Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Matt Pine, student Uniwersytetu Nowojorskiego, otrzymuje wstrząsającą wiadomość: prawie cała jego rodzina – matka, ojciec, brat i siostra – została znaleziona martwa w Meksyku, gdzie spędzała wakacje. Miejscowa policja twierdzi, że doszło do nieszczęśliwego wypadku – zatrucia gazem – ale FBI i Departament Stanu mają co do tego wątpliwości. Śmierć amerykańskich turystów trafia na pierwsze strony gazet. To już kolejny raz rodzina Pineʼów wzbudza zainteresowanie mediów.
Starszy brat Matta, Danny, odbywający karę dożywocia za zamordowanie swojej dziewczyny, był bohaterem głośnego filmu dokumentalnego, w którym sugerowano, że został niesłusznie skazany.
Po powrocie do rodzinnego miasta Matt zmaga się z wrogością mieszkańców i wspomnieniami, o których wolałby zapomnieć.
Tymczasem śmierć w Meksyku wydaje się coraz bardziej podejrzana i powiązana ze sprawą Danny’ego. Matt musi odkryć prawdę o zabójstwie, narażając własne życie i spoglądając w otchłań strachu…
W otchłani strachu zostało uznane za najbardziej oczekiwany thriller 2021 roku między innymi przez CNN, „Newsweeka” i „Readerʼs Digest”. Redakcja Amazona wyróżniła go tytułem najlepszego thrillera 2021 roku.
Alex Finlay to pseudonim literacki wybitnego prawnika amerykańskiego, którego thriller W otchłani strachu, przetłumaczonego na kilkanaście języków. W młodości dużo podróżował: mieszkał na tropikalnej wyspie na Pacyfiku, w małej wiosce w Wielkiej Brytanii i w odległym zakątku Dalekiego Wschodu. Inspiracją do napisania W otchłani strachu stała się podróż do Tulum w Meksyku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 364
Zwłoki znaleziono we wtorek, dwa dni po tym, jak rodzina nie stawiła się na lotnisku, by wrócić do Stanów. Sześć dni wcześniej przestała korzystać z telefonów komórkowych i mediów społecznościowych. Ostatnim postem było selfie i wiadomość, że przybyli do Meksyku: ojciec i matka robili śmieszne miny, zaróżowiona nastolatka wydawała się zawstydzona, a mały chłopiec w plastikowych okularach przeciwsłonecznych szczerzył szczerbate zęby.
Wynajęty dom nie znajdował się nad brzegiem morza. Był niewielki, położony na uboczu, na końcu żwirowej ścieżki w dżungli w Tulum. Kiedy menedżer otworzył frontowe drzwi, policjant poczuł straszliwy smród. Pokojówka, która miała posprzątać domek po wyjeździe gości, siedziała na cementowym ganku. Przesuwała w palcach paciorki różańca; na jej twarzy było widać ślady łez.
W domu panował skwar. I brzęczały roje much.
Policjant czuł woń śmierci, ale nie zauważył plam krwi. Nie dostrzegł oczywistych oznak przestępstwa. Zrozumiał, że musi zawiadomić komendę, by przysłała na miejsce ekipę.
Po godzinie w domu pojawili się mężczyźni w białych kombinezonach; wpatrywali się w trzymane w rękach czujniki gazu. Znaleźli matkę leżącą nieruchomo na kanapie z otwartą książką na piersi. W sypialni zobaczyli na zasłanym łóżku dziewczynę ciągle ściskającą w dłoni komórkę. Chłopiec był przykryty kołdrą; wydawało się, że spokojnie śpi obok pluszowego misia.
Ekipa zbadała kuchnię i podgrzewacz wody.
Później technicy wyszli zasępieni na werandę na tyłach domu, by sprawdzić zewnętrzne przewody gazowe. Znaleźli plamy krwi. I ojca – a przynajmniej to, co z niego zostało.
MATT PINE
– Ciężka noc? Wyglądasz, jakbyś spał pod gołym niebem jak jeden z nas.
Matt patrzył na szachownicę, nie zwracając uwagi na ogorzałego Afroamerykanina siedzącego po drugiej stronie odrapanego stołu w parku Washington Square.
– Nie jest ci zimno? Gdzie się podział twój płaszcz?
– Cicho, Reggie – odparł Matt, kiwając ręką. – Próbuję się skupić. – Zastanawiał się nad następnym posunięciem. Zatarł ręce, bo w parku wiał chłodny poranny wiatr. Było koszmarnie zimno jak na kwiecień.
Reggie zarechotał.
– Możesz myśleć cały dzień. To i tak bez znaczenia.
W ciągu dwóch lat Matt nie wygrał ani jednej partii z bezdomnym geniuszem szachowym z West Village. Czasami się zastanawiał, co sprawiło, że ten piekielnie inteligentny człowiek znalazł się na bruku, ale nie pytał. Wykonał ruch gońcem, zbijając piona na g7.
Reggie pokręcił głową, jakby Matt go rozczarował.
– Wracasz z imprezy? – spytał, nie odrywając oczu od szachownicy.
– Tak, w Goddard. – Matt skinął głową w stronę Goddard Hall, jasnoszarego kwadratowego gmachu niedaleko parku.
– Goddard? Szukasz znajomości wśród studentek młodszych roczników – odparł Reggie i zaśmiał się chrapliwie. Znał Uniwersytet Nowojorski lepiej niż większość studentów ostatniego roku. Może kiedyś do niego uczęszczał?
Jego tajemniczość wydawała się dziwna. Ludzie zwykle zwierzali się Mattowi, opowiadali o swoim życiu, sekretach, problemach. Domyślał się, że to z powodu jego wyglądu. A może dlatego, że wolał słuchać, obserwować niż mówić? Reggie nieustannie paplał, ale nigdy nie wspominał, co robił przed zamieszkaniem pod gołym niebem. Matt szukał jakichś wskazówek, które zdradzałyby przeszłość przyjaciela. Reggie nosił zieloną torbę wojskowego typu; może był kiedyś żołnierzem? Paznokcie i ręce miał zawsze nieskazitelnie czyste; może pracował w służbie zdrowia? Uliczny slang, którym się posługiwał, czasem wydawał się naturalny, a czasem wymuszony. Czy ukrywał swoją prawdziwą tożsamość, popełnił przestępstwo i uciekł? A może po prostu nie dopisało mu szczęście, lubił grać w szachy i uważał, że nie ma potrzeby zwierzać się irytującemu studentowi.
– Och, człowieku, cała noc ze studentkami… – Reggie znowu się zaśmiał. – Co o tym sądzi twoja ładna ruda?
Dobre pytanie. Ładna ruda zerwała wczoraj z Mattem. Stąd zbyt wiele kieliszków w Purple Haze. Stąd impreza w Goddard i figle z Deeną (czy może Daną?). Dlatego znalazł się, wymięty, o siódmej rano w parku i nie mógł wrócić do akademika – karta bezpieczeństwa, klucz od pokoju i komórka zostały w zgubionym płaszczu.
Reggie przesunął wieżę na g8 i uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją.
– Zastanawiam się, jakim cudem cię przyjęli na taką dobrą uczelnię. – Popatrzył na budynek administracyjny, na którym powiewała na wietrze fioletowa flaga Uniwersytetu Nowojorskiego.
– Zaczynasz gadać jak mój stary – odparł Matt, przesuwając wieżę na pole e1. Popatrzył na Reggiego. – Szach.
Przyjaciel postawił króla na d8, ale było już za późno. Hetman na g3. Mat w kilku ruchach.
– O matko… – westchnął Reggie. – Hej, Elijah, sprawdź tę pozycję! – zawołał do gracza siedzącego przy jednym z pozostałych stolików. – Affleck mnie pokonał. – Reggie zawsze nazywał Matta „Benem Affleckiem”, w skrócie „Affleckiem”, co w jego języku było pogardliwym określeniem białego. – Strzeż się cichego człowieka – dodał sentencjonalnie. Wydawało się, że to cytat, ale Matt nie wiedział skąd. – Kiedy ty mówisz, on patrzy. Kiedy ty działasz, on planuje. Kiedy ty odpoczywasz, atakuje.
Rzucił na stolik pognieciony banknot.
– Nie wezmę od ciebie pieniędzy. – Matt wstał i przeciągnął się.
– Właśnie że weźmiesz – odparł Reggie i popchnął banknot w stronę przyjaciela. – Studiujesz sztukę filmową, więc potrzebujesz kasy. – Zaśmiał się.
Matt z ociąganiem schował pieniądze. Popatrzył na ciemne chmury zbierające się na niebie. Lubił zapach nadchodzącego deszczu.
– Przynajmniej postawię ci śniadanie w stołówce. Zostało mi kilka talonów.
– Nie – rzekł Reggie. – Ostatnio nie wydawali się zachwyceni…
Miał rację. Liberalizm zamożnych białych miał swoje granice. Matt przekonał się o tym w czasie studiów na elitarnym Uniwersytecie Nowojorskim. Większość kolegów uważała go za dziwaka, apolitycznego przybysza ze Środkowego Zachodu.
– Pieprzmy ich – powiedział, kiwając na Reggiego, by poszedł za nim, gdy nagle usłyszał za plecami znajomy głos.
– Jesteś! Wszędzie cię szukaliśmy.
Matt się obrócił i zobaczył opiekuna akademika. O co mu chodzi? Phillip zwykle pojawiał się tylko wtedy, gdy muzyka grała za głośno albo na korytarzach czuć było trawkę.
– W akademiku są agenci FBI – powiedział Phillip. W jego głosie brzmiał niepokój. – Chcą z tobą porozmawiać.
– Agenci FBI?
– Tak, pojawili się o szóstej rano. Podobno nie odbierasz telefonu.
– Czego chcą? – spytał Matt. Prawdopodobnie chodzi o starszego brata. Od czasu tego cholernego filmu dokumentalnego zawsze chodziło o Danny’ego.
– Nie wiem. Ale jeśli coś zbroiłeś poza akademikiem, chyba nie powinieneś… zresztą sam nie wiem…
– Spokojnie, nic się nie stało. – Matt umilkł i zaczerpnął tchu. – Dzięki, że dałeś mi znać. Zobaczę, czego chcą.
Phillip westchnął z irytacją i odszedł.
– Masz kłopoty? – spytał Reggie.
– Chyba powinienem sprawdzić. Przełożymy śniadanie na później?
Reggie skinął głową.
– Bądź ostrożny, Affleck. Agenci federalni pukający do drzwi o szóstej rano nie zwiastują niczego dobrego.
Pół godziny później Matt siedział na wąskim łóżku w akademiku. Kręciło mu się w głowie. Agentka FBI – nie zapamiętał jej nazwiska – znowu coś mówiła, ale nie rozumiał ani słowa. Kiedy nie odpowiedział, uklękła przed nim z zatroskanym wyrazem twarzy.
Jej partner, niższy rangą chudy mężczyzna w ciemnym garniturze, stał z tyłu, przestępując z nogi na nogę.
– Rozmawiałam z dziekanem – powiedziała kobieta. – Załatwili pomoc psychologiczną. I nie musi się pan martwić zajęciami.
Matt usiłował wstać, ale ugięły się pod nim kolana. Pociemniało mu w oczach. Agentka zaprowadziła go z powrotem do łóżka.
– Wszyscy? – spytał Matt. Powiedziała to już dwa razy, ale ciągle nie wierzył.
– Bardzo mi przykro.
Matka.
Ojciec.
Maggie.
Tommy.
Znowu wstał, coś powiedział, po czym powlókł się do łazienki. Padł na kolana i zwymiotował do muszli klozetowej. Ściskał brudną krawędź muszli, nie wiedząc, jak długo to trwa.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
– Zaraz wracam… – wykrztusił. Wstał, wspierając się na umywalce. Odkręcił kurek, spryskał twarz wodą i popatrzył na siebie w lustrze. Wyglądał tak, jak się czuł.
Wrócił do pokoju. Agentka była sama, jej partner wyszedł.
– Jak to się mogło stać? – spytał. Jego głos brzmiał dziwnie, był ochrypły i odległy.
– Uważają, że to nietypowy wypadek, wyciek gazu. Usiłujemy to zbadać. Pracuje nad tym FBI i Departament Stanu. Kontaktujemy się z władzami meksykańskimi. Wiem, że to najgorszy możliwy moment, ale muszę zadać panu kilka pytań.
Matt znowu usiadł i skinął głową, by mówiła dalej.
– Rozumiemy, że przebywali na wakacjach.
– Tak, wiosenne ferie siostry i brata. – Słowa uwięzły mu w gardle. – Zdecydowali się w ostatniej chwili. Moje ferie były w innym terminie, więc nie mogłem… – Umilkł, powstrzymując łzy.
– Kiedy ostatnio się z panem kontaktowali?
Matt zastanawiał się przez chwilę.
– W dniu wyjazdu matka wysłała esemesa z lotniska. Maggie kilka dni temu. – Ogarnęło go poczucie winy. Nie przeczytał esemesa siostry, w ogóle nie odpowiedział.
– A ojciec?
Pokręcił głową, odrętwiały. Nie rozmawiali ze sobą od awantury w czasie przerwy świątecznej. Zamarło w nim serce. Ostatnią rzeczą, jaką powiedział ojcu, było…
– Chcemy ustalić kolejność wydarzeń, to ważne. Musimy przeczytać esemesy, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.
– Tak, jasne. Ale mój telefon jest w płaszczu. Zeszłej nocy gdzieś go zostawiłem.
– Wie pan gdzie? – spytała agentka. Mówiła współczującym tonem, ale Matt widział, że zaczyna się niecierpliwić.
– Chyba w barze. – Przed wyjściem z żeńskiego akademika chwycił stosik swoich rzeczy, więc płaszcz musiał zostać w barze.
Agentka skinęła głową.
– Mogę tam pana zawieźć.
– Nie otwierają tak wcześnie.
– Jak się nazywa ten bar?
– Purple Haze, przy East Thirteenth Street.
Agentka wyjęła telefon i przeszła na koniec pokoju. Patrzyła na pokrytą kroplami szybę i cichym głosem wydawała komuś polecenia.
– Nie obchodzi mnie to. Po prostu proszę im kazać natychmiast tam kogoś wysłać – powiedziała i wróciła do Matta. – Pojedzie pan ze mną do baru? – Zrobiła kilka kroków w stronę drzwi. Matt skinął głową jak w transie. – Chce pan wziąć kurtkę albo parasol? Pada. – Matt pokręcił głową i podążył za nią.
W korytarzu zebrał się tłumek zaciekawionych studentów, którzy wyciągali szyje, by coś zobaczyć. Matt nie wiedział, czy rozeszły się już plotki o śmierci jego rodziny, czy myślą, że został aresztowany.
Agentka – ciągle nie pamiętał jej nazwiska – przepchnęła się do windy.
– Dziennikarze już wiedzą? – spytał Matt, kiedy weszli do środka.
Agentka spojrzała na niego znacząco.
– Opublikowali wstępne informacje, ale nie podali pana nazwiska. Czekają, aż zawiadomimy rodzinę.
– Wie pani, co się stanie, gdy to się rozejdzie? – Matt z niesmakiem potrząsnął głową. Ten przeklęty film dokumentalny Netflixa. Agentka skinęła głową.
Drzwi windy się rozsunęły i zobaczyli tłum reporterów. Oślepiająco błyskały flesze.
Matt zupełnie nie pamiętał jazdy do baru. Siedział z tyłu samochodu, który często stawał w korkach w Greenwich Village. Wiadomość go ogłuszyła, podobnie jak pytania zadawane przez dziennikarzy: „Dlaczego nie pojechał pan z rodziną do Meksyku?”, „Jak się pan czuje?”, „Myśli pan, że to naprawdę wypadek?”, „Czy pana brat wie?”.
Agentka FBI przedarła się przez tłum paparazzich, trzymając Matta za nadgarstek i ciągnąc za sobą. Kiedy w drodze do samochodu zastąpił im drogę mężczyzna z aparatem, spokojnie pokazała mu odznakę i zlustrowała go od stóp do głów. Odszedł z miną zbitego psa. Nowojorscy reporterzy nie byli lękliwymi ludźmi, więc musiał wyczuć, że nie warto z nią zadzierać.
Matt wyglądał przez okno, patrzył na mokry asfalt, w którym odbijały się czerwone tylne światła samochodów. Znowu pomyślał o dziennikarzach. „Czy pana brat wie?” Danny nie miał telewizora, internetu ani telefonu. Jednak ojciec Matta zawsze powtarzał, że wiadomości – zwłaszcza złe wiadomości – rozchodzą się w więzieniach z prędkością światła. Danny, który po filmie dokumentalnym Netflixa stał się kimś w rodzaju celebryty, wkrótce się dowie.
Samochód zatrzymał się przed Purple Haze. W świetle dnia lokal wyglądał ponuro. Metalowe żaluzje były pomazane graffiti, a na chodniku leżały stosy mokrych worków na śmieci. Pod markizą podskakiwał mężczyzna ubrany w dres. Popatrzył na samochód, jakby się ich spodziewał, po czym podszedł.
– Jesteście z FBI? – spytał, pochylając się i zaglądając do wnętrza wozu. Był tęgi, łysiał. Mimo zimna czoło pokrywały mu kropelki potu.
– Agentka specjalna Keller – przedstawiła się kobieta rzeczowym tonem. Matt wreszcie przypomniał sobie jej nazwisko.
– Dzwoniono do mnie, że pojawiły się jakieś problemy związane z klubem – rzekł mężczyzna z akcentem z Brooklynu. – Prowadzimy legalny interes, więc nie sądzę…
– Nie obchodzą mnie pańskie interesy, legalne i nielegalne – przerwała Keller. Nie bawiła się w kurtuazję. Waliła prosto z mostu. Wskazała Matta siedzącego z tyłu.
– Ten pan zostawił tu wczoraj wieczorem płaszcz. W kieszeni był telefon. Musi pan wpuścić nas do środka.
Właściciel klubu się zawahał. Zacisnął usta.
– Ach, rozumiem… Macie nakaz?
Keller obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
– Naprawdę pan chce, żebym przyjechała z nakazem? Mogę wrócić z grupą agentów o jedenastej. Bóg jeden wie, co znajdziemy.
Właściciel uniósł ręce w geście kapitulacji.
– W porządku, znajdę rzeczy tego pana, jeśli są w lokalu – odpowiedział. – Ale bramkarz zabiera rzeczy pozostałe po zamknięciu.
– Cudownie – odparła Keller i westchnęła. – Potrzebuję jego nazwiska i adresu.
– Nie jestem pewien, czy mogę…
– Nazwisko i adres, bo inaczej wrócę do biura i powiem, że mamy problem.
– Dobrze, dobrze. Proszę chwilę zaczekać.
Agentka Keller skinęła głową, a właściciel zniknął we wnętrzu klubu. Wrócił z karteczką samoprzylepną z nabazgranymi informacjami. Keller wyjęła mu ją z ręki, po czym wsiadła do samochodu i odjechała.
Po dwudziestu minutach znaleźli się przed szklanym wieżowcem na Dolnym Manhattanie. Keller wjechała do garażu i zatrzymała się na punkcie kontrolnym. Strażnik obejrzał jej odznakę, po czym kiwnął ręką, by wjeżdżała.
– Bramkarz tu mieszka? – spytał Matt, gdy krążyli po podziemnym parkingu. Był to elegancki budynek w eleganckiej dzielnicy. Nie wydawał się miejscem, gdzie mógłby mieszkać osiłek z nocnego klubu.
– Nie. Kazałam agentom go odnaleźć.
– Więc co tu jest?
Keller zaparkowała samochód w pobliżu rzędu identycznych ciemnych samochodów typu sedan.
– Ktoś musi poinformować pana brata.
– Proszę zaczekać. Słucham? – Matt przez chwilę nie mógł wykrztusić słowa. – Nie – rzekł wreszcie.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Keller spoglądała mu w oczy.
– Wiem, że to trudne – odezwała się. – Zdaję sobie sprawę, co pan czuje. Ale rozmawiałam z pana ciotką. Powiedziała, że pańscy rodzice chcieliby, by to pan go poinformował.
Matt poczuł przeszywający go dreszcz.
– Jest tutaj? – spytał, zdając sobie sprawę, że to nie ma sensu.
– Nie. Musimy się dostać na dach.
Matt po raz pierwszy w życiu leciał helikopterem. Odczuwał lekkie mdłości: nie wiedział, czy z powodu lotu, czy surrealistycznej atmosfery dnia. Woda na rzece Hudson była wzburzona; niebo miało ponury szary kolor. Agentka Keller siedziała obok niego z wyprostowanymi plecami i twarzą pozbawioną wyrazu.
Nie była rozmowna. Trwała w bezruchu. Nie patrzyła na komórkę, nie czytała gazety. Jej zadanie polegało na tym, by go zawieźć do więzienia Fishkill, i tylko tym się zajmowała. Matt nigdy nie rozumiał, dlaczego Danny, skazany za zabójstwo swojej dziewczyny w Nebrasce, odsiaduje karę w stanie Nowy Jork. Było to jego trzecie więzienie w ciągu siedmiu lat.
Kiedy helikopter wpadł w turbulencję, pomyślał o Tommym. W chwili pojawienia się najlżejszej turbulencji w czasie lotów samolotami wszyscy członkowie rodziny kurczowo ściskali oparcia foteli, a braciszek chichotał z zadowoleniem. Ani cienia strachu. Ten lot by mu się podobał.
Stłumił szloch. Wyobraził sobie Tommy’ego w samolocie do Meksyku, nieświadomego, że to ostatni lot w jego życiu.
Helikopter wylądował na niewielkim lotnisku na wsi. Matt rozpiął pasy, zdjął słuchawki i wysiadł za agentką Keller. Rotory wirowały i odruchowo schylił głowę w sposób, jaki widział milion razy w filmach. Keller szła wyprostowana.
Na skraju asfaltu czekał na nich SUV. Keller odezwała się do mężczyzny w garniturze biznesowym stojącego obok samochodu. Nie był to jej wcześniejszy partner, ale obaj wydawali się podobni. Ciemny garnitur, okulary przeciwsłoneczne, beznamiętny wyraz twarzy. Neo z Matrixa. Keller i Matt zajęli miejsca z tyłu. SUV jechał wiejskimi drogami, aż z przodu pojawiła się betonowa twierdza.
Matt miał spocone ręce, bolała go głowa. Zaczęło do niego docierać znaczenie tego, co się stało.
„Naprawdę nie żyją”.
Wkrótce mieli odebrać starszemu bratu prawie wszystko, co pozostało mu na świecie.
EVAN PINE
WCZEŚNIEJ
– Cieszę się, że udało się panu dojechać. – Doktor Silverstein zaprosiła go skinieniem dłoni do zajęcia miejsca na skórzanej kanapie.
Rozejrzał się po gabinecie. Oprawione dyplomy, schludne biurko, stary zegar stojący, który nie pasował do pozbawionego ozdób, chłodnego pomieszczenia.
– Przepraszam, że w zeszłym tygodniu nie zadzwoniłem wcześniej – powiedział. – Mogę zapłacić za opuszczoną…
– Niech pan nie będzie niemądry. Widziałam w telewizji informacje o pańskim synu. Bardzo mi przykro, Evan.
Stale powtarzała jego imię. Domyślał się, że to sztuczka zawodowa. Wyobrażał sobie, jak znacznie młodsza doktor Silverstein pilnie robi notatki na zajęciach z psychologii. „Należy powtarzać imię klienta, by wiedział, że go słuchamy”.
Nie powinien jej krytykować. Była dobrą terapeutką. Praca z człowiekiem, który uczestniczy w sesjach tylko z powodu ultimatum żony, może być trudna.
– Co dalej? – spytała. – Mam na myśli problemy prawne Danny’ego.
Evan nie chciał o tym opowiadać, lecz wiedział, że nie zdoła tego uniknąć.
– Adwokaci mówią, że to koniec. Sąd Najwyższy odrzucił apelację. – Wzruszył ramionami.
Doktor Silverstein popatrzyła na niego ze współczuciem.
– Jak się miewa Danny? Udało się panu z nim skontaktować?
Evan pomyślał o rozmowie telefonicznej, gdy przekazał wiadomość o decyzji sądu. Wyobrażał sobie twarz syna przyciśniętą do brudnej słuchawki w Fishkill. Wiedział, że prawdopodobnie spędzi tam resztę życia, jeśli nie zostanie przeniesiony do innego więzienia na pustkowiu.
– Przyjął to lepiej, niż się spodziewałem. Przez większą część rozmowy gadał o grupie Linkin Park.
Doktor Silverstein miała zaciekawioną minę. Domyślił się, że nie wie, o czym mowa.
– To zespół muzyczny. Kiedy zadzwoniłem do Danny’ego w sprawie apelacji, w radiu powiedzieli, że tego dnia przypadają urodziny lidera grupy. Zmarł przed kilku laty. Ja i Danny… – Umilkł. Przypomniał sobie, jak wracali do domu po treningu futbolowym. Danny, pachnący potem, pogłośnił zestaw stereo i obaj śpiewali przebój Numb.
– Łączyła was muzyka? – spytała Silverstein.
Evan mimo woli się uśmiechnął.
– W szkole średniej Danny miał hopla na punkcie tego zespołu. Nigdy nie rozumiałem dlaczego. Piosenki są pełne gniewu. Mówią o niepokojach nastolatków, o zniszczonych relacjach ojców z synami, a przecież ja i Danny świetnie się rozumieliśmy. – Piosenki bardziej pasowały do relacji Evana z Mattem.
– Jak sobie radzi reszta rodziny? Olivia?
Zanim Evan rozpoczął sesje indywidualne, Pine’owie co drugą niedzielę przychodzili do tego samego gabinetu na terapię rodzinną, więc Silverstein dobrze znała ich problemy.
– Liv? – spytał Evan. – Moim zdaniem pogodziła się z myślą, że Danny nie wyjdzie.
– A jak pan to przyjął?
Na początku był zły. Wściekły. Ale teraz zazdrościł żonie, że nie czuje się, jakby wrzucono ją do jeziora Michigan z pustakami żużlobetonowymi przywiązanymi do rąk i nóg. Czytał kiedyś o suchym utonięciu, gdy człowiek przez wiele godzin albo nawet dni powoli umiera po wydobyciu z wody. Właśnie tak się czuł od ostatnich siedmiu lat: miał wrażenie, że powoli ma coraz mniej tlenu.
– Pogodziłem się z decyzją sądu. Wszyscy musimy znaleźć sposoby, by radzić sobie z sytuacją.
Wydawało się, że doktor Silverstein przejrzała Evana. Jego rozsądna uwaga nie zabrzmiała zbyt przekonująco. Mimo to nie chciała dalej naciskać.
– A pozostałe dzieci?
– Maggie jakoś się trzyma. – Uśmiechnął się, myśląc o córce. – Kończy ostatnią klasę i ma dużo pracy, co pomaga. Zawsze mnie wspierała: wierzy, że jej starszy brat w końcu wyjdzie na wolność, niezależnie od decyzji Sądu Najwyższego.
Doktor Silverstein uśmiechnęła się smutno.
– Tommy jest za mały, by rozumieć – ciągnął Evan. – A Liv stara się go przed tym chronić. Tuż po aresztowaniu Danny’ego zorientowała się, że jest w ciąży; okazało się, że urodzi dziecko w „późnym wieku macierzyńskim”, jak to dyplomatycznie nazwał lekarz. Ciąża była nieplanowana i wypadła w najgorszym momencie, ale mały chłopiec w jakiś sposób ich ocalił, zwłaszcza Liv.
Silverstein czekała dłuższą chwilę. Kolejna sztuczka psychologiczna. „Niech pacjent przerwie milczenie”.
Kiedy Evan nie połknął przynęty, w końcu spytała:
– A Matthew?
Wbił wzrok w podłogę.
– Ciągle ze sobą nie rozmawiamy.
– Minęły cztery miesiące, prawda? – Mówiła rzeczowym tonem, niczego nie oceniała.
Evan skinął głową, splótł ramiona na piersi. Nie chciał się tłumaczyć i był zdziwiony, gdy doktor Silverstein nie drążyła tematu. Popatrzyła z namysłem na Evana.
– Czasami rodzina powinna dokonać resetu po traumatycznym wydarzeniu. Myślę, że odrzucenie apelacji było w jakiś sposób traumatyczne. Warto spędzić kilka dni w nowym otoczeniu. Nawet na rozrywkach.
– Ma pani na myśli wakacje? – spytał Evan, usiłując ukryć gorycz.
– Może. Po prostu trochę czasu razem. Jako rodzina.
– Bardzo chętnie bym to zrobił, ale w tej chwili po prostu nas na to nie stać… – Odetchnął głęboko, po czym doszedł do wniosku, że sesja powinna być warta wydanych na nią pieniędzy. – Wylali mnie.
– Z pracy? – spytała Silverstein z troską w głosie. – O to chodzi?
– Tak. Dwadzieścia pięć lat, a potem: bardzo panu dziękujemy! – Gwałtownie poruszył dłońmi.
– Co się stało? – Silverstein zerknęła na antyczny zegar, jakby się obawiała, że będzie potrzebować więcej czasu.
– To, co nieuniknione.
– Co pan przez to rozumie, Evan? – Pochyliła się w fotelu. Splotła dłonie, patrzyła mu prosto w oczy.
– Chcę powiedzieć, że ich nie winię. To duża firma rachunkowa, a moje wyniki finansowe były koszmarne, zwłaszcza odkąd przeszedłem do filii w Chicago. Pół roku temu straciłem głównego klienta. A poza tym spójrzmy prawdzie w oczy: rozgłos.
– Ma pan na myśli film dokumentalny?
Even starał się nie tracić cierpliwości, ale o jaki inny rozgłos mogło chodzić? Danny Pine stał się sławny. Odrzucenie apelacji przez Sąd Najwyższy stało się tematem wiadomości telewizyjnych w całym kraju. Evan łudził się, że syn wróci do domu po siedmiu długich latach spędzonych w więzieniu. Fenomen popkulturowy: film dokumentalny Brutalni i agresywni.
– Tak – odparł. – Widziała go pani, prawda?
– Widziałam.
– Więc pani wie.
– Nie jestem pewna, czy dobrze pana rozumiem.
– Zachowywałem się jak wariat.
– Nie – zaprzeczyła. Evan spojrzał na nią z rozczarowaniem. – Moim zdaniem wyglądał pan jak zdruzgotany ojciec, którego syn niesłusznie trafił do więzienia za niepopełnione morderstwo.
– Oszołom.
Nie odpowiedziała, ale zgadzała się z tą oceną. Widział to w jej oczach. Litościwie nie zadała pytań, które prześladowały go w czasie ostatniego tygodnia. „Jak zamierza pan zarabiać na życie? Jak spłaci pan hipotekę? A czesne Maggie?”
– Dobrze się pan czuje?
Evan wyprostował się, odetchnął głęboko.
– To zabawne, ale kiedy odebrałem telefon z wiadomością, że sąd odrzucił apelację Danny’ego, słuchałem piosenki Linkin Park, wydanej krótko przed śmiercią lidera grupy. Z biegiem lat jego utwory stały się mniej gniewne, bardziej melancholijne. – Przełknął ślinę, czując gulę w gardle. Widział, że doktor Silverstein uważnie go obserwuje. – Piosenka mówiła o tym, że nikogo nie obchodzi, jeśli gaśnie jedna gwiazda wśród miliona.
Silverstein zmrużyła oczy.
– Jak umarł lider tego zespołu? – spytała.
– Popełnił samobójstwo – odparł Evan. Zapadło milczenie. W powietrzu wisiało słowo „samobójstwo”.
– Evan, czy pan… – odezwała się w końcu Silverstein poważnym tonem.
– Oczywiście, że nie.
Terapeutka pochyliła się ku niemu.
– Leki, które pan przyjmuje, mogą wywoływać niepokojące myśli.
– Do tego dochodzi zmęczenie, kłopoty związane z życiem seksualnym i bezsenność – wtrącił Evan. – To poważne problemy dla kogoś, kto cierpi na depresję.
Doktor Silverstein zmarszczyła twarz.
– Doceniam pańskie poczucie humoru, ale mówię poważnie. Leki mogą wywoływać myśli samobójcze. Lekarze potrafią wmówić pacjentowi, że nie ma wyboru.
„Może leki sprawiają, że pacjent w końcu rozumie prawdę?”
– Proszę się nie niepokoić, doktor Silverstein – powiedział. – Nic mi nie jest.
Wyraz jej twarzy świadczył, że mu nie wierzy. Nie wątpił, że jest dobrą terapeutką.
Fragment filmu dokumentalnegoBRUTALNI I AGRESYWNI
Sezon 1/Odcinek 1 „Zwłoki w strumieniu”
CIEMNY EKRAN – NAGRANIE ZE ZGŁOSZENIA NA TELEFON ALARMOWY 911
OPERATOR
Tu numer alarmowy 911, o co chodzi?
DZWONIĄCY (ciężko oddycha)
Jestem przy Stone Creek, wyprowadzam psa. Widzę ciało… Moim zdaniem to… to dziewczyna.
W tle szczeka pies, wydaje się zaniepokojony.
DZWONIĄCY
Musicie kogoś natychmiast przysłać.
OPERATOR
Spokojnie, proszę pana. Powiedział pan, że to ciało dziewczyny? Czy oddycha?
DZWONIĄCY
Nie, jej głowa… Mnóstwo krwi… Wielki Boże…
WSTAWKA – LOKALNE WIADOMOŚCI TELEWIZYJNE
PROWADZĄCY
Dziś doszło do przełomu w śledztwie w sprawie zamordowania Charlotte Rose. Nastolatka z Adair była ostatnio widziana w czasie przyjęcia w prywatnym domu, a następnie jej zmasakrowane zwłoki znaleziono w Stone Creek. Nasze źródła twierdzą, że dziś wieczorem aresztowano Daniela Pine’a, chłopaka ofiary…
WNĘTRZE INSTYTUTU DO SPRAW BADANIA POMYŁEK SĄDOWYCH, POJAWIA SIĘ LOUISE LESTER
LESTER
Na początku byłam sceptyczna. Instytut otrzymuje tysiące próśb więźniów, którzy twierdzą, że są niewinni. A tę złożyła dwunastoletnia siostra skazanego. Później przejrzeliśmy stenogram procesu.
Lester z niesmakiem kręci głową.
Prokuratura dowodziła, że Danny i Charlotte uczestniczyli w przyjęciu, po czym Charlotte powiedziała mu, że jest w ciąży. Doszło do awantury. Danny się upił, a później znowu się spotkali. Popchnął ją i upadła, śmiertelnie raniąc się w głowę. Następnie Danny wpadł w panikę, zawiózł na taczce zwłoki Charlotte do strumienia i roztrzaskał jej czaszkę dużym głazem. Ale na jego ubraniu nie było żadnych plam krwi, żadnego DNA, żadnych śladów materialnych. Zupełnie nic. Czy tak wygląda zbrodnia popełniona przez pijanego nastolatka? A potem odkryliśmy, że prokuratura ukryła przed obroną dowody świadczące o jego niewinności…
MATT PINE
Ściany więzienia, zbudowane z pustaków żużlobetonowych, śmierdziały środkiem dezynfekcyjnym. Matt patrzył na agentkę Keller, która w milczeniu siedziała naprzeciwko niego. Była małomówna, ale emanowała z niej uspokajająca pewność siebie. Zachowywała spokój nawet w zakładzie karnym o najwyższym rygorze zabezpieczeń, wśród morderców, gwałcicieli, najgorszych szumowin – gdzie za drzwiami rozlegały się przytłumione wycia potępieńców.
– Muszę się zastanowić – odezwał się Matt, by przerwać milczenie. Spędzili w celi pół godziny. Keller kiwnęła głową. – Nie widziałem go od dzieciństwa – ciągnął nerwowo. Nigdy nie odwiedził Danny’ego w więzieniu. Ojciec zawsze powtarzał, że Danny sobie tego nie życzy. Brat nie chciał, by rodzeństwo widziało go zamkniętego w klatce jak zwierzę.
Danny zastygł w czasie w wyobraźni Matta. Archetyp gwiazdy futbolu amerykańskiego z małego miasteczka. Nie był Tomem Bradym, ale w Adair w Nebrasce – na prowincji podobnej do zapadłych dziur w Teksasie – wydawał się naprawdę kimś.
– Ile pan miał lat, kiedy brat trafił do więzienia? – spytała Keller, jakby walczyła z pogardą dla banalnych rozmów.
– Czternaście.
Kolejne skinienie głowy.
– Byliście ze sobą blisko? To znaczy przed…
– Tak – skłamał Matt. Kiedy byli mali, bawili się razem całymi godzinami, budowali zamki z piasku, wspinali się na drzewa, układali klocki Lego, ale gdy Danny poszedł do szkoły średniej i uzyskał status lokalnego celebryty, Matt przestał być częścią jego świata. Poza tym relacje między ojcem a Dannym przytłaczały wszystko inne. Ojciec po prostu nie dostrzegał Matta.
Później zamordowano piękną Charlotte. Ostatnio widziano ją na imprezie z udziałem uczniów szkoły średniej, po czym ktoś rozbił jej głowę i wrzucił zwłoki do strumienia w pobliżu domu. Policja znalazła ślady krwi na taczce ukrytej w wysokich krzakach rosnących wzdłuż ścieżki przecinającej posesję Pine’ów. Nikt nie rozumiał, dlaczego zwłoki Charlotte zostały przewiezione w inne miejsce. I dlaczego po śmierci roztrzaskano jej czaszkę dużym kamieniem. Pewne było tylko jedno: sprawcą był jej chłopak, Danny Pine.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Był to dla Pine’ów rok zerowy. Życie dzieliło się na okres przed śmiercią Charlotte i po niej. Teraz Matt znowu zaczynał wszystko od nowa.
– Więc nie widział go pan od… – Keller nie dokończyła.
– Rodzice nie pozwalali nam uczestniczyć w procesie. Rozmawialiśmy przez telefon, ale nie, nie widziałem go.
Ostatni raz rozmawiał z Dannym wieczorem w dniu zamordowania Charlotte. Ta noc miała dla Matta wielkie znaczenie. Jessica Wheeler poprosiła, żeby się z nią spotkał. Nie miał jeszcze komórki, więc przekazała mu liścik w czasie zajęć z fizyki w dziewiątej klasie. Była to kulminacja kilkutygodniowego flirtu. Jessica złożyła kartkę w kwadracik i przewiązała czerwoną wstążką, tak że wyglądał jak miniaturowa paczka.
Matt pamiętał, jak rozwiązał kokardkę. Kiedy czytał liścik, mocno biło mu serce.
SPOTKASZ SIĘ ZE MNĄ NA PAGÓRKU O TRZECIEJ W NOCY?
TAK ALBO NIE.
ZAKREŚL WŁAŚCIWĄ ODPOWIEDŹ.
Pagórek był słynnym miejscem schadzek na szczycie ustronnego wzgórza w pobliżu strumienia. Miejscem marzeń i błędnych decyzji. Oczywiście zakreślił odpowiedź „tak”. Był zaszokowany, że naprawdę przyszła: trzymała w ręku latarkę, miała na sobie piżamę i kapcie. Leżeli na chłodnej trawie i patrzyli na gwiazdy na czarnym jak atrament niebie, na chmury przepływające na tle księżyca.
– Przypomina mi to scenę patrzenia w gwiazdy ze Szkoły uczuć – powiedział Matt. – Widziałaś ten film?
Pokręciła przecząco głową.
– Jest stary i niezbyt dobry. Niewiele adaptacji Nicholasa Sparksa jest dobrych. Ale ta scena była niezła.
– Zawsze lubiłeś oglądać filmy? Stale porównujesz życie do filmów.
Matt się uśmiechnął.
– Przepraszam. Doprowadza to moją rodzinę do szału.
– To zabawne.
– Chciałbym kiedyś kręcić filmy. Uniwersytet Nowojorski ma fantastyczną szkołę filmową. Zanim mój dziadek zachorował, mówił, że filmy to poezja naszych czasów.
Odwróciła się w stronę Matta.
– Nicholas Sparks… Widziałeś kiedyś Pamiętnik?
– Jasne. Krytykom się nie podobał, ale to kultowy film, klasyka. Scena pocałunku na deszczu jest uważana…
Jessica przyłożyła palec do ust Matta. Po chwili cofnęła palec i delikatnie go pocałowała. Ryan Gosling i Rachel McAdams byliby zawstydzeni.
Matt mimo woli dotknął warg, przypominając sobie przeszywający go dreszcz. Nagle otworzyły się drzwi.
– Matty?
Wstał, zaskoczony widokiem brata. Nastoletni gwiazdor futbolu amerykańskiego stał się mężczyzną. W dalszym ciągu był przystojny, miał jasne włosy, kanciastą szczękę. Ale Matt zauważył twardy wyraz błękitnych oczu, niegdyś tak czystych. Stalowy wzrok Danny’ego świadczył, że nie ucieszył się z wizyty.
– Co tu robisz? – spytał brat. – Powiedziałem ojcu, że nie chcę… – Urwał i popatrzył na Keller. – Kim pani jest?
– Może usiądziesz? – rzekł Matt.
Kiedy Danny nie usiadł, strażnik wysunął krzesło.
– Siadaj, Dan – odezwał się. Mówił surowym tonem, lecz zabrzmiała w nim nuta troski, jakby wiedział, co będzie dalej.
Danny usiadł i spojrzał Mattowi w oczy.
– Dajmy im chwilę – powiedziała Keller.
Strażnik wydawał się zadowolony, że może wyjść. Tak, na pewno wiedział, dlaczego przyjechali.
– Co się, do licha, dzieje, Matty?
Matt przełknął ślinę. Powstrzymywał łzy napływające do oczu, czuł ściskanie w gardle.
– Zdarzył się wypadek.
– Wypadek? – spytał Danny. – Jaki wypadek? O czym ty…
– Ojciec i matka, Maggie i Tommy. Spędzali w Meksyku ferie wiosenne. Nie żyją, Danny.
– Nie żyją?! – W głosie Danny’ego zabrzmiał strach i niedowierzanie.
– Policja uważa, że doszło do zatrucia gazem – ciągnął Matt. – W wynajętym domu, w którym się zatrzymali.
Danny położył dłonie płasko na stole i odchylił się, jakby chciał nabrać dystansu do tego, co powiedział brat. Pulsowała mu żyła na szyi. Chciał się odezwać, ale nie mógł wykrztusić słowa.
Przez następne dziesięć minut Matt patrzył na zdruzgotanego Danny’ego, który przeżywał to samo, co on rankiem.
W końcu ktoś zapukał do drzwi. W drzwiach sali widzeń pojawiła się głowa strażnika.
– Musisz wracać do celi – powiedział. – Pożegnajcie się. – Miał zamiar zamknąć drzwi, lecz najpierw spojrzał znacząco na Danny’ego. – Doprowadź się do porządku.
Danny otarł łzy koszulą. Matt zrozumiał, że strażnik kazał Danny’emu ukryć emocje. Nie było to miejsce, gdzie można okazywać słabość.
– Zadzwonię do ciebie, kiedy czegoś się dowiem – rzekł Matt.
Danny milczał. Matt nie miał pojęcia, co powiedzieć. Co mógłby jeszcze dodać? Ich rodzice i rodzeństwo nie żyli. A oni prawie się nie znali.
Strażnik zaprowadził Danny’ego do drzwi. Przed wyjściem z sali widzeń Danny odwrócił się do Matta i powiedział:
– Nie przychodź tu więcej. – Przełknął ślinę. – Zmarnowali na mnie kawał życia. Nie marnuj swojego.
Wyszedł. Keller stała przy drzwiach i obserwowała pożegnanie.
– Dobrze się pan czuje? – spytała. Matt nie odpowiedział. Był wściekły, że go tu przywiozła.
Pojawił się kolejny strażnik, który odprowadził ich do bramy więzienia. Szli wzdłuż żółtej linii namalowanej na cementowej posadzce. Matt czuł na sobie spojrzenia więźniów przebywających w celach na górnym piętrze. Czekał, aż otworzą się drzwi. Rozglądał się po ponurym zakładzie karnym. Widział, że strażnik odprowadza Danny’ego do celi.
Brat szedł pewnym krokiem gwiazdora futbolu amerykańskiego z małego miasteczka. Może udawał przed innymi więźniami? Nawet po tylu latach zachował dumę.
Matt przypomniał sobie noc spędzoną z Jessicą Wheeler. Odprowadził ją do domu, a później wracał w radosnym nastroju. Dochodziła czwarta rano; uśmiechał się tak promiennie, że prawdopodobnie był widoczny na ciemnej ścieżce. W pobliżu domu zauważył ciemną sylwetkę brata w bluzie sportowej z nazwą drużyny i nazwiskiem PINE, z wysiłkiem pchającego taczkę w stronę strumienia.
W czasie jazdy Matt opierał głowę o tylną szybę chevroleta suburbana. W szkło bębniły krople deszczu.
Keller siedziała z przodu, przyciskając do ucha komórkę. Z jakichś powodów nie wrócili do miasta helikopterem. Nie był pewien, jak długo jadą. Godzinę? Dwie?
SUV zjechał z autostrady międzystanowej 87 i zatrzymał się na stacji benzynowej Shella. Agent siedzący za kierownicą wysiadł i zaczął napełniać bak.
Keller obróciła głowę.
– Przyniosę kawę – powiedziała, otwierając drzwi. – Chce pan czegoś?
– Najlepiej mountain dew – odparł Matt. – Muszę się obudzić.
Keller z dezaprobatą zmarszczyła brwi i poszła do niewielkiego sklepiku.
Matt znowu pomyślał o Dannym. Wyobraził sobie brata w celi, powstrzymującego łzy. Straszliwe miejsce, każda emocja to oznaka słabości, czyni człowieka łatwą ofiarą. Przypomniał sobie więzienne mięśnie brata, jego chłodny wzrok.
Keller wróciła ze sklepu z kawą i niewielką plastikową torbą. Zamiast usiąść na przednim siedzeniu, zajęła miejsce obok Matta. Wyjęła z torby butelkę wody i jabłko, po czym wręczyła mu je.
– Nie mieli mountain dew – powiedziała. Oczywiście było to kłamstwo. – Tak czy inaczej, w Akademii uczyli nas, że woda budzi lepiej od kofeiny.
– Naprawdę? – spytał, patrząc na papierowy kubeczek kawy w ręku agentki FBI.
Uśmiechnęła się porozumiewawczo i wypiła łyk. Kierowca uruchomił silnik, lecz Keller nie usiadła z przodu. Matt zrozumiał, że chce o czymś porozmawiać.
– Proszę posłuchać – powiedziała, gdy SUV wjechał na autostradę międzystanową. – Wiem, że nie jest to dobry moment, ale potrzebujemy pańskiej pomocy.
Matt się wyprostował. Wypił duży łyk wody.
– Jasne.
– Władze meksykańskie stwarzają problemy. – Keller zaczerpnęła tchu. – Nie chcą wydać ciał pana rodziny. Twierdzą, że papiery musi podpisać najbliższy krewny.
– Dobrze. Podpiszę papiery, gdy je przyślą.
– Właśnie o to chodzi. Nie chcą przesłać papierów. Chcą, żeby ktoś pojawił się osobiście.
– Słucham?
– Działamy kanałami dyplomatycznymi, ale miejscowa policja robi trudności. Nie przekazują nam wielu informacji i utrzymują, że na miejscu musi się pojawić najbliższy krewny.
– O co im chodzi? – spytał Matt.
– Mogą się martwić o turystykę. To, co się stało, nie jest najlepszą reklamą. Decyzję mógł podjąć jakiś biurokrata na wyższym szczeblu. A może coś ukrywają? – Popatrzyła Mattowi w oczy.
Zastanawiał się nad jej słowami.
– Jeśli uważa to pani za konieczne, oczywiście pojadę – powiedział. – Kiedy powinienem to zrobić?
– Zarezerwowałam panu lot na jutro rano.
Matt głęboko odetchnął. Czy ten cholerny tydzień dalej będzie taki koszmarny? Obojętnie skinął głową i w dalszym ciągu wyglądał przez okno. Nie był gotowy do podróży. Miał na koncie niespełna sto dolarów. Po kłótni z ojcem uparcie odmawiał przyjmowania pieniędzy od rodziców.
Długi czas siedzieli w milczeniu. SUV dotarł do Henry Hudson Parkway i znalazł się na Manhattanie.
Deszcz przestał padać i nagle w luce w chmurach zaświeciło słońce. Złoty blask zalewający budynki przypomniał Mattowi jedną z tradycji rodzinnych. Firma rachunkowa ojca organizowała co roku w lipcu konferencję w Nowym Jorku; jechali tam całą rodziną. Wydarzenie przypadało w porze tak zwanego Manhattanhenge (nawiązanie do Stonehenge), jednego z dwóch dni w roku, gdy słońce świeciło dokładnie wzdłuż sieci ulic Nowego Jorku. Kiedy ognista kula chowała się za horyzontem, Matt przypomniał sobie ostatnie Manhattanhenge przed rokiem zerowym. Rodzina siedziała na Fourteenth Street, ojciec i matka trzymali się za ręce, kręciło im się w głowach od wina i pobytu w Nowym Jorku. Danny obserwował dziewczyny paradujące w ciemnych okularach i minispódniczkach; zachowywały się jak początkujące aktorki marzące o zostaniu gwiazdami. Maggie zawzięcie studiowała przewodnik, czytając o rzadkim zjawisku astronomicznym.
Matt przypomniał sobie tę samą kawiarnię w zeszłym roku. Siedzieli w zwykłych miejscach: ojciec obok Maggie, ona zaś naprzeciwko Liv. Obok matki Tommy, który zajął miejsce Danny’ego. Matt trochę z boku, usiłując się dopchnąć do niewielkiego stolika. Starali się zachowywać normalnie, udawać, że rytuał ciągle ma jakieś znaczenie. „Nowi, lecz ciągle tacy sami Pine’owie”. A teraz wiedział, że ich wspólne życie na zawsze się skończyło. Po goryczy, gniewie, tęsknocie za dawnymi Pine’ami oddałby wszystko, by odzyskać swoją dziwaczną rodzinę z okresu po roku zerowym. Oddałby wszystko, by powiedzieć ojcu, że jest mu przykro z powodu rzeczy, które mówił. Powiedziałby matce, ile dla niego znaczy. Powiedziałby Maggie, że była światłem jego życia. Powiedziałby Tommy’emu, że ich uratował. Ale tamto życie, niezależnie od wzajemnych pretensji, już się skończyło. Nie był w stanie znieść poczucia straty. Wszystko, co mieli, okazało się straszliwie kruche.
– Gdzie powinniśmy pana wysadzić? – spytała Keller. – Koło akademika?
– Myśli pani, że już się wynieśli?
– Kto? Dziennikarze?
– Tak.
Keller zmarszczyła brwi.
– Wątpię. Jeśli ma pan jakiegoś przyjaciela, moglibyśmy…
– Wysadźcie mnie na East Seventh Street, jeśli nie macie nic przeciwko temu.
Kierowca spojrzał na Keller w lusterku wstecznym, ona zaś kiwnęła głową. SUV wymijał inne samochody, aż wreszcie utknął w korku. Kierowca włączył lampę sygnałową zamontowaną na dachu i auta z przodu zjechały na boki, tworząc wąski korytarz.
Matt patrzył przez okno na ludzi idących do barów, w których trwały happy hours, do pociągów podmiejskich i ciasnych mieszkań.
W końcu SUV zatrzymał się przy krawężniku przy East Seventh Street.
– Tutaj? – spytała Keller, spoglądając na nędzny zakład fryzjerski i pralnię chemiczną w okolicy.
– Mój przyjaciel mieszka na piętrze. – Matt spojrzał na trzypiętrowy budynek wymagający odmalowania.
Keller skinęła głową.
– Przed chwilą dostałam esemesa, że odzyskaliśmy pana telefon – powiedziała. – Mogłabym go panu przywieźć przed odlotem, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu?
– Okej.
– Poleci z panem do Meksyku jeden z naszych agentów.
– Nie potrzebuję niańki – zaperzył się Matt.
– Po prostu dopilnuje, żeby był pan…
– Wolę polecieć sam.
Keller ponownie zmarszczyła brwi.
– W porządku. Na lotnisku będzie na pana czekał nasz urzędnik konsularny. Zawiezie pana do Tulum. – Kiedy Matt się nie sprzeciwił, wyjęła z torebki kartkę i wręczyła mu ją. – To informacje na temat lotu. – Milczał. – Czy pana przyjaciel ma telefon, żebyśmy mogli się z panem skontaktować?
– Nie pamiętam numeru. Jest w mojej komórce. – Sztuka zapamiętywania dziesięciocyfrowych numerów została zniszczona przez smartfony.
– Okej. Oto moje namiary. – Wręczyła mu wizytówkę.
Matt zerknął na nią. SARAH KELLER. WYDZIAŁ PRZESTĘPSTW FINANSOWYCH. Zastanawiał się przez chwilę, jak to się stało, że zajmuje się nim specjalistka od przestępstw finansowych. Zakładał, że FBI zainteresowało się sprawą z powodu Danny’ego, filmu dokumentalnego albo śmierci Amerykanów za granicą. Ale nie przestępstw finansowych.
Otworzył tylne drzwi i wyszedł na chodnik. Niebo znowu pokryło się chmurami, które zasłoniły słońce.
– Bardzo mi przykro z powodu tej tragedii – powiedziała Keller, nim zamknął drzwi.
Matt popatrzył na agentkę FBI. Wierzył, że mówi szczerze.
Matt znowu nacisnął guzik domofonu przy wejściu do podniszczonego bloku mieszkalnego. Żadnej odpowiedzi. Rozejrzał się po ulicy. Zobaczył rząd odrapanych samochodów i budynków bez wind z okiennymi klimatyzatorami sterczącymi nad chodnikiem. Zerknął do wnętrza ciemnego zakładu fryzjerskiego. Stały w nim cztery fotele naprzeciwko czterech luster. Znowu zadzwonił, a kiedy nikt nie odpowiedział, przeszedł wąskim zaułkiem na tyły. Na ścianie budynku wisiała zdezelowana drabina przeciwpożarowa. Była zardzewiała i wyglądała, jakby mogła lada chwila odpaść. Matt podskoczył, chwycił najniższy szczebel i się podciągnął. Drabina zakołysała się z głośnym trzaskiem.
Wdrapał się na trzecie piętro. Stanął na wąskiej metalowej półce i zajrzał przez okno. Zobaczył Ganeśę. Przyjaciel drzemał; na stoliku do kawy leżało mnóstwo akcesoriów do palenia trawki; wystarczyłoby tego, by wyposażyć specjalistyczny sklep. Okno było lekko uchylone, z wnętrza pokoju dochodził ryk telewizora. Matt zastukał w szybę.
Kiedy Ganeśa się nie poruszył, Matt wsunął palce pod framugę okna i uniósł je. Okno było zbutwiałe ze starości, spaczone i zablokowane w połowie wysokości. Przecisnął się przez niewielki otwór.
– Ganeśa! – powiedział, ale przyjaciel dalej się nie ruszał. Leżał z szeroko otwartymi ustami, miał na nosie okulary w plastikowej oprawce i torbę po chipsach ziemniaczanych na kolanach. – Ganeśa! – powtórzył głośniej Matt, próbując przekrzyczeć spikera Fox News gadającego w telewizorze wiszącym na ścianie.
Ganeśa usiadł. Rozejrzał się z zaskoczeniem, po czym się uspokoił, widząc, że to Matt.
– Przestraszyłeś mnie, chłopie! – rzekł. Mówił z lekkim hinduskim akcentem, ledwo zauważalnym, bardziej brytyjskim niż amerykańskim.
– Przepraszam, nie otwierałeś drzwi, więc… – Matt skinął głową w stronę okna. Kiedy pewnego razu Ganeśa zapomniał kluczy, weszli do mieszkania tą samą drogą. Teraz przynajmniej Matt był trzeźwy.
– Nic się nie stało. – Kędzierzawe włosy Ganeśy były kompletnie rozczochrane. Strzepnął z koszuli okruchy chipsów, po czym obrzucił Matta przeciągłym spojrzeniem. – Słyszałem… Dostałeś moje esemesy? Nie wiem, co powiedzieć.
Matt skinął głową. Cokolwiek powiedziałby Ganeśa, i tak niczego by to nie zmieniło.
Przyjaciel pochylił się i wziął ze stolika wysoką cylindryczną fajkę. W jednej ręce trzymał zapalniczkę, a w drugiej fajkę; kiwnął w stronę Matta, proponując mu pierwszy sztach.
Matt uniósł rękę na znak, że nie ma ochoty. Nigdy nie przepadał za trawką. Zawsze się dziwił, że Ganeśa, republikanin, zwolennik prawa i porządku, odurza się marihuaną. Przypuszczał, że na tym polega zagadka kolegi z pokoju w akademiku z pierwszego roku. Ganeśa w ciągu trzech lat skończył czteroletni program studiów i został przyjęty do szkoły medycznej, gdzie miał się specjalizować w neurologii. Świetny pomysł: mózg Ganeśy to materiał na lata studiów. Był konserwatystą, ale postanowił studiować na liberalnym Uniwersytecie Nowojorskim. Był imigrantem, lecz popierał budowę muru na granicy z Meksykiem. Był wyrafinowany, ale łatwo wierzył w teorie spiskowe przedstawiane przez kablówki. Wychował się w Bombaju w penthousie wartym dziesięć milionów dolarów, lecz wolał mieszkać w nędznej klitce na obrzeżach East Village.
Ganeśa wydmuchał dym i wycelował pilota w telewizor.
– Ten kretyn z akademika gadał o tobie w telewizji. Twoja dziewczyna też.
– Była dziewczyna – poprawił Matt.
– Nagrałem ich na DVD – powiedział Ganeśa. Przewinął zarejestrowane filmy i kliknął w zapis lokalnych wiadomości. Na ekranie pojawiła się przystojna twarz Phillipa.
– Wszyscy jesteśmy zdruzgotani – powiedział.
– Jest pan bliskim przyjacielem Matta Pine’a? – spytała jasnowłosa dziennikarka trzymająca mikrofon.
– O tak. Czymś więcej niż opiekunem domu studenckiego. Tworzymy jedną wielką rodzinę.
Ganeśa rozkasłał się ze śmiechu w kłębach dymu.
Następna była Jane. Jej długie włosy były potargane, jakby wybiegła z dyskoteki, a wilgotne oczy błyszczały.
– Państwo Pine’owie byli naprawdę cudowni. Traktowali mnie jak członka rodziny. Siostra Matthew, Margaret, była niezwykłą dziewczyną, oparciem dla całej rodziny, jesienią miała rozpocząć studia w MIT. A Tommy – głos Jane się załamał – był takim słodkim, małym chłopcem…
Emocje były szczere. Zaledwie wczoraj Jane powiedziała Mattowi, że go kocha, ale on nie potrafi dać jej tego, na czym jej zależy. Cokolwiek miałoby to być. Nic dziwnego, że puściła go w trąbę. Pochodziła ze starej, zamożnej rodziny, wychowała się w olśniewającym apartamencie w Upper West Side, jej przeznaczeniem było poślubienie jednego z bogatych facetów studiujących w Szkole Biznesu imienia Leonarda Sterna, noszących garnitury i przychodzących na zajęcia z teczkami. Niekiedy podejrzewał, że Jane zaczęła się z nim spotykać – studentem szkoły filmowej pobierającym stypendium – by wkurzyć rodziców.
Na ekranie pojawił się obraz Danny’ego z filmu dokumentalnego. Matt sięgnął po pilota i wyłączył telewizor.
Siedzieli razem dłuższy czas. Milczeli. Matt pogrążył się w myślach, a półprzytomny Ganeśa gryzł słone chipsy i nie próbował prowadzić banalnej konwersacji. Matt bardzo to w nim lubił. Przyjaciel nigdy nie wygłaszał głupich uwag, komunałów. Kiedy na pierwszym roku studiów wyemitowano film dokumentalny, pomógł mu zachować równowagę psychiczną. „Nie stresuj się, bracie – mówił. – Zróbmy z tego wabik na dziewczyny”. Nie była to najgorsza rada.
W końcu spytał:
– Wybieram się na imprezę w Brooklynie. Chcesz iść?
– Chyba na razie spasuję. Miałbyś coś przeciwko temu, żebym przenocował?
– W żadnym razie, człowieku! Możesz siedzieć, ile chcesz. Będzie jak za dawnych czasów – odparł, jakby studiowali na pierwszym roku tysiąc lat wcześniej. Pod wieloma względami nie mijał się z prawdą. – Mogę zrezygnować z imprezy – dodał. – Jeśli potrzebujesz towarzystwa…
– Nie, powinieneś iść. Miałem ciężki dzień. Po prostu się prześpię.
– Super, super, super! – odparł Ganeśa. Zniknął w sypialni i wrócił ubrany w bluzę od dresu z kapturem. Pachniał dezodorantem Axe. – Twoja dawna dziewczyna ciągle do mnie esemesuje. Szuka cię, podobnie jak inni. Chcesz, żebym…
– Na razie nie mów, gdzie jestem. W tej chwili wolę być sam. Skontaktuję się z nimi rano.
Ganeśa skinął głową.
– Na pewno nie chcesz iść na imprezę? Trochę się wyluzować?
Matt pokręcił głową. Śmierć rodziców nie nadawała się na wabik na dziewczyny.
– Idź, zabaw się.
Ganeśa wziął ze stolika resztkę trawki, wsunął do kieszeni bluzy i wyszedł. Kiedy Matt został w końcu sam, położył się na kanapie przyjaciela i wybuchnął płaczem.
SARAH KELLER
Agentka Keller wsunęła klucz do zamka w drzwiach niewielkiego bungalowu. Wokół lampy palącej się na werandzie krążyły ćmy. Readington w New Jersey nie było ekskluzywną dzielnicą, ale wystarczająco dobrą. Nie mogła wynająć nic lepszego za pensję funkcjonariuszki FBI; okolica była bezpieczna, zamieszkana przez robotnicze rodziny i młode małżeństwa.
Zatrzymała się w holu, słysząc dziwne dźwięki dobiegające z kuchni. Zostawiła klucze w misce stojącej na stoliku i ruszyła cicho korytarzem, starając się nie nastąpić na rozeschnięte deski.
W pobliżu kuchni dźwięki przybrały na sile. Grzechot, coś kojarzącego się z marakasami.
I chichot.
Nie odezwała się i zajrzała do środka.
Przy kuchence stał Bob i przygotowywał tradycyjny popcorn, potrząsając rondlem przykrytym folią aluminiową. Bliźniaki obserwowały go z zaciekawieniem z odległości pół metra. Michael miał na sobie piżamę z dinozaurem, a Heather bawełnianą koszulę nocną z wizerunkiem Belli z Pięknej i Bestii Disneya.
Bob chwycił cienką metalową rączkę, zagrzechotał szybko rondlem, a dzieciaki wykonały piruet. Zatrzymał się nagle. Bliźniaki znieruchomiały. Michael przypominał stracha na wróble z uniesionymi ramionami, a Heather tłumiła śmiech. Później Bob zaczął wywijać rondlem ósemki, a dzieci poruszały biodrami, jakby obracały na nich niewidzialne hula-hoop.
Keller poczuła przypływ ciepła. Bob był łysy, ale nie w taki stylowy sposób jak młodzi agenci FBI. Miał staroświecki obwarzanek gęstych czarnych włosów. Postrzępiony T-shirt z opisem trasy koncertowej zespołu rockowego zakrywał spory brzuch, ale Bob fascynował dzieci jak gwiazdor filmowy. Podobnie działał na Keller.
Część dziewczyn marzy o wyjściu za mąż za własnych ojców. Właśnie dlatego niektóre pary są takie nieszczęśliwe. Keller uważała, że kobiety poszukują wyidealizowanej wersji pierwszego mężczyzny w ich życiu. Nie miała złudzeń co do swojego ojca. Był ambitnym prawnikiem, który za bardzo dbał o pozory. Bob okazał się domatorem – cóż, wystarczy na niego spojrzeć. Ojciec uważał, że okazywanie emocji to słabość, natomiast Bob nigdy się z niczym nie krył: płakał w czasie filmów i szkolnych przedstawień teatralnych. Ojciec nawiązał romans z sekretarką (największy banał na świecie), a Bob był lojalny jak labrador. Przede wszystkim miał dobre serce.
– Mamo! – zawołały jednocześnie bliźnięta, gdy wreszcie zauważyły matkę w drzwiach. Keller uklękła, objęła dzieci i ogarnęło ją ciepłe uczucie, które uwielbiała. Bob postawił rondel na niewłączonym palniku, podszedł i pocałował żonę.
– Obejrzymy Krainę lodu? – zapytała Heather.
– Znowu… – westchnęła Keller i popatrzyła na męża. – Nie powinniście już iść spać?
– Prooooszę, mamo, proszę! – odezwał się Michael.
– Tata powiedział, że się zgadza! – pisnęła Heather.
– Pozwólcie mamie odetchnąć – powiedział Bob. – Ma za sobą ciężki dzień. – Popatrzył na Keller. – Zrobić ci coś do zjedzenia?
– Jadłam kanapkę – odrzekła.
– A kieliszek wina? – spytał, przecinając folię aluminiową i wysypując popcorn do plastikowej miski.
– Może być.
Spojrzał na bliźniaki.
– Idźcie włączyć film – rzekł. – Zaraz przyjdziemy.
Michael wziął miskę z popcornem i poszedł do salonu. Siostra podreptała za nim.
– Nie wkładajcie do buzi pełnych garści! – zawołał za nimi Bob. – Popcornem można się udławić!
Keller usiadła przy niewielkim stole w kuchni, a Bob wyjął z szafki kieliszek i postawił go na blacie. Pokazał butelkę i powiedział lipnym francuskim akcentem: – Najlepszy rocznik z renomowanej piwnicy sieci sklepów Trader Joe’s. – Napełnił kieliszek.
Keller zakręciła winem, powąchała je, wypiła i trzymała przez chwilę w ustach.
– Nie jest to legendarny rocznik 2019 z Whole Foods Market, ale ujdzie.
Bob usiadł obok żony.
– Ciężki dzień, co?
Keller głęboko westchnęła.
– Zawiozłam go do więzienia Fishkill, żeby powiedział bratu.
– Jak się czuje?
Keller upiła następny łyk wina.
– Ma dwadzieścia jeden lat. Jego rodzice, siostra i młodszy brat nie żyją, a starszy siedzi w więzieniu. Nie zapominajmy o mediach. – Bob słuchał. Keller zrelacjonowała wydarzenia długiego dnia. – Nie mogłam przestać myśleć o jego rodzinie – powiedziała. – Chłopiec był w wieku bliźniaków.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki