45,99 zł
CZY KAŻDY Z NAS MOŻE STAĆ SIĘ ZABÓJCĄ?
Dr Maciej Szaszkiewicz, wybitny psycholog sądowy i prekursor profilowania w naszym kraju, po raz pierwszy odkrywa tajemnice swojego zawodu i opowiada o najgłośniejszych zbrodniach, którymi żyła cała Polska. W intrygującej rozmowie z dziennikarką Marią Mazurek wyjaśnia, jakie wydarzenia w życiu zwykłego człowieka mogą go doprowadzić do popełnienia najokrutniejszych czynów. W przenikliwy sposób opisuje też, co dzieje się w umyśle zabójcy oraz jak przestępcy w makiaweliczny sposób potrafią manipulować śledczymi, mediami i opinią publiczną.
Czy istnieje zbrodnia doskonała? Jak nie stać się ofiarą? Czy w zabójcy można dostrzec dobro?
To książka dla osób o mocnych nerwach. Zawiera unikatowe dokumenty – autentyczne profile przestępców, a opisane w niej historie wydarzyły się naprawdę.
dr Maciej Szaszkiewicz – polski psycholog sądowy i profiler kryminalny, były adiunkt w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Od ponad 30 lat zajmuje się badaniem psychiki osób popełniających najcięższe przestępstwa. Autor licznych publikacji naukowych z zakresu psychologii kryminalnej.
Maria Mazurek – polska dziennikarka i pisarka, specjalizująca się w wywiadach oraz reportażach o tematyce społecznej i naukowej. Autorka lub współautorka wielu książek popularnonaukowych dla dzieci i dorosłych, między innymi „Sen Alicji, czyli jak działa mózg” i „Zbuntowane ciało. Jak zrozumieć i oswoić choroby autoimmunologiczne”. Prowadziła podcast #PoLudzku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 326
Rok wydania: 2025
Przyjaciołom, psychologom, współpracownikom z Instytutu Ekspertyz Sądowych, z którymi poznawałem profilowanie.Dziękuję
Urodzony zabójca,czyli skąd w człowieku bierze się zło
Czy każdy z nas mógłby zostać zabójcą?
Tak. Każdy z nas byłby w stanie zabić. Trzy czwarte zabójstw jest popełnianych na tle emocjonalnym. A na dokonanie takiego zabójstwa zazwyczaj nie mają wpływu cechy charakteru, nie zostaje ono zaplanowane z zimną krwią. Często wynika ono raczej z życiowego zapętlenia: znalezienia się w klinczu, w sytuacji zagrożenia, skrajnego zagubienia, gwałtownego spiętrzenia emocji. Zdecydowana większość z nas na szczęście nigdy nie znajdzie się w takim stanie. Ale wszyscy, gdybyśmy się w nim znaleźli, moglibyśmy zabić – nawet jeśli byłoby to zupełnie niezgodne z naszą naturą. Mówimy wtedy o zabójstwie sprzecznym z osobowością sprawcy.
Dziesięć lat temu rozmawiałam z kobietą wkrótce po tym, jak zabiła swojego męża. Udało mi się odwiedzić ją w domu, bo przed procesem na jakiś czas została zwolniona z aresztu. Męża zabiła podczas pijackiej awantury – jednej z wielu, które on wszczynał. Sprawa była ciekawa, ponieważ sołtyska i mieszkańcy wsi wstawili się za tą kobietą w sądzie. Że uczciwa, że kochająca mama i babcia, że taki dobry człowiek[1].
A pani jak ją odebrała?
Jako pogubioną, nieszczęśliwą. Na pewno nie z gruntu złą ani agresywną. Mówiła mi: „Martwiłam się, jak pił. Jak wpadł w hazard. Kiedy się rozchorował i nie chciał iść do lekarza, wstawałam rano i zajmowałam mu kolejkę w przychodni, żeby nie musiał czekać. Wiem, jak to teraz brzmi, ale kochałam go. I myślę, że on mnie na swój sposób też. Ale mnie bił. Tłukł po głowie, szarpał za włosy. Groził, że zabije. Wyzywał od najgorszych”.
Niech zgadnę: zabiła go jednym celnym ciosem noża w klatkę piersiową?
Tak.
W serce?
Obok, w aortę. Kojarzy pan tę sprawę?
Nie.
To skąd pan wiedział?
Nie wiedziałem. Po prostu podałem najbardziej prawdopodobną wersję zdarzenia. Kobieta – szczególnie ofiara przemocy domowej, latami bita i poniewierana przez męża – zazwyczaj zabija w ten sposób. Jednym celnym ciosem. W serce. To typowe: mężczyzna bije, poniża, żona przez lata wszystko znosi. Ale przemoc się nasila. On staje się coraz bardziej brutalny, ona coraz bardziej przygnębiona. Aż któregoś dnia następuje wybuch. Ona nie wytrzymuje. Zabija go jednym precyzyjnym ciosem. W tym nie ma sadyzmu, satysfakcji z jego cierpienia.
Spotkałem się z wieloma podobnymi sprawami. Pamiętam na przykład historię żony maltretowanej i bitej przy dziecku. Któregoś dnia jej mąż zaginął. Ona to zgłosiła. Policjanci go szukali. Tylko że kiedy zaczęli wszystko sprawdzać, rozpatrywać, badać ślady, coś im nie grało. Nie znaleźli tego mężczyzny nigdzie tam, gdzie mógłby być. Poza tym nie wziął on z domu żadnych swoich rzeczy. Nie wyglądało więc na to, że dokądś dobrowolnie wyjechał. Nikomu nic nie mówił. Nikt go nie widział. Jakby zapadł się pod ziemię. I właściwie się zapadł: policjanci zwrócili uwagę, że w garażu fragment betonowej podłogi wygląda jakoś inaczej. Ma inny kolor, jest jakby nowy. Znaleźli tam ciało zaginionego mężczyzny.
Czy ta kobieta otrzymała długi wyrok?
Z tego, co pamiętam – długi. Chyba piętnaście lat.
Jaka część zabójstw to te dokonane przez kobiety?
Bardzo niewielka. Szacuje się, że między dziesięć a piętnaście procent. Proszę zwrócić uwagę, że nawet w tych najgłośniejszych, najbardziej brutalnych zabójstwach dokonywanych przez pary dwupłciowe kobiety pełniły raczej funkcję pomocniczą. Tak było choćby w przypadku zabójców z bagien – Iana Brady’ego i jego partnerki Myry Hindley – którzy dokonywali okrutnych zbrodni na dzieciach. Działali w latach sześćdziesiątych XX wieku w Anglii, w okolicach Manchesteru. Zwabiali ofiary do chatki na wrzosowiskach, tam je gwałcili i poddawali okrutnym torturom, a na koniec zabijali. Całość nagrywali na kasety VHS.
Udział Myry Hindley bardziej wstrząsnął opinią publiczną. Właśnie dlatego, że była kobietą – do tego młodziutką, ładną blondynką lubiącą tańce i rock and rolla. Nie pasowała do wizerunku seryjnego zabójcy.
Z tych dwojga Brady był okrutniejszy. Hindley zajmowała się przede wszystkim zwabianiem ofiar i ukrywaniem zbrodni. On zaś planował wszystko i zazwyczaj zadawał śmiertelne ciosy.
Kobiet, które działają w pojedynkę i są zabójczyniami na tle seksualnym, praktycznie się nie spotyka. To prawie zawsze są mężczyźni. Do nielicznych wyjątków należała Aileen Wuornos, która w latach 1989–1990 zabiła na Florydzie siedmiu mężczyzn. Była prostytutką, czego szczerze nienawidziła. I szczerze nienawidziła mężczyzn korzystających z usług seksualnych. Uważała, że w okrutny sposób wykorzystują oni nieszczęśliwe położenie kobiet, które życie zmusiło do pracy w tym fachu. Gardziła tym, że decydują się na płatną miłość, mając żony i dzieci. Ona sama żyła w homoseksualnym związku. W każdym razie zaczęła zaczepiać mężczyzn, zazwyczaj kierowców ciężarówek, i proponować im seks. Kiedy się na to godzili, w trakcie stosunku – albo przed nim – zabijała ich, a potem okradała ze wszystkich wartościowych rzeczy, które przy nich znalazła. Została skazana na sześciokrotną karę śmieci (nie siedmiokrotną, ponieważ nie odnaleziono jednego ciała).
Mówił pan, że zabójstwa na tle emocjonalnym stanowią większość. Jakie są pozostałe motywacje?
Gdybyśmy pisali podręcznik, odpowiedziałbym, że w profilowaniu wyróżniamy cztery dominujące motywacje zabójców: emocjonalną, ekonomiczną, seksualną i urojeniową.
Motywacja emocjonalna może być zarówno bardzo prosta, bez historii – kumple przy piwie wdają się w pijacką kłótnię, jeden z nich chwyta za kufel i roztrzaskuje go na głowie drugiego – jak i wielopiętrowa, wynikająca ze złożonych uczuć i procesów.
O motywacji ekonomicznej mówimy zarówno wtedy, gdy ktoś zabija po to, aby dokonać rabunku (lub pozbyć się świadka rabunku), jak i wtedy, gdy chce dostać spadek lub wyłudzić odszkodowanie. Do tej kategorii zaliczamy również zabójstwa wykonane na zlecenie, za które przestępca dostaje zapłatę.
Najmniej zabójstw ma motywację urojeniową – a więc zostaje dokonanych z powodu zaburzeń psychotycznych. Stanowią one około jednego procentu wszystkich przestępstw tego typu. Podkreślam to, bo osoby pod wpływem zaburzeń psychotycznych są niezwykle rzadko groźne dla otoczenia i jestem zdecydowanym przeciwnikiem ich stygmatyzowania.
One zresztą nie odpowiadają prawnie za zabójstwo, prawda?
Jeśli motywacja zabójstwa faktycznie była urojeniowa (bo to, że ktoś choruje na przykład na schizofrenię i zabił, nie znaczy jeszcze, że zabił pod wpływem urojeń), sprawca ma zniesioną poczytalność. Na przykład jeżeli w wyniku zaburzeń urojeniowych wierzę, że mój sąsiad jest Antychrystem, i w końcu zdecyduję się go zabić, nie odpowiadam karnie za swój czyn. Moją motywację można wręcz ocenić jako dobrą: chciałem ocalić świat.
Inaczej sprawa wygląda w przypadku zabójstwa w afekcie.
Czyli?
Czyli na przykład: mężczyzna wcześniej niż zwykle wraca z pracy do domu i nakrywa żonę w łóżku z innym facetem. Trudno się spodziewać, że powie: „O, dzień dobry. Panu też podoba się moja żona? To się cieszę, mamy wspólne zainteresowania. Ja jestem Mirek, a pan? Może napijemy się herbaty?”. Jeśli zamiast tego chwyci za nóż i zabije faceta (swoją drogą, ciekawy psychologizm: za zdradę partnera winimy jego kochanka lub kochankę, chociaż nie oni są zobowiązani do wierności i lojalności wobec nas), mówimy o zabójstwie w afekcie. To pewnie wpłynie na złagodzenie wymiaru kary, ale nie będzie oznaczało, że zabójca uniknie odpowiedzialności.
Tyle jeśli chodzi o teorię. Cztery motywacje zabójców i wszystko jasne. Jednak prawdziwe życie nie jest już takie proste. Bardzo często nie potrafimy wskazać jednej z nich. Wtedy mówimy o motywacji mieszanej, ale ponieważ musimy zabójstwo jakoś zaklasyfikować, staramy się przynajmniej wyodrębnić tę główną, co również bywa trudne. Czasem na pierwszy rzut oka nie mamy wątpliwości, że zabójstwa dokonano na tle seksualnym. Po bliższym przyjrzeniu się mu dostrzegamy, że mężczyzna napadł na kobietę i ją zgwałcił, ale nie planował jej zabijać. Po gwałcie nagle się jednak zorientował, że kobieta jest jedynym świadkiem. I że jeśli ją wypuści, ona może donieść o gwałcie na policję i on pójdzie siedzieć. Więc spontanicznie ją zabija. Motywację takiego zabójstwa możemy zakwalifikować jako seksualną, ale to przecież nie będzie cała prawda. On nie zabił dla seksu. Zabił, żeby uniknąć odpowiedzialności za zmuszenie kogoś do seksu. Zatem decyzja o zabiciu została podyktowana emocjami, głównie strachem przed poniesieniem konsekwencji. Przypadków budzących podobne wątpliwości mogą być tysiące.
Nawet przypadek Wuornos: pan powiedział, że była ona zabójczynią seksualną. A przecież jej zabójstwa miały również motywację emocjonalną i ekonomiczną. Tu właściwie występuje miks trzech motywacji.
Właśnie o tym mówię. Nauki społeczne – wśród nich psychologia i prawo – nie są w tak komfortowym położeniu jak te ścisłe. Prawa fizyki są niezależne od miejsca, czasu i perspektywy badawczej. Tam, gdzie przedmiotem badań staje się człowiek z bogactwem swojej psychiki i swoich zachowań, sprawy zaczynają się komplikować. A ponieważ z różnych przyczyn mamy potrzebę porządkowania, opisywania, klasyfikowania i oceniania – napotykamy trudności. Te klasyfikacje są narzędziem pomocniczym, ale powinniśmy pamiętać o ich ograniczeniach. Popatrzeć na to szerzej. Tak naprawdę ilu zabójców, tyle motywacji. Każdy jest inny.
Poza tym chciałem zwrócić pani uwagę na coś jeszcze. Przecież można – nie mając zaburzeń urojeniowych – zabić człowieka i nie popełnić przestępstwa. Wie pani, w jakich sytuacjach?
Na wojnie?
Też. Chociaż nie tylko. Również podczas służby policyjnej. Bywa, że za pozbawienie kogoś życia nie odpowiada się karnie, a nawet można dostać medal.
Ale są też inne sytuacje. Na przykład obrona konieczna. Pamiętam przypadek, w którym napastnik zaatakował biwakującą w lesie grupę ludzi. Rozciął ich namiot, dostał się do środka. Jeden z zaatakowanych – zresztą krótkowidz, który w tamtej chwili nie miał okularów – chwycił nóż i zadał napastnikowi śmiertelny cios. W sądzie udało mu się udowodnić, że działał w ramach obrony koniecznej.
Jednak udowodnienie tego bywa niezwykle trudne. Wprawdzie w 2018 roku weszła w życie nowelizacja przepisów o obronie koniecznej, która częściowo ściąga z broniących się osób obowiązek udowadniania, że jej granice nie zostały przekroczone (sąd może jednak uznać, że przekroczenie jest rażące, a postępowanie broniącego się było zupełnie niewspółmierne do zagrożenia), ale dotyczy to tylko sytuacji, w których napastnik wtargnął na teren domu lub ogrodzonej posesji.
Co właściwie wyznacza granice obrony koniecznej?
Proporcjonalność do zagrożenia. Jeśli pani życie nie było realnie zagrożone, a mimo to pani zabiła – granice zostały przekroczone. Poza tym obrona konieczna jest dozwolona tylko w sytuacji, w której zagrożenie jest aktualne. Czyli napad albo trwa, albo jest nieuchronny.
Jeśli ktoś zamachnie się na mnie siekierą, sąd powinien uznać, że działałam w obronie koniecznej?
Tak, aczkolwiek dobrze, żeby miała pani dowody: świadków, nagranie i tak dalej. A najbezpieczniejsze z punktu widzenia procesowego będzie, jeśli napastnik wcześniej tą siekierą panią zrani.
Czy można urodzić się przestępcą? Być genetycznie skazanym na bycie złym?
Zdecydowanie nie można urodzić się przestępcą, choć można urodzić się z pewną predyspozycją do zachowań agresywnych. Chodzi o wrażliwość ciała migdałowatego, części układu limbicznego, które odgrywa kluczową rolę w regulowaniu emocji. W każdym razie biologiczna predyspozycja do agresji absolutnie nie determinuje tego, że będziemy albo nie będziemy przestępcami. Cała reszta zależy od środowiska, przede wszystkim rodzinnego, w którym będzie wzrastać dziecko.
Jeszcze sto lat temu popularna była teoria – rozpropagowana przez dziewiętnastowiecznego włoskiego psychiatrę i kryminologa Cesarego Lombrosa – że istnieje ktoś taki jak urodzony przestępca. Dziś nauka absolutnie się z tym nie zgadza.
Co głosił Lombroso?
Był on twórcą antropometrycznej typologii przestępców. Mówiąc najkrócej: uważał, że przestępcą można się urodzić. Kogoś takiego da się rozpoznać po cechach fizycznych: asymetrii twarzy, powiększonych szczękach, odstających lub dużych uszach, przekrzywionym nosie, wydatnych i mięsistych wargach, kędzierzawym, ciemnym i gęstym owłosieniu, cofniętym czole, nieprawidłowym uzębieniu i nietypowym podniebieniu. Zatrzymam się przy tym ostatnim – bo wiem, że oboje jesteśmy miłośnikami psów. Czy coś to pani przypomina?
Stereotyp, że psy o czarnym podniebieniu są agresywne.
Kompletny absurd, prawda? Wiemy doskonale, od czego zależy to, czy pies będzie miał podniebienie różowe, fioletowe czy czarne: od ilości barwnika – melaniny. Kolor nie ma nic wspólnego z temperamentem ani zachowaniem psa. Podobnie antropometria z przestępczością.
Ciekawe, że te same cechy, które wymieniał Lombroso – asymetria twarzy, powiększone szczęki, cofnięte czoło – do dzisiaj kojarzą się z wyglądem przestępcy. O takim człowieku możemy pomyśleć (choć pewnie nikt nie wypowie tego na głos): typ spod ciemnej gwiazdy.
Nie zgodzę się, że nikt nie wypowie tego na głos. Znam kryminologów i psychologów, według których w teoriach Lombrosa kryje się ziarno prawdy, chociaż zarówno kryminologia, kryminalistyka, jak i psychologia już dawno pochowały antropometryczną typologię przestępców na naukowym cmentarzysku wstydu. Razem z eugeniką, próbami leczenia homoseksualizmu i lobotomią.
Lombroso chyba narobił trochę szkody.
Będę go bronił. To był rasowy naukowiec, właściwie ojciec współczesnej kryminologii, wybitny, ambitny badacz. Mam do niego ogromny szacunek. Tylko że wtedy nauka – która dopiero się rodziła (bo to, co było wcześniej, od starożytnego Rzymu i innych starożytnych cywilizacji, można właściwie nazwać filozofią, nie nauką) – zakładała, że to, co naukowe, da się zmierzyć, zważyć, porównać. Lombroso prowadził więc badania zgodnie z ówczesnymi regułami: skrupulatnie zbierał dane i na ich podstawie wyciągał wnioski. Zakładał, że skoro przestępcy przebywają w więzieniach, to naukowa uczciwość wymaga badania osób przebywających w więzieniach. Dokładnie badał przestępców, stosował różne pomiary; skonstruował zresztą do tego specjalne przyrządy, na przykład mierzące obwód czaszki. Nie mógł jednak wiedzieć – bo tkwił w ówczesnym systemie myślenia – że popełnia makabryczny błąd metodologiczny: w swoich obserwacjach uwzględniał tylko określony rodzaj przestępców. Nie badał tych pochodzących z wyższych sfer, którzy znajdowali się ponad prawem, a więc do więzień nie trafiali.
Weźmy Elżbietę Batory, żyjącą na przełomie XVI i XVII wieku węgierską arystokratkę. Była znana z wdawania się w liczne romanse z mężczyznami i kobietami, a przede wszystkim z przerażającego okrucieństwa, głównie wobec swoich sług. Torturowała je nie tylko za realne przewinienia, ale również z czystego sadyzmu. Urządzała w tym celu specjalne sale tortur. Wierzyła, że kąpiele we krwi młodych kobiet działają przeciwstarzeniowo i zapewniają piękną, młodą skórę. Według niektórych źródeł ma na sumieniu może nawet trzy tysiące ludzi. Nie wiemy – minęło zbyt wiele czasu i nie mamy jak tego stwierdzić – ile w tych przekazach jest prawdy, a ile fantazji, pomówień i ludzkiej skłonności do przesady, ale jeśli doniesienia o liczbie ofiar są autentyczne, to nawet najokrutniejsi współcześni zabójcy nie zbliżyli się do takiego wyniku. Owszem, odbył się (skądinąd głośny) proces, w którego wyniku Elżbieta Batory została skazana – otrzymała dożywotni zakaz opuszczania swojego zamku. Czyli skazano ją na coś, co dzisiaj nazywa się aresztem domowym.
Takich przestępców jak Elżbieta Batory Lombroso nigdy nie miał okazji spotkać ani zbadać. Wysuwał wnioski dotyczące wszystkich przestępców, choć poznał jedynie określoną ich grupę. Tymczasem ci najokrutniejsi byli poza prawem.
„Urodzonych przestępców” nazywał zresztą atawistycznymi.
Uważał, że przypominają zwierzęta. Lombroso prawdopodobnie zainspirował się pracami Charles’a Le Bruna, siedemnastowiecznego francuskiego malarza pracującego dla Ludwika XIV. Le Brun – proszę zwrócić uwagę, że tworzący dwa stulecia przed Lombrosem i na dworze absolutystycznego króla – miał fantazję, że niektórzy ludzie przypominają zwierzęta: jeden sowę, drugi wilka, trzeci kozła, czwarty cielę i tak dalej. Uważał, że z fizycznym podobieństwem wiąże się też podobieństwo dusz. To była nie teoria naukowa, tylko rozrywka dla króla, który prawdopodobnie miał cechy narcystyczne (bo tylko narcyz mógł ogłosić: „Francja to ja!”). Pewnie nikt o tych rysunkach by nie pamiętał, gdyby Lombroso o nich nie przypomniał.
Proszę zwrócić uwagę, że w czasach Lombrosa rodził się – i szybko zyskiwał popularność – darwinizm, teoria o „zwierzęcych”, „atawistycznych” przestępcach była więc bardzo spójna z tym nurtem, komplementarna wobec niego.
Tylko że zwierzęta nie zabijają bez potrzeby.
Słuszna uwaga. Zwierzęta zabijają po to, żeby zdobyć pożywienie, bronić siebie lub swojego terytorium, czasem żeby wyeliminować konkurencję. Nie dla czystej przyjemności. A nawet jeśli zdarzają się jakieś wyjątki, jest ich bardzo niewiele, właściwie są to tylko podejrzenia. Behawioryści zwierząt z zaciekawieniem przyglądają się między innymi delfinom zabijającym młode foki oraz szympansom eliminującym samców z sąsiednich grup. W tych przypadkach – i jeszcze paru innych – nie znajdujemy innego niż sadyzm wytłumaczenia. Ale to, że go nie znajdujemy, nie znaczy, że ono nie istnieje.
Wróćmy do antropologicznej typologii przestępców Lombrosa. Czy nie odbiła się ona echem w dwudziestowiecznych ruchach społeczno-politycznych, głoszących wyższość jednych ras nad innymi?
Faszyzm i nazizm czerpały z wielu dziewiętnastowiecznych teorii „naukowych”, takich jak eugenika czy darwinizm społeczny. Z wiary w to, że cechy patologiczne się dziedziczy, a niektórzy ludzie przez sam fakt urodzenia w danym środowisku lub posiadania jakichś cech fizycznych są niegodni życia (albo nawet zagrażają światu), wziął się pogląd (wkrótce urzeczywistniony) o konieczności eksterminowania mniejszości.
Myśli pan, że Adolf Hitler inspirował się badaniami Lombrosa?
Nie byłbym pewny, czy w ogóle je znał. Nie mamy dowodów na to, że Hitler bezpośrednio inspirował się badaniami Lombrosa, aczkolwiek trudno nie zauważyć wspólnych cech w myśleniu obu mężczyzn.
Uparcie jednak powtarzam: Lombroso był rasowym naukowcem. Łączenie go z faszystami jest krzywdzące. On zrobił bardzo dużo dla kryminologii. Tyle, ile mógł w swoich warunkach dziejowych. Łatwo jest negatywnie oceniać pewne naukowe teorie i badania z dzisiejszej perspektywy. Ale pamiętajmy, po pierwsze, że naukowcy nigdy nie mogą do końca przewidzieć, jakie będą skutki ich pracy i czy ktoś nie wykorzysta wyników tej pracy w niemoralnych celach. Czy współcześni twórcy sztucznej inteligencji mogą mieć pewność, że ich dzieło nigdy nie zostanie wykorzystane przeciw ludzkości? A czy ojcowie tej idei, tworząc modele grające w szachy albo rozwiązujące proste zadania logiczne, mogli przewidzieć, że za kilkadziesiąt lat sztuczna inteligencja będzie zastępować dziennikarzy, prawników, lektorów, artystów? Po drugie: żyjemy w określonych kontekstach. Historycznych, środowiskowych, kulturowych. Więc oceniając przeszłość, pamiętajmy o nich.
Powiedział pan, że kluczowe dla rozwoju cech przestępczych jest środowisko, w jakim wzrasta dziecko.
Oczywiście. Jeżeli dziecko wychowuje się w domu, w którym nie ma miłości, są natomiast przemoc fizyczna, poniżanie, pokazywanie na każdym kroku, że ono jest niechciane – mogą w nim wzrastać tendencje odwetowe, agresywne. Zło rodzi się w człowieku na skutek przeżytych urazów, negatywnych doświadczeń. Układ nerwowy dziecka jest szczególnie wrażliwy, bo dopiero się rozwija, tak jak rozwijają się mięśnie dziecka, jego odporność i wszystko inne. Nawet drobne zdarzenia z tego okresu mogą się stać źródłem traumy, nie muszą być obiektywnie dramatyczne.
Ponoć większość ludzkich lęków – łącznie z klaustrofobią, agorafobią i tak dalej – ma źródła w dzieciństwie. I to w sytuacjach, których nawet nie pamiętamy.
Cała praca Zygmunta Freuda opierała się na przekonaniu – a po wielu latach mamy coraz więcej dowodów na jego słuszność – że powodem powstawania nerwic są wydarzenia z dzieciństwa. Freud kładł swoich neurotycznych pacjentów na leżance i po prostu ich słuchał. Prosił: „Niech pani mówi (terapeutyzował przede wszystkim kobiety), co pani ślina na język przyniesie, byle pani mówiła”. Więc taka kobieta zaczynała: „Wczoraj spotkałam się z przyjaciółką, dzisiaj zjadłam na obiad perliczkę”. On zaś głównie słuchał.
Jeżeli patrzymy z boku, dziwimy się – jakim cudem taka metoda miała się okazać skuteczna? Jednak się okazywała, bo pacjentka, która długo mówiła, przechodziła do wspomnień: sprzed kilku miesięcy, sprzed kilku lat i w końcu z dzieciństwa. I wtedy zazwyczaj zaczynała zbliżać się do źródła swojej obecnej nerwicy. Źródła często nieuświadomionego.
Słyszała pani o „białej pacjentce” Freuda?
Nie.
Do Freuda przyszła ze swoją mamą dorastająca dziewczyna, która miała niezwykle silną neurotyczną reakcję na biel. Preferencje dotyczące barw są indywidualne, ale niechęć tej dziewczyny do koloru białego była tak skrajna, że gdy zaczynał padać śnieg, ona wymiotowała. Okazało się, że we wczesnym dzieciństwie jakiś lekarz w białym fartuchu niedelikatnie ją potraktował. Na pozór błahostka – a wywołała traumę.
Więc jeśli ktoś był w dzieciństwie bity, poniżany, zastraszany, molestowany, zamykany w komórce – to czy może nie mieć głębokich ran na psychice?
Czyli bite dzieci będą bić?
Tak się mówi, choć to tylko część prawdy. Jeśli dziecko jest bite, może się w nim wykształcić jedna z dwóch skrajnych postaw: wejdzie ono w rolę albo kata, albo ofiary. W tym drugim przypadku zamknie się w sobie, mogą się u niego ujawnić cechy depresyjne.
Dziś skala przemocy wobec dzieci jest duża, w przeszłości była jeszcze większa. Do 1969 roku zgodnie z Kodeksem karnym bicia dzieci nie traktowano jak wykroczenia. Jeszcze dłużej nie traktowało go tak społeczeństwo. Istniało ciche przyzwolenie na taki sposób karcenia dzieci. Kościół katolicki też nie miał nic przeciwko temu. Powiem więcej: Stary Testament, interpretowany w dosłowny sposób, uczył agresji. Kain przecież zabił Abla. To przyzwolenie znajdowało nawet odzwierciedlenie w popularnych makatkach wieszanych w kuchni. Głosiły: „Nie mów nikomu, co dzieje się w domu”. Dlatego bite, poniżane dzieci milczały, a nawet jeśli nie – i tak nie były wysłuchiwane. Część z nich wyrosła na ofiary. Część na katów. Z obserwacji wynika, że zdecydowana większość zabójców to osoby z przemocowych domów.
To, czy wyrastamy na ludzi dobrych czy złych, moralnych czy zepsutych, empatycznych czy sadystycznych, nie wynika ani z naszych genów, ani z naszych wyborów. Wynika z tego, co zafundował nam świat.
Przypisy
[1] Maria Mazurek, Agata zabiła swojego męża. Teraz cała wieś stoi za nią murem, „Gazeta Krakowska” 6.08.2015.