W pogoni za wolnością. Białoruska rewolucja - Kazimierz Wóycicki - ebook

W pogoni za wolnością. Białoruska rewolucja ebook

Wóycicki Kazimierz

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego tak mało wiemy o Białorusi? Dlaczego ten ośmiomilionowy, naród zbuntował się przeciwko Łukaszence tak niespodziewanie? Jak na przestrzeni wieków aż po dzisiejsze czasy kształtowała się świadomość narodowa Białorusinów?

Jak jest ich rewolucja od środka, co oznaczają jej symbole, dlaczego tak wielką rolę odgrywają w niej kobiety i Internet?

To zagadnienia, które w fascynujący sposób porusza Kazimierz Wóycicki, historyk, bloger i podróżnik, jeden z najwybitniejszych polskich publicystów piszących o naszych sąsiadach za wschodnią granicą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 145

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Rewo­lu­cja bia­ło­ru­ska zadzi­wia. Nie tylko swoim spon­ta­nicz­nym roz­ma­chem, licz­nym udzia­łem kobiet, wyko­rzy­sta­niem Inter­netu, nową formą i wyra­zem pro­te­stu. Nie jest jak pol­ska „Soli­dar­ność” ani ukra­iń­ski Maj­dan. Spo­łe­czeń­stwo bia­ło­ru­skie poka­zuje spon­ta­nicz­ność, samo­dy­scy­plinę i upór, o które go nie podej­rze­wano.

Dekla­ra­cję nie­pod­le­gło­ści Bia­ło­rusi przy­niósł rok 1990, a w 1991 w Bia­ło­wieży, a więc w Bia­ło­rusi, Sta­ni­sław Szusz­kie­wicz pod­pi­sał wraz z Bory­sem Jel­cy­nem i Leoni­dem Kraw­czu­kiem dekla­ra­cję o roz­wią­za­niu Związku Radziec­kiego. Histo­ria zda­wała się po raz pierw­szy od wie­ków sprzy­jać Bia­ło­rusi. Jed­nak wygrana w wybo­rach 1994 roku Alek­san­dra Łuka­szenki zmie­niła sytu­ację. Jego nie­prze­rwane odtąd rządy zda­wały się nie mieć alter­na­tywy. Począt­kowo Łuka­szenko marzył, by sta­nąć na czele nowego Związku Radziec­kiego, a gdy to oka­zało się nie­moż­liwe, pozo­sta­jąc zależny od Moskwy, mamił i szan­ta­żo­wał Zachód, że jest gwa­ran­tem tego, że Moskwa cał­ko­wi­cie nie zapa­nuje nad Bia­ło­rusią. Z gospo­darką dawał sobie radę umiar­ko­wa­nie, na tyle dobrze jed­nak, że nie budziło to sil­niej­szych odru­chów nie­za­do­wo­le­nia. Postać Łuka­szenki przy­sła­niała to, co działo w bia­ło­ru­skim spo­łe­czeń­stwie.

Powąt­pie­wano, czy Bia­ło­ru­sini są ukształ­to­wa­nym naro­dem i czy w aktywny spo­sób zare­ago­wa­liby na inte­gra­cję z Rosją. Gwa­ran­tem nie­za­leż­no­ści Bia­ło­rusi, jakby to para­dok­sal­nie nie brzmiało, zda­wał się sam Łuka­szenko, któ­rego poli­tyczne ambi­cje kazały uda­wać nie­za­leż­ność od Putina.

Pew­nie dla­tego na samym początku pro­te­stów pytano, czy to wszystko nie jest na rękę Puti­nowi, a nawet czy to nie moskiew­ska pro­wo­ka­cja. Takie spe­ku­la­cje poli­tyczne pomi­jały zupeł­nie to, co działo się od lat wewnątrz bia­ło­ru­skiego spo­łe­czeń­stwa, w pod­skór­nych nur­tach życia kul­tu­ro­wego i spo­łecz­nego, co przy­no­siła prze­miana poko­le­niowa.

Przed paru laty przy­wio­złem z Bia­ło­rusi żart-aneg­dotę. Gdy w latach 70. ktoś na ulicy w Miń­sku mówił po bia­ło­ru­sku, to miano go za pra­cow­nika koł­chozu, który wybrał się na wycieczkę do mia­sta. Gdy mamy do czy­nie­nia z taką sceną po roku 2000, to naj­pew­niej mówiący po bia­ło­ru­sku jest inte­lek­tu­ali­stą lub opo­zy­cjo­ni­stą. Żart, ale wiele zna­czący.

Naj­go­rzej w takiej sytu­acji wypa­dają nad­mier­nie „ambitne” spe­ku­la­cje i pro­roc­twa. Jedne nace­cho­wane są „reali­zmem”, szu­ka­jąc roz­wią­zań w świe­cie wiel­kiej poli­tyki ponad gło­wami spo­łe­czeń­stwa, inne tchną ide­ali­zmem, zapo­wia­da­jąc rychłe zwy­cię­stwo. Zwy­kle mało to wnosi, życie jest bogat­sze od takich spe­ku­la­cji. Dzięki Inter­ne­towi mamy dostęp do nie­mal nie­zli­czo­nej ilo­ści cząst­ko­wych infor­ma­cji, obra­zów i rela­cji. Odle­gły obser­wa­tor staje się wręcz uczest­ni­kiem wyda­rzeń. To poczu­cie może być jed­nak przy­czyną wielu złu­dzeń i błę­dów. Ilość bie­żą­cej infor­ma­cji nie zastę­puje głęb­szej wie­dzy o kul­tu­rze, przy­szło­ści, oby­cza­jach i men­tal­no­ści.

Trzeba rozu­mieć ludzi i akto­rów wyda­rzeń, a nie tylko ana­li­zo­wać ich bie­żący prze­bieg. Potrzebni są prze­wod­nicy. Takim prze­wod­ni­kiem stał się dla mnie Tomasz Sulima1. Choć nie mieszka w Bia­ło­rusi ani nie był tam pod­czas rewo­lu­cji, jest jed­nak Bia­ło­rusinem, głę­boko zaan­ga­żo­wa­nym w sprawy bia­ło­ru­skie, etno­gra­fem, czło­wie­kiem sze­ro­kiej wie­dzy, dzia­ła­czem mniej­szo­ści bia­ło­ru­skiej. Od samego początku bia­ło­ru­skiej rewo­lu­cji był zna­ko­mi­tym pośred­ni­kiem, i to nie tylko dla mnie, mię­dzy tym, co działo w Miń­sku, a śro­do­wi­skami w Pol­sce zain­te­re­so­wa­nymi spra­wami Bia­ło­rusi. Z natłoku infor­ma­cji umiał od samego początku wyda­rzeń wycią­gnąć war­to­ściową esen­cję. Każ­dego dnia pisał krót­kie pod­su­mo­wa­nia, które po ponad trzech tygo­dniach zło­żyły się na pasjo­nu­jącą kro­nikę. Odby­wa­li­śmy też dłu­gie i cie­kawe roz­mowy. Mate­riał przez niego zgro­ma­dzony posłu­żył mi do opisu wyda­rzeń. Dzięki naszym roz­mo­wom moja aka­de­micka i biblio­teczna wie­dza i zna­jo­mość kraju z kilku nie­zbyt dłu­gich poby­tów zaczęła nabie­rać żyw­szych barw. Dla­tego pro­si­łem go, by zgo­dził się być współ­au­to­rem tej książki, choć wszyst­kie zawarte w niej błędy należy przy­pi­sać wyłącz­nie mnie.

Tomasz Sulima, ur. 1984, pod­la­ski Bia­ło­ru­sin, przed­sta­wi­ciel mniej­szo­ści naro­do­wej. Prze­wod­ni­czący Sto­wa­rzy­sze­nia Dzien­ni­ka­rzy Bia­ło­ru­skich w RP, sekre­tarz Związku Bia­ło­ru­skiego w RP, wice­prze­wod­ni­czący Rady Mia­sta Bielsk Pod­la­ski. Z wykształ­ce­nia antro­po­log kul­tury. [wróć]

Rewo­lu­cja kobiet w bieli

Rewo­lu­cja kobiet w bieli

Mia­sto zmie­niło wygląd. Tłumy wyle­gły na ulice. Może się wyda­wać, że to pro­te­stu­jący prze­jęli mia­sto

Tomasz Sulima Pod­su­ma­nie czwar­tego dnia bia­ło­ru­skiej rewo­lu­cji, 12 paź­dzier­nika

Po trzech dniach bru­tal­nego ter­roru, który w szcze­gólny spo­sób nasi­lał się nocami, nastą­piła nie­spo­dzie­wana zmiana. Dłu­gie szpa­lery kobiet, ubra­nych na biało, wypeł­niały główne ulice sto­licy Bia­ło­rusi.

Ter­ror miał zdu­sić w zarodku pro­test prze­ciw kolej­nym sfał­szo­wa­nym wybo­rom. Wszystko wska­zy­wało na to, że wygrała je Swia­tłana Cicha­no­uska, nie­zwy­kła kon­ku­rentka Łuka­szenki, która w kam­pa­nii wybor­czej wystar­to­wała w zastęp­stwie swego męża.

Do Łuka­szenki przy­zwy­cza­jono się i nie budzi­łaby pew­nie zdzi­wie­nia jego kolejna „wygrana” w wybo­rach 9 sierp­nia. Wszystko zresztą szło wedle kil­ka­krot­nie prze­ra­bia­nego już sce­na­riu­sza. Rów­nież tym razem główni opo­nenci zostali wyeli­mi­no­wani i zna­leźli się w aresz­cie.

Wyda­rzyło się jed­nak coś nie­ocze­ki­wa­nego. Miej­sce aresz­to­wa­nych zajęły ich żony. Co jesz­cze bar­dziej zadzi­wia­jące: zgod­nie i soli­dar­nie dzia­łały ze Swia­tłaną Cicha­no­uską. Ten kobiecy trium­wi­rat zmo­bi­li­zo­wał spo­łe­czeń­stwo. Aby pod­pi­sać się pod listami popar­cia dla kan­dy­da­tury Cicha­no­uskiej, na uli­cach usta­wiały się dłu­gie kolejki.

Łuka­szenko nie tyle może zmu­szony, ile zasko­czony, dopu­ścił tę kan­dy­da­turę. Może to nawet dzi­wić w świe­tle dal­szych wyda­rzeń. Nie­wy­klu­czone jed­nak, że takie „zlek­ce­wa­że­nie” Cicha­no­uskiej zwią­zane było z dez­in­for­mo­wa­niem dyk­ta­tora przez jego oto­cze­nie, nie­roz­po­zna­jące już nastro­jów spo­łecz­nych, albo jego pry­mi­tywny maczyzm i lek­ce­wa­że­nie kobiet czy psy­cho­lo­giczną trud­ność ich aresz­to­wa­nia. Trudno stwier­dzić.

Do „zlek­ce­wa­że­nia” Cicha­no­uskiej mogła się też przy­czy­nić ona sama i to, co o sobie mówiła. Przed­sta­wiała się jako gospo­dyni domowa, która poli­tyką się nie inte­re­suje, pre­zy­den­tem też nie chce zostać, a chce jedy­nie dopro­wa­dzić do uczci­wych wybo­rów. Można to było rozu­mieć tak, że uczciwe wybory to takie, w któ­rych będzie mógł też wziąć udział jej mąż, „wyeli­mi­no­wany” aresz­to­wa­niem przez Łuka­szenkę. Była więc istot­nie dość nie­zwy­kłą kan­dy­datką na pre­zy­denta. Prze­ma­wiała z nie­zwy­kłą pro­stotą, mówiąc o potrze­bie miło­ści i soli­dar­no­ści. Byli tacy, któ­rzy oce­niali to jako zupełny brak doświad­cze­nia poli­tycz­nego, do któ­rego zresztą się przy­zna­wała. Można jed­nak było zauwa­żyć, że w tych bar­dzo oszczęd­nych wypo­wie­dziach były zawarte czy­telne hasła i nie było zbęd­nych słów. W pro­sty i wyra­zi­sty spo­sób oświad­czyła też, że nie uznaje wyboru Łuka­szenki.

Pro­te­stów można się było spo­dzie­wać i Łuka­szenko był do nich przy­zwy­cza­jony. Towa­rzy­szyły prze­cież sfał­szo­wa­nym wybo­rom już w roku 2006 i 2010. W roku 2006 było to po ukra­iń­skiej poma­rań­czo­wej rewo­lu­cji, gdy pro­test wymu­sił powtó­rze­nie wybo­rów. Zapo­wia­dało się też na kolo­rową rewo­lu­cję w Bia­ło­rusi. Przed budyn­kiem Rady Naj­wyż­szej, zwa­nym popu­lar­nie „sar­ko­fa­giem”, sta­nęło mia­steczko namio­towe. Nie zamie­niło się ono jed­nak w bia­ło­ru­ski maj­dan. Sym­bo­licz­nym momen­tem stało się wynie­sie­nie bia­ło­ru­skiej biało-czer­wono-bia­łej flagi przez ucie­ka­jącą przed poli­cyj­nym pogro­mem młodą kobietę. To smutne zdję­cie obie­gło świat. Łuka­szenko wyda­wał się panem sytu­acji. Pro­te­sty powtó­rzyły się też w roku 2010 i ponow­nie zostały stłu­mione.

Dzie­wią­tego sierp­nia dłu­gie kolejki przed loka­lami wybor­czymi mówiły same za sie­bie. Pierw­sze inter­wen­cje poli­cji wyła­pu­ją­cej mło­dych ludzi, jakby pre­wen­cyj­nie, miały miej­sce jesz­cze przed zamknię­ciem lokali wybor­czych. Przed zakoń­cze­niem wybo­rów ogło­szono wyniki exit poll, poka­zu­jące dru­zgo­cącą wygraną Łuka­szenki. Miał otrzy­mać 80% gło­sów, a jego główna kon­ku­rentka jedy­nie 10%. Wyraź­nie spie­szył się, aby ogło­sić wygraną. Jasne było, że wybory są fał­szo­wane kolejny raz, a wynik wyciąga się wciąż z tego samego kape­lu­sza, bowiem Łuka­szenko wyraź­nie lubił popar­cie powy­żej 80% i takie też dla sie­bie ordy­no­wał. Tym razem jed­nak owe 10% dla Cicha­no­uskiej było kłam­stwem szcze­gól­nie rażą­cym i ordy­nar­nym.

Wywo­łało to masową, żywio­łową i spon­ta­niczną reak­cję. Ludzie zaczęli zbie­rać się przed loka­lami wybor­czymi, co sta­wało się pierw­szą formą pro­te­stu. Działo się tak w więk­szo­ści miast i to nie tylko tych więk­szych, jak Mińsk, Brześć, Homel, Grodno, Witebsk, ale także w mniej­szych ośrod­kach. Już tej samej nocy roz­wi­nął się sze­roki pro­test. Reżim zare­ago­wał natych­miast ter­ro­rem, jakby na pro­testy był przy­go­to­wany. Rela­cje wywo­ły­wały prze­ra­że­nie. OMON bił czę­sto kogo popad­nie w bez­myślny i okrutny spo­sób. Mimo to demon­stra­cje trwały. Pierw­szą i dwie kolejne noce. Docho­dziło do budowy impro­wi­zo­wa­nych bary­kad. Użyto gumo­wych kul. Padła pierw­sza ofiara, którą był Alek­san­der Taraj­ko­uski.

Mogło się wyda­wać, że powta­rza się sce­na­riusz z lat 2006 i 2010. Nie wszystko jed­nak było tak samo. Gdy roz­bito pierw­szą próbę pochodu, pro­test roz­pro­szył się, ale trwał dalej. Grupy mło­dzieży zbie­rały się, by demon­stro­wać w jed­nym miej­scu, ucie­kały przed poli­cją, po czym zwo­ły­wały się w innym punk­cie mia­sta. To, co nazywa się FLA­SH­MOB i koja­rzy się z impro­wi­zo­wa­nym mło­dzie­żo­wym even­tem, oka­zało się sku­tecz­nym spo­so­bem walki z OMON-em (jak stało się np. w Piń­sku). Grupy trik­ste­rów – słowo z mło­dzie­żo­wego slangu ozna­cza­jące kogoś, kto się wygłu­pia – oka­zały się sku­teczne w dez­or­ga­ni­za­cji dzia­łań poli­cji, nie­zdol­nej do pacy­fi­ka­cji cał­ko­wi­cie roz­pro­szo­nych dzia­łań.

To, że temu ruchowi bra­ko­wało nie tylko przy­wódz­twa, ale rów­nież jakich­kol­wiek form orga­ni­za­cyj­nych, oka­zało się w tych pierw­szych momen­tach jego siłą. Następ­nego dnia, gdy Swia­tłana Cicha­nau­ska skła­dała pro­test w Cen­tral­nej Komi­sji Wybor­czej, porwano ją i wywie­ziono na Litwę. Poja­wiło się nagra­nie, w któ­rym stwier­dzała: SAMA POD­JĘ­ŁAM DECY­ZJĘ O WYJEŹ­DZIE Z KRAJU [NA LITWĘ] […] NIE DAJ BOŻE, BY KTOŚ STA­NĄŁ PRZED TAKIM WYBO­REM, PRZED JAKIM STA­NĘ­ŁAM JA.

Być może Łuka­szence wyda­wało się, że obciął bun­towi głowę. Nie wziął jed­nak pod uwagę, że postawa Cicha­no­uskiej, która nie pre­zen­to­wała się jako poli­tyk i poli­tyczny wojow­nik, wyklu­czała posą­dze­nie jej o zdradę czy tchó­rzo­stwo. Słu­chu­jący jej oświad­cze­nia mogli się domy­ślać, że wybór, przed któ­rym ją posta­wiono, doty­czył jej dzieci. To uspra­wie­dli­wiało ją cał­ko­wi­cie. Pro­te­sty trwały na­dal.

Ter­ror oka­zy­wał się nie dość sku­teczny, tym bar­dziej że pro­test zamiast top­nieć się roz­sze­rzał. Poli­tyczny cykl wyda­rzeń, przy któ­rym Łuka­szenko „wygry­wał” kolejne wybory, bru­tal­niej lub łagod­niej usu­wa­jąc wszyst­kich kontr­kan­dy­da­tów, został prze­rwany. Choć ruchowi pro­testu bra­ko­wało wyra­zi­stych haseł poli­tycz­nych, przy­wódz­twa, jed­no­cze­śnie zda­wał się nabie­rać siły. Po trze­ciej nocy ter­ror ustał. Trudno dociec, jakie były tego powody. Wła­dze mogły sobie zdać sprawę, że ter­rorem już go nie zatrzy­mają, ale rów­nie dobrze mogły dojść do wnio­sku, że spo­łe­czeń­stwo jest już dosta­tecz­nie zastra­szone albo że pro­testu już wła­ści­wie nie ma, bra­kuje mu bowiem orga­ni­za­cji. Nie­mało było też spe­ku­la­cji, że zaprze­sta­nie ter­roru dowo­dzi pęk­nięć w obo­zie wła­dzy na samych jej szczy­tach. To jed­nak nie zna­la­zło potwier­dze­nia w kolej­nych dniach i tygo­dniach.

OMON i poli­cja prak­tycz­nie zni­kła z miń­skich ulic, a w ich miej­sce poja­wiły się szpa­lery kobiet ubra­nych na biało. Od tego momentu ich widok w cza­sie wiel­kich demon­stra­cji będzie przy­sła­niał męż­czyzn. Pozo­stają w pamięci zadzi­wia­jące rela­cje wideo, gdy kobiety rzu­cają się na spa­ra­li­żo­wa­nych ich deter­mi­na­cją poli­cjantów i uwal­niają męż­czyzn cią­gnię­tych do mili­cyj­nych więź­nia­rek. Są też obrazy, gdy młoda kobieta wrę­cza zaku­temu w poli­cyjną zbroję męż­czyź­nie kwiat i całuje go w kask. Są też obrazy, gdy kobieta demon­struje omo­now­com zdję­cia pobi­tych i pyta: „Ty też tak chcesz bić?”.

Jest też rela­cja, gdy Maryja Kale­sni­kawa, kolejna kobieta przy­wód­czyni, sze­fowa sztabu jed­nego z uwię­zio­nych kontr­kan­dy­da­tów Łuka­szenki, prze­cho­dząc przed rzę­dem opan­ce­rzo­nych „siło­wi­ków”, mówi im: „Uwol­nimy was”.

Obrazy te powinny budzić poważny namysł i reflek­sję, a opa­try­wa­nie ich komen­ta­rzem „dzielne kobiety” jest cał­ko­wi­cie nie­wy­star­cza­jące. Nasu­wają się pyta­nia o pozy­cję kobiet w spo­łe­czeń­stwie bia­ło­ru­skim. Z tego, co wia­domo, nie zaszły tam istotne „rewo­lu­cyjne” prze­miany oby­cza­jowe, które przy­go­to­wy­wa­łyby kobiety do naro­do­wego przy­wódz­twa. Pamię­tajmy, że pro­cent kobiet na wyż­szych sta­no­wi­skach w reżi­mie Łuka­szenki jest żenu­jąco niski, a Bia­ło­ruś nie pod­pi­sała kon­wen­cji stam­bul­skiej.

A jed­nak rola, która przy­pada kobie­tom w tej rewo­lu­cji, kwe­stio­nuje obraz Bia­ło­rusi jako spo­łe­czeń­stwa oby­cza­jowo zapóź­nio­nego. Rola kobiet, co winno być przed­mio­tem badań, gdy nadej­dzie wła­ściwy czas, musi wyni­kać z głęb­szych zmian cywi­li­za­cyj­nych, które dotarły do Bia­ło­rusi i doko­nały się pod sko­rupą reżimu, wewnątrz bia­ło­ru­skiego spo­łe­czeń­stwa.

Trudno w tej sytu­acji uznać za zupełny przy­pa­dek czy też nie­istotny fakt, że dwie naj­po­waż­niej­sze ide­owe dekla­ra­cje tej rewo­lu­cji napi­sały kobiety. Warto się z nimi zapo­znać.

Gdy wywie­ziona na Litwę Cicha­no­uska podej­muje odpo­wie­dzial­ność, jaka na nią spa­dła, ujmuje to w nastę­pu­jący apel:

Moi dro­dzy Bia­ło­ru­sini, prze­ży­wamy obec­nie trudny okres, kiedy pod­łość gra­ni­czy z hero­izmem, a roz­pacz gra­ni­czy z odwagą. W tym okre­sie musimy doko­nać wyboru, czas od nas tego wymaga.

W dzi­siej­szych cza­sach, kiedy żegnamy naszych boha­te­rów, pła­czę razem z Wami. To nie­sa­mo­wita strata dla kraju.

To byli nie­winni mło­dzi ludzie. W przy­szło­ści powin­ni­śmy nazy­wać ulice ich imio­nami. Ich nazwi­ska zostaną zapa­mię­tane.

Nie mia­łam złu­dzeń co do mojej kariery poli­tycz­nej. Nie chcia­łam być poli­ty­kiem.

Ale los zade­cy­do­wał, że zna­la­złem się na pierw­szej linii walki z bez­pra­wiem i nie­spra­wie­dli­wo­ścią.

Los i wy, któ­rzy wie­rzy­li­ście we mnie, dali­ście mi siłę. Nie­ustan­nie podzi­wiam Waszą odwagę, to, jacy jeste­ście silni i mądrzy. Oddali­ście na mnie swoje głosy i to doce­niam.

Wszy­scy chcemy wyjść z tego kręgu, w któ­rym zna­leź­li­śmy się 26 lat temu.

Jestem gotowa wziąć na sie­bie odpo­wie­dzial­ność i peł­nić rolę naro­do­wego przy­wódcy, aby kraj się uspo­koił i wszedł w nor­malny rytm, aby­śmy uwol­nili wszyst­kich więź­niów poli­tycz­nych i w krót­kim cza­sie przy­go­to­wali ramy prawne dla nowych wybo­rów pre­zy­denc­kich - praw­dzi­wych, uczci­wych, które zostaną zaak­cep­to­wane przez spo­łecz­ność świa­tową.

Cały świat zoba­czył, że Bia­ło­ru­sini to ludzie, któ­rzy potra­fią się orga­ni­zo­wać (przeł. Tomasz Sulima).

Drugi tekst jest nie mniej ważny. Jego autorką jest lau­re­atka lite­rac­kiej Nagrody Nobla Swia­tłana Alek­si­je­wicz. Jest to jej wypo­wiedź do zgro­ma­dzo­nych z popar­ciem dla niej, gdy uda­wała się na prze­słu­cha­nie zwią­zane z udzia­łem w Radzie Kon­sul­ta­cyj­nej, na któ­rej czele stoi Cicha­no­uska:

Chcę powie­dzieć, że jestem bar­dzo wdzięczna za wasze wspar­cie, to bar­dzo ważne, musimy się wza­jem­nie wspie­rać. Idę [na prze­słu­cha­nie] dość spo­koj­nie, nie czuję się winna, czuję, że wszystko, co zro­bi­li­śmy, jest cał­ko­wi­cie legalne. Co wię­cej, jest to dziś bar­dzo potrzebne, bo jeśli pró­buje się nas w ten spo­sób dzie­lić, skoń­czy się wojną domową. To bar­dzo nie­bez­pieczne. Naszym celem było jedy­nie zjed­no­cze­nie spo­łe­czeń­stwa, bez [wywo­ły­wa­nia] zama­chu. Mówie­nie, że my wszy­scy, 600 osób [człon­ków Rady Koor­dy­na­cyj­nej], zebra­li­śmy się i zma­ni­pu­lo­wali ludzi, nie ma potwier­dze­nia w fak­tach. To ludzie, któ­rzy przy­szli, naród bia­ło­ru­ski, robi to na naszych oczach.

Myślę, że każdy z was jest dziś dumny ze swo­jego narodu. I szcze­rze mówiąc, do nie­dawna nie zna­li­śmy tego uczu­cia, ale dziś, kiedy widzimy te wie­lo­ty­sięczne mani­fe­sta­cje… A trzeba wie­dzieć, jak nie­zwy­kle ten ruch opi­sy­wany jest w zachod­nich mediach, to już rodzaj bia­ło­ru­skiej marki. Bia­ło­ru­sini stali się nagle naro­dem, o któ­rym dowie­dział się cały świat: podoba im się, że ani jeden traw­nik nie został znisz­czony, że ani jedna witryna skle­powa nie została zbita, że ludzie zacho­wują się tak god­nie, tak pięk­nie. I że pro­po­nu­jemy nową drogę, nie­ko­niecz­nie oku­pa­cji poczty czy tele­grafu, ale pro­po­nu­jemy poko­jową drogę walki. Tego wymaga dzi­siej­szy czas. Czas, w któ­rym życie ma swoją war­tość, a czło­wiek ceni swoje życie.

A to, co widzie­li­śmy przez pierw­sze trzy dni – kon­fron­ta­cja, kiedy ludzi trak­to­wano jak mięso [armat­nie], to miniony wiek i musimy ze sobą roz­ma­wiać, nawet się spie­ra­jąc. Dla mnie ide­ałem byłoby, gdyby czło­wiek w jed­nej ręce trzy­mał czer­wono-zie­loną, a w dru­giej biało-czer­wono-białą flagę i chciał powie­dzieć: powiedzmy, że jeste­śmy różni, ale mamy Bia­ło­ruś, to jest jeden kraj, a my w nim miesz­kamy, nasze dzieci chcą tu żyć. Pamię­tam tę wielką flagę, wszy­scy pamię­ta­cie, 10 metrów lub wię­cej, małe dzieci ją trzy­mały. A jesz­cze śmiesz­niej­sze jest to, kiedy na wiec pra­cow­ni­ków pań­stwo­wych przy­cho­dzą rodzice i krzy­czą „Baćka, Bia­ło­ruś”, a ich małe dzieci, które nie umieją kła­mać, krzy­czą „Odejdź”. I od razu wia­domo, co dzieje się w domu, co wisi w powie­trzu w naszym kraju.

Myślę, że musimy być razem, nie musimy się pod­da­wać, broń Boże. Prze­le­wamy naszą krew, choć nie powin­ni­śmy. Musimy zwy­cię­żać duchem, zwy­cię­żać mocą naszych prze­ko­nań (przeł. Tomasz Sulima).

Cie­kawą uwagę w kon­tek­ście pytań o rolę kobiet w bia­ło­ru­skiej histo­rii poczy­nił Tomasz Sulima.

Mało kto wie, że Bia­ło­ruś ma naj­star­szy na świe­cie rząd na uchodź­stwie, na któ­rego czele w Kana­dzie stoi dzi­siaj 84-let­nia Iwonka Sur­wiłło. Rząd kon­ty­nu­uje tra­dy­cje Bia­ło­ru­skiej Repu­bliki Ludo­wej – pierw­szego nie­pod­le­głego pań­stwa bia­ło­ru­skiego pro­kla­mo­wa­nego 25 marca 1918 (to histo­ryczny Dzień Nie­pod­le­gło­ści dla Bia­ło­ru­si­nów na świe­cie). Być może Rada BNR mogłaby w tym trans­fe­rze pośred­ni­czyć jako wła­dza posia­da­jąca histo­ryczną legi­ty­ma­cję. Byłaby to bez wąt­pie­nia dość fil­mowa klamra tej histo­rii, a smaczku dodaje obec­ność dwóch kobiet – Sur­wiłło i Cicha­no­uskiej, nad któ­rymi czuwa Eufro­zyna z Połocka – księż­niczka-mniszka z XII w., patronka u zara­nia dzie­jów narodu bia­ło­ru­skiego.

Istot­nie Eufro­zyna i Sur­wiłło podob­nie jak Kale­sni­kawa i Cicha­no­uska są sym­bo­lami spo­łe­czeń­stwa, które doko­nuje głę­bo­kiej prze­miany swo­jej toż­sa­mo­ści. Następ­stwa poko­leń a wraz z nimi pro­cesy zmian kul­tu­ro­wych zacho­dzą powoli i czę­sto skrywa je naskór­kowa poli­tyka. Jest to szcze­gól­nie widoczne w sys­te­mach zamknię­tych, dyk­ta­tu­rach, jak w przy­padku Bia­ło­rusi pod rzą­dami Łuka­szenki. Gdy te ukryte przez lata pro­cesy i spo­łeczna ener­gia się gro­ma­dzi, nastę­puje nie­ocze­ki­wana i zadzi­wia­jąca wielu erup­cja „nowej ener­gii”. I to wła­śnie jest przy­pa­dek bia­ło­ru­ski.

Ajtysz­nicy i co łączy Hon­kong z Bia­ło­ru­sią

Ajtysz­nicy i co łączy Hon­kong z Bia­ło­ru­sią

Ajtysz­nicy, czyli infor­ma­tycy (słowo pocho­dzi od angiel­skiego skrótu IT), to zbio­rowy boha­ter bia­ło­ru­skiej rewo­lu­cji. Bez Inter­netu, jak i bez udziału kobiet, nie spo­sób zro­zu­mieć prze­biegu bia­ło­ru­skiej rewo­lu­cji. Ter­ror pierw­szych dni i nocy mógłby istot­nie być sku­teczny, gdyby powta­rzano sobie o nim prze­ra­ża­jące opo­wie­ści wzbu­dza­jące falę stra­chu. Ten ter­ror można jed­nak było zaob­ser­wo­wać, a także zoba­czyć tych, któ­rzy mają odwagę mu się prze­ciw­sta­wiać. Opo­wieść o czymś strasz­nym, a tym bar­dziej roz­cho­dzące się wie­ści są czymś znacz­nie bar­dziej prze­ra­ża­ją­cym niż żywy obraz. Oka­zało się jed­nak, że pierw­sze dni dały natłok obra­zów, które choć szo­ku­jące, a może dla­tego że były tak szo­ku­jące, wzma­gały opór. Obraz zde­mi­to­lo­gi­zo­wał strach.

I tych obra­zów było od pierw­szych nie­mal minut pro­te­stu wiele. Reżim zamknął opo­zy­cyjne kanały infor­ma­cyjne, takie jak tut.by czy Nasza Niwa, które były plat­formą poro­zu­mie­nia i komu­ni­ka­cji śro­do­wisk nie­za­leż­nych. Ter­ro­ry­zo­wane i pozba­wione infor­ma­cji spo­łe­czeń­stwo miało ulec. Przy­po­mi­nały one jed­nak tra­dy­cyjne gazety, tyle że umiesz­czone w Inter­ne­cie. Dobrać się do nich nie było żadną sztuką. Było to tylko sygna­łem, że Łuka­szenko maj­struje przy Inter­ne­cie. Robił to jed­nak cał­ko­wi­cie bez­sku­tecz­nie. Praw­dziwy pro­blem władz leżał bowiem gdzie indziej.

Smart­fon w połą­cze­niu z apli­ka­cją-komu­ni­ka­to­rem Tele­gram oka­zał się bro­nią nie­by­wale sku­teczną w obro­nie wol­nego obiegu infor­ma­cji. Wyda­rze­nia rapor­to­wane były w cza­sie rze­czy­wi­stym dzięki ama­tor­skim fil­mi­kom wideo na bie­żąco upo­wszech­nia­nym w sieci. To, co się działo, fil­mo­wano bez­po­śred­nio na ulicy i czy z okien domów oraz wrzu­cano do sieci. Żadna tra­dy­cyjna sta­cja tele­wi­zyjna nie byłaby zdolna do tylu repor­taży i dostar­cze­nia takiej ilo­ści obra­zów. Ini­cja­tywy, jak zain­sta­lo­wane na Tele­gramie kanały NEXTA (650 tys. użyt­kow­ni­ków w Bia­ło­rusi) i NEXTA-live (1,5 mln użyt­kow­ni­ków w Bia­ło­rusi), korzy­sta­jące z komu­ni­ka­tora Tele­gram, zbie­rały te obrazy i prze­twa­rzały w bar­dziej opra­co­wane rela­cje. To z kolei było dalej upo­wszech­niane poprzez inne apli­ka­cje, takie jak w pol­skim wypadku przede wszyst­kim Face­book, na całym świe­cie.

Inter­net ujaw­nił swoje nowe moż­li­wo­ści. Apli­ka­cję Tele­gram posiada w Bia­ło­rusi około 2 mln użyt­kow­ni­ków. Wśród młod­szego poko­le­nia jest ona nie­mal powszechna. Aby ją wyłą­czyć, trzeba też wyłą­czyć całe strefy Inter­netu, zakłó­cić w nie­okre­ślony spo­sób obieg infor­ma­cji han­dlo­wej, dzia­łal­ność ban­ków, być może znaczną część rzą­do­wych kana­łów infor­ma­cji. Inter­net zbu­do­wano tak wła­śnie dla­tego, że jeśli sygnał nie może prze­do­stać się jakąś drogą, będzie do skutku szu­kać ścieżki, przez którą się w końcu prze­ci­śnie. Dzi­siej­sze gospo­darka, ban­ko­wość, usługi mają cha­rak­ter cyfrowy, two­rząc gigan­tyczny labi­rynt, w któ­rym odpo­wied­nio skon­stru­owana apli­ka­cja czuje się jak ryba w wodzie.

Łuka­szenka w wywia­dzie z Rus­sia Today (8 wrze­śnia) przy­znał, że nie jest zdolny „wyłą­czyć” Tele­gramu, jed­no­cze­śnie gro­żąc Rosja­nom, że może cze­kać ich to samo. Wyna­la­zek Tele­gramu przy­pi­sał Ame­ry­ka­nom i ich wro­gim zamia­rom.

Para­dok­sem jest to, że Tele­gram jest wyna­laz­kiem nie Ame­ry­ka­nów, lecz dwóch mło­dych Rosjan, braci, Miko­łaja i Pawła Duro­wych. Byli oni naj­pierw współ­twór­cami apli­ka­cji-komu­ni­ka­tora VKon­takt, który był czymś w rodzaju rosyj­skiego Face­bo­oka. Kiedy VKon­takt dostał się pod rzą­dową kon­trolę (czy­taj: pośred­nio KGB) dwaj infor­ma­tycy wyemi­gro­wali i zapro­gra­mo­wali Tele­gram. Nauczeni rosyj­skim doświad­cze­niem zro­bili to jed­nak w taki spo­sób, że zapew­nia on daleko idącą ano­ni­mo­wość prze­syłu infor­ma­cji (eks­perci spie­rają się, jak dalece, z pew­no­ścią jed­nak w stop­niu utrud­nia­ją­cym bie­żącą kon­trolę) i udziału w gru­pie użyt­kow­ni­ków.

Chrzest „bojowy” Tele­gram prze­szedł w Hong­kongu, gdzie słu­żył w orga­ni­zo­wa­niu i infor­mo­wa­niu o pro­te­stach.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki