Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dlaczego tak mało wiemy o Białorusi? Dlaczego ten ośmiomilionowy, naród zbuntował się przeciwko Łukaszence tak niespodziewanie? Jak na przestrzeni wieków aż po dzisiejsze czasy kształtowała się świadomość narodowa Białorusinów?
Jak jest ich rewolucja od środka, co oznaczają jej symbole, dlaczego tak wielką rolę odgrywają w niej kobiety i Internet?
To zagadnienia, które w fascynujący sposób porusza Kazimierz Wóycicki, historyk, bloger i podróżnik, jeden z najwybitniejszych polskich publicystów piszących o naszych sąsiadach za wschodnią granicą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 145
Wstęp
Rewolucja białoruska zadziwia. Nie tylko swoim spontanicznym rozmachem, licznym udziałem kobiet, wykorzystaniem Internetu, nową formą i wyrazem protestu. Nie jest jak polska „Solidarność” ani ukraiński Majdan. Społeczeństwo białoruskie pokazuje spontaniczność, samodyscyplinę i upór, o które go nie podejrzewano.
Deklarację niepodległości Białorusi przyniósł rok 1990, a w 1991 w Białowieży, a więc w Białorusi, Stanisław Szuszkiewicz podpisał wraz z Borysem Jelcynem i Leonidem Krawczukiem deklarację o rozwiązaniu Związku Radzieckiego. Historia zdawała się po raz pierwszy od wieków sprzyjać Białorusi. Jednak wygrana w wyborach 1994 roku Aleksandra Łukaszenki zmieniła sytuację. Jego nieprzerwane odtąd rządy zdawały się nie mieć alternatywy. Początkowo Łukaszenko marzył, by stanąć na czele nowego Związku Radzieckiego, a gdy to okazało się niemożliwe, pozostając zależny od Moskwy, mamił i szantażował Zachód, że jest gwarantem tego, że Moskwa całkowicie nie zapanuje nad Białorusią. Z gospodarką dawał sobie radę umiarkowanie, na tyle dobrze jednak, że nie budziło to silniejszych odruchów niezadowolenia. Postać Łukaszenki przysłaniała to, co działo w białoruskim społeczeństwie.
Powątpiewano, czy Białorusini są ukształtowanym narodem i czy w aktywny sposób zareagowaliby na integrację z Rosją. Gwarantem niezależności Białorusi, jakby to paradoksalnie nie brzmiało, zdawał się sam Łukaszenko, którego polityczne ambicje kazały udawać niezależność od Putina.
Pewnie dlatego na samym początku protestów pytano, czy to wszystko nie jest na rękę Putinowi, a nawet czy to nie moskiewska prowokacja. Takie spekulacje polityczne pomijały zupełnie to, co działo się od lat wewnątrz białoruskiego społeczeństwa, w podskórnych nurtach życia kulturowego i społecznego, co przynosiła przemiana pokoleniowa.
Przed paru laty przywiozłem z Białorusi żart-anegdotę. Gdy w latach 70. ktoś na ulicy w Mińsku mówił po białorusku, to miano go za pracownika kołchozu, który wybrał się na wycieczkę do miasta. Gdy mamy do czynienia z taką sceną po roku 2000, to najpewniej mówiący po białorusku jest intelektualistą lub opozycjonistą. Żart, ale wiele znaczący.
Najgorzej w takiej sytuacji wypadają nadmiernie „ambitne” spekulacje i proroctwa. Jedne nacechowane są „realizmem”, szukając rozwiązań w świecie wielkiej polityki ponad głowami społeczeństwa, inne tchną idealizmem, zapowiadając rychłe zwycięstwo. Zwykle mało to wnosi, życie jest bogatsze od takich spekulacji. Dzięki Internetowi mamy dostęp do niemal niezliczonej ilości cząstkowych informacji, obrazów i relacji. Odległy obserwator staje się wręcz uczestnikiem wydarzeń. To poczucie może być jednak przyczyną wielu złudzeń i błędów. Ilość bieżącej informacji nie zastępuje głębszej wiedzy o kulturze, przyszłości, obyczajach i mentalności.
