Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tamten wieczór w ogrodzie, wino, dogasający grill i rozgwieżdżone niebo. Nikt nie przypuszczał, że to ostatnie beztroskie chwile tej rodziny.
Alison nie wierzy, że Tracy mogła zabić Morgana. Ufa zapewnieniom siostry, której życie po śmierci partnera legło w gruzach. Jednak policja jest innego zdania i Tracy zostaje aresztowana.
Desperacko pragnąc udowodnić jej niewinność, Alison podejmuje prywatne śledztwo, pozbawione wszelkich zasad. Kilka niefortunnych decyzji sprawia, że demaskuje sekrety niemalże wszystkich swoich bliskich.
Podejrzanych o zabójstwo jest coraz więcej – tak samo jak wątpliwości, czy Alison w ogóle powinna walczyć o dobre imię rodziny. Na jaw wychodzą bowiem tajemnice z młodości, niespodziewane romanse i skrywane uczucia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 587
Projekt okładki i ilustracja na okładce: Mariusz Banachowicz
Redaktor prowadząca: Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne: Elżbieta Derelkowska
Korekta: Kinga Dolczewska
© 2024 by Paulina Kosznik
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-291-0038-0
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Dla Mamy i Kasi – za to, że zawsze wierzyłyście we mnie bardziej niż ja sama.
Wybuchnęliśmy śmiechem. Żeby nie oblać sukienki, odstawiłam kieliszek z winem na stół. Morgan zwijał się w fotelu, nie mogąc złapać tchu, Tracy chowała twarz w dłoniach, a po policzkach Chrisa ciekły łzy. Minęła dłuższa chwila, nim wszyscy odetchnęliśmy ze spokojem.
Noc była cudowna. Niebo rozświetlały setki gwiazd i księżyc w pełni, w trawie cykały świerszcze, a lekkie powiewy wiatru niosły zapach lasu i dogasającego grilla.
Westchnęłam po kolejnym ataku śmiechu i opadłam na oparcie ogrodowego leżaka. Mimo że zegar wskazywał już godzinę po północy, wzięłam do ust kolejny kęs upieczonej przez Tracy czekoladowej babeczki. Wypieki mojej siostry były niemal tak samo dobre jak naszej mamy.
– Od tego rechotu jutro na pewno będą mnie bolały mięśnie brzucha. – Tracy założyła za ucho wystający z luźnego koka kosmyk włosów.
Chris, wciąż chichocząc pod nosem, uderzył dłońmi w uda i wstał z fotela.
– To co, idę po lód – zwrócił się do Morgana.
Jednak po tym, jak ten ochoczo przytaknął, Tracy dotknęła jego kolana.
– Nie, już wystarczy. Zbierajmy się. – Spojrzała na niego z wymownym uśmiechem i sięgnęła po leżącą na trawie torebkę.
– Och, wyluzuj trochę, dopiero zaczęłaś urlop! – Chris rozłożył szeroko ręce.
Chociaż mój narzeczony był uosobieniem spokoju, ogłady i odpowiedzialności, po kilku drinkach ujawniała się jego głębiej skrywana natura – wygadanego śmieszka gotowego na głupoty godne nastolatków.
– Ale dzieci idą jutro do szkoły. Muszę rano zrobić Nathanowi kanapki.
– Mówisz poważnie? Przecież on ma piętnaście lat! – parsknął Chris.
– Podobno chłopcy później dojrzewają – odezwał się kąśliwie Morgan, ściągając z oparcia leżaka bluzę.
– Aaa, to pewnie dlatego nie powinni jeszcze w tym wieku trzymać noża – dodał z wyczuwalną ironią Chris, na co Tracy pobłażliwie pokręciła głową.
Mrucząc, przeciągnęłam się leniwie na leżaku. Truskawkowe musujące wino szumiało mi przyjemnie w głowie i krążyło w żyłach, wywołując w całym ciele rozluźniające ciepło. Z chęcią posiedziałabym jeszcze trochę w ogrodzie i pośmiała się z resztą, ale widziałam, że siostra jest już zmęczona.
Nikt z naszej czwórki zwykle nie raczył się alkoholowymi drinkami w środku tygodnia do tak później pory, jednak dziś zrobiliśmy wyjątek, bo Tracy właśnie rozpoczęła urlop. Pracowała na pół etatu w świetlicy szkolnej. Chris prowadził własne biuro rachunkowe, Morgan był właścicielem prywatnej przychodni lekarskiej, a ja zarabiałam jako korektorka. Każdy z nas mógł zatem jutro zostać w łóżku nieco dłużej.
Przy akompaniamencie cykania świerszczy i rechotu żab zmierzaliśmy w stronę domu, stąpając po otoczonej wbitymi w ziemię lampkami kamiennej ścieżce, którą Chris i Morgan wspólnie ułożyli zeszłej wiosny.
– Wpadnij rano na kawę – zwróciłam się do siostry. – Dokończymy babeczki.
– Już zapomniałam, jak to jest mieć wolny poranek w środę, więc na pewno wpadnę.
Zatrzymaliśmy się przy bramie wjazdowej na posesję domu – teraz już w pełni wyremontowanego – który przed laty ciotka Margaret zapisała Chrisowi w spadku.
– To do następnego. – Morgan czknął i podał Chrisowi rękę.
– Dobrze, że burmistrz nie widzi cię w takim stanie – zadrwiłam, wskazując na jego przybrudzone musztardą i ketchupem dresy. Tak naprawdę miałam jednak na myśli szkliste oczy i wyraźnie niezgrabne, spowolnione ruchy. Nietrzeźwy Morgan stanowił rzadki widok.
– Z burmistrzem już nieraz zdarzyło mu się wypić – wtrąciła z udawaną dezaprobatą Tracy. – Ale pielęgniarki i lekarze jeszcze nie widzieli go w takim stanie, więc lepiej niech się nie pokazuje jutro w przychodni.
– Może wszyscy zróbmy sobie jutro wolne.
– Popieram – zaaprobowałam pomysł Chrisa i cmoknęłam Tracy w policzek.
Narzeczony zrobił to samo, po czym otworzył gościom furtkę.
– Do zobaczenia, Alison. – Morgan schylił się, przytulił mnie, przypadkiem strącając ramiączko mojej sukienki, i niefortunnie pocałował w usta.
Zaśmiałam się nieco speszona i odsunęłam od niego.
– Oj, przepraszam. – Założył ramiączko na swoje miejsce, nie odnosząc się do pocałunku. Zważywszy na jego stan, nie zdziwiłam się, że niczego nie poczuł.
– Śpijcie dobrze. – Tracy kiwnęła głową, zarzuciła na ramię plecioną torebkę i wyszła za furtkę.
Podeszłam do Chrisa, którego twarz wyraźnie stężała – beztroska i uśmiech nagle gdzieś się ulotniły. Być może on także wypił za dużo, w końcu każdy miał swój limit.
– Do jutra! – Uniosłam dłoń na pożegnanie, patrząc, jak Morgan i Tracy, trzymając się za ręce niczym para nastolatków, idą chodnikiem, otuleni ciepłym światłem latarni.
Czując w całym ciele cudowną błogość wywołaną winem, wiosenną aurą i wyśmienitym nastrojem, wtuliłam się w Chrisa, który od razu otoczył mnie silnym ramieniem. Wdychając jego zapach – mieszankę doskonale znanych mi perfum i dymu z grilla – zamknęłam oczy.
Byłam taka szczęśliwa.
Miałam najcudowniejszego narzeczonego pod słońcem.
Moja siostra – do niedawna samotna matka – w końcu otrzymała stałą pracę i ułożyła sobie życie z wartościowym mężczyzną, którego Nathan i Layla – jej dzieci – podobnie jak prawie wszyscy mieszkańcy Hanncom wprost uwielbiali.
Nastoletnie latorośle Tracy świetnie radziły sobie w szkole i właściwie nie sprawiały żadnych kłopotów.
Richard i Grace – ukochani rodzice, którzy do dziś opiekowali się mną i Tracy, mimo że byłyśmy już po trzydziestce – cieszyli się zdrowiem i wnukami.
Ja z każdym miesiącem otrzymywałam coraz więcej zleceń, a biuro Chrisa znakomicie prosperowało, dzięki czemu standard naszego życia stale się poprawiał. W dodatku wszyscy mieszkaliśmy w bezpiecznym, spokojnym miasteczku, oddaleni od siebie o zaledwie kilka mil. Czyż mogło układać nam się lepiej?
– Kocham cię – wymruczał mi do ucha Chris i łapiąc mnie za rękę, ruszył w stronę ogrodu. – Chodź, mamy trochę do posprzątania.
Jęknęłam na myśl o stosie brudnych talerzy, wyrzucaniu do kosza niedojedzonych kiełbasek i ładowaniu zmywarki. Mimo to uśmiechnęłam się. Spontanicznie zorganizowany grill udał się świetnie – wieczór był fantastyczny.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że dzisiejszej nocy widzieliśmy się w tym gronie po raz ostatni.
Położyliśmy się spać kilka minut przed drugą – zmęczenie sprawiło, że zasnęłam niemal od razu po tym, jak przykryłam się kołdrą. Godzinę później przebudziłam się jednak i zdałam sobie sprawę, że nie ma obok mnie Chrisa. Jego strona łóżka była rozkopana, a w sypialni panowała zupełna cisza. Zaspana podparłam się na łokciach, świdrując wzrokiem pogrążony w mroku pokój, aż wreszcie doszłam do wniosku, że mój narzeczony musi być w łazience.
I ponownie zasnęłam.
Nazajutrz wstałam dopiero po dziesiątej – wypicie butelki musującego wina zrobiło swoje. Na kuchennym stole czekały na mnie świeży rogal z makiem i kartka od Chrisa z wiadomością, że poszedł biegać. Dzień bez treningu był dla niego dniem straconym – nawet po zakrapianym alkoholem nocnym spotkaniu. Dyscyplina, dyscyplina i jeszcze raz dyscyplina. Nie tylko w sporcie, ale i pracy. I owszem, mogłam sobie czasami z tego żartować, ale dzięki twardym zasadom Chrisa na jego umięśnionym brzuchu nie było widać ani funta tłuszczu, a ceniący słowność, skrupulatność i terminowość klienci przyciągali mu kolejnych zadowolonych klientów. Poza tym kuchnia – mimo że zostawiłam ją wczoraj w nie najlepszym stanie – lśniła dziś czystością, a naczynia, w nocy po brzegi wypełniające zmywarkę, były wymyte i poukładane w szafkach.
Nic, tylko nosić takiego narzeczonego na rękach.
Po tym, jak włączyłam ekspres, kuchnię wypełnił odgłos mielonych ziaren i pobudzający zmysły aromat kawy. Przeciągnęłam się leniwie na hokerze, rozkroiłam chrupiące pieczywo i posmarowałam je masłem. Ciepłe promienie słońca wpadały przez okno, ogrzewając mi plecy, a w radiu leciała przyjemna dla ucha, nastrojowa piosenka. Dobrze było niekiedy zrobić sobie wolne.
Pół godziny później, gdy dopijałam resztkę kawy i kończyłam czytać ostatnią stronę miejskiego biuletynu, do domu wszedł Chris.
– A ty ciągle w piżamie?! – krzyknął z holu.
Obróciłam głowę w jego kierunku. Akurat rozwiązywał buty.
– Mam zamiar chodzić w niej cały dzień.
– To włożyłabyś chociaż jakąś koronkową koszulę nocną, a nie te rozciągnięte spodenki.
Parsknęłam śmiechem.
– A zresztą noś, co chcesz, ja i tak wychodzę.
– Jak to? Dokąd? – Wychyliłam się zza stołu.
– Do pracy – odparł śpiewnym tonem Chris, kierując się w stronę łazienki. Zaraz potem usłyszałam szczęk zamykanych drzwi.
Przewróciłam oczami.
– No tak. Dzień bez pracy też jest dniem straconym – bąknęłam pod nosem, kiedy nagle zabrzęczał mój telefon.
„Wychodzę z domu. Będę za 20 minut” – napisała Tracy. Całkiem zapomniałam, że zaprosiłam ją na kawę!
Posprzątałam szybko po śniadaniu i wyjęłam z szafki czyste ubrania. W międzyczasie Chris zwolnił prysznic.
– Będę w domu około czwartej – zawołał z holu.
– Hej, poczekaj! – pobiegłam w jego kierunku. – Nawet się dziś ze mną nie przywitałeś!
Zatrzymałam się w korytarzu, żeby pocałować go, zanim wyjdzie, a wtedy uśmiech momentalnie zszedł z mojej twarzy.
– O mój Boże, co ci się stało?! – rzuciłam zszokowana. Skóra pod jego prawym okiem była sina i opuchnięta.
– Nic takiego. – Machnął od niechcenia ręką. – Jakiś idiota mnie uderzył, jak wracałem rano ze sklepu.
– Co?!
Odchylił głowę z taką miną, jakbym niepotrzebnie robiła aferę.
– Chciał kasę, ale mu nie dałem. Nie spodziewałem się ciosu, zaskoczył mnie.
– Dzwoniłeś na policję? – zapytałam poruszona. Podczas gdy moje serce biło ciężko w piersi, Chris zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
– Na policję? – parsknął śmiechem. – Daj spokój! To był tylko jakiś bezdomny, który chciał wyciągnąć ode mnie forsę. Kiedy mu oddałem, spieprzał, aż się kurzyło.
– Oddałeś mu? – zapytałam zbita z tropu.
– A co, miałem nadstawić drugi policzek?
– Ale… Przecież cię napadł, trzeba to zgłosić na policję! Zadzwonię do Ivy.
– Kochanie, daj spokój – powtórzył uspokajającym tonem Chris, kładąc mi dłonie na ramionach. – Ten menel na pewno się tu więcej nie pokaże. Poza tym nie będę skarżył się policji na podbite oko. Nie mam dziesięciu lat.
Skołowana spojrzałam na jego zaczerwienione knykcie. Nie podobało mi się to.
– Alison, przestań się martwić, to jakaś bzdura.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu?
– Kiedy od razu? Przecież spałaś.
– Chociażby po powrocie z parku. Najpierw pognałeś do łazienki, a teraz chciałeś po prostu wyjść. – Oparłam ręce na biodrach.
Chris westchnął ciężko, przesuwając dłonią po równo przystrzyżonym, krótkim zaroście.
– Właśnie dlatego, żebyś się nie denerwowała.
– Przecież prędzej czy później i tak bym to zobaczyła i się zdenerwowała.
– No i lepiej, jakby doszło do tego później, bo nie sterczałbym tyle w holu. Zamiast tego piłbym już kawę w biurze. – Uśmiechnął się wymownie, próbując obrócić sytuację w żart.
Teraz to ja westchnęłam ciężko.
– To naprawdę głupota – powiedział łagodnie Chris i pocałował mnie w czoło. Poczułam zapach jego wody po goleniu. Jak zwykle prezentował się świetnie w idealnie skrojonych beżowych spodniach z bawełny i wyprasowanej białej koszuli.
– A czy nie jest głupotą witać klientów z podbitym okiem? – zapytałam kąśliwie.
– Nie mam dziś żadnego spotkania. Cały dzień będę siedział w papierach. – Wskazał palcem wypchaną skórzaną teczkę.
– Ale idziesz pieszo, jeszcze kogoś spotkasz. Mogę ci to przypudrować.
– Znalazłem lepszy sposób – odparł, zrzucając okulary przeciwsłoneczne z elegancko ułożonych włosów na nos, po czym uśmiechnął się psotnie niczym sprytny przedszkolak, który wykonał jakiś zabawny trik.
Pokręciłam głową i mimowolnie odwzajemniłam uśmiech.
– Jak chcesz. Tylko już nie wdawaj się w bójki.
– Wedle rozkazu. – Opuściwszy na chwilę okulary, Chris puścił mi oko i wyszedł z domu.
Kiedy brałam prysznic, ciężar w moich płucach zelżał, ale nie zniknął. Nie podobało mi się, że w Hanncom krążył ktoś, kto potrafił tak bezceremonialnie zaatakować bezbronnego człowieka. A co, jeśli któregoś dnia napadnie Nathana, kiedy ten będzie wracał ze szkoły? Albo Laylę?
Gdyby nie to, że mogłabym urazić męskie ego Chrisa, zadzwoniłabym do Ivy – przyjaciółki z policji. A tak pozostawała mi jedynie nadzieja, że przyjście Tracy rozproszy myśli o agresywnym bezdomnym, który ośmielił się podnieść rękę na mojego narzeczonego.
I owszem, rozproszyło, ale nie w taki sposób, w jaki chciałam.
Siostra wyglądała okropnie. Pod jej zaczerwienionymi oczami widniały sine podkowy, włosy miała potargane i nieświeże, a sukienkę pogniecioną, jakby wyjęła ją z kosza na brudną bieliznę. Można by zrzucić to na karb późnego pójścia spać i wypicia zbyt dużej ilości wina wczorajszej nocy, jednak ja doskonale wiedziałam, że przyczyna kiepskiego stanu Tracy leżała gdzie indziej. Musiało stać się coś złego.
– Och, nie, wszystko w porządku, po prostu mam solidnego kaca – usiłowała mnie zbyć.
Na różne sposoby próbowałam cokolwiek z niej wyciągnąć, lecz za każdym razem kończyło się tym samym wytłumaczeniem: za dużo alkoholu, a za mało snu.
Ze względu na to, że Tracy zachodziła w ciąże, gdy miała zaledwie szesnaście i osiemnaście lat, ominął ją okres młodzieńczych imprez. Nawet gdy Layla i Nathan podrośli, nie piła zbyt dużo, chociaż przy niektórych okazjach potrafiłyśmy zaszaleć. Następnego dnia jednak nigdy nie wyglądała tak, jak dziś. Jej udręczona twarz wyraźnie mówiła, że coś siostrę uwiera. Mogłam tylko przypuszczać, że pokłóciła się z Morganem.
Jako że sama nie lubiłam się nikomu zwierzać z moich utarczek z Chrisem, uznałam, że nie będę dłużej ciągnąć jej za język, a jedynie spróbuję poprawić humor. Zaparzyłam kawę, wyjęłam z szafki babeczki, które zostały z wczorajszego grilla, i rozłożyłam poduszki na ogrodowych leżakach.
Na początku odpoczywałyśmy w ciszy. Las za domem szumiał przyjemnie, wiatr rozwiewał nam włosy, niosąc zapach róż i jaśminu, a słońce przesączało się przez rosnącą tuż obok magnolię, rozsiewając na naszych sukienkach cętki złota.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ponury nastrój Tracy. Nawet choćbym chciała go zignorować i po prostu zostawić siostrę z własnymi myślami, nie mogłam. Bijące od niej przygnębienie było namacalne niczym irytujące, przysiadające na skórze muchy.
Opowiedziałam jej o podbitym oku Chrisa, licząc, że oburzy ją to i wstrząśnie niemal tak samo jak mną, a tym samym przynajmniej na chwilę wyrwie z letargu. Przeliczyłam się jednak. Tracy tylko udała zaskoczoną i ani trochę nie zmartwiła się potencjalnym agresorem kręcącym się w naszej spokojnej okolicy. Wyglądało na to, że jej kłótnia z Morganem – jeśli rzeczywiście o to chodziło – musiała być naprawdę poważna.
Dziwiło mnie jedynie, że mimo tak podłego humoru Tracy miała ochotę na spotkanie. Nie należała do osób wylewnych i zawsze starała się trzymać swoje zmartwienia z dala od innych. Może więc pożarła się z partnerem do takiego stopnia, że nie chciała na niego patrzeć?
Chociaż Chris i ja byliśmy razem już od sześciu lat, nigdy nie doszło pomiędzy nami do żadnej większej awantury. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie we wszystkich związkach było tak spokojnie jak w naszym.
– Wiesz, jeśli ci to nie przeszkadza, zdrzemnęłabym się trochę. Naprawdę kiepsko spałam. – Słowa siostry wyrwały mnie z zamyślenia.
– Co? Nie, no jasne, oczywiście, nie ma problemu – odpowiedziałam nieco zbita z tropu. – Odpocznij tu sobie, a ja przygotuję coś na obiad.
– Nie, to ty odpocznij, w końcu zrobiłaś sobie dziś wolne. – Tracy zmusiła się do słabego uśmiechu. – Położę się na kanapie w biurze, okej?
Biurem nazywaliśmy niewielki pokoik, gdzie stało staromodne rzeźbione biurko, które Chris otrzymał od ciotki wraz z domem, i zajmujące całą ścianę regały wypełnione po brzegi najróżniejszymi książkami, a także rozkładana kanapa. Docelowo – po tym, jak odeszłam z lokalnego wydawnictwa – pokój miał służyć za moje miejsce pracy, lecz ostatecznie zawsze lądowałam z laptopem na kuchennej wyspie. Było tam zdecydowanie więcej światła i przestrzeni. Z biura dużo częściej korzystał Chris, jeśli czasami zabierał ze sobą pracę z wynajmowanego w centrum miasta lokalu.
– No pewnie, w środku kanapy jest koc. Poleż tak długo, jak zechcesz.
– Dzięki. – Tracy chwyciła kubek z kawą i zniknęła za tarasowymi drzwiami.
Poczułam ukłucie niepokoju w piersi. Nie, żeby siostra mi przeszkadzała, ale dlaczego nie wolała wrócić do siebie?
Naraz zupełnie przeszła mi ochota na wylegiwanie się w ogrodzie. Weszłam do kuchni, włączyłam radio i wyciągnęłam z lodówki warzywa. Z jakiego powodu Tracy nie chciała przyznać, co się stało? Wystarczyło powiedzieć „pokłóciłam się z Morganem, ale nie chcę o tym gadać” i byłoby po sprawie. A teraz jeszcze to ja zaczęłam się martwić.
Obrałam ziemniaki, umyłam jarzyny i przyprawiłam mięso. Później z nudów, czekając, aż siostra się obudzi, włączyłam w salonie telewizor i opadłam na sofę. Obejrzałam program przyrodniczy oraz kulinarny, kiedy wreszcie – po dwóch godzinach – Tracy opuściła biuro.
– I co, zasnęłaś? – posłałam jej pocieszający uśmiech.
– Tak – odparła zdawkowo, przeczesując ręką rozczochrane włosy.
Domyśliłam się, że to kłamstwo, bo nie wyglądała na ani odrobinę bardziej wypoczętą niż wcześniej, ale nie chciałam naciskać.
– To co, wstawię ziemniaki do piekarnika. – Podniosłam się z sofy i od razu poprawiłam pięć włochatych poduszek w różnych kolorach, za którymi Chris nigdy nie przepadał. Według niego na sofie powinny leżeć co najwyżej dwie, i to w tym samym odcieniu. Jednak mimo że mój narzeczony był zwolennikiem porządku i minimalizmu, postawiłam na swoim. – Napiszę do Nathana i Layli, żeby wpadli po szkole. Chyba że na nich poczekamy. O której kończą?
– Nie zawracaj sobie nami głowy, zrobię im coś po powrocie do domu – rzuciła niemrawo Tracy.
Samo to, że zamierzała wrócić do siebie, było nieco pokrzepiające – oznaczało bowiem, że między nią i Morganem nie mogło być aż tak źle.
– Przygotowałam tyle mięsa, że nie zjemy go przez tydzień – powiedziałam ze śmiechem, chwytając telefon.
Już miałam napisać wiadomość do Nathana, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożyłam więc komórkę i skierowałam się do holu. Po naciśnięciu klamki rozchyliłam w zdumieniu usta.
– Dzień dobry, sierżant Peter Payne – odezwał się tubalnym głosem wysoki na co najmniej metr dziewięćdziesiąt, barczysty mężczyzna z ciemnym zarostem, unosząc policyjną odznakę.
Osłupiała przerzuciłam wzrok na jego partnerkę.
– I sierżant Ivy Fox – dodał funkcjonariusz, bo koleżanka nie odezwała się ani słowem.
Akurat jej nie musiał przedstawiać. Niska, krępa trzydziestopięciolatka w związanych w ciasny koczek rudych włosach była moją najbliższą przyjaciółką. Jej gęste, zmarszczone brwi i zaniepokojony wzrok sprawiły, że uderzyła we mnie fala gorąca.
Chris… Na samą myśl o nim poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Odruchowo złapałam się futryny.
– Pani Alison Cole? – zapytał sierżant Payne.
– Tak, to ja, o co chodzi? – wydusiłam, spoglądając naprzemiennie na niego i Ivy.
– Szukamy pani Tracy Cole.
Całkiem zaskoczona, zdołałam się odezwać dopiero po chwili:
– Mojej siostry? Jest tutaj.
– Czy mogłaby ją pani poprosić? – Ton policjanta był władczy, chłodny, beznamiętny.
– Oczywiście, już idę.
Odwróciłam się, nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Choć poczułam ulgę, ponieważ nie chodziło o Chrisa, zaraz potem dopadła mnie przeraźliwa myśl, że coś stało się Nathanowi lub Layli.
– Tracy! – zawołałam spanikowana.
Siostra jednak już zmierzała do drzwi.
– Pani Tracy Cole?
– Zgadza się. – Z jej twarzy odpłynęła cała krew.
– Czy możemy porozmawiać na osobności?
Tracy gniotła nerwowo kołnierzyk sukienki, spoglądając na mnie błagalnie – jej wzrok zdawał się prosić, bym uchroniła ją przed tym, co nadchodziło.
– Dla… dlaczego na osobności?
– Chcieliśmy przekazać pani… – policjant odchrząknął – przykrą wiadomość.
Przerażona Tracy otworzyła usta i zaczęła spazmatycznie oddychać.
– Jaką wiadomość? – wydyszała z trudem, łapiąc mnie za przegub, jak gdyby się bała, że zaraz zemdleje. – To moja siostra, mówcie – dodała, najwyraźniej sądząc, że czekają na jej zgodę.
– Chodzi o pana Morgana Murraya – odezwała się po raz pierwszy Ivy.
Poczułam, jak drżąca dłoń Tracy zaciska się na moim nadgarstku.
– Co z nim?
Sierżant Peter Payne i Ivy wymienili spojrzenia. Przyjaciółka nabrała powietrza i zwróciła się do Tracy:
– Nie żyje.
Dzisiejszego ranka Morgan został znaleziony martwy w swojej pracowni malarskiej położonej w centrum miasta.
Wiadomość była wstrząsająca i początkowo mój umysł nie potrafił jej przyswoić: zapanowała w nim pustka. Kiedy jeszcze Ivy powiedziała mi po cichu, że mężczyzna najprawdopodobniej został zamordowany, cała groza sytuacji dotarła do mnie ze zdwojoną siłą i poczułam zalewającą mnie rozpacz.
Zamordowany.
To słowo wciąż dudniło w mojej głowie. W uszach mi szumiało i słyszałam bicie swojego serca. Wpadające przez okno promienie słońca oślepiały mnie, kolana uginały się pode mną, a myśli wirowały z zawrotną prędkością, niemal powodując mdłości.
Przecież Morgan był takim dobrym człowiekiem! Dlaczego to musiało spotkać akurat jego?
Naraz ktoś mnie objął. Zamroczona ujrzałam Chrisa i wtuliłam się w jego ramiona – gdyby mnie nie trzymał, zapewne osunęłabym się na podłogę. Drżąc, ukryłam twarz w jego koszuli i stłumiłam szloch.
– Za chwilę znowu tu będą – wyszeptał, gładząc mnie po plecach.
Ivy i jej partner dali nam czas na oswojenie się z tragiczną wiadomością, bo ani ja, ani Tracy nie byłyśmy w stanie z nimi rozmawiać. Podejrzewałam, że gdyby nie przyjaciółka, sierżant Payne by się na to nie zgodził. Ostatecznie jednak Ivy musiała go przekonać, bo obiecali zjawić się u nas ponownie za pół godziny, żebyśmy mogły złożyć pierwsze zeznania.
Zadzwoniłam do Chrisa i napisałam do Layli oraz Nathana, żeby natychmiast przyszli do domu. Nie chciałam, by ktokolwiek z nich dowiedział się prawdy od osoby postronnej, a w tak małym mieście wieści rozchodziły się błyskawicznie.
Chris wziął taksówkę i pojawił się po dziesięciu minutach, Nathan i Layla – po zakończeniu lekcji – w przeciągu pół godziny. Teraz wszyscy tkwiliśmy w salonie niczym zawieszeni między jawą a snem, ponieważ to, co się stało, w jednej chwili wydawało się czymś niemożliwym i absurdalnym, a w następnej uderzało w nas z miażdżącą siłą.
Wkrótce po tym, jak policjanci wyszli, Tracy poszła się przewietrzyć – twierdziła, że w przeciwnym razie zemdleje. Nalegałam, że z nią pójdę, ale ona prosiła, bym pozwoliła jej zostać samej. Dwadzieścia minut później wróciła cała zapłakana, tuż przed dziećmi.
Obecnie porażona dramatyczną wieścią, z zaczerwienionymi oczami i opuchniętą twarzą wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w ścianę, tuląc łkającą Laylę, której blond włosy były potargane, a policzki pokryte smugami rozmazanego tuszu do rzęs. Siedzący obok nich Nathan trzymał głowę spuszczoną nisko, jakby nie chciał pokazać łez, a Chris i ja staliśmy tuż obok.
Kiedy dzwonek do drzwi rozbrzmiał ponownie, wciąż czułam dojmujący ból i nie mogłam dojść do siebie. Nie miałam ochoty na rozmowę z policją. Nikt nie miał. Jak mogło nam wystarczyć zaledwie pół godziny?
Chris westchnął i wypuściwszy mnie z objęcia, skierował się do drzwi. Do holu weszli sierżant Payne i Ivy.
– Rozumiemy, że to trudne, ale śledztwo trwa i państwa zeznania mogą się nam już teraz niezmiernie przysłużyć – powiedział barczysty funkcjonariusz, wyraźnie siląc się na współczujący ton. Cóż, nie wyszło mu. Najwidoczniej opanowanie i chłód, które bezsprzecznie były w jego pracy potrzebne, wsiąkły w niego na dobre.
– To może ja pierwszy – zaproponował Chris, wymownie wskazując na Tracy, jakby chciał dać do zrozumienia, że każda dodatkowa minuta przed przystąpieniem do zeznań przyniesie jej więcej wytchnienia.
– Niech będzie – zgodził się Payne.
– Proponuję przejść do biura.
Kiedy zniknęli w korytarzu, usiadłam obok Nathana i go objęłam. Chłopiec oparł głowę na moim ramieniu i załkał.
Po Chrisie przyszła kolej na mnie. Zamknęłam się z Ivy oraz Payne’em w biurze i choć wciąż byłam roztrzęsiona, skrupulatnie odpowiadałam na ich pytania. Najpierw drobiazgowe, dotyczące wczorajszego grilla, a potem bardziej ogólne, odnoszące się do znajomych, rodziny i pracy Morgana.
Gdy policjanci poprosili Tracy, ta ledwie wstała z sofy. Chris wziął ją pod rękę i zaprowadził do pokoju. Z nas wszystkich to ją przesłuchiwano najdłużej. Trudno było jednak stwierdzić, czy to dlatego, że miała o Morganie najwięcej do powiedzenia, czy raczej że przez dławiącą ją rozpacz mogła mieć problem z wypowiedzeniem choćby jednego zdania bez wybuchnięcia płaczem.
Payne poprosił także o rozmowę z Laylą i Nathanem, ale jako że oboje byli niepełnoletni, ich zeznania musiały się odbyć w towarzystwie rodzica lub opiekuna. Tracy zdawała się popaść w odrętwienie i nie mając sił na ponowne wysłuchiwanie pytań o śmierć Morgana i ich wspólne, szczęśliwe życie, poprosiła, abym ją wyręczyła. Ivy i Payne nie protestowali.
Podejrzewałam, że zeznania dzieci – podobnie jak moje – na nic się policji nie zdadzą. Nat i Layla wiedzieli jeszcze mniej niż ja. Oboje wyszli rano z domu, nie zobaczywszy się z niedoszłym ojczymem, i cały czas byli w szkole. Tego ranka nawet nie przechodzili obok jego pracowni.
Słuchając opowieści o tym, jak wyglądało ich życie z Morganem, z trudem powstrzymałam łzy. Dobrze, że Tracy przy tym nie było. Nie mogłam przeboleć, że tym wspaniałym dzieciom, które niemal całe życie dorastały bez ojca, tak brutalnie odebrano ukochanego opiekuna.
I to w imię czego?
Chwilę po tym, jak Ivy i Payne wyszli, w domu zjawili się rodzice. Wówczas byliśmy już wszyscy razem.
Nie, nie wszyscy. W sercu wciąż czułam tępy ból. Brakowało wśród nas mężczyzny, który mimo że nie wziął z Tracy ślubu, od czterech lat był członkiem naszej rodziny.
I to nie tak, że odszedł sam. Odebrano go nam.
Tylko kto to zrobił? I dlaczego?
* * *
Wiadomość o zamordowaniu Morgana Murraya wstrząsnęła całym miasteczkiem. Nie tylko ze względu na fakt, że w Hanncom nigdy nie doszło do tak brutalnego przestępstwa, ale przede wszystkim dlatego, iż jego ofiarą padł człowiek powszechnie znany, lubiany i szanowany. Oprócz tego, że Morgan był uprzejmym i pełnym wigoru właścicielem renomowanej przychodni lekarskiej, udzielał się społecznie, prowadził fundację na rzecz chorych dzieci, a także rozwijał się jako malarz. Co jakiś czas wspólnie z ośrodkiem kultury organizował wystawy swoich obrazów i niejednokrotnie cały dochód ze sprzedaży przeznaczał na cele charytatywne.
Lokalne gazety rozpisywały się o odrażającej zbrodni na niewinnym, hojnym darczyńcy, a oburzenie, smutek i żałobę wśród mieszkańców miasta dało się odczuć na każdym kroku, niezależnie od tego, czy weszło się do urzędu, kwiaciarni czy sklepu spożywczego.
Kolejne dni były koszmarem. Odbieranie telefonów od znajomych, zawiadamianie krewnych, oczekiwanie na pogrzeb. A to wszystko okupione poczuciem bezsilności, nieustannym płaczem i narastającym wycieńczeniem. W dodatku cała nasza rodzina musiała złożyć na policji dodatkowe zeznania, pobrano nam też odciski palców.
Z powodu zażywania silnych środków uspokajających Tracy funkcjonowała niemal jak we śnie, ale bardzo zależało jej, aby uczestniczyć przy organizacji uroczystości pogrzebowej. Niestety rodzice Morgana – Madelyn i Edward Murrayowie – kompletnie ją od tego odsunęli. Chciałam wierzyć, że to zamożne i szanowane wśród naszej społeczności małżeństwo pragnęło jedynie oszczędzić mojej siostrze dodatkowego bólu, lecz w gruncie rzeczy doskonale wiedziałam, że powód był inny. Nigdy jej nie lubili. Nathana i Layli również.
W dniu pogrzebu panował skwar – słońce rozgrzewało nasze czarne stroje, a powietrze niemal parzyło skórę. Uroczystość była podniosła. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiej liczby ludzi zgromadzonej w kościele, poza jego murami oraz na cmentarzu. Z pewnością nawet na pogrzebie burmistrza nie zjawiłoby się tylu mieszkańców.
Po mszy odbył się poczęstunek w restauracji Vincento; lokal pękał w szwach. Cała ta oficjalna uroczystość pogrzebowa z władzami miasta na czele nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Wiedziałam jednak, że Tracy czuje się obco i niezręcznie, jak gdyby kompletnie tam nie pasowała. Liczyło się jedynie, że moi bliscy są razem i wzajemnie się wspierają. Skulona, z dłońmi złożonymi na kolanach, siedziała przy stole obok Layli i Nathana, daleko od rodziny zmarłego otoczonej przez ważne osobistości: burmistrza z żoną, radnych miasta, lokalnych przedsiębiorców. Wszyscy wokół niej rozmawiali, a ona milczała z taką miną, jakby chciała tylko jak najszybciej stamtąd wyjść. Rodzice, Chris i ja, złożywszy Madelyn i Edwardowi Murrayom kondolencje, zajęliśmy miejsca naprzeciwko niej.
Poza znajomymi i dalszymi członkami naszej rodziny nikt nie podszedł do Tracy na cmentarzu. Jak mogli tak ją zignorować? Czy ci ludzie nie mieli dla niej żadnego współczucia?! Owszem, ona i Morgan nie wzięli ślubu, ale tworzyli parę przez cztery lata i niemal tyle samo ze sobą mieszkali. W tym czasie siostra towarzyszyła partnerowi niemal na wszystkich jego wystawach, w organizowanych na rzecz fundacji zbiórkach i oficjalnych miejskich uroczystościach. Na początku ich związek był w mniemaniu wielu ludzi rzeczą dziwną czy niezrozumiałą, ale sądziłam, że to już przeszłość.
Czy papier świadczący o zawarciu małżeństwa naprawdę jest taki ważny? I czy cokolwiek by zmienił? Odpowiedź, którą natychmiast podsunął mi umysł, sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. Nie dość, że Tracy straciła ukochanego partnera, a Nathan i Layla opiekuna, to jeszcze otaczający nas ludzie zachowywali się tak, jakby śmierć Morgana zupełnie naszej rodziny nie dotyczyła. Jakby liczyli się tylko państwo Murrayowie.
– To nieistotne. – Chris wyrwał mnie z zamyślenia, łagodnie przesuwając dłonią po moich plecach.
– Co?
– To, co robią inni, jest nieistotne – wyjaśnił, najwyraźniej czytając mi w myślach. – Twoja siostra wie, co było między nią a Morganem, i tylko to się liczy.
Kiwnęłam głową, czując, jak do moich oczu napływają łzy. To wszystko było takie niesprawiedliwe. Okrutne i bolesne.
Chris złapał mnie pod stołem za rękę i posłał pokrzepiające spojrzenie. Byłam mu niesamowicie wdzięczna za to jego wsparcie – pomagał nie tylko mnie, ale także Tracy, Nathanowi, Layli i moim rodzicom. Chociaż podobnie jak wszyscy bardzo przeżył śmierć Morgana, nie załamywał się, chcąc nas utrzymać w pionie.
Stypa była udręką. Znosiłam kolejne minuty siedzenia przy stole tylko z uwagi na szacunek do Morgana. Choć od otaczających mnie ludzi bił szczery smutek i niedowierzanie, czułam w stosunku do nich jedynie niechęć.
– Chris, mógłbyś podwieźć nas do domu? – zapytała drżącym, ledwie słyszalnym głosem Tracy, sugerując, że jest już na granicy wytrzymałości.
– Oczywiście – odparł mój narzeczony i natychmiast odsunął się od stołu.
– Pojadę z wami. Ugotuję coś, posprzątam – zadeklarowałam, wstając z krzesła.
– Nie, dziękuję, Ali. Naprawdę nie trzeba. – Udręczony wyraz twarzy siostry świadczył o tym, że nie odmawiała z grzeczności. Wyraźnie wolała być sama.
– My też pójdziemy – odezwała się mama, kładąc dłoń na ramieniu ojca. – Chodź, Richardzie, już wystarczy – dodała ze zjadliwością w głosie, jakby chciała powiedzieć, że i tak znieśli zbyt wiele. Najwyraźniej czuła dokładnie to samo co ja. Gniew na tych ludzi i współczucie wobec Tracy.
– Pożegnamy się z Murrayami? – zapytałam, gdy cała nasza siódemka przysuwała krzesła po wstaniu od stołu.
– Obejdzie ich to tyle co rozgnieciona na drodze mrówka – odparła sucho mama i ściągnęła z oparcia żakiet.
Odczułam ulgę, gdy wyszliśmy na zewnątrz, nie odzywając się do nikogo słowem.
– To co? Podrzucę Tracy i dzieciaki i zaraz po was wrócę – powiedział Chris, otworzywszy samochód na zatłoczonym parkingu pod restauracją.
– Nie kłopocz się, kochany, Richard i ja się przejdziemy. Przecież mamy tylko kawałek. Zresztą po tym kilkugodzinnym siedzeniu na tyłku spacer dobrze nam zrobi. – Mama pocałowała Laylę w policzek i pogłaskała Nathana po głowie. – Trzymajcie się, kochani, jakoś to przetrwamy.
Dziewczyna zacisnęła drżące usta i wyraźnie nie mogąc wykrztusić słowa, przytaknęła, po czym wsiadła do samochodu. Zaraz po niej to samo zrobił Nathan.
– To ja odprowadzę rodziców, a ty podjedź pod ich dom – zwróciłam się do Chrisa i przytuliłam na pożegnanie Tracy, której chyba ulżyło, że wreszcie może założyć okulary przeciwsłoneczne i ukryć pod nimi trawiącą ją rozpacz.
Gdy samochód odjechał, rodzice i ja wyszliśmy na pocętkowany słońcem, zacieniony chodnik. Miasto wydawało się ciche i puste, jak gdyby wszyscy jego mieszkańcy znajdowali się w restauracji Vincento. Powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą, na tle naznaczonego pasmami chmur, błękitnego nieba fruwały skrzeczące beztrosko mewy, a rosnące po obu stronach ulicy wysokie drzewa kołysały się na ciepłym wietrze. Otaczająca nas aura była zupełnym przeciwieństwem tego, co działo się w moim wnętrzu, jakby pogoda – mimo że mieliśmy końcówkę maja – celowo z nas drwiła. Powinno grzmieć i biczować chodniki ostrym deszczem.
– Będzie ciężko – przerwała ciszę mama. Zawsze była dla wszystkich podporą, tą najtwardszą i najsilniejszą osobą w rodzinie, a teraz, najwyraźniej zmęczona nieustannym noszeniem żelaznej tarczy, nieco ją opuściła.
– Poradzimy sobie. – Ścisnęłam jej ramię.
– Nie wiem, jak to biedne dziecko się pozbiera. Wreszcie po tym cholernym Billym i długich latach samotności znalazła porządnego faceta, a los tak brutalnie go jej odebrał.
– Nie los, tylko jakiś psychopata – wtrącił ze złością ojciec, który był z natury tak samo potulny i zamknięty w sobie jak Tracy.
– Znajdą winnego. Na pewno. – Mama, patrząc przed siebie zmrużonymi oczami, zacisnęła usta. – Na policji będzie ciążyć olbrzymia presja, więc zrobią wszystko, żeby uspokoić mieszkańców. Bo nie dość, że odebrano nam wspaniałego człowieka, który każdemu pomagał, to jeszcze wysłano jasny komunikat.
– Jaki komunikat? – zmarszczyłam brwi.
– Że nikt nie jest bezpieczny. Bo skoro bezpieczni nie są nawet ci kochani i szanowani, co ze zwykłymi, szarymi ludźmi? Morderstwo Morgana już zasiało niepokój, a wywoła jeszcze większy. To jak przystawienie noża do gardła każdego mieszkańca miasta. Niewypowiedziana groźba – wyjaśniła smętnie.
– Och, przestań, Grace – mruknął ojciec. – Nie pierwszy raz zabito człowieka.
– Ale po raz pierwszy, od kiedy pamiętam, zabito kogoś w Hanncom. A trochę już na tym świecie żyję.
Milczeliśmy przez kolejne kilkanaście minut, w posępnym nastroju zmierzając w stronę domu. Byliśmy już zmęczeni nieustannym zastanawianiem się, kim jest bestia, która zabiła Morgana w biały dzień w jego własnej pracowni. I choć oczywiście wiedziałam, że to dręczące nas pytanie nie zniknie, liczyłam, że po pogrzebie oderwiemy się nieco od medialnego zamieszania oraz wszechobecnego szoku, żalu i oburzenia, co ani trochę nikomu z nas nie pomagało.
Od teraz zamierzałam pozostać w domu. Niech sprawą zajmie się policja. Rodzice, Chris i ja zajmiemy się Tracy i jej dziećmi.
Wreszcie dotarliśmy do miejsca, gdzie asfaltowa ulica stykała się z prostopadle do niej położoną, piaszczystą drogą skierowaną ku dolinie. Skręcając w nią, zawsze miało się wrażenie, że opuszcza się miasto i wkracza do wioski. Po obu stronach drogi stały bowiem oddzielone różnorodnymi ogrodzeniami, stare domy zbudowane w dawnym stylu, z zarośniętymi trawnikami, drewnianymi szopami i bujanymi fotelami w ogródkach. Na niewielkich posesjach rosły wysokie klony, buki i wierzby, wśród których śpiew ptaków przeplatał się z brzęczeniem much, os i ważek.
Zatrzymaliśmy się przy rodzinnym domu otoczonym starym płotem z drewnianych sztachet. Do pomalowanych na zielono drzwi, pilnowanych przez ogrodowego krasnala, prowadziła kamienista ścieżka, po której bokach rosły dzikie kwiaty i kolorowe tulipany.
– Chodź na herbatę, dziecko – powiedział tata, otwierając skrzypiącą furtkę.
– Dzięki, ale chyba już nie będę wchodzić. Desperacko potrzebuję prysznica. Zresztą zaraz przyjedzie Chris, więc pójdę w stronę ulicy.
– Dbaj o siostrę – nakazała mama, delikatnie klepiąc mnie po plecach. – Będzie nas potrzebowała bardziej niż wtedy, gdy dzieci były małe.
Przytaknęłam, słysząc w myślach słowa powtarzane przez nią od lat jak mantrę: „W życiu nie ma nic ważniejszego niż rodzina. Swoich trzeba bronić. Za swoimi trzeba stawać. Swoich nigdy nie można zdradzić”.
– Niech Ivy jak najszybciej znajdzie tego potwora. Morganowi to życia nie zwróci, ale przyniesie nam trochę spokoju – mruknęła mama.
– Tak będzie – powiedziałam, chcąc dodać jej otuchy, i posłałam ojcu pokrzepiający uśmiech. – Minie sporo czasu, zanim wrócimy do normalnego życia, ale kiedyś w końcu wrócimy. Od teraz będzie już tylko lepiej – dorzuciłam i kiwając im na pożegnanie głową, ruszyłam w górę drogi.
Och, jak bardzo się myliłam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji