś cho­ruje na przy­kład na schi­zo­fre­nię i za­bił, nie zna­czy jesz­cze, że za­bił pod wpły­wem uro­jeń), sprawca ma znie­sioną po­czy­tal­ność. Na przy­kład je­żeli w wy­niku za­bu­rzeń uro­je­nio­wych wie­rzę, że mój są­siad jest An­ty­chry­stem, i w końcu zde­cy­duję się go za­bić, nie od­po­wia­dam kar­nie za swój czyn. Moją mo­ty­wa­cję można wręcz oce­nić jako do­brą: chcia­łem oca­lić świat.

Ina­czej sprawa wy­gląda w przy­padku za­bój­stwa w afek­cie.

Czyli?

Czyli na przy­kład: męż­czy­zna wcze­śniej niż zwy­kle wraca z pracy do domu i na­krywa żonę w łóżku z in­nym fa­ce­tem. Trudno się spo­dzie­wać, że po­wie: „O, dzień do­bry. Panu też po­doba się moja żona? To się cie­szę, mamy wspólne za­in­te­re­so­wa­nia. Ja je­stem Mi­rek, a pan? Może na­pi­jemy się her­baty?”. Je­śli za­miast tego chwyci za nóż i za­bije fa­ceta (swoją drogą, cie­kawy psy­cho­lo­gizm: za zdradę part­nera wi­nimy jego ko­chanka lub ko­chankę, cho­ciaż nie oni są zo­bo­wią­zani do wier­no­ści i lo­jal­no­ści wo­bec nas), mó­wimy o za­bój­stwie w afek­cie. To pew­nie wpły­nie na zła­go­dze­nie wy­miaru kary, ale nie bę­dzie ozna­czało, że za­bójca unik­nie od­po­wie­dzial­no­ści.

Tyle je­śli cho­dzi o teo­rię. Cztery mo­ty­wa­cje za­bój­ców i wszystko ja­sne. Jed­nak praw­dziwe ży­cie nie jest już ta­kie pro­ste. Bar­dzo czę­sto nie po­tra­fimy wska­zać jed­nej z nich. Wtedy mó­wimy o mo­ty­wa­cji mie­sza­nej, ale po­nie­waż mu­simy za­bój­stwo ja­koś za­kla­sy­fi­ko­wać, sta­ramy się przy­naj­mniej wy­od­ręb­nić tę główną, co rów­nież bywa trudne. Cza­sem na pierw­szy rzut oka nie mamy wąt­pli­wo­ści, że za­bój­stwa do­ko­nano na tle sek­su­al­nym. Po bliż­szym przyj­rze­niu się mu do­strze­gamy, że męż­czy­zna na­padł na ko­bietę i ją zgwał­cił, ale nie pla­no­wał jej za­bi­jać. Po gwał­cie na­gle się jed­nak zo­rien­to­wał, że ko­bieta jest je­dy­nym świad­kiem. I że je­śli ją wy­pu­ści, ona może do­nieść o gwał­cie na po­li­cję i on pój­dzie sie­dzieć. Więc spon­ta­nicz­nie ją za­bija. Mo­ty­wa­cję ta­kiego za­bój­stwa mo­żemy za­kwa­li­fi­ko­wać jako sek­su­alną, ale to prze­cież nie bę­dzie cała prawda. On nie za­bił dla seksu. Za­bił, żeby unik­nąć od­po­wie­dzial­no­ści za zmu­sze­nie ko­goś do seksu. Za­tem de­cy­zja o za­bi­ciu zo­stała po­dyk­to­wana emo­cjami, głów­nie stra­chem przed po­nie­sie­niem kon­se­kwen­cji. Przy­pad­ków bu­dzą­cych po­dobne wąt­pli­wo­ści mogą być ty­siące.

Na­wet przy­pa­dek Wu­or­nos: pan po­wie­dział, że była ona za­bój­czy­nią sek­su­alną. A prze­cież jej za­bój­stwa miały rów­nież mo­ty­wa­cję emo­cjo­nalną i eko­no­miczną. Tu wła­ści­wie wy­stę­puje miks trzech mo­ty­wa­cji.

Wła­śnie o tym mó­wię. Na­uki spo­łeczne – wśród nich psy­cho­lo­gia i prawo – nie są w tak kom­for­to­wym po­ło­że­niu jak te ści­słe. Prawa fi­zyki są nie­za­leżne od miej­sca, czasu i per­spek­tywy ba­daw­czej. Tam, gdzie przed­mio­tem ba­dań staje się czło­wiek z bo­gac­twem swo­jej psy­chiki i swo­ich za­cho­wań, sprawy za­czy­nają się kom­pli­ko­wać. A po­nie­waż z róż­nych przy­czyn mamy po­trzebę po­rząd­ko­wa­nia, opi­sy­wa­nia, kla­sy­fi­ko­wa­nia i oce­nia­nia – na­po­ty­kamy trud­no­ści. Te kla­sy­fi­ka­cje są na­rzę­dziem po­moc­ni­czym, ale po­win­ni­śmy pa­mię­tać o ich ogra­ni­cze­niach. Po­pa­trzeć na to sze­rzej. Tak na­prawdę ilu za­bój­ców, tyle mo­ty­wa­cji. Każdy jest inny.

Poza tym chcia­łem zwró­cić pani uwagę na coś jesz­cze. Prze­cież można – nie ma­jąc za­bu­rzeń uro­je­nio­wych – za­bić czło­wieka i nie po­peł­nić prze­stęp­stwa. Wie pani, w ja­kich sy­tu­acjach?

Na woj­nie?

Też. Cho­ciaż nie tylko. Rów­nież pod­czas służby po­li­cyj­nej. Bywa, że za po­zba­wie­nie ko­goś ży­cia nie od­po­wiada się kar­nie, a na­wet można do­stać me­dal.

Ale są też inne sy­tu­acje. Na przy­kład obrona ko­nieczna. Pa­mię­tam przy­pa­dek, w któ­rym na­past­nik za­ata­ko­wał bi­wa­ku­jącą w le­sie grupę lu­dzi. Roz­ciął ich na­miot, do­stał się do środka. Je­den z za­ata­ko­wa­nych – zresztą krót­ko­widz, który w tam­tej chwili nie miał oku­la­rów – chwy­cił nóż i za­dał na­past­ni­kowi śmier­telny cios. W są­dzie udało mu się udo­wod­nić, że dzia­łał w ra­mach obrony ko­niecz­nej.

Jed­nak udo­wod­nie­nie tego bywa nie­zwy­kle trudne. Wpraw­dzie w 2018 roku we­szła w ży­cie no­we­li­za­cja prze­pi­sów o obro­nie ko­niecz­nej, która czę­ściowo ściąga z bro­nią­cych się osób obo­wią­zek udo­wad­nia­nia, że jej gra­nice nie zo­stały prze­kro­czone (sąd może jed­nak uznać, że prze­kro­cze­nie jest ra­żące, a po­stę­po­wa­nie bro­nią­cego się było zu­peł­nie nie­współ­mierne do za­gro­że­nia), ale do­ty­czy to tylko sy­tu­acji, w któ­rych na­past­nik wtar­gnął na te­ren domu lub ogro­dzo­nej po­se­sji.

Co wła­ści­wie wy­zna­cza gra­nice obrony ko­niecz­nej?

Pro­por­cjo­nal­ność do za­gro­że­nia. Je­śli pani ży­cie nie było re­al­nie za­gro­żone, a mimo to pani za­biła – gra­nice zo­stały prze­kro­czone. Poza tym obrona ko­nieczna jest do­zwo­lona tylko w sy­tu­acji, w któ­rej za­gro­że­nie jest ak­tu­alne. Czyli na­pad albo trwa, albo jest nie­uchronny.

Je­śli ktoś za­mach­nie się na mnie sie­kierą, sąd po­wi­nien uznać, że dzia­ła­łam w obro­nie ko­niecz­nej?

Tak, acz­kol­wiek do­brze, żeby miała pani do­wody: świad­ków, na­gra­nie i tak da­lej. A naj­bez­piecz­niej­sze z punktu wi­dze­nia pro­ce­so­wego bę­dzie, je­śli na­past­nik wcze­śniej tą sie­kierą pa­nią zrani.

Czy można uro­dzić się prze­stępcą? Być ge­ne­tycz­nie ska­za­nym na by­cie złym?

Zde­cy­do­wa­nie nie można uro­dzić się prze­stępcą, choć można uro­dzić się z pewną pre­dys­po­zy­cją do za­cho­wań agre­syw­nych. Cho­dzi o wraż­li­wość ciała mig­da­ło­wa­tego, czę­ści układu lim­bicz­nego, które od­grywa klu­czową rolę w re­gu­lo­wa­niu emo­cji. W każ­dym ra­zie bio­lo­giczna pre­dys­po­zy­cja do agre­sji ab­so­lut­nie nie de­ter­mi­nuje tego, że bę­dziemy albo nie bę­dziemy prze­stęp­cami. Cała reszta za­leży od śro­do­wi­ska, przede wszyst­kim ro­dzin­nego, w któ­rym bę­dzie wzra­stać dziecko.

Jesz­cze sto lat temu po­pu­larna była teo­ria – roz­pro­pa­go­wana przez dzie­więt­na­sto­wiecz­nego wło­skiego psy­chia­trę i kry­mi­no­loga Ce­sa­rego Lom­brosa – że ist­nieje ktoś taki jak uro­dzony prze­stępca. Dziś na­uka ab­so­lut­nie się z tym nie zga­dza.

Co gło­sił Lom­broso?

Był on twórcą an­tro­po­me­trycz­nej ty­po­lo­gii prze­stęp­ców. Mó­wiąc naj­kró­cej: uwa­żał, że prze­stępcą można się uro­dzić. Ko­goś ta­kiego da się roz­po­znać po ce­chach fi­zycz­nych: asy­me­trii twa­rzy, po­więk­szo­nych szczę­kach, od­sta­ją­cych lub du­żych uszach, prze­krzy­wio­nym no­sie, wy­dat­nych i mię­si­stych war­gach, kę­dzie­rza­wym, ciem­nym i gę­stym owło­sie­niu, cof­nię­tym czole, nie­pra­wi­dło­wym uzę­bie­niu i nie­ty­po­wym pod­nie­bie­niu. Za­trzy­mam się przy tym ostat­nim – bo wiem, że oboje je­ste­śmy mi­ło­śni­kami psów. Czy coś to pani przy­po­mina?

Ste­reo­typ, że psy o czar­nym pod­nie­bie­niu są agre­sywne.

Kom­pletny ab­surd, prawda? Wiemy do­sko­nale, od czego za­leży to, czy pies bę­dzie miał pod­nie­bie­nie ró­żowe, fio­le­towe czy czarne: od ilo­ści barw­nika – me­la­niny. Ko­lor nie ma nic wspól­nego z tem­pe­ra­men­tem ani za­cho­wa­niem psa. Po­dob­nie an­tro­po­me­tria z prze­stęp­czo­ścią.

Cie­kawe, że te same ce­chy, które wy­mie­niał Lom­broso – asy­me­tria twa­rzy, po­więk­szone szczęki, cof­nięte czoło – do dzi­siaj ko­ja­rzą się z wy­glą­dem prze­stępcy. O ta­kim czło­wieku mo­żemy po­my­śleć (choć pew­nie nikt nie wy­po­wie tego na głos): typ spod ciem­nej gwiazdy.

Nie zgo­dzę się, że nikt nie wy­po­wie tego na głos. Znam kry­mi­no­lo­gów i psy­cho­lo­gów, we­dług któ­rych w teo­riach Lom­brosa kryje się ziarno prawdy, cho­ciaż za­równo kry­mi­no­lo­gia, kry­mi­na­li­styka, jak i psy­cho­lo­gia już dawno po­cho­wały an­tro­po­me­tryczną ty­po­lo­gię prze­stęp­ców na na­uko­wym cmen­ta­rzy­sku wstydu. Ra­zem z eu­ge­niką, pró­bami le­cze­nia ho­mo­sek­su­ali­zmu i lo­bo­to­mią.

Lom­broso chyba na­ro­bił tro­chę szkody.

Będę go bro­nił. To był ra­sowy na­uko­wiec, wła­ści­wie oj­ciec współ­cze­snej kry­mi­no­lo­gii, wy­bitny, am­bitny ba­dacz. Mam do niego ogromny sza­cu­nek. Tylko że wtedy na­uka – która do­piero się ro­dziła (bo to, co było wcze­śniej, od sta­ro­żyt­nego Rzymu i in­nych sta­ro­żyt­nych cy­wi­li­za­cji, można wła­ści­wie na­zwać fi­lo­zo­fią, nie na­uką) – za­kła­dała, że to, co na­ukowe, da się zmie­rzyć, zwa­żyć, po­rów­nać. Lom­broso pro­wa­dził więc ba­da­nia zgod­nie z ów­cze­snymi re­gu­łami: skru­pu­lat­nie zbie­rał dane i na ich pod­sta­wie wy­cią­gał wnio­ski. Za­kła­dał, że skoro prze­stępcy prze­by­wają w wię­zie­niach, to na­ukowa uczci­wość wy­maga ba­da­nia osób prze­by­wa­ją­cych w wię­zie­niach. Do­kład­nie ba­dał prze­stęp­ców, sto­so­wał różne po­miary; skon­stru­ował zresztą do tego spe­cjalne przy­rządy, na przy­kład mie­rzące ob­wód czaszki. Nie mógł jed­nak wie­dzieć – bo tkwił w ów­cze­snym sys­te­mie my­śle­nia – że po­peł­nia ma­ka­bryczny błąd me­to­do­lo­giczny: w swo­ich ob­ser­wa­cjach uwzględ­niał tylko okre­ślony ro­dzaj prze­stęp­ców. Nie ba­dał tych po­cho­dzą­cych z wyż­szych sfer, któ­rzy znaj­do­wali się po­nad pra­wem, a więc do wię­zień nie tra­fiali.

Weźmy Elż­bietę Ba­tory, ży­jącą na prze­ło­mie XVI i XVII wieku wę­gier­ską ary­sto­kratkę. Była znana z wda­wa­nia się w liczne ro­manse z męż­czy­znami i ko­bie­tami, a przede wszyst­kim z prze­ra­ża­ją­cego okru­cień­stwa, głów­nie wo­bec swo­ich sług. Tor­tu­ro­wała je nie tylko za re­alne prze­wi­nie­nia, ale rów­nież z czy­stego sa­dy­zmu. Urzą­dzała w tym celu spe­cjalne sale tor­tur. Wie­rzyła, że ką­piele we krwi mło­dych ko­biet dzia­łają prze­ciw­sta­rze­niowo i za­pew­niają piękną, młodą skórę. We­dług nie­któ­rych źró­deł ma na su­mie­niu może na­wet trzy ty­siące lu­dzi. Nie wiemy – mi­nęło zbyt wiele czasu i nie mamy jak tego stwier­dzić – ile w tych prze­ka­zach jest prawdy, a ile fan­ta­zji, po­mó­wień i ludz­kiej skłon­no­ści do prze­sady, ale je­śli do­nie­sie­nia o licz­bie ofiar są au­ten­tyczne, to na­wet naj­okrut­niejsi współ­cze­śni za­bójcy nie zbli­żyli się do ta­kiego wy­niku. Ow­szem, od­był się (ską­d­inąd gło­śny) pro­ces, w któ­rego wy­niku Elż­bieta Ba­tory zo­stała ska­zana – otrzy­mała do­ży­wotni za­kaz opusz­cza­nia swo­jego zamku. Czyli ska­zano ją na coś, co dzi­siaj na­zywa się aresz­tem do­mo­wym.

Ta­kich prze­stęp­ców jak Elż­bieta Ba­tory Lom­broso ni­gdy nie miał oka­zji spo­tkać ani zba­dać. Wy­su­wał wnio­ski do­ty­czące wszyst­kich prze­stęp­ców, choć po­znał je­dy­nie okre­śloną ich grupę. Tym­cza­sem ci naj­okrut­niejsi byli poza pra­wem.

„Uro­dzo­nych prze­stęp­ców” na­zy­wał zresztą ata­wi­stycz­nymi.

Uwa­żał, że przy­po­mi­nają zwie­rzęta. Lom­broso praw­do­po­dob­nie za­in­spi­ro­wał się pra­cami Char­les’a Le Bruna, sie­dem­na­sto­wiecz­nego fran­cu­skiego ma­la­rza pra­cu­ją­cego dla Lu­dwika XIV. Le Brun – pro­szę zwró­cić uwagę, że two­rzący dwa stu­le­cia przed Lom­bro­sem i na dwo­rze ab­so­lu­ty­stycz­nego króla – miał fan­ta­zję, że nie­któ­rzy lu­dzie przy­po­mi­nają zwie­rzęta: je­den sowę, drugi wilka, trzeci ko­zła, czwarty cielę i tak da­lej. Uwa­żał, że z fi­zycz­nym po­do­bień­stwem wiąże się też po­do­bień­stwo dusz. To była nie teo­ria na­ukowa, tylko roz­rywka dla króla, który praw­do­po­dob­nie miał ce­chy nar­cy­styczne (bo tylko nar­cyz mógł ogło­sić: „Fran­cja to ja!”). Pew­nie nikt o tych ry­sun­kach by nie pa­mię­tał, gdyby Lom­broso o nich nie przy­po­mniał.

Pro­szę zwró­cić uwagę, że w cza­sach Lom­brosa ro­dził się – i szybko zy­ski­wał po­pu­lar­ność – dar­wi­nizm, teo­ria o „zwie­rzę­cych”, „ata­wi­stycz­nych” prze­stęp­cach była więc bar­dzo spójna z tym nur­tem, kom­ple­men­tarna wo­bec niego.

Tylko że zwie­rzęta nie za­bi­jają bez po­trzeby.

Słuszna uwaga. Zwie­rzęta za­bi­jają po to, żeby zdo­być po­ży­wie­nie, bro­nić sie­bie lub swo­jego te­ry­to­rium, cza­sem żeby wy­eli­mi­no­wać kon­ku­ren­cję. Nie dla czy­stej przy­jem­no­ści. A na­wet je­śli zda­rzają się ja­kieś wy­jątki, jest ich bar­dzo nie­wiele, wła­ści­wie są to tylko po­dej­rze­nia. Be­ha­wio­ry­ści zwie­rząt z za­cie­ka­wie­niem przy­glą­dają się mię­dzy in­nymi del­fi­nom za­bi­ja­ją­cym młode foki oraz szym­pan­som eli­mi­nu­ją­cym sam­ców z są­sied­nich grup. W tych przy­pad­kach – i jesz­cze paru in­nych – nie znaj­du­jemy in­nego niż sa­dyzm wy­tłu­ma­cze­nia. Ale to, że go nie znaj­du­jemy, nie zna­czy, że ono nie ist­nieje.

Wróćmy do an­tro­po­lo­gicz­nej ty­po­lo­gii prze­stęp­ców Lom­brosa. Czy nie od­biła się ona echem w dwu­dzie­sto­wiecz­nych ru­chach spo­łeczno-po­li­tycz­nych, gło­szą­cych wyż­szość jed­nych ras nad in­nymi?

Fa­szyzm i na­zizm czer­pały z wielu dzie­więt­na­sto­wiecz­nych teo­rii „na­uko­wych”, ta­kich jak eu­ge­nika czy dar­wi­nizm spo­łeczny. Z wiary w to, że ce­chy pa­to­lo­giczne się dzie­dzi­czy, a nie­któ­rzy lu­dzie przez sam fakt uro­dze­nia w da­nym śro­do­wi­sku lub po­sia­da­nia ja­kichś cech fi­zycz­nych są nie­godni ży­cia (albo na­wet za­gra­żają światu), wziął się po­gląd (wkrótce urze­czy­wist­niony) o ko­niecz­no­ści eks­ter­mi­no­wa­nia mniej­szo­ści.

My­śli pan, że Adolf Hi­tler in­spi­ro­wał się ba­da­niami Lom­brosa?

Nie był­bym pewny, czy w ogóle je znał. Nie mamy do­wo­dów na to, że Hi­tler bez­po­śred­nio in­spi­ro­wał się ba­da­niami Lom­brosa, acz­kol­wiek trudno nie za­uwa­żyć wspól­nych cech w my­śle­niu obu męż­czyzn.

Upar­cie jed­nak po­wta­rzam: Lom­broso był ra­so­wym na­ukow­cem. Łą­cze­nie go z fa­szy­stami jest krzyw­dzące. On zro­bił bar­dzo dużo dla kry­mi­no­lo­gii. Tyle, ile mógł w swo­ich wa­run­kach dzie­jo­wych. Ła­two jest ne­ga­tyw­nie oce­niać pewne na­ukowe teo­rie i ba­da­nia z dzi­siej­szej per­spek­tywy. Ale pa­mię­tajmy, po pierw­sze, że na­ukowcy ni­gdy nie mogą do końca prze­wi­dzieć, ja­kie będą skutki ich pracy i czy ktoś nie wy­ko­rzy­sta wy­ni­ków tej pracy w nie­mo­ral­nych ce­lach. Czy współ­cze­śni twórcy sztucz­nej in­te­li­gen­cji mogą mieć pew­ność, że ich dzieło ni­gdy nie zo­sta­nie wy­ko­rzy­stane prze­ciw ludz­ko­ści? A czy oj­co­wie tej idei, two­rząc mo­dele gra­jące w sza­chy albo roz­wią­zu­jące pro­ste za­da­nia lo­giczne, mo­gli prze­wi­dzieć, że za kil­ka­dzie­siąt lat sztuczna in­te­li­gen­cja bę­dzie za­stę­po­wać dzien­ni­ka­rzy, praw­ni­ków, lek­to­rów, ar­ty­stów? Po dru­gie: ży­jemy w okre­ślo­nych kon­tek­stach. Hi­sto­rycz­nych, śro­do­wi­sko­wych, kul­tu­ro­wych. Więc oce­nia­jąc prze­szłość, pa­mię­tajmy o nich.

Po­wie­dział pan, że klu­czowe dla roz­woju cech prze­stęp­czych jest śro­do­wi­sko, w ja­kim wzra­sta dziecko.

Oczy­wi­ście. Je­żeli dziecko wy­cho­wuje się w domu, w któ­rym nie ma mi­ło­ści, są na­to­miast prze­moc fi­zyczna, po­ni­ża­nie, po­ka­zy­wa­nie na każ­dym kroku, że ono jest nie­chciane – mogą w nim wzra­stać ten­den­cje od­we­towe, agre­sywne. Zło ro­dzi się w czło­wieku na sku­tek prze­ży­tych ura­zów, ne­ga­tyw­nych do­świad­czeń. Układ ner­wowy dziecka jest szcze­gól­nie wraż­liwy, bo do­piero się roz­wija, tak jak roz­wi­jają się mię­śnie dziecka, jego od­por­ność i wszystko inne. Na­wet drobne zda­rze­nia z tego okresu mogą się stać źró­dłem traumy, nie mu­szą być obiek­tyw­nie dra­ma­tyczne.

Po­noć więk­szość ludz­kich lę­ków – łącz­nie z klau­stro­fo­bią, ago­ra­fo­bią i tak da­lej – ma źró­dła w dzie­ciń­stwie. I to w sy­tu­acjach, któ­rych na­wet nie pa­mię­tamy.

Cała praca Zyg­munta Freuda opie­rała się na prze­ko­na­niu – a po wielu la­tach mamy co­raz wię­cej do­wo­dów na jego słusz­ność – że po­wo­dem po­wsta­wa­nia ner­wic są wy­da­rze­nia z dzie­ciń­stwa. Freud kładł swo­ich neu­ro­tycz­nych pa­cjen­tów na le­żance i po pro­stu ich słu­chał. Pro­sił: „Niech pani mówi (te­ra­peu­ty­zo­wał przede wszyst­kim ko­biety), co pani ślina na ję­zyk przy­nie­sie, byle pani mó­wiła”. Więc taka ko­bieta za­czy­nała: „Wczo­raj spo­tka­łam się z przy­ja­ciółką, dzi­siaj zja­dłam na obiad per­liczkę”. On zaś głów­nie słu­chał.

Je­żeli pa­trzymy z boku, dzi­wimy się – ja­kim cu­dem taka me­toda miała się oka­zać sku­teczna? Jed­nak się oka­zy­wała, bo pa­cjentka, która długo mó­wiła, prze­cho­dziła do wspo­mnień: sprzed kilku mie­sięcy, sprzed kilku lat i w końcu z dzie­ciń­stwa. I wtedy za­zwy­czaj za­czy­nała zbli­żać się do źró­dła swo­jej obec­nej ner­wicy. Źró­dła czę­sto nie­uświa­do­mio­nego.

Sły­szała pani o „bia­łej pa­cjentce” Freuda?

Nie.

Do Freuda przy­szła ze swoją mamą do­ra­sta­jąca dziew­czyna, która miała nie­zwy­kle silną neu­ro­tyczną re­ak­cję na biel. Pre­fe­ren­cje do­ty­czące barw są in­dy­wi­du­alne, ale nie­chęć tej dziew­czyny do ko­loru bia­łego była tak skrajna, że gdy za­czy­nał pa­dać śnieg, ona wy­mio­to­wała. Oka­zało się, że we wcze­snym dzie­ciń­stwie ja­kiś le­karz w bia­łym far­tu­chu nie­de­li­kat­nie ją po­trak­to­wał. Na po­zór bła­hostka – a wy­wo­łała traumę.

Więc je­śli ktoś był w dzie­ciń­stwie bity, po­ni­żany, za­stra­szany, mo­le­sto­wany, za­my­kany w ko­mórce – to czy może nie mieć głę­bo­kich ran na psy­chice?

Czyli bite dzieci będą bić?

Tak się mówi, choć to tylko część prawdy. Je­śli dziecko jest bite, może się w nim wy­kształ­cić jedna z dwóch skraj­nych po­staw: wej­dzie ono w rolę albo kata, albo ofiary. W tym dru­gim przy­padku za­mknie się w so­bie, mogą się u niego ujaw­nić ce­chy de­pre­syjne.

Dziś skala prze­mocy wo­bec dzieci jest duża, w prze­szło­ści była jesz­cze więk­sza. Do 1969 roku zgod­nie z Ko­dek­sem kar­nym bi­cia dzieci nie trak­to­wano jak wy­kro­cze­nia. Jesz­cze dłu­żej nie trak­to­wało go tak spo­łe­czeń­stwo. Ist­niało ci­che przy­zwo­le­nie na taki spo­sób kar­ce­nia dzieci. Ko­ściół ka­to­licki też nie miał nic prze­ciwko temu. Po­wiem wię­cej: Stary Te­sta­ment, in­ter­pre­to­wany w do­słowny spo­sób, uczył agre­sji. Kain prze­cież za­bił Abla. To przy­zwo­le­nie znaj­do­wało na­wet od­zwier­cie­dle­nie w po­pu­lar­nych ma­kat­kach wie­sza­nych w kuchni. Gło­siły: „Nie mów ni­komu, co dzieje się w domu”. Dla­tego bite, po­ni­żane dzieci mil­czały, a na­wet je­śli nie – i tak nie były wy­słu­chi­wane. Część z nich wy­ro­sła na ofiary. Część na ka­tów. Z ob­ser­wa­cji wy­nika, że zde­cy­do­wana więk­szość za­bój­ców to osoby z prze­mo­co­wych do­mów.

To, czy wy­ra­stamy na lu­dzi do­brych czy złych, mo­ral­nych czy ze­psu­tych, em­pa­tycz­nych czy sa­dy­stycz­nych, nie wy­nika ani z na­szych ge­nów, ani z na­szych wy­bo­rów. Wy­nika z tego, co za­fun­do­wał nam świat.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Ma­ria Ma­zu­rek, Agata za­biła swo­jego męża. Te­raz cała wieś stoi za nią mu­rem, „Ga­zeta Kra­kow­ska” 6.08.2015.

Pro­jekt okładkiTo­masz Ma­jew­ski
Re­dak­tor pro­wa­dzącyDo­mi­nik Lesz­czyń­ski
Re­dak­cjaKry­styna Pod­haj­ska
Ko­rektaAnna Stro­żek Anna Bur­ger
Co­py­ri­ght © by Ma­ria Ma­zu­rek, Ma­ciej Szasz­kie­wicz, 2025 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2025 Wszyst­kie wy­ko­rzy­stane w książce pro­file kry­mi­nalne zo­stały za­no­ni­mi­zo­wane.
ISBN 978-83-8360-241-7
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.