Trzeba rozumieć ludzi i aktorów wydarzeń, a nie tylko analizować ich bieżący przebieg. Potrzebni są przewodnicy. Takim przewodnikiem stał się dla mnie Tomasz Sulima1. Choć nie mieszka w Białorusi ani nie był tam podczas rewolucji, jest jednak Białorusinem, głęboko zaangażowanym w sprawy białoruskie, etnografem, człowiekiem szerokiej wiedzy, działaczem mniejszości białoruskiej. Od samego początku białoruskiej rewolucji był znakomitym pośrednikiem, i to nie tylko dla mnie, między tym, co działo w Mińsku, a środowiskami w Polsce zainteresowanymi sprawami Białorusi. Z natłoku informacji umiał od samego początku wydarzeń wyciągnąć wartościową esencję. Każdego dnia pisał krótkie podsumowania, które po ponad trzech tygodniach złożyły się na pasjonującą kronikę. Odbywaliśmy też długie i ciekawe rozmowy. Materiał przez niego zgromadzony posłużył mi do opisu wydarzeń. Dzięki naszym rozmowom moja akademicka i biblioteczna wiedza i znajomość kraju z kilku niezbyt długich pobytów zaczęła nabierać żywszych barw. Dlatego prosiłem go, by zgodził się być współautorem tej książki, choć wszystkie zawarte w niej błędy należy przypisać wyłącznie mnie.
Tomasz Sulima, ur. 1984, podlaski Białorusin, przedstawiciel mniejszości narodowej. Przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich w RP, sekretarz Związku Białoruskiego w RP, wiceprzewodniczący Rady Miasta Bielsk Podlaski. Z wykształcenia antropolog kultury. [wróć]
Rewolucja kobiet w bieli
Miasto zmieniło wygląd. Tłumy wyległy na ulice. Może się wydawać, że to protestujący przejęli miasto
Tomasz Sulima Podsumanie czwartego dnia białoruskiej rewolucji, 12 października
Po trzech dniach brutalnego terroru, który w szczególny sposób nasilał się nocami, nastąpiła niespodziewana zmiana. Długie szpalery kobiet, ubranych na biało, wypełniały główne ulice stolicy Białorusi.
Terror miał zdusić w zarodku protest przeciw kolejnym sfałszowanym wyborom. Wszystko wskazywało na to, że wygrała je Swiatłana Cichanouska, niezwykła konkurentka Łukaszenki, która w kampanii wyborczej wystartowała w zastępstwie swego męża.
Do Łukaszenki przyzwyczajono się i nie budziłaby pewnie zdziwienia jego kolejna „wygrana” w wyborach 9 sierpnia. Wszystko zresztą szło wedle kilkakrotnie przerabianego już scenariusza. Również tym razem główni oponenci zostali wyeliminowani i znaleźli się w areszcie.
Wydarzyło się jednak coś nieoczekiwanego. Miejsce aresztowanych zajęły ich żony. Co jeszcze bardziej zadziwiające: zgodnie i solidarnie działały ze Swiatłaną Cichanouską. Ten kobiecy triumwirat zmobilizował społeczeństwo. Aby podpisać się pod listami poparcia dla kandydatury Cichanouskiej, na ulicach ustawiały się długie kolejki.
Łukaszenko nie tyle może zmuszony, ile zaskoczony, dopuścił tę kandydaturę. Może to nawet dziwić w świetle dalszych wydarzeń. Niewykluczone jednak, że takie „zlekceważenie” Cichanouskiej związane było z dezinformowaniem dyktatora przez jego otoczenie, nierozpoznające już nastrojów społecznych, albo jego prymitywny maczyzm i lekceważenie kobiet czy psychologiczną trudność ich aresztowania. Trudno stwierdzić.
Do „zlekceważenia” Cichanouskiej mogła się też przyczynić ona sama i to, co o sobie mówiła. Przedstawiała się jako gospodyni domowa, która polityką się nie interesuje, prezydentem też nie chce zostać, a chce jedynie doprowadzić do uczciwych wyborów. Można to było rozumieć tak, że uczciwe wybory to takie, w których będzie mógł też wziąć udział jej mąż, „wyeliminowany” aresztowaniem przez Łukaszenkę. Była więc istotnie dość niezwykłą kandydatką na prezydenta. Przemawiała z niezwykłą prostotą, mówiąc o potrzebie miłości i solidarności. Byli tacy, którzy oceniali to jako zupełny brak doświadczenia politycznego, do którego zresztą się przyznawała. Można jednak było zauważyć, że w tych bardzo oszczędnych wypowiedziach były zawarte czytelne hasła i nie było zbędnych słów. W prosty i wyrazisty sposób oświadczyła też, że nie uznaje wyboru Łukaszenki.
Protestów można się było spodziewać i Łukaszenko był do nich przyzwyczajony. Towarzyszyły przecież sfałszowanym wyborom już w roku 2006 i 2010. W roku 2006 było to po ukraińskiej pomarańczowej rewolucji, gdy protest wymusił powtórzenie wyborów. Zapowiadało się też na kolorową rewolucję w Białorusi. Przed budynkiem Rady Najwyższej, zwanym popularnie „sarkofagiem”, stanęło miasteczko namiotowe. Nie zamieniło się ono jednak w białoruski majdan. Symbolicznym momentem stało się wyniesienie białoruskiej biało-czerwono-białej flagi przez uciekającą przed policyjnym pogromem młodą kobietę. To smutne zdjęcie obiegło świat. Łukaszenko wydawał się panem sytuacji. Protesty powtórzyły się też w roku 2010 i ponownie zostały stłumione.
Dziewiątego sierpnia długie kolejki przed lokalami wyborczymi mówiły same za siebie. Pierwsze interwencje policji wyłapującej młodych ludzi, jakby prewencyjnie, miały miejsce jeszcze przed zamknięciem lokali wyborczych. Przed zakończeniem wyborów ogłoszono wyniki exit poll, pokazujące druzgocącą wygraną Łukaszenki. Miał otrzymać 80% głosów, a jego główna konkurentka jedynie 10%. Wyraźnie spieszył się, aby ogłosić wygraną. Jasne było, że wybory są fałszowane kolejny raz, a wynik wyciąga się wciąż z tego samego kapelusza, bowiem Łukaszenko wyraźnie lubił poparcie powyżej 80% i takie też dla siebie ordynował. Tym razem jednak owe 10% dla Cichanouskiej było kłamstwem szczególnie rażącym i ordynarnym.
Wywołało to masową, żywiołową i spontaniczną reakcję. Ludzie zaczęli zbierać się przed lokalami wyborczymi, co stawało się pierwszą formą protestu. Działo się tak w większości miast i to nie tylko tych większych, jak Mińsk, Brześć, Homel, Grodno, Witebsk, ale także w mniejszych ośrodkach. Już tej samej nocy rozwinął się szeroki protest. Reżim zareagował natychmiast terrorem, jakby na protesty był przygotowany. Relacje wywoływały przerażenie. OMON bił często kogo popadnie w bezmyślny i okrutny sposób. Mimo to demonstracje trwały. Pierwszą i dwie kolejne noce. Dochodziło do budowy improwizowanych barykad. Użyto gumowych kul. Padła pierwsza ofiara, którą był Aleksander Tarajkouski.
Mogło się wydawać, że powtarza się scenariusz z lat 2006 i 2010. Nie wszystko jednak było tak samo. Gdy rozbito pierwszą próbę pochodu, protest rozproszył się, ale trwał dalej. Grupy młodzieży zbierały się, by demonstrować w jednym miejscu, uciekały przed policją, po czym zwoływały się w innym punkcie miasta. To, co nazywa się FLASHMOB i kojarzy się z improwizowanym młodzieżowym eventem, okazało się skutecznym sposobem walki z OMON-em (jak stało się np. w Pińsku). Grupy triksterów – słowo z młodzieżowego slangu oznaczające kogoś, kto się wygłupia – okazały się skuteczne w dezorganizacji działań policji, niezdolnej do pacyfikacji całkowicie rozproszonych działań.
To, że temu ruchowi brakowało nie tylko przywództwa, ale również jakichkolwiek form organizacyjnych, okazało się w tych pierwszych momentach jego siłą. Następnego dnia, gdy Swiatłana Cichanauska składała protest w Centralnej Komisji Wyborczej, porwano ją i wywieziono na Litwę. Pojawiło się nagranie, w którym stwierdzała: SAMA PODJĘŁAM DECYZJĘ O WYJEŹDZIE Z KRAJU [NA LITWĘ] […] NIE DAJ BOŻE, BY KTOŚ STANĄŁ PRZED TAKIM WYBOREM, PRZED JAKIM STANĘŁAM JA.
Być może Łukaszence wydawało się, że obciął buntowi głowę. Nie wziął jednak pod uwagę, że postawa Cichanouskiej, która nie prezentowała się jako polityk i polityczny wojownik, wykluczała posądzenie jej o zdradę czy tchórzostwo. Słuchujący jej oświadczenia mogli się domyślać, że wybór, przed którym ją postawiono, dotyczył jej dzieci. To usprawiedliwiało ją całkowicie. Protesty trwały nadal.
Terror okazywał się nie dość skuteczny, tym bardziej że protest zamiast topnieć się rozszerzał. Polityczny cykl wydarzeń, przy którym Łukaszenko „wygrywał” kolejne wybory, brutalniej lub łagodniej usuwając wszystkich kontrkandydatów, został przerwany. Choć ruchowi protestu brakowało wyrazistych haseł politycznych, przywództwa, jednocześnie zdawał się nabierać siły. Po trzeciej nocy terror ustał. Trudno dociec, jakie były tego powody. Władze mogły sobie zdać sprawę, że terrorem już go nie zatrzymają, ale równie dobrze mogły dojść do wniosku, że społeczeństwo jest już dostatecznie zastraszone albo że protestu już właściwie nie ma, brakuje mu bowiem organizacji. Niemało było też spekulacji, że zaprzestanie terroru dowodzi pęknięć w obozie władzy na samych jej szczytach. To jednak nie znalazło potwierdzenia w kolejnych dniach i tygodniach.
OMON i policja praktycznie znikła z mińskich ulic, a w ich miejsce pojawiły się szpalery kobiet ubranych na biało. Od tego momentu ich widok w czasie wielkich demonstracji będzie przysłaniał mężczyzn. Pozostają w pamięci zadziwiające relacje wideo, gdy kobiety rzucają się na sparaliżowanych ich determinacją policjantów i uwalniają mężczyzn ciągniętych do milicyjnych więźniarek. Są też obrazy, gdy młoda kobieta wręcza zakutemu w policyjną zbroję mężczyźnie kwiat i całuje go w kask. Są też obrazy, gdy kobieta demonstruje omonowcom zdjęcia pobitych i pyta: „Ty też tak chcesz bić?”.
Jest też relacja, gdy Maryja Kalesnikawa, kolejna kobieta przywódczyni, szefowa sztabu jednego z uwięzionych kontrkandydatów Łukaszenki, przechodząc przed rzędem opancerzonych „siłowików”, mówi im: „Uwolnimy was”.
Obrazy te powinny budzić poważny namysł i refleksję, a opatrywanie ich komentarzem „dzielne kobiety” jest całkowicie niewystarczające. Nasuwają się pytania o pozycję kobiet w społeczeństwie białoruskim. Z tego, co wiadomo, nie zaszły tam istotne „rewolucyjne” przemiany obyczajowe, które przygotowywałyby kobiety do narodowego przywództwa. Pamiętajmy, że procent kobiet na wyższych stanowiskach w reżimie Łukaszenki jest żenująco niski, a Białoruś nie podpisała konwencji stambulskiej.
A jednak rola, która przypada kobietom w tej rewolucji, kwestionuje obraz Białorusi jako społeczeństwa obyczajowo zapóźnionego. Rola kobiet, co winno być przedmiotem badań, gdy nadejdzie właściwy czas, musi wynikać z głębszych zmian cywilizacyjnych, które dotarły do Białorusi i dokonały się pod skorupą reżimu, wewnątrz białoruskiego społeczeństwa.
Trudno w tej sytuacji uznać za zupełny przypadek czy też nieistotny fakt, że dwie najpoważniejsze ideowe deklaracje tej rewolucji napisały kobiety. Warto się z nimi zapoznać.
Gdy wywieziona na Litwę Cichanouska podejmuje odpowiedzialność, jaka na nią spadła, ujmuje to w następujący apel:
Moi drodzy Białorusini, przeżywamy obecnie trudny okres, kiedy podłość graniczy z heroizmem, a rozpacz graniczy z odwagą. W tym okresie musimy dokonać wyboru, czas od nas tego wymaga.
W dzisiejszych czasach, kiedy żegnamy naszych bohaterów, płaczę razem z Wami. To niesamowita strata dla kraju.
To byli niewinni młodzi ludzie. W przyszłości powinniśmy nazywać ulice ich imionami. Ich nazwiska zostaną zapamiętane.
Nie miałam złudzeń co do mojej kariery politycznej. Nie chciałam być politykiem.
Ale los zadecydował, że znalazłem się na pierwszej linii walki z bezprawiem i niesprawiedliwością.
Los i wy, którzy wierzyliście we mnie, daliście mi siłę. Nieustannie podziwiam Waszą odwagę, to, jacy jesteście silni i mądrzy. Oddaliście na mnie swoje głosy i to doceniam.
Wszyscy chcemy wyjść z tego kręgu, w którym znaleźliśmy się 26 lat temu.
Jestem gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność i pełnić rolę narodowego przywódcy, aby kraj się uspokoił i wszedł w normalny rytm, abyśmy uwolnili wszystkich więźniów politycznych i w krótkim czasie przygotowali ramy prawne dla nowych wyborów prezydenckich - prawdziwych, uczciwych, które zostaną zaakceptowane przez społeczność światową.
Cały świat zobaczył, że Białorusini to ludzie, którzy potrafią się organizować (przeł. Tomasz Sulima).
Drugi tekst jest nie mniej ważny. Jego autorką jest laureatka literackiej Nagrody Nobla Swiatłana Aleksijewicz. Jest to jej wypowiedź do zgromadzonych z poparciem dla niej, gdy udawała się na przesłuchanie związane z udziałem w Radzie Konsultacyjnej, na której czele stoi Cichanouska:
Chcę powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna za wasze wsparcie, to bardzo ważne, musimy się wzajemnie wspierać. Idę [na przesłuchanie] dość spokojnie, nie czuję się winna, czuję, że wszystko, co zrobiliśmy, jest całkowicie legalne. Co więcej, jest to dziś bardzo potrzebne, bo jeśli próbuje się nas w ten sposób dzielić, skończy się wojną domową. To bardzo niebezpieczne. Naszym celem było jedynie zjednoczenie społeczeństwa, bez [wywoływania] zamachu. Mówienie, że my wszyscy, 600 osób [członków Rady Koordynacyjnej], zebraliśmy się i zmanipulowali ludzi, nie ma potwierdzenia w faktach. To ludzie, którzy przyszli, naród białoruski, robi to na naszych oczach.
Myślę, że każdy z was jest dziś dumny ze swojego narodu. I szczerze mówiąc, do niedawna nie znaliśmy tego uczucia, ale dziś, kiedy widzimy te wielotysięczne manifestacje… A trzeba wiedzieć, jak niezwykle ten ruch opisywany jest w zachodnich mediach, to już rodzaj białoruskiej marki. Białorusini stali się nagle narodem, o którym dowiedział się cały świat: podoba im się, że ani jeden trawnik nie został zniszczony, że ani jedna witryna sklepowa nie została zbita, że ludzie zachowują się tak godnie, tak pięknie. I że proponujemy nową drogę, niekoniecznie okupacji poczty czy telegrafu, ale proponujemy pokojową drogę walki. Tego wymaga dzisiejszy czas. Czas, w którym życie ma swoją wartość, a człowiek ceni swoje życie.
A to, co widzieliśmy przez pierwsze trzy dni – konfrontacja, kiedy ludzi traktowano jak mięso [armatnie], to miniony wiek i musimy ze sobą rozmawiać, nawet się spierając. Dla mnie ideałem byłoby, gdyby człowiek w jednej ręce trzymał czerwono-zieloną, a w drugiej biało-czerwono-białą flagę i chciał powiedzieć: powiedzmy, że jesteśmy różni, ale mamy Białoruś, to jest jeden kraj, a my w nim mieszkamy, nasze dzieci chcą tu żyć. Pamiętam tę wielką flagę, wszyscy pamiętacie, 10 metrów lub więcej, małe dzieci ją trzymały. A jeszcze śmieszniejsze jest to, kiedy na wiec pracowników państwowych przychodzą rodzice i krzyczą „Baćka, Białoruś”, a ich małe dzieci, które nie umieją kłamać, krzyczą „Odejdź”. I od razu wiadomo, co dzieje się w domu, co wisi w powietrzu w naszym kraju.
Myślę, że musimy być razem, nie musimy się poddawać, broń Boże. Przelewamy naszą krew, choć nie powinniśmy. Musimy zwyciężać duchem, zwyciężać mocą naszych przekonań (przeł. Tomasz Sulima).
Ciekawą uwagę w kontekście pytań o rolę kobiet w białoruskiej historii poczynił Tomasz Sulima.
Mało kto wie, że Białoruś ma najstarszy na świecie rząd na uchodźstwie, na którego czele w Kanadzie stoi dzisiaj 84-letnia Iwonka Surwiłło. Rząd kontynuuje tradycje Białoruskiej Republiki Ludowej – pierwszego niepodległego państwa białoruskiego proklamowanego 25 marca 1918 (to historyczny Dzień Niepodległości dla Białorusinów na świecie). Być może Rada BNR mogłaby w tym transferze pośredniczyć jako władza posiadająca historyczną legitymację. Byłaby to bez wątpienia dość filmowa klamra tej historii, a smaczku dodaje obecność dwóch kobiet – Surwiłło i Cichanouskiej, nad którymi czuwa Eufrozyna z Połocka – księżniczka-mniszka z XII w., patronka u zarania dziejów narodu białoruskiego.
Istotnie Eufrozyna i Surwiłło podobnie jak Kalesnikawa i Cichanouska są symbolami społeczeństwa, które dokonuje głębokiej przemiany swojej tożsamości. Następstwa pokoleń a wraz z nimi procesy zmian kulturowych zachodzą powoli i często skrywa je naskórkowa polityka. Jest to szczególnie widoczne w systemach zamkniętych, dyktaturach, jak w przypadku Białorusi pod rządami Łukaszenki. Gdy te ukryte przez lata procesy i społeczna energia się gromadzi, następuje nieoczekiwana i zadziwiająca wielu erupcja „nowej energii”. I to właśnie jest przypadek białoruski.
Ajtysznicy i co łączy Honkong z Białorusią
Ajtysznicy, czyli informatycy (słowo pochodzi od angielskiego skrótu IT), to zbiorowy bohater białoruskiej rewolucji. Bez Internetu, jak i bez udziału kobiet, nie sposób zrozumieć przebiegu białoruskiej rewolucji. Terror pierwszych dni i nocy mógłby istotnie być skuteczny, gdyby powtarzano sobie o nim przerażające opowieści wzbudzające falę strachu. Ten terror można jednak było zaobserwować, a także zobaczyć tych, którzy mają odwagę mu się przeciwstawiać. Opowieść o czymś strasznym, a tym bardziej rozchodzące się wieści są czymś znacznie bardziej przerażającym niż żywy obraz. Okazało się jednak, że pierwsze dni dały natłok obrazów, które choć szokujące, a może dlatego że były tak szokujące, wzmagały opór. Obraz zdemitologizował strach.
I tych obrazów było od pierwszych niemal minut protestu wiele. Reżim zamknął opozycyjne kanały informacyjne, takie jak tut.by czy Nasza Niwa, które były platformą porozumienia i komunikacji środowisk niezależnych. Terroryzowane i pozbawione informacji społeczeństwo miało ulec. Przypominały one jednak tradycyjne gazety, tyle że umieszczone w Internecie. Dobrać się do nich nie było żadną sztuką. Było to tylko sygnałem, że Łukaszenko majstruje przy Internecie. Robił to jednak całkowicie bezskutecznie. Prawdziwy problem władz leżał bowiem gdzie indziej.
Smartfon w połączeniu z aplikacją-komunikatorem Telegram okazał się bronią niebywale skuteczną w obronie wolnego obiegu informacji. Wydarzenia raportowane były w czasie rzeczywistym dzięki amatorskim filmikom wideo na bieżąco upowszechnianym w sieci. To, co się działo, filmowano bezpośrednio na ulicy i czy z okien domów oraz wrzucano do sieci. Żadna tradycyjna stacja telewizyjna nie byłaby zdolna do tylu reportaży i dostarczenia takiej ilości obrazów. Inicjatywy, jak zainstalowane na Telegramie kanały NEXTA (650 tys. użytkowników w Białorusi) i NEXTA-live (1,5 mln użytkowników w Białorusi), korzystające z komunikatora Telegram, zbierały te obrazy i przetwarzały w bardziej opracowane relacje. To z kolei było dalej upowszechniane poprzez inne aplikacje, takie jak w polskim wypadku przede wszystkim Facebook, na całym świecie.
Internet ujawnił swoje nowe możliwości. Aplikację Telegram posiada w Białorusi około 2 mln użytkowników. Wśród młodszego pokolenia jest ona niemal powszechna. Aby ją wyłączyć, trzeba też wyłączyć całe strefy Internetu, zakłócić w nieokreślony sposób obieg informacji handlowej, działalność banków, być może znaczną część rządowych kanałów informacji. Internet zbudowano tak właśnie dlatego, że jeśli sygnał nie może przedostać się jakąś drogą, będzie do skutku szukać ścieżki, przez którą się w końcu przeciśnie. Dzisiejsze gospodarka, bankowość, usługi mają charakter cyfrowy, tworząc gigantyczny labirynt, w którym odpowiednio skonstruowana aplikacja czuje się jak ryba w wodzie.
Łukaszenka w wywiadzie z Russia Today (8 września) przyznał, że nie jest zdolny „wyłączyć” Telegramu, jednocześnie grożąc Rosjanom, że może czekać ich to samo. Wynalazek Telegramu przypisał Amerykanom i ich wrogim zamiarom.
Paradoksem jest to, że Telegram jest wynalazkiem nie Amerykanów, lecz dwóch młodych Rosjan, braci, Mikołaja i Pawła Durowych. Byli oni najpierw współtwórcami aplikacji-komunikatora VKontakt, który był czymś w rodzaju rosyjskiego Facebooka. Kiedy VKontakt dostał się pod rządową kontrolę (czytaj: pośrednio KGB) dwaj informatycy wyemigrowali i zaprogramowali Telegram. Nauczeni rosyjskim doświadczeniem zrobili to jednak w taki sposób, że zapewnia on daleko idącą anonimowość przesyłu informacji (eksperci spierają się, jak dalece, z pewnością jednak w stopniu utrudniającym bieżącą kontrolę) i udziału w grupie użytkowników.
Chrzest „bojowy” Telegram przeszedł w Hongkongu, gdzie służył w organizowaniu i informowaniu o protestach.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki