22,00 zł
Emilia to kobieta sukcesu, która może zagrozić zorganizowanej grupie przestępczej, dlatego jest w niebezpieczeństwie. Maks, wybitny prawnik, a także tajny agent służb specjalnych, zwabia kobietę do mieszkania, w którym ma ją chronić. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż nieoczekiwanie pomiędzy tymi dwojgiem wybucha pełen pasji romans. Wyrzuty sumienia i rozterki na niewiele się zdają, a ich zażyłość się pogłębia.
Tymczasem sytuacja się komplikuje. W służbach jest tzw. kret, który zrobi wszystko, aby zaszkodzić Maksowi. Relacja pomiędzy Emilią i Maksem, która miała trwać zaledwie kilka dni, wchodzi w fazę ścisłej współpracy. Przeciwstawienie się ludziom, którym zależy tylko na władzy i pieniądzach, wymaga od kochanków podjęcia ryzyka i złożenia deklaracji lojalności.
Przesycona emocjami i zmysłowym erotyzmem opowieść o niezwykłej sile nagłego i gwałtownego uczucia, które nigdy nie miało prawa się narodzić i może kosztować utratę tego, co najcenniejsze - wolności albo życia. Obraz samotnych do bólu, pokiereszowanych mentalnie i uwikłanych w niebezpieczne zbiegi okoliczności kochanków, którzy oswajają brutalną rzeczywistość poprzez zatracenie się we wzajemnym pożądaniu i namiętności.
Ile są w stanie dla siebie poświęcić?
Czy uda się im przetrwać?
Jaką zapłacą za to cenę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 350
Copyright © Magda Artomska-Białobrzeska, 2021
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka
Ilustracje na okładce: © Karolina Grabowska/Pexels, Aleksander Krywicki/Pexels
Redakcja: Anna Kielan
Korekta: ERATO
e-book: JENA
ISBN 978-83-66995-14-7
Wydawca
tel. 512 087 075
e-mail: [email protected]
www.bookedit.pl
facebook.pl/BookEditpl
instagram.pl/bookedit.pl
Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
– Nie potrafię o tobie zapomnieć.
– Nie przestawaj. Nie musisz. Chyba że sam tego chcesz.
*
– Nie widziałem go ponad 15 lat – powiedział starszy mężczyzna.
– Rozumiem, że to ostateczna decyzja? – zapytała młoda kobieta.
– Anno, jest uporządkowany i zorganizowany. Poradzi sobie – odpowiedział.
– Nie zakładałabym się o to… – zabrzmiał zdecydowany głos kobiety.
– Realizacja – odrzekł z przekonaniem, nie zważając na jej słowa.
*
Rozdział I
Tydzień I, wtorek
Stał nieruchomo pod prysznicem, dogrzewając się ciepłą wodą, która rozpryskiwała o czubek jego głowy na wszystkie strony. Zawsze tak robił po nieprzespanej nocy i jak dotychczas właśnie ta, a nie inna metoda była na tyle skuteczna, że nigdy nie odczuwał specjalnego zmęczenia ani nadmiernej senności. Pomimo że ma prawie 50 lat na karku i od 24 godzin jest na nogach.
Od kilku dni zgodnie z wytycznymi podyktowanymi wymogami aktualnie prowadzonej operacji nie sypiał we własnym łóżku. Nie była to nowość ani żaden karkołomny, a już tym bardziej nietypowy zwrot w jego życiu. Nawykł do takich sytuacji. Wiele razy przecież nocował w mieszkaniach, hotelach i innych lokalach, które mu wyznaczano, a później adaptowano na cele operacyjne. Wśród nich były najbardziej obleśne meliny, dziuple, a nawet ukryte pomiędzy zwykłymi domostwami – domy uciech.
Nie wiedzieć czemu, ale zaczął dzień od refleksji na temat miejsca, w którym go zakwaterowano tym razem. Wydało się schludne, ale jak dla niego zbyt ciasne. Prywatnie lubił duże puste przestrzenie.
Zajebiście. Zaczynam rozmyślać nad wygodami – przemknęło mu przez myśl. – Starzeję się.
Robota, jak robota. Czasami maksimum adrenaliny, a czasami naprawdę mozolnie i ciężko. Zwłaszcza gdy planowaniem zajmują się niedouczone i przemądrzałe, zatrudnione po znajomości, coraz młodsze plecaki. Te typki nie grzeszą talentem ani wiedzą. Wielokrotnie widział skutki przyjęcia za pewnik faktów wypracowanych za pomocą geniuszu takich osobników. Kompletnie rozmijały się z realiami dotyczącymi przeróżnych zdarzeń. Na koniec zaś wszyscy byli zaskoczeni gwałtownym i niekontrolowanym mnożeniem się prawdziwie niebezpiecznych sytuacji i… trupów.
Wrodzona ostrożność i inteligencja podpowiadały mu, że po otrzymaniu zbiorczych danych i planów należy wszystko filtrować i oceniać samemu. Nawet wtedy gdy te dane i plany uprzednio poddawano krzyżowym analizom w sztabach wyspecjalizowanych ludzi z przeróżnych dwu- i trzyliterówek. Zresztą, w jego robocie nawet najbardziej aktualna informacja czy rysopis, a już z pewnością personalia, mogły w każdej chwili okazać się niepewne, nieprawdziwe albo nieaktualne.
Dzisiaj odbędzie się starcie inicjujące. Ani pierwsze, ani ostatnie, w jakim Maksymilian Toman-Radias uczestniczył w ciągu ostatnich 20 lat służby. Delikatnie pchnie klocek mechanizmu przestępczej konstrukcji gospodarczo-politycznej, która później runie jak domino i na końcu trzeba będzie to wszystko posprzątać. Jak zwykle.
Nie raz i nie dwa brał udział pod przykryciem w podobnych akcjach, ale tym razem to naprawdę gruba sprawa. Światło z góry, żeby ruszać, dawano już kilka razy, po czym niespodziewanie cofano zgodę, więc do końca nie było wiadomo, jak sytuacja się rozwinie. Dyscyplina, jakość, przepisy przegrywały raz po raz z ambicjami i strachem o utratę stanowisk decydentów, gdyż w tej sprawie można było narazić się kilku prominentnym politykom.
Ostatecznie zdecydowano się na podjęcie działań.
Siedział więc w firmie ponad dwa lata, obserwując zmiany kolorów z czerwonego na zielone i z zielonego na czerwone, sprawdzając coraz to nowe hipotezy. Czekał na swoją kolej, ale jak to się u nich mawia: ktoś musi to zrobić i odsiedzieć. Tym razem tym kimś był on. Oficjalnie jest twarzą przedsięwzięcia i nie dopuszcza do ujawnienia informacji dotyczących całego zaplecza operacyjnego i zaangażowanych w to ludzi, żeby nie wzbudzić niepokoju wśród podejrzanych. Nieoficjalnie jako oficer służb z pakietem informacji i danych działa jak automat w celu doprowadzenia do zakończenia zadania.
Szybka mocna kawa postawi go na nogi i da kopa do dalszej wytężonej pracy bez nadmiaru emocji.
Przypadł mu etacik w MM&KK Sp. z o.o. To spółka córka firmy zajmującej się technologiami informatycznymi o przeznaczeniu wojskowym. Firma posiadała sześć oddziałów zlokalizowanych w największych miastach w kraju, ale w ciągu ostatnich dwóch lat zmieniono koncepcję i przeniesiono wszystkie lokalizacje poza centralą na wschód, żeby – jak uzasadniano – zapewnić tamtemu regionowi zrównoważony rozwój, w tym obniżyć bezrobocie.
Niestety po jakimś czasie okazało się, że owszem bezrobocie w nowych lokalizacjach spadło, ale pociągnęło za sobą brak rozwoju przedsiębiorstw z uwagi na niedobór wyspecjalizowanych kadr w tamtym rejonie. Przed relokacjami nie dokonano stosownych analiz siły roboczej i nie zapewniono odpowiedniej liczby wyszkolonej kadry zarządzającej i specjalistów. Nie spędzało to jednak snu z powiek oficjelom odpowiedzialnym za te zmiany, gdyż nowe lokalizacje to miejsca atrakcyjne przyrodniczo, z bogatą bazą turystyczno-restauracyjną, która miała być uruchamiana na czas kilkudniowych wizyt integracyjno-szkoleniowych dla wierchuszki z Warszawy.
Władzę w spółce sprawuje zarząd, w którym Witold Agat-Sadecki pełni funkcję prezesa, a Mirosław Pollak – wiceprezesa. W strukturze jest też dyrektor operacyjny z czysto politycznego nadania, Centaur Adamski, odpowiedzialny m.in. za zamówienia i lokalizacje. Stanowisko dyrektora administracyjnego piastuje Emilia Gwiazdewicz. Jej podlega m.in. zespół prawników, a więc także on – Maksymilian Toman-Radias, zgodnie z prawdą wpisany na listę radców prawnych. Oczywiście, jest także personel średniego szczebla i szeregowi pracownicy, którzy niespecjalnie go interesują czy obchodzą.
Przez ostatnie dwa lata udało mu się wiarygodnie przeniknąć do bezpośredniego otoczenia figurantów. Sukcesem jest to, że potwierdził przypuszczenia i wszelkie informacje, które mu przekazywano, a nawet ustalił znacznie więcej. Wie, jakiego rodzaju dokumenty należy zlokalizować, a przede wszystkim wie o ich istnieniu, sposobie przechowywania oraz archiwizowania. Najważniejsze jednak, że udało mu się wgryźć, nie budząc żadnych podejrzeń, w ustrukturyzowane powiązania osobowe, które towarzyszą wszystkim aspektom szeroko rozwiniętego procederu. Teraz wystarczy odpalić odpowiedni „guzik” i po niego po prostu sięgnąć. A tym „guzikiem” jest Emilia Gwiazdewicz.
Granatowe i czarne kostiumy lub sukienki, włosy związane w kok lub kucyk, szpilki, czyli przeciętność w najmarniejszej i najbardziej pospolitej postaci – tak mu się kojarzyła. Wszystko, co jej dotyczyło, było średnie – tak by to określił. Wzrost – średni, waga – średnia, włosy – średni blond. Cierpi na brak cech charakterystycznych i jest tak bardzo uśredniona, że nawet nie ma jak jej wskazać i opisać. Nie zdradzała żadnych symptomów spontaniczności, była totalnie powtarzalna. Gdyby nie znał tej kobiety, pomyślałby, że odebrała o niebo lepsze od niego wyszkolenie kontrwywiadowcze, bo nie da się jej w żaden sposób opisać, a co za tym idzie, złapać potencjalnemu wrogowi. Poza tym merytorycznie jest świetna we wszystkim, co robi. Żaden typ suki czy karierowiczki, raczej bezpiecznie wyżywająca się w pracy. Nie zna jej dobrze, ale zauważył, że nie należy do tzw. grupy przy korycie.
Zapoznał się już dawno z jej profilem, a następnie osobiście zweryfikował wyniki otrzymane z baz i rejestrów. Wiek: 40 lat. Zamożna. Bezdzietna. Prawdopodobnie pracoholiczka. Z zebranych informacji wynikało, że w jej życiu rzeczywiście nie było nic nadzwyczajnego. Żadnych tajemnic czy wstydliwych epizodów, o których chciałaby zapomnieć. Mieszka z kimś od kilku lat. Obydwoje dobrze zarabiają, mają wysokie stanowiska. Nigdy nigdzie nie wychodzą razem. Nawet zakupy robią oddzielnie. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak jest.
Pewnie nowoczesny otwarty związek – myślał z przekąsem.
On – typ gruchacza pospolitego, który wychodzi na łowy, by łajdaczyć się z innymi dupami. Nieraz zostaje u nich na noce, a nawet na kilka. Ona – typ Penelopy i Westy w jednym. Siedzi w domu i czeka, ale też od czasu do czasu wychodzi sama i spotyka się z różnymi ludźmi z tą różnicą, że się nie łajdaczy.
Wiele razy zastanawiał się, co jest czynnikiem łączącym ten związek. Przymus ekonomiczny? Nie wchodzi w grę. Przemoc fizyczna czy emocjonalna? Raczej nie. Nie był w stanie znaleźć uzasadnienia nawet w najdalej idących interpretacjach.
Po co żyć z kimś na takich warunkach jak oni? Wzajemnie się oszukują, a w dodatku mijają jak zwykli współlokatorzy. Niektórzy są dziwni – myślał wielokrotnie, po czym za każdym razem puentował to stwierdzeniem: Co mnie to obchodzi? Mam na to centralnie wywalone, póki trzymają się z daleka ode mnie.
Był jednak zmuszony realizować swoje zadanie przy pomocy Emilii, dlatego od pewnego czasu próbował znaleźć nić porozumienia z nią. Zacieśnić więzi i współpracę. Wejście w bliższy kontakt, późniejsze dopasowanie się do niej i prowadzenie jej okazało się jednak trudniejsze, niż przypuszczał, bo pomimo statystycznej przeciętności ciągle zmieniała front.
Uległ wrażeniu, że jest na tyle opanowana i pozbawiona emocji, że nawet on, wytrawny operacyjny wyjadacz, nie będzie w stanie się przebić przez jej pancerz, by nawiązać z nią jakąkolwiek harmonię komunikacyjną i uzyskać to, na czym mu zależy. Nie dlatego, że celowo chce coś ukryć i jest powiernicą figurantów bądź zamkniętego złotego kręgu osób powiązanych z figurantami. Nie jest dopuszczona do tego kręgu i jej to na razie nie grozi. Jest zwykłym wyrobnikiem, pszczółką robotnicą, która wbrew pozorom wie więcej niż inni, ale siedzi cicho.
Niestety, na podstawie analizy nagrań z podsłuchów telefonów figurantów można było wysnuć jednoznaczny wniosek: antygwiazda, wyrobnik i pszczółka robotnica w jednym budzi zainteresowanie nie tylko służb, ale przede wszystkim głównych macherów, czyli Adamskiego i jego popleczników. Z tą różnicą, że służbom przydałyby się jej informacje o nadużyciach, gigantycznych oszustwach, korupcji oraz stręczycielstwie, a Adamskiemu i spółce wydawała się obciążeniem, które należało jak najszybciej wyeliminować.
W związku z tym wiedział, że każda nawet najbardziej nieetyczna i ohydna figura manipulacyjna, modalność i inne, których by względem niej nie użył, znajdą usprawiedliwienie, gdy na drugiej szali zostanie położone życie jej i pewnie kilku innych osób. Zwłaszcza, że rzeczona eliminacja z obrotu mogła stać się szybkim i brutalnym zgonem, uzasadnionym pożarem, wybuchem, wypadkiem drogowym, tudzież innym zdarzeniem w każdej praktycznie chwili. W ten sposób Emilia niechcący stała się elementem układanki, czy raczej założeń do działań w ramach prowadzonej operacji.
Nie raz i nie dwa bywało, że nie miał współczucia dla zwykłych, nic nieznaczących ogniw: kolegów, znajomych, rodzin i współpracowników pojawiających się w łańcuchu przyczynowo-skutkowym działań oraz zaniechań różnej maści oszustów, złodziei, malwersantów. Tym razem jest inaczej, może dlatego właśnie, że Emilia Gwiazdewicz jest szarobura i nijaka na tyle, że nikt nie stanie w jej obronie. Niestety, aby ją potraktować po ludzku, będzie musiał najpierw zszarpać jej nerwy i wykorzystać zaufanie.
Używając uroku osobistego i kilku sztuczek związanych z neurolingwistycznym programowaniem, na początek otrzymał dostęp do jej kalendarza. Zapłacił tanio jak za barszcz, bo równało się to kosztom zaledwie kilku obiadów i kaw w firmowej stołówce. Cieszył się, że są jeszcze łatwe i tanie kobiety, bo wedle jego ostatnich doświadczeń zazwyczaj trzeba było zainwestować w zdobywanie informacji trochę więcej pieniędzy z funduszu operacyjnego niż niecałe 250 złotych. Sekretarka, od której wyciągał wiadomości, miała dzięki naturze współczynnik urody odwrotnie proporcjonalny do inteligencji, ale świetnie się bawił. Nie było na co za bardzo narzekać.
Maks doskonale wiedział, że dzisiejsze posiedzenie zarządu zaplanowano na dwunastą.
Przed salą konferencyjną, w której odbywały się tradycyjnie spotkania, stało kilku tak spoconych ze strachu korpoludków, jakby ustawiali się w wyścigu do walki o śmierć i życie. Tymczasem chodziło o zwyczajne poczekanie pod drzwiami na zaproszenie do referowania spraw, które wcześniej zgłosili do rozpatrzenia przez zarząd. Przed salą znajdowała się wygodna kanapa i fotele dla gości, ale, o dziwo, nikt z nich nie korzystał, jakby panicznie się bał, że na jego odświętnych, drogich ponad realny status ubraniach w typie sunday best powstaną niekontrolowane fałdy i zagniecenia.
Referujący przeważnie stali, przebierając nogami lub przestępując z nogi na nogę dla uspokojenia swoich sumień powykręcanych jak masa z włoskiej maszyny do lodów. Skoncentrowani byli na nadstawianiu uszu, by osobiście w odpowiednim czasie wychwycić nazwisko wywoływane przez Emilię i wejść do sali. W ten oto sposób nakręceni nie wiadomo albo i wiadomo czym, wchodzili, omawiali swoje kwestie i opuszczali salę.
Maks będzie uczestniczył w posiedzeniu zarządu jak co tydzień, lecz dzisiaj po raz pierwszy sprowokuje wywołanie tematów znajdujących się w zainteresowaniu jego organizacji, żeby wyczuć klimat i poprowadzić Emilię zgodnie z przyjętym scenariuszem. Oficjalnie i formalnie rzecz biorąc, będąc radcą, wyjaśnia od kilku miesięcy niuanse związane z formalnoprawnymi zapisami dokumentów przedkładanych przez poszczególnych korpoludków na posiedzeniach zarządu. Wcześniej robił to na zmianę z innymi członkami zespołu prawników, ale później zręcznie pokierował sprawami organizacji w taki sposób, że praktycznie jego grafik zawsze pokrywał się z terminem posiedzenia. W ten oto sposób wyeliminował pozostałych członków zespołu i dzięki temu był w bezpośrednim kontakcie z tymi, na których mu zależało.
Nikt nie miał mu tego za złe, gdyż na posiedzeniach trzeba było zawsze wykazywać pewność siebie, wiedzę i błyskotliwość, a gdy komuś to nie wychodziło i chciał coś dodatkowo doczytać, sprawdzić lub zweryfikować – boleśnie przekonywał się o tym, jak złośliwym człowiekiem potrafi być prezes. Nie raz i nie dwa dawał upust swoim frustracjom, upokarzając prawników, mówiąc wprost, że są głupsi niż goły abiturient czy decydent, któremu złośliwie zabrano uprawnienia, malując mu glacę na perłowo albo że potrzebuje mieć tu natychmiast radcę w typie orła lub kondora, a nie zwykłą kurę domową, która dysponuje jedynie jednym zwojem mózgowym.
Przed dzisiejszym posiedzeniem zarządu, podobnie jak przed każdym innym, Maks odbywał „proszone” spotkanie z Witoldem Agatem-Sadeckim, czyli takie w cztery oczy, żeby, przynajmniej w teorii, wprowadzić prezesa w tematy, które będą omawiane. Te spotkania miały dość luźny charakter. Zazwyczaj prezes częstował go pełną (!) szklaneczką wódki, whisky, koniaku – do wyboru, a później raczył opowieściami o swoich lub znajomych inwestycjach kapitałowych. Zdarzało się, że wysłuchiwał mądrości ludowych w typie, że jak chce się człowieka o naturze trzody lub bydlęcia do siebie przekonać, należy mu wsypać żarcie w koryto, czy też o tym, że przyzwoity mąż to taki, który na boku się zabawi, ale zawsze wróci do swojej żony.
Podczas dzisiejszego spotkania szklaneczek koniaku było więcej niż zazwyczaj, tak samo jak mądrości ludowych pt. każdy ptaszek ma swój daszek i łysego się włos nie trzyma (prezes ma wystający brzuch i łysinę). Ale Maks ostatecznie upewnił się, że Agat-Sadecki ma świadomość, choć może nie jest to pełne i dokładne pojęcie o dodatkowej gospodarczo-polityczno-obyczajowej działalności dyrektora operacyjnego Centaura Adamskiego, która pozycjonuje się w trójkącie brzmiącym nie inaczej niż oszustwa–korupcja–stręczycielstwo.
– Ile mamy spraw przewidzianych na dzisiaj? – zapytał Maks, zajmując miejsce w sali posiedzeń.
– Dwadzieścia siedem – odrzekła Emilia, wyczuwając od niego wyraźną woń alkoholu.
– Ile z obszaru operacyjnego i kto referuje? – Udał, że nie wie.
– Czternaście. – Przyjrzała mu się uważnie i dodała: – Dyrektor Adamski.
Po chwili do sali konferencyjnej weszli członkowie zarządu, po czym prezes formalnie rozpoczął obrady. Po wyczytywaniu kolejnych spraw korpoludkowie zapraszani byli do udziału w dyskusji na temat omawianych zagadnień. Po około 30 minutach poproszono dyrektora Adamskiego. Już od progu udał zatroskanie i patrząc na Emilię, powiedział:
– Pani wygląda na strasznie przemęczoną. Dziewczyno, ogarnij się, bo jak tak dalej będzie, to przepadniesz. Samochodem jeździsz? Przemęczonym wypadki się zdarzają. Samolotem latasz? Skrzep się oderwie i zawędruje do płuc.
– Równoległe remonty wszystkich sześciu oddziałów firmy – odczytała Emilia z agendy spotkania, lekceważąc uwagę Adamskiego, po czym dodała złośliwie, patrząc uważnie na prezesów. – Remonty mają dotyczyć nie tylko trzech starych budynków, ale też trzech całkiem nowych.
– Remontujemy tylko stare obiekty. Firma stoi na skraju bankructwa. Limitujemy herbatę, przybory papiernicze, papier toaletowy… – rzekł zaskoczony Agat-Sadecki i rozejrzał się po sali, sprawdzając, czy wszyscy słyszeli, jak bardzo dba o finanse firmy.
– Nie ma co robić dziadostwa. Przecież musimy czymś kusić kontrahentów. Włoskie płytki, hiszpańskie kafelki – uzasadniał Adamski, nie zważając na uwagę prezesa.
– Miało być skromniutko. Dlaczego na takim oficjalnym wypasie? Mam zwolnić trzydzieści procent ludzi, żeby ich wypłaty pokryły to szaleństwo? – zapytał retorycznie prezes, po czym dodał: – Zresztą. Niech będzie na bogato, ale ma wyglądać, jakby było biednie i skromniutko.
– Dajcie już spokój z ludźmi i ich wypłatami – powiedział Adamski, ale jego głos mimo wysiłku, jaki wkładał w swoją wypowiedź, był przytłumiony, ponieważ jednocześnie przegryzał pączka, którego chwycił z patery znajdującej się na stole konferencyjnym.
– Sprowadzamy towar z Włoch i Hiszpanii? Ma być krajowy. Komu wejść na pensję i premię? – Agat-Sadecki rozejrzał się po sali, szukając winnego, na którym mógłby się dzisiaj wyżyć i jego wzrok ostatecznie spoczął na wiceprezesie.
– Kurwa, Witek, to nie ja! – zaperzył wiceprezes. – Daj spokój.
– Skoro nie ty, to po co zrobiłeś minę kota srającego po kątach, jakbyś był winny? – wrzasnął prezes, uśmiechając się przy tym szyderczo.
– Witek, rozwodzę się i mam sporo problemów. Lubisz się czepiać byle czego.
– Nie będę czekał na wasze zgody i uchwały. Ludziom remont się należy. Materiały będą z Europy, żeby było światowo. Mnie diabli biorą, jak tu komuną wali na dziesięć kilometrów. – Adamski podniósł głos. – Korników i kuny, które wyżrą resztki ocieplenia dachu, tylko brakuje!
– Wszelkie zakupy, których wartość przekracza określone kwoty, a na to wskazują dokumenty przedstawione przez pana Adamskiego, powinny być przyjmowane uchwałami. Nie może pan sam podejmować takich decyzji, panie Adamski – powiedziała spokojnie i rzeczowo Emilia, wchodząc w kolejną fazę odgrywania się. – Przynajmniej tak wynika z regulaminu organizacyjnego i nie bywało wcześniej inaczej.
– Wchodzimy na budynki, niezależnie od jakichś uchwał i wątpliwej politycznie woli zarządu – upierał się Adamski i zagroził: – Bo inaczej zgłoszę to gdzie i komu potrzeba i będzie pozamiatane.
– Co z tym zrobić? – rzucił przestraszony Agat-Sadecki do Maksa.
– Pan prezes wolnym człowiekiem jest. Przecież panu wszystko wolno. Jak pan kupuje prezerwatywy przed spotkaniem z kochanką, to pyta pan żonę? Czy od razu pan kupuje, jak wie, że nie ma, a przychówku pan nie chce? – wtrącił Adamski.
– Czuję się wystarczająco niezależny! – krzyknął prezes, nie czekając na odpowiedź Maksa i uderzył z całej siły pięścią w stół na tyle mocno, że aż podskoczyły znajdujące się na nim filiżanki i butelki z wodą. – Adamski! A dlaczego wszystko ma robić jedna firma? Z dokumentów, które przedstawiłeś, nie wynika, aby wystąpił pan o inne oferty. Nie pójdę za to siedzieć.
– Pytałem w jednej firmie. Wcześniej z nimi to uzgodniłem nieoficjalnie. A później niby oficjalnie. Jak się podłapie wykonawcę trzeba go trzymać. Takie czasy. Kapitalizm w czystej postaci – odrzekł Adamski.
– Decyzję pana Adamskiego można potwierdzić uchwałą – wtrącił Maks.
– Nie mam zamiaru niczego potwierdzać! – krzyknął prezes.
– Co to za firma, którą trzeba trzymać i dlaczego? – zainteresował się Maks.
– Opis zamówienia był uzgodniony z tą firma, która wygrała. Lepiej dograć, jak się wie, że i tak wygrają, niż samemu tworzyć opis zamówienia. Jak świat światem, warunków zamówienia stworzonego bez konsultacji z tym, kto wygrywa, nikt nie spełni! To firma Tadeusz, tylko grube sprawy biorą. Trzech remontów nawet by nie powąchali – głośno argumentował Adamski. – Rynek jest trudny. Wszyscy tak robią, jak podłapią, to już trzymają takich wykonawców, żeby nie uciekli do innych. To jest kapitalistyczna norma.
– Zauważyłem, że terminy remontów zaplanowano na ten sam czas, czy firma Tadeusz ma wystarczające zasoby, żeby to wykonać? – ciągnął niewzruszony Maks.
– Zatrudniają na czarno ludzi zza granicy, którzy nie mówią po polsku, ale robota na budowie taka sama w każdym języku – zażartował Adamski, puszczając porozumiewawczo oczko do prezesa, jakby chciał dać do zrozumienia, że właśnie oto z jego pomocą dzięki wybitnym walorom intelektualnym, błyskotliwości i sprytowi dobija się targu na nieziemski interes.
– Jesteśmy firmą o profilu wojskowym, czyli produkujemy dla wojska. Każdy cudzoziemiec, który wykonuje pracę na terenie tych obiektów, powinien być sprawdzony i musi być zatrudniony na podstawie umowy. Z dokumentów, które pan przedłożył, wynika, że to, co pan proponuje, nie spełnia tych standardów – rzekł spokojnie Maks, wprowadzając Adamskiego w postępujący z minuty na minutę nastrój szaleństwa.
– Pies to srał. To nie jest komuna. To wolny rynek – powiedział Adamski.
– Dlaczego przed zawarciem umów z wykonawcami poszły płatności za jeszcze niezrealizowane roboty? – zapytał spokojnie Maks, wertując materiały i porównując daty, dając tym samym powód do dalszego zaogniania dyskusji.
– Nie pozwoliłem płacić za… Adamski! Chcesz iść do paki, droga wolna, ale mnie zostaw w spokoju – podchwycił rozzłoszczony prezes.
– Pani Emilio, dlaczego pani dołączyła stare przelewy?! – ryknął zdenerwowany Adamski, który usiłował naiwnie wszystko zrzucić na Emilię.
– Proszę sprawdzić daty przelewów – zaproponowała poruszona uwagą Adamskiego Emilia ze złośliwym uśmiechem. – To pan je podpisał w dniu, kiedy prezesi byli nieobecni. To pan miał pełnomocnictwo i to pan skorzystał z niego.
– Rozumiem, że przedmiotem obrad ma być kwestia tego, czy równo i czytelnie złożyłem podpis jako pełnomocnik? Chodzi o to, że umowy z firmą Tadeusz mają być zawarte! – krzyknął pogardliwie w kierunku Emilii, okazując jej swoją wyższość. – To sprawa polityczna. Czy naprawdę nikt tego nie ogarnia?
– O co panu chodzi? Nie mam nic wspólnego z pana sprawami politycznymi – odpysknęła Emilia.
– Ile w tym roku firma Tadeusz zarobiła? – zapytał Maks i razem z prezesem popatrzyli na Adamskiego. – Może czas dać zarobić także innej firmie? Choćby dla przyzwoitości?
– Minimum trzy miliony – zaczęła Emilia, chcąc się choćby po części odgryźć i popastwić nad Adamskim za chamski atak na wstępie i wiele innych, których doświadczała w ostatnim czasie.
– Proszę przestać się wtrącać! Robi się pani nieznośna. Przypominam, że jest pani kobietą – zagrzmiał ostro Adamski.
– Nie pan mi wydaje polecenia – odcięła się Emilia.
– Dlaczego nic o tym nie wiem?! – wrzasnął prezes. – Na moje konto takie szwindle? Po jaki wielki chuj ponad trzy miliony wyprowadziłeś do firmy Tadeusz?
– Nie udawaj świętego! – krzyknął Adamski. – Tyle głupot podpisywałeś, że jedna w tę czy w tamtą nie ma żadnego znaczenia. Firma Tadeusz to polityka przez duże P.
– Kurwa, ale ja za to siedzieć nie pójdę. Jak cię mogę – zaklinał się prezes.
– Witek, ty chyba chcesz w trybie natychmiastowym poznać nazwisko swojego następcy – wrzasnął Adamski z całej siły i złożył dłonie w pięści, jakby szykował się do fizycznego ataku na prezesa.
– O czym ty mówisz? Daj spokój, stary. – Prezes uśmiechnął się, łagodząc nastroje.
– Wiesz, że robimy interesy w ten sposób od dawna i po co udajesz głupiego? – powiedział Adamski do prezesa. – A dostawy trefnych komponentów dla Włochów to się same zrobiły? Brytyjczycy się dobijali, a my ich wykosiliśmy psim swędem, dostarczając trefny towar. A teraz jest międzynarodowa pretensja i larum. Pewnie też nic o tym nie wiesz?
– Było zamówienie polityczne, to się zrobiło – rzucił prezes, przewracając oczami.
– Bardzo słusznie. Przypominam z tego miejsca: wola polityczna decyzje w biznesie podejmuje! – ryknął Adamski. – A ty? Podpisałeś? Podpisałeś. Jesteś umoczony.
– Usługi serwisowe, których nie było. Zapłaciliśmy firmie. Były naciski. Firma wskazana i to od samego byłego… – powiedział z refleksją na twarzy wiceprezes. – Ani to pierwsza, ani ostatnia taka umowa.
– Pamiętasz usługi przeciwpożarowe? Kupowaliśmy za grubą forsę w okolicach miejsca zamieszkania byłego…, który to wcześniej nadzorował. Mogły być równie dobrze za darmo w ramach prewencji – dodał Adamski, przekonując prezesa.
– Szkolenia antykorupcyjne mogły być za darmo. Buliliśmy, bo żona jednego z byłych oficjeli firmę prowadzi i trzeba było dać zarobić. Albo szkolenia z bezpiecznej jazdy samochodem dla magazynierów – wtrącił się wiceprezes z uśmiechem.
– Po chuj magazynierowi bezpieczna jazda? – zauważył Adamski. – Zamówienie polityczne. Trzeba było się ugiąć. A człowiek chce pracować i takie rzeczy robi. Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Każda opcja polityczna ma własne wymagania biznesowe.
– Grzęźnie się w tym łajnie najpierw po kostki, później po kolana, dalej po pachy, aż w końcu się człowiek zadławi – skwitował Maks, celowo naprowadzając dyskusję i podpuszczając do dalszych wynurzeń. – Wszyscy jesteśmy umoczeni.
– Trzeba było, to się zrobiło. Nie my pierwsi i nie ostatni. Przecież tego się nie zliczy – powiedział wiceprezes.
– Czy mamy w ogóle jakieś dokumenty dotyczące tych transakcji? – zdziwiła się Emilia, gdyż nie przypominała sobie, aby natknęła się na takie papiery, a to dowodziło, że w spółce odbywa się podwójny obrót dokumentów zamówieniowych.
– Adamski, Adamski, kiedy wreszcie przestaniesz mnie kompromitować? – zapytał prezes z uśmiechem, ostentacyjnie rozglądając się po sali. – Wyciągasz króliki z kapelusza i pani Emilia myśli, że to poważnie.
– A teraz przestań udawać głupka. Doskonale znasz firmę Tadeusz. Wiele spółek i instytucji korzysta z jej usług. Wszyscy są zadowoleni, wiesz dlaczego… Bo to jest wiarygodna firma wiarygodnej żony wiarygodnego sekretarza z jedynej wiarygodnej partii – wrócił do tematu agendy Adamski, lekceważąc wcześniejsze słowa prezesa.
– Za chwilę otrzymamy pytania o informację publiczną. Jak pan uzasadni firmowane przez pana przedsięwzięcia, panie dyrektorze? – zapytał Maks, testując Adamskiego.
– Normalnie: tajemnica przedsiębiorstwa, klauzula tajne przez poufne albo przedłużamy w nieskończoność termin udzielenia odpowiedzi.
– Tak się nie da – powiedział Maks zadowolony z tego, że Adamski się rozkręca.
– Nie mamy dokumentów. Trzymamy w archiwum. A nuż, widelec zapomną – wyjaśniał Adamski, dalej przekonując zebranych o słuszności swojej koncepcji.
– Nie ma co liczyć na amnezję. – Maks się zaśmiał.
– Panie mecenasie, gdzie pan się uchował? Gdzie praktyka i doświadczenie? – powiedział, drwiąc z sytuacji Adamski, którego Maks zaczął wyraźnie irytować.
– Takich rzeczy nie da się ukryć, są w pełni weryfikowalne – wyjaśnił Maks.
– Mam pięćdziesiąt lat i z niejednego pieca chleb jadłem. Czy słyszał pan, żeby polityków ścigały instytucje powołane przez polityków? – warknął przekonany o swojej doniosłości politycznej Adamski. – Najważniejsze, żeby odmówili wszczęcia. Albo wszczęli i od razu umorzyli. To jest gwóźdź programu. Tadaam.
– Jakich polityków? Poproszę o nazwiska tych, którzy mieliby stanąć w naszej obronie. Ciekaw jestem, czy bezinteresownie? Może ja też chciałbym zawrzeć z nimi porozumienie, bo warto? – zapytał Maks, blefując zainteresowanie tego typu rozwiązaniami, i dodał: – W razie gdyby było potrzebne wsparcie prawne, jestem do usług.
– Pewnie chodzi o tych polityków, którzy tutaj przychodzą – wtrąciła się Emilia, wykrywając, że wreszcie pojawił się klimat, w którym skutecznie odgryzie się Adamskiemu za wszystkie czasy. – Mam pytanie, kto podpisze odpowiedzi, jeśli nie będą zgodne z rzeczywistością?
– Pani, pani Emilio. Pani jest koordynatorem do tego typu spraw! – ryknął zdenerwowany Adamski, nie przebierając w słowach. – Panie prezesie, proszę wyjaśnić pani Emilii, na czym polegają jej zadania. Pomimo że pracuje tutaj od wielu lat, nie może biedaczka przyswoić, że jest od takich rzeczy jak dupa od srania.
– Odpowiedzi udziela pani Emilia. Zawsze tak było i to się sprawdzało. Nie ma potrzeby dokonywania zmian w tym zakresie – odpowiedział prezes, nie zważając na to, że Emilia została właśnie obrażona.
– Ma pan jakiś problem, o którym nie wiemy? – zapytała Emilia, patrząc na Adamskiego i jednocześnie zaciskając pięści pod stołem tak mocno, że poczuła, jak paznokcie wbijają się jej w dłoń. – Potrzebuje pan pomocy?
– Zaraz poustawiam zastępstwa i nawet moje własne polityczne umowy będzie pani podpisywała, i chuj! – krzyknął rozwścieczony Adamski, który kompletnie przestał kontrolować język wypowiedzi.
– Pan raczy w tej chwili żartować. Jeśli nie będzie wkładu merytorycznego parafowanego przez pana, sama przygotuję odpowiedź. Proszę pamiętać, że mam wszystkie potrzebne dostępy, które mi to skutecznie umożliwiają. – Usłyszał rzeczową odpowiedź.
– Pogrążysz nas, Emilio. Coś trzeba wymyślić. Panie mecenasie. – Przerażony prezes zwrócił się do Maksa, patrząc na niego błagalnie. – Inaczej będzie koniec rządzenia.
– Przygotuję to wyjątkowo porządnie i dokładnie, w każdym razie na tyle skrupulatnie, że pan Adamski będzie czuł się zdruzgotany – powiedziała dobitnie, nie dając za wygraną, najbardziej jak tylko potrafiła złośliwie Emilia.
– Pani mnie nie lubi? – zapytał Adamski, przyglądając się jej badawczo.
– Nie lubię chamstwa i odgrzewanego rosołu na wykrochmalonym obrusie – odparła.
– Jest parasol ochronny, żaden srak nam nie napta na głowę – rzucił Adamski do członków zarządu. – Chamstwo? A ja zaraz udowodnię, że mam dużo kultury osobistej. Powinna się pani częściej w różowe koszule ubierać, bo pani ładnie. Gdybym był z panią zamknięty, to musiałbym drzwi otworzyć, bo jeszcze ktoś by coś złego pomyślał.
– Adamski, Adamski, bo będę zazdrosny – odezwał się tubalnym głosem wiceprezes Pollak, jakby go nagle obudzono z głębokiego snu zimowego.
Wszyscy zebrani zaczęli się śmiać, a Adamski porozumiewawczo pokiwał głową i wskazał prezesom Emilię, przewracając oczami. Pomyślała, że tym razem zaszło to zbyt daleko. Bez względu na wszystko ma dość poniżania. Dopóki mogła normalnie, uczciwie pracować znosiła tego typu zachowania i udawała spolegliwość, patrząc na nich wszystkich z przymrużeniem oka – jak na idiotów. W momencie, gdy wiedziała już, że będzie musiała swoim nazwiskiem poświadczać coś, z czym się nie zgadza tylko po to, żeby oni mogli utrzymać swoje stołki, eksponując idiotyczne i seksistowskie zachowania, coś w niej pękło.
– Pan zaburza normalne, zdrowe i uczciwe relacje, czy pan ma tego świadomość? – powiedziała spokojnie, godząc się z tym, że być może za chwilę dowie się, że ważą się jej losy, a może i od razu ją zwolnią z powodu utraty zaufania czy coś w tym stylu.
– Czy ja powiedziałem, że chcę mieć z tobą, kobieto, jakiekolwiek relacje? Niuńka, trzeba być diplomaticznim. Gdybyśmy wypili parę kaw, to byśmy się lepiej dogadywali.
– Nie mam ochoty na żaden napój w pana towarzystwie. Czy wyglądam jak pozbawiona oblicza intelektualnego kukiełka na patyku? Seksistowski, szowinistyczny, mizoginistyczny pajac! – krzyknęła Emilia, czym wprawiła w osłupienie Maksa, gdyż nigdy w życiu nie przypuszczałby, że w tak nijakiej kobiecie może kryć się imponujący temperament, ale i odwaga do obdarzenia kogokolwiek publicznie i poniekąd służbowo inwektywą typu pajac, czy jak wcześniej, cham.
– Pani Emilio! Trzeba czasami do mnie zajść, jak są różni ważni goście, od razu by pani diplomaticzne sznyty złapała – odpowiedział jej bez ogródek Adamski, uśmiechając się znacząco, po czym ściszył głos i dodał: – Pani jak ten pruski urzędnik: wszystko co trzeba i czego nie trzeba na piśmie. A sprawy damsko-męskie pani spisuje w pamiętniku?
Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Nawet gdyby im powiedziała, co myśli na ich temat, nie zrozumieliby. No, może poza Maksem, ale on był trochę inny. Pracoholik i formalista.
– Panie Adamski, dla mnie dyplomacja ma inne znaczenie niż dla pana.
– Niuńka, nie unoś się. – Usłyszała i po chwili wybuchła salwa śmiechu.
– Chcę w tej chwili wyraźnie i dobitnie, aczkolwiek mało dyplomatycznie powiedzieć: nic mnie nie obchodzą pana względy polityczne. Ani ci wszyscy ludzie, których pan podejmuje. Ani nawet ludzie, którzy przybywają tutaj z pełnymi reklamówkami. Ani te kobiety, które pan zamawia po godzinach, kiedy pan myśli, że nikogo już nie ma w biurze. Ani to, że co poniedziałek zjada pan tony czosnku, żeby zabić woń alkoholu, która od pana bije po weekendach. I tutaj mam złą wiadomość: ta woń alkoholu jest od pana zawsze i wyraźnie wyczuwalna. Nie życzę sobie nazywania mnie niuńką w miejscu pracy. Zrozumiano i przyjęto? – rzuciła ostro Emilia, bez zastanowienia patrząc prosto w twarz Adamskiemu, jednocześnie czując, że jeśli będzie musiała pożegnać się z pracą, zrobi to bez żalu.
Maks, który obserwował ją od dłuższego czasu, nie mógł wyjść z podziwu. Zdał sobie sprawę, że jej dotychczasowe zachowanie nie wynikało ani z bierności, ani ze słabości. Była o wiele silniejsza, niż mógłby przypuszczać. Jak mógł się co do niej tak pomylić?
– Szpiegowanie po godzinach – powiedział zdenerwowany Adamski, wstał i przybliżył się do niej, a następnie pochylił nad jej głową. – Woń czosnku? Jeżdżę do matki na Podlasie i tam robią kiełbasę. Prawdziwą z czosnkiem. Co pani wyprawia? Pomawia mnie, to są oszczerstwa.
– Mam książki wejść i wyjść. Kamery nagrywają obraz. Poza tym wszyscy to widzą i wiedzą. Nieraz nawet słyszą dźwięki dobiegające z pana pokoju, panie DEREKTORZE! – odgryzła się, wiedząc, że nie zauważy różnicy pomiędzy słowem „dyrektor” i „derektor”, a jej godziny i minuty w tej firmie tak czy siak są policzone.
– Pani parcie na szkło mnie przeraża. Planuje pani jakieś sztuczki? Ustawki – zagrywki z prasą. Nagrywanie na kamery. Wszystko pani sprzeda. Budujemy dobro wspólne, żeby ludzi nie zwalniać, a kontrakty tylko zaufanym dawać, a nie niesprawdzonym prywaciarzom. Papierki przekłada z jednego stosu na drugi, a jaka mądra! – wykrzykiwał Adamski, nadal pochylając się nad głową Emilii.
– Gdybym miała parcie na szkło, pana umowy dawno wylądowałyby na skrzynkach e-mailowych dziennikarzy śledczych – warknęła zdenerwowana i wstała, nie odrywając od niego oczu.
Emilia stała naprzeciwko Adamskiego. Byli jednakowego wzrostu. W sali panowała cisza. Patrzyła na niego spokojnie, zastanawiając się, co zaraz wymyśli, a z drugiej strony bała się, czy jej nie uderzy.
Adamski pod naporem jej spokojnego wzroku zaczął atakować jak rozjuszony byk, coraz bardziej zbliżając się do niej i podskakując.
– Dziennikarze śledczy! Może listę pani podam dla ułatwienia – ryczał.
– Panie prezesie, zwracam się z prośbą o przywołanie pana Adamskiego do porządku. Jego zachowanie odbieram jako agresywne, wręcz na granicy mobbingu – zwróciła się do prezesa, czując, że tym razem jest to sytuacja bez wyjścia i znalazła się w prawdziwym ogniu, z którego nie ma jak uciec.
Agat-Sadecki popatrzył badawczo na Maksa, Adamskiego, Pollaka, jakby chciał ich przestrzec przed jakimkolwiek ujawnianiem tego, co się tutaj przed chwilą wydarzyło, i powiedział:
– Proszę o obniżenie temperatury sporu i przerwanie wymiany zdań, nie pochwalam zachowania dyrektora Adamskiego, ale pani też nic nie brakuje. Wszyscy wiemy, że Adamski jest polityczny. Dla pani również nigdy nie było to tajemnicą. Przerywam posiedzenie.
Biegł za nią korytarzem prowadzącym do jej gabinetu. Wyparowała z sali konferencyjnej jak pocisk z lufy, żeby jak najszybciej znaleźć się jak najdalej. Nie miał pojęcia, że potrafi w szpilkach pędzić w tempie błyskawicy. Zwłaszcza po schodach.
– Kurwa, co za baba! – powiedział zdyszany do siebie.
Nie wiedział, że jest taka odważna i bezkompromisowa. Zawsze spokojnie znosiła impertynencje Adamskiego, a dzisiaj jakby się wszystko zmieniło i głośno wyraziła to, co do tej pory jedynie malowało się na jej twarzy: totalną wściekłość. W pewnym sensie mu zaimponowała. Teraz już wie, że jest doskonałym źródłem informacji, do tego jest zła i urażona. Będzie chciała się wygadać, wypłakać, ponarzekać, a on wtedy będzie miał swoje żniwa. Wystarczy odpowiednio podejść i zagrać. Najgorsze, ale i zarazem najlepsze jest to, że ona nie wie, że ta właśnie sumienność, uczciwość i odwaga, które w niej teraz podziwiał, doprowadziły do tego, że od kilku dni jest w niebezpieczeństwie.
Przemierzając korytarze, zmęczył się lekko, ale wiedział, że zadyszka się opłaca.
Mam nadzieję, że jak ćwiczenia – przemknęła mu cyniczna myśl. – Takie aktywne mają temperament.
Po chwili skarcił siebie za te głupie myśli, bo absolutnie nie pasowały do tej sytuacji, czasu, miejsca, a przede wszystkim osoby. Pomimo że nie mieli ze sobą zbyt wiele do czynienia i nie była w jego typie, nie raz i nie dwa przyglądał się jej ukradkiem. Czasami z ciekawości, a podczas posiedzeń zarządu po prostu z nudów. Robił to na tyle skutecznie, że na oko ocenił, jaki ma rozmiar ubrań, buta, a nawet kolor oczu.
Raz tylko, jeden jedyny, przekroczył w wyobrażeniach granicę przyzwoitości zawodowej, ale chyba dlatego, że dawno z nikim nie był. Latem, w ubiegłym roku, gdy przyszła do pracy w letniej biało-czarnej sukience, która eksponowała jej kształty. Pamiętał, że gdy znienacka wszedł do jej gabinetu z pilną i frustrującą sprawą, siedziała przy biurku odwrócona bokiem do pulpitu. Dookoła porozkładane były dokumenty i część z nich znajdowała się na jej kolanach. Wyglądała, jakby była czymś mocno zafrasowana, jakby czegoś szukała. Wtedy wyobraźnia zaczęła aktywizować jego ciało i ledwie się powstrzymał, żeby do niej nie podejść zbyt blisko. Gdyby mógł zrobić to, na co miał ochotę, chciałby podejść do jej biurka, dać upust swoim stresom, nerwom we właściwy sobie sposób i właśnie z tą kobietą pogrążyć się w bezgranicznej otchłani namiętności. Wtedy po raz pierwszy zastanawiał się, jak wygląda nago, jak zachowuje się, kiedy jest z facetem, jaka jest w tych sprawach. Ostatecznie ocknął się, bo podniosła głowę i popatrzyła na niego jak na debila, a i on zrozumiał, że jednak totalnie nie jest w jego typie. Zwykła szara przepracowana mysz z podkrążonymi oczami, do tego spragniona uczuć, a nie doznań.
Po co ten palant za mną biegnie? – zastanawiała się Emilia. – Chce załagodzić spór, znaleźć jakieś rozwiązanie czy przygotować mnie mentalnie na zwolnienie z pracy? Przecież nie po to, żeby pocieszać i wspierać.
Na posiedzeniu wczuła się w rolę twardej suki, ale kosztowało ją to naprawdę sporo nerwów. Nie miała siły udawać dalej.
– Chcesz mi coś jeszcze przekazać?! – krzyknęła, obracając głowę przez ramię i nie siląc się zbytnio na uprzejmości, chociaż nie była z nim na ty. – Straciłam właśnie pracę, dlatego nie prowokuj mnie i ty.
– Zrobiłem to dla ciebie – syknął, dziwiąc się swojej poufałości wobec niej. – Jesteś pierwsza w kolejce do wrobienia w ten syf.
– W syf? Wiesz, co zrobiłeś? Wytłumaczę ci, jak nie ogarniasz. Sprowokowałeś awanturę. Po co wyciągać brud zza paznokci Adamskiego. Załatwiłeś swoje porachunki moim kosztem. Bez powodu nie robi się takich rzeczy – wyrzuciła z siebie.
Zatrzymała się i odwróciła twarzą do niego. Miał rozwiane ciemne włosy, brązowe lekko podkrążone oczy, rozbiegany wzrok i dwudniowy zarost, którego wcześniej nigdy nie zauważała. Był ubrany w białą koszulę, czarny garnitur i ciemny krawat.
Patrzyła na niego, podnosząc głowę, bo był sporo wyższy, prawie tak blada, że kolor jej włosów zlewał się z cerą, a oczy szkliły się od łez. W rękach ściskała pękaty segregator, którym miała ochotę w niego cisnąć.
Teraz, kiedy znalazł się obok niej, wdychając zapach jej perfum, obserwując malujące się na jej twarzy poczucie opuszczenia, lęku, osamotnienia, miał ochotę ją zwyczajnie przytulić i spokojnie wytłumaczyć, że to nie koniec świata i doskonale wie, jak się czuje obciążona tym doświadczeniem, które ją dzisiaj spotkało. Przechylił głowę i popatrzył na nią czule, a ona w jego wzroku dostrzegła coś, co było w tej chwili zarezerwowane tylko dla niej. W odpowiedzi na te nieznane dotąd odczucia cofnęła się o krok, gdyż poczuła się nieswojo pod naporem jego wzroku.
Przyjrzała się mu dokładnie, chyba po raz pierwszy, od kiedy razem pracują z tak niewielkiej odległości. Słyszała, że kobiety o nim rozmawiają, a niektóre za nim szaleją. Przynoszą ciasta, robią kawki i herbatki. Co więcej, wie, że niektórzy mężczyźni również nie są wobec niego obojętni, w tym prezes Agat-Sadecki, który oficjalnie uchodził za kobieciarza, żeby przykryć swoją orientację seksualną. W tej chwili, kiedy znalazła się blisko, rzeczywiście wydał się jej atrakcyjny, a nawet pociągający i uwodzicielski.
To tylko cholerny współpracownik – skarciła siebie w myślach. – Nie mam zamiaru bawić się w głupoty w pracy. Pewne relacje są po prostu zakazane.
– Uspokój się, omówmy to. Kilka spraw wymaga wyjaśnienia. Znajdziemy wyjście z tej sytuacji. – Dotarły do niej jego serdeczne słowa.
– Wyjście? Jakie wyjście? Co tu wyjaśniać? Czy ja w ogóle mogę komukolwiek jeszcze ufać? – pytała w stresie, po czym powiedziała głośno i dobitnie. – Zresztą, ja tej pracy już nie mam.
– Dzisiaj. Park Szczęśliwicki, przy wejściu do baru Bam-Bam. Dziewiętnasta. Będę w środku – powiedział ni z tego, ni z owego, patrząc jej prosto w oczy.
– Znowu jakieś wyjście integracyjne zespołu prawnego? – dopytała niedbale. – Nie mam nastroju. Powinnam raczej myśleć o pakowaniu kartonów. Przez lata nazbierało się sporo rzeczy.
– Idziemy we dwoje. Trzeba się spotkać na neutralnym gruncie. Należy się za ten ciężki dzień. – Uśmiechnął się delikatnie wystudiowanym uśmiechem, który, jak do tej przynajmniej pory, zawsze szalenie działał na kobiety. – Pozwól się zaprosić.
– Przemyślę – powiedziała, wchodząc do swojego gabinetu i zamykając mu drzwi przed nosem, gdyż chciała znaleźć się na chwilę sama.
Zdziwiła się jego zachowaniem, przejściem na ty, propozycją i swoim odzewem. Po pierwsze nie są na ty, po drugie nie zapytał, czy chce i może, po trzecie sam wyznaczył miejsce i nie poczekał na potwierdzenie z jej strony.
Zwariował – pomyślała. – Albo jest na tyle bezczelny, że liczy, iż przyjdę.
Po tym, jak Adamski robił z niej pierwszą lepszą niuńkę, może rzeczywiście ją w ten sposób odbierał. Miała zlekceważyć jego propozycję, ale zdecydowała, że pójdzie i go naprostuje tak jednoznacznie, że raz na zawsze odechce mu się takich chamskich chwytów. Nie tylko w stosunku do niej, ale i jakiejkolwiek kobiety. Przynajmniej się wyżyje za wszystkie czasy. Poza tym z Północnego Centrum, gdzie mieściła się firma, było blisko do parku, więc zdecydowała, że podejmie się tego.
Trudno, na niego wypadło – pomyślała złośliwie. – Taki przystojny, że da sobie radę.
Bam-Bam było knajpą stylizowaną na pub angielski. Położone w samym środku parku. Menu, jak na bistro w stylu angielskim, było przedziwne, bo podawano przede wszystkim amerykańskie dania z grilla i wszelkie alkohole świata z wyjątkiem piwa.
Odwiedziła lokal kilka razy, ale nie miała dobrych wspomnień, ponieważ za każdym razem, kiedy stamtąd wychodziła, miała wrażenie, że włosy i wszystkie ubrania śmierdzą nieodwracalnie dymem.
Siedział przy stoliku w kącie pod oknem ze wzrokiem utkwionym w telefonie, ale mimo to miała wrażenie, że był na tyle czujny, iż od razu spostrzegł, że przestąpiła próg knajpy i się do niego zbliża. Usiadła po przeciwnej stronie stolika.
– Jestem! – powiedziała na powitanie, obdarzając go udawanym uśmiechem i jednocześnie ściągając płaszcz, który powiesiła na oparciu krzesła.
– Wszystkie przetargi ogłaszane od dwóch lat wygrywają te same firmy. Niezależnie od przedmiotu zamówienia. Czy to nie dziwi? – Od początku poprowadził rozmowę w tym kierunku.
– A jeśli nawet dziwi, to co? – odpowiedziała zaczepnie totalnie zaskoczona tematyką, od której postanowił rozpocząć ich wieczorne spotkanie.
– Śmierdząca sprawa, ponieważ mówimy o firmach powiązanych z kilkoma tymi samymi osobami z partii, z której wywodzi się Adamski – wyjaśnił, mówiąc wolno i dosadnie chcąc przyjrzeć się jej reakcji na te słowa.
– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego – odpowiedziała powoli i przeciągle, ważąc słowa, ale jej mina zdradzała, że właśnie pokonuje cienką granicę pomiędzy tym, co dotychczas znajdowało się w sferze przypuszczeń Maksa, a tym, co jest rzeczywistością.
– Jedną z tych firm jest Tadeusz. Wiedziałaś o tym? – Próbował w dalszym ciągu wprawić ją w osłupienie, aby później zawiązać wspólny front, na bazie którego nawiąże kontakt, o który mu w rzeczywistości chodziło.
– Przyszłam tutaj, abyś mnie uświadomił? – zapytała zdecydowanie zszokowana abstrakcją tej sytuacji, gdyż nie nawykła do omawiania spraw zawodowych w knajpach i to jeszcze z człowiekiem, z którym przypadkowo przeszła na „ty” pod wpływem emocji wywołanych chwilowym kryzysem w pracy. – Po co mnie naprawdę zaprosiłeś?
– Może po prostu chciałem poszerzyć twoje horyzonty, żebyś aż tak bardzo nie brała do siebie tego, co się dzisiaj wydarzyło? – Starał się, przybierając troskliwy ton głosu, uogólnić temat i przesunąć punkt ciężkości na jej obawy, żeby jej nie zniechęcić i nie zrazić zbyt szybko do siebie.
– Poradzę sobie – odpowiedziała nieufnie, starając się opanować nerwy i kompletnie nie będąc przekonaną co do jego intencji.
– Trudno ci będzie się z tym pogodzić. Wiesz, co myślę. Jesteś racjonalną i przyzwoitą osobą, dlatego nigdy nie przestaniesz reagować na to, co się dzieje w firmie z dezaprobatą. – Wiedział, że tymi słowami oddaje istotę wątpliwości dręczących ją od dłuższego czasu.
– Odcinam się od takich tematów, nie chcę tego drążyć. – Ucięła wyraźnie zdenerwowana, kręcąc głową i przewracając oczami, żeby zmienić przedmiot rozmowy.
– Masz świadomość tego, jak to wygląda? Wiesz, w czym pośrednio uczestniczysz? – Przystąpił do ofensywy, by ponownie skupić jej myśli na tym, co go interesowało i jednocześnie zapobiec ucieczce poza interesujący go temat.
– Nasza rozmowa zmierza donikąd, a moja świadomość lub jej brak nie ma tutaj nic do rzeczy. Nie mam pojęcia, w jaki sposób prowadzą swoje interesy, ale wiem jedno: to są potężni gracze. Nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała poważnie, patrząc mu w oczy.
– Musisz usłyszeć to, co mam do powiedzenia. Będziesz przynajmniej wiedziała, na czym stoisz i w jaki sposób się bronić – zaproponował, starając się stworzyć między nimi atmosferę zaufania i jednocześnie dając jej do zrozumienia, że się o nią nie tylko martwi, ale i troszczy. – Adamski ma siatkę kontaktów polityczno-gospodarczych, spotyka się na mieście, informuje o szczegółach zamówień. W grę wchodzą bardzo duże pieniądze. Eliminując niektóre firmy z zamówień publicznych, naraził się kilku bardzo wpływowym ludziom. Chodzi nie tylko o działania na rynku polskim, ale i zagranicznym.
– Skąd takie przypuszczenia? – zapytała zszokowana tym, co właśnie usłyszała, i starając się obrócić jego słowa w żart, dodała: – Z plotek korytarzowych?
– Przykre fakty. Nie zapominaj, że mam swoje kontakty – powiedział ni z tego, ni z owego bez ogródek i żadnego specjalnego skrępowania, jakby mówił o tym, co dzisiaj jadł na obiad.
– To ty w tym uczestniczysz jako radca, ja nie mam z tym nic wspólnego. Rozumiem, skąd te obawy i drążenie tematu – powiedziała przerażona tymi informacjami. Właśnie zdała sobie sprawę, że nigdy nie widziała żadnego dokumentu, który byłby opatrzony jednocześnie podpisem Adamskiego i Maksa. A przecież Maks był bardzo aktywny w spółce. Doradzał, uzgadniał, opiniował, konsultował.
– Nie bój się, przygotowujesz jedynie dokumentację, nie odpowiadasz za stronę merytoryczną i na tym polega twoje szczęście – uspokajał ją, jakby chciał odwrócić uwagę od swojej osoby i jego pracy na rzecz spółki.
– Nie boję się tego – stwierdziła zdenerwowana, udając, że jej to nie rusza.
– Zrozum mnie dobrze. Robię to, by cię ostrzec i w ten sposób ci pomóc. Przecież wszystkie dokumenty przechodzą przez twoje ręce. Nie chcę, żeby broniąc siebie, zrobił z ciebie kozła ofiarnego. Wmanewrował w jakąś sytuację bez wyjścia. Jesteś na tyle błyskotliwa i inteligentna, by doskonale wiedzieć, że realnie istnieje takie zagrożenie – powiedział, wykonując sekwencję dobrze wystudiowanych i przemyślanych ruchów oczami, które miały ją przekonać o jego prawdziwej trosce i dobrych zamiarach, a nawet może i o tym, że między nimi właśnie zaiskrzyło.
– Nie odpowiadam za merytorykę, masz rację. Nie złapałam go jednak za przysłowiową rękę – powiedziała, ściszając ton wyraźnie poruszona tym, co usłyszała. – Jeśli mam być szczera, myślałam, że jest tylko usłużnym konformistą bez charakteru, ale to, co przed chwilą do mnie dotarło, trochę zmienia postać rzeczy.
– Nieprzejrzyste kryteria wyboru firm. Tajemnicze spotkania na mieście, po których robi się ciężko w kieszeni. Darowanie kar umownych. Brak zastosowania obniżek wynagrodzeń dla wykonawców za niezrealizowane lub opóźnione inwestycje. Dostarczanie wadliwego towaru. No i te spotkania z nie wiadomo kim po godzinach – wyliczał, celowo podtrzymując jej przerażenie i strach, aby kolejno wywołać w niej odczucia, które całkowicie pozwolą podporządkować ją swoim działaniom i celom. – Nie zauważyłaś, jak ciebie traktuje, jak się zachowuje od pewnego czasu na posiedzeniach zarządu?
– Zauważyłam – przyznała. – Myślisz, że ma to jakikolwiek związek z jego działaniami?
– Nie mów, że nie domyślasz się, po co to robi? – zapytał szeptem.
– Dla rozrywki? Bo jest tępy i prymitywny? Ma złe doświadczenia i nie szanuje kobiet? Chce wyraźnie pokazać, gdzie jest moje miejsce? – wyliczała zrezygnowana, wskazując różne powody, aby Maksowi dać możliwość wyboru tego właściwego.
– Nie wierzę, że nigdy nie przyszło ci do głowy, że chce w ten sposób odwrócić uwagę od meritum sprawy – prawie zawołał. – Łatwiej i prościej jest wyżywać się na tobie z błahego powodu, aby odwrócić uwagę od tego, z czym w rzeczywistości przychodzi do zarządu, niż tłumaczyć prawdziwe intencje grup interesów, które reprezentuje.
– No to uściśliłeś problem – powiedziała, nie mogąc zdobyć się na bardziej błyskotliwy komentarz, który odnosiłby się do informacji zawartych w ostatniej wypowiedzi.
– Przykro mi, ale fakty przedstawiają się tak, jak powiedziałem – stwierdził.
– Nie będę wypowiadać się na te tematy – odparła przestraszona. – Proponuję, żebyś poszedł z tym do prezesa.
– To nie jest właściwy pomysł. To jest bardzo niewłaściwy pomysł. – Usłyszała w odpowiedzi. – Prezes patrzy na to z zupełnie innej perspektywy niż ja czy ty.